[LITERATURA] Opowiadania Moiry

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

spoko, w następnych będzie więcej :)
wiecie - rozkręcam się 8-)
Obrazek
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Hadrian »

Mnie też możeż dodać ale ja mam ,,nieklimatyczny'' nick więc możesz zmienić, więc jak masz w planach mnie ,,użyć'' to niech będę opiekunem lub Młotodzierżcą :-D
mystics
Paser
Posty: 234
Rejestracja: 11 listopada 2008, 12:38
Lokalizacja: Czeluści piekła

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: mystics »

Fajne opowiadanie ;)
Tylko jakby.. niepełne, dla mnie.
Będzie ciąg dalszy? :P
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

taak :)
ale nie na konkurs. W sumie już jestem w trakcie pisania 8-)
Obrazek
Awatar użytkownika
Mjodek
Poganin
Posty: 707
Rejestracja: 12 kwietnia 2008, 16:25
Lokalizacja: Zadupie

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Mjodek »

Moira pisze: Kilkanaście pijaków,
Tylko to mi się rzuciło w oczy (bo sam jestem pijakiem i uważam, że pijaków powinno być kilkunastu :P), ale poza tym bardzo ładnie napisane, fabuła również interesująca, czyli ogólnie jestem na tak i czekam na ciąg dalszy. :ok
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

MTJ pisze:(...) (Black Fox, Spidi, do dzieła!).

(...)
Zu Befehl! Błędy techniczne to działka Black-Foxa, ja się zajmę wartością merytoryczną i fabułą.

Zacznę od plusów.
-Genialny pomysł z umieszczeniem nazw uzytkowników. Bardzo lubię takie akcje.
-Postarzenie Moiry do wieku 19 lat też jest niezłe, choć niewyczerpałaś tego akcentu. Moira 14 lat (Kradzież w Blaksu Półksiężyca) i 19... nie różnią się.
-Akcent rozpadu Zakonu... też dobry, choć i tutaj mogłaś to nasycić. Ale z drugiej strony... nawet wielki problem widziany z małej perspektywy wydaje się nieduży...
-Motyw z Okiem
- (naprawdę duży plus) motyw wyboru życiowej (złodziejskiej!) drogi Moiry. Czekam na więcej opowiadań z jej nowego życia.
-"Złodziejem jest się na zawsze". Sweeet!

Minusy:
-Sporadyczne błędy i powtórzenia
-Kurtyzana to luksusowa dama do "towarzystwa"... raczej taką mógłby sobie zamówić Ramirez, a nie knajpa.
-Motyw z Okiem (troszkę... niespodobał mi się fakt, że jego obecność miałaby szkodzić).
-Jak u Eda... to opowiadanie sprawia wrażenie niedokończonego.



PS: widzę pewne inspiracje moją twórczością... bardzo to miłe :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Daweon
Arcykapłan
Posty: 1344
Rejestracja: 06 lipca 2009, 19:15
Lokalizacja: Tarnów

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Daweon »

Styl przekraczający twój wiek, mimo tego nie ukrywam, że ciężko mi się czyta. Na początku zbyt nachalnie używałaś wyrazu "dziewczyna", ale potem to poprawiłaś. Moira ma być bardzo rozsądną, zwinną (właściwie bez wad), ale zrobiła błąd. Nie powinna wyrzucać pierścienia, bo kiedyś może się jej przydać podczas napadu na biblioteki. Powieść nie dokończona, więc czekam na następną część.
Człowiek żyje by być szczęśliwy
Szczęście zaś to tylko chęć życia
Jesteśmy więc po to by chcieć tu być
Bo oprócz trwania nie mamy nic innego
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Keeper in Training »

Moira, zastanawiałaś się kiedyś nad zebraniem Twoich prac w jednym miejscu? zeby wszyscy mogli podziwiać Twoje niecodzienne pomysły. Twój "Cierń" był chyba najlepszy. Oddawał naprawdę możliwe zachowania Garretta, co jest dużym plusem :). "Nawet cień Przyjaciela wystarczy, by uczynić człowieka szczęśliwym". Twórz tak dalej - czekam :rad !
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

"Cierń"? Nie mam tego opowiadania w spisie... podaj linka... czyżby Złodziejka o Małej Dłoni zamieściła coś bez mojej wiedzy? :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Keeper in Training »

SPIDIvonMARDER pisze:"Cierń"? Nie mam tego opowiadania w spisie... podaj linka... czyżby Złodziejka o Małej Dłoni zamieściła coś bez mojej wiedzy? :P
Cóż, Spidi... Chyba tak :o ! Ponawiam prośbę o kontynuację! Przyłączysz się do manifestacji naszego pożądania dobrych tekstów :rad ?
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Czy chodzi Ci o to

http://thief-forum.pl/viewtopic.p ... 042#p95042

to jedyny "Cierń" jaki znalazłem...
A co do apelu... to oczywiście że się przyłączam :P
Obrazek
Rick
Miastolud
Posty: 41
Rejestracja: 10 marca 2009, 16:46

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Rick »

Bardzo fajne opowiadanie.I jak już wcześniej wspomniane, świetny pomysł z postarzeniem postaci.Czekam na ciąg dalszy.
Ten kto napisze solucję do jakieś części "Need for Speeda"jest geniuszem.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Keeper in Training »

Jak rozumiem, Moira to inspiracja z końcowego filmiku Deadly Shadows. Może spróbujesz zamieścić Twoje opowiadania z nią jako bohaterką w jakimś miejscu, gdzie obejrzy je wiele osób? Spróbuj, bo warto.
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Colin
Skryba
Posty: 268
Rejestracja: 28 stycznia 2009, 16:47
Lokalizacja: Lubin

