[LITERATURA] Personifikanty

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

[LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Edversion »

[UWAGA: Ostrzegam wszystkich fanów (szczególnie tych których nie wygrali jeszcze TDS), że w opowiadaniu znajduje się wiele informacji z trzeciej części gry (TDS), które mogą zniszczyć zabawę graczowi! Dziękuję.]
Przepraszam za utrudnienia w odbiorze tekstu. Dziwnie mi się to wszystko skopiowało. Nie ma akapitów, itp.

DEADLY SHADOWS
ZŁOWIESZCZE CIENIE


I widzieli, że razem połączone dają wielką moc,
której wszyscy głęboko w sercu pragnęli.
Nie mając wyboru postanowili je ukryć i chronić,
ale wiedzieli, że wcześniej czy później wyjdą na światło dzienne.

-Kroniki Strażników

* * *

CZĘŚĆ 1

11 dni wcześniej

- Jesteś pewien, że on to wypiwyszy?
- Tak, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Mężczyźni szli ulicami Skalnego Targu.
- Gdzie on poszedłwszy? Nie możemy go zgubiwszy, a ukrywać on się potrafiwszy.
Usłyszeli pośpieszne kroki. Ktoś biegł.
- To on! Za nim! Nie może nas zauważyć!
Ruszyli w pościg. Ich cel był dobrych kilkanaście kroków przed nimi. Skręcił w boczny korytarz.
- Cholera! Za nim!
Słyszeli jeszcze jego kroki, po czym do ich uszu dobiegło dziwne sapanie i pomrukiwanie. Po nich nastąpił odgłos jakiegoś płynu rozlewającego się na ulice Miasta.
Jeszcze kilka kroków...
Mężczyźni dopadli na Dziedziniec Terkes. Oprócz nich i dziwnego posągu w kształcie gobelina, nie było tu nikogo.
Jeden z nich kucnął nad dość dużą, pomarańczową kałużą z resztkami jedzenia. Na jego ogolonej i pokrytej licznymi bliznami twarzy zagościł szeroki uśmiech.


Dzisiaj

Garrett, wracając do swojego domu, czytał poranne wydanie "Gościa Miejskiego". Jego uwagę przykuł długi artykuł o prowadzonym od dwóch miesięcy śledztwu w sprawie "Budynku z Nikąd": "Uzgodnione zostały fakty, że budynek pojawił się w maju bierzącego roku, zaraaz po tych niezwykłych i jak dotąd niewyjaśnionych nocnych rozbłyskach, które oświetliły na kilkanaście sekund całe Miasto. Te dziwne wydarzenia, w jakiś sposób łączące się ze sobą..."
Był środek nocy. Wszędzie wokół ciemność i cisza. Ulice oświetlało kilka elektrycznych latarń. Nad domami przeleciała szarobura sowa, głośno przy tym hucząc. Ulice puste. Przez całą drogę, złodzieja ominął zaledwie jeden mieszczanin, który z resztą nie zwrócił na niego większej uwagi. Wszyscy byli wystraszeni tymi niezwykłymi wydarzeniami, które nastąpiły po umieszczeniu wszystkich personyfikantów w odpowiednich miejscach. Tylko Wybraniec i Strażnicy wiedzieli, co się tak na prawdę stało.
Odłożył gazetę i wszedł na dziedziniec przed swoim domem. Kątem oka spojrzał na studnię, przy której wszystko się zaczęło i skończyło. To tutaj..
Brzdęk przewróconej skrzynki.
Garrett pośpiesznie spojrzał w stronę swojej kamienicy, pod którą znajdowało się źródło tego hałasu. Szybko przyległ do ściany, a w jego ręce nie wiadomo skąd pojawił się sztylet.
Dostrzegł zarys postaci, podejrzanie rozglądającej się w koło.
Kto o tak późnej godzinie mógł się szlajać pod jego domem?
Ciemna postać cofnęła się kilka kroków i potknęła się o dużą, niebieską cegłę. Wylądowała na ziemi.
"Kto jak kto, ale nawet Straż Miejska nie jest aż tak niezdarna. Nic mi nie grozi" - pomyślał Garrett chowając sztylet do pochwy i wychodząc z cienia.
Tajemnicza postać wstała na nogi, i musiała go zauważyć, gdyż cofnęła się jeszcze kilka kroków, tak, że cień zakrywał jej górną połowę.
- A więc już jesteś - odezwała się.
Garrett stanął w pół kroku. Jego otwarte usta, utworzyły niemal idealne "o", a oczy prawie wyszły mu z orbit. Nie mógł w to uwierzyć.
- A-Artemus? - wyjąkał.
Pierwszy raz widział, aby jakikolwiek Strażnik zachowywał się aż tak niezdarnie i tak głośno. To całkowicie do niego nie pasowało.
- Jak to się stało? - w końcu odzyskał mowę, a swoją twarz przywrócił do porządku - Myślałem, że dalej zamierzacie ukrywać się w cieniu, a ty zachowujesz się tak jakbyś chciał obudzić całe Miasto.
- A więc o to chodzi - powiedział Artemus - Każdy może mieć słabszy dzień, zwłaszcza bywszy..
Nastąpiła krótka cisza.
- Co? - niedowierzał złodziej.
- Co co..?
Garrett spojrzał uważnie na Strażnika.
- Od kiedy to używasz języka pogan?
- Aaa... więc to o to.. Cóż.. to taka moja nowa moda bywszy..
Mistrz Złodzieii osłupiał.
- Nic już nie rozumiem. Po tych ostatnich wydarzeniach wszyscy poszaleliście. Gdyby nie twój głos, nigdy bym cię nie poznał..
Kolejna chwila ciszy. Tym razem przerwał ją Artemus.
- Dobra, śpieszę się. Przejdę od razu do rzeczy. Chciałbym, abyś coś dla mnie ukradł.
- Chcieć każy może.. - zadrwił złodziej.
- Chodzi o Kielich Budowniczego.
Dla Garretta ten dzień coraz bardziej przestawał mieć sens.
- Przecież dopiero co oddaliście go w ręce Młotodzierżców, mówiąc, że tam będzie najbezpieczniejszy.
Artemus lekko się zmieszał.
- Nastąpiły.. zmiany planów. Tak. Musisz go dla mnie.. ekhem.. dla nas skraść.
- Nic nie muszę - odpowiedział Garrett, odwracając się.
Ruszył z powrotem.
- Zapłacimy ci szczerym złotem.
Stanął, odwrócił się i spojrzał w miejsce, gdzie w cieniu znajdowała się twarz Strażnika. Próbował zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Przez głowę przelatywały mu setki myśli. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Świat zaczynał szaleć...

Katedra Św. Edgara nie zmieniła się niczmy, odkąd Garrett ostatnim razem ją odwiedzał. Ogromna, potężna budowla, grube kolumny podtrzymujące dach, rzędy siedzeń ustawionych w stronę ołtarza.. innymi słowy kolejna świątynia wzniesiona ku czci Budowniczego, przez fanatycznych Młotodzierżców.
Po zwróceniu im Kielicha, Młotodzierżcy nie żywili już urazy do złodzieja. Ba, próbowali mu pomóc, chcieli być zawsze przy nim, aby już nigdy nie stracić tak przydatnych i bezcennych kontaktów. Garrettowi się to nie podobało, ale czasami, co musiał przyznać, takie stosunki z tymi fanatykami mogły być bardzo przydatne. Tak jak teraz, gdy to uzbrojony w potężny, żelazny młot, strażnik otwierał specjalnie dla niego bramę do katedy.
- W jakiej to sprawie przychodzi nasz niepowtarzalny złodziej? - zapytał z uśmiechem na twarzy Młotowiec.
- W żadnej szczególnie - odpowiedział Wybraniec, a za nim opadła metalowa krata - Po prostu chciałem się pomodlić do Mistrza Budowczniego.
Strażnik, z początku zaskoczony, teraz był coraz bardziej wesoły.
- Nie widziałem, że jest pan tak wielce uduchowioną osobą.
Garrett spojrzał na niego z gniewem.
- Masz jakiś problem. Może ja tu coś zdziaławszy..?
Urażony młotodzierżca wrócił na swoje stanowisko i już więcej się nie odezwał.
Środek katedry patrolowało dwóch strażników. Przy ołtarzu stał kapłan, wertując i przygotowując jakieś księgi. Świątynię oświetlały trzy wielkie, ozdobione licznymi klejnotami żyrandole, a także rzędy pochodni, przyczepionych w rzędach nisko na ścianach. Tym razem Kielich Budowniczego znajdował się w bocznej nawie katedry, strzeżony przez jednego strażnika i najnowszy system zabezpieczeń, polegający na barierze elektrycznej. Garrett podszedł w te miejsce.
- Zdaje się, że już widziałem coś podobnego - zwrócił się do strażnika.
- O tak! To jest ten sam kielich, który nam zwróciłeś, panie - odezwał się kolejny uradowany strażnik.
Banda klonów. Sami cholerni debile.
- Miałem na myśli ten system zabezpieczeń. Czyż nie jest to ten sam co w Miejskim Muzeum?
- Ach. Tak, poteżne cacko. Dzisiaj jest już silnie rozpowszechnione. Można go spotkać we wszystkich, pilniej strzeżonych miescach. Trochę to dziwne, skoro te machiny z muzeum zawiodły. Ten działa tak samo.
Ci bezmyślni Młotodzierżcy byli tak nastawieni do Garretta, że mogli mu wyjawić praktycznie wszystko. Trzeba to tylko wykorzystać.
- Hmm.. ciekawi mnie, gdzie ukryliście generator prądu - podchwycił to złodziej.
- W piwnicach, to najbezpieczniejsze miejsce. Ale po co..
Ale jego rozmówcy już nie było. Rozejrzał się dookoła, po czym wzruszył ramionami i stanął nieruchomo na straży Kielicha.
Mistrz Złodzieii bez problemów dostał się do piwnic, tam dokłanie je zbadał. Nie było praktycznie żadnych strażników, wszyscy smacznie spali w koszarach. W piwnicy znajdował się tylko jeden fanatyk, pilnujący jasno oświetlonego korytarza za którym stały metalowe drzwi, których nie widział gdy był tu poprzednim razem. To musiało być to.
Nie zdradzając swojej pozycji, Garrett zaszedł go od tyłu i uderzył swoją nieocenioną pałką w potylicę Młotowca. Pod mężczyzną ugieły się kolana, po czym padł na ziemię nieprzytomny. Jego ciało zaciągnał do cienia, po czym otworzył metalowe drzwi. Nie mylił się. To był generator i główny wyłącznik prądu. Chwycił dźwignię i powoli zaciągnął ją na dół.
W katedrze zagrzmiało. W uszach wszystkich strażników buczył okropny bass, od którego trzęsła się posadzka a witraże drżały. Po jakimś czasie ten niski ton zaczął stopniowo cichnąć, a wraz z tym po kolei zaczęły gasić się wszelkie lampy. Nastała ciemność, miejscami oświetlana słabymi pochodniami. Zdezorientowani Młotodzierżcy nie mieli pojęcia co się dzieje.
- Apokalipsa. Nadchodzi koniec świata - dało się słyszeć ich paniczne krzyki.
Nad wszystkim próbował zapanować Wysoki Kapłan, stojący przy ołtarzu.
- Uspokójcie się! Siadło zasilanie. Za jakąś chwilę wszystko wróci do normy.
Młotowcy ponowili swoją działalność. Jedni kontynuowali patrol, inni zajęli się swoimi sprawami, jeszcze inni położyli się spać. Wszyscy z niepokojem wyczekiwali na zapalenie się wszystkich lamp.
Zamiast tego wydarzyło się coś innego, coś czego nikt się nie spodziewał. Nastąpił brzdęk tłuczonego szkła i zgasła jedna z pochodni w katedrze.
- O co..? - zbliżył się do niej zaskoczony strażnik.
W tej samej chwili kolejny brzdęk i ochlapana wodą zgasła kolejna pochodnia.
Ktoś działał. Nie kto inny, jak Mistrz Złodzieii, Garrett. Stojący na chórze kościelnym, wyciągał kolejną strzałę wodną ze swojego kołczanu, wsadził ją w łuk, napiął cięciwę, wycelował i puścił. Strzała poleciał w zamierzonym kierunku, i rozbiła się na kolejnej pochodni, która po chwili zgasła.
Wokół Kielicha Budoczniego było już zupełnie ciemno.
Złodziej zjechał na ziemię po cieńkiej kolumnie podtrzymującej drewniany balkon. Kucnął w cieniu i jednym spojrzeniem ocenił całą sytuację. Strażnik stojący wcześniej przy Kielichu kręcił się przy ugaszonych pochodniach, kapłan gdzieś zniknął a drugi strażnik zaczął biec w kierunku personyfikantu.
Garrett wyciągnął z kieszeni podłóżny słoiczek i rzucił go przed stopy biegnącego Młotodzierżcy. Brzdęk tłuczonego szkła, po czym strażnik poślizgnął się na żołtawej, śliskiej kałuży. Przed upadkiem zdążył zrozumieć co to takiego. Olej. Uderzył głową w zimną posadzkę i już więcej nie wstał.
- Clarence? Co ci się... - drugi ze strażników powoli zaczął się zbliżać do swojego przyjaciela.
Nim zdążył postawić czwarty krok, został uderzony w tył głowy i padł nieprzytomny.
Garrett nie przejmował się ciałami. Ruszył ku przedmiotowi, który już niegdyś skradł z tego miejsca. Kielich Budowczniego. Musi się pośpieszyć, bo zaraz zostanie przywrócony prąd, a jeśli on zostanie uderzony przez elektryczny system zabezpieczeń, może nie być co zbierać. Ale gdy jego cel był już na wyciągnięcie ręki, zastanowił się. Brać, czy...

