Edversion pisze:Nom.. bardzo ładnie opisane opowiadanie, ciekawe, szczególnie walka z posągiem i sposób z nim wygrania. A zakończenie wprost wyśmienite. Czekam na ciąg dalszy.
A jednak jest ciąg dalszy... może nie bezpośrednio, ale jest pewne nawiązanie do "The Pyramid"
HOWLING
WYCIE
Pamiętajcie,
że bronią kobiety
nie jest pięść czy miecz.
Ona swym orężem
uczyniła głos, wzrok i dotyk.
A słowo rani głębiej niż strzała!
Księga Mądrości
Zazwyczaj ze swymi klientami spotykam się w umówionych, pewnych miejscach, z dala od swojego domu. Owszem, są i tacy, którzy przychodzę bezpośrednio do mieszkania, jednak narażają się wtedy na sztylet w brzuchu... no i oczywiście muszą trafić, co nie jest takie proste.
Lord Moore na szczęście wybrał tę pierwszą opcję. Jedna z bram Nowej Dzielnicy okazała się świetną komnatą konferencyjną, w której można załatwiać wszelkie interesy. Dzięki swemu mechanicznemu oku całkiem dobrze widzę w ciemnościach, więc w razie ewentualnej zasadzki miałem sporą przewagę i czułem się bezpiecznie.
Lord wyglądał tak, jak stereotypowy arystokrata. Starszawy, szpakowaty, mocno otyły, z błyskiem w oku charakterystycznym dla tych szlachciców, co musieli niegdyś mocno walczyć o swoją pozycję. Cały czas trzymałem lewą rękę w kieszeni, na rękojeści sztyletu. Co ciekawe, mój rozmówca również coś trzymał dłonią za pazuchą. To dobry znak: klient poważnie podchodzi do interesu.
-Panie Garrett... słyszał pan zapewne o tym, że wielkie rody biorą udział w specyficznym turnieju „Lordowie i Złodzieje”.
-Tak... mógłby pan jednak przybliżyć mi zasady.
-Chodzi o to, że lord wynajmuje złodzieja, by ten wykradł innemu patrycjuszowi jakiś sentymentalny drobiazg, na przykład obrączkę ślubną. Kunszt mistrza pańskiego fachu świadczy o kunszcie samego lorda, dlatego do takiej roboty nie bierze się byle kogo. Otóż Lord Hoth, który stanął ze mną w szranki, chwalił się, że ma na usługach jednego z najlepszych rzemieślników w Mieście, człowieka który jest klasą samą dla siebie. Nie mogę lekceważyć takiego ostrzeżenia... i wyzwania. Dlatego nie będę przebierał w środkach i wynajmę kogoś, kto jest według mnie niekwestionowanym mistrzem.
-Dziękuję.
-Pańskie zadanie jest proste, musi pan mi przynieść maleńką figurkę Izydy, jaka jest ozdobą zbiorów Lorda Hotha. Ale zastrzegam! Musi pan to zrobić najlepiej, jak potrafi! Zachwycić samego siebie! Nie ma pan prawa ukraść niczego, choćby monety! Tylko figurka! Lepiej niech pan tego zakazu nie naruszy... bo słyszał pan, co się stało Barremu Lockpicksowi?
Staremu Wytrychowi?! Byłem dzieckiem, gdy to się stało. To był najlepszy łamacz zamków w historii... jednak pewnego dnia go ujęto. Przez tydzień był poddawany nieustannym torturom, takim jak wbijanie gwoździ w paznokcie i język z polewaniem spirytusem. Potem przywiązano go do pręgierza i opryskiwano słoną wodą... jego krzyki słyszano na drugim brzegi rzeki. Na końcu został poćwiartowany....
-Tak... znam jego historię.
-To moja zasługa... został pan ostrzeżony.
-Właśnie słyszę.
-To ostatnia chwila, by się wycofać.
-Będę duchem... nikt mnie nie ujrzy i nie usłyszy, nawet nie zwietrzy zapachu.
-Cieszę się, że jest pan poważnym rzemieślnikiem. Będę tu czekał pojutrze.
-Jednak moje usługi trochę kosztują.
-No tak... co pan proponuje?
-Trzykrotną wartość figurki Izydy.
Na twarzy lorda pojawiło się zmieszanie... przyznam, że sprawiło mi to odrobinę satysfakcji. Starał się coś wykrztusić, jednak udało mu się dopiero po trzeciej próbie:
-Chyba nie byłby pan zadowolony. Wszak ta figurka ma jedynie wartość sentymentalną.
-Ale zapewne i realną?
-No owszem...
-Lordzie... wszak o prestiżu świadczy też fakt, ile jest się w stanie zapłacić za usługi mistrza, czyż nie?
-A i owszem... ale zbytnia rozrzutność... dwukrotność!
-Zgoda! – Uścisnęliśmy sobie dłonie, obaj patrząc sobie prosto w oczy, jednak bacząc na lewą rękę drugiego.
*
Powyższa mapa wymaga omówienia. Po pierwsze, skąd taka nazwa: „Dwór Wycia”? Otóż... to miejsce cieszy się złą sławą, zarówno wśród złodziei, jak i służby i strażników. Nikt nie wie, ile osób tam zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Legenda głosi, że każdy przed własną śmiercią słyszał dziwne, pojedyncze wycie... na początku głośne, potem powoli cichnące. Nie podobne do głosu jakiegokolwiek zwierzęcia, czy nawet maszyny... kojarzące się jedynie z wiatrem. W każdym razie... ci, co to słyszeli i opowiedzieli komuś... niedługo potem znikali.
