[LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Artass
Egzekutor
Posty: 1539
Rejestracja: 07 października 2006, 11:45
Lokalizacja: Kraków

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Artass »

Tekst bardzo poprawny klimatycznie jak i pod względami technicznymi. Genialny pomysł z "uczniem" Garretta. Taki co-operative :P . Wciąga i aż chce się czytać. Tak trzymaj ! Nawiasem mówiąc trochę głupio się czuje oceniać tak profesjonalny tekst sam będąc amatorem i nie mając nic poważniejszego na koncie. ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Jak już pewnie zdążyłem się wam kiedyś pochwalić, piszę książkę "Thief - The City Stories" czyli zbiór opowiadań z Miasta.
Miałem taki system: piszę dwa opowiadania, jedno publikuję na forum, jednego nie.
A teraz sobie pomyślałem: po kija robić tajemnice?
A więc w odstępach czasowych zamieszczę wszystko, co dotychczas ukrywałem.



==============================

CURSED
PRZEKLĘTA


PRZEKLEŃSTWO JEST DZIEŁEM SZACHRAJA LUBO INNEGO PLUGASTWA.
NALEŻY Z NIM WALCZYĆ Z NAJWYŻSZYM POŚWIĘCENIEM,
AŻ ŚWIAT OCZYŚCI SIĘ Z TEGO ŻAŁOSNEGO ROBACTWA.
ALBOWIEM TYLKO WIARA W BUDOWNICZEGO JEST SKUTECZNYM LEKIEM
MŁOTODZIERŻCÓW KSIĘGA ZASAD


Może to zabrzmi głupio, ale ostatnio polubiłem czytanie. Od kiedy mistrz Brett rózgą wbił mi kształty liter do głowy, raczej traktowałem książki jako źródło informacji... zwłaszcza o ludziach. Nie sądziłem, że to może być takie przyjemne! Gustuję w powieściach przygodowych, ostatnio zaliczyłem „Historię Oswalda Gilberta – wielkiego złodzieja”, „Zamek w Stretton”, „Upiór w Ceen”, a także słynną „Czarodziej Harold”. Nie trawię w ogóle romansów dworskich... są obrzydliwe. Zwłaszcza, że całkowicie nierealistyczne.
Kończylem właśnie „Siedmiu małych złodziei”, książki o nastoletnich złodziejaszkach z wielkiego miasta, gdy ktoś zapukał do drzwi. Lekko znudzony tą starą ceremonią, podkradłem się pod drzwi, wyciągnąłem sztylet i czekałem. Po chwili usłyszałem zza wejścia stanowczy alt, zawierający w sobie tajemniczą nutę:
-Pan Garrett? Potrzebuję fachowca z pańskiej profesji.
-Służę uprzejmie. Proszę się rozgościć.
Młoda kobieta, która do mnie przyszła była na pewno niepospolitą osobą. Niewysoka, minimalnie pucułowata, o niezwykle niebieskich oczach i długich, czarnych włosach, spiętych w kuc. Ubrana w dość bogatą, ciemnoczerwono-czarną suknię i płaszcz ze srebrną zapinką w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Oczy miała podkrążone wyraźnym, czarnym makijażem. Zapewne spotkać ją w ciemnym zaułku by napędziło strachu nawet odważnym.
-Chce pan od razu przejść do interesów, czy najpierw wysłuchać całej historii...
-Wolę historię. Mogę z niej wyciągnąć jakiejś konkretne, przydatne informacje.
-Dobrze więc... nie będę obwijać w bawełnę i powiem wprost, co jest moim problemem: jestem przeklęta – co jak co, ale nie tego się spodziewałem usłyszeć od poważnej patrycjuszki. Na szczęście lata treningu i słabe światło świec ukryło moje zdziwienie.
-Przeklęta?
-Właśnie tak. Moja babka od strony matki... ta pieprzona dziwka puszczała się z każdym, kto tylko się napatoczył! Nie wiem czemu, czy przypadkiem się tym komuś naraziła, czy obraziła bogów, ale dotknęło ją przekleństwo, które drąży też jej potomków... moja matkę i mnie. O ile ją to szybko zabiło, bo tuż po moim narodzeniu, to ja nie chcę tak marnie skończyć. Klątwa, która mnie spotkała jest... dziwna. Polega na tym, że za każdym razem jak spojrzę na księżyc... zaznaczam: spojrzę... to tracę pamięć i budzę się jakiś okres czasu później. W międzyczasie nie wiem co się dzieje, nic nie pamiętam – oczy mojej klientki zabłyszczały dziwnie, a na jej twarzy pojawiło się przerażenie – ci, co mnie wtedy widzieli, mówią o mnie straszne rzeczy. Że niby nie reaguję na nic, że rozmawiam z niewidocznymi osobami, że widzę rzeczy, których nie ma. Ponoć jestem też agresywna. Słyszał pan kiedyś o czymś podobnym?
-Nie.
-Nie jestem zamożna, od śmierci mego kochanego ojca, niech ziemia lekką mu będzie, nie wiedzie mi się za dobrze. Owszem, pracuję w Wysockiej Operze jako recytatorka, a także w Wielkiej Bibliotece jako konserwatorka dzieł... ale to i tak nie daje mi wielkich dochodów. Dlatego, gdy postanowiłam poprosić o radę Młotodzierżców, to musiałam sprzedać całą swoją biżuterię, by mi starczyło pieniędzy. Na szczęście kapłanowi to wystarczyło i udzielił mi audiencji. Powiedział, że ta klątwa to kara za grzechy mojej babki i musi zostać wypalona świętym ogniem. Przerażenie odebrało mi wtedy oddech. Jego stwierdzenie oznaczało dla mnie stos lub coś równie potwornego. Jednak kapłan przypomniał sobie, że mój ojciec w swoim czasie aktywnie... finansowo wspomagał zakon i być może z tego powodu moje serce jednak nie jest do końca spaczone. Że miało jakąś barierę. Może to był też efekt wysokiego honorarium ode mnie. W każdym razie kapłan powiedział że jest jeszcze jedna metoda, która mnie uratuje, a mianowicie noszenie odpowiedniego amuletu. Niestety, ze względu na wyjątkowość mojej klątwy amulet też musi być wyjątkowy. Mianowicie potrzebny jest Gerant: niewielki wisiorek w kształcie oka, wykonany całkowicie ze złota, czarnej masy perłowej i z szafirem. Coś takiego posiada Lord Qurt. Niestety, mnie nie stać na odkupienie od niego tego przedmiotu, a on nie chce go wypożyczyć, pomimo długu wdzięczności, jaki ma u naszej rodziny. Nie zostaje mi nic innego jak nauczyć go dotrzymywania obietnic.
-I to jest moje zadanie, jak miewam?
-Dokładnie.
-Mówiła pani, że potrzebuje fachowca. Ostrzegam, że fachowcy są drodzy.
-Wiem, dlatego już na wstępie mówię, że nie otrzyma pan ode mnie zapłaty w pieniądzach, lecz...
-Nie jestem zainteresowany płaceniem ciałem – źrenice klientki się zwęziły, a jej twarz stała się zacięta. Bil od niej stalowy gniew:
-Jak śmiesz! Sugerujesz, że ja, Yoanna van Tarrengordt zniżę się do poziomu portowej dziwki!
-Najmocniej przepraszam... proszę mi wybaczyć tę okropną gafę... Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie, że zazwyczaj moje klientki mi oferują tego typu usługi w ramach zapłaty... głupie przyzwyczajenie. Ja jednak nigdy nie korzystam z tych usług i każę wrócić z gotówką. Według mnie też prostytucja powinna być zakazana.
-To dobrze... w ramach wynagrodzenia oferuję przysługę. Jako konserwatorka Wielkiej Biblioteki mam dostęp do wszystkich, nawet najrzadszych dzieł. Jakby pan jakiegoś potrzebował, to mogę je załatwić. Tak samo z operą, jakby pan czegoś potrzebował, wie pan, gdzie mnie szukać... mieszkam nieopodal Świątyni Żelazodrzewa w Starej Dzielnicy. To wszystko, żegnam i życzę powodzenia.
Pocałowałem jej dłoń i odprowadziłem do drzwi.
Gdy wyszła, poczułem jak z mojego serca opada jakieś napięcie. Rzuciłem się na kanapę i pogrążyłem w rozmyślaniach. Co za intrygująca osoba. Myślę, że nawet największego prostaka zmusiłaby do zachowania grzeczności... samą swoją obecnością. Spotykałem już takich ludzi: mężczyzn, budzących szacunek i strach, kobiety budzące szacunek i powagę. Niezwykła osoba...
Na szczęście zadanie nie jest niezwykłe, a kontakty w Wielkiej Bibliotece mogą się przydać. Muszę tylko znaleźć mapę, sprzęt mam... no i trafić z terminem. Lord Qurt o ile pamiętam ma niewielką posiadłość, więc nie nabiegam się za bardzo.
*
Była chyba północ, gdy przeskoczyłem wysoki żywopłot okalający całą posiadłość. Za nie za dużym trawnikiem wznosiła się pięciokątna, piętrowa budowla, opatulona ciemnością. Niestety, moja mapa nie obejmuje niczego poza parterem, więc będę się poruszał lekko po omacku. Nie mówiąc o jej ogólnej tandetności:
Obrazek
Ale miło wiedzieć, że pośrodku znajduje się korytarz obiegający galerię. Myślę, że to tam znajdę przedmiot.
Mury nie zostały niczym oświetlone, więc podkradłem się wzdłuż wschodniego aż do wejścia. Stało tu dwóch wartowników, więc nie warto się przedzierać. Cofnąłem się i ujrzałem smugę światła jaśniejącą za niedomkniętym oknem. Wspiąłem się na palce i podciągnąłem do otworu. Zajrzałem do środka, do dużej komnaty pełnej dywanów i gobelinów o złotych barwach. Przy rozpalonym kominku, w fotelu siedział młody chłopak, najwyżej dwunastoletni. Czytał jakąś opasłą księgę. Podciągnąłem się i miękko ześlizgnąłem na dywan. Kominek dawał na szczęście niewiele światła i przekradłem się do drzwi, po drodze ze stołu zabierając mały złoty kaganek.
Korytarz był jasno rozświetlony lampami elektrycznymi. Lord najwidoczniej cenił sobie prywatność i czuł się bezpiecznie, gdyż nie spotkałem żadnego strażnika. W Hollu akurat trwała jakaś uczta, toteż nie mieszałem się. Jak skończą szybko, to odwiedzę i ten pokój, a jak nie, to nie będę marnował czasu. Zamiast tego poszedłem do północno-zachodniego pokoju. W środku nie było nikogo. Komnata służyła za palarnię, gdyż mocno czuć było drogim tytoniem, którego dość duże ilości leżały w zdobionej szafce z szufladkami. Nabrałem co lepszych gatunków do znalezionych tu fiolek i zakorkowałem. Takie cacka w niektórych kręgach mogą nieźle kosztować.
Sąsiedni pokój to sala muzyczna. Obok czerwonych kanap stały harfy, flety, jakieś instrumenty skrzypkowe i takie tam. Niestety, wszystko było za duże by weszło do kieszeni, więc z bólem zostawiłem te skarby. Nie chciało mi się iść na przeciwległy koniec domu, więc od razu poszedłem na górę kręconymi schodami.
Piętro wystrojem się niczym nie różniło, jednak całkowicie kształtem. Obie klatki schodowe łączyły się w jeden szeroki korytarz, po którego stronach znajdowały się ze cztery pary drzwi oraz jedne, największe na końcu.
Pierwsze z brzegu pomieszczenie to była biblioteka. Pośród ciasno upakowanych regałów dotarłem do środka, czyli podłużnego stołu, na którym leżało kilka książek. Przejrzałem je bez zainteresowania, aż dotarłem do gigantycznej księgi wielkości blatu małego stolika, z ciężkim łańcuchem i kulą przymocowanymi do okładki. Skoro tak to zabezpieczyli, to to coś cennego! Z trudem palce odczytałem litery z obwoluty:
KOMPEDIUM ZYODZIEJYSTWA PIÓRA GALAHADA SAKWY
Coś niesamowitego! Toż to dzieło największego złodzieja wszechczasów! Zapis wszystkiego co umiał! Książka, z której korzystają Strażnicy w czasie swojego Treningu! Ponoć są tylko 3 egzemplarze tego...
Odebrało mi dech stałem, jakbym ujrzał Budowniczego. Z szoku wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Schowałem się za półką. Do pokoju wszedł ze trzydziestoletni facet, ubrany w bogatą i złoconą szatę z płaszczem. Na szyi miał zawieszony wielki łańcuch z ametystami i topazami. To zapewne Lord Qurt. Wycofałem się do drzwi i poszedłem do największego wejścia. Było zamknięte, ale nie dla moich wytrychów.
Pokój zbudowano na planie koła. Na środku stało wielkie, dębowe biurko z złoconą lampką elektryczną. Na ścianach wisiały różne sławne obrazy... a raczej kopie słynnych obrazów. Pod nimi stały pufowe kanapy z wysokimi oparciami. Po obu stronach znajdowały się przeszklone drzwi.
W biurku było pełno papierów oraz kilka stosików monet, które oczywiście zabrałem. Pod blatem znajdowała się mała skrytka ze złotym sztyletem z szafirowym oczkiem oraz całkiem ładna bransoleta... ciekawe czyja.
Gdy przechodziłem koło drzwi, to usłyszałem dobiegające z korytarza głosy. Szybko podszedłem do lewych drzwi. Za nimi był mały, całkowicie ciemny pokój. Gdy zamknąłem za sobą, to zauważyłem fajny efekt. Szkło w drzwiach pozwalało wyraźnie widzieć wnętrze okrągłej sali, natomiast komórka pozostawała zasłonięta.
Nie minęły trzy minuty, a dwuskrzydłowe wrota się otworzyły i weszła przez nie... moja klientka, ubrana tym razem w całkowicie czarną szatę z powiewającym przy ruchu płaszczem. Miało dużo mocniejszy makijaż, z wyraźnymi czarnymi obwódkami dookoła oczu i ciemnowiśniowymi ustami. Za nią wszedł lord i zamknął drzwi. Gestem wskazał jej fotel przed biurkiem i sam siadł po drugiej stronie. Wyciągnął nie wiadomo skąd butelkę wina i dwa kryształowe kieliszki. Coś cicho do niej powiedział, a ona pokręciła głową. Wtedy odezwała się głośniej:
-Euzeb, przejdźmy może lepiej do rzeczy. Po co mnie tu przyprowadziłeś?
-Wiesz Yoanno, gdy odmówiłem ci tego naszyjnika, to miałem potwornego kaca moralnego. Musiałem całą sytuację przemyśleć jeszcze raz. Zabrało mi to jeden dzień.... bardzo bolesny dzień. Ostatecznie jednak umocniłem się w swojej decyzji...
-I tylko po tu byłem ci potrzebna? Byś mi to powiedział?!
-Ależ nie! Nie chcę być jednak nie w porządku wobec ciebie...
-Już jesteś! Po tym, co mój ojciec dla ciebie i twojego ojca zrobił!
-Czekaj czekaj... – lord klasnął głośno. Do pokoju wszedł młody człowiek w czerwonym kontuszu. Pocałował dłoń damy i skłonił się lordowi.
-To jest mistrz Wincent, specjalista w dziedzinie łamania uroków, klątwa i przekleństw. On ciebie uzdrowi i dzięki temu i wilk będzie syty i owca cała.
-Bardzo barwne porównanie... zapewne wynajęcie go było tańsze o wartości naszyjnika jak mniemam...
-Niepotrzebna ironia. Mistrz wykona szybki i prosty zabieg oczyszczający, który pozbawi ciebie tego świństwa, które sama przyznaj nie jest jakieś szczególnie niebezpieczne przy zachowaniu ostrożności...
-Zamilknij proszę!
-....prawa komnata jest do waszej dyspozycji. Światło włącza się z prawej strony.
-Wybacz lordzie – odezwał się mag chrypliwym głosem, ale zabieg musi się odbyć w całkowitych ciemnościach. Pani, madam musi jedynie spojrzeć na jedną rzecz, a ja równocześnie powiem zaklęcie. To nie będzie przykre.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, to lord porzucił wszelkie maniery i jednym haustem wypił cały pokaźny kieliszek. Chwilę pomyślał i nalał sobie drugi, równie szybko opróżniając. Nagle za szkła dobiegł kobiecy krzyk, tak głośny, że niemal mnie ogłuszyło. Lord poderwał się na równe nogi i sięgnął po sztylet... który obecnie spoczywał za moim pasem. Qurt zaklął głośno i soczyście. Rozległ się drugi krzyk, ale tym razem męski, a drzwi otworzyły się gwałtownie i uderzyły o ścianę. Szyba roztrzaskała się na drobne kawałki. Z ciemnej komnaty wybiegł mag i uciekł głównymi wrotami. Po chwili do pokoju weszła czarna dama. Za jej plecami, w małej komnacie było otwarte okno centralnie wycelowane na okrągłą tarczę księżyca. O szlag...
Yoanna powoli podeszła do biurka i oparła się o nie rękoma. Jej twarz była absolutnie bez wyrazu, lecz oczy... zniknęły z nich źrenice i tęczówki i stały się idealnie białe. Kobieta spojrzał na skamieniałego lorda i odezwała się dziwnym głosem... nie dziwnym! Swoim własnym, lecz z niezwykle uwypukloną tą tajemniczą nutą:
-Zostaniesz osądzony za wszystko, czego nie zrobiłeś. Zostaniesz ukarany, zostaniesz napiętnowany. Zostaniesz...
Szlachcianka zakrztusiła się i padła na podłogę. Lord błyskawicznie do niej podskoczył, podniósł na rękach i usadowił w fotelu, po czym wlał jej w usta trochę spirytusu z piersiówki wyciągniętej z kieszeni. Jednak ja się już dość napatrzyłem. Cofnąłem się w głąb pokoju i znalazłem identyczne okno, jak po drugiej stronie. Wyszedłem nim na dach pokoi z parteru . nagle przypomniałem sobie po co tu przyszedłem! W dachu był świetlik prowadzący do jednej z komnat. Otworzyłem go i w ramę wbiłem strzałę linową. Po niej zsunąłem się na dół i wyszarpnąłem strzałę. Znalazłem się w bibliotece. Sprawdziłem, czy korytarz jest pusty i przeszedłem do galerii. Wyłączyłem światło elektryczne i pogasiłem kandelabry strzałami wodnymi. Szybko się rozejrzałem. Wśród obrazów, biżuterii i gobelinów dostrzegłem to, czego szukałem. Niewielki wisiorek w kształcie oka, wykonany całkowicie ze złota, czarnej masy perłowej i z szafirem. To to! Podszedłem do gabloty i najpierw ją uważnie obejrzałem. Hmmm niczego podejrzanego. Wyjąłem z kieszeni mały, blaszany lejek i przyłożyłem do szkła. Chwilę przez niego nasłuchiwałem, lecz chyba nie ma w środku żadnego mechanizmu. Wziąłem nóż do przecinania szkła i zrobiłem odpowiedni otwór. Końcówką miecza zahaczyłem naszyjnik i wyciągnąłem go na zewnątrz.
Nadal nic!
Schowałem go do kieszeni i wyszedłem na korytarz.
Wtedy zaczął wyć alarm.
Poderwałem się do biegu i wpadłem do biblioteki, po czym wyskoczyłem przez okno. Upadając zrobiłem amortyzującego koziołka i zacząłem się wspinać po żywopłocie. Zeskoczyłem z drugiej strony i wbiegłem do najbliższego ciemnego zaułka.
*
-Witam panią ponownie.
-Ten obłudnik pomimo wszystkiego nadal się nie zgadza! Panie Garrett, jest pan moją ostatnią nadzieją! Kiedy pan zamierza się wybrać do Qurta?
-Już byłem.
-Naprawdę? I... ma pan?
-Proszę... oto on.
-Oh... to niezwykłe. Jest pan cudotwórcą!
-No może nie przesadzajmy... jestem po prostu fachowcem.
-Obojętnie, czy to zadziała, czy nie, dotrzymam swojej obietnicy wobec pana. Wielka Biblioteka stoi otworem! Nie zdaje sobie pan sprawy, jak bardzo to mi ułatwi życie...
-Zdaję. Byłem tam wczoraj.
-Był.... pan? Nie widziałam pana. Obudziłam się w domu.
-Jestem Złodziejem, Którego Nikt Nigdy Nie Widział.
-A.... rzeczywiście...
-Nie wiem, czy to do końca taktowne... ale chciałbym pożyczyć jedną książkę już teraz... o ile ją macie.
-Jaki tytuł?
-KOMPEDIUM ZYODZIEJYSTWA PIÓRA GALAHADA SAKWY.
-Mamy takie coś. Jest do pana dyspozycji na...
-Dwa miesiące.
-Jutro panu przyniosę., choć ciężko to będzie wynieść... to biały kruk. Ale uda się. Muszę pana pożegnać. Jeszcze raz dziękuję za naszyjnik. Do zobaczenia.
Wyszła. Wyciągnąłem z kieszeni monetę i wysoko podrzuciłem. Hehe, kolejne zaliczone zadanie. Rzuciłem się na kanapę i wyciągnąłem spod niej „Siedmiu małych złodziei”. Muszę jutro kupić papier i pióro, czeka mnie dużo przepisywania.
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Dobry wieczór. :guard:

Błędy.
SPIDIvonMARDER pisze:Od kiedy mistrz Brett rózgą wbił mi kształty liter do głowy, raczej traktowałem książki jako źródło informacji...
Od kiedy mistrz Brett wbił mi rózgą kształty liter do głowy, traktowałem książki raczej jako źródło informacji...
-Chce pan od razu przejść do interesów, czy najpierw wysłuchać całej historii...
-Wolę historię. Mogę z niej wyciągnąć jakiejś konkretne, przydatne informacje.
Czepnę się, ale...
Zupełnie nie w stylu pana G. Najpierw powinien poprosić o kasę, zysk etc. Dopiero później historia.
Krótko: najpierw interesy.
SPIDIvonMARDER pisze:-I to jest moje zadanie, jak miewam?
Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że powinno być 'mniemam'.
Miewać można humory.
SPIDIvonMARDER pisze:Nie jestem zainteresowany płaceniem ciałem
Takie to sztywne.
Spróbujmy zamienić.
Nie interesuje mnie zapłata cielesna.
Tylko pieniądze wchodzą w grę.

Itd.
SPIDIvonMARDER pisze:źrenice klientki się zwęziły
A co to, wiedźmin? Gdyby zaczęło świecić słońce to źrenice faktycznie by schudły.
Sam zresztą przed chwilą wspomniałeś, że stoją w nikłym świetle świec.
Rememba: jasno - małe źrenice, ciemno - duże źrenice.
SPIDIvonMARDER pisze:Stało tu dwóch wartowników, więc nie warto się przedzierać.
Zamiast przecinka, albo myślnik, albo po "warto" dodać słowo "było".
SPIDIvonMARDER pisze:Podciągnąłem się i miękko ześlizgnąłem na dywan.
Można się tego domyślić, ale lepiej, aby dodać: "... dywan po drugiej stronie."
Korytarz był jasno rozświetlony lampami elektrycznymi.
Oświetlony.
Sąsiedni pokój to sala muzyczna. Obok czerwonych kanap stały harfy, flety, jakieś instrumenty skrzypkowe i takie tam.
Albo instrumenty skrzypcowe, albo smyczkowe.
SPIDIvonMARDER pisze:Piętro wystrojem się niczym nie różniło, jednak całkowicie kształtem.
A cóż to za zwierz... :shock:
Piętro nie różniło się wystrojem od niższego poziomu, ale miało całkowicie inny kształt.
Pierwsze z brzegu pomieszczenie to była biblioteka.
Pierwsze pomieszczenie z brzegu to była biblioteka. - Lepiej?
Albo: Pierwszym pomieszczeniem z brzegu była biblioteka.
SPIDIvonMARDER pisze:Pośród ciasno upakowanych regałów dotarłem do środka, czyli podłużnego stołu, na którym leżało kilka książek. Przejrzałem je bez zainteresowania, aż dotarłem do gigantycznej księgi wielkości blatu małego stolika, z ciężkim łańcuchem i kulą przymocowanymi do okładki.
Ehh... :)

Rozejrzałem się... Chociaż nie. Nie było na co się oglądać. Wszystko zasłaniały mi regały, których półki były ciasno upakowane różnymi księgami. W powietrzu czułem zapach papieru i lekki posmak kurzu. Było całkiem przyjemnie. I cicho.
Kluczyłem chwilę w regałowym labiryncie, po czym dotarłem do serca biblioteki. Znajdował tam się gigantyczny stół...
... a na stole gigantyczna księga. Starannie opasano ją ciężkimi łańcuchami i zamknięto na mocarnej kłódce. Na dodatek od głównego łańcucha, odchodziło ogniwo innego - ten z kolei prowadził pod stół. Schyliłem się na wysokość kolan. Pod blatem zauważyłem koniec łańcucha, który był przyczepiony do czarnej, ołowianej kuli. Niezłe zabezpieczenie. To musi być coś cennego - pomyślałem. Upewniłem się, że wolumin nie jest zabezpieczony żadnymi pułapkami, po czym zbliżyłem się do niego i odczytałem tytuł...

;)
SPIDIvonMARDER pisze:Ponoć są tylko 3 egzemplarze tego...
Ponoć są tego tylko trzy egzemplarze.
SPIDIvonMARDER pisze:Odebrało mi dech stałem, jakbym ujrzał Budowniczego.
Jeden przecinek, a już zdanie jest bez sensu.
Spróbuj tego.
Odebrało mi dech. Wryło mnie w ziemię jak słup soli. Stałem, jakbym ujrzał Budowniczego.
SPIDIvonMARDER pisze:Do pokoju wszedł ze trzydziestoletni facet
A ja mam ze wąsatego kota, wiesz?
SPIDIvonMARDER pisze:Było zamknięte, ale nie dla moich wytrychów.
Były. Chociaż wejście to odmiana jako było.
Ale zastanówmy się. Logicznie rzecz biorąc wejście to drzwi, więc były.
Najlepiej zdanie zacząć od: "Drzwi były..."
SPIDIvonMARDER pisze:Na ścianach wisiały różne sławne obrazy... a raczej kopie słynnych obrazów.
Tutaj bym polemizował, czy obrazy są sławne, czy przedmioty/zjawiska/i w końcu - osoby, przedstawione na nich. Ale jest to tak odrębny temat, że zostawię to...
Jeśli już chciałbym/sugerowałbym poprawę to właśnie zamieniłbym sławne na słynne. Słowo sławne jest raczej zarezerwowane dla humanoidów.
Ale dupa... Nic nie mówiłem. Już sam nie wiem...
SPIDIvonMARDER pisze:Gdy przechodziłem koło drzwi, to usłyszałem dobiegające z korytarza głosy.
Wywalić "to". - to po raz. A po dwa:
'Gdy przechodziłem koło (obok lepiej brzmi) drzwi, usłyszałem głosy dobiegające z korytarza.'
SPIDIvonMARDER pisze:Gdy zamknąłem za sobą, to zauważyłem fajny efekt.
To samo.
SPIDIvonMARDER pisze:Miało dużo mocniejszy makijaż,
Miała, miała.
Miało to rodzaj nijaki. Np. 'Okno ma klamkę.'
Miała to rodzaj, żeński.
Klientka, to rodzaj żeński.
'Miała dużo mocniejszy makijaż...'
-To jest mistrz Wincent, specjalista w dziedzinie łamania uroków, klątwa i przekleństw
Klątw.
-Niepotrzebna ironia. Mistrz wykona szybki i prosty zabieg oczyszczający, który pozbawi ciebie tego świństwa, które sama przyznaj nie jest jakieś szczególnie niebezpieczne przy zachowaniu ostrożności...
E...
SPIDIvonMARDER pisze:Z ciemnej komnaty wybiegł mag i uciekł głównymi wrotami.
Tak jakoś na siłę.
'... uciekł przez główne wrota.'
SPIDIvonMARDER pisze:Nagle za szkła dobiegł kobiecy krzyk, tak głośny,
Zza.
SPIDIvonMARDER pisze:tak głośny, że niemal mnie ogłuszyło.
To już przesada.
Aby ogłuszyć rybę wystarczy złapać nóż na klingę i uderzyć rączką w łeb.
Aby ogłuszyć człowieka trzeba byłoby sieknąć wiązką ultradźwięku, albo przywalić bejsbolem w łebala, o.
SPIDIvonMARDER pisze:Lord poderwał się na równe nogi i sięgnął po sztylet...
Zaraz zaraz.
Zerwał się na równe nogi.
A sztylet był POD blatem.
Trzeba się schylić.
Szybciej by go dosięgnął siedząc.
No chyba, że ja jakieś urojenia mam...
SPIDIvonMARDER pisze:Kobieta spojrzał
Kobieta - rodzaj nijaki.
Spojrzała, znaczy się.

