[LITERATURA] Moje FM opowiadania.

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

[LITERATURA] Moje FM opowiadania.

Post autor: Edversion »

Z nudów, chęci napisania czegoś interesującego lub po prostu z pomysłu stworzenia konkurencji na forum napisałem owe "małe" opowiadanko.


Przyjęcie Lorda Edmunda!

Ostatnimi dniami musiałem się skryć w mojej awaryjnej kryjówce na przedmieściach, gdyż po akcji u Ramireza pojawiłem się już niemal na wszystkich plakatach gończych w Mieście. Ilość patrolujących ulice strażników znacznie się powiększyła. Działają coraz lepiej. Już chyba nigdy nie będę bezpieczny.
Ale czy kiedykolwiek byłem? - takie pytanie zadawałem sobie, gdy rano obudziłem się na twardym łóżku w gospodzie pod Chodzącymi Drzewami. Od żelaznych sprężyn bolały mnie całe plecy. Pospiesznie więc wstałem, rozruszałem zaspane mięśnie i podszedłem do okna. Spojrzałem na jeszcze śpiące, puste ulice i gdy zauważyłem, że wokół nie ma nikogo, kto mógłby mnie przyuważyć wyjrzałem co się dzieje pod gospodą. Właśnie z niej wyszedł jakiś młody służący trzymający w ręce torbę pełną jedzenia. Hmm... jedzenie. Już od dawna nie trzymałem niczego w ustach. Mój żołądek domagał się pokarmu. Musiałem coś wyskrobać i zaspokoić głód. A ów młodzieniec był niemal doskonały celem.
Wyciągnąłem z pod łóżka mój cisowy łuk, podbiegłem do szafy, otworzyłem podwójne dno i wyjąłem z mojego kołczana jedną strzałę owiniętą mocną liną. Podszedłem do okna, wsadziłem strzałę, napiąłem cięciwę i dokładnie wycelowałem, chwytając przy tym mocno koniec liny. Już chwilę później obserwowałem uważnie lot strzały, która poleciała dokładnie w przeze mnie wybranym kierunku i przeszyła na wylot torbę z jedzeniem. Strzała była bezpośrednio połączona z liną, której drugi koniec teraz trzymałem w ręce. Wystarczyło więc tylko mocno pociągnąć za sznur i zadanie było wykonane. Tak więc zrobiłem. Torba wyleciała z rąk służącego i poleciała wprost w moje ręce. Szybko ją chwyciłem, i rzuciłem się na podłogę, aby młodziak mnie nie zauważył. Z nie spokojem nadsłuchiwałem. Po jakiejś chwili usłyszałem krzyk uciekającego chłopaka. Miałem szczęście, musiał pomyśleć, że jakieś duchy go okradły i pobiegł wystraszony. Teraz mogłem spokojnie oddać się uczcie.
Wcześniej jednak musiałem jeszcze schować mój sprzęt. Łuk położyłem pod łóżko, gdzie leżały też miecz i pałka, obwinąłem liną strzałę, i schowałem ją do kołczanu, gdzie miałem poza nią dziesięć normalnych strzał i cztery wodne. Kołczan położyłem obok torby z resztą ekwipunku i ponownie nałożyłem podwójne dno.
I wtedy rzuciłem się na torbę z jedzeniem. Znalazłem tam dwa bochenki chleba, trzy marchewki, ogórka i kilka jabłek. Byłem tak głodny, że w ciągu godziny wszystko znalazło się w moim brzuchu. Poszedłem położyć się i odpocząć. Rozmyślałem o moich dalszych losach. Co się ze mną stanie? Przecież nie będę mógł tutaj ślęczeć przez całe życie. W końcu będę się musiał odważyć wyjść i ponownie zarabiać na życie moim nieocenionym sposobem. A ci strażnicy? Pomyślą sobie, że ja, Garrett, Mistrz Złodziei się ich boję. Nie! Tak nie może być! Muszę im pokazać, że od dalszych kradzieży nic mnie nie powstrzyma.
Z rozmyślań wyrwał mnie nagły odgłos pukania do drzwi mojego pokoju. Nie zastanawiałem się, tylko wstałem, chwyciłem sztylet, który był przytwierdzony do mojego pasa i stanąłem przy ścianie, obok drzwi, czekając co nastąpi dalej. Pukanie nie ustępowało. Kto to do diaska mógł być? Strażnicy? Dowiedzieli, się gdzie się ukrywam? Może ten mały którego dzisiaj zaatakowałem nie uciekał z przerażenia, tylko z chęcią powiadomienia stróżów prawa? Tak, to było prawdopodobne. Ktoś nacisnął klamkę i powoli otworzył drzwi. Nie mogłem czekać. Gdy tylko zauważyłem jego rękę za konturów drzwi ruszyłem. Mocno ją chwyciłem i pociągnąłem na ścianę po drugiej stronie drzwi, przyciskając przy tym samym sztylet do jego szyi i zamykając z trzaskiem jedną nogą drzwi.
- Garrett - powiedział z trudem człowiek - to.. ja..
- Bazyl? - mój ucisk powoli ustąpił.
Mężczyzna, którego niegdyś uwolniłem z więzienia Rozpadlin klęczał przy łóżku z trudem łapiąc powietrze.
- Przepraszam cię za to - wyszeptałem z zakłopotaniem - Myślałem, że to byli strażnicy. Ale po co tu przyszedłeś? Mówiłem ci, że to ryzykowne! Mogłeś mnie zdradzić!
- Masz - powiedział wyciągając z kieszeni jakąś pożółkną kartkę - przechwyciłem ten list od człowieka który wracał dorożką od Lady Bernhard. Sądziłem, że może cię to zainteresować. Przeleciałem wszystkie twoje kryjówki, w których mogłeś się schować, zanim cię wreszcie znalazłem.
Wziąłem od niego list i przeczytałem.


Droga Lady Bernhard

Dziesiąte spotkanie naszego małego stowarzyszenia jest w mojej ręce, i jak zwykle będę gospodarzem. Mam już całkowicie zaopatrzoną spiżarnię i przygotowuję się na Twoje przybycie, jak najlepiej potrafię. Oczekuję Ciebie i Księcia Creygana nie później jak dziesiątego. Zrobimy sobie ucztę z dobrym winem, zanim zejdziemy do mojego skarbca. Pamiętaj, aby zachować w tajemnicy swoją wizytę nawet przed najbliższymi przyjaciółmi. Nie chcemy żadnych nieproszonych gości.

Wierny tobie,
Lord Edmund



Przeczytałem list jeszcze raz, zanim zdecydowałem się udzielić odpowiedzi uważnie patrzącemu na mnie Bazylowi.
- Nie wiem dlaczego pomyślałeś, że ten list może mnie zainteresować - powiedziałem - Po prostu kilku baronów umówiło się na jakieś spotkanie. Będą chlali wino i opychali się żarciem. Dla mnie nic ciekawego.
- Ach.. Garrett.. Garrett.. - westchnął Bazyl kręcąc z nie zadowolenia głową - Czy twój mózg przez te kilka dni przestał pracować tak jak ongiś? Trzech, jakże bogatych ludzi znajdzie się w jednym miejscu - u lorda Edmunda. Poza tym w liście mowa jest o jakimś skarbcu. To idealny moment na zarobienie pieniędzy.
- Sam nie wiem... Muszę się zastanowić.
- Nie ma czasu na zastanawianie się. Dziś jest dziewiąty a już jutro przyjęcie! Nierozumiesz? To niebywała okazja! Ten wypad może być tak cenny, jak robota u Lorda Bafforda. Nie możesz go ominąć. Poza tym, przydałoby ci się trochę ruchu.
- Wiesz co? Chyba masz rację.
- Wiedziałem, że mogę w ciebie wierzyć Garrett. Obmyśliłem już nawet plan działania!
- Na ciebie zawsze można liczyć - odpowiedziałem - Masz może jakieś mapy?
- Mapy a także dodatkowy ekwipunek, który wykupiłem u Donniego znajdziesz na miejscu, w domu przy bramie Srablemase. Ukryłem go w nogach stołu. Na czas przyjęcia wszystkie bramy prowadzące do posiadłości Lorda Edmunda będą zamknięte dniem i nocą, ale dowiedziałem się, że jest inne wejście, przez ładownię specjalnie wybudowaną na rozładowywanie towarów z hali targowej przy Culvert Square. Klucz do niej znajdziesz w samym sklepie.
- A co dalej? - zapytałem.
- To już twoje zadanie. Skradnij tyle ile tylko się da.
- Dobra. Powiedz mi jeszcze gdzie bym mógł się udać w razie wymuszonej ucieczki z posiadłości?
Przez chwilę mój przyjaciel wpatrywał się w mapę, poprzednio wyciągniętą przeze mnie z kryjówki w szafie. W końcu odpowiedział.
- Karczma pod Nieprzyzwoitą Nimfą będzie dobrym miejscem. Pracuje tam mój dobry przyjaciel, poinformuję go, aby w razie potrzeby skrył ciebie w swoim domie.
Nie znalazłem żadnych luk w tym planie. Już podczas rozmowy byłem pozytywnie nastawiony na nowe zadanie. Gdy tylko Bazyl wyszedł, wyciągnąłem mój sprzęt i przypasowałem go odpowiednio do mojego stroju. A gdy nadszedł już mrok wyskoczyłem przez okno i przez nikogo niezauważony doszedłem do domu zakwaterowanego przez Bazyla. Tak jak się spodziewałem, w nogach stołu znalazłem mapę, opisującą wejścia i otoczenie posiadłości Lorda Edmunda a także jeszcze jedną strzałę linową, dwie wodne i pięć ostrych. Z niecierpliwością oczekiwałem rozpoczęcia mojej nowej misji.