Artemus czekał już od dobrych kilku minut na wyznaczonym wcześniej miejscu - Moście Tropple. Garrett wciąż się nie pojawiał. Strażnik, ubrany w długi płaszcz i czarny kaptur, który zakrywał jego twarz, zaczynął kręcić się w miejscu z niepokojem. "Szybciej - powtarzał sobie w myślach - Szybciej, bo za chwilę..".
Nagle usłyszał za sobą cichy szelest. Odwrócił się. Przed nim, w odległości kilku kroków, stał Garrett. Nie było czasu na zapytanie, jak on tak szybko się tu pojawił. W ogóle nie było już czasu.
- Szybko, daj mi go - wyciągnął rękę i ruszył ku złodziejowi.
- Chwileczkę - Garrett cofnął się kilka kroków - Najpierw powiedz mi, po co wam ten kielich. Do jakich celów chcecie go użyć?
Artemus coraz bardziej się zbliżał.
- Nie ważne! Daj!
Garrett odskoczył do tyłu.
- Nie będę ciągle waszym chłocem od brudnej roboty. Też chcę coś wiedzieć!
Artemus zatrzymał się. Widocznie nie był przygotowany na tego typu sytuację. Wszystko miało być całkiem inaczej. Musiał jednak szybko działać. Opuścił głowę i zacisnął z całej siły pięści, wbijając paznokcie w dłoń.
- Szczerze mówiąc - sięgnął pod pelerynę i ryknął - mnie to nic nie obchodziwszy!
W jego dłoni pojawiła się różdżka wycelowana prosto w złodzieja. Z jej końca wydobył się błysk zielonego światła. Garrett nie miał czasu, by się uchronić. Pocisk trafił prosto w jego klatkę piersiową. Odrzuciło go kilka metrów dalej i padł na ziemię. Nie mógł się ruszyć. Pocisk sparaliżował jego ciało.
W kilka sekund dopadł do jego ciała Artemus. Pochylił się i chwycił go za fraki.
- Co ty sobie wyobrażawszy? - trząsł nim całą siłą - Szczerze mówiąc, ty mnie już poważnie wkurwiawszy!
Miejsce, w którym się teraz znajdowali było dobrze oświetlone przez uliczną latarnię stojącą na moście. Artemusowi podczas biegu opadł kaptur, odsłaniając jego twarz. Garrett spojrzał na łysą, ogoloną głowę, a licznymi bliznami i krzywiznami. To nie był Artemus. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale ta osoba mówiła głosem jednego ze Strażników, na pewno jednak nim nie była.
- Gdzie jest kielich? My go musieć posiadwszy! - jego głos zaczął się zmieniać. Stawał się coraz niższy.
Dalej potrząsał złodziejem. Jego oczy zapłonęły czerwienią.
- Mów! - krzyczał.
Garrett uśmiechnął się błogo na twarz. Wszystko zrozumiał. Mówił językiem pogan, ogolił włosy, pociski z jego różdżki przybierały zielony kolor. To proste. To był Poganin.
Nie mógł się ruszyć, jego ciało było zupełnie sparaliżowane. Z jego ust zaczęła wylewać się pojedyńczym strumieniem krew. Jedyne co mu pozostało to czekać, aż wyznawca Szachraja się we wszystkim zorientuje i go zabije. Co prawda marzył o innej śmierci, poświęcając swoje życie dla ludzkości. Zamiast tego został wykiwany przez Poganina. Cóż, nic nie jest tak, jak chcesz żeby było. Już się do tego zdążył przyzwyczaić.
- Nie chcesz powiedzieć? Ja go sam znalawszy! - teraz jego głos był już zupełnie inny. Nie należał już do Artemusa. Czar przestał działać.
Zaczął macać ciało Garretta i zaglądać do wszelkich kieszeni i toreb. Długo to trwało, ale Garrettowi nie śpieszyło się. Z każdą sekundą coraz mniej wyraźnie wszystko widział, coraz szybciej zbliżał się moment jego śmierci. Pozostało tylko czekać, aż w końcu ten Poganin zrozumie, że...
- Ty go wcale nie ukradwszy! Ty mnie oszukawszy! - na twarzy naśladowcy Artemusa pojawiło się w jednej chwili rozczarowanie i wielki gniew - Ty mnie oszukawszy, ty podły... - wyprostował się i wycelował w twarz Garretta, który wciąż uśmiechał się błogo - Zabić!
Nagły błysk niebieskiego światła i przez Poganina przeleciała jaskrawa poświata, wybijając mu z ręki różdżkę i odrzucając go daleko do tyłu. Mężczyzna w chwili upadku uderzył głową w kant chodnika. Przestał się poruszać, ale jego serce wciąż biło.
- Garrett - złodziej usłyszał nad sobą znajomy głos.
Przed oczyma miał tylko czerń. Nic już nie czuł.
- O Boże, Garrett! Nie dobrze z tobą. Pocisk ugodził się prosto w serce.
Czy ten głos należał do tej osoby co myślał, czy znowu ktoś tu się podszywa? Światło przybrało jednak niebieski kolor. To musiał być on.
- Garrett - mężczyzna uniósł jego głowę i przyłożył mu coś do ust. Złodziej poczuł chłód metalu - Wypij to. Pomoże ci.
Mistrz Złodzieii jak posłuszne dziecko wypił całą zawartość czary i w jednej chwili jego ciało przeszyła nowa dawka energii. Oczy na nowo mu się otworzyły, mógł znowu poruszać wszystkimi członkami.
Spojrzał na swojego wybawcę. Nie mylił się. To był prawdziwy Artemus.
Wyprostował się i jego klatkę piersiową przeszyło nie miłe uczucie. Złapał się za pierś z grymasem bólu na twarzy.
- Uważaj. Nie wstawaj! Przez chwilę może cię jeszcze boleć, ale za chwilę wszystko powinno..
Nie zważając na słowa Artemusa, Garrett wstał chwiejnie na dwie nogi. Po jakimś czasie ból całkowicie zniknął. Powoli ruszył w stronę powalonego Poganina, przy którym kucali już dwaj inni Strażnicy.
- Jest nieprzytomny - Artemus chwycił go za ramię - Zaniesiemy go do naszej nowej kryjówki. Tam zostanie przesłuchany. Ale tak naprawdę to i tak wszystko wiemy.
Garrett odwrócił się i strząsnął dłoń Strażnika ze swojego ramienia.
- Wszystko wiecie? - uniósł się gniewem - A nie uważasz, że przydałoby mi się kilka słów wyjaśnienia? Omal nie zginąłem.
- Uspokój się. To, że żyjesz, to nic innego jak tylko moja sprawka. Gdybym nie wziął ze sobą Kielicha Budowniczego..
- Masz Kielich Budowczniego? - Garrett nie dowierzał.
- Tak, to dzięki niemu nadal ze mną rozmawiasz.
- Ale jak to możliwe? Przecież jeszcze dwie godziny temu widziałem go w katedrze Św. Edgara. Widziałem, jak elektryczny system zabezpieczeń ponownie się włączył, chroniąc ten artefakt.
Artemus zawiesił głowę.
- Pozwól, że wszystko ci wyjaśnię. Po zabiciu Gamall zabraliśmy wszystkie personyfikanty, który miały utworzyć pierwotny glif. Postanowiliśmy je schować i rozpocząć nad nimi badania, a Młotodzierżcom i Poganom zwrócić ich imitacje. Niestety, brat Terwen popełnił wielki błąd, który, miejmy nadzieję, szybko zostanie zapomniany w naszych szeregach. Zamiast podróbki zwrócono Poganom prawdziwą Łapę Szakala.
- Przykre. - wtrącił Garrett.
- Nie przerywaj mi. Młotodzierżcy zachwycili się przywróceniem im Kielicha, ale Poganie zareagowali inaczej. Najprawdopodobniej musieli poznać moc personyfikantów i zapragnęli ich. Dobrze ciebie znają.
- Zdawać by się mogło, że prawie tak dobrze jak ciebie.
Artemus powiedział po chwili.
- Tak. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale wiedzą o mnie i o Strażnikach. Poganin o moim głosie wynajął jakiegoś miksturnika, który musiał wlać mi coś do wina w gospodzie. Źle się poczułem. Wyczułem podstęp. Zacząłem uciekać, ale oni byli dość szybcy, by wiedzieć, w którą stronę podążam. Na dziedzińcu Terkes zwróciłem obiad. Zgięty w pół schowałem się jeszcze w cieniu i dostrzegłem tych dwóch. Zebrali resztki moich wymiocin i odeszli. Już wówczas wiedziałem, do czego jest im to wszystko potrzebne.
- Ukradli ci płyny żołądkowe? A to z mojego oka się śmieją - zadrwił Garrett.
- Przestań! To poważna sprawa. Nie wiem, czy wiesz, ale Łapa Szakala ma specyficzną moc. Osobę, która poleje ją substancją znajdującą się wcześniej w ustach jakiegoś człowieka, obdarzy jego głosem. Przygotowania do tego trwają dziesięć dni. Mniej więcej tyle czasu minęło od chwili gdy mnie ścigali. Ten Poganin, który posiadł moje wymiociny, posiadł też mój głos. Po tym zwrócił się do ciebie.
- Resztę znam - przerwał mu Garrett - Miałem skraść dla niego Kielich Budowniczego, kolejny personyfikant. Ale ja wiedziałem, że coś tu nie gra i w ostateczności zostawiłem ten artefakt na miejscu.
- Kielich, który widziałeś w katedrze Św. Edgara, nie jest personyfikantem.
- Co? - złodziej niedowierzał.
- To imitacja. Ja mam oryginał - wyjął z kieszeni złoty kielich - On na inną moc. Jeśli ktoś wypije wodę święconą z tego Kielicha, uleczone zostaną wszystkie jego rany, a może nawet zwrócone będzie mu życie. Stąd też wzięli się nieumarli. Są to wyniki dawnych eksperymentów Młotowców.
- Chcesz powiedzieć, że nie potrzebnie narażałem swoje życie wchodząc do tej katedry?
- Z tego co wiem, to Młotodzierżcy powitali cię bardzo przyjaźnie - na twarzy Artemusa pojawił się uśmiech.
- Mniejsza o to. Skąd wiedziałeś, że jestem w niebezpieczeństwie?
- Poinformowało mnie o tym Oko.
- Macie też Oko? - Garrett nie mógł w to wszystko uwierzyć.
- Mamy prawie wszystkie personyfikanty.
- A jaką ma moc te Oko?
Artemus zamyślił się głęboko.
- Nie poznaliśmy jeszcze pełni jego mocy. Może panować nad umysłami słabych, poszkodowanych przez życie ludzi i jako jedyny z personyfikantów potrafi mówić. Ale nie to jest najważniejsze. Od dłuższego czasu zauważamy, że jest w jakiś sposób z tobą powiązane. W chwili, gdy jesteś w niebezpieczeństwie bije czerwonym światłem. Tak też było i teraz. Wziąłem kielich i dwóch najlepszych ludzi, i zacząłem do ciebie biec. Przybyłem w momencie, kiedy ten Pogan celował różdżką prosto w twoją głowę. A resztę już znasz.
Garrett odwrócił się.
- Kolejna ciężka noc. Kiedy to wszystko się skończy?
- Przyszłość cały czas się zmienia. To my ją tworzymy.
- Skończ z tym biadoleniem - Garrett zaczął iść przed siebie - Idę wziąść gorącą kąpiel.
- Nie tak szybko. Jest sprawa, Garrettcie. Łapa Szakala, ostatni personyfikant. Poganie zaczynają czerpać z jej mocy. Nie mamy wyboru.. ty nie masz wyboru. Musisz ją dla nas zdobyć. Inaczej równowaga nie zostanie zachowana.
Twarz Mistrza Złodzieii przeszył szeroki uśmiech.

***

CZĘŚĆ 2

- Cieszę się, Artemusie, że z Tobą już wszystko w porządku. Z początku nie wyglądałeś zbyt ciekawie.
- Wiem. Czar, który rzuciła na mnie wiedźma Gamall, długo się mnie trzymał, ale na szczęście już wszystko w porządku.
Aretmus rozmawiał z Pierwszym Strażnikiem Draco na korytarzu Siedziby Strażników, która już nigdy dłużej nie będzie ich kryjówką, gdyż po połączeniu wszystkich personifikantów w Glif Ostateczny, zniknęły wszystkie glify wraz z tymi, które kryły tę siedzibę przed światłem dziennym. Poddenerwowani Młotodzierżcy i Władze Miejskie próbowały dostać się do środka, jednak do poważniejszych czynów nadal nie dochodziło. Te miejsce nadal było Siedzibą Strażników.
- Zniknęły wszystkie skutki uboczne? - dopytywał Strażnik Draco.
- Tak, nie ma się o co martwić. Nie mam już żadnych czarnych plam na moim ciele.
Gamall przejęła ciało Artemusa w inny sposób, niż robiła to w poprzednich wypadkach. Przylgnęła swoją dłoń do jego dłoni, a wtedy twarz Strażnika przeszył grymas bólu i zamienił się w posag. Jego skamieniałe ciało przeniesiono do Zakazanej Biblioteki, gdzie tylko mała grupa ludzi miała do niego dostęp, która nie mogła mu w niczym zaszkodzić. Po dwóch dniach Artemus padł na ziemię. Jego ciało straciło stabilność, wciąż jednak jego skóra miała istnie czarny kolor, a sam Strażnik nie dawał żadnych oznak życia. Dopiero po kilku następnych dniach plamki zaczęły stopniowo znikać a Strażnik otworzył oczy. Dzisiaj już wszystko z nim było w porządku.
- Gdybyśmy wcześniej wykryli właściwości Kielicha Budowniczego - Draco zacisnął pięści.
- Najważniejsze, że teraz czuję się jak nigdy wcześniej - powiedział zgodnie z prawdą Artemus - A propo Kielicha.. Okryto właściwości pozostałych personifikantów?
Draco zawiesił głowę.
- Niestety Oko nadal jest dla nas jedną wielką tajemnicą. Za to poznaliśmy pozostałe dwa artefakty. Kto włoży Koronę Kurszoków na swoją głowę, ten posiądzie olbrzymią wiedzę. Pozna i zrozumie dosłownie wszystko, nawet takie rzeczy o których żaden człowiek nawet nie marzył. Jednak ta wiedza jest zbyt niebezpieczna. Przekonali się o tym wszyscy kurszodzcy władcy, którzy ją nosili. Dlatego tak często przechodziła z rąk do rąk - zrobił krótką przerwę - Strażnik Oktawius, który zdecydował się włożyć Koronę, zmarł dwa dni później.
Artemus pochylił głowę.
- Ale cóż - kontynuował Draco - wiedza wymaga poświęceń. Oktawius wiedział, co robi. Wiedział o ryzyku. Straciliśmy go, ale za to poznaliśmy ważne informacje. Informacje, za które przelała się już nie jedna krew.
- Dobra, a co z Sercem Bradshawa?
- Te odkrycie bardziej nam się przyda w najbliższym czasie - powiedział zdawkowo Draco - Jeśli przyłoży się ten personifikant do serca jakiegoś człowieka, wywoła się u niego wielką skruchę i zacznie on postępować dobrze, zgodnie z prawem i ludzką moralnością. Ale nie to jest najważniejsze. Taka osoba nie może kłamać. Mówi tylko prawdę - skończył.
- I? - podciągnął temat Artemus.
- Wykorzystamy Serce Bradshawa na poganie, który użył twojego głosu wykorzystując Łapę Szakala i namówił Garretta na kradzież Kielicha Budowniczego, a następnie omal go nie zabił.