Styl
Technicznie słabo. Banalnie.
Robisz z Garretta jakiegoś... no... Ale to Twoje opowiadanie.
Ja tu tylko sprzątam. :)
Ode mnie - dla Ciebie: ćwicz.

Pomysł
Opowiadanie hop-sa-sa, nic nie wnosi, nic nie przekazuje, bez morału, bez niczego właściwie. Jednak podobało mi się kilka motywów. Mianowicie: książki (sam jestem molem :))) oraz akcja w posiadłości (chociaż opisana była, słabiutko... :().

Schematyczność
Do dupy - za przeproszeniem. Zlecenie, dama, lord - już mogłeś go zastąpić LADY. Byłoby strawniej, o wiele strawniej.
To już było.

Ocena.
-2/6.
Daję dwa z minusem za książki i przedstawiony świat - chodzi mi o sferę wiedzy nt. T., nie o opisy. No i mapa - widać dobre chęci.
Tylko to uratowało Cię od 1+.
Ale mną się nie sugeruj, ja się nie znam.

Pozdrawiam. :bj:
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Black_Fox pisze:(...)
-Chce pan od razu przejść do interesów, czy najpierw wysłuchać całej historii...
-Wolę historię. Mogę z niej wyciągnąć jakiejś konkretne, przydatne informacje.
Czepnę się, ale...
Zupełnie nie w stylu pana G. Najpierw powinien poprosić o kasę, zysk etc. Dopiero później historia.
Krótko: najpierw interesy.

Ale to nie jest zwykły klient, tylko tajemnicza kobieta, która zrobiła na G niemałe wrażenie... to i zachowanie niezwykłe.
SPIDIvonMARDER pisze:-I to jest moje zadanie, jak miewam?
Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że powinno być 'mniemam'.
Miewać można humory.

MNIEWAM! Jak mogłem zapomnieć!


SPIDIvonMARDER pisze:źrenice klientki się zwęziły
A co to, wiedźmin? Gdyby zaczęło świecić słońce to źrenice faktycznie by schudły.
Sam zresztą przed chwilą wspomniałeś, że stoją w nikłym świetle świec.
Rememba: jasno - małe źrenice, ciemno - duże źrenice.

To zabieg artstyczny. Gty ktoś jest nagle oburzony, ma się wrażenie, że "w jego oczach błysnęły błyskawice itd". Nie wiem, czy faktycznie w rzeczywistości w oczach zachodzą jakieś zmiany. To tylko zabieg upiększający.
Wydaje mi się jednak, że źrenice mogą sie zmienić/rozszeżyć pod wpływem emocji.


SPIDIvonMARDER pisze:Podciągnąłem się i miękko ześlizgnąłem na dywan.
Można się tego domyślić, ale lepiej, aby dodać: "... dywan po drugiej stronie."

Chyba raczej to domyślne.


Sąsiedni pokój to sala muzyczna. Obok czerwonych kanap stały harfy, flety, jakieś instrumenty skrzypkowe i takie tam.
Albo instrumenty skrzypcowe, albo smyczkowe.
► Pokaż Spoiler

Pierwsze z brzegu pomieszczenie to była biblioteka.
Pierwsze pomieszczenie z brzegu to była biblioteka. - Lepiej?
Albo: Pierwszym pomieszczeniem z brzegu była biblioteka.
SPIDIvonMARDER pisze:Pośród ciasno upakowanych regałów dotarłem do środka, czyli podłużnego stołu, na którym leżało kilka książek. Przejrzałem je bez zainteresowania, aż dotarłem do gigantycznej księgi wielkości blatu małego stolika, z ciężkim łańcuchem i kulą przymocowanymi do okładki.
Ehh... :)

Rozejrzałem się... Chociaż nie. Nie było na co się oglądać. Wszystko zasłaniały mi regały, których półki były ciasno upakowane różnymi księgami. W powietrzu czułem zapach papieru i lekki posmak kurzu. Było całkiem przyjemnie. I cicho.
Kluczyłem chwilę w regałowym labiryncie, po czym dotarłem do serca biblioteki. Znajdował tam się gigantyczny stół...
... a na stole gigantyczna księga. Starannie opasano ją ciężkimi łańcuchami i zamknięto na mocarnej kłódce. Na dodatek od głównego łańcucha, odchodziło ogniwo innego - ten z kolei prowadził pod stół. Schyliłem się na wysokość kolan. Pod blatem zauważyłem koniec łańcucha, który był przyczepiony do czarnej, ołowianej kuli. Niezłe zabezpieczenie. To musi być coś cennego - pomyślałem. Upewniłem się, że wolumin nie jest zabezpieczony żadnymi pułapkami, po czym zbliżyłem się do niego i odczytałem tytuł...

;)


Hmmmm.... to inny tekst. Piękniejszy, ale inny :P


SPIDIvonMARDER pisze:Odebrało mi dech stałem, jakbym ujrzał Budowniczego.
Jeden przecinek, a już zdanie jest bez sensu.
Spróbuj tego.
Odebrało mi dech. Wryło mnie w ziemię jak słup soli. Stałem, jakbym ujrzał Budowniczego.

Myslę, że wystarczyłoby dać przecinek przed "stałem". Ot taka literówka... L:
SPIDIvonMARDER pisze:Do pokoju wszedł ze trzydziestoletni facet
A ja mam ze wąsatego kota, wiesz?

A jak powinno być? <szok>
PS: ze kota :ok


SPIDIvonMARDER pisze:Na ścianach wisiały różne sławne obrazy... a raczej kopie słynnych obrazów.
Tutaj bym polemizował, czy obrazy są sławne, czy przedmioty/zjawiska/i w końcu - osoby, przedstawione na nich. Ale jest to tak odrębny temat, że zostawię to...
Jeśli już chciałbym/sugerowałbym poprawę to właśnie zamieniłbym sławne na słynne. Słowo sławne jest raczej zarezerwowane dla humanoidów.
Ale dupa... Nic nie mówiłem. Już sam nie wiem...

Chyba masz rację. Słynne byłoby lepsze.

SPIDIvonMARDER pisze:Miało dużo mocniejszy makijaż,
Miała, miała.
Miało to rodzaj nijaki. Np. 'Okno ma klamkę.'
Miała to rodzaj, żeński.
Klientka, to rodzaj żeński.
'Miała dużo mocniejszy makijaż...'

Oj, weź przestań, zwykła literówka :P :)
-To jest mistrz Wincent, specjalista w dziedzinie łamania uroków, klątwa i przekleństw
Klątw.

I kolejna

SPIDIvonMARDER pisze:tak głośny, że niemal mnie ogłuszyło.
To już przesada.
Aby ogłuszyć rybę wystarczy złapać nóż na klingę i uderzyć rączką w łeb.
Aby ogłuszyć człowieka trzeba byłoby sieknąć wiązką ultradźwięku, albo przywalić bejsbolem w łebala, o.

Słyszałes kiedyś krzycząca dziewczynę? Ja tak... straszne przeżycie :P
SPIDIvonMARDER pisze:Lord poderwał się na równe nogi i sięgnął po sztylet...
Zaraz zaraz.
Zerwał się na równe nogi.
A sztylet był POD blatem.
Trzeba się schylić.
Szybciej by go dosięgnął siedząc.
No chyba, że ja jakieś urojenia mam...

Mógl to zrobić równocześnie.





Ocena.
-2/6.
O kurde! (aż mi kapelusz spadł :P )

Pozdrawiam. :bj:

To, co wyciąłem, to się zgadzam. Wielkie dzięki za ocenę i wykaz błędów, wezmę sobie do serca L:
Obrazek
mystics
Paser
Posty: 234
Rejestracja: 11 listopada 2008, 12:38
Lokalizacja: Czeluści piekła

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: mystics »

Pomijając szyk wyrazów i inne pierdoły :D do których Black_Fox lubi się przyczepiać, miło się czytało. Gdzieś w połowie jakieś małe błędy, ale to nie zmienia faktu, że opowiadanie jest fajne. Trochę przydługie to błądzenie po posiadłości, lecz całość uważam za zgrabnie ujętą.

7 / 10
Życie ciągle uświadamia nas, jak mało o nim wiemy..
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Opowiadanko zupełnie inne od poprzedniego, napisane znacznie później. Mniej natchnienia, więcej myślenia. To się chyba spodoba...




======================================
RETURN TO THE BONEHOARD
POWRÓT DO BONEHOARDU

Głupoludy nędzne,
co tak kochawszy swoje mury i żelazo.
Lękawszy się najbardziej ich samych
Tych, co już bywszy!

Anonimowe kazanie szamana Pogan



Pewien mądry wódz rzekł kiedyś, że jest co najmniej jedna rzecz gorsza od walki ramię w ramię z sojusznikami – walka bez nich. Zgadzam się z nim całkowicie, zwłaszcza patrząc na swoich przyjaciół. Wprost nie wiem, czy śmiać się, czy zabić.
Pewnego dnia wpadł do mnie nie kto inny jak sam Basso – mistrz wytrychów, któremu niegdyś zrobiłem kilka przysług.
Basso bez zaproszenia rozwalił się na fotelu i wyjął spod niego butelkę wina, z której ku mojej wściekłości od razu pociągnął zdrowo:
-Uuuuu! Kurde! – wywrócił oczami – nieźle ci się Garr powodzi, skoro pijesz takie szczyny!
-Czy oprócz tego masz coś jeszcze mi konstruktywnego do powiedzenia?
-Mam! Wyobraź sobie kuuuuuupę kasy! O tej wielkości... – rozłożył ramiona najszerzej jak potrafił
-I...?
-I... to wszystko może być twoje zakuta pało!
-Spadaj. Ty i te twoje pomysły…
-Garr, daj spokój. Czy ja ciebie kiedyś zawiodłem? – miałem przeczucie, że Basso chce mnie wmieszać w jakieś draństwo, więc oponowałem:
-Widzę po twojej twarzy, że mogę się tego spodziewać w najbliższym czasie.
-A ja widzę w tym twoim ślicznym, zielonym oczku, że tylko zgrywasz twardziela, a w środku aż kipisz z ciekawości, jak mały szczeniaczek, co nie G? No i w dodatku jesteś spłukany…
-Bredzisz.
-Więc w takim razie uracz mnie jakimś winem, a nie tym płynem do konserwacji zbroi! To smakuje jak woda wlana do butelki po winie… i do tego kiepskim.
-O co ci chodzi? Przejdź to sedna, a nie tylko pieprzysz głupoty.
-Już dobrze, mistrzu złodziei z dziurawą kieszenią…
-Czekam...
-Zwęszyłem świetną miejscówę na robotę w stylu Felixa. Fantem jest magiczny pierścień, który pozwala wykrywać magię… niezłe cacko, nie? Już więcej byś się nie pietrał przed dotknięciem łupu, tylko wyciągasz dłoń i już wiesz, czy wisi jakaś klątwa czy nie! A jak znowu ciebie życie przyciśnie, to możesz to opchnąć za ładne trzy tysiące. Ja zadowolę się wszystkim innym, co tam znajdziemy.
-Do czego ja ci jestem potrzebny? Wszak ty chyba też pożądasz tego śmiecia.
-Och, mój ukochany głąbie. To proste! Ty już znasz tę miejscówę, a jest ona dość niebezpieczna. Przyda mi się przewodnik.
-Rozumiem. A jaką miejscówę dokładnie chodzi – Basso się wyraźnie zmieszał i wbił wzrok we własne buty
-Zanim dasz mi odpowiedź… to dokładnie to przemyśl…
-O co chodzi? Gdzie jest ten pierścień?
-W Bonehoardzie.
Zamroziło mnie. Wiedziałem, że ten głupiec chce mnie nabić na jakiś wyklęty cmentarz czy świątynię… może nawet Zamurze.
Ale to pobiło wszystko.
Wstałem, podszedłem do Bassa i spojrzałem mu prosto w oczy. Szepnąłem, mając jego twarz jakieś trzy centymetry przed własną:
-Wynoś się!
-Garr… weź użyj tego zakapturzonego łba!
-Masz dziesięć sekund, a potem ci pomogę odnaleźć drzwi. Raz… dwa…
-Garrett!
-Dziewięć!
-Już dobrze – Basso się poderwał i odszedł do wyjścia. Nim trzasnął drzwiami rzucił jeszcze:
-Założę się o 100 Finetów, że w ciągu trzech dni sam do mnie przyjdziesz. Będę oczekiwał przeprosin…
-WON!
*
Ten stary cap miał niestety rację. Czując, że mój honor złodziejski z każdą chwilą jest coraz bardziej szatkowany na kawałki, przybliżałem się podjęcia tej strategicznej decyzji. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie rosnące ceny czynszu i kilka poprzednich niepowodzeń, czego efektem był totalny brak kasy. Historia lubi się powtarzać, bo i czyż nie identyczna sytuacja była przed moją poprzednią wycieczką do Bonehoard?
Okrutne to.
Może gdybym miał trochę więcej szczęścia… ale nie… Lord Qurt wyjechał wraz ze swoją kolekcją diabeł jeden wie gdzie i w ten sposób straciłem okazję do opłacalnej roboty.
A termin spłaty czynszu skurczył się do dwóch dni… w trakcie których musiałem zarobić co najmniej dwa i pół patyka.
To wszystko miało nade mną przewagę liczebną i zmusiło do udania się w jeden z bardziej zapyziałych kwartałów Południowej Dzielnicy, gdzie nawet szczury chodzą grupami.