Czułem się niezwykle podekscytowany, gdy późną nocą dziesiątego dnia miesiąca szedłem już ulicą w kierunku marketu. Minąłem główną bramę do posiadłości lorda Edmunda. Była zamknięta, tak jak wspominał Bazyl. Kilka metrów za nią znajdowało się strome zejście do baru pod Nieprzyzwoitą Nimfą - miejsca, gdzie miałem się udać po zakończeniu dzisiejszej roboty u Edmunda. Ominąłem jeszcze kilka zamkniętych bram i wreszcie doszedłem na plac Culvert Square, gdzie znajdowała się hala targowa. Narazie szczęście mi sprzyjało. Nie spotkałem żadnego człowieka - ani cywila, ani strażnika. Musiałem tylko te szczęście wykorzystać.
Obejrzałem dokładnie halę. Był to nieduży, parterowy budynek, z małym poddaszem. Prowadziły do niego tylko jedne drzwi. Były żelazne, zamknięte na mocny zamek. Nie było żadnych okien, tylko te ohydne, żółte ściany z drewnianymi dekoracjami. Ale jakoś musiałem się dostać do środka! Przez piwnicę? Tam nie ma żadnej piwnicy. A może przez poddasze? Spojrzałem na dach i wtedy mnie oświeciło. Na poddasze prowadziły, nie duże, drewniane drzwiczki, ale takie, przez które zdołałby się przedostać człowiek. Bezpośrednio nad drzwiczkami znajdowała się drewniana belka, wprost idealna dla moich linowych strzał. Posłałem więc jedną z nich w belkę. Zaraz po uderzeniu grotu w drewno wywinęła się długa lina, po której wspiąłem się na górę. Mocno trzymając się liny pchnąłem drzwiczki, które ku mojemu zdumieniu otworzyły się bez żadnego problemu. Wskoczyłem do środka i zabrałem z powrotem strzałem. Mogła mi się jeszcze przydać.
Poddasze było małe, znajdowało się tu kilka starych, zrujnowanych pudeł. Po środku był zaś wielki otwór w ziemi, z którego wydobywało się nikłe światło. Otwór prowadził wprost na korytarz hali. Chwyciłem się więc kurczowo podłogi i ześlizgnąłem na parter.
Dwie małe pochodnie dawały trochę światła. Znalazłem sześć par drzwi. Sprawdziłem każde. Cztery prowadziły do różnych sklepów, jedne, żelazne były wyjściem a ostatnie prowadziły do małego magazynu. Znajdowało się tu wiele pudeł, niektóre były otwarte, inne nie. Mimo wszystko nie znalazłem tutaj niczego interesującego oprócz przejścia do gabinetu dyrektora hali.
Gabinet był małym pomieszczeniem. Pośrodku stało ogromne, brzozowe biurko, przy nim krzesło. W jednej ze ścian był otwór a w nim żelazny sejf. Bezproblemowo otworzyłem wytrychem zamek. W środku sejfu znajdowały się pieniądze a także klucz. Spakowałem je do swojej torby. Z plakietki przy kluczu dowiedziałem się, że otwiera on wejście do hali targowej a także ładownię Lorda Edmunda. A więc udało się! Znalazłem to czego potrzebowałem. Teraz muszę już tylko wejść i ukraść co tylko się da.
Przejrzałem jeszcze pobieżnie papiery na biurku. Była to lista towarów do Nieprzyzwoitej Nimfy, Edmunda i sierocińca Św. Jena. Spojrzałem na towary dostarczone do posiadłości Lorda Edmunda. Znajdowały się tu normalne rzeczy takie jak beczki wina, bochenki, ziemniaki, trucizna, marchewki... Co? Nie mogłem uwierzyć. A jednak tam wyraźnie pisało: "1 butelka trucizny". Nie mogłem się mylić. Po co do diabła Lordowi Edmundowi trucizna? Czy to pomyłka przy zamawianiu? A może Lord faktycznie potrzebował trucizny? Okropnie mnie to zaintrygowało. Nie mogłem jednak siedzieć i rozmyślać. Musiałem działać i wykonać zadanie przed świtem.
Wyszedłem z hali targowej na plac Culvert Square. Zgodnie z mapą Bazyla wejście do ładowni znajduje się na lewo od miejsca, w którym stałem . Poszedłem więc w tamtym kierunku i po chwili znalazłem je. W podłodze, przy ogromnym murze posiadłości Lorda Edmunda znajdowała się wystarczająco duża klapa, aby się przez nią przedostać. Wsadziłem klucz w zamek i otworzyłem ją. Po chwili wskoczyłem do niskiej piwnicy.
Ściany były zbudowane z podstarzałych, lekko zielonkawych cegieł. W kącie znajdowały się beczki ze znakiem informującym o materiale łatwopalnym. Pod ścianą było jeszcze kilka skrzyń. Zacząłem szukać jakiegoś wyjścia z tej ładowni. Na suficie, przy jednej ścianie znajdowała się druga klapa, nieco mniejsza od poprzedniej. Prowadziła do niej drabina. Wszedłem na wyższy poziom piwnicy. Znalazłem się w niedużej kuchni. Naprzeciwko wejścia były dwa, palące się piecyki, przy lewej ścianie znajdowały się zlewozmywaki, wśród których znalazłem dwa ozłocone talerze. Następne drzwi prowadziły do jadalni.
Szybko ukryłem się w cieniu za drzwiami. Gdzieś w oddali słychać było kroki. Jestem już doświadczonym złodziejem, bez problemu rozpoznałem równe, długie kroki strażnika. Powoli zamknąłem drzwi i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Pośrodku jadalni był ogromny stół dla jedenastu osób. Był już wysprzątany, a puste talerze i kielichy oznajmiały o przygotowaniach do następnego posiłku. Ściany były obklejone zieloną tapetą, a sufit ułożony z ładnych, drewnianych płyt. Wychodziły stąd cztery wyjścia - pierwsze, którym przybyłem; drugie, za zamkniętymi drzwiami było prawdopodobnie główne wejście do posiadłości; trzecie, do jakiegoś dużego korytarza i czwarte do klatki schodowej.
I właśnie w tym momencie, z korytarza wyszedł strażnik. Nie różnił się praktycznie niczym od innych strażników. Był uzbrojony w miecz i czerwono-białe barwy rodowe swojego pana. Przeszedł wzdłuż ściany, a gdy było pewne, że wejdzie do klatki schodowej cichaczem zakradłem się za nim i uderzyłem w niego głowę pałką. Strażnikowi nogi ugięły się w kolanach i opadł na ziemię. Wtedy chwyciłem go i przeniosłem do piwnicy, gdzie nikt w najbliższym czasie nie mógł go znaleźć.
Wróciłem do jadalni, i ze stołu zgarnąłem kilka par ozłacanych talerzy i kielichów. Poszedłem do korytarza. Znajdowały się tam drewniane, podwójne drzwi. Uchyliłem je lekko i wyjrzałem. Prowadziły one na dziedziniec. Zamknąłem je za sobą i poszedłem dalej. Dalej korytarz szedł okrężnym przejściem do klatki schodowej. Znajdowały się w nim tylko jedne drzwi. Prowadziły one do dość dużej kaplicy. Ławki stały przy obu ścianach. Na przeciwko drzwi świeciły blaskiem latarnianym dwa witraże przedstawiające jakiegoś człowieka. Ołtarz mieścił się na wysokim podium, a za nim były drzwi, prawdopodobnie do zakrystii. Pod podium była jakaś dziwna, mała fontanna lejąca krwią. A za nią były umiejscowione kolejne, zamknięte drzwi. Nie wiem jednak do czego one prowadziły. Naprzeciwko ołtarza był ogromny, aż pod same sklepienie posąg. Ściany były zbudowane z nowych, szaro-niebieskich cegieł. Jednak nie było tutaj nic drogocennego.
Wyszedłem więc z kaplicy i skierowałem swoje kroki do klatki schodowej. Była to ogromna sala, pośrodku, na drewnianej podłodze znajdował się ładny, pomarańczowy dywan. Ściany były takie same jak w jadalni - z zielonej tapety, a pod nimi stały trzy, ogromne kanapy. Schody prowadziły na ogromny balkon otaczający całą salę.
Już miałem iść, gdy ponownie usłyszałem kroki. Szybko skoczyłem pod schody, gdzie znajdowało się wystarczająco dużo cienia aby nikt nie mógł mnie zauważyć. I właśnie po nich chwilę później przeszedł powolnym krokiem jakiś osobnik po czym zaczął iść w stronę jadalni. Zdołałem jakoś pomiędzy schodami ujrzeć jego stopy. Były w mocnych, płóciennych butach z żelaznymi nagolennikami, tradycyjnym ubiorze strażników. Chwyciłem mocno rękojeść pałki. Im mniej strażników tym lepiej. Więc gdy przeszedł obok mnie, wyszedłem spod schodów, wstałem i uderzyłem pałką w głowę strażnika, który osunął się na ziemię. Schowałem jego bezwładne ciało pod schody i zaraz potem wszedłem po nich na górę.
Prowadziły one tak jak wspominałem na balkon otaczający sale, ale było też inne wyjście. Za niewielkim pokojem z kanapą i kominkiem były drzwi do salonu. Salon był dość dużym pomieszczeniem, do którego prowadziło kilka par drzwi. Pośrodku stała duża, miękka kanapa, przy której przy palącym się kominku ogrzewał się jeszcze jeden strażnik. Przeziębił się chyba, gdyż co chwilę żałośnie pokasływał. Na zielonych ścianach znajdowało się kilka, płóciennych obrazów.
Powoli, na kuckach podszedłem do kanapy i skryłem się za oparciem. Wyjrzałem przez ramię. Strażnik wciąż ogrzewał się odwrócony w stronę kominka. Skradłem się do niego i ogłuszyłem. Podszedłem do jednych z drzwi i nadstawiłem uszu. Nie dobiegł mnie żaden dźwięk, więc otworzyłem je. Znalazłem się w niedużej sypialni. Niewątpliwie należała ona tymczasowo do Lady Bernhard. W jednym rogu pokoju stało łóżko. Obok niego zaś stół z błyskotkami - tiarą i pierścieniem, które zaraz potem znalazły się w mojej torbie. W drugim rogu stały dwie ogromne szafy a zaraz obok kolejny stół z pudełkiem na pieniądze, którego zawartość także sobie uwłaszczyłem. Potem przeniosłem ciało strażnika do pokoju i zamknąłem go.
W drugiej sypialni nie było niczego ciekawego. W trzeciej zaś, która należała do księcia Creygana znalazłem klucz i pamiętnik. Przerzuciłem na kilka ostatnich wpisów i przeczytałem:


Edmund podszedł do mnie przed obiadem z propozycją dziesięciu tysięcy złotych koron za udział na przyjęciu z idolem. Dziesięć tysięcy! Nie mogłem powiedzieć 'nie'. Idol jest rzeczą niewiadomą i dla nikogo nie do przyjęcia. Trzymamy go w ukryciu, aby ochronić niewinny świat, w żadnym innym celu. Po naszym powrocie z Mrocznych Wysp został schowany w skarbcu Edmunda na dziesięć lat. Jest dosłownie zamknięty na trzy spusty, nikt z nas nie mógłby go posiąść. To dobrze.

Nie wierzę Edmundowi. Kiedyś mogłem szczerze nazywać go najwspanialszym człowiekiem, ale zmienił się. Oddziałuje na niego obsesja na punkcie talizmanów.

Jak tylko wrócę do domu, będę musiał wezwać architekta i ceglarza, aby też rozpocząć budowę skarbca pod MOIM domem. Przynajmniej chwilowo mam siłę, aby przeciwstawić się wezwaniu mrocznego boga. Czy mogę? Jakoś teraz czuję, jak idol mnie przybliża do opieczętowanego grobowca. Czy skarbiec Edmunda jest wystarczająco dobry? Mój musi być jeszcze lepszy!

Edmund ma Lady Bernhard w swoim sidłu. Nie mogłem nawet na osobności z nią porozmawiać. Ona myśli, że on ją kocha, ale ja to widzę inaczej. On się po prostu nią bawi, pożąda tylko zrobienia z niej swojej niewolnicy. Nie mogę dłużej patrzeć, jak oni są razem.

Edmund nalega, abyśmy przyszli na coroczny rytuał. Próbowałem zaprotestować, ale Lady Bernhard zgadza się z nim. Bardzo dobrze, zagramy w grę, będziemy wieczorem tańczyć, ale nie wezmę mojego klucza. Zostawię go tutaj, w moim pokoju.


Po przeczytaniu pamiętnika zastanowiłem się chwilę. Co to jest ten idol? Prawdopodobnie książę i Lord Edmund znaleźli go na wyprawie do jakiś Mrocznych Wysp a potem zamknęli w skarbcu Edmunda. Ale co to takiego? Jakiś bóg? Książę Creygan wspominał coś o wezwaniach mrocznego boga. I do tego te rytuały. To po to Lord Edmund wezwał tutaj Lady Bernhard i księcia. Oni robią tam w skarbcu jakieś tajemnicze przyjęcia.
Wiem już przynajmniej, gdzie mniej więcej jest skarbiec. Jest gdzieś na dole, może w jakiś podziemiach. Świadczą o tym list Edmunda do Lady, w którym mówi "zanim zejdziemy do mojego skarbca", a także przeczytany przez chwilą pamiętnik księcia, w którym napisał "też rozpocząć budowę skarbca pod MOIM domem". Nie wiem jednak co on rozumie przez sformułowanie "zamknięty dosłownie na trzy spusty". I dlaczego nie chciał wziąść swojego klucza? To niepojęte.
Ale cóż.. trzeba robić swoje. Wszedłem więc do kolejnego pokoju. Niewątpliwie była to sypialnia Lorda Edmunda. Rozmiarami znacznie przewyższała pozostałe pokoje. Łoże znajdujące się na środku pomieszczenia było ogromne. Kołdra puszysta i udekorowana. Nad nim wisiało godło rodu Edmunda. Dalej były dwie ogromne szafki z książkami i różnymi eliksirami a także ozdabiane biurko z drzewa klonowego. Podszedłem do szafek i zlustrowałem spojrzeniem pojemniczki z kolorowymi płynami, jednak za nic w świecie nie mogłem odgadnąć co to za substancje. Wziąłem więc w ręce papirusy znajdujące się na biurku lorda. W pierwszym był jakiś krótki i tandetny wierszyk autorstwa Edmunda, drugi zaś był jego dziennikiem, w którym napisał:


To dziwne. Jak mogłem mieć szacunek do idola połączony z takim strachem! Czuję się teraz głupio, że byłem taki zakłopotany i pozwoliłem Księciu przekonać się do zamknięcia go. Ta rzecz musiałaby być cenna, pomimo pozorów tej kryjówki. Muszę się zająć dyskusją o naszym kolejnym, corocznym spotkaniu.

