[LITERATURA] Opowiadania Moiry

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Moira »

nie jest niańką - przeczytałeś poprawkę? ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: SPIDIvonMARDER »

GARRETT MA UCZNIA GRRRRR!!!! :evil: Nie jest niańką! :-D
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Black_Fox »

Ucznia... woo, a może korepetycje do tego? :))
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Moira »

a wiesz jak drogo bierze za lekcje? ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: SPIDIvonMARDER »

No i co z kontynuacją? Możemy na nią liczyć? L:
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Moira »

w drodze :P ale nie miałam ostatnio czasu pisać wybaczcie - koniec półrocza... myślałam że nie wyrobię... ale jak się sprężę to nadrobię i wstawię :P
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: SPIDIvonMARDER »

No, czekamy :-D
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Moira »

pam pam pa ram!
o to dalsza część!
wiem, wiem długo było, ale jakoś tak wyszło...

proszę o to, o co za pierwszym razem, wiem że z powtórzeniami jest kiepsko.

no
vuala!


Dziewczyna miała wrażenie, że dopiero, co zamknęła oczy, a chwilę potem się obudziła. Ze snu wyrwały ją hałasy dochodzące z zewnątrz.
Szybko się ubrała i ledwie przytomna wyszła przed swoje małe mieszkanko. Obok straganów, przy murze stała grupka chłopców. Słychać było tylko urywki zdań:
— Nie...
— ... Taa... Mhm... Moira...
— Nie możliwe!... na serio?
Moira szybkim krokiem podeszła do nich i rozpychając młode towarzystwo dotarła do obiektu ich zainteresowania.
— Niech to bełkotliwiec świśnie! Zobaczyli mnie! — powiedziała. Na murze przyklejony był plakat z jej podobizną. Tuż obok portretu Garretta i innych przestępców.
Gdy chłopcy usłyszeli jej głos, odwrócili się w jej kierunku.
— Moira! Gdzie byłaś, powiedz, powiedz! — zaczął ciemnowłosy Raven.
— Nie.
— No weź, nie bądź taka! Wszyscy słyszeliśmy, że... — dopytywał się Theo.
— Nie...
— Ale...
— Nie!
I tak przekrzykiwali się, aż wreszcie ktoś syknął:
— Cicho, idzie!
Moira wiedziała, kto idzie, więc dała susa za czarnowłosego chłopaka i szepnęła:
— Raven, zasłoń mnie — chłopak wtedy odwrócił się i wsadził jej na głowę swoją czapkę z owczej wełny. Dziewczyna szybko upchnęła pod nią włosy.
Strażnik podszedł wtedy do nich, spojrzał na portrety i powiedział:
— Widzicie chłopaki? Oj, ta Moira...
— Proszę pana, a kto to zgłosił? — zapytał Theo – młody kandydat na zakonnika Młotodzierżców.
— Lady Evaellin Yenne Caverett, młody człowieku. — powiedział z szacunkiem w głosie.
— CO?! — wyrwało się Moirze, zanim zdążyła nad tym zapanować.
Strażnik spojrzał na Ravena i zdziwiony zamrugał kilka razy.
— Kto to powiedział? — zapytał rozglądając się po twarzach chłopców — przysiągłby, że to był dziewczęcy głos.
— Ona — Theo wskazał na jakąś młodą dziewczynę, która szła ulicą z koszem pełnym kurzych jaj. Przestraszona dziewczyna spojrzała w ich stronę, po czym odeszła szybkim krokiem.
Chłopcy zachichotali.
— Aj, dzieci, dzieci... — westchnął strażnik. — Jak ją zobaczycie, to dajcie mi znać, zrozumiano?
— Taa jest, panie Freddy! — zawołali chórem chłopcy. Gdy się oddalił, wybuchli śmiechem.
— A gdzie Moira? — zapytał wysoki chłopak.
— Nie wiem, Ian, chyba się rozpłynęła. Przecież przed chwilą stała za mną. — powiedział Raven, który znowu miał na głowie swoją czapkę z owczej wełny.



Moira tymczasem spoglądała na grupę młodzików i odchodzącego strażnika z pobliskiego drzewa.
— Uff… — odetchnęła. Zsunęła się po chropowatym pniu i ruszyła w stronę mniej zaludnionej części Miasta. Po dłuższym czasie dotarła do jego bram.
Skąd ona wiedziała, że to ja? Przecież mnie nie widziała! Chyba…
Jak zwykle nie miała nic do roboty, poza włóczeniem się po ulicach (czego chwilowo nie mogła robić). Pod domem czekał już zapewne kapitan straży, więc nie było po co wracać.
Dziewczyna skierowała się w stronę pobliskiego lasu. Jej awaryjnego schronienia.
Ostatni raz rozejrzała się i weszła między drzewa.
Z rozkoszą pociągnęła nosem. W powietrzu unosił się zapach sosnowych igieł, mchu, mokrej ziemi oraz ziół. Przez ten zapach czuła się jakoś dziwnie. Krew w jej żyłach zaczynała szybciej płynąć, serce niemal zaczęło walić jak młotem. Czuć tu było magię Pogan.
Było ciemno, niebo granatowe, a księżyc jasny. Spacer przez las o takiej porze to dość nietypowa rozrywka.
Posługując się swoim wewnętrznym kompasem, Moira skierowała się na zachód.
W lesie było nienaturalnie cicho. Każdy krok dziewczyny, każdy jej oddech, każde uderzenie serca, zagłuszało niemal wszystko. Ale jednak nie była sama, i dobrze o tym wiedziała. Co jakiś czas rozlegało się przeciągłe wycie, wielokrotnie powtarzane słowa, jakby w mantrze, urywane fragmenty pieśni, tajemniczy śmiech, echo kapiącej skądś wody.
Dreszcz przebiegł Moirze po całym ciele. Zabrał jej resztkę sił, która jej pozostała. Zatrzymała się.
„Zgubiłam się.” Czuła, że coś, albo ktoś ją obserwuje.
Nigdy nie była tu w nocy. Znowu się nie zastanowiła. Znowu nie pomyślała.
„Dobra, spokojnie, znajdę drogę, przecież szłam tędy tyle razy…” — Pocieszała się.
„Tak, ale nie w nocy” — dodała po chwili.
We mgle, gdzieś nieopodal, ujrzała kształt domku. Domku na drzewie.
Myślała, że wrzaśnie ze szczęścia.
ŁUP!
Wrzasnęła z bólu.
Cios w głowę zwalił ją z nóg.
— No… No… co my tu posiadawszy? Mała Kradziejka! Ale czemu ona skradawszy się w środku lasu? — usłyszała ponad sobą. Z trudem otworzyła oczy.
Zobaczyła jedynie bose stopy. Nie dała rady przekręcić głowy. Zanim straciła przytomność poczuła, jak poganin przewiesza sobie ją przez ramię. — Lyan ucieszywszy się bardzo…



— NA PEWNO jej nie widzieliście? — zapytał po raz kolejny strażnik Withney. Chłopcy po raz setny pokręcili głowami.
— Nie proszę pana. Ale możemy jej poszukać. — powiedział Raven.
—Tak? Byłbym bardzo wdzięczny… — strażnik potrząsnął pękatą sakiewką.
W oczach całej trójki pojawił się tajemniczy błysk.
— Zajmiemy się tym — dodał Ian.
— Mhm… — potwierdził Theo.
Withney odszedł powolnym krokiem na posterunek.
— Masz zamiar ją wydać? — zapytał Theo.
— Zgłupiałeś młotku? — warknął Raven.
— TYLKO… NIE… MŁOTKU… — wycedził Theo.
— Dobra, dobra… To gdzie jej szukamy? — zapytał Ian.
— W Bazie?
— Co ty, o tej porze? Nie poszłaby tam w nocy… Na pewno włóczy się gdzieś po gospodach…
— Jeśli mamy ją ostrzec musimy się pośpieszyć.


—Sssss... Wodoroście… ty za mocno uderzywszy… Jak kradziejka się nie obudziwszy cały plan runąwszy. — Moira usłyszała skrzeczący głos tuż nad sobą.
Głowa ją potwornie bolała, nie dała rady otworzyć oczu. Mimo woli wydała z siebie zduszony jęk.
— Kraa! Ona się obudziwszy! Wodorost, prędko pośliwszy po Lyan!
Dziewczyna dalej nie dała rady otworzyć oczu.
Po krótkiej chwili ponownie usłyszała „Kraaa!” i kobiecy głos.
— Stokrotka, Wodorost, wy trzymawszy teraz wartę.
Oddalające się kroki.
— Młoda kradziejko, czy ty mnie słyszywszy?
Moira poczuła, nic nie piła od kilku godzin. Nadal nie otwierając oczu szepnęła:
— Tak. Co ja tu robię?
— To dzięki Szachrajowi. On cię tu do nas przysławszy. — odrzekła poganka.
Dziewczyna z trudem uniosła powieki.
Ujrzała nad sobą parę wściekle zielonych oczu wpatrujących się w nią z uwagą. Kobieta miała gęste ognistorude włosy, w które wplątane były listki, drobne patyczki i pajęczyny. Na twarzy miała duży czerwony tatuaż, który sięgał od brwi do czubka nosa. Poganka była ubrana w zieloną szatę z cienkiego, ciemnozielonego materiału. Błotem umorusała się na twarzy i rękach.
Moira uniosła się na łokciach, chwilę potem usiadła. Rozejrzała się.
Siedziała na ziemi. Pośrodku pomieszczenia paliło się ognisko. Jego blask nadawał całemu wnętrzu miodową barwę. Wokoło leżało jeszcze kilka prymitywnych posłań. W „dachu” było mnóstwo dziur, ale mimo to nie było chłodno. Jej spojrzenie badało wnętrze aż natrafiło na północną ścianę. A stało pod nią parę wiklinowych koszy wypełnionymi rybami, jabłkami oraz chlebem.
Jedzenie. Moira była potwornie głodna. W brzuchu głośno jej zaburczało.
— Kradziejko, jesteś głodna? — zapytała z zaciekawieniem poganka. — Jeśli…
— Co ja tu robię? — Moira powtórzyła pytanie.
Lyan spojrzała na nią dziwnie.
— Dobrze. To ty ukradłszy Duszę Róży?
— Duszę Róży?
— Lyanesell.
Moira zamilkła na chwilę starając się wszystko sobie poukładać. Rozpraszały ją jedynie latające zielone kule energii oświetlające pomieszczenie.
— Tak, to ja. — odrzekła dziewczyna — Co za tym idzie?
— O, dzięki ci Szachraju! To ona bywszy!
— Ale o co chodzi? Chyba mogę wiedzieć prawda?
— Gdy ty wykradłszy Młotkom Lyan, wtedy ty pozbawiwszy ich jednego z ochronnych Artefaktów!
— I?
— Ty złamawszy ich ochronną barierę w Mieście!
— Eee...?
— Czy ty widywawszy się ze Złodziejem?
— Z Garrettem? Tak, czasami.
— Zanieś mu to. — Poganka podała jej mały rulonik przewiązany pędami roślin. — Pamiętaj, masz to zanieść Garrettowi — Kobieta straciła wyraźnie pogański akcent, jej słowa nabrały mocy, a oczy stały się jeszcze bardziej szmaragdowe. — Powiedz, że to od Róży. — zakończyła Róża i pocałowała Moirę w czoło.
Oślepiający błysk.