Zapukałem do drzwi piwnicznych wyglądających na zamurowane i czekałem w rzęsistym deszczu. Szlag! Czemu zawsze musi padać, gdy ja załatwiam interesy w tym miejscu?
Czekałem cierpliwie, aż ten bałwan w końcu się usatysfakcjonuje swoim zwycięstwem nade mną.
Jakby ta sytuacja i tak nie była wystarczająco upokarzająca.
W końcu, po sam nie wiem ilu minutach, drzwi się uchyliło na centymetrową szparę, w której zabłysło oko. Usłyszałem cichutki, delikatny głosik:
-Kto tam?
-Ja do Basso w sprawie roboty na Felixa.
Drzwi się zamknęły a ja czekałem dalej. Ależ ten koleś mnie denerwuje! Oby miał choć trochę oleju w głowie i był w stanie właściwie zinterpretować moje hasło… w takich miejscach jak te nie należy wymawiać swojego imienia. Nawet po cichu.
Drzwi się otwarły powtórnie, tym razem na wystarczającą szerokość. Stał za nimi uśmiechający się złośliwie Basso. Nie czekając na zaproszenie odepchnąłem go i wkroczyłem do środka.
-Co tak nerwowo? – spytał się zakluczając wrota – Aż tak bardzo palisz się do tej roboty? A może aż tak bardzo gryzie cię sumienie i pragniesz mi coś powiedzieć?
-Na wstępie – rzekłem wieszając płaszcz na kołku – bym się czegoś napił przed podjęciem decyzji. O ile oczywiście ktoś taki jak ty zniży się do mojego poziomu! Nie licz na żadne przeprosiny.
-Oj, ty zakuta pało – roześmiał się Basso wprowadzając mnie do ciemnego pokoju. Zdecydowanie nie nazwałbym go przytulnym: okna były zabite deskami, na półkach leżały porozwalane zamki, wytrychy, kłódki i inne śmieci, a stół i fotele sprawiały wrażenie, jakby zostały ledwo co wyłowione z bagna. Basso chyba dostrzegł obrzydzenie na mojej twarzy, bo zaczął się usprawiedliwiać:
-Wybacz za bałagan, lecz nie mamy wielkich wymagań od życia.
-Widzę.
-Usiądź i pogadajmy.
-Postoję.
-Twój wybór. Jak chcesz, to Jenni zaraz poda coś do picia…
-Skoro moje trunki ciebie nie zadowoliły, to ja chyba się tym bardziej nie zadowolę twoimi.
-Racja. Przejdźmy do interesów. Czy podjąłeś decyzję?
-Chcę ci najpierw zadać kilka pytań.
-No?
-Skąd ty niby wiesz o tym pierścieniu.
-Dobry złodziej nigdy nie zdradza swoich źródeł.
-Dobry złodziej nie pakuje się w żadną robotę bez gruntownej wiedzy.
-Grrr... – Basso się wkurzył, co mi dało trochę satysfakcji – jeden koleś był w Bonehoardzie trochę po tobie i wyczytał te informacje na jednym fresku. Niestety, nie zdążył ich sprawdzić i musiał uciekać. Nie wróci już tam bo… trupy odgryzły mu dłoń.
-Widzę, że twój przyjaciel ma więcej rozumu od ciebie. Nie popełnia już drugi raz tego samego błędu, czyli powrotu do Bonehoard, a jeszcze zarobił na głupcu.
-Mów co chcesz frajerze. Wchodzisz?
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Czynsz z każdą chwilą coraz bardziej mnie przytłaczał, a ja nie mam szans w ciągu jednego dnia zarobić trzech patyków. Z drugiej strony w Bonehoard mogę po prostu, najzwyczajniej w świecie zginąć, co też nie jest rozwiązaniem.
Gdy tylko sobie przypominam tę nazwę… widzę szeregi żywych trupów… pułapki… zwłoki drużyny Felixa… puste skarbce… pełno Burricków… kości… KOŚCI!!! PEŁEN KOŚCI! TAKA JEST NAZWA TEGO PRZEKLĘTEGO MIEJSCA!
-Garrett?
Otrząsnąłem się ze wspomnień i wbrew sobie usiadłem na obleśnym fotelu łapiąc się za twarz:
-Basso… ja nie chcę tam wrócić. Jakbyś też to ujrzał… jeszcze nigdy nikt tam nie powrócił!
-Trzy patyki!
-DOBRZE! Idę! Teraz! – Basso się zakrztusił, chociaż nic nie jadł
-Yyyyy teraz?
-Tak. Wyekwipuj się, pójdziemy przez mój dom a potem od razu do Bonehoard.
-Ale dzisiaj z Jenni mieliśmy przećwiczyć nowe…
-Teraz albo nigdy.
Basso zagryzł wargę i mruknął:
-Dobra…
*
Taaaak… historia lubi się powtarzać. Znowu gdy dotarliśmy do Bonehoard, nadszedł środek nocy a niebo zalśniło gwiazdami. Przed lekko zawalonym wejściem leżały sobie spokojnie dwa zombiaki… dwa? Poprzednio był tylko jeden! Spojrzałem zaciekawiony na Basso, ale jego widok truposzy w ogóle nie ruszył.
-Wziąłeś to, o co ciebie prosiłem Basso?
-Tak, mam wodę święconą. Teraz widzę, że faktycznie może być potrzebna,
-To dobrze. Pamiętaj, jak będziemy już na dole, nie dotykaj niczego bez mojej zgody, chodź tylko tam, gdzie ja…
-A myśleć mogę samodzielnie?
-W każdej chwili mogę się jeszcze wrócić…
-Taaa... i umrzeć z głodu na bruku? – przejechałem dłonią po twarzy z rezygnacją
-Proszę cię tylko o rozsądek. To naprawdę przeklęte miejsce i musimy zachować trzeźwe umysły. Kumasz?
-Jasne. Chodźmy już.
-Gdzie najpierw?
-Ten koleś mówił, że ów fresk znajdował się w „Salach kojącego pogłosu”, w zalanej części.
-Sale kojącego pogłosu… - widziałem ciasne przejścia... jaskinię bełkotliwców… dalej korytarz… dalej wielkie sale w kształcie kominów z wielkimi płaskorzeźbami… schody w dół… wodę…
-Wiem, gdzie to jest. Chodźmy!
Ostrożnie zbliżyliśmy się wejścia omijając zombiaki i zsunęliśmy po skale w dół, ku ciemnej czeluści. Ja dzięki swemu mechanicznemu oku widzę w mroku całkiem nieźle, ale Basso zdawał się być lekko zagubiony. Na szczęście po chwili dotarliśmy nad wielką sali z drewnianym sufitem, na którym właśnie się znaleźliśmy. Wyciągnąłem strzałę linową i wstrzeliłem ją w skraj dziury prowadzącej do owej komanty. Powoli spuściłem się na linie, na dziwaczną, kamienną półkę w ścianie.
Nic tu się nie zmieniło. Sarkofagi stały na swoich miejscach, pochodnie dalej płonęły (kto je zapala?), na podłodze poniewierały się stosy kości i połamane miecze, a pomiędzy tym wszystkim spacerował sobie zombii, nieświadomy naszej obecności. Wskazałem go Basso, a ten wyjął z kieszeni mały flakonik wody święconej i mi podał. Skropiłem tym jedną strzałę wodną, napiąłem nią łuk i posłałem zombiemu prosto w głowę. Ten eksplodował, a jego członki poodbijały się od ścian całej komnaty. Mój towarzysz uśmiechnął się i klepnął mnie w ramię.
Zeskoczyliśmy na niższą półkę, potem na jeszcze niższą, aż dotarliśmy do podłogi. Basso zaczął przeszukiwać posadzkę, lecz powiedziałem mu, że i tak nie ma po co. Wszystko już zostało sprzątnięte.
Niepotrzebnie się martwiłem o zachowanie mojego kumpla. Już zdążyłem zapomnieć, że on też jest wykwalifikowanym złodziejem i w chwili przekroczenia progu katakumb stał się rozważny i ostrożny. Nim coś zrobił, pytał mnie o zdanie, sam nie podejmował żadnych pochopnych decyzji. Wprost nie miałem mu nic do zarzucenia.
Równocześnie obserwowałem, jakie wrażenie na nim robi to miejsce… mroczne sale, tajemnicze posągi, niebezpieczeństwo czyhające na każdym kroku. Był zaniepokojony, rozglądał się gorączkowo dookoła szukając zagrożeń. Chciałem swoją niewzruszona postawą trochę dodać mu odwagi… ale sam, pomimo faktu, że już tu byłem, czułem jak adrenalina i strach wstrząsają mną co chwilę.
Mieliśmy szczęście, gdyż nie napotkaliśmy żadnych kolejnych zombiaków ni pułapek i bez problemów dotarliśmy do komnatki z wodą święconą. Uzupełniliśmy nasz flakonik, a Basso spytał się mnie szeptem:
-Widzę, że opowieści o tym miejscu są przesadzone.
-Opowieści zawsze są przesadzone.
-To dlaczego się bałeś tu przyjść?
-A dlaczego mówisz szeptem… dlaczego ja mówię szeptem? Czemu nie krzykniesz?
Basso nie odpowiedział… sam zrozumiał o co chodzi. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i ruszyliśmy dalej, przez dziurę w jednej komnacie i potem przez korytarz zalany wodą, by wypłynąć w sali z dwiema szkatułkami…
…oko w oko z stojącym na brzegu zombim w szacie młotodzierżcy. Wyjąłem łuk i szybko wyskoczyłem z wody. Trup z głośny, przerażającym jękiem zaczął kuśtykać w moją stronę. Odsunąłem się, załadowałem strzałę ognistą i strzeliłem. Rozległa się jedna eksplozja, a potem następna, gdy przeciwnik już znajdował się równocześnie we wszystkich kątach salki. Przetarłem pot z czoła i podszedłem do obu szkatułek. Wiem, że były puste, lecz z czystej ciekawości otworzyłem je od boku za pomocą miecza. Tak jak przypuszczałem: z dziury w postumencie wyleciała strzała i rozbiła się naprzeciwko.
A szkatułki były puste. Ciekawe, czemu te wszystkie mechanizmu są sprawne, skoro nikt ich nie konserwuje?
Ostrożnie zeszliśmy po drabinie, tak, by nie dotknąć kafla-pułapki i dotarliśmy do wejścia do jaskiń Bełkotliwców… i tym razem to ja powiedziałem coś głupiego:
-Kiedy ostatni raz tu byłem… hmmm… to przebiegłem te tunele trochę na oślep. Nie wiem, czy… i jak szybko znajdziemy właściwe wejście – Basso wyglądał jakby połknął łyżkę soli
-Garciu… toś teraz dał dupy.
-Spokojnie, na pewno wszystko mi się przypomni… jak tam wejdziemy. Uważaj tylko na pieski…
Wkroczyliśmy w zatęchłe, ciemne korytarze. Jedynym źródłem światła były dziwne fosforyzujące grzybki rosnące tu i ówdzie. Powietrze niemal nie nadawało się do oddychania przez ciężki smrodu potu, krwi, Bełkotliwców… i truchła. Cóż… Burricki nie są wybredne.
Mijaliśmy kolejne skrzyżowania, dziury i ślepe zaułki. Chodnik raz to szedł pod górę, raz w dół. Skręcał, biegł prosto i nagle kończył niespodziewaną ścianą. Istny labirynt. Czasami odnajdywaliśmy wyryte w kamieniu jakieś znaczki i strzałki, ale nie pamiętam, czy one wskazywały wyjście czy wejście.
Basso z każda chwilą robił się coraz bardziej zdenerwowany. Nie odzywał się, ale z jego twarzy mogłem wyczytać, że ma ochotę mi zrobić coś obrzydliwego. W sumie… to zaciągnął tu mnie szantażem, to niech se teraz trochę pocierpi. Byleby tylko nie stwierdził, że ma dość i wraca, bo to z kolei mnie by wkurzyło.
Unikaliśmy Bełkotliwców za wszelką cenę. Nie wchodziliśmy do większych sal, gdzie one przebywały, a gdy napotkaliśmy jakiegoś w tunelu, czekaliśmy aż odejdzie lub po prostu odciągaliśmy jego uwagę.
Dzięki temu nagle znaleźliśmy się nad urwiskiem. W dole chlupotało podziemne jeziorko, w którego toń chciwie wpatrywał się Basso, co mnie niezmiernie zdziwiło. Co też może być tam ciekawego? Złodziej odpowiedział na nie zadane pytanie:
-W takich podziemnych szambach bywają naprawdę ciekawe rzeczy! Zagubione łupy, pechowi poszukiwacze, sekretne przejścia i komory…
-Nom, słyszałem, że w Bonehoardzie bywają takie miejsca. Jednak nasza umowa nie przewidywała penetracji tajnych schowków. Mamy się jak najprościej udać do tego pierścienia.
-Zabawnie to brzmi w twoich ustach, kiedy nas ciągasz po tym labiryncie.
-Zamknij się, zaraz dojdziemy gdzie trzeba… - wysoko w górze, na sklepieniu zauważyłem coś podobnego do bluszczu… posiadającego grube, solidne konary. Wyjąłem strzałę linową i napiąłem nią łuk. Cholernie daleko, a ja muszę strzelać pod górę…
Puściłem cięciwę.
I spudłowałem. Strzała złamała się na kamiennym sklepieniu. Basso skrzywił się:
-Ile jeszcze masz sznurówek?
-Dwie.
-To strzelaj celnie, bo tu utkniemy. Tego też nie ma w umowie!
-Mówiłem ci, byś się zamknął! Może sam potrafisz trafić lepiej? – kolejny pocisk, kolejna próba. Skupiłem się… wyobraziłem trajektorię lotu strzały i ją samą wbijająca się centralnie w sam środek gałęzi. Delikatnie, acz zdecydowanie puściłem cięciwę…
-KURWA!
Nim Basso zdążył się wkurzyć, wyjąłem ostatnią i wymierzyłem. Teraz oprócz skupienia w luk starałem się przelać jeszcze gniew… jakby on był żywą istotą, nad którą staram się zapanować.
Puściłem cięciwę.
A po chwili ku nam zsunęła się lina.
Ta metoda strzelania jest trochę niebezpieczna, gdyż może spowodować zniszczenie łuku, a ponadto trzeba być w odpowiednim nastroju… i to umieć. Jednak efekty mówią same za siebie…