Ostatniej nocy miałem dziwny sen. Trzymałem idola w moich dłoniach i nagle jego usta - jeśli możesz je nazwać ustami - otworzyły się, i drogocenny kamień wypadł na moje łono. To zły znak, a wniosek z tego taki, że mój w pełni świadom umysł boi się go dotykać. On nie jest niebezpieczny. To tylko artefakt mający ogromną wartość i moc.

Dzisiejszej nocy złodziej próbował dostać się do mojego skarbca. Został wychwycony przez pułapkę i pomimo licznych ran jakoś jeszcze żył, gdy strażnicy przyprowadzili go do mnie. Patrzyłem, jak zwijał się na podłodze, chwyciłem mój sztylet i cisnąłem ostrzem w jego gardło. Zginął bardzo szybko, a jego jęki dały mi pewną przyjemność.

Nie mogę w ogóle zrozumieć, po co wybudowałem kaplicę w mojej posiadłości. Dzisiaj Kapłan Młotodzierżca ponownie przybył, aby powiedzieć kazanie dla mojej służby i straży. Te nonsensowne wymiociny, które wychodzą mu z ust są gorsze od beblania Baldricka. Gdyby on tylko wiedział, co jakże wspaniałego i boskiego mieści się pod jego podium.

Cały dzień spędziłem w skarbcu, próbując jakoś wykombinować nowe zamki. Nie widzę nic trudnego w dostaniu się do środka i porwaniu mojego własnego majątku.
Spostrzegłem to, gdy otwarłem drzwi i usłyszałem głosu Mistrza lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej w marzeniach. Przez godziny siedziałem na zimnej posadzce, słuchając jego przemówień.

Stało się i Mistrz zaczął się pojawiać! Jestem pewny, że ewentualnie stałbym się taki sam, nawet bez takiego życzenia mojego Pana. A najśmieszniejsza rzecz jest taka, że on nawet nie był prawdziwym młotodzierżcą. Jego amulet jest z brązu, nie ze złota! Ten ważniak nie będzie mnie wykorzystywał, nigdy więcej!

Myliłem się. Mistrz życzy sobie więcej. Dostał pewną piękną, kościstą dziewkę, z rudymi włosami i czerwoną krwią. Dał mi jak zwykle kilka jej części. Nigdy nie smakowałem lepszych substancji w moim życiu. Kucharza zaciekawił mój brak apetytu na kolację. Ha! Ha! Ha!

W jego imieniu jestem silny! Dzisiaj znowu świętowałem dla niego, i piłem, i tańczyłem w piwnicy. Mam zadanie. Lady Bernhard i Książę nadchodzą. Nadchodzą. Dziesiąty. Dziesiąty. Ciemne Światła czekają na mnie.

Mój Umysł Mnie Tworzy. Mój Umysł Mnie Tworzy. Mój Umysł Mnie Tworzy. Mój Umysł Mnie Tworzy. Mój Umysł Mnie Tworzy. Mój Umysł Mnie Tworzy. Mój Umysł Mnie Tworzy. Mój Umysł Mnie Tworzy.

Trucizna została dodana. Sprawdziłem ją na jednym ze służących chłopaków. Nie wyczuł jej w winie. Po trzydziestu uderzeniach serca umarł. Działa, i jest ciche. Nie dotykałem otrutego ciała. Psy będą węszyć dzisiejszej nocy.

Przybyli tego ranka. Skryję moje oświecenie i będę ich traktował, jak tych, za których się mają, za wspaniałych. Lecz oni są robalami, zwykłymi szkodnikami, które należy rozdeptać i zjeść. Nie mogę się doczekać nocy, kiedy to przyłączę się do Mistrza w chwale. Lady Bernhard. Sprawdziłem jej skórę, a przez godzinę czarownic, sprawdzę też jej świeżość.



