Niedawno usiadłem i napisałem takie-sobie (moim zdaniem) mini-opowiadanie. Chcę opublikować je Wam w częściach (planuję pięć). Każda będzie oddzielna, lecz razem tworzyć będą całość.
Proszę, napiszcie, co uważacie (każdą uwagę bardzo cenię), bo dzięki temu, będę wiedział, w jakim kierunku mam iść, co zmienić, co zostawić, czy warto w ogóle..
* za wszelkie błędy interpunkcyjne przepraszam - zawsze miałem problemy z przecinkami..
EDIT Oto pierwsza część, poprawiona i druga - jestem w trakcie pisania czwartek, trzecią opublikuję, gdy powstanie 4
_____________________________________________________________________
- POWRÓT -
Ciemnymi, mokrymi ulicami Portu Dziennego, pomimo ogromnej uwagi w krokach, szedł dość szybko. Trzymając się wiernie cienia, zapleśniałych i zgrzybiałych ścian kamienic, omijając zielono-jasne światła latarni ulicznych, Garrett podążał drogą Grandmauden z przemoczonym papirusem w lewej dłoni w stronę Wieży Nekromanty. Wieczór był zimny, gdyż zbliżała się jesień. Na ulicy po godzinie 10:00, rzadko kiedy można było doświadczyć ludzi. Szczególnie tych uczciwych.
- Mam nadzieję, że jesteś w tej swojej wieży – mruknąłem do siebie – Nie przepadam za wami, ale tylko wy możecie mi pomóc.
Spływający po mej przemęczonej twarzy deszcz, stawał się coraz bardziej zimny i ostry. Schowałem zwój do przemoczonej deszczem kieszeni, która teraz tworzy całość z moją lewą nogą i poprawiłem kaptur na głowie. Przez chwilę, miałem wrażenie, że coś małego mignęło mi kątem oka.. Zastanawiałem się - czy to w ogóle ma jakiś sens? Co uczynię, kiedy okaże się, że i on nie potrafi mi pomóc?
Stara Poganka nie była taka skora do pomocy. Drogo kosztowało mnie zakradnięcie się do ogrodu Lady Kali, aby zdobyć dla niej Piołun, który (jak się dowiedziałem z ksiąg), zawiera w sobie Tujon. Stymuluje on bowiem układem nerwowym. Przedawkowanie może prowadzić nawet do śmierci. Ciekawe, po co tej Zarazie on był? Niestety, nie dowiedziałem się i nie dowiem się nigdy, gdyż po moim powrocie, stara już nie żyła. Czy jej nagła śmierć była powiązana ze mną, czy z rośliną, której potrzebowała?
Nie miałem czasu zastanawiać się nad tym dłużej. Dochodząc do Wieży Nekromanty, czułem, jak ciżemki zaczynają przywierać do kostki brukowej, niżeli do moich stóp. Wieża była spora, oplątana w mocnym uścisku starego bluszczu. Jej iglica była zakończona dziwnym przedmiotem, który przypominał skrzyżowanie rogu i łba ludzkiego. Światło ze spróchniałego okna, biło mnie po ślepiach, zauważyłem, że i moją kompankę podróży również:
- Dlaczego mnie śledzisz? – Zapytałem przez zaciśnięte od zimna usta – Daru do skradania nie posiadasz. Gadaj, no już!
Wychyliła mały, czarny łepek spod ciemnogranatowego, mokrego kaptura i rzekła:
- Panie – Bez jakiegokolwiek uczucia, zaczęła – Nie rób mi krzywdy, proszę. Jestem..
Zaraz, zaraz, pomyślałem. Skąd ja znam tę śpiewkę.. Złapałem ją za przegub, wciągnąłem w cień i dałem do zrozumienia, że czekam na odpowiedź:
- Gadaj w tej chwili! Słyszysz!? To Oni? - Zdjęła kaptur - Opiekunowie cię zwerbowali? Jeżeli zaraz mi nie odpowiesz, już nigdy nie będziesz miała szansy nawet na prośbę o bochenek!