Wspięliśmy się na samą górę, niemalże tuż przy samym murowanym korytarzu prowadzącym do Sal Kojącego Pogłosu. Stanąłem u jego progu i zamarłem nasłuchując. Oczekiwałem delikatnego, dalekiego dźwięku Rogu Quintusów, który tak uspokajająco działał na wszelkie żywe istoty. Niestety, poza zwykłym, tajemniczym szumem, świstem wiatru i odgłosem kruszących się kamieni… nic nie słyszałem. Nie wiem czemu, ale poczułem w sercu pustkę… jakbym zgubił jakąś ważną dla siebie rzecz… pamiątkę po kimś. Z prawdziwym żalem otrząsnąłem się z tego pięknego stanu i powróciłem do świadomości.
Nazwa „Sale Kojącego Pogłosu” pomimo braku artefaktu nadal była aktualna. Widok tych wielkich, podziemnych przestrzeni, olbrzymich płaskorzeźb przedstawiających śpiących rycerzy i uskrzydlone klepsydry nadal zachęcał do spoczęcia i do refleksji. Jednak w powietrzu wisiał też niepokój… pewne przeświadczenie niebezpieczeństwa, nieświadomość tego, co może być za rogiem.
Basso stał w cieniu i patrzył na to wszystko z otwartymi ustami i dłońmi na rękojeści miecza. Rozumiałem go całkowicie… zwłaszcza pamiętając, kto mi tutaj niegdyś zorganizował orszak powitalny. Sprawdziłem ile mamy wody święconej i spytałem się kumpla:
-Gdzie jest ten cały fresk, na którym jest mowa o pierścieniu? – ten spojrzał na mnie trochę nieprzytomnie i szepnął:
-W zalanej części…
-Aha, pamiętam. Chodź za mną. Ale bardzo cicho…
Nie musiałem mu tego mówić, gdyż i tak atmosfera tego miejsca zmuszała do skradania się na palcach wzdłuż cieni.
Minęliśmy kilka ośmiokątnych sal i dotarliśmy do schodów prowadzących w dół. Pokazałem je towarzyszowi, a ten kiwnął głową ze zrozumieniem. Uniosłem jednak dłoń zabraniając mu podchodzić bliżej. Coś wydało mi się dziwnego… coś tutaj nie pasowało…
Ta pozorna cisza… zakłócana jedynie niewytłumaczalnym, dalekim szumem.
Nie… to bez znaczenia.
Leżące wszędzie kości i resztki oręża? To też się nie zmieniło od mojej poprzedniej wyprawy tutaj.
Całkowity spokój i brak zombiaków, których przecież widziałem tutaj całe mnóstwo? To już szybciej, ale istnieje wiele racjonalnych wytłumaczeń.
W takim razie co?
Nie chciałem ryzykować następnego korku, lecz równocześnie nie mogliśmy tutaj czekać w nieskończoność. Zwłaszcza, że Basso robił się coraz bardziej przerażony… a i mi serce chciało się wyrwać z piersi.
Powoli podszedłem do zejścia i spojrzałem w dół. Oprócz dziury w posadzce i stojącej w środku wody nic nie ujrzałem, więc zachęcająco machnąłem w stronę kumpla. Ten na palcach stanął obok mnie i spytał drżącym głosem:
-Garrett… tu nie jest bezpiecznie. Sprężmy się!
-Ty też to czujesz? Co dokładnie? Może uda nam się ustalić, co to jest.
-Ten… zapach… on mnie niepokoi!
Zapach! No jasne! Faktycznie w powietrzu wisiała dziwna woń. Nie rozkładających się ciał zombiaków, nie stęchlizny i wilgoci podziemi… ale coś nieopisywalnego… Nie można poczuć zapachu śmierci, ale mimo to ją czujemy, gdy ktoś ma odejść. Tak samo teraz… czuliśmy coś, co nie wydziela zapachu. Co niosło jednak ze sobą realną groźbę.
Zapach Bonehoardu.
Wkroczyłem na schody, zszedłem na sam dół i kazałem to samo zrobić kompanowi. Basso wyglądał, jakby stał twarzą w twarz ze śmiercią. Pokazałem mu dziurę i powiedziałem:
-Oto zalana część. Wskocz tam i poszukaj swojego fresku. Ja tutaj poczekam.
Niechętnie się rozebrał i wskoczył, ochlapując mnie lodowatą wodą.
Siedząc tak ciągle nasłuchiwałem.
Panowała idealna cisza.
Rozsądek zabraniał mi uwierzyć w szczęście, że niby nie ma tu żadnych zombiaków. Może niedawno odwiedziła to miejsce jakaś kompania poszukiwaczy przygód i wszystko wybiła, lecz raczej Bonehoard po prostu szykował nam jakąś grubsza niespodziankę.
Nagle coś jednak dotarło do mich uszu. Spiąłem się i skupiłem na tym zmyśle.
Coś… jakby daleki… cichutki dźwięk dzwonków. Raz się zbliżał, a raz cichł. Nie potrafiłem tego dopasować do niczego co mi znane, więc na wszelki wypadek nie ruszałem się z miejsca.
Czas mijał, a mój towarzysz nie wracał. Nie napawało to optymizmem, coraz bardziej się denerwowałem. Jeśli ten głąb tam zginął… to mogę się już pakować i szukać gościnnego mostu lub lokum w Zamurzu.
Wtedy też dotarł do mnie dźwięk powolnego człapania i jęki. Przekląłem w duchu i przygotowałem wodę święconą.
Kroki się zbliżały. Coś się kierowała w stronę schodów.
Było już bardzo blisko.
Poświęciłem broń i wycelowałem.
W niewyraźnym świetle dojrzałem sylwetkę stojącą u szczytu schodów. Powoli i głośno wzdychając zaczęła iść w dół.
Strzeliłem i trafiłem ją w głowę.
Ku mojemu totalnemu zdziwieniu ta jedynie się gibnęła do tyłu i kontynuowała schodzenie. Nie było ani charakterystycznego wybuchu, ani obłoku pary. Czując przypływ paniki wyjąłem miecz i przyjąłem pozycję bojową.
Postać znalazła się w zasięgu widzenia mojego mechanicznego oka.
-Basso! Psiakrew, czemu mnie straszysz?! – kumpel cały się trząsł i jęczał z zimna. Najwidoczniej woda była chłodniejsza, niż przypuszczałem. Wyjąłem zza pazuchy piersiówkę z mocną wódką i mu dałem, by się rozgrzał. Po pięciu minutach był już w stanie normalnie mówić:
-Znalazłem ten fresk i napis na nim. Przejście jest w… jak to było… „sali pełnej drogocennych szczątków leżących w cieniu młota”.
-Wiem o co chodzi… musimy się udać do krypt Młotodzierżców. Nie zwlekajmy!
Powstaliśmy i przeszliśmy do sali obok, gdzie znajdowało się wejście na górę. Wspięliśmy się po pochyłej kładce, a potem ciasnymi korytarzami przecisnęliśmy się do wejścia do Młotowców. Minęliśmy pułapkę i po drabinie dostaliśmy się do właściwej sali. Nic tu się nie zmieniło: ta sama kamienna trumna, ta sama chrzcielnica pulsująca światłem. Basso do podszedł niej i dokładnie się przyjrzał. Po chwili pokazał mi wyrytą na jej podstawie małą, ośmioramienną gwiazdkę:
-Ten symbol pokazuje, gdzie jest przejście. Właściwe jest ramię… „które jest przeciwne do serca katakumb”.
-Serce katakumb powinno być na ich środku, ewentualnie to największa sala. To chyba i tak w jednym kierunku... czyli gdzieś tam – wskazałem ręką kierunek. Basso idąc wzdłuż mojej ręki odnalazł pożądaną cegłę w murze i wyjął coś w stylu świdra. Zrobił dziurę szeroką na trzy palce i wsadził do niej jakiś ładunek wybuchowy. Przeszliśmy na przeciwległy róg sali, a ja napiąłem łuk strzałą ognistą.
Huk był porażający, lecz ku mojemu zdziwieniu ściana jedynie pokryła się pajęczyną pęknięć, zamiast roztrzaskać. Basso był jednak na to przygotowany i wyciągnął z plecaka nie za duży kilof. Mur po jego uderzeniami rozpadał się jakby był ze szkła. Stanąłem w bezpiecznej odległości, by przypadkiem nie trafił mnie jakiś odłamek i czekałem.
Eksplozja była jednak niezwykle profesjonalna. Chrzcielnica będąca tuż obok nie została nawet naruszona, natomiast Basso wgryzł się w mur już jakieś pół metra.
Po dziesięciu minutach rzucił zrezygnowany kilofem o podłogę.
-To bez sensu. Chyba ci się Garciu coś popierdoliły kierunki… psiakrew!
To niemożliwe. Wyjąłem kompas i upewniłem się, że pokazałem właściwie.
-Pomyśl jeszcze raz, ale tym razem się nie pomyl. Mam już tylko jeden ładunek!
-Kiedy to nie ma innego kierunku!
-Pomyśl kurwa! Użyj w końcu tego bezwartościowego mózgu! Skup się głąbie!
-To się zamknij! Przeszkadzasz mi!
Przyjrzałem się jeszcze raz gwieździe. Żadnej podpowiedzi, żadne z ramion nie wyróżniało się w taki sposób, by być wskazówką, również cegły dookoła nic mi nie mówiły. Wygląda na to, że faktycznie tu chodzi o coś innego. Inny kierunek… inne serce… serce?
-SERCE MISTYKA!
-Co znowu do łachera?
-Nico! To będzie… tutaj! - Pokazałem zupełnie przeciwny skraj wnęki. Basso kręcąc głową zrobił dziurę i załadował ładunek. Tak samo wysadziliśmy ścianę, a Basso zaczął się przebijać. Po zaledwie kilku uderzeniach kilofa krzyknął:
-Jest przejście! Hurra! Kocham cię Garciu! – zajrzeliśmy do środka. Tajna komnata była podobnej wielkości co ta, w której się znajdowaliśmy obecnie. Wysoka kolumnada wśród nagich ścian prowadziła do małego ołtarza, na którym leżały jakieś przedmioty. Dalej stał z trzymetrowy posąg przedstawiający orła lub innego szlachetnego, drapieżnego ptaka. Użyłem lunety w oku, by dokładnie przyjrzeć się przedmiotom. Jakieś kielichy, puchary, monety, tace, mnóstwo innych małych, drogocennych drobiażdżków. Pierścieni jednak brak…
Podłoga była szachownicą niebieskich i czarnych płytek. Nigdzie nie zauważyłem żadnych otworów, z których by mogły wylatywać strzały, więc delikatnie stąpnąłem na czarną płytkę. Nic się nie stało, więc ruszyłem trochę dalej do przodu, ciągle mając oczy dookoła głowy. Szczególnie przyglądałem się posągowi. Budził mój niepokój, jakby ciągle mnie obserwował. Niczym łowca czekający, aż ofiara się zbliży.
Za mną powoli posuwał się Basso. On również obserwował posąg, chcąc go ujarzmić spojrzeniem.
Nagle przystanąłem zaskoczony. Coś usłyszałem, coś, czego nie powinno tu być!
Daleki i cichy…
Głos Rogu Quintusów.
To niemożliwe...
Był tak samo piękny jak wtedy… lecz nie uspokajał, a jedynie budził trwogę. Wprost zmuszał do ucieczki.
A może raczej ostrzegał?
Zawachałem się...
Byliśmy tylko trzy metry od ołtarza. Ryzykując posunąłem się do przodu jeszcze o dwa, by mieć skarby w zasięgu ręki.
Spojrzałem w oczy orłowi, lecz ten nie odwzajemnił spojrzenia, wpatrzony nadal w wejście. Wyciągnąłem więc rękę…
…ołtarz był prosty, to zwykła marmurowa bryła…
…ptak nie reagował. Dotknąłem małego, złotego kieliszka.
Nadal spokój. Sam nie wiem co lepsze, czy ta bezpieczna niepewność, czy niech ta sala odkryje karty.
Basso dokładnie przyjrzał się łupom. Cztery kieliszki, trzy puchary, złota taca, garść monet i klejnotów.
ŻADNEGO PIERŚCIENIA!
Rozpostarł worek, a ja ustawiłem tak miecz, by nim wszystko zsunąć do niego.
Jeszcze raz spojrzałem na ptaka i jego oczy.
Cholera!
Szybkim ruchem zgarnąłem cały łup do torby, cofając się odruchowo.
NADAL NIC!
KURNA! O CO TU CHODZI?!
-Basso, gdzie jest mój pierścień?
-Nie wiem, nie widzę go. Może ma go ten ptak?
-Oby nie – odszedłem na bok, nie spuszczając posągu z oczu. Nie... nigdzie ni widziałem miejsca, gdzie by mógł być ukryty. Może w środku, ale rozbicie tego draństwa nie wchodzi w grę.
-Wychodzimy! Chcę się jak najszybciej znaleźć poza tym piekłem!
-Nie musisz dwa razy powtarzać… - bez przeszkód, lecz nadal czujnie obserwując posąg wycofaliśmy się do krypt Młotowców. Poprowadziłem Basso do szybu znajdującego się na najwyższym piętrze, wybitym przez złodziei w przeszłości. Towarzysz się zdziwił:
-Czemu nie weszliśmy tędy?
-Bo nie pamiętałem drogi w drugą stronę. Co z moim pierścieniem? Nie było go tam!
-Garrett… chyba mi wierzysz?
-Chyba…
-Naprawdę… skąd miałem wiedzieć? Sam widziałeś jak bardzo sam byłem przerażony… to żaden spisek ani przekręt!
-Kurna... nic nie mogę zrobić. No dobra. Chyba mnie teraz tak nie zostawisz bez kasy? Owszem, umowa przewidywała tylko pierścień dla mnie, ale jest jeszcze złodziejska solidarność. Poza tym nie przypomnę, dzięki komu jesteście razem szczęśliwi z Jenni...
-Masz rację… ale ja sam jestem pod kreską… weź ten puchar. Jest warty z jakieś pół patyka, może to ci pomoże.
*
A jednak nie pomoglo. Kamienicznik kazał mi się wynosić, nie chciał nawet słyszeć o spłacie ratalnej. Szuja. Cóż, chyba muszę poszukać nowego lokum w Południowej Dzielnicy...
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Trochę się spóźniam z moim odczuciem (recenzją), ale już zabieram się za zaległości.