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Colin »

Keeper in Training pisze:Jak rozumiem, Moira to inspiracja z końcowego filmiku Deadly Shadows. Może spróbujesz zamieścić Twoje opowiadania z nią jako bohaterką w jakimś miejscu, gdzie obejrzy je wiele osób? Spróbuj, bo warto.
Z tego co mi się wydaje Cear wstawiła to opowiadanie do gildii.
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj. ~ Mark Twain
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

Wybaczcie, za tą zwłokę, ale miałam małe problemy... :) jak nie ze sformatowanym dyskiem, to z brakiem czasu.
Mam nadzieję, że będzie wam się przyjemnie czytało :)




Z rozkoszą wciągnęłam mroźne, zimowe powietrze. Poprawiłam ciepły, skórzany kaptur, po czym zwinnie ześlizgnęłam się z wysokiego, pomalowanego żółtą farbą muru.
Na niebie, które miało barwę granatu przechodzącego w czerń idealnie było widać gwiazdy oraz srebrny sierp wielkiego księżyca.
Podziwiałam ten widok przez jakiś czas kryjąc się w cieniu. Na obu ramionach miałam dwie duże torby: jedną przewieszoną przez prawe, drugią przez lewe, a na plecach jeszcze plecak. Wiedziałam, że będzie mi ciężko z transportowaniem łupów, więc podzieliłam wcześniej, gdzie co poukładam: cięższe rzeczy, delikatne – plecak. Papiery, mapy, listy – torba numer jeden. Książki, płótna – torba numer dwa.
Nie śpiesząc się, powolutku zaczęłam dreptać przez trawnik, aż dotarłam do wąskiej, brukowanej ścieżki.
To było coś nowego. Uczelnia w Starodalach.
Miejsce, gdzie kształcą się wszyscy okoliczni młodzi ludzie. Placówka, z której pozyskiwano potencjalnych Strażników.
Był to duży, trzypiętrowy budynek, przed którym cicho szumiała fontanna, wokół której stały kamienne ławki.
Zadrżałam; chłód gryzł w twarz i dłonie. W powietrzu unosiły się mlecznobiałe chmurki mojego oddechu.
Zbliżyłam się do wielkich, frontowych wrót, wyciągając z wewnętrznej kieszeni skórzanego fraka parę wytrychów. Przyklęknęłam na jedno kolano i zaczęłam majstrować przy zamku. Gdy po raz trzeci usłyszałam pęknięcie metalu, zdenerwowana zrezygnowałam z próby otwarcia. Wyszłam z wprawy. Nie dobrze. Podczas łamania tych wszystkich wytrychów jednak, doszłam do wniosku, że nie mogę wejść tam tak od frontu. Korzystając z mapy, którą pożyczył mi zaprzyjaźniony student Colin, spostrzegłam, że od wschodniej strony jest wejście dla służby przygotowującej posiłki. To dobre miejsce do rozpoczęcia ‘misji’. Drzwi dla służby również były zamknięte, ale te bardzo łatwo udało się otworzyć wytrychem. Pomieszczenie, w którym się znalazłam, było sporą kuchnią. W centrum stał jeden wielki blat, na którym w równych odstępach leżały teraz deski do krojenia. Pod ścianami stały szafki; w kilku zamontowane były umywalki. Na gwoździkach wisiały noże, łyżki i patelnie. W pomieszczeniu nie było nic wartościowego, pomijając bardzo ładną bransoletkę, leżącą na parapecie przy jednym ze zlewów. Zapewne zostawiła ją jakaś zapominalska kucharka. Trudno – więcej jej już nie założy.
Według mapy, sala obok to portiernia, połączona ze stróżówką. Przyłożyłam ucho do drzwi. Usłyszałam przyciszone męskie głosy strażników.
– Twoja kolej…
– Wiem, wiem. Daj mi się zastanowić…
Grali w karty. Uznałam, że na razie zostawię to pomieszczenie w spokoju. Poprzez kuchnię przeszłam do długiej na kilkanaście metrów jadalni. Stały tu trzy stoły Na każdym leżał już biały materiał. Okna były tu na całą wysokość sali, wpadało przez nie srebrne światło księżyca. Delikatnie przemykając przez jadalnię przeszłam do następnego pomieszczenia.
Była to galeria. Mrok, który tu panował nie pozwalał zachwycić się dziełami sztuki, ale po krótkim czasie mój wzrok się przyzwyczaił. Przycupnęłam we wnęce ściennej i obserwowałam ognik świeczki, który krążył po pomieszczeniu w rękach zaspanego strażnika; dochodził zapewne koniec zmiany. Gdy mężczyzna po raz kolejny mnie minął, cichutkim, kocim krokiem zbliżyłam się do niego od tyłu i szybkim ruchem przycisnęłam mu do ust szmatkę nasączoną sokiem z krwiopowoju, którą miałam już w zanadrzu. Mężczyzna jęknął tylko, po czym osunął się po mnie na ziemię.
Krwiopowój dostałam od Niry – mojej przyjaciółki. Poganka opowiadała mi, jak to – za moją prośbą – wynosiła z zapasów Szamana Dario niektóre zioła i grzyby, a ten nie wiedząc, co się z nimi dzieje, znikał na kolejne miesiące w poszukiwaniu zastępczych roślin. Które potem znowu znikały. W końcu się jednak wszystko wydało, i zarówno Nira, jak i ja zebrałyśmy baty. Byłam bardzo lubiana w środowisku „Leśnych” i wiele razy otrzymywałam propozycję dołączenia do nich, lecz wolałam pozostać bez zobowiązań, przynajmniej chwilowo.