W ogromnej, wysokiej na 3 piętra Sali Przesłuchań panował mrok, ale to tylko dodawało powagi zaistniałej sytuacji. Z otworów w ścianach dało się słyszeć liczne oddechy wyczekujących Strażników. Za chwilę odbędzie się przesłuchanie, prowadzone przez przewodniczącego Draco, Pierwszego Strażnika.
Ostatnim razem dokonywano w tej sali przesłuchania za czasów Strażnika Orlanda, kiedy to niesłusznie oskarżono Garretta o morderstwo Interpretatorki Caducy.
A teraz...?
Zapalono światła, które oświetliły oskarżonego. Był rozebrany z koszuli i przypięty do krzesła. Ogolona twarz, pokryta licznymi bliznami, wyrażała gniew. Poganin krzyczał w każdą stronę.
- My was zabiwszy! My was wszystkich zabiwszy!
Nad nim spokojnie stał Strażnik Draco, uważnie przyglądający się jeńcowi. Obok niego stał Strażnik Edversion z Sercem Bradshawa w ręce, a dalej, przy stole, siedział skryba, który miał za zadanie opisać przebieg przesłuchania.
- Przesłuchanie, czas zacząć - krzyknął donośnie Draco.
Edversion podszedł do poganina i ignorując jego złowieszcze okrzyki przycisnął mu personifikant do piersi.
Więzień jeszcze przez chwilę krzyczał, potem przez jego twarz przeleciał wyraz obojętności, aż w końcu ukazało się na nim upojne ukojenie.
- Chyba.. działa? - dało się słyszeć zaskoczone głosy przyglądających się Strażników.
Draco jeszcze przez chwilę przyglądał się dziwnemu zachowaniu poganina, aż w końcu zapytał.
- Jak się nazywasz?
- Pershing - odpowiedział uśmiechnięty zwolennik Szachraja niskim głosem - Czyż to nie pięknę imię bywszy?
Draco badał wzrokiem przesłuchiwanego osobnika.
- Po co wam był Kielich Budowniczego? - zapytał.
- My go bardzo potrzebowawszy. On stworzony jest specjalnie dla naszego Leśnego Pana, aby przywrócić mu siły. A wtedy Szachraj bywszy...
- Chcecie przywrócić zdrowie waszemu... bożkowi... narzędziem stworzonym przez Budowniczego? - w głosie Strażnika Draco dało się wyczuć zszokowanie.
- Kielich Budowniczego nie pochodzi od tego nędznego człowieczyny. To rzecz, o której początkach nikt nie ma najmniejszego pojęcia.
- Skąd znacie właściwości tego Kielicha?
- My go już raz używszy - ciągle uśmiechnięty poganin mówił wszystko - I wtedy przywróciwszy siły naszemu Leśnemu Panu, który ukazał się w formie cielesnej jako człowiek o imieniu Konstantyn. On używszy Oko, by uzyskać pełnię swych sił, jednak ten złodziej, Garrett, mu przeszkodziwszy.
Skończył i uśmiechnięty rozglądał się po pomieszczeniu.
Draco podchwycił temat.
- Garrett. Postanowiliście wykorzystać go jeszcze raz - mówił spokojnie, krążąc wokół krzesła do którego przykuty był Pershing - I, szczerze mówiąc, podjęliście bardzo sprytną próbę. Ale skąd wiedzieliście o kontaktach tego złodzieja ze Strażnikiem Artemusem?
Poganin uśmiechnął się błogo.
- Wiemy wszystko - zachichotał głośno.
Zaskoczony Draco przystanął i uważnie przyjrzał się Pershingowi.
- Co wiecie? O kim? - pytał niespokojnie.
- Wiemy wszystko. O was, Strażnikach.
Draco cofnął się o krok, skrybie wypadło pióro i uderzyło o ceglaną posadzkę. Przez salę przeleciał grad zdumionych okrzyków a potem nastąpiła długa i nieprzerwana cisza...


Dayne, pogańska wojowniczka i ich przywódczyni szła powoli ulicami Miasta, rozglądając się niespokojnie dookoła.
Był środek nocy, chmury zasłaniały księżyc i gwiazdy. Padał rzadki deszcz. W domach panowała nieprzenikniona ciemność, zaś ulice jasno oświetlałe latarnie. Mimo to Dayne poruszała się w cieniu, pod grubym murem, dzielącym Miasto od mrocznych i niebezpiecznych lasów. Jeszcze raz się rozejrzała, aż w końcu wcisnęła głowę w niewielki otwór w murze.
Wtem zerwał się wielki wiatr, który odrzucił Dayne do tyłu, tak, że upadła na ziemię, a na jej ciało ułożyły się pojedyńcze, zielone liście.
Dayne powoli wstała i uklękła na jedno kolano.
- Przepraszam, moja pani! - powiedziała wystraszonym głosem, chyląc czoło.
Zza dziury wydobył się niebiański głos kobiety, niczym bogini, który zwrócił się ku pogańskiej wojowniczce.
- Nic się nie stawszy, moje dziecko. Leśny Pan bywszy bardzo zadowolony z twojej posługi i pytawszy jak idą przygotowania.
Dayne wstała, wciąż chyląc czoła.
- Wszystko bywszy pomyśłnie. Właściwie my czekawszy już tylko na przybycie naszej Pani, która przeprowadziwszy całą resztę.
- To świetnie! Możewszy się mnie spodziewać za dwa tygodnie, w waszych kryjówkach pod Miastem. A do tego czasu ja bywszy tutaj i kręciwszy się w pobliżu. A tymczasem bywszy, dziecię Szachraja.
Źródło głoso oddaliło się od muru. Dayne powstała i uczyniła to samo.
Nikt nie miał bladego pojęcia, że świadkiem całego tego zajścia była młoda złodziejka.


Skrywali tę tajemnicę tak długo, od wieków, od pokoleń.. nadaremnie.. Nikt nie mógł w to uwierzyć.. Ich sekrety, nie wiadomo jak wyszły, na światło dzienne. To niesie wielkie niebezpieczeństwo dla całej ludzkości, zwłaszcza gdy wykorzystają tę wiedzę poganie. Równowaga się chwieje.
Strażnik Draco stał nad Pershingiem z szeroko otwartymi ustami. Jego umysł pracował jasno, myśli szybko przelatywały. W końcu postanowił przerwać ciszę, która ogarnęła całe pomieszczenie.
- Powiedz dokładnie co wiecie - jego głos drżał.
Łysy Poganin z twarzą pokrytą licznymi bliznami zaczął opowiadać. Z każdym jego słowem najczarniejsze przypuszczenia zakapturzonych ludzi sprawdzały się. Z otworów, gdzie stali przysłuchujący się słowom Pershinga Strażnicy, dało się słyszeć liczne odgłosy. Niektóre wyrażały zdumienie i zaskoczenie, inne strach.
Przesłuchiwany skończył wywot i, przy wpływie Serca Bradshawa, uśmiechnął się szeroko w stronę Draco. Ten stał, nie wiedząc co począć. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak wystraszony. To on był Pierwszym Strażnikiem, ich przywódcą. Musiał coś zrobić.
- Co.. zamierzacie.. zrobić.. z tą wiedzą? - wyjąkał powoli.
- My ją wykorzystawszy - odpowiedział mu Pershing.
- W jakim.. celu?
- By przywrócić naszemu Leśnemu Panu pełnię mocy. Aby to zrobić, my zamierzawszy użyć Kielicha Budowniczego.
- Ale nie udało wam się - Draco zaczynał powoli wracać do siebie - Nie zdobyliście Kielicha. Wasz plan legł w gruzach.
- Nie udało się raz, udawszy się drugi. Tak jak my z początku przypuszczawszy, to wy mieć prawdziwy Kielich. My po niego wróciwszy.
- Przyjdziecie tu po Kielich? - w głosie Draco dało się wyczuć coraz to większe zdenerwowanie.
- Tak. My wszystko o was wiedziawszy. My utworzywszy wielką armię i wkrótce tu przyjdziewszy. Może ja nie, bo ja dobry, ale moi kompani prędzej zabiwszy was wszystkich, niż oddaliwszy się stąd bez Kielicha.
Po jego słowach nastąpiły okrzyki wystraszonych Strażników. Draco zaniemówił. Skryba zrobił wielką, atramentową plamę na kartce papieru, ktoś u góry zemdlał, Edversionowi wypadło Serce Bradshawa z ręki, przez co poganin ponownie zaczął wrzeszczeć na wszystkie strony.
Robi się niebezpiecznie - pomyślał Strażnik Draco, po czym postanowił dokończyć przesłuchanie w swoim gabinecie.


Edversion poszedł uspokajać wystraszonych Strażników, zaś Draco omawiał z Artemusem i Quincem szczegóły przeprowadzonego przesłuchania. Siedzieli właśnie w gabinecie Pierwszego Strażnika, w pokoju było ciemno. Oświetlało go zaledwie kilka świeczek. Mężczyźni głośno rozprawiali.
- Musimy przenieść gdzieś naszą kryjówkę - myślał Draco - Ta Siedziba nie jest już dłużej bezpieczna.
- Nie - zaprotestował Quince - Musimy zostać i walczyć z tymi pogańskimi szumowinami, w obronie naszych personifikantów.
- Ale ten poganin nie był w stanie oszacować wielkości tej armii. Możliwe, że nie będziemy mieć z nią najmniejszych szans - powiedział Draco.
- Do tego dochodzą te ich bestie - zauważył Artemus.
Mężczyźni pogrążyli się w zamyśleniu.
- Macie rację - ciszę przerwał czarnoskóry Quince - Jedyne co na pozostaje. to czekać na powrót Garretta.
Wtem drzwi do gabinetu otworzyły się i próg przekroczył nie kto inny, jak sam Mistrz Złodziei. W prawej dłoni coś trzymał, a lewą owijał bandażem swoje prawe ramię. Wszedł i usiadł na wolnym krześle.
- Cholera - odezwał się Garrett na powitanie - Dawno nie walczyłem z ratmanem.
- Masz Łapę Szakala? - zapytał Artemus.
- Taa - rzucił im personifikant pod nogi.
Draco podszedł i podniósł ją jak rzecz święta, po czym położył na półce, obok Oka, Serca Bradshawa, Korony Kurszoków i Kielicha Budowniczego.
- Podmieniłeś zamiast jej coś innego? - zapytał Draco.
- Nie. Kazaliście mi to tylko wykraść - Garrett nie krył złości - Po za tym nawet ja nie zdołałbym tego zrobić. W tych podziemiach roiło się od pogan. Co oni, przygotowują się do wojny, czy co?
Nastąpiła krótka chwila ciszy. Strażnicy zawiesili głowy. Garrett poczuł się skrępowany.
- Co ja takiego powiedziałem?
- Ilu widziałeś tam pogan? - zapytał Strażnik Artemus.
- Nie wiem, ale było ich tam.. tysiące.. Ale co to ma do rzeczy?
Artemus o wszystkim mu opowiedział. O przesłuchaniu Pershinga, który o mało co go nie zabił, jak i o planach pogan. Garrett słuchał z zainteresowaniem, a pod koniec opowieści zadrwił sobie.
- Nie wiem.. Może ja stanę po ich stronie? Przynajmniej w końcu się od was uwolnię.
- To nie jest śmieszne, Garrettcie.
- Mógłbyś zachować choć trochę przyzwoitości - powiedział Quince.
- To nie mój problem, tylko wasz - powiedział Garrett.
- To jest też twój problem - powiedział Artemus - Jesteś jednym z nas. Spójrz na swoją dłoń.
Garrett spojrzał na zewnętrzną stronę swojej prawej dłoni. Widniał tam duży wypalony znak w kształcie klucza.
- Poganin powiedział dokładnie tak: Wybijemy wszystkich strażników, aż...
- Nie jestem Strażnikiem! - Garrett przerwał podniesionym głosem Dracowi - Nigdy nim nie byłem i nigdy nie będę.
Znowu chwila ciszy. Artemus walczył ze sobą, aż w końcu zdecydował.
- Jesteś kluczem, Garrettcie. Jesteś kluczem, który otworzy mieszkańcom Miasta nową, bezpieczną przyszłość. Do tego jednak potrzebujesz odpowiednich drzwi, za którymi czai się nowe życie. My jesteśmy tymi drzwiami. Strażnicy.
- Skończ, proszę - przerwał mu złodziej - Zniknęły wasze glify, zniknęły wasze przepowiednie. Nic nie możesz wiedzieć.
- Czy ty nie widzisz tych wszystkich znaków? - kontynuował Artemus a inni Strażnicy bacznie mu się przyglądali - Jaki jest nasz symbol główny, który nosimy i umieszczamy na ścianach od setek lat? Dziura w zamku. A co masz, Garrettcie, wyryte na dłoni? Podpowiem ci. Klucz. Otwórz drzwi, ocal nas, a zaginione przepowiednie spełnią się.
Garrett zamyślił się. W jego głowie przelatywały przeróżne myśli. Sprzeczały się one ze sobą, robiąc mętlik w głowie złodzieja. W końcu powiedział:
- Nie, to wszystko to jeden wielki blef. Co niby jeden nocny włamywacz może zrobić przeciwko wielkiej armii?
- A co jeden nocny włamywacz mógł zrobić przeciwko bogowi pogan, Szachrajowi, czy też wielkiemu oświeconemu i dziecku Budowniczego, Karrassowi? - odpowiedział zdawkowo Artemus.
- Gdy nie da się użyć siły, trzeba użyć rozumu - odpowiedział Quince, co nie za bardzo było zgodne z jego drogą życia.
- Mamy plan, ale będziesz musiał współpracować z pewną osobą - powiedział Artemus.
- Z kim? - zapytał Garrett.
Wtedy otworzyły się drzwi do sypialni Pierwszego Strażnika i do pokoju weszła młoda kobieta.