Ciastka, herbatka - jest!
Siadam równo na dupie
Poszło!

Błędy
SPIDIvonMARDER pisze:Anonimowe kazanie szamana Pogan
Co to za kazanie które jest anonimowe? Albo inaczej - jak kazanie może być anonimowe.
Anonimowy może być szaman.
Autor kazania powinien być anonimowy, a nie kazanie.
O tak unajo: Kazanie anonimowego szamana Pogan

Np. Gall Anonim z tego co wiem spisał Kroniki Polski.
Gall ANONIM. Czyli autor anonimowy. Spójrz, widzisz na półce z książkami tak zatytułowane dzieło: Anonimowe Kroniki Polski - Gall. Wtf? Nie? ;)
A tutaj tak: Kroniki Polski - Gall Anonim. A tu inaczej.

Anonimowe Kazanie - Szaman Pogan.
Kazanie - Anonimowy Szaman Pogan.

W sumie samo dzieło, może być anonimowe, ale wtedy nie podajemy autora.
Ktoś może powiedzieć: "No, ale szamanów było przecież wielu, więc..."
Gallów też było wielu.

Więc błędu nie ma. ;)
Ale radziłbym wywalić - a właściwie przenieść - słowo anonimowe[go].

A tak w ogóle to jest kazanie? Nie wiem. Nie wiem nawet co to ma znaczyć. Zobaczymy po przeczytaniu.
'Głupoludy nędzne,
co tak kochawszy swoje mury i żelazo.
Lękawszy się najbardziej ich samych
Tych, co już bywszy!'

SPIDIvonMARDER pisze:-Uuuuu! Kurde! – wywrócił oczami – nieźle ci się Garr powodzi, skoro pijesz takie szczyny!
Po pierwsze; dialog zaczynamy od: spacja, myślnik, spacja.
Po drugie; '-Uuuuu! Kurde! – wywrócił oczami – nieźle ci się Garr powodzi, skoro pijesz takie szczyny!'.
Rozłóżmy to, czyli...
... '-Uuuuu! Kurde! – wywrócił oczami'; Po 'Kurde!' myślnik - dobrze, ale dalej: 'wywrócił oczami' już źle. Wywrócił powinno być z dużej, po oczami powinna być kropka. Dalej - 'nieźle ci się Garr powodzi, skoro pijesz takie szczyny!', nieźle powinno się zaczynać z dużej litery.

I nie - nikt mi nie wmówi, że się czepiam, takich błędów osoba szanująca się - i co ważniejsze: swoje pisanie - nie ma prawa popełniać.
Dobre pisanie (znakowo) to też okazanie szacunku czytelnikowi. Nie mówię tu o interpunkcji, bo sam mam z przecinkami WIELKI problem, ale budowa dialogów, odstępy przed/po znakach - obowiązek.

Ten błąd się u Ciebie znacznie powtarza, dlatego go pominę...
SPIDIvonMARDER pisze:-Czy oprócz tego masz coś jeszcze mi konstruktywnego do powiedzenia?
Wywal 'mi'. Wybija z rytmu czytania, a poza tym - to chyba logiczne, ze G. i B. byli sami.
SPIDIvonMARDER pisze:miałem przeczucie, że Basso chce mnie wmieszać w jakieś draństwo, więc oponowałem:
Dalej te same wpadki, ale oprócz nich...
Po wypowiedzi danej osoby myślnik dajemy jako ICH zachowanie. Na przykład:
- Wiecie co? - Pociągnąłem kolejny łyk z ceramicznego kufla. - Idziemy do domu rozpusty! - powiedziałem, po czym uderzyłem naczyniem w stół.
U Ciebie konstrukcja wygląda tak: Basso mówi ---> Garret komentuje.
Sam już się w tym gubię, więc pokażę jak to powinno wyglądać.
-Garr, daj spokój. Czy ja ciebie kiedyś zawiodłem? – miałem przeczucie, że Basso chce mnie wmieszać w jakieś draństwo, więc oponowałem:
-Widzę po twojej twarzy, że mogę się tego spodziewać w najbliższym czasie
- Garr, daj spokój. Czy ja ciebie kiedyś zawiodłem?
Miałem przeczucie, że Basso chce mnie wmieszać w jakieś draństwo, więc oponowałem:
- Widzę po twojej twarzy, że mogę się tego spodziewać w najbliższym czasie.

SPIDIvonMARDER pisze:Więc w takim razie uracz mnie jakimś winem, a nie tym płynem do konserwacji zbroi!
To było dobre. ;)
-O co ci chodzi? Przejdź to sedna, a nie tylko pieprzysz głupoty.
Do sedna.
SPIDIvonMARDER pisze:-Już dobrze, mistrzu złodziei z dziurawą kieszenią…
Bardziej pasowałoby: z pustą kieszenią.
-Rozumiem. A jaką miejscówę dokładnie chodzi – Basso się wyraźnie zmieszał i wbił wzrok we własne buty
O. Zapomniałeś o o.
-Garr… weź użyj tego zakapturzonego łba!
:))
SPIDIvonMARDER pisze:Ten stary cap miał niestety rację. Czując, że mój honor złodziejski z każdą chwilą jest coraz bardziej szatkowany na kawałki, przybliżałem się podjęcia tej strategicznej decyzji. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie rosnące ceny czynszu i kilka poprzednich niepowodzeń, czego efektem był totalny brak kasy. Historia lubi się powtarzać, bo i czyż nie identyczna sytuacja była przed moją poprzednią wycieczką do Bonehoard?
Okrutne to.
Jedyne do czego się przyczepię to 'strategiczna' decyzja. Nazwał bym to bardziej drastyczną decyzją. Bo Garrett był spłukany, a strategia tak się z wojskowością kojarzy...
Ogólnie ładnie ujęte. Nie chodzi mi o styl, bo to się wyrabia. Chociaż się do tego nie czepiam! Stylistycznie jest OK. Ładna przenośnia z szatkowaniem.
Najbardziej jedna spodobało mi się z tym, że historia lubi się powtarzać, bo faktycznie - G w T. przed tą misją był spłukany.
Fajny smaczek fanowski. :)
SPIDIvonMARDER pisze:drzwi się uchyliło
Y.
SPIDIvonMARDER pisze:-Ja do Basso w sprawie roboty na Felixa.
To ta Jenni też była związana z tą robotą? O tako, bez pardonu, ja z robotą? Wystarczyłoby ja do Basso.
Otrząsnąłem się ze wspomnień i wbrew sobie usiadłem na obleśnym fotelu łapiąc się za twarz:
-Basso… ja nie chcę tam wrócić. Jakbyś też to ujrzał… jeszcze nigdy nikt tam nie powrócił!
Robisz z G. laleczkę.
SPIDIvonMARDER pisze:sali
Ę. Ę!
SPIDIvonMARDER pisze:Powoli spuściłem się na linie, na dziwaczną, kamienną półkę w ścianie.
Nic tu się nie zmieniło. Sarkofagi stały na swoich miejscach, pochodnie dalej płonęły (kto je zapala?), na podłodze poniewierały się stosy kości i połamane miecze, a pomiędzy tym wszystkim spacerował sobie zombii, nieświadomy naszej obecności. Wskazałem go Basso, a ten wyjął z kieszeni mały flakonik wody święconej i mi podał. Skropiłem tym jedną strzałę wodną, napiąłem nią łuk i posłałem zombiemu prosto w głowę. Ten eksplodował, a jego członki poodbijały się od ścian całej komnaty. Mój towarzysz uśmiechnął się i klepnął mnie w ramię.
Półkę - na ścianie.
Nie zombii - tylko zombi.
Wskazałem go Basso, a ten wyjął z kieszeni mały flakonik wody święconej i mi podał. Skropiłem tym jedną strzałę wodną, napiąłem nią łuk i posłałem zombiemu prosto w głowę.
Wskazałem go Basso - OK.
a ten wyjął z kieszeni mały flakonik wody święconej - OK.
i mi podał - zamieniłbym na: po czym mi podał.
Skropliłem tym - po co tym? Przecież wiadomo, że to woda święcona.
jedną strzałę wodną - Po co jedną? Jak strzałę to wiadomo, że jedną.
napiąłem nią łuk - hmm, wiem o co Ci chodzi, ale nie mam pewności, czy jest to forma poprawna. Chyba jest.
Reszta OK, mam jedynie wątpliwości co do zombiemu, nie wiem czy to słowo się odmienia w ten sposób.

Bo np. radio się nie odmienia.
Wiele osób mówi: Słuchałem dzisiaj radia - co jest formą niepoprawną.
Poprawie powinno być: Słuchałem dzisiaj radio.
SPIDIvonMARDER pisze:Był zaniepokojony, rozglądał się gorączkowo dookoła szukając zagrożeń.
Zagrożenia. Nie muszę chyba tłum. dlaczego. Po prostu, bardziej pasuje i... ehh, nie wiem jak to powiedzieć. Nie można szukać jednocześnie wielu zagrożeń. Poza tym, szukać zagrożenia, tego zagrożenia... Mam nadzieję, że rozumiesz o co staremu Black_Foxowi chodzi. :P
SPIDIvonMARDER pisze:Chciałem swoją niewzruszona postawą trochę dodać mu odwagi… ale sam, pomimo faktu, że już tu byłem, czułem jak adrenalina i strach wstrząsają mną co chwilę.
Ajajaj ajajaj. :P
SPIDIvonMARDER pisze:Mieliśmy szczęście, gdyż nie napotkaliśmy żadnych kolejnych zombiaków ni pułapek i bez problemów dotarliśmy do komnatki z wodą święconą. Uzupełniliśmy nasz flakonik, a Basso spytał się mnie szeptem:
Chyba miało być z ni, ani?
SPIDIvonMARDER pisze:Basso nie odpowiedział… sam zrozumiał o co chodzi. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i ruszyliśmy dalej, przez dziurę w jednej komnacie i potem przez korytarz zalany wodą, by wypłynąć w sali z dwiema szkatułkami…
…oko w oko [b[ze] ]z[/b] stojącym na brzegu zombim w szacie młotodzierżcy. Wyjąłem łuk i szybko wyskoczyłem z wody. Trup z głośnym, przerażającym jękiem zaczął kuśtykać w moją stronę. Odsunąłem się, załadowałem strzałę ognistą i strzeliłem. Rozległa się jedna eksplozja, a potem następna, gdy przeciwnik już znajdował się równocześnie we wszystkich kątach salki. [Otarłem] Przetarłem pot z czoła i podszedłem do obu szkatułek. [Wiedziałem, że są] Wiem, że były puste, lecz z czystej ciekawości otworzyłem je od boku za pomocą miecza. Tak jak przypuszczałem: z dziury w postumencie wyleciała strzała i rozbiła się naprzeciwko.
Zaznaczyłem błędy, poza tym dziwnie skonstruowałeś zdanie kiedy stają oko w oko z młotkiem. Powinno być tak:
by wypłynąć w sali z dwiema szkatułkami…
i stanąć oko w oko ze stojącym na brzegu zombim w szacie młotodzierżcy. Co prawda w ten sposób robi się powtórzenie, ale naprawisz to jako pracę domową. Mam nadzieję, że rozumiesz błąd. Poza tym mogłbyć zaznaczyć, że korytarz jest pod wodą, bo zalany korytarz to może być po kostki...

W tym miejscu chciałem wygłosić pewną przestrogę.
Przypomniałem sobie, że zostawiłem frytki na gazie. Spalone frytki rules. 8-) :))
Nie siedz na T-Forum kiedy coś gotujesz!

<fox wkłada spaloną frytkę do ust, po czym wraca do recenzowania>
Ostrożnie zeszliśmy po drabinie, tak, by nie dotknąć kafla-pułapki i dotarliśmy do wejścia do jaskiń Bełkotliwców… i tym razem to ja powiedziałem coś głupiego:
-Kiedy ostatni raz tu byłem… hmmm… to przebiegłem te tunele trochę na oślep. Nie wiem, czy… i jak szybko znajdziemy właściwe wejście – Basso wyglądał jakby połknął łyżkę soli
-Garciu… toś teraz dał dupy.
-Spokojnie, na pewno wszystko mi się przypomni… jak tam wejdziemy. Uważaj tylko na pieski…
Powtórzyłeś do.
-Garciu… toś teraz dał dupy. To mnie rozbawiło. :))
SPIDIvonMARDER pisze:Wkroczyliśmy w zatęchłe, ciemne korytarze. Jedynym źródłem światła były dziwne fosforyzujące grzybki rosnące tu i ówdzie. Powietrze niemal nie nadawało się do oddychania przez ciężki smrodu potu, krwi, Bełkotliwców… i truchła. Cóż… Burricki nie są wybredne.
Mijaliśmy kolejne skrzyżowania, dziury i ślepe zaułki. Chodnik raz to szedł pod górę, raz w dół. Skręcał, biegł prosto i nagle kończył niespodziewaną ścianą. Istny labirynt. Czasami odnajdywaliśmy wyryte w kamieniu jakieś znaczki i strzałki, ale nie pamiętam, czy one wskazywały wyjście czy wejście.
Zaznaczyłem błąd.
SPIDIvonMARDER pisze:W sumie… to zaciągnął tu mnie szantażem, to niech se teraz trochę pocierpi.
:shock:
SPIDIvonMARDER pisze:-To strzelaj celnie, bo tu utkniemy. Tego też nie ma w umowie!
-Mówiłem ci, byś się zamknął! Może sam potrafisz trafić lepiej? – kolejny pocisk, kolejna próba. Skupiłem się… wyobraziłem trajektorię lotu strzały i ją samą wbijająca się centralnie w sam środek gałęzi. Delikatnie, acz zdecydowanie puściłem cięciwę…
-KURWA!
Nim Basso zdążył się wkurzyć, wyjąłem ostatnią i wymierzyłem. Teraz oprócz skupienia w luk starałem się przelać jeszcze gniew… jakby on był żywą istotą, nad którą staram się zapanować.
Puściłem cięciwę.
A po chwili ku nam zsunęła się lina.
Ja bym ich tam zostawił.
Wiem, drań ze mnie. :D
Opowiadanie stałoby się ciekawsze, nowy wątek... etc.
SPIDIvonMARDER pisze:Ta metoda strzelania jest trochę niebezpieczna, gdyż może spowodować zniszczenie łuku, a ponadto trzeba być w odpowiednim nastroju… i to umieć. Jednak efekty mówią same za siebie…
Jaka metoda?
Strzelałeś kiedyś z łuku? Zaręczam, że liczy się tu totalne skupienie i zero jakiegokolwiek gniewu. Emocje rozpraszają.
SPIDIvonMARDER pisze:Wspięliśmy się na samą górę, niemalże tuż przy samym murowanym korytarzu prowadzącym do Sal Kojącego Pogłosu. Stanąłem u jego progu i zamarłem nasłuchując. Oczekiwałem delikatnego, dalekiego dźwięku Rogu Quintusów, który tak uspokajająco działał na wszelkie żywe istoty. Niestety, poza zwykłym, tajemniczym szumem, świstem wiatru i odgłosem kruszących się kamieni… nic nie słyszałem. Nie wiem czemu, ale poczułem w sercu pustkę… jakbym zgubił jakąś ważną dla siebie rzecz… pamiątkę po kimś. Z prawdziwym żalem otrząsnąłem się z tego pięknego stanu i powróciłem do świadomości.
E... Przecież Róg G. ukradł dawno temu...
SPIDIvonMARDER pisze:Nie musiałem mu tego mówić, gdyż i tak atmosfera tego miejsca zmuszała do skradania się na palcach wzdłuż cieni.
:dobani
Nie chciałem ryzykować następnego korku, lecz równocześnie nie mogliśmy tutaj czekać w nieskończoność. Zwłaszcza, że Basso robił się coraz bardziej przerażony… a i mi serce chciało się wyrwać z piersi.
Korku? Sam jesteś korek. :P
SPIDIvonMARDER pisze:Nagle coś jednak dotarło do mich uszu.
Mich? To dolna część gara wielkiego pieca.
SPIDIvonMARDER pisze:Spiąłem się i skupiłem na tym zmyśle.
Nie, nie, nie. Skupiłem się na tym dźwięku - o.
Kroki się zbliżały. Coś się kierowała w stronę schodów.
A skąd wiesz, że to była kobieta?
Kierowało.
Poświęciłem broń i wycelowałem.
Garrett the Kapłan?
Skropliłem broń wodą święconą.
SPIDIvonMARDER pisze:Wspięliśmy się po pochyłej kładce, a potem ciasnymi korytarzami przecisnęliśmy się do wejścia do Młotowców.
Powt.
SPIDIvonMARDER pisze:To chyba i tak w jednym kierunku... czyli gdzieś tam – wskazałem ręką kierunek.
Powt.
SPIDIvonMARDER pisze:Basso idąc wzdłuż mojej ręki odnalazł pożądaną cegłę w murze i wyjął coś w stylu świdra.
Oj długie ręce ma G.