Taka duża ilość strażników wyklucza wejście od frontu czy od tyłu. Muszę szukać szczęścia w tych dwóch dziwnych miejscach, gdzie niby jest sekretna droga. Cmentarz mówi sam za siebie... ale o co chodzi z Poganami? Cóż... może lord sympatyzuje z tymi dzikusami... nie mój problem. Mogę mieć jedynie nadzieje, że nekropolia nie jest nawiedzona, a te zielone głąby przyjaźnie nastawione. Za wejście tą tajemną ścieżką chyba są przewidziane jakieś dodatkowe punkty?
Mapę kupiłem od Basso, który niegdyś miał tam robotę. On ledwo umie się podpisać, dlatego jest taka nieczytelna... w dodatku nie zwiedził wszystkich pomieszczeń i oznaczył zaledwie trzy. To z narysowanym młotem i krzyżem to galeria, gdzie lord przetrzymuje dzieła sztuki, zapewne i moja figurkę. Basso myślał, że to coś związanego z Hammerytami, ponieważ akurat na czas jego wizyty odbywała się tam wystawa porterów wielkich Młotodzierżców. Szkoda, że również nie oznaczył gdzie dokładnie jest ta cała sekretna droga, nawet nie mógł sobie przypomnieć skąd o niej wie, sam wszedł do środka od tyłu. Jak zwykle wszystko muszę robić sam... co zresztą się pokrywa ze starym przysłowiem: „Umiesz liczyć, licz na siebie”.
Czas goni!
Już na samym początku dopadł mnie pech. Zsuwając się na drugą stronę muru o mało nie wdepnąłem w kota, który swym głośnym wrzaskiem mógł obudzić całą okolicę. Szlag... jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy... to mogę się pakować.
Nie odstępując od cieni stuletnich drzew i krzewów, podkradłem się pod małą kamienną piramidę, która chyba była ową rzeczą związaną z Poganami. Obejrzałem ją ze wszystkich stron i nie ujrzałem niczego ciekawego... poza nią samą. Zacząłem opukiwać kamienie i zostałem nagrodzony. Jeden był drewnianą imitacją.
-Bingo... – szepnąłem i wsunąłem sztylet w szczelinę. Podważyłem i odkryłem małą wnękę, pełną różnych dziwnych przedmiotów wyglądających na pogańskie, a nawet odrobinę kosztowności.
Ale żadnych ukrytych przejść.
Czując lekki przypływ zniecierpliwienia, zamaskowałem z powrotem dziurę i ruszyłem na północny zachód.
Cmentarz okazał się dużą kryptą otoczoną kilkoma nagrobkami. Koło tego wszystkiego stał wartownik, mający bardzo nietęgą minę. Cóż... takie nekropolie bywają niespokojne, zwłaszcza w sąsiedztwie takich dworów.
Spojrzałem na posępny symbol młota nad wejściem i mnie samego dopadły wątpliwości. Młotodzierżcy mają wredny zwyczaj przeszkadzania nawet po śmierci, a ja nie zabrałem wody święconej. W dodatku... kto wie, czy w takiej krypcie nie a czego gorszego od ożywieńców? Jakieś dawne przekleństwa czy tajemnice?
Poczułem, jak strużka potu spływa mi po plecach. Mocno ścisnąłem rękojeść miecza, by dodać sobie odwagi.
Tak powoli, że każdy krok był osobno obmyślany, podkradłem się za kryptę i zajrzałem do środka przez okienko w kształcie młota. Komnata była zagracona trumnami i innymi szpargałami. Zauważyłem jednak, że jeden z bloków podmurówki jakby lekko wystawał. Chciałem go ruszyć, jednak nie dawałem rady... za ciężko. Zrezygnowany spojrzałem jeszcze raz do wnętrza szukając podpowiedzi... bez skutku. Muszę chyba tam wejść...
Delikatnie przecisnąłem się przez okienko, a potem wciągnąłem za sobą sprzęt. Całe szczęście, że jestem chudy jak szkielet.
Otoczony trumnami i stęchlizna... czułem niepokój, jakby z każdego kąta coś na mnie patrzyło. Strach potęgował fakt, że było tu zbyt ciemno na jakiekolwiek zdecydowane ruchy. W dodatku niektóre trumny leżały niedomknięte i wystawały z nich różne części ciał.
By nie dać się ogarnąć panice, zacząłem badać podłogę. Jeśli jest tu przejście to tylko w posadzce. Udało mi się nawet podważyć jedną płytę, a pod nią znajdował się tunel do katakumb. Nie będąc do końca przekonany, czy to faktycznie sekretna droga, zsunąłem się na dół, do niskiego korytarzyka, w którego ścianach w małych wnękach spoczywały tuziny szkieletów. Wśród czaszek leżało kilka świętych symboli Młotków, ale pomimo pokusy, nawet ich nie tykałem.