- Moria? - Garrett nie mógł uwierzyć własnym oczom - Co ty do cholery tutaj robisz?
- Będę ci pomagać - odpowiedziała beztrosko dziewczyna.
- O nie! Wszystko tylko nie to!
Moira była młodą złodziejką, gdy po raz pierwszy spotkała Mistrza Złodziei. Później ich drogi nie raz się przekrzyżowały, aż w końcu dziewczyna postanowiła dołączyć do Strażników, wśród których nie gościła jednak zbyt długo. Od tamtego czasu nie chciała nawet wykonać pojedyńczych zadań dla grupy ludzi strzeżących równowagi w świecie. Tym razem było inaczej, gdyż obiecano jej współpracę z samym Garrettem.
Kontakt Garretta z Moirą nie był zbyt dobry. Ta chciała, żeby uważał ją za dobrą złodziejkę i równą partnerkę, on jednak ignorował ją i traktował jak małe dziecko. Tak było i tym razem.
- To dla niej zbyt niebezpieczne - mówił Garrett.
- Nie jestem dzieckiem! - przerwała mu Moira.
- Jesteś!
- Spokój! - przekrzyczał wszystkich Quince - Bez niej nie zdołasz nas ocalić.
- Oszukałem Szachraja, oszukałem Karrassa, pokonałem też Gamall i wszystko to zrobiłem sam - mówił Garrett.
- Przy podmianie Oka pomogli Ci młotodzierżcy, przy Karrassie współpracowałeś z Wiktorią i poganami . Nigdy nie byłeś sam - wtrącił Artemus.
- Mamy plan. Wykorzystamy w tym celu Łapę Szakala - powiedział Draco.
- Co chcecie zrobić? - zapytał Garrett.
Artemus pośpieszył z wyjaśnieniami.
- Za piętnaście dni najazd armi pogan poprowadzi jakaś kobieta, lewa ręka Szachraja. Przebywa w tej chwili w lasach dookoła Miasta. Nikt nie wie jak wygląda, Dayne zna tylko jej głos. Musimy zdobyć ten głos.
Garrett niedowierzał.
- Jak chcesz zdobyć czyjś głos? Czyś ty do reszty ogłupiał?
- Zapomniałeś o właściwościach Łapy Szakala - mówił Artemus - Jeśli zdobędziemy krew tej kobiety, stworzymy za pomocą Łapy specjalny preparat, który potem wypije Moira. Tym samym uzyska ona jej głos a następnie uda się do kryjówki Pogan, jako ich władczyni. Garrett, ukryty w cieniu, będzie jej pilnowal.
- Nie potrzebuję pomocy! - powiedziała Moira.
- Owszem, potrzebujesz - zawołali razem Garrett i Artemus.
- Nie zapominaj, że będzie tam cała pogańska armia - kontynuował Artemus - Jeśli coś pójdzie nie tak, zginiesz.
- Jestem na to gotowa - mówiła Moira.
- To absurd - wybuchnął nagle Draco - Zaczynam to sobie uświadamiać. Jestem Pierwszym Strażnikiem, odpowiadam za nas wszystkich, a nasz los leży w rękach dwóch złodziei.
- Nie zapominaj, że to nasza ostatnia nadzieja - powiedział Artemus.
Strażnicy pochylili głowy w zamyśleniu.
- Cóż, myślę, że należy zacząć działać, a przestać rozmyślać - Garrett wstał z krzesła - Uratuję wasze tyłki. Zdobędę tę krew.
- Chyba chciałeś powiedzieć: zdobędziemy - wtrąciła Moira.
- Nie, Mała, ty tu zostajesz i czekasz na mnie. Rozumiesz? Później mi powiesz, czy leśne kobiety mają smaczną krew. Wkrótce wrócę.
I wyszedł, zostawiając wszystkich w sypialni Draco.


Garrett z opatrzoną raną i pełnym wyposażeniem przeskoczył przez wysoki mur miejski na gałąź starego dębu, a potem spadł na ziemię. Znalazł się w najmroczniejszym i najstarszym miejscu graniczącym z Miastem - w Upiornym Lesie.
Zza pni najbliższych drzew nie było nic widać. Panował wielki mrok, nad ziemią lewitowała mała mgiełka, rosa spływałą po listkach mchu, pod koroną drzew latały białe, okrągłe światełka, wydające przy tym odgłosy przypominające dziecięce dzwoneczki. Przynajmniej one choć trochę oświetlały okolicę.
Dobra, był już w odpowiednim miejscu. Tylko jak teraz trafić na tę kobietę? Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślał.
Hmm... to jest Leśna Pani. Na pewno nie spodoba się jej, jeśli...
Garrett wyciągnął z kołczanu ognistą strzałę, napiął cięciwę, wsadził strzałę i puścił cięciwę. Strzała uderzyła w jeden ze starszych dębów. Na moment zabłysło i zahuczało jak od wielkiego wybuchu.
Nic się jednak nie stało. Wzmógł się tylko większy wiatr, który szybko ugasił płomienie ogarniające drzewo.
Zrezygnowany Garrett schował kołczan i odwrócił się.
Nagle, tuż przed sobą, ujrzał twarz przepięknej kobiety. Wystraszył się i cofnął krok do tyłu. Jego usta otworzyły się szeroko i zamarły w bezruchu. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. nie mógł uwierzyć, że jego oczy mogą mówić prawdę. W końcu wymamrotał:
- Wiktoria?
Wtedy wygląd kobiety zmienił się. Jej szaty opadły ukazując jej nagie ciało. Piękną, gładką skórę zastąpiły brązowe, twarde warstwy kory drzewnej i trocin. Jej ręce zamieniły się w wielkie, drewniane młoty. Oczy zaś przybrały żółty kolor, ze złowrogo wyglądającym odcieniem czerwieni.
- Jak możesz porównywać mnie do mojej marnej siostry? - zakrzyczała, a wraz z nią dało się słyszeć jakby krzyk stu innych istot.
Zrobiła wielki zamach, celując jedną ze swoich kończyn w Garretta. Ten szybko przykucnął, a ułamek sekundy później, nad jego głową przeleciał wielki kloc drewna. Za drugim razem złodziej nie miał tyle szczęścia. Wracająca kończyna kobiety trafiła go prosto w klatkę, co odrzuciło go kilkanaście metrów dalej. Uderzył plecami w pień drzewa, po czym padł na ziemię.
Kobieta potrafiła wydłużać własne kończyny. Jeden z młotów poleciał prosto w stronę Garretta. Ten zdążył odskoczyć na czas, ale niewiele później leśna bogini trafiła w drzewo, które powoli padło na ziemię. Zaczęła atakować. Garrett uciekał, unikając ciosów partnerki Szachraja. Tuż przy nim co chwilę uderzały drewniane młoty o ziemię, robiąc przy tym dużo hałasu.
- Moja siostra bywszy słabsza i głupsza ode mnie. Ja dziwić się, że mój Pan tak sobie ją umiłował.. Teraz na szczęście zdechła i to ja bywszy jego ulubienicą.
Garrett szybko musiał coś wymyśleć. Ciosy były coraz silniejsze. Jeszcze chwila i...
Niespodziewanie Mistrz Złodziei przeturlał się w lewo. Na prawo od niego wielki, drewniany kloc uderzył w ziemię, wzmocąc kłębki dymu. Wyciągnął coś z kieszeni i rzucił w stronę kobiety, chroniąc przy tym swoje oczy.
Bomba błyskowa włączyła się tuż przed twarzą Leśnej Pani, doszczędnie ją oślepiając. Podniosła swoje potężne ręce do góry i cofnęła się o krok, głośno przy tym przeklinając.
To był odpowiedni moment, by przetestować najnowszy wynalazek Garretta. Bombę impulsową. Wyciągnął z kieszeni ładunek, przypominający wyglądem pająka, i rzucił nim w stronę bestii. Odnoża-uchwyty uczepiły się drewnianego ciała. Nie minęły trzy sekundy jak bomba zadziałała.
Niebieskie promienie wydobyły się z ładunku, w powietrzu zahuczał coraz to niższy ton. Potężna fala uderzeniowa targała liśćmi, łamiąc gałęzie. Kobieta krzyczała z bólu. Jej ciało pękało. Z otworów wydobywała się zielona krew. Stopniowo zaczął odpadać jej pancerz, aż w końcu dwa wielkie młoty, wyrastające z jej kończyn, padły na ziemię. Po wszystkim Leśna Pani, z istnie ludzkim ciałem, o odcieniu lekko brązowawym, uwijała się na ziemi, w zielonej kałuży.
Garrett, dysząc ze zmęczenia, zaczął się powoli zbliżać do swojego celu. Kobieta nie ruszała się, jednka złodziej na wszelki wypadek wyciągnął swój dawny miecz, którego dawno już nie używał i który specjalnie wziął na tą okazję.
Wybraniec, trzymając gardę, podchodził coraz bliżej. Wtem zerwał się straszliwy wicher, wszędzie dookoła w powietrzu latały liście. Kobieta zaczęła krzyczeć, a z miejsca, gdzie leżało jej ciało, zaczęły wyrastać tysiące, pozbawionych liści gałęzi, tworząc drugi, mniejszy las, wielkości boiska do zabaw. Krzyk ustał.
Garrett, kryjąc się na gałęzi drzewa, bacznie przyglądał się sytuacji. Nic się nie działo.
Nagle usłyszał jakiś szelest za sobą, a następnie brzdęk. Gwałtownie odwrócił się. Leśna Pani, stojąca na drugim drzewie, wyciągnęła swoją rękę prosto w stronę Garretta. Tym razem wydobywały się z niej gałęzie, zupełnie jak u Wiktorii. Gałęzie jednak nie dotarły do niego. Zatrzymały się na czyimś mieczu. Garrett przesunął wzrok lekko w bok. Tuż przy nim stała młoda dziewczyna, ubrana w złodziejskie szaty.
- Moira, co ty do...
Przerwał mu donośny głos kobiety, połączony z licznymi innymi głosami.
- Jak śmiecie, nędzne szumowiny, niepokoić leśną boginię, Tharash?
Jej gałęzie zapętliły się wokół miecza dziewczyny i pociągnęły ją do góry. Bogini wykonałą ręką wielki łuk i uderzyła Moirą o ziemię.
- Moira! - krzyknął Garrett i chwilę później musiał skoczyć do tyłu, unikając ciosu.
Wylądował twardo, na dwóch nogach, jednak po chwili poczuł, że coś przeszywa jego pelerynę na wylot i przytwierdza go do ziemi. To był gruby i ostro zakończony, drewniany patyk, który Tharash wypuściła z jednej ze swoich odnóży. Chciał się ruszyć, ale nie mógł. Kobieta jeszcze dwa razy strzeliła ostrymi patykami. Żaden z nich nie trafił wprost w Garretta, tylko przeleciały przez jego pelerynę i jeszcze mocniej przytwierdziły go do podłoża.
- Tobą Tharash zająwszy się później - powiedziała bogini.
Garrett dostrzegł jeszcze, jak wielkie drzewo odskoczyło od niego, wprost w stronę dziewczynki. Krzyknął:
- Moira, uważaj! Leci do ciebie!
Miecz złodziejki wbił się w mech, parę metrów od leżącej i oszołomionej Moiry. Krzyk Garretta sprawił, że odzyskała przytomność. Powoli podniosła się do góry, rękoma wspierając o ziemię. Jednak było już za późno.
Wokół niej zaczęły się wbijać liczne gałęzie, jedna za drugą, tworząc małe więzienie. Tharash wylądowała tuż przed nią. Ziemia się zatrzęsła, a w powietrze wbiły się kłębki dymu. pochyliła się do przodu, tak, że jej brzydka głowa o żółtych ślepiach była tuż przed twarzą dziewczyny.
- I co, mała? Strugawszy twadzielkę? Hahaha! Najpierw cię oszpeciwszy, a potem zabiwszy!
Swoją drewnianą rękę o szpiczastych palcach coraz bardziej zbliżała do głowy Moiry.