Podsumowanie: Kilka błędów jak zwykle pominąłem, kilka jak zwykle (na 100%) nie zauważyłem, kilka (na 200%) nie jestem w stanie wskazać, bo jestem zbyt mało obeznany.

Styl
Styl naginany, ciągnący się jak flaki; szkolny.
Do dupy, mi się nie podobał.
Przy kilku wyrażeniach się uśmiechnąłem, kilka było całkiem trafnych, ale na całej linii - żenada.

Jednak oprócz tego, największym błędem była interpunkcja - że tak to nazwę - myślnikowa.
Budowa dialogów mnie zabiła po prostu. Bagno.

I na prawdę. Ciężko się to czytało.

Ogółem
Fabuła prosta, banalna i lepka. Nie wciągnęło mnie to zbytnio. Kilka rzeczy przewidziałem.
Wypowiedzi bohaterów zbyt chaotyczne. Tu raz klnie, tu raz mówi jak panicz jakiś.
Za dużo wulgaryzmów - jestem za, ale z nimi trzeba uważać.

Ocena

1/6

To moja opinia, nie musisz się z tym zgadzać, czy sugerować.

Pozdrawiam.

PS Spalone frytki nie są takie złe! :jez

[ Dodano: Sro 04 Lut, 2009 02:18 ]
Dodam jeszcze, że cierpisz na kropkofobię. Czyli nadużywanie wielokropka.
Przez to opowiadanie stało się - bez obrazy - blogowe... <zniesmaczony>
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
Artass
Egzekutor
Posty: 1539
Rejestracja: 07 października 2006, 11:45
Lokalizacja: Kraków

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Artass »

SPIDIvonMARDER pisze:Nom
SPIDIvonMARDER pisze:Garciu
No comment :roll: Ogólnie nie powinninieneś używać nowoczesnych zwrotów, natomiast "Garciu" pominę wymownym milczeniem
SPIDIvonMARDER pisze:-I...?
-I...
B_F ma rację z tymi kropkami.

To pierwsze Twoje opowiadanie które nie przypadło mi do gustu. Ja tam daję 2/6.
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Artass pisze:o pierwsze Twoje opowiadanie które nie przypadło mi do gustu.
Dla mnie to wyszło co najmniej ciapowato. ;) Dla mnie.
[Reklama mode: On] Artass, znajdź chwilę na moje opowiadanie. ;)
No comment :roll: Ogólnie nie powinninieneś używać nowoczesnych zwrotów, natomiast "Garciu" pominę wymownym milczeniem
Niekoniecznie. W dialogach hulaj dusza - ba! - nawet i jęcz dusza.
Ale jako narrator to zbrodnia używać takich zwrotów. Co mam na myśli. Mowę potoczną, slang etc.
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
Artass
Egzekutor
Posty: 1539
Rejestracja: 07 października 2006, 11:45
Lokalizacja: Kraków

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Artass »

Dobra, ale jakie opowiadanie ? W jakim temacie ? :)) Masz ich przecież pełno.
BTW - Nie wiedziałem że opinia kogoś takiego jak ja Cię w ogóle obchodzi. :P

[ Dodano: Pią 06 Lut, 2009 18:37 ]
Black_Fox pisze:PS Spalone frytki nie są takie złe!
Ja tam preferuję makaron z zupki chińskiej posypany przyprawami z owej na sucho. 8-)
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Artass pisze:Dobra, ale jakie opowiadanie ? W jakim temacie ? :)) Masz ich przecież pełno.
BTW - Nie wiedziałem że opinia kogoś takiego jak ja Cię w ogóle obchodzi. :P
Jesteś fanem Thiefa? Jesteś. Ja chcę sprawić Ci przyjemność.
Temat Mój projekt też.
Artass pisze:Ja tam preferuję makaron z zupki chińskiej posypany przyprawami z owej na sucho.
<wymiot>
Nic mi nie mów o zupkach chińskich.
Do czasu lubiłem. Do czasu.
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Koniec offtopu o zupkach! :chase:

Ocena jest prywatną rzecza, więc nie mam prawa jej komentować ;) :chase:


A co do zwrotów "Garciu, "G" itd.
Basso i Garrett są starymi kumplami z jednej profesji. Jakos nie wyobrażam sobie, by takie łyse konie mówiły do siebie:
-Garrettcie!
-Basso!


<rzyga>
;)


Nie... jak dla mnie to jest nie do przyjęcia! BF słusznie prawi, że dialogi to bardzo realistyczna strefa, dowolna. Od siebie dodam, że to często jedyna okazja, by ukazać charakter jakiejś postaci drugoplanowej. Jakby pisac w takich szablonach, to by wszyscy byli tacy sami! A tu jeśli ktoś mówi "Garciu", to wiemy, że:
1. zna dobrze Garretta
2. jest z nim w dobrych stosunkach, skoro G mu na to zezwala
3. sam jest osobą raczej luźną niż poważną, obracającą się i żyjącą w środowsku... bardziej luźnym niż sztywnym :P Król tak nie powie do króla na audiencji, ale dwaj kradzieje już tak.

Jeszcze jedno:
Często nam się wydaje, że to dzisiejsze czasy są takie swobodne, a 100 lat temu ludzie byli poważni, dostojni i elegenaccy.
BZDURA!
Były różnice zachowacze, ale nie takie! Większość dzisiejszych dowcipów bijących rekordy popularności na serwisach internetowych z humorem zostało wymyślonych PRZED WOJNĄ, a nawet duuuużo wcześniej. Określenia typu "siara, wypasione, obciach, w dechę, zajebiście, pierdolić, " i takie inne, które są kojarzone z młodzieżą, były znane i popularne rownież w czasach naszych dziadków.
Nie wierzycie? Spytajcie się ich. :sword:

Kiedyś właśnie chciałem tacie zaszpanować jakimiś "nowymi słowkami", to wyszło, że jedyne którego sam nie używał w moim wieku, to było "żal.pl" L:
Obrazek
Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

SPIDIvonMARDER pisze:Często nam się wydaje, że to dzisiejsze czasy są takie swobodne, a 100 lat temu ludzie byli poważni, dostojni i elegenaccy.
BZDURA!
Były różnice zachowacze, ale nie takie! Większość dzisiejszych dowcipów bijących rekordy popularności na serwisach internetowych z humorem zostało wymyślonych PRZED WOJNĄ, a nawet duuuużo wcześniej. Określenia typu "siara, wypasione, obciach, w dechę, zajebiście, pierdolić, " i takie inne, które są kojarzone z młodzieżą, były znane i popularne rownież w czasach naszych dziadków.
Nie wierzycie? Spytajcie się ich.
cytat z Biuletynu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego :
"Odlotowy i wypasiony, czyli o modnych ekspresywizmach Małgorzata Milewska-Stawiany 2005-03-31

Nie zawsze, budując wypowiedź, bierzemy pod uwagę precyzję czy jednoznaczność jej składników. Często ulegamy modzie językowej, dajemy pierwszeństwo wyrazom szczególnie często słyszanym, które wydają się nam oryginalne, atrakcyjniejsze czy bardziej ekspresywne od znaczeniowych odpowiedników.
W potocznej polszczyźnie można dostrzec skłonność do nadużywania modnych ekspresywizmów, takich jak: cool, czadowy, czaderski, klawy, odlotowy, odjazdowy, totalny, wypasiony. Wszystko to, co kogoś zachwyci może być właśnie takie. Oczywiście, słownictwo to dominuje przede wszystkim w języku młodzieży, ale nie tylko. Zdarza się też, że i starsi odmładzają się poprzez stosowanie tych elementów gwary młodzieżowej. Określenia brzmiące neutralnie przestają być atrakcyjne, a w języku dominują modne wyrazy oceniające.
Niestety, nie można tu pominąć ekspresywizmów o proweniencji wulgarnej, które są często używane w polszczyźnie mówionej. Niebywałą karierę zrobił przymiotnik zajebisty. Zastraszające jest, że wulgarność tego przymiotnika nie jest dostrzegana przez wiele osób, szczególnie młodych, które ze względu na ustawiczne jego używanie zaczynają traktować go jako niewinny składnik słownictwa.
Wyraźne są tu też wpływy obce. Popisywanie się ekspresywizmami, takimi jak cool nie zawsze dowodzi jednak faktycznej znajomości języków obcych.
Wyrazy modne są bardzo pojemne treściowo. Ciągłe powtarzanie ekspresywizmów sprawia, że stają się one przydatne w wypowiedziach bez względu na ich treść, tracą więc ostrość znaczeniową. Jest to jednak szablonowy język, który wyraźnie hamuje rozwój naszego słownictwa. Ekspansja takiego wyrazu dokonuje się kosztem jego bliższych lub dalszych synonimów. Tak np. odlotowy, pochodzący z żargonu narkomanów, wypiera całą grupę bardziej precyzyjnych bliskoznacznych określeń, np. atrakcyjny, ciekawy, doskonały, fascynujący, frapujący, niebanalny, niezwykły, pasjonujący, pierwszorzędny, porywający, świetny, wspaniały.
Atrakcyjność i popularność ekspresywizmów wykorzystuje się często w celach reklamowych. W reklamie kierowanej do młodego odbiorcy zazwyczaj pojawiają się słowa charakterystyczne dla najmłodszej polszczyzny, takie jak odjazdowe chipsy czy odlotowe gumy do żucia.
Ekspresywizmy tego typu występują zasadniczo w polszczyźnie potocznej i trzeba wyczuwać granice używalności tych konstrukcji. Są pewne stylistyczne obszary, na których owo modne słownictwo absolutnie nie powinno się pojawić, np. wystąpienia oficjalne, naukowe.
Słowa tego typu są wyraźnie nacechowane emocjonalnie i w samej ich naturze zawiera się niejako skłonność do coraz częstszego występowania, a to prowadzi do ich spowszednienia, zużycia i tym samym zastąpienia nowymi ekspresywizmami. Moda językowa szybko się zmienia. Ekspresywizmy dziś modne i natrętnie występujące w wypowiedziach wkrótce mogą okazać się nieatrakcyjne, pospolite i bez wyrazu."


To by było na tyle, wnioski wyciągnij sam.

Co do "Garcia" - takich określeń najczęściej używają kobiety do swoich facetów, ale żeby dwóch rzezimieszków, chyba że... :))
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

krystyn-a pisze:cytat z Biuletynu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego :
"Odlotowy i wypasiony, czyli o modnych ekspresywizmach Małgorzata Milewska-Stawiany 2005-03-31
Taaa... coś mi tu zapachniało szkołą i panią belfer...
Ja tam takich rzeczy nie uznaję, a Polskie szkolnictwo do najlepszych nie należy.

Co do artykułu, to tak: zabijmy słowo zajebiste i zakopmy sześć stóp pod ziemią. Jest złe, brzydkie, sieje demoralizację społeczną. Tak samo jak odlotowy i inne, podane w art.

Moim zdaniem dobry literat powinien być wyuczony i z jednej i z drugiej strony.
Ale nie tylko, bo z trzeciej i czwartej też.
Ogólnie: dookoła, z każdej strony.
Jakby tak wszyscy mówili: ę, ą, ż, ł, ś, ć. To by mnie chyba szlag trafił.
Ja sam nie bluzgam na lewo i prawo. Wydaje mi się, że mówię normalne, jak kulturalny, młody człowiek, a nie jak bum spod dworca (bez obrazy dla bumów).
krystyn-a pisze:bierzemy pod uwagę precyzję czy jednoznaczność jej składników
Jasne. Jak ktoś jest, że tak to ujmę, zacofany, jednonurtowy, to będzie słowo czadowy kojarzył z tym czymś czarnym na dnie kominka.
Dobrze, jak ktoś jest obeznany i wie skąd co się bierze (lingwistyka), ale nie popadajmy w paranoję.