Korytarz nie był zbyt długi i w pewnym miejscu zaczął się zwężać. Najpierw zostałem zmuszony do przykucnięcia, a potem do czołgania. Nagle ku swemu przerażeniu odkryłem, że nie mam szans na zawrócenie… pozostawało tylko brnąć do przodu… ku ślepej ścianie. Nie poddałem się jednak i gdy już do niej dotarłem, spróbowałem się przebić. Co ciekawe, bariera ustąpiła zadziwiająco łatwo po kilku uderzeniach pięścią, jakby została wymurowana z jakiejś tandetnej zaprawy.
Poczułem w krtani bolesny uścisk… kończyło mi się powietrze, a w tych podziemiach nie było żadnej wentylacji. Tutaj miałem szczęśliwie trochę więcej swobody ruchów i znowu mogłem iść w kuckach, aż dotarłem do kolejnej przegrody, tym razem kamiennej płyty. Widząc mroczki przed oczami i opadając z sił naparłem na nią, a ona wysunęła się. Nagły przeciąg przywrócili mnie do życia, ale i tak leżałem prze chwilę półprzytomny. W końcu, używając wszystkich sił, podniosłem się na nogi, zamaskowałem z powrotem przejście i rozejrzałem się dookoła. Piwniczka z winem, kilka antycznych beczek i butelek z rocznikami, na widok, których zmroziło mi serce.
Tylko figurka!
Opanuj pokusę!
Jedynym wyjściem okazały się wąskie schody kuchenne. Pechowo w pomieszczeniu znajdowały się aż trzy osoby, kurzach i jego dwaj pomocnicy. Stary drzemał na ławie, a pomagierzy bacząc na niego, popijali coś z pękatego gąsiora. Cóż… nie uda mi się przemknąć… za pomocą strzały wodnej zgasiłem jedną z pochodni, a wyższy kuchcik zamrugał, spojrzał na gąsiora i wzruszył ramionami.
Tss… następna pochodnia.
-Ej, John…
-Co… pies by cię kąsał…
-A wiesz…
-Pijmy, bo się ściemnia!
To i się napili. Nie zauważyli zgaszenia jeszcze kolejnych dwóch pochodni i dużego cienia, który przemknął w ciemnościach.
Nie chciałbym wchodzić do galerii głównymi drzwiami... obawiam się pułapek. Dlatego postanowiłem skorzystać z tajnych przejść dla służby, stworzonych po to, by mogła wykonywać swoje obowiązki bez przeszkadzaniu gościom i domownikom. Niestety... ku mojemu zdziwieniu ten dwór nie posiadał takich luksusów, a wątpię by były tak ukryte, że nie mógłbym ich znaleźć.
Pechowy dzień... psiakrew. Nie pozostawało mi nic innego jak po chamsku pchać się wielkim wejściem. Wstyyyyd...
Najgorsze, że nie wiem, gdzie w ogóle jestem. Czy w północnej, czy południowej części rezydencji? Nie miałem w ogóle ochoty na zwiedzanie wszystkich pomieszczeń, więc wyglądając przez okno postarałem się mniej więcej oszacować swe położenie. Hmmm widać Wieżę Zegarową, zwaną też „Kukułą”. To znaczy, że jestem w południowo-zachodnim pokoju... muszę iść na północny wschód. Wyciągnąłem kompas i wybrałem jedne z drzwi.
Przedarłem się przez kilka podobnych do siebie komnat i dotarłem do korytarza, którego północne drzwi powinny prowadzić do galerii. Zakradłem się ostrożnie, bacznie oglądając podłogę. Całe szczęście, że jest z jakiegoś drewna tłumiącego kroki... z drugiej strony dziwne, że nie ma tu tak modnych dzisiaj dywanów. Do drzwi zostały tylko jakieś dwa metry, rzuciłem spojrzenie wzdłuż korytarza, na ściany pokryte jasną boazerią, na trochę toporne lampy elektryczne... chyba wszystko gra...
Drzwi ku mojemu zdziwieniu nie były zamknięte. Szczerze mówiąc, wolałbym jakby je zabarykadowano, zaryglowano, w ogóle zamurowane. Wszystko znajdowałby się na swoim miejscu... a tak... czułem jakiś podstęp. Niepokój gryzący równowagę ducha... nienawidzę tego uczucia. Rozprasza i prowokuje do błędów.
Otrząśnij się!
Tracisz czas!
Powoli pociągnąłem drzwi, cały czas nasłuchując i czekając na atak. Mogłem już wślizgnąć się do pokoju, jednak kątem oka zauważyłem czarny otwór nad wejściem. A to draństwo... to tak zwana „Szkarłatna Lampa”. Jeśli w jej świetle pojawi się jakiś poruszający się obiekt... to wtedy włącza się alarm i tak dalej. Jednak ta była wyłączona... dlaczego?
Co za przekleństwo... galeria gościnnie otwarta? To mi śmierdzi wpadką... czyżby to wszystko było tylko przynętą... nie... musieliby by być głupcami, gdyby nie domyśleli się, że nabiorę podejrzeń. A może to jest podwójnie przewrotne? Do łachera... w dodatku droga ucieczki jest potwornie skomplikowana, a ja jestem na nieznanym terytorium.
Oby ta figurka była wielka i złota, by inaczej się wkurzę.
No dobra... co my tu mamy? Nieduża sala z dwiema ścianami pośrodku, na których wiszą obrazy, pomiędzy nimi gabloty z przedmiotami. Jakieś miecze, wazy, maski... nie tego szukam, choć wyglądają interesująco... i drogo. Coś mnie ścisnęło za serce... ledwo co udało mi się to odsunąć od siebie. Założę się, że gdyby to była normalna robota, zarobiłbym dziesięć razy więcej niż dostane od tego starego zgreda.