Garrett widział co się dzieje z Moirą. Wiedział, że musi się pośpieszyć. W przeciwnym wypadku ta mała zginie.
Nie mógł ruszyć kolców, które przytwierdzały jego pelerynę do ziemi. Jego myśli szybko przelatywały. Szybko odpiął zapinkę przytrzymującą jego pelerynę. Czarny płaszcz padł na ziemię, on zaś był już wolny.
Teraz szybko.. co robić? Tharash otoczyła Moirę, użycie drugiej bomby impulsywnej było zbyt niebezpieczne. Miny tak samo. Co robić?
Usłyszał pisk dziewczyny i dojrzał, że siostra Wiktorii dobierała się do jej twarzy.
Szybko..
Zdjął łuk i dopadł do strzały liniowej. Pośpiesznie wszystko przygotował, wycelował i puścił strzałę, łapiąc przy tym w powietrzu koniec liny. Owinął mocno linę wokół jednego z patyków, wbitych w ziemię. Usłyszał głośny krzyk leśnej bogini. Odwrócił się w jej stronę. Strzała przeszyła rękę Tharash i wbiła się w pień drzewa za nią. Lina ciągnęła się od drzewa do miejsca, w którym Garrett owinął ją wokół patyka, zmniejszając gamę jej ruchów. Wszystko było tak, jak złodziej to sobie zaplanował.
Moirze na szczęście nic się nie stało. Nie trzeba było też jej nic mówić. Sama wykorzystała sytuację. Przebiegła pod wiedźmą i zaczęła szukać jakiejś kryjówki.
Tharash była wściekła.
- Wy głupoludy - jej oczy zajaśniały tym razem czerwienią.
Poderwała się, wyrywając strzałę z drzewa i patyk z ziemi. Wyprostowała się i podniosła potężne ręce do góry. Warczała jak groźny pies. Wzmógł się mocny wiatr, porywający liście z drzew, a kobietę zaczęły otaczać ljany.
Garrett wyciągnął z kołczanu trzy ogniste strzały i strzelił nimi wszystkimi naraz w stronę ulubienicy Szachraja. Wszystkie trafiły. Kobieta zgieła się w pół i upadła na kolana. Spojrzała groźnie w stronę Mistrza Złodziei.
- Jeszcze kiedyś my się spotkawszy. Wtedym cię załatwiwszy!
Tharash zamieniła się w miliony liści, które rozpłynęły się w powietrzu. Wicher zaczynał powoli słabnąć, aż w końcu zamienił się w lekki podmuch.
Garrett padł na plecy i zaczął ciężko dyszeć ze zmęczenia.
Już koniec. Pokonali Tharash, siostrę Wiktorii, o wiele potężniejszą od niej. Zdobyli jej krew. Za dziesięć dni będą gotowi, by wypić wywar z Łapy Szakala. Wtedy Moira uzyska jej głos..
Właśnie.. Moira.. wiedział jedno. Tak łatwo nie przebaczy tej małej.
Mała złodziejka, skrępowana, zbliżyła się.
- Garrettcie..
- Nie odzywaj się! - wycisnął Wybraniec przez zamknięte usta, nawet na nią nie patrząc.
- Przepraszam.. - Moira pochyliła głowę.
Garrett podniósł się.
- Powiedziałem, żebyś się nie odzywałą - wycedził - Jesteś najmniej okrzesaną i najgłupszą dziewczyną, jaką w życiu spotkałem. Co ty sobie w ogóle myślałaś? Zabraniałem ci tu przychodzić.
- Uratowałam cię - Moira była zła. Zawsze chciała wyjść jak najlepiej w oczach Mistrza Złodziei, a ten zawsze na nią krzyczał.
- Poradziłbym sobie. A ty? Mogłaś zginąć! To nie byle jakie skradanki. Walczyliśmy z leśną boginią, prawą ręką Szachraja, boga Pogan. Nikt nie wyszedłby z tego żywy. Masz szczęście, że tu byłem. To, że wciąż oddychasz to tylko i wyłącznie moja zasługa.
Wstał.
- Przepraszam - jeszcze raz powtórzyła Moira.
- Po prostu się nie odzywaj.
Garrett wyciągnął z kieszeni butelkę i nabrał w nią trochę zielonej krwii z kałuży, która wydobyła się z ciała Tharash, po wybuchu bomby impulsywnej. Zamknął szczelnie butelkę i schował ją do kieszeni. Podał Moirze jej miecz.
Całą drogę powrotną do Siedziby Strażników przebyli w ciszy. Nikt się nie odezwał.


12 dni później.
Wczesnym rankiem Moira wypiła eliksir z Łapy Szakala. Wstrząsnęła się, jej ciało pokryła gęsia skórka. Nie minęła chwila jak jej głos diametralnie się zmienił. Brzmiał teraz niczym istnej bogini.
- Uważajcie. Nie wiem, jak długo eliksir będzie działał - ostrzegał ich przed wyjściem Artemus - Musicie załatwić to jak najszybciej.
Po drodze do Doków, gdzie znajdowalo się wejście do Kryjówki Pogan, Garrett udzielał Moirze licznych wskazówek:
- Pamiętaj, musisz być dumna i próżna, traktować ich jak jakieś wstręte robale. Nawet Dayne jest dla ciebie nikim.
- Dobrze, poradzę sobie - wciąż powtarzała Moira.
- No tak. Zapomniałem, że jesteś niezawodna - drwił Mistrz Złodziei.
W kryjówce rozdzielili się. Moira szła środkiem korytarza, uzbrojona jedynie w swój miecz, Garrett zaś nie tracił jej z oczu, w pełni wyposażony trzymał się cienia i ścian.
Na powitanie Moirze wyszła sama Dayne z dwoma ogolonymi poganami, pokrytymi licznymi tatuażami. Uważnie przyjrzała się złodziejce, po czym uklękła i powiedziała:
- Czy to pani.. bywszy?
Bywszy.. wszy.. O nie! W głowie Garretta zaczęły się kłębić najczerniejsze myśli. Zapomniał powiedzieć Moirze, żeby używała języka pogan. Teraz mała palnie jakieś głupstwo i cały plan runie.
Na szczęście Moira pokazała na co ją stać.
- Tak - stała dumnie jak paw z wysoko podniesioną głową - Jam bywszy Tharash. Młoda Pani spod boku Leśnego Władcy. Ja sprawdziwszy jak wygląda nasza armia. Nie mieć jednak zbyt dobrych wieści.
- Do armii? Tędy - Dayne wskazała drogę. Wszyscy ruszyli powolnym krokiem - Nasza armia potężna jak nigdy bywszy. A z jakimi to wieśćmi pani przychodzi?
- Plany zmieniwszy się - mówiła Moira, boskim głosem - My nikogo nie zaatakowawszy. Nikt nie idziewszy po Kielich.
- Jak to? - Dayne była całkowicie zaskoczona.
- Tak jak ja wam mówiwszy. Leśny Pan czuwszy się coraz lepiej i bywszy zadowolony ze swojej armii. Miawszy zamiar użyć tej armii inniejszym razem.
Wchodzili do ogromnej sali, wielkiej jak na pół dzielnicy. Pomieszczenie oświetlały liczne, błyszczące kryształy przyczepione do ścian. Po środku sali zaś stała wielka armia, składająca się z 3 tysięcy ludzi, 20 magów, 100 ratmanów, 150 małp, 60 szczypaw, 20 żywiołaków ognia, 30 muchoplujek, 30 bełkotliwców i 10 drzewców. Żywiołaki kręciły się dookoła, iskrząc przy tym ogniem, drzewce stały z szeroko wyciągniętymi ramionami i nie ruszały się, bełkotliwce stulone i wystraszony próbowały się gdzieś skryć, ratmani i małpy niespokojnie przeskakiwały z nogi na nogę. Muchopluje i szczypawy stały spokojnie.
Tak wielkiej armii Garrett nigdy nie widział. Nic i żadna inna armia nie mogły się z nimi równać.
- Armia bywszy naprawdę wspaniała - wyjękała Moira.
Stali i z dziury w ścianie przygladali się wojownikom Szachraja.
- Dobrze, że pani przybywszy. Chociaż bestie się na chwilę uspokoją.
Ale bestie wcale się nie uspokoiły. Przeciwnie, były coraz bardziej rozgniewane. Żywiołaki kręciły się niespokojnie, inne potwory rozglądały się wokoło. Muchopluje przyglądały się uważnie dziurze w ścianie.
- Mam pani jeszcze jedną rzecz do powiedzenia - mówiła Dayne - nasza Łapa Szakala została skradziona. My nie wiedziewszy kiedy to się stało i boiwszy się, że nasza broń zostanie wykorzystana przeciwko nam.
Moira przełknęła głośno ślinę. Z jej czoła spłynęła kropla potu. Dayne bacznie się jej przyglądała.
- Wszystko w porządku, moja pani?
Złodziejka nie zdążyła odpowiedzieć.
Usłyszeli głośny szelest, jakby chmarę pająków, i wystrzał. Moira odwróciła się. W jej stronę leciały z niezwykłą szybkością setki małch kropeczek. Powiększały się. Dziewczyna nie zdążyła zareagować.
- Padnij! - Dayne rzuciła się na Moirę i przycisnęła ją do ziemi.
Muchy przeleciały nad ich głowami i uderzyły o sufit, rozpryskując się na małe grupki, które zaczęły krążyć po okolicy.
Muchopluja zaatakowała.
Garrett z zaniepokojeniem przyglądał się całej sytuacji. Zapomniał o tak ważnym fakcie, że armia będzie się składała z magicznych stworzeń, które wyczuwają obcych, nie zważając przy tym, że ich przywódczyni jest pewna co do tej osoby. Tych besti było tu za dużo. Każda była podrażniona. Moira była w wielkim niebezpieczeństwie.
Dayne podniosła i się i z wystraszonym wzrokiem przyglądała się Moirze. Wyciągnęła z kieszeni jakiś zielonawy klejnot, i przyłożyła go do młodej złodziejki.
- Wszystko w porządku?
- Tak - odpowiedziała Moira swoim normalnym, codziennym głosem, po czym zrobiła okrągle oczy.
Eliksir z Łapy Szakala przestał działać. Ale jak to możliwe? Przecież wypiła go dopiero przed kilkoma godzinami. Powinien jeszcze długo działać.
Wtedy wszystko do niej dotarło. Ten klejnot. To on to wszystko spowodował. Musiał anulować magię pochodzącą z personifikantów.
Dayne wstała. Była wściekła.
- Ty mnie oszukawszy. Ty wcale nie być Leśną Pani.
Wyciągnęła miecz i zanim Garrett czy Moira zdążyliby coś zrobić, zatopiła go w ciele dziewczyny.
Garrett z trudem powstrzymał się od długiego i głośnego okrzyku: "Nieeee!". Nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Stał w cieniu. Nawet się nie poruszył. Doświadczenie mówiło mu, żeby chwilę przeczekać, ale tym razem czekanie mogło mu zaszkodzić. Dziewczynka mogła umrzeć. Nie miał jednak wyboru. Przed nim stała cała pogańska armia.
Dayne wyciągnęła miecz z klatki piersiowej Moiry. Przez chwilę Garrett dojrzał na nim szmaragdową krew dziewczyny, zanim poganka schowała ostrze do pochwy.
- Pilnujcie jej - powiedziała do dwóch strażników, którzy cały czas im towarzyszyli, po czym udała się do wielkiej sali, aby uspokoić zwierzęta i potwory.
To był odpowiedni moment. Garrett wyciągnął z kołczanu strzałę gazową, wsadził ją w łuk i wystrzelił w ziemię pomiędzy dwoma, ogolonymi na łyso strażnikami. Kryształ pękł, wypuszczając kłębki zielonawego dymu, który następnie bezmyślnie wchłonęli dwaj poganie. Nie minęła sekunda jak odurzeni środkiem nasennym padli nieprzytomni na ziemię.
Garrett poderwał się z miejsca. Dobiegł do Moiry, wziął ją na ręce i zaczął biec w stronę wyjścia. Za sobą usłyszał krzy Dayne "To on! Gońcie go!" a chwilę później ryk tysiąca bestii. Pogańska armia prezentowała się bardzo groźnie.
Już dawno Garrett nie zmuszał się do takiego wysiłku. Przerzucił Moirę na ramię, przytrzymując ją jedną ręką. Mimo wielkiego zmęczenia, jego nogi same posuwały się naprzód. Nie panował nad nimi. Poziom adrenaliny niebezpiecznie wzrósł.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Moira nie dawała żadnych odznak życia. Jej szaty były poplamione krwią, usta szeroko otwarte, powieki zamknięte. Nie wyczuł bicia serca, ani oddechu. Ale wmawiał sobie, że ona żyje, że zdąży ją uratować. To dodawało mu sił.
- Mamy go! Tam jest! - Garrett usłyszał za sobą czyjś głos i grad kroków.
Nie przerywając biegu, odwrócił się. Goniło go trzech pogan z wyciągniętymi mieczami.
Złodziej pogrzebał w kieszeni i wyciągnął minę gazową. Rzucił ją na ziemię. Potrzebowała trochę czasu, aby się uruchomić, jednak Garrett wszystko dokładnie obliczył. Usłyszał za sobą syk i upadek trzech ciężkich ciał o ziemię.
Jeszcze troszkę.. do wyjścia było tak blisko.
Przebiegł przez kilka następnych korytarzy, Tutaj przejścia oświetlane były przez ogniste pochodnie. Przed sobą nie miał żadnych wrogów, co tylko ułatwiało mu przejście.
Za sobą ponownie usłyszał czyjeś ciężkie kroki. Do tego doszły dźwięki przypominające drewniane klekotki. Odwrócił się. Tak jak przypuszczał. Za sobą miał dwie szczypawy. Te wysokie, umięśnione potwory o kleszczach zamiast rąk już nie raz uprzykrzyły życie Mistrzowi Złodziei, szczególnie gdy próbował przeszkodzić w planach Szachraja w Paszczy Chaosu. Teraz, zmęczony biegiem spowolniał. Potwory doganiały go. Były coraz bliżej.
Garrett wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął ostatnią bombę impulsywną, jaka mu została. Uruchomił ją i rzucił w stronę szczypaw. Gdy tylko bomba znalazła się pomiędzy bestiami, wybuchła. Niebieska fala uderzeniowa przeleciała w powietrzu, okrutny bass zahuczał w uszach Garretta. Wybuch rozszadził szczypawy na kawałki i zawalił strop. Sterta głazów padła na ziemię, blokując przejście.
Bomba impulsywna była poteżnym urządzeniem, jednak bardzo drogim i trudno dostępnym na rynku.
Teraz Garrett miał już spokój. Był blisko wyjścia i nic nie mogło mu przeszkodzić...