Zmartwiło mnie to, że ani drgnęła. Nie miała strachu ani w oczach, ani w duszy, co dało się odczuć. Wyglądała na przemęczoną i wygłodniałą. Jej gładka twarz w kolorze alabastru wydawała mi się być mroczna i skupiona. Po chwili, jakby zastanowienia odezwała się:
- Jestem Gamall – Z taką samą pustką w głosie, jak wcześniej – Zostałam posłana, aby powstrzymać ciebie, Garrett, przed zaniesieniem pergaminu Nekromancie. To będzie dla wtedy bardzo niebezpieczne. Jestem tłumaczką. Pomogę ci zweryfikować obawy, jakie tobą targają. Musisz tylko udać się ze mną, do interpretatorki.
Jak jestem złodziejem, tak przysięgam, że zdębiałem. Ta mała była zimna, jak lód. Bez uczucia, bez uśmiechu.. Nie była normalną dziewczynką. Oczy miała wielkie i puste, lecz pełne wiedzy..
- Jaką tłumaczką? Jaka interpretatorka? – zapytałem – Skąd wiesz, jak się nazywam? Skąd wiesz o pergaminie? – zrezygnowałem z jej odpowiedzi – No tak.. Śledziłaś mnie, zatem stąd. Dlaczego mam ci wierzyć?
Gamall spojrzała na mnie, aż i ja poczułem wszechobecną pustkę, jakby czas się zatrzymał, jakby nic innego nie miało już znaczenia..
- To ja zabiłam tą pogankę. Gdyby wiedziała, jak odczytać Glyfy, mogłoby dojść do nieszczęścia – Wytłumaczyła wyraźnie, ale tak, jakby była daleko ode mnie – Wiem, od kogo otrzymałeś tę wiadomość. Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie, Garrett. On chce cię wykorzystać w swoich celach, On..
- Kto taki? – zapytałem przerywając tłumaczce.
- Artemus – rzekła – Artemus, Garrecie. Musisz iść ze mną. Póki Glyfy jeszcze nie wygasły. Szybciej – ponagliła mnie – Naprawdę nie mamy czasu!
Dopiero wtedy wyczułem krztę emocji w jej głosie. O ile można było nazwać to emocją..
* * *
Jej krwista suknia wiła się po kamiennych schodach starego zamku zmarłego już Lorda Cedryka. Była tak długa, jak bluszcz, który go otaczał z każdej możliwej strony. Oczy jej płonęły nienawiścią do wszystkiego, co dobre i słuszne. Gdy pokonała ostatni stopień, skręciła w lewo, mijając stojącego przy ogromnym kwiecie Gargulca. Oplątany gęstą pajęczyną, wydawał się być teraz zastygnięty na wieki, lecz jego rysy był tak realne, że każdy bałby się nawet na niego spojrzeć, a co dopiero podjeść do niego. Obcasy niosły za sobą echo w całym kasztelu. Szła w kierunku tylnego wyjścia, które prowadziło do ogromnego zieleńca. Tam bowiem czuła się najlepiej i mogła dać upust swoim niebezpiecznym emocjom. Lady Kala trzymała w prawej dłoni wór w kolorze piaskowca. Wystawały z niego liście o przedziwnych kształtach. Ogród ten był otoczony wielkimi murami, tak, aby nikt nie śmiał nawet do niego zajrzeć. Pod ścianami z zewnętrznej strony skweru, błękitne płaszcze nie pozwalały na przedostanie się do niego żadnemu złodziejowi, który chciałby skraść choć listek z ogrodu Lady Kali. Wiedzieli oni bowiem i wiedział to każdy w mieście, iż rośliny zdobywane przez Lady, muszą być naprawdę cenny, gdyż niejeden już stracił życie, próbując je zdobyć.