Moim zdaniem artykuł bezsensowny. Traktuje o tym co sam widzę na co dzień i co sam jestem w stanie zauważyć.
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Maveral »

krystyn-a pisze:Tak np. odlotowy, pochodzący z żargonu narkomanów, wypiera całą grupę bardziej precyzyjnych bliskoznacznych określeń, np. atrakcyjny, ciekawy, doskonały, fascynujący, frapujący, niebanalny, niezwykły, pasjonujący, pierwszorzędny, porywający, świetny, wspaniały.
A słowo odlotowy wypiera słowo zajebisty ;)

A na poważnie, to chyba niektórzy (głównie) starsi ludzie nie potrafią pogodzić się z faktem, że dziś, poprzez internet czy telewizję, język ewoluuje o wiele szybciej niż kiedyś. I najlepsze jest to, że nie są w stanie tego powstrzymać nawet ci, którzy piszą takie teksty jak powyżej (post krystyny), bo myślą, że są jakimś tam autorytetem w danej dziedzinie. Niestety co to za autorytet, którego i tak prawie nikt nie słucha ;) Trzeba pogodzić się z faktem, że dla młodych autorytetami w większości bywają ludzie, którzy potrafią mówić "taaaakie zajebiste rzeczy".
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

Co z Wami?
Tekst (powinnam wybrać fragmenty) był przeznaczony dla Spidiego (sorry za skrót), zacytowałam fragment jego posta dla jasności. Pewnie powinnam najpierw go zapytać w jakim czasie umiejscowił akcję (tę z Garciem), bo nijak nie pasują mi te sporne określenia do czasów Garretta.
Jeszcze jedno - SPIDIvonMARDER, do kogo adresujesz swoje opowiadania?
Ostatnio zmieniony 07 lutego 2009, 10:39 przez krystyn-a, łącznie zmieniany 1 raz.
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Maveral pisze: A na poważnie, to chyba niektórzy (głównie) starsi ludzie nie potrafią pogodzić się z faktem, że dziś, poprzez internet czy telewizję, język ewoluuje o wiele szybciej niż kiedyś. I najlepsze jest to, że nie są w stanie tego powstrzymać nawet ci, którzy piszą takie teksty jak powyżej (post krystyny), bo myślą, że są jakimś tam autorytetem w danej dziedzinie. Niestety co to za autorytet, którego i tak prawie nikt nie słucha ;) Trzeba pogodzić się z faktem, że dla młodych autorytetami w większości bywają ludzie, którzy potrafią mówić "taaaakie zajebiste rzeczy".
Popieram Cię Mav.
W 100%.
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Ludzie, offtop za offtopem :/

Tekstu nie akceptuję, Maveral wyjaśnił chyba wszystko.
I coś nie wydaje mi się, że "odlot" pochodzi ze slangu narkomanów. To zbyt stare określenie, z czasów gdy takiego slangu nie było.

Koniec offtopa, wracamy do opowiadań:

Umejscowienie tekstu:
na pewno po TDP, gdyż Garret wraca do Bonehoardu i ma już swoje oko. Jenni i Basso są razem, więc można uznać, że to się dzieje albo tuż po "Running Interface", albo zaraz po TMA.
Na pewno nie w okolicach TDS.


krystyn-a,
do kogo adresujesz swoje opowiadania
Chodzi o to, że Garrett sprawia wrażenie, jakby komuś opowiadał jakąś historię?
Obrazek
Awatar użytkownika
Katharsis13
Poganin
Posty: 706
Rejestracja: 09 listopada 2003, 15:03
Lokalizacja: Toruń

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Katharsis13 »

Wydaje mi się, że nie zrozumieliście intencji krystyn-y (cholera, tak mam odmienić Twojego nika? :roll: ). Wg mnie nie chodzi tutaj wcale o rozważania na temat czystości języka ani w codziennej mowie, ani w słowie pisanym. Pisząc:
krystyn-a pisze:Pewnie powinnam najpierw go zapytać w jakim czasie umiejscowił akcję (tę z Garciem), bo nijak nie pasują mi te sporne określenia do czasów Garretta.
chyba nie miała na myśli o to w jakiej części gry rozgrywa się akcja, ani jak to się ma do poszczególnych misji:
SPIDIvonMARDER pisze:Umejscowienie tekstu:
na pewno po TDP, gdyż Garret wraca do Bonehoardu i ma już swoje oko. Jenni i Basso są razem, więc można uznać, że to się dzieje albo tuż po "Running Interface", albo zaraz po TMA.
Na pewno nie w okolicach TDS.
...tylko o czasoprzestrzeń...hm...historyczną? Pewnie w przypadku takiej gry ciężko mówić o czasach historycznych (bo świat w niej przedstawiony nie istnieje), ale większości z nas wydaje się on zbliżony do średniowiecza. W związku z tym, nawet biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z dwoma rzezimieszkami, pewne "ekspresywizmy" po prostu nie pasują, kłują w oczy, ponieważ są wytworem naszych czasów:
Słowa tego typu są wyraźnie nacechowane emocjonalnie i w samej ich naturze zawiera się niejako skłonność do coraz częstszego występowania, a to prowadzi do ich spowszednienia, zużycia i tym samym zastąpienia nowymi ekspresywizmami. Moda językowa szybko się zmienia. Ekspresywizmy dziś modne i natrętnie występujące w wypowiedziach wkrótce mogą okazać się nieatrakcyjne, pospolite i bez wyrazu."
Poza tym...do tego wszystkiego mam swój "gwóźdź do trumny" ;) I owszem, Garrett ze swoim bliskim wspólnikiem, a nawet kumplem mógłby rozmawiać swobodnie. Ale zauważ, że w grze zawsze utrzymywał swoje wypowiedzi na odpowiednim poziomie. Wystarczy porównać je z niektórymi "liścikami" wspólników Felixa. Tak więc nie sądzę, aby tekst:
SPIDIvonMARDER pisze:W sumie… to zaciągnął tu mnie szantażem, to niech se teraz trochę pocierpi.
mógł pochodzić z ust Garretta.
SPIDIvonMARDER pisze:krystyn-a,
Cytat:
do kogo adresujesz swoje opowiadania

Chodzi o to, że Garrett sprawia wrażenie, jakby komuś opowiadał jakąś historię?
Nie. Do jakiej grupy wiekowej, kierujesz Ty, jako autor, swoje opowiadanie. Chyba...
krystyn-a, jeśli źle zinterpretowałam Twojego posta, to proszę wyprowadź mnie z błędu (i z góry przepraszam).
Sowy nie są tym czym się wydają...
Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

Katharsis13 pisze:jeśli źle zinterpretowałam Twojego posta, to proszę wyprowadź mnie z błędu
Odczytałaś tak dobrze, że nie mam nic więcej do dodania. Dziwię się, że tylko Ty jedna...

[ Dodano: Nie 08 Lut, 2009 10:08 ]
Katharsis13 pisze:krystyn-y (cholera, tak mam odmienić Twojego nika? :roll:
Tak jest dobrze.
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Kto zrozumie kobiety? ;)

W opowiadaniach i książce się czasem pojawiają jakieś daty, np. 1422.
Pytanie, czy naszej ery :)
Wiem, że nie wszystkie teksty pasują do naszego wyobrażenia o średniowieczu, ale pamiętajmy, że:
1. to jest steampunk
2. jakby napisać ksiązkę, w której bohaterowie mówią czysto średniowiecznie, to byśmy nie wiele zrozumieli i radocha byłaby z tego żadna.
mógł pochodzić z ust Garretta.
W grze niespecjalnie mieliśmy okazję usłyszeć dialog Garretta z innym złodziejem. Sami przecież tez inaczej rozmawiamy z egzaminatorem na teście, a inaczej z kumplami przy piwie.
A więc przyjąłem, że to co Garrett mówi w cutscenkach to taki jego nieco "oficjalny" język. Zresztą, to co sie pojawia u mnie w dialogach nie jest o wiele bardziej "swobodne".


Teksty są domyślnie adresowane do grupy wiekowej mojej i starszej, choć podobają się osobom i trochę młodszym ode mnie.
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Odczytałaś tak dobrze, że nie mam nic więcej do dodania. Dziwię się, że tylko Ty jedna...
Ja też zrozumiałem i zapewne jeszcze kilka-/naście/dziesiąt, którzy tu zajrzeli. Bez obaw. ;)

Ja już nie wiem o co Wam chodzi... I'm lost. :P

Mówicie o tym, że w tym "Średniowieczu", nie powinno używać się takich zwrotów? Bezydura. :)
To jest Steampunk przecież, a nie żadne średniowiecze.
SPIDIvonMARDER pisze:Umejscowienie tekstu:
na pewno po TDP, gdyż Garret wraca do Bonehoardu i ma już swoje oko. Jenni i Basso są razem, więc można uznać, że to się dzieje albo tuż po "Running Interface", albo zaraz po TMA.
Na pewno nie w okolicach TDS.

To jest logiczne. Przynajmniej dla mnie.

Wracając do języka, tu nie ma o czym rozmawiać. Mnie tam 'Garcio' się podobał. :)) I wcale nie wziąłem Bassa za pedałka. Ot, tak sobie uszczypliwie go nazwał, prawda SPIDeczku? ;)
Katharsis13 pisze:pewne "ekspresywizmy" po prostu nie pasują,
Zgadza się. Wszak T. został stworzony nawet nie w języku angielskim, a staroangielskim. Niektóre nie pasują, z tym się zgodzę, żadnych coolerskich slangów wstawiać w takie teksty nie wolno. Powinno się pisać takie dialogi z humorem, ale bez przesadnej ziomalskości ;) I wcale nie mam tu na myśli stosunków, tylko... ziomalskość dresiarską, że tak to nazwę. :))

[ Dodano: Nie 08 Lut, 2009 16:07 ]
SPIDIvonMARDER pisze:2. jakby napisać ksiązkę, w której bohaterowie mówią czysto średniowiecznie, to byśmy nie wiele zrozumieli i radocha byłaby z tego żadna.
Bez przesady. Jeden by zrozumiał, inny nie.
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Język staropolski jest w 90% niezrozumiały dla dzisiejszego Polaka.
Wracając do języka, tu nie ma o czym rozmawiać. Mnie tam 'Garcio' się podobał. I wcale nie wziąłem Bassa za pedałka. Ot, tak sobie uszczypliwie go nazwał, prawda SPIDeczku
JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEHAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!
Coś Ci się jednak podoba w moich opowiadanaich :P

Z racji, że język dialogów to bardzo ważna sprawa, jeszcze pomęczę ten temat:
-Wydaje mi się, że nie wtrącam ziomalskości. Jak na warunki Steampunku IM język nie wykracza poza odpowiednie ramy. Zwłaszcza, że język w grze również był zazwyczaj bardzo "dzisiejszy" (no, z wyjątkiem Młotowców i Pogan :) ). Klimatu dodawało mu jednak używanie słow, które dziś wydają się już lekkimi archaizmami, takie są i u mnie (np. kamienicznik, niewiasta, zwierciadła i takie tam).
Czego chciec więcej? :)
Obrazek
Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

Czego chciec więcej? :)
Żeby przerwać milczenie, jakie zapadło w tym temacie, może napiszę parę uwag...
Przeczytałam jeszcze raz opowiadanie z Kościeliska, bo mam sentyment do tej misji, a Twoje opowiadanie jest napisane dość sugestywnie. Chcę zwrócić uwagę na kilka niejasności. Abyśmy się dobrze zrozumieli, to nie są żadne zarzuty, tylko moje osobiste uwagi. Jeżeli odniesiesz sie do nich, dobrze, jeżeli nie, włosów z głowy rwać nie będę.
Użyłeś w zdaniu zwrotu “płyn do konserwacji zbroi” - jeżeli jest to zbroja będąca w użyciu, to o ile się orientuję, konserwowano ją łojem lub woskiem. Może jakimiś środkami chemicznymi w płynie, obecnie konserwuje się zbroje bedące w muzeum.
W stwierdzeniu “diabeł wie gdzie” chodzi mi o diabła, to chyba nie ta bajka, ale może jestem w błędzie.
“Piersiówkę z mocną wódką” - jestem dociekliwa i przeszukałam wszelkiego rodzaju encyklopedie, słowniki (również specjalistyczne) nie tylko w internecie, hasła “piersiówka” nie znalazłam, ale to naczynie kojarzy mi się z łowiectwem, co nie znaczy, że w jakiś sposób nie mogło dotrzeć do Garretta.
Adrenalinę wyodrębniono pod sam koniec XIX wieku, więc jeżeli akcja dzieje się wcześniej... sam rozumiesz.
I parę ciekawych cytatów:
“Zwęszyłem świetną miejscówę na robotę w stylu Felixa”, “Garciu… toś teraz dał dupy”, “Chyba ci się Garciu coś popierdoliły kierunki…”, możesz to opchną głąbie. “, “niech se teraz trochę pocierpi”, “ten głupiec chce mnie nabić na jakiś wyklęty cmentarz czy świątynię “.
I parę mniej ciekawych:
“kurde”, “nom”, “KURNA! O CO TU CHODZI?! “, “koleś”, “dwa i pół patyka”.
Czy pasują do Garretta? W/g mnie nie, ale to Twoja decyzja.
I taki drobiażdżek:
Pomyśl kurwa! Co znowu do łachera? - dwa zupełnie inne klimaty. Osobiście wolę to drugie określenie, podobnie jak wyrażenia “Wszak ty chyba też pożądasz” lub “wisi jakaś klątwa”.
Rozumiem, ze to steampunk (nie jestem pewna czy akurat T1), ale jakieś realia obowiązują - tylko w przypadku jeżeli chce się być w zgodzie z pierwowzorem.
To tyle ... :))
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

“Piersiówkę z mocną wódką” - jestem dociekliwa i przeszukałam wszelkiego rodzaju encyklopedie, słowniki (również specjalistyczne) nie tylko w internecie, hasła “piersiówka” nie znalazłam, ale to naczynie kojarzy mi się z łowiectwem, co nie znaczy, że w jakiś sposób nie mogło dotrzeć do Garretta.
Ehhh... albo czegoś nie zrozumiałem, albo...
Znaczy się G. nie mógł mieć piersiówki, bo nie był myśliwym? ;)
I jakim cudem nie znalazłaś hasła "piersiówka"? :o Jakieś słabe te słowniki. ;)
krystyn-a pisze:Adrenalinę wyodrębniono pod sam koniec XIX wieku, więc jeżeli akcja dzieje się wcześniej... sam rozumiesz.
To jest steampunk. Ludzie, ile razy można tłumaczyć, to nie jest IV w. p.n.e., ani XX n.e....
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
ODPOWIEDZ