- I co?
- On uciekłwszy, moja pani. Zablokował drogę stertą głazów.
- A niech to! - Dayne była wściekła, zaciskała mocno pięści - Dobrze, że ja przynajmniej zabiwszy tą małą - po czym zwróciła się donośnym głosem do całej swojej armii - Słuchajcie mnie, poplecznicy naszego Pana. Słuchajcie, leśne stwory. Nasza pani, ulubienica Drzewiennego Lorda, Tharash, zginąwszy. Sprawką tego bywszy Garrett, Mistrz Złodziei, który skradł też nasz artefakt, Łapę Szakala. Od dawna wiadomo, że on pracowawszy wraz ze Strażnikami, naszymi najgroźniejszymi wrogami. Młotodzierżcy są przy nich niczym małe dziecko. Nie mawszy więc innego wyjścia. Musimy zdobyć Kielich, który przywróciwszy pełnię mocy naszemu Panu. Musimy wyjść całą naszą armią i wytępić naszych wrogów z powierzchni Ziemi. Tak też uczyniwszy!


Garrett nie mógł w to uwierzyć. Nie mógł uwierzyć w to, co przytrafiło się Moirze. Cały czas powtarzał sobie, że nic się nie stało, że ona cały czas żyje. To dodawało mu sił.
Był na siebie zły, że tak ostro na nię nakrzyczał wtedy, za Miastem. A ona chciała mu tylko pomóc. Tak bardzo starała się dobrze przy nim wypaść. Do tego uratowała mu życie. Powinien być jej wdzięczny, a on najnormalniej na świecie zmieszał ją z błotem. Żałował tego co zrobił.
Nawet nie zauważył, gdy znalazł się w Siedzibie Strażników. Jego nogi same pracowały. Nie panował nad tym. Przed sobą widział tylko wspomnienia i obraz uśmiechniętej Moiry - nierozważnej, niedoświadczonej, ale też młodej i dobrego serca.
- Garrettcie.
Gdybyś jakoś zareagował w chwili, gdy Dayne wyciągała miecz.
- Garrettcie!!
Do przytomności przywrócił go krzyk Draco. Nie wiadomo jak i kiedy, ale doszedł do Gabinetu Pierwszego Strażnika.
- Co się stało? - pytał zaniepokojony Draco.
- Moira, jej się stała krzywda. Potrzebuje pomocy - Garrett położył ciało dziewczynki na łóżku.
Draco przyjrzał jej się.
- Garrettcie..
- Wydobrzeje z tego?
- Garrettcie - Draco powtórzył podniesionym, lecz smutnym głosem - Ona nie żyje.
- Co? - nie dotarło to do niego.
- Ona nie żyje.
Nie żyje. Cały wysiłek na nic. Już nigdy więcej nie zobaczy jej uśmiechniętej twarzyczki. Już nigdy nie zobaczy Moiry.
- Ale nie martw się.
Jak to ma się nie martwić? Przecież ona nie żyje!
Draco podszedł do szafki, gdzie leżały wszystkie personifikanty i wziął Kielich. Zbliżył się do łóżka i pochylił czarę, tak iż woda zaczęła się wlewać do ust zmarłej dziewczynki.
Garrett cofnął się pod ścianę, bezmyślnie wpatrując się na to co robi Draco.
Krew z koszulki dziewczynki zaczynała znikać, ogromna szmaragdowa plama stopniowo się zmniejszała, tak że po chwili nie było już żadnych jej śladów. Jeszcze chwila i nagle i niespodziewanie Moira otworzyła oczy. Wstała, robiąc przy tym ogromny wdech.
- Co się stało? - zapytała z trudem łapiąc powietrze.
- Wszystko w porządku. Garrett cię uratował.
Okno otworzyło się, robiąc duży przeciąg. Moira patrzyła zaskoczona, ale Draco wiedział co się stało.
- Zrobił wszystko, żeby cię ocalić. Musisz dla niego coś znaczyć.
Moira siedziała zamyślona, gdy do pokoju wszedł Artemus.

2 dni później.
Artemus siedział spokojnie w swojej sypialni i przyglądał się z uwagą i zaciekawieniem swojej lewej dłoni, gdy do pokoju z trzaskiem wszedł Draco.
- A więc to ty! - wykrzyknął zamykając za sobą drzwi.
- Co ja? - zapytał Artemus zawijając swoją dłoń w bandaż.
Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
- Dobrze wiesz co. Od jak dawna nie potrafisz już bez tego wytrzymać? Od czasu wypadku z Gamall?
Artemus wstał i zbliżył się do Draco, tak, że ich twarze był tuż przy sobie.
- Od dawna, ale teraz przerzucę się na inne.
- Osz ty - Draco pchnął Artemusa.
Ten padł na ziemię. Pierwszy Strażnik szybko i zwinnie wyciągnął różdżkę i wycelował ją w stronę swojego przyjaciela.
- To twój koniec - powiedział - Jesteś zbyt niebezpieczny dla tego świata. Przykro mi, ale nie dajesz mi innego wyboru.
Z różdżki Draco wydobył się niebieski promień. Leciał dokładnie w kierunku piersi Artemusa. Wtem wydarzyło się coś niezwykłego. Artemus nawet się nie poruszył, gdy promień odbił się metr przed nim, jak od niewidzialnej ściany i uderzył w drzwi za Strażnikiem Draco, którego mina mówiła, że on sam nie wie, co się stało.
Twarz Artemusa rozjaśnił szeroki uśmiech. Wstał i wyciągnął lewą rękę przed siebie, dłoń rozstawiając szeroko. Mierzył w swojego przełożonego.
- Nie, to mnie jest przykro..
Sypialnię Artemusa pochłonął mrok...

***

CZĘŚĆ 3:


- Rozpoczynamy zebranie Rady Strażników - Artemus stał pośrodku wysokiej, okrągłej sali.
Z góry dało się słyszeć liczne głosy zaniepokojnych Opiekunów. Ostatnie wydarzenia całkowicie zachwiały ich równowagę. Nie dość, że obie frakce, Młotodzierżcy i Poganie, potężne jak nigdy dotąd, zaczęły grozić skrytym, do niedawna, przed światłem dziennym Strażnikom, to do tego ich węwnętrzna równowaga także się burzyła. Zdarzały się liczne sprzeczki i kłótnie pomiędzy spokojnymi członkami tajemnej sekty. Wszystko zaczęło się od występku Gamall i zniknięcia glifów. A to był dopiero początek końca.
- Minął tydzień, od zniknięcia Pierwszego Strażnika Draco - kontynuował zebranie Artemus - i, niestety, nasze poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Nasza głowa i przechówca naszych najskrytszych tajemnic znikł, nie zostawiając żadnych wiadomości. Nie wiemy co się z nim dzieje. Uciekł, nie radząc sobie z nawałem ostatnich ciężkich wydarzeń, któraś z frakcji go porwała, bądź..
- Nie żyje - dokończył za niego Strażnik Quince, stojący w jednym z otworów na górze.
Artemus zwiesił głowę w dół.
- Tak, istnieje możliwość, że nie żyje.
- To przykre - odezwał się Edversion - Straciliśmy dwóch Pierwszych Strażników i to w tak szybko. Nastały bardzo niebezpieczne czasy.
- Tak - powiedział Ruehan - Jestem najstarszy spośród was wszystkich i muszę przyznać, że nigdy nasze położenie nie znajdowało się w tak krytycznym punkcie. Nie mamy wyboru. Grozi nam zbyt wielkie niebezpieczeństwo, aby czekać na dalszy ciąg wydarzeń. Musimy działać. Musimy wybrać następce świętej pamięci Draco, musimy wybrać nowego Pierwszego Strażnika, osobę mężną i odpowiedzialną, silną i rozważną.
- W chwili gdy obie frakcje zwracają się przeciwko nam, przyda nam się dobry wojownik na te stanowisko. Nie od dziś wiemy, że to ja najlepiej posługuję się magią bitewną spośród nas wszystkich - nastroszył sie dumnie czarnoskóry Quince.
- Tak, jest to prawdą, że jesteś najsilniejszy z nas - mówił Ruehan - Jednakże brakuje ci głowy do bitwy. Brakuje rozwagi i racjonalnego myślenia, działasz pochopnie, i to cię kiedyś zgubi.
Quince zaniósł się gniewem.
- To nie prawda!
- Cisza!! - przerwał mu Artemus - Zebraliśmy się tu, żeby do czegoś dojść, żeby zgodnie z resztą Strażników zacząć coś robić. Wyzbyjcie się gniewu z waszych serc i przestańcie się kłócić, bo to tylko zaburza waszą wewnętrzną równowagę.
Quince pochylił się, jakby próbowując skryć się przed oczami reszty Strażników. Zaniósł go wstyd, jednak gniew nadal go nie opuszczał.
- A teraz powiedzcie kto waszym zdaniem nadaje się na Pierwszego Strażnika.
- Garrett? - powiedział niezdecydowanie Edversion.
- Co? Ten złodziej? - Ruehan nie mógł uwierzyć w słowa młodego Strażnika - On nigdy nie był jednym z nas, i nigdy nie zostanie. A to, że jest Wybrańcem, to nic innego jak jedna wielka bajka. Wmawiamy mu to, bo to daje mu pewność siebie, że jest kimś ważnym, że nie dorastamy mu do pięt. Dzięki temu wykonuje dla nas trudne zadania. Tak wygląda prawda - ostatnie zdanie zaakcentował podniesionym głosem, przerwał na chwilę po czym mówił dalej - Jak już mówiłem, przeżyłem najwięcej wschodów i zachodów słońca, spośród nas tu zebranych, widziałem najwięcej. Widziałem jak Pierwsi Strażnicy przychodzili, i odchodzili. Nasza historia zmieniała się. Najwięcej wydarzyło się podczas sprawowania posługi Pierwszego Strażnika przez Xaviera, który to odkrył tego naszego chłopca od ciężkich zadań, Mistrza Złodziei o imieniu Garrett. Przeżył on powstanie Szachraja, który przechwycił formę cielesną starego człowieka, samotnika i kolekcjonera o imieniu Konstantyn. Przeżył także Wiek Metalu, gdy Karrass próbował zniszczyć świat i zbudować go na nowo, pokrywając wszystko twardym metalem. A Garrett? Był dla niego jak syn. Gdy tylko Szachraj i Wiktoria uzyskali Oko i omal go nie zabili, on sam wraz ze swoim zastępcą, Orladem i Strażnikiem Artemusem udali się do siedziby Konstantyna, by go uratować. Cały czas śledził jego poczyniania, cały czas podawał mu wskazówki co ma robić. Irytowało to jego zastępcę, dla którego Xavier znaczył wszystko. W końcu Xavier umarł a jego miejsce zajął Orland, jego prawa ręka. Był to człowiek rozważny i mądry, ale szybko unosił się gniewem. Dręczyło go poczucie słabości i bycia niczym w porównaniu do Garretta, więc nie czuł do niego większej sympatii, i chciał szybko się go pozbyć, oskarżając go o zabicie Interpretatorki Gamall. Jednak przekonał się, że ten złodziej mimo wszystko ma pewien przebieg w wydarzeniach, i może się przydać. Pomylił się, a gdy chciał wszystko naprawić i pomóc Garrettowi, było już za późno. Wiek Ciemności go dopadł. Popełnił wiele błędów, zdążył jednak.. - przerwał i zaczął głośno kaszleć, jego choroba pogłębiała się - Starość nie radość - powiedział gdy doszedł do siebie - Będę musiał się streszczać. Orland w swoim życiu zdążył powiedzieć coś, co na długo utkwiło w mojej pamięci. "Ciągnijmy historię, twórzmy tradycje. Nazywamy je błahostkami, mają jednak wielki wpływ na ciąg wydarzeń". - zróbił krótką przerwą, aby wszyscy zdążyli pojąć znaczenie tych słów - Orland był zastępcą Xaviera, zanim został Pierwszym Strażnikiem. Zgodnie z jego hasłem, jego miejsce powinien zająć Artemus, który był jego prawą ręką.
- To niedorzeczne - przerwał mu Quince - Tradycje zaburzą wszystko. Pierwszy Strażnik to zbyt odpowiedzialne stanowisko, by wybierać je od tak. Ten wybór musi zostać pierwej dobrze przemyślany.
- Artemus to najbardziej odpowiednia osoba na te stanowisko. Nie brakuje mu żadnych cech, które wymieniałem już wcześniej. Byłby już Pierwszym Strażnikiem, gdyby nie jego niespodziewana choroba. Rada wybrała Draco na te stanowisko, ale ten szybko odszedł. Artemus zaś wrócił już do zdrowia.
- Nigdy nie wiadomo - upierał się Quince - Jego choroba może w każdej chwili powrócić.
- Czyżbyś miał jakąś urazę do Artemusa, Quince? - zapytała Strażniczka Kasandra.
- Nie ufam mu - odpalił prosto z mostu Quince - Jest zbyt tajemniczą osobą. Ta jego nagła choroba, nikt o niej nic nie wiedział...
- Była spowodowana atakiem Gamall - przerwał mu Strażnik Emery - Te informacje są jawne, powinieneś był o nich wiedzieć.
- Może i to prawda, ale nigdy nie wiadomo, jak to wpłynie na jego zachowanie. Skutki mogą być negatywne. Po za tym, jeszcze przed ujawnieniem się Wiedźmy, Strażnik Artemus często znikał na całe dnie, nie zostawiając żadnych wiadomości i nikomu nic nie mówiąc. Jak to wyjaśnisz?
Nastała cisza. Ruehen wymieniał spojrzenia z Artemusem. Quince był już pewien zwycięstwa.
- Możesz mu powiedzieć - powiedział Artemus.
- Tak - Ruehen zakasłał, po czym zaczął mówić - Te zniknięcia Artemusa były tajemnicą, o której wiedziały tylko trzy osoby. Sam Artemus, ja i Orland. Jak powszechnie wiadomo, Artemus był zastępcą Orlanda, gdy ten spełniał posługi Pierwszego Strażnika, Orland odkrył w nim wielki potencjał. Wielką moc w posługiwaniu się glifami. Chciał ukształcić i wykorzystać tą moc. Kazał mi, Ruehenowi, Nadzorcy Glifów, wpuścić go do tajemnego pomieszczenia w Zakazanej Bibliotece, o którym tylko my wiedzieliśmy i przekazać najstarsze księgi, w których skrywała się potężna wiedza. Artemus w mig ją opanował, jednak nie zdążył jej jeszcze wykorzystać. Dlatego właśnie uważam, że jest najbardziej odpowiedzialną osobą na te stanowisko.
- Ale glify zniknęły, już nic nie ma. Wraz z glifami zniknęła jego moc - Quince się nie poddawał.
Ruehen pogodził się z tą myślą, jednak Artemus zaprzeczył:
- To nie do końca prawda. Podczas tych pobytów w tajemnych pokoju w Zakazanej Bibliotece wiele się nauczyłem. Potrafiłem wyczuć obecność magii, obecność glifów. Jednak po ostatnich wydarzeniach, gdy Garrett utworzył z Pięciu Personifikantów Glif Ostatecznych wiele się zmieniło. Obecność wielu glifów zniknęła, nie wiem jak na długo. Mimo to, często je wyczuwam, w personifikantach - a na odpowiedź licznym zdumionym odgłosom dodał - Tak, w personifikantach ukryta jest magia glifów, to dzięki nim mają one takie, a nie inne właściwości. Glify wciąż istnieją, czekają tylko jak je uaktywnimy.
- Istnieje tylko jedna osoba, która może to zrobić. Pierwszy Strażnik Artemus.
- On nie jest jeszcze Pierw.. - zaprzeczył Quince, ale szybko został przegłuszony przez liczne odgłosy uradowanych Strażników. Wszyscy powtarzali, że Artemus będzie najodpowiedniejszą osobą na tym stanowisku.
Artemus powiedział obojętnym tonem:
- Przyjmuję stanowisko Pierwszego Strażnika.