Po przeczytaniu dziennika Lorda przez kilka minut siedziałem i rozmyślałem. Nie chciałbym zostać złapany przez tego lorda. Bez skrupułów by mnie zabił. Ale przynajmniej już wiem, gdzie znajduje się skarbiec z tym idolem. Za drzwiami, pod podium w kaplicy. Tylko którym kluczem je otworzyć?? O to jest pytanie. Poza tym co to za pułapka, która tak poraniła tego złodzieja. W przyszłości muszę być bardziej ostrożny. A co z lordem? On oszalał! Słyszy jakieś głosy, je ludzi i chce się chyba połączyć z tym, idolem, którego zaczął nazywać Mistrzem! Wiemy już kto zakupił truciznę. To lord! Wypróbował ją na swoim służącym, a teraz próbuje otruć Lady Bernhard i księcia Creygana. On naprawdę oszalał!
Po rozmyślaniach w końcu wziąłem się w garść i wyszedłem z sypialni Lorda Edmunda. Pozostały już ostatnie drzwi. Za nimi był mały korytarz z kolejnymi drzwiami naprzeciwko i schodami prowadzącymi na dół. Od razu usłyszałem odgłos zbliżających się kroków. W pobliżu nie było cienia, gdyż korytarz oświetlały dwie, potężne pochodnie. Jedna znajdowała się na ścianie, tuż przy mnie, więc chwyciłem z kołczanu wodną strzałę i zgasiłem ogień. Uff... w cieniu od razu lepiej. A w chwilę później po schodach wspiął się kolejny strażnik. Poczekałem, aż mnie minie i wtedy uderzyłem z całej siły pałką. Ochroniarz padł nieprzytomny, a ja zgarnąłem jego ciało do cienia. Jednak kroki nie ustąpiły. Nadal ktoś chodził, tylko że po parterze. Powoli podszedłem do barierek okalających schody i wyjrzałem. Nie zauważyłem jednak nikogo. Lecz aby działać musiałem go sprzątnąć! I tu był problem. Schody były zbudowane z głośnej posadzki, po której nie mogłem cicho przejść. Ale musiało być jakieś inne wyjście. Próbowałem się cofnąć o kilka minut i zastanowić, czy było jakieś inne wejście. Przez dziedziniec? To ryzykowne posunięcie, gdyż będzie się tam kręciło sporo strażników. Ale byłem niemal pewny, że jakieś było. Pomyślmy.. w jadalni były cztery wyjścia - do jadalni, klatki schodowej, korytarzu prowadzącego do kaplicy i jeszcze jedno.. za drzwiami. Tak! Teraz jak o tym pomyślałem, byłem niemal pewny, że prowadziły one do głównego wejścia. Musiałem się tam dostać.
Wróciłem do salonu, potem po schodach na dół i do jadalni. Powoli otworzyłem żelazne, podwójne drzwi i zajrzałem do środka. Nie myliłem się! Zauważyłem długi korytarz patrolowany wrzesz przez strażnika, odwróconego w tej chwili do mnie plecami. Po lewej stronie było wejście, a po prawej znane mi już schody z hałasującą posadzką. Wszedłem do środka i ukryłem się w cieniu. Strażnik doszedł do ściany i zawrócił. Powoli, spokojnie poczekałem aż podszedł do drugiej ściany, przy której się ukrywałem. Przez moment wydało mi się, że mnie zauważył, jednak odwrócił się i kontynuował patrolowanie. Nie dałem mu szans. Skradłem się za nim i ogłuszyłem go, a jego ciało ukryłem w cieniu, w którym przed chwilą się ukrywałem.
Podszedłem do drzwi i lekko je uchyliłem. Tak jak się spodziewałem. Prowadziły one na dziedziniec. W tej chwili ponownie usłyszałem kroki, gdzieś po prawej stronie. Gdy się odwróciłem zauważyłem, że były tam jeszcze dwa wyjścia. Wystraszony krokami ukryłem się w cieniu, nad ciałem niedawno pokonanego strażnika. Czekałem.
Z wyjścia po prawej stronie wyszedł kolejny strażnik. Różnił się on jednak od innych. Miał mocniejszą zbroję i czerwoną opaskę na ramieniu - odznakę dowódcy stada, jak to lubiłem mówić. Kapitana. Strażnik stanął w wejściu i rozejrzał się.
- Co jest? - usłyszałem jego głos, po czym chwycił on swój miecz i zaczął się rozglądać.
Nie wiedziałem o co mu chodzi. Nie miał prawa mnie dostrzec w tym cieniu, tak samo jak ogłuszonego strażnika.
- Ben, Frankie, gdzie jesteście, do cholery?
Wtedy zrozumiałem. Kapitan zaciekawił się, gdyż nie zauważył swoich podwładnych na swoich stanowiskach. Leżeli teraz nieprzytomni a on niczego się nie spodziewał.
- Obiecuję, że gdy tylko was znajdę, wylecicie stąd z hukiem.
Kapitan zbliżał się do mnie z mieczem w ręku a ja szybko musiałem coś wymyślić. Jeżeli teraz niczego nie zrobię, wpadnę w jego łapska, a potem do Lorda Edmunda, a tego chciałbym najmniej.
- Macie przerąbane! - wściekał się kapitan.
Wtedy padłem na mały pomysł. Ściągnąłem buta leżącemu na ziemi strażnikowi i cisnąłem nim szybko w drugą stronę korytarza, tak, że kapitan niczego nie zauważył. Hałas, wywołany przez spadające obuwie zaciekawił kapitana, gdyż ten odwrócił się i zaczął podążać w tamtą stronę. Wtedy chwyciłem pałkę i zacząłem biec w jego kierunku. Musiał mnie usłyszeć, gdyż w chwili gdy uderzałem pałką, ten schylił się, a nogą kopnął mnie tak, że przeleciałem przez niego, poturlałem się jeszcze po ziemi i schowałem się w cieniu po drugiej stronie.
- Dobry jesteś - odezwał się do mnie kapitan - Sprytny - dodał jakby do siebie.
Powoli się do mnie zbliżał. Musiałem znaleźć jakieś nowe rozwiązanie. Wtedy przypomniałem sobie, że miałem jeszcze w mojej torbie bomby błyskowe. Szybko jedną wygrzebałem, włączyłem, zamknąłem oczy i rzuciłem na ziemię pomiędzy mną a strażnikiem. Usłyszałem trzask, po którym zawsze następuje rozbłysk, a następnie krzyk strażnika. To był ten moment. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jak kapitan znalazł się kilka metrów dalej, wtedy podbiegłem do niego i już miałem uderzać pałką, gdy ten pomimo ciężkiej zbroi błyskawicznie się odwrócił i kopnął mnie w nogę. Położyłem się na ziemi jak długi i szybko obróciłem. Jednak strażnik stał już nade mną i trzymał w wyciągniętej ręce swój miecz. Zostałem złapany.
- Dobry jesteś - ponownie się odezwał - Ale nie wystarczająco. Mi nie dałeś rady.
Nic nie odpowiedziałem. W głowie tworzył mi się nowy pomysł.
- A teraz zobaczmy, kim ty jesteś - powoli, końcówką swojego miecza odsłonił mój kaptur i uniósł oczy zdumiony - Toż to Garrett! Nie wierzę. Złapałem Mistrza Złodziei. Będę bogaty!
Wtedy uderzyłem. Moja pałka, którą cały czas trzymałem w ręce szybko uderzyła w miecz, który odrzucił kapitana na małą odległość. Pospiesznie więc wstałem i walnąłem z całych mych sił w głowę strażnika, który potoczył się na ziemię i z hukiem upadł. Udało mi się. Byłem w potrzasku ale się uwolniłem.
Otrzepałem strój z kurzu, założyłem kaptur i przeniosłem ciało kapitana do pomieszczenia, z którego wyszedł. Tak jak myślałem. Były to pokoje strażników. Ciemnoszare mury oświetlały trzy, niewielkie pochodnie. Znajdowało się tutaj trzy piętrowe łóżka i kilka skrzyń. Dalej była kwatera kapitana, z którym przed chwilą stoczyłem ciekły bój. Jego ciało położyłem na jednym z łóżek, po czym przejrzałem znajdujące się tu skrzynie. Nie znalazłem jednak niczego cennego, oprócz kilku wodnych strzał. Następnie przejrzałem kwaterę kapitana. Było tutaj biurko na tle herbu Lorda Edmunda a w jednej ze ścian mały sejf. Najpierw przejrzałem rzeczy na biurku. W ozdabianej, purpurowej książce było sprawozdanie z dzisiejszego dnia. Podszedłem do sejfu. Był otwarty, a w środku znalazłem kilka butelek po piwie, klucz do frontowej bramy i dwie buteleczki z wodą święconą. Hmm... po co tu woda święcona? Nie znajdując odpowiedzi wyszedłem z kwater strażników i uchylił drzwi na przeciwko. Prowadziły one do wieży na dziedziniec. Tam jednak wolałem nie zaglądać.
Wszedłem powoli po schodach i otworzyłem drzwi, które poprzednio ominąłem. Prowadziły one do słabo oświetlonej sypialni. Na zniszczonym łóżku w kącie spał głośno chrapiąc sługus. Na stole było kilka marchewek i dwa papirusy. Jeden był zapełniony notatkami Baldricka, bo tak się nazywał ów młodzieniec, a drugi listem od Lorda Edmunda, w którym pisało:


Baldrick,
Powiedz mi, czy znowu miałeś trudności z zapamiętaniem tak prostego sposobu ominięcia pułapki w piwnicy? Wiedząc, jak bardzo lubisz dziecinne rymy, napisałem sekretną instrukcję w formie wierszyku, którą nawet ty powinieneś zapamiętać.

Zacznij od prawa i tul się do ściany,
Idź naprzód a krok twój niech będzie mały.
Gdy przy tobie światło uderza,
Nieśmiało trochę w lewą stronę zmierzaj.
Wnet przekrzyżuj korytarzem drogę,
Jeśli chcesz zginąć, nie słuchaj, ani trochę.
Wzdłuż prawego muru kucaj, chłopie,
Przechodź głęboko przez środek, jełopie.
Kontynuuj, teraz nie po żadnej stronie,
A koniec już w polu widzenia płonie.
Aby teraz uciec z moich małych pułapek,
Biegnij wprost do kaplicznych ławek.

Dokładnie się tym zaopiekuj i zniszcz zaraz po tym, jak się nauczysz na pamięć wersów.