Skup się!
SKUP!
No dobra... wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi. Nigdzie nie zauważałem niebezpieczeństw... mogłem poszukać odpowiedniej gabloty. By nie pogarszać sobie humoru nie przyglądałem się pozostawianym kosztownościom... i szybko odnalazłem właściwą witrynę. Na drewnianym postumencie napisano złotymi literami:
WINGED ISIS
FROM LORD BAFFORD’S COLLECTION
Wszystko świetnie, szkło krzywo założone, bez problemu dałoby je się zdjąć.
Ale mały szkopuł... nie było figurki.
Początkowo nic nie czułem, nawet gniewu. Dopiero po jakiejś minucie dotarło do mnie, że całą misję szlag trafił... że mogę wracać do domu i przed klientem najwyżej poświecić oczami zamiast złotem.
CHOLERA!
Dlaczego mi się to wszystko przytrafia?! Jaki zły duch nade mną krąży?! Czym sobie zasłużyłem?! Jestem uczciwym złodziejem!
Gdy skończyłem złorzeczyć w myślach... na miejsce gorączki wróciło myślenie.
Gdzie mogli ją zabrać?
Na inną wystawę?
Nie... to by nie zostawili tak krzywo ustawionego klosza. To właśnie... on wskazuje, że zabrano ją na chwilę... czyli jest gdzieś w tym budynku!
Pewnie lord chciał jeszcze porozkoszować się nią przed snem i leży teraz koło jego łóżka. Cóż... trzeba się tam wybrać.
Otworzyłem drzwi prowadzące na północ. Prowadziły do kolejnego ciemnego korytarza ze schodami na samym końcu. Zamknąłem za sobą skrzydło... i nagle krew mi zamarła w żyłach...
Wycie...
Coś zawyło...
O bogowie... to...
...
Czy to wiatr, czy to drzwi?
Oby to były drzwi... proszę... błagam, by to były drzwi!
Wszystko, tylko nie to... coś, czymkolwiek jest.
Stałem tak sparaliżowany, nie będąc w stanie głębiej odetchnąć. Złapał mnie skurcz w nodze, jednak nie mogłem się zmusić do jego roztarcia.
To wprost niepojęte szczęście, że nikt akurat nie przechodził korytarzem... pomimo ciemnej nocy.
Zaraz... przecież to...
Miałem być profesjonalistą... którym zresztą jestem! Co się ze mną dzieje?
Gdzie zniknął „Złodziej, Którego Nikt Nigdy Nie Widział”?!
Cholera jasna... weź się w garść!
Skończmy tę robotę, zainkasujmy należność i czas na urlop.
Cokolwiek słyszałem, nie mogę dać się zwariować. Widziałem już wiele niebezpieczeństw... stawię czoła jeszcze jednemu!
Skończywszy z tymi patriotycznymi myślami, poszedłem w kierunku schodów. Korytarz u góry wyglądał podobnie, jednak był o wiele krótszy, a zza jednych uchylonych drzwi błyskało światło. Zbliżyłem się i zerknąłem zza framugi. Ujrzałem ciasną komnatkę pełną szaf i kredensów, wśród których przed rozpalonym kominkiem stała bokiem szeroka kanapa. Na niej siedziała wysoka kobieta w koszuli nocnej, trzymająca w objęciach maleńkie dziecko, najwyżej roczne. U jej bosych stóp leżały jakieś laleczki, najpewniej zabawki. Już chciałem iść dalej, gdy coś zabłyszczało... pociecha przytulała jakiś złoty przedmiot.
Bingo...
Kamień spadł mi z serca... to nie żadna zasadzka, tylko córeczka czy synek koniecznie chciał się pobawić „złotą zabawką”, a kochająca mamusia nie mogła się powstrzymać i mu dała... dlatego zdjęto zabezpieczenia!
Jednak... pewne ziarno niepokoju pozostało.
Czym było to wycie?
Nie zajmując się tym więcej, zacząłem obmyślać sposób zabrania figurki. Delikatne wyciagnięcie nie wchodziło w grę, dzieci i młode matki mają bardzo czuły sen. Ogłuszenie wskazywałoby na brak profesjonalizmu i pogwałcenie zasad... nigdy nie atakuję kobiet ani dzieci. Obudzenie i odciągnięcie... za trudne.
Co zatem?
Miałem poważnego zgryza... wszak wycofać się nie miałem jak, a i iść dalej nie sposób. Szczerze wolałbym, gdyby ta cała figurka spoczywała w najlepszym sejfie... z dala od niewiast i dzieci.
Nie lubię bezradności... jest niezwykle drażniąca. W dodatku podkopuje morale.
A gdyby tak... użyć strzał gazowych...
Strzała gazowa składa się z drzewca, brzechwy i szklanego grotu z gazem. Jego rozbicie jest głośne...ale jakby...
Najciszej jak tylko potrafiłem, podkradłem się do białogłowy. Wyciągnąłem z kołczanu strzałę gazową i odkręciłem pod nosem jej i dziecka. Zacharczała i dalej spała... ale tym razem z dużo spokojniejszym oddechem.
Nareszcie...