Zaciągnęłam nieprzytomne ciało do komórki na miotły, po czym poprawiłam torbę na ramieniu i wróciłam do galerii. Szczególnie zainteresował mnie pewien ‘eksponat’. Nosił on nazwę „Łez Wiktorii” i był ofiarowany przez rodzinę Yvensword’ów. Yvensword… Yvensword… słyszałam to już gdzieś… Ah tak! Na samo wspomnienie złapałam się za tył głowy – blizna zrobiona odłamkiem szkła z olbrzymiego akwarium dawała mi się czasem we znaki.
Zawsze uważałam, że ta rodzina ma coś związanego z Poganami. Na pewnej starej mapie ich domostwa znalazłam symbole tej frakcji.
„Łzy Wiktorii” nie wyglądały zbyt zachęcająco. Przynajmniej z zewnątrz. Był to jedwabny worek, zawiązany pozłacanym sznureczkiem. Niemniej jednak był on zabarykadowany pod szklaną kopułą z kłódeczką, która miała banalny zamek.
Nie ma bata: musi być to coś wartościowego!
Delikatnie unosząc szkło, wyciągnęłam granatowy woreczek. Co jak co, ale trochę ważył. Spokojnie opuściłam kopułę na miejsce, po czym rozwiązałam sznureczek i rozsunęłam sakiewkę. Było jednak zbyt ciemno, aby ujrzeć, co zawiera. Zawiązałam więc go z powrotem i wsunęłam mieszek do plecaka. Z pomieszczenia poznikały także płótna słynnych dzieł Francisa Orbettiego i Mistrza Arleka. Najzwyczajniej wycięłam je z ram, po czym najostrożniej jak się tyko dało zwinęłam i włożyłam do pierwszej torby. Tylko cztery były godne uwagi – reszta to amatorszczyzna studentów. Tak samo było z rzeźbami: te godne uwagi to były darowizny dla uczelni – reszta: tylko machnąć ręką. Ruszyłam do długich, spiralnych schodów wiodących na pierwsze piętro.
Oczywiście nie miałam zamiaru obrabiać każdej klasy po kolei – to zajęłoby zbyt dużo czasu. Zajrzę jedynie do tych… ciekawszych. Pierwsza na mej drodze była klasa zoologii.
Czy tam może być coś cennego? Chyba nie.
Klasa filologiczna. Hm… tu możemy zajrzeć.
Kilka rzędów ławek, tablica, półki z książkami. Na ścianie gablota z portretami słynnych pisarzy. I nic więcej. To znaczy nic, co interesowałoby złodzieja, a nie uczonego.
Zdziwił mnie pewny dźwięk. Mianowicie chrapanie. Zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, ale mimo to zbliżyłam się do przewróconego fotela w kącie sali. Był on pogrążony w mroku.
Spod fotela wystawały nogi.
Aż mnie normalnie zemdliło. Mimo iż wszystko mówiło mi, że jest to niebezpieczne, nachyliłam się nad przewróconym meblem. I poczułam okropny odór piwa. Był tak silny, że aż oczy nabiegły mi łzami.
Cudownie! Pijany profesor! I to zamknięty we własnej klasie! Czy nikt go nie zauważył?!
W tym momencie człowiek się odwrócił, a fotel z hukiem z niego spadł.
– Z dużej litery… się to pisze...! Gdzie przecinek stawiasz, imbecylu… – wymamrotał mamlając, po czym czule objął butelczynę trunku, już pustą.
Ze zdziwienia moje brwi powędrowały w górę. Cóż, zostawmy profesora filologii w spokoju…
Na szczęście każda klasa miała niemal identyczny zamek i po którejś już z kolei wyuczyłam się tego ruchu na pamięć. Po korytarzu spacerował strażnik. Był rześki jak poranek, podśpiewywał sobie nawet. Może to była nowa zmiana, a może właśnie za chwile przyjdzie wybranka jego serca? Po zachowaniu mężczyzny uznałam, że to drugie. Aż szkoda mi się zrobiło chłopa. Trudno, może jest niegroźny… Gdy się zbliżał, czmychnęłam za firanę wiszącą na oknie na końcu korytarza, obok schodów. Z ulgą stwierdziłam, że strażnik zszedł na dół.
Na każdych drzwiach wisiała tablica z nazwą wykładanego przedmiotu. Na następnej widniał napis: Medycyna – farmacja.
W pomieszczeniu było bardzo ciekawie: zamiast rzędów ławek stało tu kilkanaście stołów, pod ścianami półki z książkami medycznymi i różnymi ingrediencjami. Na ścianie wisiał śliczny, wypolerowany do lustrzanego połysku wąż eskulapa owinięty wokół kryształowego kielicha. Podważyłam go sztyletem, a ten delikatnie odstał od ściany, po czym zniknął w mojej torbie. Poza tym nie znalazłam już nic, co zaspokoiłoby moje złodziejskie wymagania.
I tak z kolejnych klas znikały poszczególne przedmioty: Łacina – drogocenne słowniki obite w skórzane okładki z kamieniami szlachetnymi, ręcznie pisane; Polityka – lista najbogatszych arystokratów w mieście, spis oszczędności banków, zamierzone na ten rok plany ustaw; Prawo – perłowa figurka kobiety dzierżącą rubinową wagę… To by było na tyle na pierwszym piętrze.
Na drugim od razu przywitała mnie kapliczka. Był tu posąg budowniczego, a u jego stóp stała miseczka z wodą święconą, róże i zapalone świece. Aż normalnie nie do wiary, że obok była klasa „Poganoznastwa”. Może ten układ to tak dla równowagi?