Lord Edmund



Teraz już wiem, jak ominąć pułapkę w piwnicy. Należy się kierować wskazówkami zawartymi w wierszyku. Tylko co można rozumieć przez słowa "światło uderza"? Muszę być ostrożny.
List schowałem do swojej torby. Może się jeszcze przydać.
Uderzyła mnie duszność, jaka panowała w tym pokoju. Podszedłem więc do okna, i otworzyłem je szeroko. Wnet się przy nim zatrzymałem. Prowadziło ono na dziedziniec, kwadratowy plac, pośrodku którego stała ogromna fontanna. Plac otaczała z wszystkich stron posiadłość Edmunda, a mały taras okalający dziedziniec, miał lekkie poddasze, prowadzące z pod sypialni Baldricka, aż po okna naprzeciwko. Wyszedłem więc na zaniedbany, drewniany daszek i zacząłem szukać jakiś innych otwartych okien, słuchając przy tym jednym uchem rozmowy strażników patrolujących dziedziniec.
- Wiesz co? Już wkrótce mnie tutaj nie będzie. Wynoszę się.
- Co takiego?!
- A no tak! Kiedyś, jak tutaj zaczynałem robotę byłem podekscytowany pracując dla takiego lorda jakim jest Edmund. Ale teraz to nie to samo. Stał się drażliwy, a gdy tak się patrzy w jego oczy, czuje się przebiegłość.
- Chyba masz rację. Ja też coś takiego zauważyłem. Większość czasu spędza w tej swojej kapliczce, nie dopuszczając nikogo innego do środka. Jest jakiś taki dziwny!
Dalszej rozmowy nie słyszałem, gdyż całkowicie oddałem się mojej pracy. Szóste okno po lekkim pchnięciu otworzyło się do ciemnego środka. Gdy tam zajrzałem, zauważyłem, że jeszcze tego pomieszczenia nie odwiedziłem. Po cichu więc wdarłem się do środka.
W lewym kącie, przy kominku stało łóżko, z jakimś osobnikiem leżącym na nim, obok niego zaś były drzwi. Na stole, pod oknem leżał niebieski klucz do kapliczki. W prawym kącie była skrzynia, a obok nich drugie drzwi. Wziąłem ze stołu klucz i podszedłem do łóżka. Oczom moim ukazał się straszliwy widok! Szaty owego osobnika wyglądającego na kapłana były rozszarpane a z niektórych dziur wystawały potężne kawałki mięsa. Śmierdziało przy nim okropnie. Z pewnością nie żył już od kilku tygodni! Bałem się go dotknąć, aby nie zarazić się tym ozorem. Szybko odwróciłem się, i podbiegłem do starej, zagrzybionej skrzyni, w środku której znajdowała się jedną bomba błyskowa. Następnie udałem się do drzwi, które były po prawej stronie od okna.
Było to duże pomieszczenie, pośrodku którego w ziemi znajdowały się dwa, długie otwory. Przy obu ścianach znalazłem dwie dźwignie. Wyjrzałem przez otwory w podłodze. Zauważyłem tam metalowe kraty, które najprawdopodobniej służyły za bramę. A więc znalazłem już wyjście. Jak tylko wrócę ze skarbcu Lorda Edmunda, o ile w ogóle uda mi się wrócić, otworzę bramę i wybiegnę na ulicę miasta. Proste. Lepiej jednak teraz nie otwierać, gdyż strażnicy mogą okazać zaciekawienie na widok otwartej bramy. Zrobię to, gdy tylko zakończę całą inną robotę.
Wybiegłem z tego pomieszczenia technicznego i podszedłem do drugich drzwi. Były zamknięte. Wyciągnąłem z kieszeni klucz oznaczony napisem 'Kaplica', i otworzyłem nimi drzwi.
Znalazłem się na podium kaplicy. Powoli podszedłem do niskiej, kamiennej ambony. Odkryłem tam coś, co poprzednim razem przeoczyłem. Były tam cztery, małe dźwignie. Powoli, po kolei zacząłem przerzucać wajchy. Przy pierwszej dźwigni zgasło światło na podium. Przerzuciłem dźwignię ponownie, a światło się zaświeciło. Tak samo było z drugą dźwignią, tylko tym razem zgasło światło w samej kapliczce. Zaświeciłem je ponownie. Przerzuciłem trzecią wajchę, jednak nic się nie zdarzyło, co zwróciło by moją uwagę. Przerzuciłem czwartą, a wtedy stało się coś niesamowitego. Ów ogromny posąg, który stał na tyłach kaplicy, zaczął poruszać się z donośnym trzaskiem ku przodowi. Stałem pod ścianą, czekając co się stanie. Statua robiła się w moich oczach coraz większa, aż w końcu zatrzymała się tuż przed podium i stanęła w miejscu.
Zaciekawiłem się, po co wybudowano taki mechanizm w kapliczce. Widziałem już małe wozy kopalniane poruszające się na torach, ale żeby ogromne posągi? Coś niesamowitego!
Powoli zacząłem schodzić po schodach na dół a wtedy moim oczom ukazało się coś niesamowitego. W miejscu, gdzie stał poprzednio posąg był teraz wielki otwór w ścianie. Udałem się ku niemu. Dalej była drabina prowadząca na dół i dalszy korytarz. Obok znalazłem dźwignię. Nie ruszałem jej jednak, gdyż domyśliłem się, że przy jej użyciu posąg wróci na swoje miejsce.
Ześlizgnąłem się więc po drabince na dół. Korytarz zamykały ozdabiane, żelazne drzwi. Na szczęście nie były zamknięte na klucz. Bez problemu otworzyłem je i poszedłem dalej. Moim oczom ukazał się dość długi i szeroki korytarz, zbudowany ze starej, zwietrzałej cegły. Na jego końcu, na małym wzniesieniu znalazłem ogromny, niebieski kufer, na pewno z jakimś skarbem wewnątrz. Obok niego, po obu stronach stały niskie kolumienki z niewielkimi otworami. Uradowany poszedłem naprzód chociaż gdzieś głęboko w sercu mówiłem sobie nie wiedzieć czemu: "nie rób tego!".
Znalazłem się mniej więcej w połowie korytarza, gdy stała się straszna rzecz. To była pułapka! Ku mnie pognał grad ognistych strzał. Instynktownie położyłem się na ziemi, jednak w pułapce były jakieś receptory ruchu, które skierowały strzały prosto na mnie. Podskoczyłem więc wysoko, uchwyciłem ściany, a gdy zauważyłem, że strzały znowu zwróciły się wprost na mnie, przeturlałem się po ziemi, aż dopadłem ozdabianych drzwi. Strzelanie ustało.
Serce waliło mi nie miłosierne. Omal nie zginąłem. Zupełnie zapomniałem o pułapce, o której była wzmianka w dzienniku Lorda Edmunda i jego liście do sługi Baldricka. Strzały wylatywały z tych otworów w małych kolumnach przy kufrze. To była sprytnie urządzona pułapka. Jednak nie mogłem się oprzeć na widok pieniędzy i drogocennych kufrów. Przecież lord wspominał, że w piwnicy z pułapką znajduje się połowa jego własnego majątku. Poza tym jestem Mistrzem Złodziei. Kto nie ukradnie najbardziej chronionego majątku, jeśli nie ja?
Wtedy przypomniałem sobie o wierszyku z sekretną instrukcją ominięcia pułapki. Wyciągnąłem go. Pierwsze strofy mówiły:


Zacznij od prawa i tul się do ściany,
Idź naprzód a krok twój niech będzie mały.



Zdobyłem więc w sobie odwagę i ruszyłem zgodnie z instrukcjami. Podszedłem do prawej ściany korytarza, dotykając jej plecami i powoli kierowałem się naprzód. Tylko czekałem, aż strzały zaczną ku mnie lecieć. Lecz narazie nic się nie wydarzyło. Stanąłem w miejscu i przeczytałem dalsze linijki wierszu.


Gdy przy tobie światło uderza,
Nieśmiało trochę w lewą stronę zmierzaj.



Poszedłem więc jeszcze kilka kroków naprzód, gdy nagle strzały zaczęły lecieć prosto w moim kierunku. Zgodnie z instrukcjami skierowałem się ku lewej ścianie. Strzały uderzyły z donośnym hukiem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stałem, po czym nastąpiła cisza. Och.. jakże się wtedy bałem. Byłem już jednak w połowie drogi. Nie mogłem się wycofać. Przejrzałem kolejne strofy rymów.


Wnet przekrzyżuj korytarzem drogę,
Jeśli chcesz zginąć nie słuchaj ani trochę.



Ponownie pokierowałem się wierszem i poszedłem, powoli na skos ku prawej ścianie. Obok mnie śmignęło kilka ognistych strzał. Żadna jednak we mnie nie uderzyła. Gdy już stałem pod ścianą cały mechanizm ucichł i ponownie pogrążyłem się w ciszy. Byłem już tak blisko. Zaledwie kilka kroczków, a jednak dalej nie mogłem tak po prostu podejść do ozdabianego kufra, gdyż w każdej chwili mogłem zostać zmasakrowany przez śmiercionośną pułapkę. Z kroplami potu na czole przeczytałem kolejne wersy.


Wzdłuż prawego muru kucaj, chłopie,
Przechodź głęboko przez środek, jełopie.
Kontynuuj, teraz nie po żadnej stronie,
A koniec już w polu widzenia płonie.



Ugiąłem kolana i zacząłem się poruszać naprzód. Nic się nie wydarzyło. Następnie ostrożnie pokierowałem się na środek korytarza, dokładnie naprzeciw kufra. Teraz mogłem już podejść do kufra, żadna pułapka nie powinna mnie zaskoczyć. Wstałem. Nic się nie wydarzyło. Zrobiłem kilka kroków naprzód. Dalej nic. Udało mi się ominąć pułapkę. Teraz spokojnie już podszedłem do kufra. Uważnie podniosłem wieko. Och.. jakże się wtedy ekscytowałem, że stanę się właścicielem wielkiego majątku. Skarb faktycznie był duży. W kufrze znajdowało się kilkanaście sakiewek pełnych złota, kilka ozłacanych waz i z dwanaście cennych kielichów. Zajęło to całą moją wielką torbę. A ciężar to też był nie mały. Chodzenie sprawiało nie lada kłopotów, a co dopiero bieganie. Zamknął wieko, po czym postanowił wrócić.
Drogę ucieczki Lord Edmund opisał w jednym krótkim zdaniu:


Aby teraz uciec z moich małych pułapek,
Biegnij wprost do kaplicznych ławek.