Teraz delikatnie wyciągnąłem figurkę z objęć niemowlaka... i schowałem ją do kieszeni. Wycofałem się z pokoju.
Otarłem pot z czoła. To się nazywa mistrzostwo!
Kim jesteś?
Spojrzałem na wiszące na ścianie lustro. Wysoki, szczupły mężczyzna w czarnym płaszczu, z jednym okiem świecącym na zielono… to ciekawe, ale jego jaskrawą barwę widać nie dalej niż z jakiegoś metra… ale i tak je odruchowo zamykam, gdy ukrywam się w cieniu.
Na twarzy kilka blizn, niedogolona broda i jakieś przebarwienia… tym jestem.
Kim jesteś?
Złodziejem, który okrada na tyle bogatych, by ich było stać na moją wizytę. Mistrzem swojego fachu, który jako jeden z ostatnich pamięta o dawnych zasadach i z tego fachu uczynił sztukę.
Kim jesteś?
Szczęśliwym człowiekiem, który właśnie wypełnił kolejne zadanie i odbierze za nie nagrodę.
Szczęśliwym czy usatysfakcjonowanym?
Kim jesteś?
Cynikiem… patrzę na świat przez pryzmat pierścienia na dłoni, przez szkło, które pozwala mi dostrzec ścieżkę w tym bagnie pełnym chciwości, nienawiści i okrucieństwa.
Idź!
Uśpionymi komnatami wróciłem do piwniczki, a potem tunelem dotarłem do cmentarz. Pamiętałem o zamaskowaniu wszystkich dziur i po najdalej kilku minutach przeskoczyłem prze płot, trafiając na ulicę Rozetową.
W domu nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, nie czuł zapachu. Jutro obudzą się i ze zdziwieniem spostrzegą brak figurki…
Cholera, ale jestem z siebie dumny!
*
W mieszkaniu obmyłem się w misce, zmieniłem koszulę i wyciągnąłem na łóżku. Coś czuję, że dziś będę spał tak zdrowo, jak już dawno nie miałem okazji. Figurkę włożyłem pod poduszkę, postawiłam w zasięgu ręki kufel z piwem (na wypadek nocnego pragnienia) i zamknąłem oczy. Ciekawa błyskotka mi się trafiła. Wysokość jakieś trzydzieści centymetrów, próba niska, lecz z dodatkiem innego szlachetnego metalu, przedstawia kobietę w szacie sięgającej bosych stóp, mającej ręce wzniesione ku górze oraz u ramion wielkie orle skrzydła.
Po chwili myśli zaczęły mi się plątać...
*
Słońce świeciło w jakiś dziwny sposób… jakby jego promienie przedostawały się przez ściany. Jeszcze nigdy nie było tak jasno w moim mieszkaniu, wyraźnie widziałem kurz nawet w najciaśniejszych kątach.
-Cholerni magowie pewnie coś znowu spieprzyli – mruknąłem pod nosem i wyjąłem oko do czyszczenia. Lecz zamiast niego, z oczodołu wyciagnąłem coś dziwnego... jakiś złoty amulet w kształcie oka podkreślonego czarnym tuszem, z długą brwią i łzą na dole. Przetarłem swoje zdrowe oko zdumiony, a to złote... mrugnęło!
Oko twym symbolem, oko twoim losem
Imię to księga
Ze złotym napisem
Nikomu nie otworzysz, zamknięta.
Oko niczym człowiek, może obrać każdą ścieżkę.
Oko niczym człowiek, do wszystkiego może być zmuszone
Nie daj się złodzieju, jesteś swoją bronią.
A świetlane ciemności ciebie osłonią!
*
Słońce świeciło w jakiś dziwny sposób… jakby jego promienie przedostawały się przez ściany. Jeszcze nigdy nie było tak jasno w moim mieszkaniu, wyraźnie widziałem kurz nawet w najciaśniejszych kątach.
-Cholerni magowie pewnie coś znowu spieprzyli – mruknąłem pod nosem i wyjąłem oko do czyszczenia. Polubiłem tę czynność… wymaga precyzji ruchów stokroć większej niż w czasie otwierania zamka, a zarazem zdecydowanej siły.
Napinając mięśnie udało mi się rozkręcić oko na dwie połówki. Wytrychem odłączyłem dwie śruby, oddzielając pancerzyk od mechanizmu obserwacyjnego. Pancerzyk przetarłem szmatką nasączoną specjalnym płynem, a mechanizm dalej porozkręcałem na garść soczewek i metalowy szkielet, do którego przymocowano zielony krysztalik (to on świeci i umożliwia widzenie w ciemnościach), zwój różnych przewodów, które dostarczają zasilanie i obraz do mej głowy oraz kilka elementów, których zastosowania jeszcze nie odkryłem. Wszystkie wyczyściłem wacikiem zamocowanym na końcu drewnianej pałeczki, soczewki przepłukałem, a finalnie całość skręciłem do kupy i wsadziłem sobie do oczodołu. Oko napęczniało, dokładnie wypełniając wszystkie luki i znowu widziałem głębię. Wspaniałe uczucie…
-Jesteś zegarmistrzem?
… szok, szok, spięcie, ręka sama szuka sztyletu, zimno, adrenalina!!! Rzucam sztylet w miejsce…
Głuchy odgłos, jaki wydaje ostrze wbijane w drewno.
Tuż obok mojej poduszki, w miejsce oparcia.