Sowy huczały niemiłosiernie. A do tego ta klepiąca w policzek, zimna ręka…
— Moira… Moira, ocknij się…
Dziewczyna niemal natychmiast ujrzała nad sobą parę lodowato-niebieskich oczu.
— Raven? — podniosła się na łokciach i dodała: — Ian? Theo? Co wy tu robicie?
— Chcemy zadać ci prawie to samo pytanie: co robisz sama, w nocy, a do tego nieprzytomna na skraju lasu?
— Że co? — wychrypiała Moira. Rozejrzała się.
Rzeczywiście była jeszcze noc, leżała przy drodze obok lasu, lecz nie wiedziała, czemu była nieprzytomna. Zmierzyła towarzyszy dziwnym wzrokiem.
— Wy chyba nie… — zaczęła, po czym wybuchła tak głośnym śmiechem, że Ian zasłonił jej usta ręką.
— Opanuj się, kobieto, co ci odbija? Poganie cię otruli, czy jak? Ryzykujemy życie, a ty hałasujesz! — powiedział oburzony, po czym zabrał rękę.
— O właśnie… miałam coś zrobić… ale nie pamiętam co… — Moira potarła dłonią czoło.
Wiadomość… wiadomość od Róży do Garretta.
— Skąd wiedzieliście, że tu jestem?
— Po przeszukaniu wszystkich możliwych kryjówek, doszliśmy do wniosku, że możesz być tu — Raven spojrzał na ścianę lasu. — Ale nie tu, w rowie, przy drodze…
— Wstawaj, zabieramy cię stąd. — Theo podniósł Moirę, żeby stanęła na równe nogi. Dziewczyna zachwiała się, po czym poleciała na chłopaka. — Ciebie chyba naprawdę odurzyli! Spójrz mi w oczy. — Theo złapał dziewczynę za ramiona. Moira popatrzyła na niego lśniącymi, szaroniebieskimi oczami. — Raven, ona chyba jest nawalona… — jęknął Theo. Raven chwycił Moirę pod jedno ramię, Theo pod drugie i ruszyli podtrzymując dziewczynę, aby nie upadła.
Blada łuna wznosiła się nad horyzontem. Noc powoli przechodziła w dzień.
— Wariatko, co ty sobie myślałaś? — Theo kontynuował dalej swoje kazanie. — Mogliby cię tam zabić, zgwałcić i zjeść! Nie wiesz, do czego zdolni są Poganie. Na Budowniczego, co ty sobie wyobrażasz?
— Theo, daj spokój. — powiedział Raven. Poprawił sobie rękę Moiry na ramieniu i we trójkę przeszli przez kolejną dziurę w trakcie.
— Chłopaki dalej pójdę już sama. Nie musicie…
— Musimy. Straże znowu depczą ci po piętach. A tak właściwie, to co ty zrobiłaś? — zapytał Raven.
— Ukradłam Lyanesell.
W tym samym momencie Theo wyszarpnął się spod ramienia Moiry, co sprawiło, że Raven musiał złapać ją drugą ręką, bo dziewczyna prawie upadła.
— Theo? — zapytał Ian, który wpadł właśnie na młodego Młotodzierżcę.
— Ukradłaś…? — Moira odwróciła się aby spojrzeć na przyjaciela. Na jego twarzy malował się uczucie pomiędzy obrzydzeniem, a zszokowaniem. — …Odbiło ci? Teraz na Młotodzierżców znowu spadną plagi wszelkich chorób! A co za tym idzie — również na mnie!
Gdyby Raven nie trzymał Moiry, na pewno by zemdlała.
— Co?! Ale… to nie moja wina… kazali mi…
— Kto?! Strażnicy?! To jak oni pilnują tej całej Równowagi?! — wrzasnął Theo. Jego głos odbił się echem od ścian lasu.
— A ten jak zwykle oczytany… — mruknął Ian.
— Dzięki! — warknął, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę miasta.
— Theo! — krzyknęła Moira płaczliwym głosem i już miała za nim pobiec, ale Raven ją przytrzymał.
A Młotodzierżca nawet się nie obejrzał.

Mały pub mieścił się w pobliżu doków. Szyld z napisem „Dębowy Sęk” z jękiem poruszał się w zawiasach. Przez okna wpadała pojedyncza smuga światła – świecy stojącej na blacie.
Pub prowadziło małżeństwo Teunett’ów, rodziców Ravena. Moira zawsze lubiła przesiadywać na poddaszu tego domu, bawiąc się z kolegami w różne dziwne zabawy.
Delikatnie zapukała w dębowe drzwi, po czym wsunęła się do środka.
Przy barze stała pulchna kobieta. Natychmiast podniosła głowę mrużąc oczy. Po chwili uśmiechnęła się i odstawiła na bok kufel, który właśnie wycierała, biorąc się za drugi.
Yella jeszcze raz spojrzała na Moirę.
— Biedne dziecko, biedne… — jęknęła. Przerwała czynność, po czym schyliła się pod blat. Podała jej kawałek chleba, oraz szklankę mleka. Dziewczyna natychmiast zabrała się do jedzenia. — Ravena jeszcze nie ma, wyszedł z Ianem.
— Wie pani może gdzie jest teraz Garrett? — zapytała Moira. Złote loki kobiety zafalowały, gdy ta pokręciła głową. Chwyciła za szmatkę leżącą na blacie i wróciła za bar.
— Ostatnio nie widziałam go w okolicach Skalnego Targu. U Berty i Marli też go ostatnio nie było. Podobno niedawno przebywał w Starej Dzielnicy. — Pulchna kobieta usiadła przy stole i ponownie zaczęła dziergać na drutach.
— Dziękuje bardzo. — Moira odstawiła pustą szklankę z mlekiem, po czym wytarła usta wierzchem dłoni. — Muszę uciekać. Mam parę spraw do załatwienia. — ukłoniła się i wyskoczyła przez okno małej karczmy. Z miejsca w którym akurat stała dobrze było widać Katedrę św. Edgara. Jak zwykle dobrze oświetloną i otoczoną strażnikami.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Trzeba się dostać do Starej Dzielnicy. W sumie, to niedaleko, ale gdy trzeba się ukrywać trwa to znacznie dłużej.
I tak, czołgając się w krzakach, kucając za skrzyniami, kryjąc się za drzewami i kolumnami Moira dotarła do bramy prowadzącej do Starej Dzielnicy.
W Starej Dzielnicy znajdowała się Warownia Żelazodrzewa. To teren Młotodzierżców i „goście” mają tam wstęp wzbroniony. Niedaleko tego miejsca znajduje się także Przytulisko Przedmościa. Miejsce, które budzi w Moirze ogromny niepokój i mdłości. Słyszała o wiele o tym budynku. Informacje, które zazwyczaj nie miały sensu były prawdziwe. Niektórzy mówili, że w pobliżu Przytuliska słyszeli płacz dziecka. Nawet najodważniejsi miękli przed bramą i wycofywali się z wszelkich zakładów.
I dzięki temu uchodzili z życiem.
Moira szybko minęła karczmę i Warownie Żelazodrzewa. Właściwie sama nie wiedziała gdzie ma Garretta szukać.
Nawet jeśli tu był, to już jest w Starodalach, albo zupełnie gdzieś indziej.
Ze złością nadepnęła na ogon szczurowi, który błąkał się w pobliżu rur kanalizacyjnych. Ten wydał z siebie przeciągły pisk i dziewczynie natychmiast zrobiło się szkoda zwierzaka. Wprawdzie była złośliwa, ale miała dobre serce dla zwierząt. Ukucnęła i wyjęła resztkę chleba, która jej została z wizyty u pani Yelli. Rzuciła go szczurowi pod sam ryjek. Mimo wcześniej poniesionych obrażeń stworzenie szybko spożyło chleb, nie zwracając uwagi na swój rozdeptany ogon.
Biedne zwierzaki. Strażnicy na pewno źle je traktują. Szkodniki… ale czy ludzie nie są przypadkiem tacy sami? A może nawet gorsi…
Dziewczyna wstała i otrzepała ubranie z okruszków. Przeciągnęła się.
W Starej Dzielnicy nikt nigdy nie zwracał na nią uwagi. Może tu znajdzie dla siebie jakieś miejsce. Trzeba będzie poszukać. Wśród dachów mnóstwo jest opuszczonych strychów i schowków.
— Szukasz kogoś?
Moira natychmiast się wzdrygnęła. Ten zimny, obojętny i nieco poirytowany głos zawsze ją zaskakiwał.
— Tak, ciebie. — Moira odwróciła się i mało nie wpadła na tors Garretta.
— Mnie? A to ciekawe…
Dziewczyna pamiętała, że miała dla niego jakąś wiadomość. Przeszukała kieszenie i wreszcie odnalazła rulonik przewiązany korzeniami i chwastami. Gdy Garrett go rozwinął rozległ się dźwięk przypominający trzask drewna w ognisku.
I wtedy Moirze zrobiło się biało przed oczami i wszystko się jej przypomniało. Cała rozmowa z Poganami.
Garrett szybko przeczytał tekst. Zmarszczył brwi, co wyglądało nieco zabawnie i Moira z trudem powstrzymywała się, żeby nie prychnąć śmiechem.
— … To już zmienia postać rzeczy… — mruknął. — Muszę iść do Strażników. Znowu… Czy oni kiedykolwiek zastanawiają się nad konsekwencjami? Gdzie ta ich Równowaga?
— Garrett…
— Co?
— Czy… Czy przez tą Lyanesell naprawdę na Młotodzierżców zaczną spadać jakieś zarazy?
— Nie wiem. Ale obawiam się, że tak. Idę do Strażników.
Moira sposępniała. Opuściła głowę.
— To nie twoja wina. Wykonywałaś tylko polecenia. To błąd Siły Wyższej.
Ostatnie słowa wypowiedział z niemal niewyczuwalnym jadem.
Dziwne. — pomyślała Moira gdy odchodził. — Po raz pierwszy poprawił mi humor… — westchnęła jeszcze raz po czym odwróciła się na pięcie. — Czas rozejrzeć się za nowym domem…

„W Starej Dzielnicy są niezłe dachy… nie bez powodu nazywają je Złodziejskim Traktem…”
Dziewczyna właśnie przeskakiwała z jednego balkonu, na drugi, gdy zobaczyła małą komórkę, znajdującą się niedaleko dachu karczmy. Zainteresowana tym odkryciem ruszyła w jego stronę. Po rynnie dostała się na dach, skąd droga była już prosta. Przebiegła po stromym dachu i dotarła do niewielkiego strychu. Otworzyła drzwi, które jęknęły z głośnym skrzypnięciem. Pomieszczenie było malutkie. Właściwie było tu tylko kilka połamanych skrzyń oraz spore okno w południowej ścianie.
Moira uśmiechnęła się szeroko.
No, jeszcze dziś się sprowadzę…



— Moira! Moira obudź się!!! — ktoś krzyknął jej do ucha potrząsając jej ramieniem. Kawałki połamanej skrzyni niemiłosiernie wbijały się w bok i plecy.
Dziewczyna podniosła się na łokciu i gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności ujrzała czarnowłosego chłopaka stojącego nad nią.
— I… Ian? Jak mnie znalazłeś? Znowu… Jak ty to robisz? — zapytała ochrypłym głosem.
— To już moja sprawa. Wstawaj, idziemy. Musimy odszukać Theo.
— Nie ma go u siebie?
— Nie. Jego rodzice też nie mają pojęcia, gdzie się podział. Nagle zniknął.
— Muszę znaleźć Garretta.
— Garretta?
— Tak. Dzięki, że mnie obudziłeś. Idź po Ravena.
Moira stanęła na równe nogi, po czym pchnęła drzwi jej mieszkalnej komórki. Mało nie wypadły z zawiasów.