Zdziwiła mnie mała ilość straży. No wiem, że to uczelnia tylko, ale jak widać jest tu dużo wartościowych rzeczy! Cóż, gorzej dla nich lepiej dla mnie!
W klasie było zielono i pachniało lasem. Aż się uśmiechnęłam do siebie, bo bardzo lubiłam ten zapach. W niewielkim futerale znalazłam cztery jaszczurze jaja. Powędrowały do plecaka. W dokach dostanę za to majątek! Pod szkłem (które oczywiście rozbiłam) było kilka kamieni żywiołów. Mieniły się soczystymi barwami: od szmaragdowej zieleni, po niebiański błękit. Wszystkie wylądowały obok jaszczurzych jaj. Wzięłam sobie także zielnik i kilka malutkich słoiczków z zasuszonymi roślinami.
Co mnie zdziwiło (a jednocześnie rozczarowało), w klasie sztuki i rzeźby były tylko sztalugi i koła garncarskie. Gdy otwierałam drzwi czytelni stało się coś, czego nie przewidziałam. Nim zdążyłam nacisnąć na klamkę, ktoś szarpnął za nią z drugiej strony, a ja poleciałam do tyłu na pośladki.
Już po mnie!
Modliłam się jedynie, żeby jaszczurze jaja się nie potłukły…! Gdzie ja mam wywar z krwiopowoju?!
– Moira?! – usłyszałam nad sobą męski, zduszony jęk.
Przerażona podniosłam głowę i ujrzałam znajome okulary i kitkę wiszącą na prawym obojczyku mężczyzny.
– Marder?! Co ty tu…?! – szepnęłam zszokowana. Nie dałam rady wstać. Strażnik podniósł mnie, i postawił na równe nogi.
– Powinienem zapytać o to samo! – poczułam mocny uścisk dłoni na ramieniu, po czym znalazłam się w zalanej światłem świecy czytelni. Na stole w centrum leżał obszerny tom, a obok leżał pergamin i kilka piór.
– Ja tu pracuję! – odrzekłam z dumą. Sytuacja okropnie mnie irytowała – czas mi uciekał! Zaraz może być koniec zmiany!
– Pracujesz? – W jego głosie pobrzmiewała niemal drwina. – A ja się dokształcam. Skrzatko, nie jestem z tego zadowolony…
– Marder! Porozmawiamy o tym jutro, dobrze? A teraz się stąd wynoś, nie chce żebyś miał problemy.
Strażnik – mój przyszywany brat – westchnął ciężko. Zabrał papiery ze stołu, zamknął tom i minął mnie w drzwiach.
– Wasz profesor filologii… Trochę… sobie podpił…
Marder odszedł w kierunku windy mamrocząc pod nosem coś, co przypominało wyrazy „Mjodek” i „pijak”.
Zastanawiałam się, o czym myślał Marder. Tak po prostu obrabiam sobie jego uczelnię, a on jak gdyby nigdy nic poszedł sobie. Jacyś dziwni są ostatnio ludzie…
W czytelni znalazłam „Zbiór nakazów”. Delikatnie wsunęłam go do torby. Wszystko powoli zaczynało mi ciążyć, ale byłam dość silną kobietą, więc nie brałam tego do głowy. W sali Historii Miasta znalazłam spis legend o tajemniczych artefaktach i starożytnych skarbach oraz całą masę map. Z wielką radością zwędziłam wszystkie, jakie znalazłam. Z klasy fizycznej zniknął kompas z diamentową obudową, a z matematycznej złoty cyrkiel. Po co ludziom takie rzeczy? Przecież to istna głupota: ani dobry z tego sprzęt, ani nawet ładna ozdoba. Cóż, nie mnie to oceniać, tylko paserom.
W biologicznej sali znalazłam idealny prezent dla mojej przyjaciółki! Jajo bełkotliwca! Miało ono wysokość mniej więcej do kolana. Nie ma co, Nira będzie miała frajdę! Ostrożnie wsunęłam je do plecaka, w którym zaczęło już brakować miejsca. Na szczęście był to szeroki skórzany wór, więc jajo się zmieściło, chociaż okropnie ciążyło…
Klasa chemiczna. Stąd zniknęły przepisy różnych mikstur: wybuchowych, leczniczych i innych, równie przydatnych. Wzięłam cały segregator i wsunęłam go do torby.
Ledwie dotarłam na trzecie piętro. Spociłam się jak mysz, ale nie poddawałam się. A w dodatku ujrzałam niesamowity, złoty teleskop! Rozsądek podpowiadał mi żebym nie brała go, bo nie wytrzymam ciężaru, ale olałam ten głos i rozmontowałam urządzenie obserwacyjne, biorąc złotą lunetę pod pachę.
Nie mogę zjechać windą, bo strażnicy się zorientują. Tak więc, całą drogę powrotną musiałam iść schodami. Z nieukrywaną ulgą przeszłam przez jadalnię, po czym nogą otworzyłam sobie drzwi do kuchni.
Sparaliżowało mnie. W kuchni stał profesor filologii!
Nawet nie mrugnęłam.
– Pamiętaj: nigdy nie pisz o kreskowanego na końcu wyrazu… – po czym zataczając się skręcił koło mnie w drzwi do portierni.
Myślałam, że zwymiotuję ze strachu. Niemal wybiegłam z budynku.
Dopiero, gdy znalazłam się za murem uczelni poczułam ulgę. Wypuściłam z płuc długo wstrzymywane powietrze.
Przez szeroką na trzy wozy ulicę powoli dreptał czarny kot. Delikatnie stawiał łapkę za łapką, machając przy tym puszystym ogonem na lewo i prawo.
Poprawiłam sobie torby na ramionach, po czym wycofałam się w głąb uliczki.
Noc była jeszcze młoda…