Nikogo nie ma…
Starzeję się… słyszę już głosy…
Cholera… stres odbiera mi zdrowy rozsądek.
Chwyciłem miecz leżący na stole… zaraz sprawdzę, czy moje omamy są odporne na stal.
-Aleś mnie przestraszył! Trochę ogłady!
Jeszcze pyskuje… skąd ten głos…
Pchnąłem powietrze mniej więcej w miejscu, gdzie powinien stać niewidzialny nieznajomy.
Ale poza powietrzem nikt nie oberwał.
Trochę zbaraniały wycofałem się w kąt pokoju.
O co tu chodzi?
-Ja jak człowiek wyrażam podziw nad twoimi umiejętnościami, a ty tak po chamsku mnie atakujesz!
Co za bzdury… Mam dość… z szafki powoli wyjąłem mała buteleczkę wody święconej, po czym wypiłem zawartość. Słyszałem, że to najlepszy sposób na odstraszenie wszelkich widziadeł i innych marów.
-Dziwny jesteś. Stoisz jakbyś dostał paraliżu, łykasz coś, machasz mieczem... to normalne u was?
Coś błysnęło w słońcu... na krawędzi łóżka siedziała moja złota figurka, jedną ręką głaskała sobie swoją maleńką stopę, a drugą rozczesywała pióra na skrzydle.
Czegoś tu nie rozumiem... a ja nienawidzę czegoś nie rozumieć. Niewiedza jest bronią skierowaną przeciwko sobie samemu, przepaścią bez mostu.
Czyli... cholera!
-Nadal stoisz jak cioł! Usiądź... tak się wygodniej rozmawia.
Bezwolnie posłuchałem i dalej wpatrywałem się figurkę. Teraz zajęła się swoim drugim skrzydłem i zwróciła w moją stronę złotą twarzyczkę z oczami bez źrenic:
-Jesteś Garrett... złodziej, Którego Nikt Nigdy Nie Widział, prawda?
-Tak...
-Twoje imię...
-...jest niczym zamknięta księga z tym napisem. Wiem... słyszałem o tym.
Zachichotała:
-A ja myślałam, że ciebie zaskoczę. Ach... już dawno nie mogłam rozprostować skrzydeł. Wiecznie przetrzymywana w ciemnych skrzyniach i gablotach... nareszcie jest tu trochę swobody!
A więc sytuacja się tak przedstawia... ta figurka jest żywa... to dlatego akurat ją miałem ukraść, a nie jedną z pamiątek rodowych.
Ooo... musi być warta majątek
Uśmiechnąłem się złośliwie, co spostrzegła Izyda i zamilkła na chwilę. Jednak po kilku sekundach znowu się odezwała:
-Ja jestem Isis, po waszemu Izyda. Oczywiście... nie jestem swoją imienniczką... a jedynie złotą figurką...
To zbyt banalne. Gdzie jest haczyk?
-... i to chyba tyle o mnie. Co jesteś taki małomówny?
Zmieszałem się. Jak się zachować wobec damy? Będąc złodziejem i rozmawiając... z drogocennym bibelotem?
Co tu się dzieje?
-Milczenie jest złotem. Nie jestem rozrzutny.
-Rozumiem... sprawiasz ciekawe wrażenie. Nie praktykującego gentlemana.
-To znaczy?
-Czy skrzywdziłbyś kobietę?
-Jeśli mnie do tego zmusi.
-Zaimponowałeś mi. Delikatnie uśpiłeś tamtą matkę z dzieckiem, zamiast użyć siły i je obezwładnić albo zabić. Widziałam już kilku ludzi w twoim kraju... to banda drani. Ty się wyróżniasz...
-Nie jestem nimi. To chyba wystarczające wyróżnienie.
-Och tak... ale z jakiegoś powodu wybrałeś ten sposób, a nie inny. Dlaczego?
-Jestem mistrzem. Nie wypada mi używać innych metod.
-I...?
-I... przemoc jest ostateczną bronią albo pójściem na łatwiznę. Wobec kobiety nie muszę wyciągać miecza.
-A ja myślę, że jednak jest w tobie coś... delikatnego. Coś, co zabrania ci być ostrym wobec niektórych rzeczy. A ja chyba wiem, co to jest... każda kobieta to zauważa w mężczyźnie. To rzuca się w oczy niczym nakrycie głowy! Właśnie delikatność... którą mężczyźni tak tłumią w sobie, zakrywają stalowym i nieugiętym obliczem. Zastępują siłą grację, emocje maską, a uczucia zabijają. Na pierwszy rzut oka też to robisz... ale jednak zostawiasz sobie jedną otwartą furtkę, nie zamykasz w drzwiach jednego zamku. Dlaczego?
-Życie mnie do tego zmusiło. Kobieta kojarzy mi się ze słowem „wpadka”, tak samo jak „miłość”. Mój zawód nie toleruje wpadek.
-To w takim razie... czemu nie zniszczyłeś tego ostatniego klucza?
-Bo... – nie wiedziałem, co powiedzieć, mimo, że wiele razy o tym myślałem. Czemu ja... bo może kiedyś się przydać? Bo jeszcze mam szanse kogoś spotkać? W jakim celu?
-Bo... sam nie wiem. Kiedyś może przyjdzie taka chwila, że będę tego potrzebował... a nie chcę żałować, że to w sobie zadusiłem.