— Puuuuszczaj mnieeee!!! — zapiszczała Moira. Jej mocny głos odbijający się od ścian był torturą dla uszu. Kilku akolitów zakryło uszy z kwaśną miną. — Puuuuszczaj!
— Strażniku Draco, znalazłem Ją w Dolnych Bibliotekach.
Strażnik powoli odwrócił się od okna. Podszedł do biurka i usiadł w dużym fotelu.
— Moiro, tracę cierpliwość. Co u diabła robiłaś w Dolnych Bibliotekach?!
Dziewczyna zebrała ślinę w ustach i już miała plunąć, ale Strażnik, który ją trzymał zasłonił jej usta. Ta odepchnęła jego rękę i wytarła usta wierzchem dłoni. Strażnik z nieukrywanym obrzydzeniem wytarł rękę o spodnie.
— To wszystko przez was! To wszystko wasza wina! I WY niby strzeżecie tej Równowagi??? Powinniście najpierw strzec ją przed wami samymi! Już wam te wszystkie wzorki na mózg się rzuciły!
Twarz mężczyzny stężała.
— Puść ją, Serevan. — Moira wyszarpnęła nadgarstki z mocnego uścisku mężczyzny. Fuknęła na niego i podeszła do biurka.
— Przez was straciłam przyjaciela!
— Co robiłaś w Dolnych Bibliotekach?
— Szukałam informacji… o tej całej Zarazie.
— Toż to bujda! Nie było żadnej zarazy! — warknął Serevan, który stał przy drzwiach.
— Moiro, posłuchaj. W Mieście jest pięć punktów, w których jest umieszczonych pięć artefaktów. Gdy wszystkie są na swoich miejscach tworzą coś… na podobieństwo zasłony… Ta osłona jest bardzo silna. Za silna. Szala przechyla się na stronę Młotodzierżców. To, że jeden artefakt został zabrany, nie znaczy, że zasłona przestała istnieć. Po prostu została trochę osłabiona… wystarczająco, aby wyrównać Szalę Sprawiedliwości.
Moira przygryzła wargi. Opuściła głowę.
— Ukarzecie mnie?
— Masz prawo być zła, ale następnym razem zastanów się dwa, albo lepiej dziesięć razy zanim zrobisz coś głupiego.
— A… Gdzie Garrett?
— Powinien zjawić się w nocy. Jak chcesz, możesz iść do Górnego Dormitorium, aby odpocząć.
— Dziękuję… i przepraszam… to się więcej nie powtórzy.
Draco wstał od biurka. Wychodząc poczochrał włosy Moirze i skierował się w stronę Skryptorium.
Dziewczyna westchnęła ciężko i udała się do dormitorium.


W środku nocy Moirę obudziło złe przeczucie. Wstała więc z łóżka i ruszyła w stronę wyjścia z dormitorium.
Położyła rękę na klamce i nagle znieruchomiała. Zza drzwi, dobiegały stłumione głosy.
— Słyszałeś, skrybo? Ponoć zniknęła reszta artefaktów! Wszystkie cztery!
Żołądek podskoczył Moirze do gardła. Powoli nacisnęła klamkę i wysunęła się z pomieszczenia. Na korytarzu panował półmrok. W oddali stało dwoje ludzi; pochłonięci byli rozmową.
— Ale jak to tak? Przecież bariera…
— Bariera, bariera… nawet w dobrej sieci znajdzie się za szerokie oko, a gdy oko się poszerzy sieć jest już do niczego. Sam rozumiesz.
— Taak… Czyja to sprawka?
— A jak myślisz? Oczywiście, że Pogan!
— Gdzie Garrett?
Strażnicy aż się wzdrygnęli gdy Moira wyszła z cienia.
— Uh! Moiro, naprawdę nie wypada, żeby dziewczynka…
— Gdzie Garrett? — powtórzyła głośniej.
Skryba podrapał się po łysinie, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu.
— No tu go nie ma…
— Cóż za odkrycie! Pytam poważnie. Wiecie?
Strażnicy pokręcili głowami.
Moira westchnęła ciężko, po czym wróciła do dormitorium, po swoje rzeczy. Gdy ponownie wyszła na korytarz, mężczyzn już nie było.
Nie zastanawiając się ruszyła do gabinetu Strażnika Draco.
Biblioteka Strażników była o tej porze wyjątkowo cicha. Nawet w skryptorium nie paliły się żadne świece.
Gdy Moira weszła na piętro usłyszała znajomy głos.
— Garrettcie… nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Nie obchodzi mnie to!
— Młotodzierżcy znowu będą mieli przewagę!
— Jak na razie to nawet katedrę Edgara zamknęli! Czemu? Bo się boją, że ich mieszczanie pozarażają! Nie rozumiesz? Poganie są górą! I to wyżej niż kiedykolwiek! No bo niby jak zwinęli resztę artefaktów? — Głos Garretta był zdenerwowany.
O jakie dziwo. Czyżby to nasz Mistrz Złodziei wyrażał choć odrobinę empatii?
— O ile nie maczałeś w tym palców…
— Sam wiesz co wtedy robiłem. Chyba że Moira…
— Ona?
Zapadła chwila milczenia.
Serce dziewczyny, która stała przed drzwiami waliło boleśnie o klatkę piersiową. W gardle poczuła wielką gulę.
— Nie… ona nie… jest teraz w dormitorium.
— Chcesz zrobić z niej Strażniczkę?
— Nadaje się. Ale na razie musimy coś zrobić z tą całą zarazą… — Draco znowu mówił spokojnym tonem. — Jakieś pomysły?
— Odbić artefakty i odstawić je na miejsce.
— Młotodzierżcy znowu…
— Nie ma wyjścia! Przez tyle czasu była ta zasłona! Nie wyrządziła większych szkód. Ludzie byli spokojniejsi…
— Czy ty w tym momencie chcesz mi powiedzieć, że mamy się wtrącać w sprawy…
— Od wielu lat to robicie. Więc… cztery artefakty mają Poganie… A Róża?
— Jest u państwa Yvensword’ów. Tych ze Starodalali.
— Już tam? Ci patrycjusze mają pochrzanione w głowach. Musieli za nią sporo dać…
— Więc? Co zamierzasz?
— Tak, czy siak trzeba coś z tym zrobić. Pójdę do Pogan.
Moira usłyszała dźwięk przypominający pełne zrezygnowania westchnienie, które poprzedzało oburzone fuknięcie.
— A Róża?
— To… niedokończony trening… — Garrett wypowiedział te zdanie tonem, oznaczającym koniec rozmowy. Moira przysunęła się bliżej drzwi.
ŁUUP!
— Kur…
Chwilę potem leżała na ziemi zwijając się z bólu trzymając się za twarz.
— Co do…? — pisnęła. Oczy zaczęły jej łzawić, a nos bolał jak cholera.
— Co ty tu do licha robisz? — Garrett postawił ją na równe nogi.
— Ja cię szukałam… — powiedziała, po czym mruknęła —… i znalazłam.
Jeszcze raz dotknęła nosa, aby sprawdzić, czy nie jest złamany, po czym spojrzała w górę na twarz Garretta.
— Co zamierzasz zrobić?
— Nie mam czasu. — Złodziej ruszył w stronę schodów. Moira pobiegła truchtem za nim.
— No ale…
Garrett zatrzymał się gwałtownie.
— Słyszałaś o czym rozmawialiśmy?
Dziewczyna pokiwała głową.
— W Starodalach mieszkają Yvensword’owie. Mają Lyanesell…
— Mam ją zwinąć?
— Mądra złodziejka. Kelvo ma mapy.
Moira uśmiechnęła się szeroko. Gdy złodziej ruszył, zapytała:
— A muszę iść po nią sama?
— Mówiłem ci że nie mam czasu…
— Nie mówię o tobie.
Garrett uśmiechnął się z niedowierzaniem i zszedł po schodach niknąc w mroku biblioteki.
— Czyli że nie muszę… — powiedziała do siebie, po czym udała się w stronę dormitorium mężczyzn.



Chłopak przewrócił się na drugi bok. Drzwi skrzypnęły, ale co go to obchodziło. Tak fajnie mu się spało… Po chwili poczuł przyjemny zapach kwiatów, po czym coś zaczęło go łaskotać w twarz. Machnął głową, ale nic to nie dało.
— Kelvo… Potrzebuję mapy…
Chłopak poderwał się na łokciach, po czym jego głowa napotkała coś twardego. I to coś jęknęło.
— Ałć! Co ty robisz, człowieku! — Moira złapała się za lewą brew. Chłopak nieprzytomnie rozejrzał się po pomieszczeniu, a chwilę potem chwycił okulary ze stolika.
— Wybacz. Chcesz mapę? Jaką?
— Domu Yvensword’ów.
Kelvo cmoknął. Zastanowił się chwilę, po czym wyszeptał:
— Stara mapa. Trzeba iść do Dolnych Bibliotek…
— Mogę iść z tobą? Proszę…
Chłopak spojrzał na nią sponad okularów. Jego niebieskie oczy lśniły w mroku.
— Niech będzie. Ale nikomu ani słowa…
Moira uśmiechnęła się szeroko. Kelvo wstał z łóżka, poprawił gumkę na długich do pasa, kasztanowych włosach i narzucił na siebie pelerynę, po czym skierował się do wyjścia z dormitorium. Moira, podążyła za nim niczym cień.

Kelvo zbliżył się do regału zawalonego pergaminami. Moira rozglądała się po niewielkim pomieszczeniu.
Sufit był tu dość nisko; chłopak niemal zahaczał o niego swoją głową, mimo że był średniego wzrostu. Miał także szczupłą budowę ciała.
Po obu stronach pomieszczenia stały długie półki. Na każdej piętrzyły się stosy papierów, zwoje, notatki oraz mapy. Naprzeciwko drzwi ustawione było biurko, na którym leżała jedna, pięknie zdobiona księga. Miała złote rogi, a okładka przyozdobiona była różnymi kamieniami szlachetnymi.
— Co to? — zapytała dziewczyna podchodząc do biurka.
— Chwilę… — chłopak przewracał papiery na jednej z półek mrucząc pod nosem różne nie zrozumiałe dla Moiry nazwy. Tymczasem dziewczyna przesunęła ręką po rubinach i topazach zdobiących okładkę, obitą granatowym materiałem.
MagDor’mag.
Gdy dziewczyna dotknęła złotego napisu, kamienie lekko błysnęły, a okładka lekko odskoczyła. Jak oparzona zabrała rękę.
— Otwórz ją. — Usłyszała za sobą. Odwróciła się. Kelvo właśnie rozwinął jeden ze zwojów, po czym ze zrezygnowaniem zwinął go z powrotem. Odłożył go na półkę, po czym sięgnął po następny.
Dziewczyna odchyliła okładkę. Pierwsza strona była pusta, tak jak i na kilkudziesięciu pozostałych. Dopiero gdzieś w środku było coś napisane.
— Kelvo, ja nie umiem czytać hieroglifów.
— Pokaż… — chłopak zwinął pergamin i podszedł do biurka. Przyglądał się chwilę w skupieniu, po czym zaczął czytać:
— Troje się nie rozdzieli,
Zadaniami zgodnie podzieli.
Nie stój w refleksów blasku,
Inaczej obudzisz się o brzasku.
Jedno cięcie będzie inne, niż pozostałe,
Nie śmiertelne, ale trwałe.
Unikaj wody, Złodziejko o Małej Dłoni,
Na chwilę pogrążysz się w niebieskiej toni.
Zamilkł.
W powietrzu zawisła nerwowa cisza.
— Dziwne…
— Co znaczy ta nazwa?
— MAGDOR’MAG? — zrobił skwaszoną minę. — Przyszłość. Najbliższa przyszłość.
Serce podskoczyło jej do gardła.
— To co z tą mapą? — ponagliła go.
— Proszę. — Kelvo wyjął spod pachy rulon starego papieru i podał go Moirze. Dziewczyna nawet go nie rozwijała.
— Ja będę się zbierać… Muszę załatwić… pewną sprawę…
— Trzymaj się kruszynko. — Chłopak potargał jej włosy.
— Dzięki braciszku… — rzuciła na pożegnanie i pobiegła w stronę schodów.