Nareszcie kupiłam sobie porządne ubranie. Ciemne, nie krępujące ruchów oraz posiadające pas, który miał wiele pomysłowych schowków na wytrychy. Ponadto zjadłam porządny obiad i spłaciłam dług zaciągnięty u karczmarza Willy’ego.
„Łez Wiktorii” nie sprzedałam. Jeszcze. Zaniosłam je do zaprzyjaźnionego Strażnika – Edversiona – specjalisty od Artefaktów. Czym zasłużyły sobie na moje szczególne względy?
Otóż były to setki malutkich, złotych „kropelek”. Nie było by w nich nic dziwnego, gdyby nie to, że po zmroku zaczynały emanować zielonym blaskiem. Postanowiłam więc oddać je fachowcowi…


Szłam sobie właśnie poprzez Skalny Targ, gdy nagle wpadłam na coś.
„To coś” miało na sobie szkarłatne szaty.
– Moira! – usłyszałam nad sobą wesoły, znajomy głos.
– Emtej! – zawołałam z entuzjazmem, gdy ten podniósł mnie do pionu. – Dawno cię nie widziałam!
– Ah, bo dopiero co wróciłem do Miasta!
– O. A gdzie to się Emtej włóczył? – zaśmiałam się.
– Byłem na misji! – powiedział tajemniczym szeptem. – A co u ciebie, Złodziejko?
Zdziwiłam się, bo w jego głosie nie zabrzmiała nawet odrobina pogardy, albo chociażby zniesmaczenia.
– A właśnie wybieram się do Niry. – wskazałam na plecak. I w tym momencie twarz mu stężała. Mężczyzna zwęził usta, zacisnął dłonie w pięści, po czym wypuścił powoli powietrze przez nos.
– Zaprawdę droga stoi przed tobą otworem. – powiedział ze zmienionym akcentem.
– Emtej! Przestań! Czy wy naprawdę musicie… musicie… – szukałam odpowiedniego słowa.
– Naprawdę mi przykro, ale muszę. Żegnaj Moiro. Niech Budowniczy dzierży nad tobą pieczę.
I nie mówiąc już ani słowa odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę katedry św. Edgara.
Patrzyłam jeszcze przez chwilę na szczupłą, wysoką sylwetkę Młotodzierżcy odzianego w rubinowoczerwone szaty, przez którego plecy przewieszony był młot. Dzięki temu, że Emtej miał zdjęty kaptur, można było dostrzec jego ciemne włosy i nieco odstające uszy.
Jakby wiedział na co teraz patrzę, mężczyzna nerwowo założył kaptur.
– Niech Budowniczy… – zaczęłam go przedrzeźniać. – Jak dzieci…


Gdy minęłam bramę Miasta, od razu ujrzałam parę błyszczących, błękitnych – jak zwykle ciekawskich – oczu.
– No i gdzie ta niespodziewajka? – zapytała zniecierpliwiona.
– Tutaj. – uśmiechnęłam się szeroko, po czym delikatnie zsunęłam wór z pleców i postawiłam go na ziemi. – W środku.
Nira natychmiast zabrała się do rozsupływania węzła.
Po chwili jedynymi dźwiękami, jakie słyszałam, były radosne piski.
– Moira! Dziękowawszy!!! Niech Leśny ci wynagrodzi!
Objęła czule wielkie jajo barwy błotnej, które znaczyły liczne, zgniłozielone plamy. Przyłożyła ucho do skorupy, po czym zaczęła gładzić jej chropowatą powierzchnię.
– Nazwę cię Burrek…
– Nira… no bo… może lepiej skontaktować się z… ekspertem?
– Oooo… leśniawa myśl! – złożyła dłonie w dziwny gest, po czym powietrze przeciął gwizd, łudząco podobny do śpiewu słowika. – W nocy używam sokoła. Sama rozumiesz – żeby się nie mieszały z innymi.
Nim zdążyłam coś powiedzieć, spomiędzy paproci wynurzył się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, odziany w długą zieloną pelerynę, do której poprzyczepiane były liście, żołędzie oraz szyszki. Na samą myśl, jak wiele razy atakowały go wściekłe wiewiórki parsknęłam śmiechem.
Tymczasem Dario podszedł do Niry i zmarszczył brwi. Potem spojrzał na mnie.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytał zerkając na Pogankę szepcącą czułe słówka do jaja.
– Nie jestem pewna czy ono się w ogóle wylęgnie – szepnęłam zmartwiona. Dario fuknął, odepchnął Nirę od jaja i zaczął obsłuchiwać jajo. Popukał parę razy w skorupkę, wymamrotał parę słów pod nosem, a następnie podniósł się i powiedział:
– Idealny obiekt do badań…
W oczach Niry pojawił się ogień.
– Nigdyyy… Kraaa! – Chwyciła jajo w ramiona, po czym pognała do lasu.
– Wylęgnie się?
– Taaak. Tylko będzie musiała je… hm… wysiedzieć po prostu… – zastanowił się, po czym dodał: – Wiem, że nie chcesz być jedną z nas, ale może zmieniłaś zdanie...
– Nie.
– Dobra, dobra… ale może mimo to, zechciawszy wpaść do nas na małą ucztę?
– Chętnie, ale kiedy i gdzie?
– Wiesz, kiedy jest Litha?
– Za dwa dni.
– Widzisz, znasz takie rzeczy, a nie chciawszy do nas przystąpić…
– Dario, ja wcale nie powiedziałam, że nie chcę do… – zaczęłam, ale szaman przerwał mi ruchem ręki.