-Rozumiem... dusisz to w sobie. Nie widzę w tym pokoju nic kobiecego... ani obrazka, ani biżuterii, ani części ubrania... te sferę zamknąłeś w szkatule serca.
-I dobrze mi z tym.
-Wiem... nie tęsknisz. Wyrzekłeś się czegoś... a nie wiesz, co tracisz.
-Nauczyłem się żyć bez tego i nie zamierzam nic zmieniać. Czy masz coś jeszcze twórczego do powiedzenia? Chciałbym coś zjeść.
-Ach... już nic – westchnęła i wróciła do swoich skrzydeł, a ja powstałem i zacząłem w szafkach szukać czegoś strawnego.
Nagle uderzyły mnie wątpliwości... skoro ta figurka jest taka ludzka... to czy ona nadal jest tylko figurką?
Jeśli... nie... jestem złodziejem, nie porywaczem. Nie mogę jej oddać za pieniądze... ale wtedy nie wypełnię misji!
Pat...
Spojrzałem na nią zmieszany, a ona pochwyciła mój pytający wzrok:
-Tak?
-Wiesz kim jestem? – spytałem, nie specjalnie wiedząc jak zacząć.
-Złodziejem... lapidarnie mówiąc.
-Właśnie. Wiesz, po co ciebie ukradłem?
-By mnie pewnie sprzedać jakiemuś kolejnemu dumnemu i zapowietrzonemu patrycjuszowi, co wsadzi mnie do takiej samej gabloty, jakich to już kilka tu widziałam. Ech... i znowu oglądać te tłumy nadzianych buraków, którzy będą wygłaszać te puste wyrazy podziwu: „Och, jakie ona ma niezwykle realistyczne maleńkie dłonie!”, „Och, jakaż dokładność detali skrzydeł”, „Wygląda jak prawdziwa, maleńka kobieta!”, „To złoto?”... i znowu znosić ich wzrok, gdy wpatrują ci się w łono i biust... ale cieszę się, że przyniosłeś mi choć na chwilę jakaś odmianę i atrakcję.
Milczałem, nie mając pomysłu, jak to skomentować.
-Ale nie martw się, Garrett. W końcu... po to mnie stworzono... jestem tylko przedmiotem, w którego artystka wlała część swej duszy... kiedyś mi to przeszkadzało, ale po jakimś tysiącu lat przyzwyczaiłam się. Wy byście powiedzieli, że dorosłam.. o ile w moim przypadku można użyć tego słowa.
-Cieszę się zatem, że jesteś uświadomiona, nie muszę tego robić – skwitowałem chłodno i wyszedłem kupić coś do żarcia.
*
Gdy wróciłem... w powiedzmy „dobrym humorze”, moja... czy można nadać jej miano „gościa”? W każdym razie, Isis czytała jakąś książkę, którą zapomniałem odłożyć na półkę. By strony się jej nie zamykały, musiała je przyciskać całym swoim ciężarem. Gdyby ją wykonano z aluminium, mogłaby mieć spore problemy... Uśmiechnęła się szeroko i wstała, po czym przeciąg nagle poderwał kartki, zrzucając ją na podłogę. Krzyknęła i uderzyła o deski z głośnym brzękiem. Pokręciłem głową:
-Jak widzę, nie opłaca się ożywiać porcelanowych figurek...
-Aj tam... dobrze że jesteś. Masz ciekawe książki... to „Przygody Czarnego Złodzieja”?
-Zgadza się. Lubię przygodówki.
-Gdzie byłeś? Co widziałeś? Mów koniecznie... nawet nie wiesz, jakie ja mam nudne życie!
-A... – czknąłem potężnie. Cholera... pewnie ten stary zgred znowu dosypał jakiegoś świństwa do piwa – tu i ówdzie... nie spodobałoby by ci się. Dziś wieczorem trafisz do nowego domu. Zadowolona?
-Ani trochę...
-Wybacz... pieniądze to pieniądze... tobą się nie najem – odpowiedziałem czując, że gadam bzdury. Czas się jeszcze trochę przespać do północy, by mieć trzeźwe myśli na rozmowie. Kątem oka widziałem, jak figurka smutnieje, ale miałem swoje problemy. Padłem na łóżko i zasnąłem.
*
Ale ze mnie głupiec!
A jeśli ona uciekła?!
Podniosłem się nagle, wypatrując złotego błysku.
-Nie gorączkuj się.. nigdzie nie idę.
Westchnąłem z ulgi... cholera... powinienem nie pić przed sprzedażą łupu. Mam chyba słabą głowę czy coś. Zerknąłem na Isis. Była naburmuszona, ale chyba tylko udawała.
-No dobrze... zbierajmy się... – nagle figurka cała zesztywniała w pozycji, w jakiej ją zabrałem dziecku, czyli z rękoma uniesionymi ku górze. Wsadziłem ją do kieszeni, sprawdziłem, czy sztylet właściwie leży, tak samo czy granat błyskowy daje się łatwo wyjąć.
Mam wszystko... czas zarobić trochę grosza.
*
Pomimo ciemności widziałem dwóch zbirów czających się za rogiem... głupcy nosili błyszczące sprzączki do pasa, w których światło księżyca zwracało uwagę z kilometra.
Ale nie dziwię się, ja też nie mam zaufania do swoich klientów.