Moira chwyciła kolejny kamyk i wrzuciła go do pokoju przez otwarte okno na pierwszym piętrze.
— Ian! — szepnęła. Nikt nie odpowiedział.
Chwyciła większy – znowu nic.
Dopiero za trzecim razem usłyszała jęknięcie i przekleństwo.
— Co do groma jasnego… — Niski, jasnowłosy chłopak podszedł do okna masując kark. — Moira, znowu ci odwala? — zapytał wyraźnie skwaszony.
— Nie gadaj tylko bierz sprzęt! Idziemy do Yvensword’ów!
Chłopak natychmiast się ożywił.
— Do Starodali? Po co? Garrett ci kazał? Powiedz, że tak!
— Tak… wrócę za jakieś dziesięć minut. Muszę iść jeszcze po Ravena. Ty przygotuj sprzęt. — uśmiechnęła się szeroko, po czym pobiegła w stronę Południowej Dzielnicy.

Zapukała w szybę. Chwilę później ujrzała czarnowłosego chłopaka. Otworzył okno.
— Moira? Co ty tu robisz? — zapytał przecierając zaspane oczy.
— Śpiochu, zbieraj się! Idziemy do Yvensword’ów. Możecie mi trochę pomóc.
— Zaraz wrócę… — Raven szybko zamknął okno, po czym odbiegł w głąb swojego domu.
Kilka minut potem wyszedł ze sztyletem w ręku i szerokim uśmiechem na ustach.
— Idziemy, Ian na nas czeka.

Spotkali się pod domem Iana. Chłopak stał już w gotowości: na plecach kołczan ze strzałami, łuk, oraz torba przewieszona przez ramię.
— Muszę jeszcze do mojego… domu… wrócić… na chwilę, bo nic nie wzięłam jeszcze, ale to po drodze…
— Czekaj. Ojciec mi to sprezentował, ale ja wolę łuk… — Jasnowłosy chłopak zaczął grzebać w swojej torbie, po czym wyciągnął coś zawinięte w bordowy materiał.
— Co to?
— Zobacz.
Moira odwinęła materiał. Jej oczom ukazały się porządnie wykonane pazury zakładane na dłoń. Do żelaznej blaszki przymocowane były śrubą, więc można było regulować i blokować ich długość. Metal, z którego zostały wykonane naznaczony był ornamentami roślinnymi.
— Skąd twój ojciec to ma? — zapytała zakładając je na prawą dłoń. Na razie zsunęła je tak, że nie przeszkadzały jej w ruszaniu palcami. Zakręciła śrubę.
Ian wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Zapytam się, ale jak wrócimy.
— Hm… W takim razie nie muszę iść do domu. W takim razie do Starodali.


Dwór Yvensword’ów nie był wysoki, ale za to obszerny. Otoczony był niskim, kamiennym murkiem, po którym wspinały się różnego rodzaju rośliny. Dookoła budynku rozciągał się park. Nad posiadłością górowały stare dęby i świerki oraz klony i lipy. Z niektórych okien światło padało na zielony trawnik. W centrum dachu budynku było coś na wzór kopuły.
Noc była wyjątkowo ciepła. Nieliczne chmury przepływały przez granatowe niebo zakrywając na moment srebrną tarczę księżyca. Z parku dobiegały pohukiwania sów, cykanie świerszczy oraz rechot żab. Gwar miasta został gdzieś w tyle, poza terenami posiadłości.
Troje młodych ludzi przyczaiło się przy jednej z południowych bram prowadzących do posiadłości.
— Rozdzielamy się?
— Nie ma mowy.
— Czemu?
— Po prostu nie możemy, zrozumiano? — ucięła temat Moira. Rozejrzała się po posiadłości.
— Chłopcy, ja pójdę się rozejrzeć, dobra? Macie tu zostać do mojego powrotu, a jakbym nie wracała przez dziesięć minut to idźcie stąd.
— Dobra.
Moira przeskoczyła przez murek, i miękkim krokiem ruszyła przez trawnik.
— Nie pójdziemy stąd, prawda?
— A jak myślisz? — Raven oparł brodę o murek obserwując oddalającą się w stronę parku złodziejkę.

Moira po raz kolejny wbiegła w pokrzywy. Syknęła przekleństwo i ruszyła dalej. Park był bardzo gęsty i rozległy; kto by pomyślał, że coś takiego jest w Starodalach, poza Ogrodem, w którym obecnie żyją Poganie. Wreszcie dotarła pod samą posiadłość. Z daleka wyglądała jakoś inaczej. Teraz sprawiała wrażenie potężnej i groźnej; niczym wielki kot, nad drobniutką myszką. Światła rezydencji co jakiś czas przemieszczały się po oknach, jakby ktoś chodził po pokojach.
Po wschodniej stronie budynku były schody i małe drzwiczki – wejście dla służby. Moira uśmiechnęła się szeroko, po czym zerknęła w stronę południowej bramy. Rozejrzała się jeszcze w poszukiwaniu stajni, w której rzekomo miało być wyjście ewakuacyjne z posiadłości. Niemal przylegała do zachodniej ściany rezydencji. Ruszyła biegiem w jej stronę.
Konie, które znajdowały się w stajni były wyjątkowo spokojne. Na początku trochę zdziwione, ale później nie zwracały na dziewczynę najmniejszej uwagi. Stajennego nie było w pobliżu.
— Gdzie może być wyjście… — mruknęła. Nacisnęła klamkę najbliższych drzwi. Było to malutkie pomieszczenie, w którym leżała cała kupa siana. — Pudło. — Już miała zamykać, lecz… — a może…
Weszła do pomieszczenia i zaczęła kopać w stercie siana. W pewnym momencie usłyszała głuche łupnięcie: to jej ręka uderzyła w klapę od włazu.
— Bingo… Teraz tylko po chłopaków…


— Dziesięć minut już dawno minęło… — mruknął niezadowolony Ian. Raven tymczasem bawił się swoim sztyletem.
— Nie minęło… a poza tym, trochę wiary w dziewczynę…
— Jestem…! — szepnęła Moira przeskakując przez murek niczym kozica.
— Wariatka… I co, wiesz którędy wejdziemy?
— Tak. Przez wejście dla służby. Ian, masz mapę?
— Tak. — Chłopak wyciągnął z torby zwój rdzawego pergaminu, po czym rozwinął go na ziemi. Chmury akurat nie przysłaniały księżyca, a przyzwyczajone do ciemności oczy dobrze widziały mapę.
— Co to? — zapytał Ian dotykając palcem okręgu w centrum mapy, w środku którego namalowany był symbol pogan.
— Zielonego pojęcia nie mam… — Raven zmarszczył brwi. — Może jakaś nietypowa roślina?
— Możliwe. — Moira wskazała na mapie małą kłódeczkę narysowaną w miejscu drzwi do skarbca. — Myślisz, że sobie z tym poradzisz?
— Z każdym zamkiem sobie poradzę. — Uśmiechnął się szeroko. — To jak, idziemy?
Zgodnie kiwnęli głowami, po czym przeszli przez murek.