- Głupi Poganie! Nie dość, że śmierdzą, to jeszcze nie potrafią zatroszczyć się o prawidłowy rozwój moich maleństw – Rzekła sama do siebie – Ja jestem Panią, ja jestem ich matką! Tylko z moich rąk wyrośnie dorodne dziecko, które będzie mi służyć na wieki! Będzie rosło wraz ze mną! Nienawiść jaką zasadzę, będzie wbijała korzenie nie tylko w ziemię, ale i w każdego, kto mi się przeciwstawi! Tak samo, jak ignorant Cedryk.
Kala uklękła, biorąc w aksamitną dłoń motylek i zaczęła kopać. Za każdym razem, gdy sadziła roślinę, czuła rozszywające ją podniecenie, była w amoku, przez co bardzo szybko dobijała się do najżyźniejszej warstwy gleby. Wyjęła z wora jedną z roślin i zaczęła opowiadać jej, jak pozbyła się Lorda Cedryka:
- Taaak moja droga! Twoja siostra bardzo dobrze mi służyła! Długo ją wychowywałam, ale nie na marne – Głaszcząc roślinę, mówiła z jeszcze większą pasją – Cedryk był półgłówkiem! Zdobyłam go swoim czarem i manierami – Zaśmiała się, kładąc roślinę do ziemi – Zawładnęłam tym zamkiem i jego sercem. Kiedy przestał mi być już potrzebny i dostałam to, czego chciałam, podałam mu w winie napar z twojej siostry – Jej śmiech stał się przeraźliwie histeryczny, gdy zakopywała korzenia – Ten idiota nawet nie zdążył mi powiedzieć, jak bardzo mnie kocha! Padł trupem a wtedy wszystko stało się moje! Ale to dopiero początek, moja droga – skwitowała – Świat będzie mój, już wkrótce, lecz wcześniej zawładnę tym parszywym miastem a każdy Patrycjusz będzie mi lizał buty! O tak, moja kochana, tak będzie!
Gdy Lady wstała z ziemi, poczuła, że nie jest sama. I miała rację. Zza jednego z drzew, wyłoniło się małe dziecko. Miało może metr dwadzieścia i lśniło, jak mokry liść, podczas pełni księżyca. Cała zamarła, bo nie spodziewała się, że kiedykolwiek i komukolwiek uda się przedostać do jej trującego ogrodu. Dziecko szło w jej stronę, bardzo delikatnie i prawie bezszelestnie. Trzymało coś, lecz nadal było zbyt daleko, aby Kala dojrzała, cóż to może być.
- Kim jesteś!? Stój, zatrzymaj się, bo zwołam całą straż, jaką posiadam, ty mały chłystku! – Zagroziła – Nie będę Cię ostrzegała, patałachu!
Dziecko nadal szło w jej stronę i podniosło głowę. Lady Kala do reszty zdębiała. Można było rzec, że zapuściła korzenie, jak jej rośliny i nie miała zamiaru się ruszać.
- Czym Ty jesteś!? Pogańskim pomiotem? Nie wyglądasz nawet jak człowiek, dlaczego powieka ci ani drgną?
Mały zatrzymał się metr od Kali. Spojrzał na nią i wyciągnął ku niej metalową rękę, w której, jak się okazało – trzymał papirusy i rzekł:
- Mój Pan chce zawrzeć układ. Mój Pan chce, byś go wysłuchała, droga damo – Mówiło w jednym tempie i w jednej tonacji.
- Jaki Pan? Czym ty do cholery jesteś? A gdzie on jest? Co masz w ręce?
- Pani musi dotknąć służącego. Dotknąć jego rozpalonego serca. Szybko, szybko. Dotknąć, dotknąć!