Weszłam do karczmy pod „Dębowym Sękiem”. Umówiłam się tu z dwoma osobami.
Nie było ich jeszcze, więc ruszyłam do swojego stolika w kącie sali. Mimo iż zwykle jest niezły tłok, tam zawsze jest wolne. Nie wiem, dlaczego, ale niespecjalnie mnie to obchodzi.
Już prawie byłam na miejscu, gdy poczułam, że ktoś klepnął mnie po tyłku. Nie, klepnięcie to złe słowo. Ktoś mnie trzasnął po tyłku, aż huk poszedł po sali. Zasyczałam jak kotka. Zagotowało się we mnie i już uniosłam rękę, aby zboczeńca trzepnąć w mordę, gdy rozpoznałam w nim młodego akolitę Zakonu Młota.
Zmrużyłam oczy.
– Naskarżę na ciebie twojemu przełożonemu…! – wysyczałam.
A temu, aż oczy się rozszerzyły z przerażenia.
– Nie… nie… – bełkotał. Był kompletnie pijany. – Pani nie mówi… przepra..yyp! przepraszam… – jego koledzy wybuchli śmiechem, gdy ten zwalił się z ławki. Odsunęłam stopą jego dłonie, z nieukrywanym obrzydzeniem.
– Ostatni raz ci się upiekło… – warknęłam. Błysnęło ostrze sztyletu. – W innym razie będziesz się musiał jakoś przeżegnać bez dłoni.
Zmierzyłam całą grupkę pogardliwym spojrzeniem, po czym wyminęłam ich stolik. Za sobą usłyszałam jeszcze:
– A mówiłem, żebyś kelnerkę strzelił?
– Skąd mogłem wiedzieć, że tamta taka ostra?
– Aj Luca, widać żeś nowy, Bracie. – Po czym znowu wybuchli śmiechem.
Zamówiłam wino i ser.
Czekałam.
Po jakimś kwadransie w wejściu ujrzałam dwie znajome, granatowe peleryny.
Zbliżyli się do mojego stolika.
– Witam panów. Proszę, usiądźcie.
– Hej Moira. Kopę lat – Edversion przyjaźnie poklepał mnie po ramieniu, po czym usiadł obok, na ławie. Marder zajął miejsce naprzeciwko. Poczęstował się serem.
– Witaj Skrzatko.
– Więc jaką macie do mnie sprawę?
Edversion zaczął się nerwowo kręcić, natomiast Marder popatrzył wymownie w sufit.
– Solidna powała… – mruknął.
– Moiro… – Zaczął Ed, ale zamilkł, po czym łyknął z mojego kielicha. – Widziałaś ostatnio Garretta?
Zaskoczyło mnie to pytanie.
– Hm… Nie.
– A od jak dawna go nie widziałaś?
– Od dobrego miesiąca! – powiedziałam to bardziej do siebie, niż do nich. Sama byłam zszokowana tą informacją.
– I w tym sęk. Nikt go nie widział od bardzo długiego czasu. – wyszeptał Marder pochylając się nad stołem, przeżuwając kolejny plaster sera. Przełknął, po czym dodał: – Mieliśmy nadzieję, że może ty… – przerwał i wziął następny kawałek. – …że może ty coś wiesz.
– A byliście u niego w domu?
– Tak. I jest tam pusto.
– Doprawdy dziwne…
Ostatni raz widziałam go… Właśnie tu. A potem wydarzenia jakoś tak się potoczyły, że nie miałam czasu się z nim spotkać. Chociaż nie wiem, czy nawet on by tego chciał. Co się z tobą dzieje, Staruszku? Gdzież ty się podziewasz?
A jeżeli mu się coś stało? Może go zamordowali? Może…
– Ekhym… Moira…
Dopiero teraz się zorientowałam, że wbijam paznokcie w prawe kolano Edversiona. Spłonęłam rumieńcem.
– Oh, wybacz, Ed. Zamyśliłam się.
– Rozumiem. My też się o niego martwimy. Mimo iż jest, jaki jest… jakoś przywiązaliśmy się do niego…
Wszyscy troje spochmurnieliśmy.
– Dziś odwiedzę Pogan, może coś się dowiem.
– Słusznie.
– W takim razie, my będziemy się zbierać. Trzymaj się ciepło.
Oboje uściskali mnie na pożegnanie, po czym opuścili pomieszczenie.
Jak widać mam jeszcze paru przyjaciół wśród Strażników…


Dziwna sprawa. Bardzo dziwna. Kilka naprawdę opłacalnych ofert, a Garretta ani widu, ani słychu. Jest chory, czy jak?
Ulice były puste; przyczyną tego było zapewne comiesięczne nabożeństwo na cześć Budowniczego. Dziwne, że akurat się zbiegło ze świętem Pogańskim.
W sieni, po prawej stronie drzwi był kominek, w którym już dogasało. Gdy skręcałam w korytarz, który prowadził do mieszkania Garretta, strażnik spojrzał na mnie i zrobił zniesmaczoną minę. Pff… zapewne myślał, że jestem jego kochanką. Nawet nie wiedział, jak daleko był od prawdy.
Zapukałam cicho w dębowe drzwi. Nikt nie odpowiedział. Zapukałam jeszcze raz.
― Garrett? Jesteś? To ja, Moira.
Nadal nic. Chcąc się jeszcze upewnić, że złodzieja nie ma w domu, nacisnęłam klamkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy drzwi się uchyliły.
W izbie panował półmrok; z okna na stół i kominek padało zimne światło księżyca Na stole walały się kufle, kielichy i sztućce. Szczur pod stołem dojadał spleśniałą kromkę chleba. Krzesła leżały powywracane; uchylone drzwi od spiżarni ukazały porwane worki, z których wysypywała się mąka.
Co tu się do diaska stało?!
Ostatnio zmieniony 30 sierpnia 2011, 01:17 przez Moira, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Edversion »