Ian sprytnie rozprawił się z pierwszym zamkiem – tym od drzwi jadalni.
W pomieszczeniu panował półmrok. Stół świecił pustką, gdyż naczynia po kolacji zostały zabrane. Stały na nim tylko trzy wysokie lichtarze z dogasającymi świecami. Portrety poprzednich właścicieli domów groźnie patrzyły na młodych złodziei czających się pod ścianą. Nikłe światło świec podkreślały to gardzące spojrzenie panów i pań tego starego domu.
Jedna ze świec zgasła z cichym sykiem.
— Co jest dalej? — szepnęła dziewczyna bardzo cicho.
— Chyba sypialnie… — powiedział Raven dziwnym tonem, po czym zaczął się chichrać.
— Debil… — warknęła Moira i nadepnęła mu na stopę. — Po co ja cię tu zabrałam?
Służba najwidoczniej też już poszła spać; tak jak i w kuchni wszystko było przygotowane na jutrzejszy poranek: na stolikach ustawione były czyste naczynia i sztućce, a obok nich leżały żółte, oraz czerwone wałki wosku z nigdy nie zapalonymi, białymi jeszcze knotami. Na innym meblu leżały zwinięte w ruloniki chusty i serwetki, a obok poskładane w kwadraty, zielone obrusy.
Moira przekradła się do następnych drzwi.
— Otwieraj… — syknęła do Iana. Chłopak posłusznie wyjął wytrychy i zaczął majstrować przy zamku. Kliknęło i drzwi stanęły otworem. Przed złodziejami rozciągał się długi korytarz, po którego obu stronach były drzwi. Razem pięcioro. Nad każdymi przybita została tabliczka z imieniem. Od prawej: Melian i Silwan, Milandril, Duma, Finon i Zeldo oraz Raymund.
— Przeszukujemy? — zapytał Ian.
— Wy bierzecie te dwa, a ja za resztę… — szepnęła Moira, gdy wszystkie drzwi były już otwarte.
Chłopcy kiwnęli głowami i ruszyli do pierwszych dwóch pokoi.
Duma okazała się kobietą w wieku około dwudziestu pięciu lat. Jak wskazywał pierścionek na jej ręku już zaręczoną. Pokój był niewielki. Oprócz lusterka zdobionego szmaragdami nie było w nim nic ciekawego. Dziewczyna zmamlała przez sen i przewróciła się na drugi bok. Moira wycofała się z pokoju delikatnie zamykając drzwi. Odwróciła się w stronę otwartych drzwi właścicieli domu. Raven był pochylony nad panią Malian zwinnie zdejmując jej złoty łańcuszek z rubinem z szyi. Kobieta nawet nie drgnęła. Dziewczyna z niedowierzaniem pokręciła głową. Po pokoju Milandril kręcił się Ian zbierając błyskotki z półek. Najwidoczniej Duma i Milandril były bliźniaczkami, lecz ta druga bardziej uwielbiała się stroić biżuterię.
Dziewczyna weszła do pokoju Finona i Zeldo. Ten pokój był nieco większy. Na łóżku leżał pogrążony we śnie dwudziestoletni mężczyzna. Obok niego kołdra była odłożona, a miejsce puste. Moirę zmroziło od karku w dół.
Przełknęła ślinę i mimo wszystko zaczęła zbierać wartościowe rzeczy.
W pewnym momencie myślała że udusi ją własne serce.
— Kim jesteś?
Moira powoli odwróciła się na pięcie. W drzwiach stał mały, najwyżej pięcioletni chłopczyk. Piąstką przecierał zaspane oczy. Na pulchnej buzi malowało się zaniepokojenie.
— Jestem… — powiedziała Moira po krótkiej chwili zastanowienia. — Czarodziejką… dobrą czarodziejką… — Uśmiechnęła się ładnie, po czym wskazała na łóżko. — I jeżeli będziesz grzeczny i pójdziesz spać to wkrótce przyniosę ci coś ładnego. Chcesz?
Chłopczyk otworzył buzię ze zdziwienia, po chwili się uśmiechnął. Tymczasem Moira chwyciła go za rączkę i podprowadziła do łóżka. Przykryła go kołdrą i pogłaskała po policzku.
— Jeśli nikomu nie powiesz, że tu byłam, to przyjdę do ciebie z… z prezentem, dobrze? — szepnęła Moira.
Chłopczyk kiwnął głową.
— A teraz zamknij oczy i idź spać. Bo jak nie zaśniesz, to nie przyjdę. — przestrzegła go nadal gładząc po policzku. Dziecku oczy zaczęły się kleić.
— Słodkich snów… — szepnęła po raz ostatni i miękkim krokiem wycofała się z pokoju tyłem, sprawdzając, czy chłopczyk się nie obudził. Ale i on, jak i jego starszy brat pozostali już w krainie snów.
Chłopcy dalej byli w pokojach. Chyba mieli trochę więcej roboty.
Pozostał ostatni pokój, chłopaka o imieniu Raymund.
Dziewczyna delikatnie pchnęła drzwi które ustąpiły bez najmniejszego zgrzytu.
To pomieszczenie także było niewielkie. Pośrodku stało łóżko, pod ścianami kilka półek z książkami, a pod samym oknem niewielkie biurko. W krótkim czasie z pokoju zniknęły sygnety, monety, noże, zegarki oraz prześliczne, zdobione kamieniami szlachetnymi pudełko od kart do gry.
Na koniec podeszła do łóżka, w którym spał młody, ciemnowłosy chłopak. Wyglądał na mniej więcej piętnaście lat. Kołdrę miał zsuniętą aż do poziomu brzucha, a rozpięta koszula odsłaniała nagi tors. Hormony zrobiły swoje: ręce zaczęły jej się trząść, a serce niemiłosiernie walić, gdy próbowała odpiąć chłopakowi srebrny łańcuszek z głową niedźwiedzia.
W pewnym momencie chłopak odwrócił się na drugą stronę przygniatając dłoń dziewczyny policzkiem. Uśmiechnął się delikatnie. Jej włosy bujały się tuż nad uchem Raymunda. Wreszcie udało jej się wysunąć rękę z pod policzka chłopaka; ruszył lekko głową, po czym uśmiechnął się słabo przez sen.
Moira odetchnęła z ulgą, gdy jej ręka spoczęła na zimnej klamce. Na korytarzu czekali zniecierpliwieni chłopcy.
— No, co tak długo?
— Małe komplikacje… — szepnęła Moira. — gdzie teraz?
— Musimy dojść do skarbca, a idzie się do niego przez korytarz, ten przy łaźniach.
— A nie łatwiej przez salon?
— Dalej… z salonu pójdziemy do biblioteki, tam jest chyba wyjście prawda?
Moira kiwnęła głową. Ruszyli korytarzem i po jakimś czasie dostali się do łaźni.
Było to niskie pomieszczenie, całe wyłożone turkusowymi kafelkami. Po prawej stronie w podłodze wmurowana była wielka wanna, a w pobliżu leżały różne mydła, sole do kąpieli, szczotki i gąbki. W powietrzu dało się wyczuć wilgoć i zapach kwiatów.
Rzeczywiście, obok łaźni był korytarz, który prowadził do bocznego wejścia skarbca.
Gdy Ian rozprawił się z zamkiem dostali się do środka. Było to długie pomieszczenie zastawione skrzyniami, gablotami, kuframi oraz kasetkami. W ścianę wmontowany był sejf z kilkunastoma kłódkami.
— Ian, do dzieła! — szepnął Raven popychając go w stronę sejfu. Potem spojrzał na Moirę. — My się resztą zajmiemy.
Po jakimś czasie Ian zaklął.
Moira podniosła się znad skrzyneczki z drogimi kamieniami.
— Co się stało?
— Ach… znowu wytrych mi się złamał… to już trzeci… Ta ostatnia kłódka…
Raven wstał i podszedł do Iana.
— Daj pomogę ci…
Moira znowu pochyliła się nad kryształami. Po jakimś czasie usłyszała: JEST! i ciche pyknięcie.
— Ciszej ciołki! — dziewczyna odkręciła pokrętło sejfu i odciągnęła ciężkie drzwi do tyłu. Ich oczom ukazała się Lyanesell, oraz cała masa pieniędzy, biżuterii i innych kosztowności.
Moira chwyciła delikatnie Kwiat i włożyła go do torby Iana.
— Uważaj na nią lepiej niż na… Po prostu uważaj, okej?
Ian kiwnął głową.
— Która godzina? Straciłem poczucie czasu…
Moira wyjęła z kieszeni jeden ze skradzionych zegarków.
— Za dwadzieścia pierwsza! Zbieramy się!
— Ale tyle kasy…! — jęknął żałośnie Raven.
— Następnym razem. Jeszcze tylko podłożę fałszywkę. — Moira włożyła do skarbca fałszywy artefakt. — Idźcie przodem, do biblioteki. Tam pod dywanem znajdziecie właz, zrozumiano?!
Chłopcy kiwnęli głowami, po czym wyszli przez drzwi do salonu.
Dziewczyna zaczęła zamykać po kolei kłódki od sejfu.


— Zeldo, czemu nie śpisz?
Finion usiadł na brzegu łóżka. Jego pięcioletni brat siedział na kołdrze i bawił się szmacianą lalką.
— Była tu wrózka.
— Jaka wróżka? O czym ty… przyśniło ci się…
— Nie. Powiedziała, że jak zasnę, to psyniesie mi plezent.
— Dobrze… Zeldo pójdę do łazienki, dobrze?
Chłopczyk kiwnął głową. Finion wstał i wyciągnął długi miecz spod łóżka.

— Ray, wstawaj! Szybko, nie maż się! — Finion silną ręką zerwał pościel ze śpiącego chłopaka.
— Nieee… — jęknął chłopak otulając się ramionami.
— Wstawaj! Złodziejka tu była!
— Że co?! — Chłopak natychmiast poderwał się na równe nogi.
— Wstawaj, głupku!
Raymund chwycił za młot leżący pod poduszką.


Gdy Moira weszła do salonu zamurowało ją.
W centrum pokoju stało olbrzymie, okrągłe akwarium sięgające od szklanej kopuły w dachu, do samej podłogi. Miało z pięć metrów. Światło księżyca, które wpadało przez szklaną czaszę odbijało się w wodzie i tworzyło prześliczne refleksy pełzające po całym pokoju. Na dnie akwarium falowały wodorosty.
Dziewczyna zbliżyła się do niego i położyła rękę na szkle. O dziwo w tym akwarium coś pływało i zbliżyło się do jej ręki. Natychmiast ją zabrała.
Spojrzała pod swoje stopy. Po jej kozakach pełzały światła.
I w tym momencie do pokoju wpadło dwóch mężczyzn z hukiem otwierając drzwi. W pokoju natychmiast zapaliło się oślepiające światło. Moira zmrużyła oczy i zakryła się rękami. Potem przypomniała sobie o pazurach, które natychmiast wysunęła na maksymalną długość.
— RZUĆ W TĘ SUKĘ CZYMŚ! — ryknął starszy. Młodszy chłopak bez namysłu cisnął w nią swoim młotem. Dziewczyna skuliła się i młot trafił w akwarium. Spojrzała pod nogi.
Stała w refleksach świetlnych padających na podłogę. Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko i niemal jednocześnie.
Odwróciła się w miarę szybko, by ujrzeć jak białe rysy biegną od miejsca uderzenia, aż do kopuły. Potem zdążyła jedynie zakryć głowę rękoma i usłyszała szczęk pękającego szkła, oraz szum wody.
Silna fala i odłamki szkła powaliły ją na kolana. Czuła jak ramiona ją pieką, od ran zrobionych przez ostre kawałki. Zaczęła kasłać i krztusić się wodą.
Dopiero po chwili usłyszała jak w jej stronę biegną mężczyźni.
Na jej szczęście poprzewracali się na mokrej posadzce.
Ślizgając się, kulejąc i dalej się krztusząc dobrnęła do biblioteki i wsunęła się w otwarty jeszcze właz. Razem z dywanem klapa opadła na swoje miejsce.
Raymund wbiegł do biblioteki. Zobaczył otwarte okno.
— Finion! Ona uciekła oknem!
Do pomieszczenia wbiegł starszy brat i zbliżył się do okna.
— Zniknęła! Szmata jedna! Widziałeś jej twarz?
— Eeee… niestety nie… nie zwróciłem na to… — zawiesił się na chwilę — akurat na to uwagi…
— Głupi szczeniak! Jedno ci tylko w głowie! Idź po sprzątaczki! — Ryknął na niego Finion wybiegając z biblioteki. Raymund, nieco zamyślony spojrzał ostatni raz w stronę okna, po czym westchnął ciężko i ruszył w stronę pokojów służby.


Moira wygramoliła się z siana i sapiąc wyszła z tunelu. Nadal kulejąc wyszła ze stajni i ruszyła w stronę murku.
— Moira! Moira! — usłyszała przed sobą głos Ravena. Chwilę potem poczuła wokół siebie ciepłe ramiona.
— Ian! Weź ją za nogi, bo ja sam jej nie unios… — I więcej już nic nie usłyszała, bo straciła przytomność.