Po wymianie grzeczności, lord bez ogródek rozpoczął handel:
-Ma pan?
-Proszę – wyjąłem z kieszeni figurkę i podałem patrycjuszowi. Ona pogładził ją placami, obmacał w wiadomych miejscach i szepnął:
-To ona... naprawdę, jestem pod wrażeniem. Nie wiem, jak pan to uczynił, ale nie dość, że faktycznie nikt pana nie widział... to jeszcze podejrzenie padło na córkę tego niedorajdy, która rzekomo dała to do zabawy swojemu dziecku! Wspaniale!
-Dotrzymuję obietnic – skwitowałem krótko – teraz oczekuję rewanżu...
-Ależ oczywiście... to będzie jakiś tysiąc, prawda?
Spodziewałem się tego, lecz i tak poczułem iskrę gniewu:
-Panie... jestem największym mistrzem w swoim fachu. Podejmuję się poważnych zadań i dostaję za nie poważne wynagrodzenia.
-Ale przecież...
Obróciłem lewą rękę w taki sposób, by światło księżyca zabłyszczało na ostrzu, które ukrywałem w rękawie. Lord nawet się nie skrzywił:
-Ile ja powiedziałem? Trzy tysiące?
-Zdawało mi się, że trzy i pół... tyle to byłoby najsprawiedliwiej, tyle by dali inni.
-Faktycznie, to uczciwa cena... – zza pazuchy wyjął dwa mieszki i mi podał. Złapałem je prawą ręką, i podziękowałem.
-Nie przeliczy pan?
-Nie... przecież by mnie pan nie oszukał.
-Tak... interesy z panem to czysta przyjemność. Do widzenia...
Gdy zrobił krok do tyłu, ja już zniknąłem w cieniu sąsiedniej bramy. Nigdy nie przeliczam pieniędzy od takich drani. W czasie oglądania monet bardzo łatwo zarobić sztylet w brzuch... a jakby się suma nie zgadzała, sam się zgłoszę po należność... z odsetkami.
*
W domu wyciągnąłem nogi na łóżku i zmrużyłem oczy zadowolony. Taa... kolejny sukces na koncie... teraz nic nie podważy mojego autorytetu. Jestem absolutnym mistrzem... po części szczęściarzem, ale który złodziej jest pechowcem? Tylko martwy.
-Pyszałek!
Podniosłem się zszokowany. Kto to powiedział? Co? Zaraz...
Przecież ją sprzedałem!
-Isis?
Cisza...
Kto to powiedział?
Rozejrzałem się dookoła, szczególna uwagę poświęcając podłodze. Schyliłem się patrząc pod łóżko, pod kanapę, ale nigdzie nikogo nie było.
Nikogo czy niczego?
Sam się w tym gubię...
Zdawało mi się... jak ja często słyszę te słowa od swoich przeciwników?
Ciekawe... zakląć tak figurkę, by posiadała duszę człowieka. Co ona powiedziała? „Wiem... nie tęsknisz. Wyrzekłeś się czegoś... a nie wiesz, co tracisz”. Wiem co tracę i już dawno oszacowałem co jest opłacalniejsze. Nikt nie musi decydować za mnie ani mnie o to męczyć...
Kobiety... takie bezradne, gdy się ich nie dostrzega.
Zamknąłem oczy...
*
Słońce świeciło w jakiś dziwny sposób… jakby jego promienie przedostawały się przez ściany. Jeszcze nigdy nie było tak jasno w moim mieszkaniu, wyraźnie widziałem kurz nawet w najciaśniejszych kątach.
-Cholerni magowie pewnie coś znowu spieprzyli – mruknąłem pod nosem i wyjąłem oko do czyszczenia. Lecz zamiast niego, z oczodołu wyciągnąłem coś dziwnego... jakiś złoty amulet w kształcie oka podkreślonego czarnym tuszem, z długą brwią i łzą na dole. Przetarłem swoje zdrowe oko zdumiony, a to złote... mrugnęło!
Oko twym symbolem, oko twoim losem
Imię to księga
Ze złotym napisem
Nikomu nie otworzysz, zamknięta.
Oko niczym człowiek, może obrać każdą ścieżkę.
Oko niczym człowiek, do wszystkiego może być zmuszone
Nie daj się złodzieju, jesteś swoją bronią.
A świetlane ciemności ciebie osłonią!
*
Rzadko pamiętam swoje sny. Pomimo tego traktuję je bardzo poważnie, czasami znajduję w nich przydatne rzeczy i ostrzeżenia. Jednak ostatnio nie mogę sobie rano niczego przypomnieć.
Idąc rynkiem, jak zwykle nie rzucając się w oczy, zatrzymałem się przy stoisku z mieczami. Oglądając całkiem ciekawy egzemplarz usłyszałem za sobą dźwięk, jakby coś stuknęło o bruk. Za mną leżała mała paczuszka... dookoła ludzie przechodzili obojętnie niczego nie zauważając. Odłożyłem ostrze, podniosłem zgubę i w najbliższej bramie odpakowałem zdziwiony. W środku znalazłem liścik:
ZŁODZIEJU
PILNIE POTRZEBUJĘ TWOICH USŁUG
SPOTKAJMY SIĘ DZIŚ W BRAMIE NUMER 12, NOWA DZIELNICA, GODZINA ZŁODZIEI
LORD H.
Cdn...