No, nareszcie Moira coś wrzuciła! :-D W takim razie biorę się do oceny.
Na początek powiem, że przeczytałem oba teksty, ten stary również, by przypomnieć sobie tamtą historię, ale z tego co widziałem, to poza kłótnią Emteja z Nirą nic tekstów nie łączy. Ew można się uprzeć, że Garrett na przesłuchaniu nie chciał powiedzieć co robił, bo już wtedy trwała ta afera, o której wspomniałaś w drugiej części. ;)

No to jedziem.
Na początek kradzież w uczelni - coś innowacyjnego. Hm, były katedry, bank, muzeum. Uczelni nie.. hmm ciekawe dlaczego... w końcu co też, do łachera, można skraść w uczelni?
Taka była moja pierwsza myśl. Druga - może zbiera jakieś ważne informacje i potrzebuje paru ksiąg.
Na szczęście coś z tego wyszło. Przedmioty, które opisałaś pasowały do sal, nie było w tym wszystkim nic dziwnego czy zaskakującego. Innymi słowy - Ok.
Co jeszcze zauważyłem: Moira jako złodziejka, daleko jej do poziomu Garretta. I nie chodzi mi o umiejętności i talent, tylko o psychikę i opanowanie. Dwa spotkania z pijanym profersorem, przy obu serce podchodziło jej do gardła. Po za tym zamiast szybko odreagować, gdy Marder ciągnął za klamkę upadła na ziemię, i gdyby to był strażnik to faktycznie byłoby po niej.
Gdyby z biegiem wydarzeń jej skoki poprawiały się technicznie - byłby to całkiem niezły motyw. ;)

Rozwinełaś temat, jeśli chodzi o Poganinów. Różne pomysły, typu jajo bełkotliwca, roślinna firanka z kwiatami i słynne już "Kraa!" (rozumię, że to swego rodzaju okrzyk bojowy Pogan, natrafiłem na to też w temacie "Dokończ opowieść...", co mnie trochę zaintrygowało. Ale ok - jak najbardziej pasuje!)

O, mamy i Edversiona w opowiadaniu. To miłe. ;) Bardzo dziękuję, że tym razem miałem więcej kwestii niż jedną. ;) Zostałem u Ciebie specem od Artefaktów, to mi pochlebia. Jako, że lubię, gdy opowiadania na forum pokrywają się ze sobą, w moich dam sobie takie samo stanowisko. :)

Dalej trafiliśmy na zniknięcie Garretta. Trochę się zdziwiłem. Czyżbyś i ty tworzyła opowiadanie, które miało się pokryć z moimi? Nie, wybuchłą pewna afera, po której mamy bardzo interesujące i tajemnicze zakończenie w pokoju Garretta. Innymi słowy - końcówka świetna i dająca wiele do myślenia. :)

Ogólnie opowiadanie czytało się bardzo przyjemnie. Pisane w 1 osobej, z mniej więcej zarysowaną już historią.. Nic tylko czekać na ciąg dalszy. ;) :ok

Aha. Oczekuję równie dokładnej recenzji i oceny pierwszej części mojego opowiadania "Wiecznego Odpoczynku" (już nie ma samego prologu). ;) Z początku nie chciałem Ci tym zawracać głowy, ale skoro widzę, że już skończyłaś pisać, byloby mi bardzo miło. ;)
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Keeper in Training »

Porządny tekst na miarę talentu, jakim jest Moira. Świeży pomysł - dotychczas tylko ludzie z The Circle wykorzystali motyw uczelni. Gramatycznie na poziomie, ciekawa treść. Widać, że Moira to nie Garrett. W oczy bije pewna tendencja do wykorzystywania kolegów z forum w tekście - miłe. Widać, że sobie musieli zasłużyć :rad ! Jedyne, co dziwi mnie - że Moira niby panuje nad swoimi kumplami, a jednak nie potrafi poradzić sobie z obraźliwymi tekstami pod jej adresem (w barze). Trochę odwagi, dziewczyno! Gdzie Twój wolny duch?! :luk

Ogólnie, podoba mi się. Spróbuj zmienić osobę z I. na III. W I. osobie nie używałabym tak często (trochę nachalnie) "zwinnie", "zręcznie", "odważnie" i innych tego typu zwrotów. To sztucznie, mało elegancko potem brzmi.

Gratuluję i czekam na kolejne części.
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Caer »

Hm... czy akcja rozgrywa się na przestrzeni kilku miesięcy? Na początku mamy zimę, a potem "parne powietrze na zewnątrz"... :)

Jak zwykle czytało się całkiem przyjemnie, podoba mi się Twoje prowadzenie postaci (i wplatanie forumowiczów, a jakże :) ) i pokazywanie ich reakcji. A postać Moiry sama w sobie też mi się podoba. Kiedy ciąg dalszy?
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

Tak właśnie, droga Caer :)

dziękuję za pozytywne opinie :)

PS: wybacz Ed, nie mam czasu się przybrać, ale obiecuję, że to zrobię. Kiedyś.