Dziewczynę obudził potworny ból pleców. Spała twarzą w poduszce, na brzuchu. Podniosła się na rękach i rozejrzała się po pokoju. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest w Dolnych Dormitoriach, a pozwalano jej być tylko w Górnych.
W pokoju była sama. gdy podniosła kołdrę stwierdziła, że cała jej górna część ciała jest owinięta bandażami. Z jękiem opadła na poduszki, gdy jej barki przeszył potworny ból.
— Auuu… — jęknęła. — Jest tu ktoś?
Po chwili do dormitorium wszedł Kelvo.
— Mówiłaś coś, kruszynko? — zapytał ze smutną miną.
Kelvo nie był jej prawdziwym, rodzonym bratem. Jednak znali się bardzo długo, niemal od małego i się przyjęło, że są dla siebie jak rodzeństwo.
— Boli… gdzie chłopaki?... gdzie Garrett?... gdzie Lyanesell?...
— Zwolnij, mała! Musisz leżeć! — chłopak przycisnął próbującą wstać Moirę do poduszki.
— Auu…
— Wybacz, ale musiałem. Co do twoich pytań… — Kelvo usiadł na brzegu łóżka, po czym poprawił okulary i cmoknął. — Chłopcy cię tu przynieśli nieprzytomną… moim zdaniem są teraz w domu… Lyanesell jest z Garrettem, który godzinę temu ją odebrał od Strażnika Draco, a ty… — tu spojrzał na Moirę. — Ty, młoda damo, masz pokiereszowane całe plecy, głowę trochę, ramiona i dekolt. Yulia nie miała pojęcia, co ci się stało. Większość ran już ci zasklepiła, ale…
— Ale…? — Moira odwróciła głowę do Kelvo.
— Ale jest jedna rana, taka na głowie w kształcie łuku…
— I?!
— Ona się nie chce zagoić... Masz tam bliznę, zszywali ci głowę…
Moirze po prostu zrobiło się słabo.
— No pięknie… Zawołasz tu Strażnika Draco?
— Jak będzie wolny, a nie sądzę, to go poproszę. Ale nie licz na cud.
Chłopak wstał i wyszedł z pomieszczenia.
Moira fuknęła w poduszkę. Plecy ją bolały, a głowa piekła gdzieś tak za lewym uchem.
— Ślicznie się urządziłam. Ciekawe czy chłopcy podzielą się ze mną zyskami…
Mruknęła jeszcze kilka słów, po czym ponownie utonęła w krainie snów.


Ktoś potrząsał delikatnie jej ramieniem. A niech się odwali.
Oj, chyba nic z tego… Trzeba się obudzić…
— Moira… Moira, słyszysz mnie? — usłyszała nad sobą ciepły dziewczęcy głos.
Otworzyła jedno oko i ujrzała wysoką dziewczynę, o czarnych włosach poskręcanych w piękne loki i ciemnych oczach.
Yulia była uzdrowicielką. Strażniczką stała się dość dawno, bo w wieku dwunastu lat. Już wtedy jej zdolności lecznicze były fenomenalne.
Z Kelvo łączyło ją dziwne uczucie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się między nimi działo. Często się do siebie uśmiechali, dużo rozmawiali, ale chyba nic poza tym.
— Yulia? Tak, słyszę…
— Przyniosłam ci wody…
Postawiła dzbanek i kubek na stoliku obok łóżka. Usiadła na małym stołeczku obok łóżka.
Dziwne, wcześniej go tu nie było… ciekawe kto był tu w nocy…
— Moiro, jest coś co muszę ci powiedzieć… — Dziewczyna nalała wody do szklanki, po czym podała Moirze, która właśnie usiadła. — Otóż, opatrywałam cię dzisiaj w nocy. Czy… Czy ty miałaś jakiś tatuaż?
Ze zdziwienia Moira aż się zakrztusiła. Przecząco pokręciła głową.
— Aha… No bo… na lewym biodrze masz… coś dziwnego… wygląda jak tatuaż w kształcie półksiężyca…
Moira zrobiła wielkie oczy, po czym odkryła kołdrę i podciągnęła koszulę do góry. Rzeczywiście: na lewym biodrze, równolegle czubkami do prawej łopatki był czarny półksiężyc. Miał długość około pięciu centymetrów.
— Na razie nikt nie wie co to jest. Boli cię to?
Moira pokręciła głową.
— Aha… W nocy odwiedził cię Garrett. Kazał przekazać ci, że Artefakty są już na miejscu, a Theo jest u siebie w domu.
Moira odetchnęła z ulgą. ten złodziej jest niesamowity. I to wszystko w jedną noc…
— Dziękuję Yulio. Jak zobaczysz Garretta, a on będzie miał trochę czasu, to poproś go żeby do mnie przyszedł, dobrze?
— Dobrze. Odpoczywaj. — Yulia uśmiechnęła się szeroko odsłaniając swoje białe zęby w tym duże dwa przednie, po czym wyszła z pokoju.
Dziewczyna wydała z siebie zduszony jęk, po czym powrotem opadła na poduszki.
— Pięknie.
Ostatnio zmieniony 26 maja 2009, 20:56 przez Moira, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Black_Fox »

Przeczytawszy.

Błędów trochę jest, ale da się to czytać.
Głównie składnia i interpunkcja - to jak nieznajomość jezyka programowania, idziesz niekoniecznie po najmniejszej linii oporu.
Pochwalam zasób słownictwa.
Błędy naprawdę są sporadyczne, nie wybija to z rytmu czytania.

:ok

Fabuła jest w porządku. Poczułem klimat. Czytałem to w szkole na informatyce.
Wciągnęło, naprawdę. Jestem pod wrażeniem. Budujesz ciekawe dialogi, a to nie jest takie proste.

Z mojej strony duża pochwała i szacunek.

:-]
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
mystics
Paser
Posty: 234
Rejestracja: 11 listopada 2008, 12:38
Lokalizacja: Czeluści piekła

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: mystics »

Bardzo ciekawie piszesz.
Opowiadanie niczego sobie.
Szybko się czyta, bo wciąga.

Zacięłam się tylko przy:
W krótkim czasie z pokoju zniknęły sygnety, monety, noże, zegarki oraz prześliczne, zdobione kamieniami szlachetnymi.
... co?
co jest zdobione kamieniami szlachetnymi?

Małe niedopatrzenie. :P

Czekam na dalszy ciąg.
Życie ciągle uświadamia nas, jak mało o nim wiemy..
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Cieszę się, że zastosowałaś się do kilku rad :P O ewentualnych błędach już pisałem, więc tutaj zamieszczę jedynie pochwałę: ciekawe i pomysłowe :ok Tak trzymaj...
Przy okazji odniosłem wrażenie, że to opowiadanko jest niejako... kobiece... to pewna pasjonująca egzotyka :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Black_Fox »

SPIDIvonMARDER pisze:Przy okazji odniosłem wrażenie, że to opowiadanko jest niejako... kobiece... to pewna pasjonująca egzotyka
Też tak poczułem - ale to nie wada.
Faktem jest, że poczułem jeszcze bardziej to, że Twój fragment jest bajkowy - ale i to nie wada. :]

Lekka proza po prostu.
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Moira »

W krótkim czasie z pokoju zniknęły sygnety, monety, noże, zegarki oraz prześliczne, zdobione kamieniami szlachetnymi.
aaa... tu mi word się wyłączył i nie poprawiłam. Ale już jest ok.

a tak na marginesie, to dzięki.

wasz doping bardzo motywuje do dalszego pisania :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Kradzież w Blasku Półksiężyca :P

Post autor: Caer »

Z góry przepraszam za ogólniki, tekst czytałam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz zmobilizowałam się, żeby się zalogować ;).

Tekst... podoba mi się. Z kilkoma rzeczami się nie zgadzam (trochę zbyt... naiwne, jak dla mnie, ale to pewnie tylko ja, usiłuję stworzyć świat jak najbardziej rzeczywisty i wiarygodny), ale generalnie wciągnął mnie. Co mi się podoba, to podział całości na krótkie scenki i dialogi. Niektóre są naprawdę świetne.
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

[LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

Nie mieliśmy wyjścia.
Nie mogliśmy nadal kryć się w cieniu.
Nie jesteśmy złodziejami.
Równowaga MUSIAŁA być zachowana.
Jednak Artefakty zostały Naruszone.
Spokój został zachwiany.

- Kronika Strażników, rozdział XXV, strona 198, wers 3





Obcasy butów z hukiem uderzały o kamienną posadzkę. Dziewczyna mijała kolejne lampy, a jej cień przeskakiwał z jednej ściany na drugą.
Po krótkiej wędrówce doszła do dużego pomieszczenia, które oświetlone było przez wielki żyrandol oraz ogień buchający z kominka.
Był początek stycznia. Za oknem przelatywały wielkie płatki śnieżnego puchu.
Dziewczyna położyła niesione książki i zwoje pergaminu na jednym z kilkunastu stolików i usiadła na krześle. Spod blatu wyciągnęła pojemnik z atramentem, oraz pióro. Otworzyła jedną z ksiąg na założonym czerwonym sznureczkiem miejscu, po czym z podręcznej torby wyciągnęła notatnik.
Dziewczyna zagłębiła się w lekturze.
„Nasza siedziba została ujawniona, gdyż dalsze ukrywanie było… zbędne. Niech całe Miasto zobaczy, kto je chronił przez… te wszystkie lata. Największym jednak problemem jest to, że wszystkie przepowiednie zniknęły. W tym momencie nie mamy na czym opierać swych domysłów. Prawdę mówiąc i tak nie miałby kto ich nam przetłumaczyć. Aktualnie nie mamy żadnego interpretatora. Nasza ochrona, którą sprawiamy nad Miastem jest teraz bardzo… niepewna… musimy mieć nadzieję, że…
Rozległo się cichutkie pukanie.
Do pomieszczenia weszła młoda zielarka w zielonej szacie.
— Mogę? — zapytała. W rękach trzymała tacę. Dziewczyna siedząca przy stoliku kiwnęła głową.
Zielarka podeszła do niej i postawiła tacę na miejscu wolnym od papierów. Na niej stał niewielki torcik, butelka wina oraz dwa kieliszki i talerzyki.
— Wszystkiego najlepszego z okazji dziewiętnastych urodzin, Moira.
— Ojejku! Dziękuję, Nira! — Moira wstała znad papierów i uściskała dziewczynę.
Nira była wyższa, miała długie kasztanowe włosy, grzywkę i lodowe, błękitne oczy. Na nosie okulary w brązowych oprawkach. Jej ponad trzydziestostronicowa praca na temat leczniczych roślin Pogan zapewniła jej wymarzoną pracę zielarki.
— Jest mi bardzo miło, ale… — spojrzała na butelkę wina. — Nie mogę. Muszę nad tym trochę posiedzieć, czuję, że coś jest nie tak.
— Nie tak? — zdziwiła się Nira. Poprawiła okulary na nosie i usiadła na blacie sąsiedniego stolika. Moira wyrwała z notatnika jedną kartkę, po czym położyła ją na nim, jako na podkładce.
W tym momencie do skryptorium wbiegł zasapany Strażnik.
— Zielarza… Szybko… Ze Strażnikiem Draco… Źle… — oparł się o stolik dysząc ciężko. Wiek robił swoje, a on do młodzików nie należał.
Nira natychmiast się zerwała z miejsca i pobiegła w stronę gabinetu Pierwszego Strażnika. Moira tymczasem westchnęła ciężko i pochyliła się ponownie nad księgą.
...Nasza ochrona, którą sprawiamy nad Miastem jest bardzo… niepewna… musimy mieć nadzieję, że…
— Ty nie idziesz? — znad tekstu wyrwał ją męski, twardy głos.
— Nie idę, Serevan. — Spokojnie zamoczyła pióro w inkauście i na kartce zaczęła kreślić: Wnioski…
— Czemu?! Przecież to Pierwszy Strażnik Draco!
— I tak tam nic nie zdziałam. Nie jestem ani uzdrowicielką, ani zielarką. Po co robić niepotrzebny tłok? — zapytała beznamiętnie, pisząc słowa: boimy przyznać się do błędu. Brak przepowiedni sprawia, że jesteśmy całkowicie bezradni.
Strażnik podszedł do jej stolika. W tym momencie dziewczyna zamknęła księgę, chowając kartkę oraz notatnik między jej stronicami. Zebrała resztę książek i ruszyła do wyjścia.
— Co robiłaś?
— Spisywałam… osobiste spostrzeżenia… — uśmiechnęła się lekko i ruszyła do dormitoriów.