Kala spojrzała na niego z pożałowaniem i strachem jednocześnie, zdecydowała się jednak dotknąć jego serca, nie wiedziała jeszcze, czym może to grozić. Wyciągnęła ku niemu swoją aksamitną dłoń i dotknęła go. Dziecku otworzyła się przegroda, w miejscu, gdzie każdy człowiek powinien mieć płuca. W środku stał srebrny megafon. Lady Kala włączyła go, a wtedy rozległ się trzask i usłyszała po chwili dziwny, piskliwy głos:
- Wróciłem i pozostanę. Tak samo ty, jak i ja pragniemy tego samego – Rozległ się ponownie trzask – Ich stanie się twoje a jego stanie się moje! Jeżeli się zgodzisz, otrzymasz to, o czym marzysz. Twoje ogrody będą kwitły bardziej, niż kiedykolwiek, zasadzisz drzewa, z których zrywać będziesz ołowiane owoce. Będziesz mogła nimi truć każdego, kto wejdzie ci w drogę! Stań się moją panią, stań się Metalową Damą! Wszystko, co musisz zrobić, to przeczytać te zwoje i zrobić, co zalecają. Twoja zemsta będzie jeszcze większa, gdy dowiesz się, o co chodzi! Ja jestem ojcem tego, co nieopisane, co potrzebuje ognia! Ty jesteś matką tego, co żywe, co potrzebuje ofiar! Razem zawładniemy światem, tylko sprowadź go tu! Sprowadź go teraz! – Rozległ się ostatni trzask, wieko zamknęło się a dziecko odeszło w cień.
Lady stała, jak wcześniej ale jej priorytety zmieniły się. Głos, który wydobył się z maszyny zawładnął jej żyłami i myślami. Chciała go poznać, chciała mieć władze. Zgodziła się i przeczytała oba zwoje. Nie czekała na świt, było zimno i ciemno, a mimo to, ściągnęła suknię i stała na środku swojego raju zupełnie naga. Zamknęła oczy i wypowiedziała słowa, które brzmiały, jak zaklęcie. Klasnęła w ręce i zniknęła. Została tylko jej suknia a roślina, którą zasadziła, żarzyła się w świetle księżyca, czekała na rozkwit.
- Hm.. tylko trójka? Dlaczego wystawiła tak mało strażników? – Powiedziałem do siebie, co zwykle często czyniłem – Mniejsza z tym, najważniejsze, że będzie prościej się tam dostać.
Stałem naprzeciwko ogromnego muru, który prowadził do ogrodu Lady Kali. Słyszałem, że wielu próbowało się tam dostać, ale nikt o nich więcej nie słyszał. Podejrzewam, że zrobiła z nich nawóz do roślin, które notorycznie kradła Poganom. Zwróciłem się ku gzymsowi, który odstawał najbardziej ze wszystkich. Podążając dalej w cieniu, szedłem przed siebie, starając się nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wyciągnąłem strzałę z lianą i wbiłem ją w zwisający kołtun bluszczu. Wspiąłem się po niej i przedostałem na gzyms. Wyjąłem ją, rozglądnąłem się dookoła, czy aby w środku także nie ma dla mnie żadnej niespodzianki i.. zdziwiłem się, nie było nikogo. Trochę mi to śmierdziało, ale moje złodziejskie przeczucie mówiło mi, że wszystko jest w porządku. Prywatność w końcu to jest coś, co zawsze sobie ceniła, ta białogłowa krowa. Zeskoczyłem do ogrodu. Był ogromny, wszędzie było ciemno, co było mi na rękę. Było tu tyle roślin, ile jeszcze nie widziałem. Mogłaby śmiało konkurować z lasem. Podążałem po mokrym podłożu, szukając rośliny z jaśniejszą końcówką liści, niż inne. Jak kocham kraść, tak ogrodnikiem nigdy nie zostanę. Tyle jest tych roślin, więc jak mam znaleźć tą właściwą?