A co do ciągu dalszego, to początek już mam. Teraz tylko czekać na wenę
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

No dobra, zacznę od ogólnych ogólnikach i w ogóle:
Kompozycja pracy wygląda tak: ---==DDD=.....................-- czyli akcja szybko wzrasta, potem jest apogeum, a potem dłuuuuuuuuuuuuuugo nic, właściwie do końca. To się nudno czyta, kiedy już wszystko co miało się wydarzyć jest za nami... na szczęście wstawiłaś tę końcówkę o zniknieciu Garretta, to napawa po pierwsze optymizmem, a po drugie jest ciekawe i niebanalne. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu, ale to właściwie wyłącznie dzięki ostatniej stronie ;)

Poza tym fabuła... ciekawy pomysł z uniwerkiem, szerokie znajomości złodziejki to też dobry materiał na kolejne opowiadania. Wycieczka do baru średnia, mogłoby tam stać się coś istotniejszego.
Wracając do uniwerku, też bardzo ciekawe.

Technicznie bez zarzutów. Prawie już robisz starych błędów.

Podoba mi się pierwsza osoba :)

Ciekawy opis samej uczelni.

Troszkę za bardzo cholubisz swoją bohaterkę. Ona ma jakieś wady?

Ale jak czytałem, to napotkałem kilka rzeczy, na które chciałbym zwrócić uwagę, bo mnie zabolały:
-To stary mit, że wytrychy tak łatwo się łamią jak zapałki. Nie wiem skąd to się bierze, chyba z gier komputerowych, by podwyższyć stopień trudności. Jak są z dobrego stopu to mają wytrzymałość wysoką.

-Taki artefakt i takie słabe zabezpieczenia? Okej, czepiam się, ale... gdyby były jakieś interesujące pułapki, dodałoby to walorów pracy ;)

-Starałem się policzyć wagę wszystkich łupów, ale się zgubiłem przy 40 kilogramach. Z całym szacunkiem, ale po pierwsze nie wiem jak ona miałaby się z tym zabrać, nosić, biegać i skakać. No i pozostać niezauważoną...

-Złodziejka, a pada na tyłek? Chyba brakuje jej treningu... ;) no i wystarczy ją pchnąć drzwiami, by poleciała aż tak?

-Wszyscy sobie wzajemnie tak po prostu zdradzają informacje, bez strachu że ktoś sypnie i wpadnie.

-Tekst jest generalnie potwornie milusi, Moira sobie chodzi po mieście i spotyka przyjaciół. Jeszcze tylko brakuje całusów na dzień dobry oraz „no to się zdzwonimy” ;)

-„Zasyczała jak kotka”. Trochę delikatnie się z nim obeszła...

-„Nie widziałam go od miesiąca”. Jest Złodziejem, Którego Nikt Nigdy Nie Widział, więc to chyba nic dziwnego, nie? ;) A tak na serio, to Garrett raczej nie odwiedza regularnie swoich przyjaciół, nie wpada na herbatę. Zatem miesiąc bez wiadomości o nim to raczej norma. Właśnie, wiadomości! Mogłabyś to ująć, że od miesiąca nie zauważyłaś śladów jego działalności, to byłoby wiarygodniejsze.

-Język Pogan, prawie taki sam jak zwykłych mieszczan. Wtrącenie sporadycznego „bywszy” czy „leśniawo” nie rozwiązuje sprawy, bo ich mowa jest diametralnie inna. Ale spoko, to bardzo trudne tak pisać, pamiętam jak chyba kiedyś Bukary narzekał, że to było mordercze w tłumaczeniu.
Zresztą sam nie umiem dobrze pisać ich mową.
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Opowiadania Moiry

Post autor: Moira »

Rozumiem, przyjęłam słowa krytyki i postaram się unikać takich błędów w przyszłości. Uczę się jeszcze przecież :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Opowiadania Moiry

Post autor: Keeper in Training »

Spidi, zgadzam się z Tobą, że teksty Pogan wartałoby jeszcze dopracować. Główne reguły gramatyczne to czasowniki z końcówką "ywszy" - "wyprawiwszy", "nie widziawszy", "myślawszy" etc. Przymiotniki mają końcówkę "awy" i "owy" - "zieleniawy", "głupawy", "miastowy" etc. Kładą akcent na koniec zdania i po przecinkach. W angielskim m. in. do 1. i 2. os. l. m. używają 3. os. l. p. w czasie teraźniejszym. Imiona są tworzone od nazw, także łacińskich, roślin. W trakcie czytania miejscami nie wiedziałam, gdzie są kwestie pogańskie (wybacz, Moira; to się da bez problemu poprawić).

Tekst jest taki "milusi", bo to nie wredny, cyniczny i złośliwy Garrett. Ale warto trochę zmienić - jest złodziejką, a tylu kumpli?! Niebezpieczne. Zwiększa liczbę potencjalnych kapusiów.

Garretta można nie zobaczyć miesiącami - zmień na brak jakichkolwiek wyników działań (choćby Bafford ma cokolwiek cennego). Garrett wśród Pogan nie był specjalnie lubiany - mimo wszystko, trochę dziwne, żeby gadał z Dyan (zwinął jej amulet z czaszką, by otworzyć kanały w T3).

Nowicjusz Młotodzierżców przez jakiś czas nie może w ogóle mówić (porozumiewają się, pisząc). A ten chłopak taki gadatliwy...
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Opowiadania Moiry

Post autor: Moira »

Keeper, wiem jak wyrażają się Poganie, nie musisz mi tego pod nos podtykać.
Obrazek
ODPOWIEDZ