Zamknęła na klucz swoją skrzynię i przeciągnęła się.
Cóż… trzeba zobaczyć co tam słychać u Pierwszego Strażnika.
Położyła dłoń na rzeźbionej klamce drzwi prowadzących na korytarz. Już miała je otwierać, gdy zza nich usłyszała stłumione głosy dwóch akolitów.
— …To na pewno znowu ten Garrett! Najpierw Caduca…
— To nie był on! Już nie pamiętasz? To Gmall!
— Och! Oczywiście, że pamiętam, Thickery! Ale on nigdy nie przestanie być złodziejem. Tak samo jak nigdy nie przestaje się być mordercą. Wystarczy, że zabijesz jednego człowieka, a przez całą resztę życia spoczywa na tobie piętno zabójcy i baczne oko Budowniczego…
— Tristan! Daj spokój! Po co by to było biednemu Garrettowi?
— Nie słyszałeś? Pierwszy Strażnik Draco otrzymał bardzo drogocenny prezent...
— Jaki?
Moira przyłożyła ucho do drzwi ale nic nie usłyszała.
— Och! Naprawdę? Od kogo?
— Tego jeszcze się nie dowiedziałem…
— Szlag! Szeptali… Cóż…Trzeba dowiedzieć się, co to takiego…
Dziewczyna rozpuściła włosy, bardziej zacisnęła pas na biodrach i nieco odsłoniła dekolt. Delikatnie nacisnęła klamkę.
— Witam… — uśmiechnęła się niewinnie. — Ominęło mnie coś?
— Ooo… Moira… Dopiero wstałaś, co? — Tristan zaśmiał się głupio, a jago wzrok bezceremonialnie padł na dekolt dziewczyny.
Wrrrr…
— Tak… — Moira stłumiła udawane ziewnięcie. — Więc? Ominęło mnie coś ciekawego?
— Tak! Coś się dzieje z Pierwszym Strażnikiem!
— Ojejku… — dziewczyna pozornie się zasmuciła. — Czemu? Ktoś mu coś zrobił?
— Właśnie nie wiemy. — Akolita Thickery wzruszył ramionami.
— No coś ty! Wiemy! To znaczy… ja osobiście uważam, że to Garrett…
— Ale czemu? — Moira niewinnie zamrugała oczami.
— Bo Draco dostał prezent…
— Jaki? — Moirze zaczęło walić serce.
Akolita Tristan podszedł do niej i nachylił się jej nad uchem.
— Dostał w swe OSOBISTE posiadanie Oko.
Moirę tak to zaskoczyło, że zapomniała, że udaje i że ma grać słodką i niewinną niewiastę.
— Skąd on do cholery ma Oko?! — Thickery uniósł brwi.
— No nie wiem… — Moira bez żadnych oporów wyminęła obu i z hukiem obcasów ruszyła do komnaty Pierwszego Strażnika Draco.


Włożyła Pierścień Strażnika do otworu w ścianie i zaczekała, aż się kamienne wrota się rozsuną. W pomieszczeniu był duży tłok. Na łóżku leżał biedny Pierwszy Strażnik Draco, a wokół niego tłoczyli się uzdrowiciele oraz zielarze.
— On potrzebuje spokoju! Wyjdźcie stąd! — krzyknęła. Wszystkie oczy podniosły się na nią.
Dziewczyna bardzo lubiła Draco. Znała go już od dzieciństwa. To właśnie dzięki niemu stała się Strażniczką. On odkrył w niej skryty potencjał. Był to taki pogodny i pełny życia staruszek… A teraz? Leżał sflaczały na łóżku. Jego wysokie czoło pokryte było potem. Pierś szybko unosiła się i opadała przy oddychaniu.
— No dalej! I tak mu nie pomożecie!
— A skąd ta pewność?
— Bo wiem co mu dolega.
— A to ciekawe… Więc? Słuchamy cię…
— Żadni uzdrowiciele tu nie pomogą. Po prostu zabierzcie stąd Oko. Wiecie jak ono działa na ludzi. Wystarczyło przejrzeć „Rozważania na temat Artefaktów”. — powiedziała opierając się o kamienną ścianę. Obok niej wisiał wielki obraz przedstawiający olbrzymią dziurkę od klucza.
Po pokoju przebiegły stłumione szepty, śmiechy i drwiny.
— Moiro. Oka tu nie ma. Ubzdurałaś coś sobie, jak zwykle. Ech… Jakbym normalnie Garretta słyszał. Powinnaś udać się z tym do jakiegoś lekarza… — powiedział Serevan.
Bystra Mała Złodziejka… Tak… ona ma rację… Nie powinno mnie być przy tym biednym staruszku… To nie jemu mnie podrzucono… Biedaczek… Myślał, że to do niego…
Wszystkich zmroziło, gdy usłyszeli syczący głos oka.
— Eee… Gdzie jesteś? Eee… Panie Oko? — zapytał Serevan kręcąc się i rozglądając po całym pomieszczeniu. — Eee… Wszyscy wychodzą… — stęknął.
Ludzie pospiesznie zaczęli wychodzić z pokoju.
Gdy w gabinecie Draco została tylko trójka, a właściwie czwórka: Severan, Draco, Moira oraz Oko, Strażnik zapytał:
— Skąd wiedziałaś?
— Mam swoje źródła. A teraz zabierz stąd to Oko, bo się biedak wykończy… — dziewczyna podeszła do łóżka i usiadła na jego skraju. Położyła rękę na czole starca. Było bardzo ciepłe. — No już! Zabieraj je!
— Ale gdzie ono jest?!
Tutaj ślepcze! W sejfie! Ja mam jedno oko, a widzę więcej niż ty z dwojgiem! — syknęło Oko.
— Ale gdzie jest ten sejf?! — wrzasnął zdenerwowany już Strażnik.
— Pod obrazem. — powiedziała spokojnie Moira, ocierając pot z twarzy starca.
Serevan dziwnie na nią spojrzał. Otrząsnął się po czym odchylił obraz przedstawiający dziurkę od klucza.
— Idealnie. A klucz?
Moira wstała i podeszła do mężczyzny. Z włosów odpięła jedyną spinkę i zaczęła grzebać przy zamku. Zaklęła cicho. Od ponad kilku lat tego nie robiła. Po chwili kliknęło i sejf był otwarty. Strażnik spojrzał na dziewczynę z obrzydzeniem.
Otworzył skrytkę i wyjął z niej Artefakt. Przyglądał mu się ze szczerym obrzydzeniem, niemal tak samo jak na Moirę.
Bardzo dobrze Młoda Złodziejko. Wiesz gdzie mnie zabrać…
— Tak. Z powrotem przyczepię Cię do fontanny! — krzyknął Serevan i wyszedł z pokoju. Kamienne drzwi się za nim zasunęły.
Starzec, który leżał na łóżku jęknął.
Dziewczyna podbiegła do łóżka i klęknęła przy nim.
— Strażniku Draco, niech mi Strażnik powie: skąd Pan wziął Oko? — zapytała szeptem.
Mężczyzna zakasłał, po czym uchylił delikatnie powieki.
— Przyszła paczka… — ponownie zaczął kaszleć. — Miała na sobie adres w nieznanym mi języku… — wyszeptał jakby ze wstydem. — Byłem ciekawy… Na początku wszystko było dobrze, ale dziś wieczorem… — Znowu zakasłał.
— Pójdę po medyka. — Dziewczyna wstała z klęczek i wychodząc przez kamienne wejście pobiegła w stronę Refektarza.
Wpadła do obszernej jadalni i krzyknęła:
— Z Pierwszym Strażnikiem jest lepiej, ale potrzebuje medyka!
Od stołu natychmiast wstało kilkanaście osób i wyszło z sali.


— Otwieram czwarte w tym miesiącu Zebranie Rady Strażników! — Pierwszy Strażnik Draco uniósł ręce do góry. Był już w trochę lepszej formie, ale nadal potrzebował opieki. Moira podsunęła mu krzesło, po czym starzec na nim usiadł z cichym jękiem. Dziewczyna pierwszy raz oficjalnie była na zebraniu Rady. Była tu tylko ze względu na to, że Draco wymagał opieki i ją o to poprosił. Co zresztą ją bardzo zdziwiło.
— Diakonie Marcusie, przeczytaj akt oskarżenia. — powiedział donośnym głosem Strażnik Marder.
— Garretcie, zostałeś oskarżony o podłożenie niebezpiecznego artefaktu jednemu z Braci z naszych szeregów, co w konsekwencji spowodowało pogorszenie jego stanu zdrowia. Czy przyznajesz się do winy?
— NIE. Niby czemu miałbym się przyznawać do czegoś, czego nie zrobiłem?
— Może Garrett jest niewinny? — zapytała Strażniczka Nira.
— Właśnie. — Poparł ją Emtej. — Wiadomo, że Szachraj maczał w tym palce, więc to może ktoś ze środowiska Pogan…
— Emtej! Znowu zaczynasz te dziecinne sprzeczki? — krzyknęła ciemnowłosa Strażniczka.
— To wcale nie było do ciebie! Jak już mówiłem, Szachraj…
— Wiadomo, że przez długi czas Oko było przechowywane w Nawiedzonej Katedrze Młotodzierżców! — przerwała mu Nira.
— Dałabyś spokój! Przecież to oczywiste, że Młotodzierżcy chronili ludzi! Za to Szachraj…
— Panie Wielki Uczony, czy pan nie wie, że Szachraj został pokonany?!
— I to mówi taka zapalona Poganka?! Co ty tu w ogóle robisz?!
Wiele osób na Sali wydało zduszony okrzyk.
Nira zmrużyła swoje błękitne oczy.
— Nadal jesteś zazdrosny o tamtego faceta?!
— Nie jestem! Budowniczy, proszę, daj mi cierpliwość!!!
— Obydwoje straciliście Równowagę!
— Mam to już gdzieś!!! — Nira zerwała łańcuszek ze złotą dziurką od klucza i zrzuciła z balkonu, po czym zniknęła w mroku swojego stanowiska. Emtej fuknął pokręcił głową i zrobił to samo.
Zapadła długa, niezmącona niczym cisza.
Po długim czasie odchrząknął Spidey i zapytał:
— Więc… Garrettcie, co robiłeś tego dnia?
— Ho, ho! Co robiłem? To nie jest wasza sprawa, nie sądzicie?
— Przestań ironizować! — w Sali Obrad rozległ krzyk diakona Spidey’a.
— Zaczekajcie. — Edverson uniósł pojednawczo dłonie. — Dajmy się Garrettowi wypowiedzieć.
— Ciekawe. Wy mi ZAWSZE dajecie się wypowiedzieć… Powiem wam tylko, że to na pewno nie ja. — Prychnął śmiechem. — Wy się nigdy nie zmienicie.
Moira wychyliła się aby zobaczyć Garretta siedzącego na krześle w centrum Sali. Był obserwowany przez całą masę par oczu, a na jego twarzy jak zwykle panował niewzruszony spokój.
— Marne wyjaśnienie… — to był głos Strażnika Kerte’a.
— A co to właściwie za artefakt?
— Nie udawaj głupiego, Garrett. Przecież dobrze wiesz, że to było Oko. A jak wszyscy dobrze wiemy, jesteście ze sobą blisko. — Kontynuował Spidey.
Moira pokręciła głową z niedowierzaniem. Garrett naprawdę o niczym nie wiedział. Zresztą od początku wiedziała że to nie on. On nie lubił mieszać się w takie sprawy. Zazwyczaj ktoś go do tego zmuszał.
Spojrzała błagalnym tonem na Pierwszego Strażnika, ale z wielkim zdziwieniem stwierdziła, że on drzemie sobie w najlepsze.
Odetchnęła ciężko i szepnęła: przepraszam, staruszku…
Podeszła na skraj balkonu i donośnym głosem powiedziała, przerywając wypowiedź Strażnika Tobbiego:
— Czego wy chcecie od tego biednego Garretta?! Czy wy nie widzicie, że on nie ma z tym nic wspólnego? Jesteście tak zapatrzeni w siebie, że uważacie… BA! Wy nawet nie zastanawiacie się nad tym! Od razu zwalacie na biednego Złodzieja! Najłatwiej, prawda?! Nie pomyśleliście, że to mógłby być ktoś z poza Miasta? A czy wy w ogóle wiecie skąd Draco miał to Oko?! — wyrzuciła z siebie. Jej głos jeszcze chwile odbijał się od ścian Sali Obrad.
— Po co?! Przecież wiadomo, że było przy fontannie, przy której jest właśnie teraz! — Krzyknęła Strażniczka Ellen. — A kto mieszka przy naszej słynnej fontannie? O jakie to dziwne, właśnie Garrett!
— A dowody?
— Po co? To jest przecież oczywiste.
— Pierwszy Strażnik Draco powiedział, że dostał je paczką! Sam nie wiedział skąd. Ta paczka najprawdopodobniej w ogóle nie była do niego! Pytaliście go w ogóle? Jak wy do jasnej cholery strzeżecie tej Równowagi?! Co się z wami w ogóle stało? Zawsze chodzicie na łatwiznę?
— A kim ty w ogóle jesteś żeby nam ubliżać!? — krzyknął Edverson.
— Właśnie! — poparła go Ellen. — Właśnie, gówniaro! Kim ty jesteś? Mała Złodziejka! — Prychnęła z pogardą. — Sprawdźcie, czy nic wam nie poginęło! — Kobieta zaniosła się donośnym śmiechem.
— Tak?! — Krzyknęła Moira. W gardle czuła wielką gulę. — Dobra, odchodzę! Chrzańcie się wszyscy! — zerwała z szyi złoty łańcuszek z malutką złotą dziurką od klucza i rzuciła go z balkonu w dół, tak jak Emtej i Nira.
Ten z delikatnym brzdękiem uderzył o kamienną posadzkę.
Garrett uśmiechnął się pod nosem i wstał z krzesła. Przynajmniej tym razem go nie przykuli.
— Chyba sobie wszystko wyjaśniliśmy? — Spojrzał w górę. Strażnicy powoli niknęli w mrokach swoich balkonów.
— Zamykam posiedzenie Rady Strażników… — powiedział ledwie słyszalnie któryś ze Strażników. Po chwili dodał szeptem: — Co się dzieje…? Rozpadamy się… Równowaga jest już dla innych… zbędna…
Zgasły ostatnie pochodnie i w Sali Obrad pozostał tylko Garrett.
— Ech… Rozumiem, że tak.