Nie było to może nic skomplikowanego, ale patrząc na ciężar, który musiał trzymać na barkach ucieczka mogła stanowić nie lada problem. Zdobyłem jednak w sobie odwagę i z całych sił pobiegłem środkiem korytarza ku żelaznym drzwiom. Ognie wybuchały tuż przy mnie. Robiło mi się niezmiernie gorąco. Torba ze skarbem strasznie mnie spowolniała, ale mimo to pułapka nie wychwyciła mnie. Gdy tylko znalazłem się poza zasięgiem strzał padłem na podłogę i ciężko dysząc śmiałem się niezmiernie szczęśliwy, że uszedłem z tego bez szwanku.
Przez kilka minut leżałem tak na zimnej posadzce. Byłem porządnie wykończony a przecież pozostało jeszcze jedno pomieszczenie do odwiedzenia - pod podium w kapliczce! Prawdopodobnie to tam ukrywa się Lord Edmund i to tam trzyma tego idola. No właśnie. Co to jest ten idol? Ach.. raczej czy jest drogocenny?
W końcu zdecydowałem się wstać. Podniosłem ciążącą mi torbę i skierowałem swoje kroki ku kaplicy. Drabinka nie była wysoka. Udało mi się zawiesić torbę na najwyższym szczeblu, po czym wejść na górę i wziąść ze sobą pakunek. Położyłem go między ławkami a sam pobiegłem na podium i przerzuciłem dźwignię. Po kilku chwilach posąg wrócił na swoje miejsce na tyłach kaplicy. Wtedy podszedłem do potężnych, żelaznych drzwi znajdujących się pod podium, za krwawą fontanną. Drzwi były zamknięte, ale po przekręceniu niebieskiego klucz znalezionego w zakrystii udało mi się je otworzyć.
Za drzwiami było strome zejście na dół. Ściany zbudowane z niebieskawej cegły były nowe, niedawno wybudowane. Schody oświetlało kilka elektrycznych lamp. Po chwili znalazłem się na dole. Tutaj podłoże zmieniło się. Zamiast kamieni ujrzałem hałaśliwą, pomarańczową posadzkę. Kilka kroków dalej, za korytarzem było małe pomieszczenie, z trzema, niedużymi posągami stojącymi obok siebie w kącie. Przed każdym z nich była mała kolumna z wielkimi, mosiężnymi zamkami. Obok posągów zaś stała wyryta potężna, żelazna brama. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego cudu.
W chwilę później usłyszałem kroki. Instynktownie się odwróciłem. Przed sobą ujrzałem przegapiony wcześniej boczny korytarz, który zaraz skręcał, przez co nie mogłem zauważyć do czego prowadził. To właśnie stamtąd usłyszałem nierówne kroki, jakby ktoś chodził, zatrzymywał się i dalej chodził.
Ścisnąłem mocniej drewnianą rękojeść pałki i poszedłem w kierunku korytarzu. Było tu dużo cienia, więc nie miałem problemów z ukryciem się. Gdy droga skręcała kucnąłem w kącie. Korytarz kończył się niedużym, czworokątnym pomieszczeniem, pośrodku którego stał okrągły stół z butelką wina i dwoma złotymi kielichami. Na ziemi, obok trzeciego, przewróconego kielicha znalazłem ciało niskiej, bogato odzianej kobiety, a zaraz za nią, z drugiej strony stołu potężnie zbudowanego mężczyzny. Bez problemów rozpoznałem w nich Lady Bernhard i Księcia Creygana. Nad nimi stał Lord Edmund. Był ubrany w czarny strój, a przy boku trzymał swój wielki, ozdabiany miecz.
A więc udało mu się. Zdołał otruć Lady i księcia, a teraz dostanie się do swojego idola! Ale w zachowaniu Lorda odkryłem coś, co mnie zadziwiło. Wydawał się niezadowolony, jakby coś przeszkodziło mu w jego planach. Patrzył tylko gniewnie na swoją dłoń, w której trzymał dwa klucze.
- A to nicpoń. Musiał go zostawić w pokoju - powiedział sam do siebie swoim chrapliwym głosem Edmund.
I wtedy zrozumiałem o co mu chodzi. Idol krył się w pomieszczeniu za potężnymi bramami. Aby się do niego dostać, trzeba otworzyć trzy wielkie zamki. To dlatego książę napisał w swoim pamiętniku, że "idol jest dosłownie zamknięty na trzy spusty". Lord miał klucze do dwóch z nich - swój i Lady Bernhard. Ale książe Creygan wiedział, że Edmund będzie chciał się dostać do idola, dlatego zostawił swój klucz w swojej sypialni. I to właśnie ten klucz wziąłem z jego sypialni, klucz który jest Edmundowi niezbędny do otworzenia bramy.
W chwili, gdy tak rozmyślałem, nawet nie zauważyłem, jak Edmund zaczął się kierować korytarzem, w skrzyżowaniu którego się ukrywałem. Nie miałem zbyt wiele czasu na rozmyślanie. Błyskawicznym ruchem ręki wyciągnąłem bombę błyskową, zasłoniłem oczy i rzuciłem ją na podłogę przed Edmundem. Zaraz potem usłyszałem trzask i krzyk zaskoczonego lorda. Wtedy podbiegłem do niego i uderzyłem w jego głowę moją niezastąpioną pałką. Lord Edmund osunął się na kolana i wylądował na ziemi.
Wyciągnąłem mu z rąk klucze i podszedłem do stołu, gdzie wydarzyła się tragedia. Zbadałem puls Lady Bernhard i księcia Creygana. Obaj jednak nie żyli od dobrych kilku minut. Spakowałem do torby kielichy, gdyż wydały mi się drogocenne po czym wróciłem do pomieszczenia z posągami.
Nie wiedziałem jak działa mechanizm otwierający żelazne bramy. Postanowiłem jednak nie ryzykować. Wsadziłem wszystkie trzy klucze do odpowiadających im zamków i niemal jednocześnie je przekręciłem. Udało się! Z donośnym trzaskiem brama zaczęła się otwierać. A gdy tak stałem przed nią czułem wielkie podekscytowanie. Zaraz stanę przed rzeczą, którą wszyscy trzej, Lord Edmund, Lady Bernhard i książę Creygan bali się pozostawić na wolności i która niemal całkowicie zapanowała nad umysłem lorda, przez co zdecydował się otruć swych przyjaciół i posiąść ją. Ten idol musi być niebezpieczny. Gdy brama coraz bardziej uchodziła w bok powtarzałem sobie w myślach: "Nie podniecaj się tym. Nie podniecaj się! Po prostu wsadź to do wora, tak jak inne rzeczy!". Jednak nie potrafiłem. Nie potrafiłem się opanować i czułem coraz większą pogardę do siebie.
Gdy brama otworzyła się już całkowicie, moim oczom ukazało się małe pomieszczenie, pośrodku którego był wysoki stoliczek. A na nim stał idol. Ulatniał się z niego jakiś gęsty, białawy dym. Przyciągał on swoją wonią, nie mogłem mu się oprzeć. Podszedłem bliżej i wsadziłem w niego głowę. A wtedy usłyszałem jakieś szepty. Nie mogłem odróżnić słów, ale wyraźnie je słyszałem. Były jakby zachęcające, ale w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka oznajmiająca niebezpieczeństwo. I wtedy miałem wizję.
Unosiłem się jakby w wielkim i gęstym obłoku. Słyszałem przyjemne chichoty nimf i zachęcające głosy kobiet. Leżałem tak, zadowolony, gdy nagle głosy ucichły a obłok zaczął nabierać kształtów i po chwili utworzyła się z niego potężna istota. Miała na sobie długą, białą szatę. Jego głowa w niczym nie przypominała łba jakiejkolwiek znanej mi istoty. Z tułowia wychodziła para, upierzonych skrzydeł. Istota przez chwilę stała wyprostowana, po czym pochyliła swoją ogromną głowę nad moim ciałem. Wydawała mi się przyjazna, jednak po chwili jej oczy zaświeciły czerwienią, a usta otworzyły się i zaczęły mnie wciągać.
Wtedy oblany potem obudziłem się. Głowa mi waliła, rozmasowałem delikatnie skronie. Leżałem na zimnej posadzce, w jakiś podziemiach, a gdy wstałem poznałem miejsce, w którym znalazłem idola. Teraz go jednak nie było. Niestety nie miałem już czasu. W każdej chwili ktoś mógł się obudzić i mnie zauważyć. Wybiegłem więc pędem z podziemi. Wpadłem do kaplicy, stąd zabrałem moją torbę pełną skarbów i zaciągnąłem ją do zakrystii. Przerzuciłem dwie, potężne dźwignie znajdujące się w pomieszczeniu technicznym za zakrystią, po czym wyskoczyłem przez otwarte okno na dach tarasu. Powoli się rozjaśniało. Mogłem już znacznie więcej zauważyć. Na dziedzińcu nikogo nie było, więc rzuciłem torbę na dół, po czym sam ześlizgnąłem się na wilgotną ranną rosą trawę. Znalazłem otwartą przeze mnie bramę i wybiegłem przez nią.
Stanąłem pod murem. Zgodnie z mapą podarowaną mi przez Bazyla otworzyłem właśnie główną bramę. Teraz na prawo i gdzieś tam powinienem znaleźć Nieprzyzwoitą Nimfę. I faktycznie po kilku minutach schodziłem już po stromych schodach do karczmy, gdzie mogłem znaleźć schronienie. Znajdował się tam tylko jeden, śpiący na stole klient. Poznałem w nim strażnika z kolorami godła Lorda Edmunda.
- Nie martw się - usłyszałem przyjazny głos - Śpi już od jakiegoś czasu.
Odwróciłem się i zauważyłem za ladą niskiego mężczyznę w średnim wieku. Miał pulchną, miłą twarz.
- Nasz wspólny przyjaciel, Bazyl, powiadomił mnie o twoim przybyciu. Przygotowałem już pokój, gdzie będziesz mógł odpocząć.
Tak. Odpoczynek. To by mi się przydało. Posłusznie udałem się za człowiekiem, który w małym, przyjemnym domku za karczmą pokazał mi mój chwilowy apartament. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Torbę z cennościami rzuciłem do kąta, a uzbrojenie schowałem pod łóżkiem. Tylko jeden mały sztylet "na wszelki wypadek" leżał pod moją poduszką, gdy smacznie spałem.