Pokrzywa powinna mi bardziej opisać tą roślinę, jedyne, co zapadło mi w pamięć, to jej nazwa, Piołun. Usiadłem pod jednym z drzew i rozglądałem się. Było ich zbyt wiele, aby mi się udało, ale przecież jestem złodziejem i nie ma dla mnie rzeczy nie do zdobycia. Nagle moją uwagę przywołało coś, co na pewno wyróżniało wszystkie rośliny. Ta musiała być zasadzona całkiem niedawno. Podszedłem do niej i przykucnąłem. Jej liście wcale nie wyglądały, jak opisała mi to stara poganka, Pokrzywa. Zdjąłem kaptur z głowy i teraz dojrzałem – to była jedyna roślina, która nie miała tabliczki z nazwą – cała reszta je ma! Przyznam, że zrobiło mi się o wiele lepiej, bo przynajmniej zyskam na czasie. Muszę wiedzieć, gdzie znajdę ten skarb, potrzebuje tej kasy. Chodziłem od zagaiku do zagaiku, sprawdzałem każdą roślinę, aż nagle ujrzałem Piołun. Był schowany w bluszczu, pod murem. Wyjąłem worek i wykopałem roślinę z ziemi. Po bluszczu przedostałem się na górne mury ogrodu. Rozglądnąłem się, czy strażnicy są zajęci pilnowaniem – Miałem chyba tego wieczoru więcej szczęścia, niż zazwyczaj – grali w karty w swojej kanciapie – wbiłem ponownie strzałę z lianą i ześliznąłem się po niej na dół, na drugą stronę murów, gdzie przywitało mnie ponownie miasto. O tej porze było naprawdę niesamowite. Mgła obijała się o zielonkawe światła latarni, a ciemność przyciągała z każdej strony, co jak wszyscy wiemy, było mi to na rękę.
Pobiegłem w stronę lasu Pogan, mając nadzieję, że wreszcie dowiem się, gdzie znajdę przedmiot opisywany w papirusie. Zastanawia mnie tylko, skąd poganka o tym może wiedzieć? Gdyby nie dawne konszachty z Wiktorią to zapewne w życiu by mi nie pomogła. Szczerze także za nimi nie przepadam, mają swój świat, swoich bogów i lepiej, jeżeli tam pozostaną.
Idąc lasem i podążając wskazówkami Pokrzywy, szukałem jej schronienia. W tym lesie wszystko wydawało się takie samo. Starałem się iść samym środkiem, bo nie chciałem wdawać się w niepotrzebne ‘dyskusje’ z Drzewcami. Teraz na pewno mi na tym nie zależało. Po 20 minutach dostałem się do kryjówki Pokrzywy. Jak prosiła zagwizdałem na gwizdku, który wcześniej mi dała trzy razy – niestety nie pojawiła się. Wystawiła mnie? Ta stara zawsze była dziwna. Ubrałem kaptur na głowę, bo znowu zaczęło padać. Jesień nie należy do mojej ulubionej pory roku, choć miała wiele plusów. Jedna z kropli zleciała mi nos, strąciłem ją i wtedy zrozumiałem, że to wcale nie deszcz, tym bardziej, że liście nie dały po sobie poznać, że cokolwiek na nie kapie. Mój wskazujący palec był we krwi. Spojrzałem w górę i znowu kapnęła, tym razem na czoło. Na górnym piętrze w schronieniu Pokrzywy był duży przesmyk między deskami. To właśnie z niego wydobywała się krew. Wyciągnąłem miecz i poszedłem do góry. Schody strasznie skrzeczały, co zaczęło mnie denerwować, bo jeżeli ktoś tam jest, to wolałbym, aby dowiedział się o tym, dopiero kiedy przywitam go swoim mieczem.
Na górze leżała Pokrzywa. Była.. rozszarpana w bardzo nieprzyjemny sposób. Nawet nie chciałem wiedzieć, gdzie jest jej głowa, kiedy jej rękę zobaczyłem obok okna. Wiedziałem wtedy więcej, niż chciałem wiedzieć – Ktoś ją zabił, bo wiedział, że zawarłem z nią układ. Pytanie tylko, czy tu chodzi o mnie, o zwoje czy o tę roślinę? Podejrzewam, że nie dowiem się prędko, a już na pewno nie od Pokrzywy..
* * *