W gospodzie „Pod Dębowym Sękiem” było wyjątkowo tłoczno. Kilkanaście pijaków, kurtyzany, pracownicy z pobliskiego portu i jakaś drobna zakapturzona postać w kącie sali. Garrett dobrze wiedział, kto to jest, więc dosiadł się do jej stolika.
— Niezła robota, Mała. — Zaśmiał się niskim śmiechem. — Pokazałaś im.
— Naprawdę nie wiesz, o co chodziło z tym Okiem? — zapytała, zdejmując kaptur.
— Niestety. — Garrett westchnął po czym skinął na barmana. Po chwili ten przyniósł piwo. — Dla niej tylko mleko.
— Hej! — powiedziała z wyrzutem. — Nie jestem dzieckiem! Też piwo poproszę!
— Oto panny piwo. — Barman postawił przed nią kufel z bursztynowym płynem. Dziewczyna z zadowoleniem skrzyżowała ręce na piersi.
Garrett w milczeniu opróżnił jedną czwartą kufla.
Moira uważnie mu się przyjrzała. Jego twarz pokrywały już zmarszczki, a i oczy nie lśniły już tym dawnym młodzieńczym blaskiem.
— Zresztą, po co mi by było to Oko? — zapytał oblizując wargi. — Odebrano mi jedno, nie chcę stracić drugiego. Nie darzę sympatią tego „czegoś’. Mam związane z tym złe wspomnienia.
Moira westchnęła ciężko. Spojrzała na stojący przed nią kufel. Bez wahania sięgnęła po niego i wypiła do dna.
Mężczyzna uniósł brwi.
— Daj spokój! Co ja teraz ze sobą zrobię? — zapytała ocierając usta wierzchem dłoni.
— Wiesz… W Mieście pracy nie brak, wystarczy się rozejrzeć. Możesz też spróbować przybłąkać się do Młotodzierżców lub Pogan. A gdyby i to ci nie pasowało… — Garrett wstał, bo jego kufel też był już pusty. Moira zrobiła wielkie oczy. — To ci powiem, że… — Ostatni raz nachylił się nad stolikiem. — …złodziejem jest się na całe życie.... — Uśmiechnął się tajemniczo i wyszedł z lokalu.
Dziewczyna także wzięła swój kufel. Postawiła go przed barmanem i wyszła z gospody. Zerknęła na Pierścień Strażnika ostatni raz po czym zsunęła go z palca i włożyła do kieszeni. W Starodalach zatrzymała się przy kanałach. Wyjęła pierścień z kieszeni i wrzuciła do wody.
Kiwnęła głową z zadowoloną miną, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Starej Dzielnicy.
— Pssst! — zza rogu wychyliła się znajoma twarz i błękitne oczy.
— Nira?! Co ty tu… — Spojrzała na jej ubranie. Długą zieloną strażniczą togę zastąpiła, krótka, trawiasta tunika przepięta pasem. Włosy miała w nieładzie. — …robisz…
— Chodź ze mną! Chodź do Pogan! Tam jest naprawdę… leśniawo…
— Nie idź! — Z przeciwnej strony szedł wysoki mężczyzna w płaszczu.
— Ssspadaj stąd Młotku! — syknęła Nira. Przybrała pozę obronną, niczym zagrożona kocica.
— Dobrze ci radzę, nie idź z tą… plugawą istotą. — powiedział Emtej. Spod płaszcza wyglądała szkarłatna szata.
Heh… Wiernymi Strażnikami to oni nie byli…
— Wszystko ty popsuwszy! — syknęła Nira wytykając go długim, szczupłym palcem.
— Nie odzywam się do istot niegodnych Budowniczego! — krzyknął były Strażnik.
— Raczej nie skorzystam z waszych… Propozycji… W takim razie wy sobie pogadajcie, a ja znikam… — mruknęła Moira.
— Kiedyś byłaś inna, Leśna Brudasko!
— Akurat, Głupoludzie! — wrzasnęła Poganka. — Hej! A gdzie się Moira podziawszy?
Ostatnio zmieniony 30 lipca 2009, 12:46 przez Moira, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek
Awatar użytkownika
NiRa
Mechanista
Posty: 488
Rejestracja: 15 stycznia 2008, 17:52

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: NiRa »

Moirze się udawszy opowieść :-D
Temat też ciekawy,strażnicy tracący tak uwielbianą przez nich równowagę.
Dzięki za umieszczenie mnie w Twoim dziele ;)

-Medyk! Czy ja umrę?
-Niewykluczone.
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Hadrian »

Super :!: :!: :!: Nie wiem za bardzo o co chodzi, ale to dlatego że nie grałem w T:DS. Dodałaś użytkowników forum: Nirę, Edversiona. Miałaś to na myśli czy przypadkiem?
MTJ
Miastolud
Posty: 41
Rejestracja: 23 września 2008, 20:05

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: MTJ »

Ja się tam nie znam, ale chyba dosyć przyzwoite. ;) Znalazłem parę błędów gramatycznych albo wyrazów lub zwrotów które mi nie pasowały ale nie chcę mi się ich wypisywać, tym się pewnie inni zajmą (Black Fox, Spidi, do dzieła!).

Bardzo podoba mi się "moja" postać i sceny w których występuje. :-D
Awatar użytkownika
dario
Arcykapłan
Posty: 1412
Rejestracja: 08 lutego 2007, 09:15
Lokalizacja: Tychy

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: dario »

Wow rewelka ;) podobał mi się klimat i użycie nazw użytkowników forum - czułem się tak rodzinnie czytając to opowiadanie :-D
Moira pisze:A teraz? Leżał sflaczały na łóżku
W tym momencie wybuchłem śmiechem - hehe sflaczały :-) ma się tą łeb nie powiem :-) poza tym nie ma co, Moira się postarawszy bardzo :ok
Alla Juventus vincere non è importante. E’ l’unica cosa che conta
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

miałam to na myśli, a wcześniej nawet pytałam o zgodę :)


lubię pisać o osobach, które rzeczywiście istnieją więc nie zdziwcie się, bo na pewno będę jeszcze o takie rzeczy prosić ;)

he he
jak miło :)

dzięki wszystkim


(ale tak na przyszłość to się zgłaszajcie jak proszę o imiona to będzie takich opowiadań więcej)
8-)
Obrazek
Awatar użytkownika
dario
Arcykapłan
Posty: 1412
Rejestracja: 08 lutego 2007, 09:15
Lokalizacja: Tychy

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: dario »

To ja już teraz rezerwuje sobie miejsce z użyciem mojego nicku :P
I prosze (jeśli można) abyś użyła go w środowisku Pogan :kwd jako szaman albo cuś - taka mała prośba na "psysłość" ;)
Ostatnio zmieniony 14 lipca 2009, 21:35 przez dario, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

miałam taki zamiar ;)
zdziwiłam się że przy tym opowiadaniu nie poprosiłeś... tak naprawdę to już w nim był twój nick, ale że nie otrzymałam zgody, został zmieniony :cry:
Obrazek
Awatar użytkownika
dario
Arcykapłan
Posty: 1412
Rejestracja: 08 lutego 2007, 09:15
Lokalizacja: Tychy

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: dario »

A na jaki model mnie wymieniłaś :P ?
Alla Juventus vincere non è importante. E’ l’unica cosa che conta
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Moira »

miałeś być jednym ze strażników :)

ale mam już pomysł na następne opowiadanie... więc...
ZGŁASZAĆ SIĘ... (na priv, albo SB)


wiem jak to jest jak ktoś cie umieszcza w opowiadaniu, a ja lubię uszczęśliwiać ludzi :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Równowaga jest już... zbędna...

Post autor: Edversion »

Bardzo ciekawe opowiadanie. Muszę przyznać, że stanowisz dla mnie groźną konkurencję. ;)

Tylko dwie kwestie Strażnika Edversiona? Lepiej niż wcale. :-D Masz moje pozwolenie na używanie mojego nicku w kolejnych opowiadaniach. 8-)
ODPOWIEDZ