Obudziłem się rześki i wypoczęty. Pierwsze co zrobiłem to zajrzałem przez okno. Był środek dnia. Ulice spokojne, mieszczanie pędzący każdy w jakimś innym celu - normalka.
Wyciągnąłem z kąta torbę i wysypałem zawartość na moje łóżko. Dużo się tego nazbierało. Było warto. Wsypałem wszystko do torby i odłożyłem na miejsce.
Położyłem się na łóżku i oddałem rozmyślaniom. Idol rzeczywiście był rzeczą niebezpieczną. Nie dziwię się, że zawładnął Lordem Edmundem. Omal tego nie zrobił ze mną! Dym, wydobywający się z jego był przyjemny i przyciągający. A co się potem z nim stało? Tego się nigdy nie dowiemy.
Wstałem i otworzyłem drzwi. Obłożony boazerią korytarz prowadził do małego i przytulnego salonu. W miękkich fotelach przy kominku siedzieli gospodarz i mój przyjaciel Bazyl.
- Garrett - powitał mnie były więzień - Nareszcie wstałeś. Przez cały ten czas spałeś?
- A która jest? - zapytałem.
- Raczej który - odpowiedział chichocząc pod nosem gospodarz - Jest popołudnie dwunastego dnia miesiąca.
- Co? - nie mogłem uwierzyć - Tak długo spałem?
- Jeszcze nigdy ci się nie zdarzyło, abyś spał przez cały dzień i całą noc - zaniepokoił się Bazyl - Było aż tak trudno?
Spojrzałem pytająco na barmana karczmy pod Nieprzyzwoitą Nimfą.
- Nie martw się. To zaufany człowiek - zapewnił mnie mój przyjaciel - Możesz śmiało przy nim porozmawiać. No to powiedz. Było trudno u Edmunda?
- Raczej powiedziałbym, że ciekawie. Ale najważniejsze, że się opłacało.
- A więc jesteś zadowolony?
- Jak najbardziej - odpowiedziałem uradowany.
Bazyl się uśmiechnął.
- To dobrze. Bo mam dla ciebie nową robotę.


Wieczorem odwiedziłem mojego pasera. Wymieniłem moje nowo nagromadzone skarby na dwa tysiące złotych monet, tyle były warte. Kto wie? Może za niedługo znajdą się one w rezydencji Ramireza? Chociaż wątpię, abym zostawił mu tyle pieniędzy, aby mógł je zakupić.
Po wypadzie u Lorda Edmunda poczułem się lepiej. Zrezygnowałem z nędznej gospody na przedmieściach, a przeniosłem się do mojej starej kwatery. Nie ma to jak w domu.
Trzydziestego dnia o świcie zwinąłem egzemplarz "Kuriera" ze stoiska. Nieźle się ubawiłem, czytając krótki artykuł na pierwszej stronie gazety:


TRAGICZNA NOC

W nocy z dnia dziesiątego na jedenastego wydarzyła się straszliwa tragedia. W posiadłości Lorda Edmunda, w sekretnym pomieszczeniu pod kapliczką znaleziono ciało wspaniałej kobiety, Lady Bernhard i drugiego syna Ryszarda Bełkotliwe Serce - księcia Creygana. Wszystkie poszlaki wskazują na otrucie cyjankiem. Właściciel hali targowej przy Culvert Square potwierdził, że z posiadłości wyszło zamówienie na truciznę. Nie wiedział jednak, że zamierzono otruć dwoje tak dostojnych ludzi. Uważał, jak powiada, że "Lord Edmund potrzebował czegoś do obrony."
Znaleziono także ciało samego Lorda Edmunda. Znajdowało się w innym pomieszczeniu, niż pozostałej dwójki, która udała się tu, jak potwierdza służba, na przyjęcie. Lord miał na szyi potężne rozcięcie. Umarł przez uduszenie.
Sytuacja została już wyjaśniona, jak mówi przedstawiciel straży miejskiej, porucznik Hogan. Lord Edmund już od kilku dni planował potajemnie otrucie dwójki swoich największych przyjaciół. Gdy już do tego doszło przeraził się swoim czynem, uciekł a potem popełnił samobójstwo.
Kapitan Hastings, dowódca tutejszej straży stanowczo zaprzecza takim przypuszczeniom: "To niemożliwe, aby mój Lord popełnił samobójstwo. Tu był ów Mistrz Złodziei, Garrett! Naprawdę! Przysięgam! Stoczyłem z nim pojedynek. To on zamordował mojego Pana". Są to jednak nieprawdziwe zeznania, mające na celu jedynie zachowanie dobrego imienia Lorda Edmunda.


Koniec.

Mam nadzieję, że się podobało. ;)
Jak prawdopodobnie zauważyliście, opowiadanie zostało napisane na podstawie fan misji pod tytułem Lord Edmund's Entertrains!. Ci, co mają TDP z TS napewno zrozumią, o którą misję mi chodzi.
Planuje na przyszłość napisać jeszcze kilka opowiadań. Macie więc na co czekać. :P
Ostatnio zmieniony 05 lutego 2009, 10:37 przez Edversion, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Marzec
Arcykapłan
Posty: 1494
Rejestracja: 22 listopada 2006, 11:13
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Moje FM opowiadania.

Post autor: Marzec »

Napisałeś opowiadanie na podstawie TAKIEGO oldskula? :shock: Tożto jedna z moich pierwszych misji była! Zabieram się za czytanie jak znajdę czas :)
www.thiefguild.com - Gildia Złodzieja
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Moje FM opowiadania.

Post autor: Edversion »

Co jest? Aż tak nudne? :cry:
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Moje FM opowiadania.

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Wybacz, że tak długo to trwało, ale nie miałem za wiele czasu. Już piszę:
-bardzo niewiele błędów, co przy takiej objętości tekstu jest niemal niezauważalne :ok
-fajnie to wszystko jest ujęte w słowa, to znaczy, ciekawie oplotłeś fabułę misji w słowo pisane. :ok Fabuła sama w sobie jest... średnia, ale to w końcu nie twoja wina, bo to chyba nie ty stworzyłeś tę FM.
-ładny język :ok
-pisane w I osobie :ok

Jestem ciekaw, jakby wyglądał twój tekst z twoją własną fabułą. :?: ;)
Obrazek
ODPOWIEDZ