- Garrett i Moira nie wykonali swojego zadania, wciąż grozi nam wielkie niebezpieczeństwo ze strony Pogan - mówił Strażnik Morrow - Jak nam powiedziała młoda złodziejka, Poganie wiedzą, że to nasza sprawka i już przygotowują swoją armię do najścia na nas. Jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Zwłaszcza, że nasza kryjówka jest już ujawniona, a glify, które sprawiały, że jest niewidoczna dla oczu zwykłych ludzi, przestały działać.
Zebranie Rady Strażników trwało nadal, niemalże w tym samym składzie co wcześniej. Opuściła je tylko jedna osoba, która nie mogła się pogodzić z tym, że to Artemus został Pierwszym Strażnikiem.
- Trzeba to skończyć raz na zawsze - odezwał się Pierwszy Strażnik Artemus - Wachadło wciąż będzie się przechylało to w jedną, to w drugą stronę. Raz będziemy musieli pokonywać Pogan, by za chwilę przygotowywać się do starcia z Zakonem Młota, a potem znów z Poganami, i tak dalej, w nieskonczoność. Trzeba to skończyć, raz na zawsze. Wachadło zatrzyma się.
- To będzie bardzo ciężkie. Tych dwóch frakcji nie da się kontrolować.
Artemus przerwał Strażniczce Kasandrze.
- Wiem, dlatego trzeba je zniszczyć raz na zawsze.
- Jak zamierzasz to zrobić? - zapytał zaciekawiony Ruehen.
- Te lekcje w Zakazanej Bibliotece wiele mnie nauczyły, o początkach, przeznaczeniu i wykorzystaniu glifów. Najwyższy czas coś zro...
W tej chwili drzwi do okrągłej sali otworzyły się i do pomieszczenia wpadł z hukiem Strażnik uzbrojony w miecz.
- Szybko. Trzeba się skryć - powiedział wystraszony.
- O co chodzi? - zapytał spokojnie Artemus.
- Młotowcy wysłali gońca z wiadomością, że jeśli za chwilę nie otworzymy im wrót do naszej Siedziby, sami się wedrzą. Chcą poznać tajemnicę nagłego pojawienia się tego budynku.
- Dużo ich jest?
- Z pięćdziesięciu. Dowodzi nimi Arcykapłan Tarns.
- Co zrobimy? - zapytał zaniepokojony Strażnik Edversion.
- Najwyższy czas użyć prawdziwych glifów - powiedział Artemus a w jego głosie dało się wyczuć dziwne podniecenie - Wszyscy Strażnicy, co do jednego, mają się skryć w schronie w piwnicy. Ja sam wyjdę im na spotkanie.
I Artemus wyszedł z sali.


Goniec wrócił na sam tył oddziałów Młotodzierżców, kłębiących się na ulicy. Zdyszany i zmęczony, a zarazem szczęśliwy, że nic poważnego mu się nie stało, podbiegł do Arcykapłana Tarnsa.
- Wszystkoś wykonał, jakoż ci nakazali? - zapytał kapłan.
- Tak - wydyszał zmęczony.
- I jak?
- Zamknęli mi drzwi przed twarzą.
- A niech to, sami tego chcieli - wykrzyczał Tarns - Możesz odejść.
Goniec oddalił się jak najdalej od tamtego miejsca. Ulicę zapełniało 64 ubranych w biało-czerwone szaty i uzbrojonych w potężne młoty bitewne młotodzierżców. Było ich dostatecznie dużo, by zinfiltrować tak duży budynek.
Arcykapłan Tarns podszedł wystarczająco blisko do swoich oddziałów, by wszyscy go usłyszeli.
- Nasz plan się nie zmienił. Róbcie to, o czym wam już mówiłem. Wedrzyjcie się siłą i zabijcie każdego, dokładnie wszystkich. Śmierdzi mi tu pogańską magią, bądź czymś o wiele groźniejszym. Do roboty!
Przy ostatnim zdaniu podniósł swoją różdżkę i wypuścił czerwony promień który poleciał prosto w stronę dziwnego, olbrzymiego budynku. Podczas uderzenia o ceglaną ścianę promień zmienił swój wygląd, tworząc na chwilę czerwony młot, po czym zniknął.
To był znak, na który wszyscy fanatyczni zakonnicy ruszyli do ataku. Mimo ciężkiego pancerza biegli w stronę wejścia, już najbliższy z nich podnosił swój młot, aby rozwalić żelazny zamek, gdy klamka pochyliła się a drzwi szeroko rozwarły.
Arcykapłan Tarns cały czas stał w miejscu, dowodząc akcją. Miał bardzo dobry widok na całe otoczenie i budynek. Widział jak drzwi same się otworzyły, a w wejściu stanął jeden, nieuzbrojony i przykryty długim płaszczem z kapturem osobnik. Niespodziewający się takiego przebiegu spraw Młotowcy na chwilę przystanęli, jednak szybko przywołali się do porządku. Jeden z nich podniósł swój młot i spróbował powalić nieznajomego osobnika. Tarns widział, jak potężny kawał ciężkiego metalu odbił się od głowy wroga i rozwalił na kawałki. A może odbił się od powietrza? W każdym razie było to coś całkiem niezwykłego. Zanim jednak zdążył wszystko sobie w głowie ułożyć, wydarzyło się wiele niezwykłych rzeczy.
Młotodzierżcy stojący najbliżej budynku wylecieli w powietrze, a po chwili zostali pochwyceni przez mroczne macki, wyglądające niczym czarny dym. Złowrogie promienie zaczęły się mnożyć, dosięgając kolejnych zakonników, którzy krzyczeli z bólu. Czarna chmura powiększała się, prazechwytując wszystkich co do jednego. Na nic nie przydała się ucieczka, której próbowali dokonać ostatni z wojowników. Kara dopadła każdego. Ich krzyki zamierały zaraz po fizycznym kontakcie z nieznaną, mroczną magią.
Na ulicy nie został nikt, poza Arcykapłanem Tarnsem Wycelował swoją różdżkę w kierunku ciemnej chmury i wypuścił z niej mocny, czerwony promień. Wleciał on w mroczny obłok i znikł nie wyrządzając żadnych szkód. Chwilę później jedna z macek błyskawicznie przeleciała tuż nad ziemią i po sekundzie znalazła się tuż przy Tarnsie, stojącym daleko od miejsca bitwy. Zanim zdążył złożyć modlitwę do Budowniczego, prosząc o zbawienie, nieznana magia wyrzuciła go w powietrze, by zaraz upuścić jego martwe ciało na zimną, kamienną ulicę.


- Ja cię nie rozumię. Tak bardzo chciałeś zostać Pierwszym Strażnikiem? - Artemus pytał Strażnika Quince.
Rozmawiali właśnie w gabinecie Pierwszego Strażnika, który jeszcze przed tygodniem należał do Draco. Personifikanty nadal leżały na półce. Jedynie Kielich Budowniczego zmienił swoje miejsce i stał na biurku, obok starych, kruszących się w dłoniach ksiąg.
- Nie zależy mi na stanowisku, bo tytuły nic nie znaczą. Zależy mi na nas i na równowadze, która co chwile się chwieje - mówił zły, chociaż spokojny Quince.
- Mnie też na tym zależy, i to nie wiesz, jak bardzo. Pragnę tylko jednego: pokoju.
- Jednak uważam, że twoja choroba, i to wszystko... nie jesteś odpowiednią do tego osobą.
- Sugerujesz, że to ty powinieneś zostać Pierwszym Strażnikiem? - zapytał Artemus.
- Nie.
- Ależ tak. - odpowiedział uśmiechnięty Artemus - Widzę to w tobie. Okłamujesz mnie.
Quince zmieszał się. Nie mógł w to uwierzyć.
- Zależy ci tylko na władzy - kontynuował Pierwszy Strażnik - Typowe dla silnego nierozważnego wojownika. Uwierz mi, nie jesteś człowiekiem, który potrafiłby nad tym wszystkim zapanować. Pogorszyłbyś tylko sytuację. Nie nadajesz się.
Gniew Quince'a ponownie brał górę.
- Sugerujesz, że ty możesz coś zdziałać? Jesteś słaby i żałosny. To, że pokonałeś ten oddział Młotodzierżców, zawdziędzasz tylko szczęściu. Zwykłemu przypadkowi. Ostrzegę cię jednak, armia Pogan wkrótce nas zaatakuje. Wtedy twoje szczęście szybko cię opuści. Nie pokonasz ich - i odszedł trzaskając za sobą drzwiami.
Artemus uśmiechnął się do siebie. Ponownie odwinął bandaż ze swojej lewej dłoni i wyszedł ze swojego gabinetu.


Garrett wracał ulicą ze sklepu paserskiego znajdującego się w Dokach. Nic nie zawracało mu głowy, ani Moira, którą przywrócono do życia, ani to co się dzieje ze Strażnikami. Poganie szykowali swoją armię by zrobić na nich najście, a oni sami nie dali mu nic znać, żadnych wskazówek, niczego. Widocznie chcieli to załatwić sami. Nie chcieli w to ingerować Wybrańca. Sami się w to wpakowali, niech więc też sami się wydostaną. Go to nic nie obchodzi.
U Burkesa zakupił dwie strzały - gazową i ognistą, a także jedną bombę impulsywną, za którą zapłacił dwa tysiące złota. Ten potężny mechanizm dopiero do sprowadzili z wielkiej elektrowni za morzem. I tak wytargował zniżoną cenę. Był wart o wiele więcej.
Skręcił w boczne przejście. Nie było niczego, co by mogło je oświetlić. Wszędzie był tylko mrok i panoszący się smród zgnitych i wyrzuconych na śmieci ryb.
Wtem, z przodu, na głównej ulicy dostrzegł pewną postać, okrytą długim płaszczem i ciemnym kapturem. Szła śpiesznym krokiem, nie zbaczając na chodzących wokół strażników. I tak żaden z nich nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Postać przeszła pod latarnią i stanęła w miejscu.
Garrett stał w bocznej uliczce, skryty w cieniu, mając dziwną postać, odwróconą do niego bokiem, dokładnie na przeciw siebie, i widząc ją dokładnie. Osoba przykryta płaszczem spojrzała w boczną uliczkę, w której stał Garrett, tak jakby go widziała. Złodziej był pewien, że to niemożliwe. Spojrzał na swój klejnot. Był całkiem niewidoczny. Jednak postać cały czas mu się przyglądała, jakby go widziała w ciemności. Złodziej nie wiedział co ma o tym myśleć, po chwili jednak uznał to za przypadek, gdyż zakapturzony osobnik odwrócił się w swoją stronę.
Następnie przykucnął, kładąc przy tym swoją lewą dłoń na kamiennym chodniku. Wymamrotał kilka słów w nieznanym języku, Garrett od razu rozpoznał ten głos. Nie miał jednak zbyt wiele czasu do namysłu.
Na ziemi, dokładnie pod przykucniętym mężczyzną, zaczęły się kreślić długie, białe linie, nakładające się na siebie i tworzące jeden, wielki wzór. Linie przypominały kształtem ogromne, iskrzące się błyskawice. Złodziej nie widział jednak co utworzyły. Linie znikły tak szybko, jak się pojawiły,a chwilę później zgasły wszystkie latarnie oświetlające ulicę, zapanował wielki mrok, Garrett przed sobą widział tylko czarną przestrzeń. Następnie usłyszał głośny huk i ziemia pod jego stopami zaczęła się trząść. Znajdował się tuż przy epicentrum, ciężko mu było ustać na nogach. Przewrócił się i oparł na ścianę. Trzęsienie ziemi trwało dziesięc sekund, po chwili wszystko wróciło do normy. Ziemia stanęła, a uliczne latarnie ponownie oświetliły okolicę.
Garrett spojrzał na główną ulicę. Zakapturzony osobnik nadał przykucał, dotykając lewą dłonią ziemi. Głowę znowu miał odwróconą w prawą stronę, jakby wpatrując się w Garretta. Po chwili jednak wstał, odwrócił się i zaczął iść.
Mistrz Złodziei nie mógł tego tak zostawić. Musiał się dowiedzieć o co chodzi.
- Artemus! - krzyknął w jego stronę.
Strażnik przystanął, całkowicie się tego nie spodziewając i po chwili odwrócił się w stronę Garretta. Ten wyszedł z cienia na powitanie.
- Artemus, co ty do.. - ale zakapturzony mężczyzna cofnął się kilka kroków i zniknął w cieniu - Artemus? Artemus?!
Strażnik znikł. Garretta nie miał najmniejszego pojęcia o co w tym wszystkim chodziło. Dziwne zachowanie Artemusa, do tego dochodziło te trzęsienie ziemi, i białe znaki.. czy to były glify? Ależ to niemożliwe. Przecież wszystkie glify zniknęły na zawsze, Artemus nie mógł ich użyć.
A jednak w tym wszystkim było coś dziwnego.
Nagle zza siebie usłyszał cichy dźwięk, jakby usuwających się kawałków kamienia, a potem skrzypnięcie zerdzewiałego metalu. Odwrócił się. We wnęce w ścianie, z kanału wydobyła się głowa kobiety. Garrett bez problemu rozpoznał ją jako Dyan, szamankę Pogan, która to przed kilkunastoma dniami zabiła Moirę. Z początku porwał go gniew, już miał sięgać po sztylet, gdy dostrzegł, że Poganka ledwo co żyła. Podciągnęła się do góry, i rękoma zaparła ziemi, by nie spać na dół. Ręce miała poranione, jakby zostały przygniecione czymś ciężkim. Dyan jeszcze przez chwilę próbowała wstać, jednak zamiast tego jej głowa opadła na prawe ramię i już się nie poruszyła. Leżała nieprzytomna.
Garrett z początku nie miał najmniejszego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Nagłe pojawienie się Artemusa i teraz ledwo żywa Dyan. Jednak po chwili wszystko zaczęło mu się w głowie układać. Przecież pod nim znajdowała się główna kryjówka Pogan, miejsce, w którym oni zbierali tą swoją armię, którą zamierzali wytępić Strażników. Artemus musiał użyć jakiejś potężnej magii, i zawalił strop w podziemiach, przygniatając głazami te setki potworów i leśnych stworzeń, jak i niezliczoną liczbę ludzi. On sam, jeden mały Artemus zniszczył całą Pogańską armię, którą oni przez wiele lat tworzyli. Jedynie Dyan, ich przywódczyni, utrzymała się przy życiu. A może już nie żyła? Postanowił to sprawdzić.
Ze sztyletem w ręce podszedł do leżącego ciała kobiety. Kości prawej ręki miała w wielu miejsach połamane, lewą dłoń mocno ściśniętą. Sprawdził jej puls. Wyczuł lekkie tętno. A więc jeszcze żyła. Nie wiedział czy to dobrze, czy nie.
Dyan uchyliła lekko swoją lewą dłoń, i Garrett dostrzegł, że kobieta ściskała tam niewielki kamień, wielkości jego klejnotu widoczności. Wyciągnął to. Był to ten sam klejnot, który Dyan przyłożyła do Moiry, co spowodowało, że eliksir z Łapy Szakala przestał działać. W jakiś sposób sprawiał, że moc personifikantów przestawała działać.
Bez namysłu postanowił go zabrać. Mogło mu się jeszcze przydać.


Kilka dni później.
- Wzywałeś mnie? - Artemus wszedł do niewielkiej komnaty Strażnika Ruehena, pośrodku której znajdowało się wielkie łóżko, w kącie stała szafa na ubrania, a obok niej wielkie biurko z wieloma, rozłożonymi księgami. Całość oświetlała tylko jedna, gruba świeca, stojąca na biurku.
Stan Ruehena znacznie się pogorszył. Jego choroba z dnia na dzień pogłebiała się. Od dłuższego czasu nie ruszał się ze swojego łóżka. Przestał też mówić, jego zchorowane gardło nie pozwalało mu na to. Zmarszczki i poduszki pod jego oczyma znacznie się powiększyły. Skóra przybrała szarawy kolor.
Artemus zakazał wszystkim go odwiedzać, był zbyt ważną osobą dla Strażników, jeszcze nie zdążył się od niego wszystkiego nauczyć. Musiał wykorzystać czas przed jego śmiercią, bo prawdą było, że ta już pukała do jego drzwi.
Ruehen kiwnął lekko głową. Artemus podszedł do niego, zamykając na klucz zamek w drzwiach, aby nikt nie mógł im przeszkodzić.
Schorowany Strażnik podniósł powoli swoją rękę i nakreślił nią pewne ruchy. Przez twarz przeleciał mu przy tym wyraz ogromnego bólu, zabrało mu to dużo sił. Artemus spojrzał na niego z politowaniem.
- Jesteś pewien, że tego chcesz, Mistrzu?
Ruehen wpatrzył mu się w oczy. Artemus zrozumiał ten znak bez żadnego problemu, znalazł w nim potwierdzenie.
Podniósł swoją lewą dłoń i palcem wskazującym zaczął coś kreślić, jakby magiczną, białą, iskrzącą się farbą, która unosiła się w powietrzu, dokładnie w miejscu, w którym miała styczność z palcem. Po chwili farba utworzyła taki sam znak, jaki podał Ruehan, i znikła.
- Od razu lepiej - Ruehan energicznie podniósł się i usiadł na skraju łóżka. Jego skóra ponownie przybrała zwyczajny kolor, a siła w jednej chwili do niego powróciła.
- Zapewne wiesz, Mistrzu, że to tylko na chwilę przywróci cię do zdrowia - powiedział Artemus - Przyśpieszy jednak twoją śmierć.
- Tak, wiem o tym - Ruehan uśmiechał się, jakby mało go to obchodziło - Moja śmierć już od dłuższego czasu była kwestią dni, przedłużałem ją tylko dzięki moim glifom. Niestety, w chwili gdy Garrett pokonał Wiedźmę, glify zniknęły, tylko ty możesz ich używać. Ja zaś umrę. Dwieście trzydzieści lat to dużo jak na jednego człowieka.
- Ale mogłeś przecież użyć Kielicha Budowniczego - upierał się Artemus - On przedłużałby twoje życie, tak jak moje.
- Nie, mój chłopcze, Kielich na mnie nie działa. Personifikanty nienawidzą się nawzajem - odpowiedział uśmiechając się przy tym Ruehan.
- Jak to?
Artemus nie rozumiał słów swojego Mistrza, a ten uśmiechnął się szeroko i odpowiedział zagadkowo.
- Wezwałem cię, żeby przekazać ci jeszcze wiele przydatnych informacji i wskazówek. Czasu mamy mało, za chwilę umrę, a za nim znowu się spotkamy, miną, przynajmniej dla mnie, setki długich lat.
Artemus nadal niczego nie pojmował.
- Ale..
- Mniejsza o to - przerwał mu Ruehan - Muszę ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumny, za to w jak szybki sposób pojąłeś i opanowałeś tak ciężką i mroczną magię glificzną, o której początkach mało kto miał pojęcie. Jesteś najlepszą osobą, jaka mogła mi się trafić. Tylko ty możesz utworzyć równowagę na tym świecie.
- To tylko i wyłącznie twoja zasługa, Mistrzu. To ty przyszedłeś i mnie przygarnąłeś, a potem potajemnie, nawet przed samymi Orlandem i Xavierem, zacząłeś udzielać mi lekcji, które trwały przez bardzo długie lata, podczas których równowaga cały czas się burzyła. Nie rozumię jednak, dlaczego zażyczyłeś sobie, żeby tak szybko pozbyć się Draco? Nie lepiej było poczekać te kilka lat, aż i on umrze śmiercią naturalną?
- O nie, ten nędzny człowiek nie miał pojęcia o tym, co się przy nimi dzieje - Ruehena aż wzięło na wymioty - Skupił się na personifikantach, zamiast na tym, co bardziej zagrażało nam, Strażnikom. Nie panował nad Młotodzierżcami, którzy dobijali mu się do drzwi. Swoją głupotą wywołał wojnę z Poganami. Nie mieliśmy innego wyboru. Musieliśmy się go pozbyć, zanim spowodowałby kolejne szkody.
- Tak, to prawda - Artemus pochylił głowę w zamyśleniu. Dostrzegł to Ruehan.
- Coś cię gryzie?
Artemus spojrzał mu w oczy.
- Intryguje mnie to, w jaki sposób glify mogą znajdować się w personifikantach, nie rozumię tego. Wyczuwam ich obecność. Są ta mroczne glify, przez te pięć przedmiotów przelała się krew tysięcy stworzeń, ich historia jest tak straszna, że lepiej by było skryć ją przed umysłami ludzi. A najmroczniejsze z nich jest Oko.
Ruehan uśmiechnął się.
- Tak, jeśli chodzi o Oko, to musisz na nie zwrócić większą uwagę - uśmiechnął się szeroko i zanim Artemus zdążył coś powiedzieć, zaczął lekcje - Glify to pierwsza magia, jakiej nauczyli się ludzie, matka wszystkich innych magii, magii Pogan, magii Młotodzierżców, jak i magii nas, Strażników. Była to mroczna moc, a to ludzie wybrali w jaki sposób zaczną jej używać. I widzisz, niektórzy używają jej by pogłębiać i czcić naturę, inni aby kontrolować ludzi i ich straszyć, a inni by pilnować porządku. Tak jest teraz. Wcześniej było całkiem inaczej. Używano jej by zabijać i kontrolować innych ludzi. Używano jej z gniewem i złością, dlatego była tak potężna jak nigdy. Pięczętowano przeróżne rzeczy, aby potem ludzie dla ich mocy zabijali się. Tak powstały personifikanty. Jest ich mnóstwo, my znamy tylko cztery: Kielich Budowniczego, Łapa Szakala, Serce Bradshawa i Korona Kurszoków.
- A Oko? - podchwycił Artemus.
- Historia Oka jest nieco inna - pośpieszył z wyjaśnieniami Ruehan - Pieczętowano nie tylko glify w przedmiotach, ale także pieczętowano ludzi za pomocą glifów w przeróżnych rzeczach. Takie personifikanty potrafiły mówić i myśleć. To tak jakby był to człowiek, który nie potrafił się ruszać i nie musiał jeść ani oddychać. Zazwyczaj byli to ludzie okrutni i podli, którzy nie zasługiwali na to, aby żyć na tym świecie, bądź stanowili dla niego zbyt wielkie zagrożenie. Takie przedmioty zaraz po zapieczętowaniu niszczono, wtedy dusza człowieka odchodziła do piekieł, gdzie nigdy nie zazna spokoju.
- Dlaczego więc Oko nadal istnieje, dlaczego go nie zniszczono?
- To proste pytanie, ale w odpowiedź bardzo ciężko będzie ci uwierzyć - spoważniał Ruehen.
- Jak to?
- Osoba, która zapieczętowała Oko, była bardzo poteżna. Znamy ją dokładnie z naszych najstarszych ksiąg. Był to Pierwszy Strażnik w naszej historii, nazywany Pierwotnym, osoba, która utworzyła naszą magię, aby kontrolować inne i cały czas tworzyć równowagę. Był tak potężny, że mógł przewidzieć, co wydarzy się setki lat po jeog śmierci. Nikt nie mógł się z nim równać. Przy nim jesteś jak mucha przy niedźwiedziu.
- Dobra, a Oko? Czy jest aż takim złem, że aż Pierwotny się jej bał?
- Czy złem? Nie wiem. W każdym razie Pierwotny Strażnik odkrył, że ileś tam lat po jego śmierci, pewna osoba będzie stanowić prawdziwe zagrożenie dla świata, który powinien iść własnym losem.
- Czy to oznacza, że.. - Artemus nie mógł w to uwierzyć.
- Tak. Pierwotny Strażnik był na tyle potężny, że nie tylko to przewidział, ale i zapieczętował w Oku osobę, która jeszcze nie miała się narodzić, osobę, która właśnie żyje, w czasach teraźniejszych i jest gdzieś wśród nas.
- To niemożliwe.
- A jednak to prawda. Wiem tylko tyle, że dni tej osoby są policzone i za niedługo ona umrze.. - i ponownie zaczął kaszleć. Choroba wracała.
- Muszę się streszczać - położył się na łóżku - Dość informacji, teraz czas na wskazówki. Musisz stworzyć wieczną równowagę, musisz doszczędnie zniszczyć obie frakcje, Młotów i Pogan.
- Ale jak? - te zadanie zdawało się być zbyt trudne jak dla Artemusa - Ich nie da się zniszczyć ot tak.
- Już ci tłumaczę. Młotodzierżcy wierzą w istnienie Budowniczego, który stanowi nad nimi pieczę. Prawda jest taka, że taka osoba ani teraz, ani nigdy wcześniej nie istniała. Ludzie potrzebują kultu, religi i postaci, do której mogą znosić swe błagania. Tak powstał Zakon Młota. Wystarczy udowodnić im, ze się mylą, że to w co wierzą to jedna wielka bajka. Stwórz Demona Śmierci, i wyślij go w trzy miejsca: do Nawiedzonej Katedry w Starej Dzielnicy, do Katedry Św. Edgara w Skalnym Targu i Świątyni Młota w Południowej Dzielnicy. Następnie każ mu wszystko doszczędnie zniszczyć, i same świątynie, i cmentarze z pochowanymi Młotodzierżcami, i relikfie wraz z artefaktami, i samych Młotodzierżców. Tak żeby nic nie zostało. Wtedy kult Młota przestanie istnieć, zostaną uznani za przeklętych i nikt nigdy nie zwróci już na nich najmniejszej uwagi.
- Dobrze. A co z Poganami?
- To będzie trudniejsze - zamyślił się Ruehen - Ich wiara.. - przerwał na chwilę, odkaszlał swoje i mówił dalej - Ich wiara kręci się wokół jednej osoby, a w zasadzie boga: Szachraja. Już raz został pokonany przez naszego pseudo wybrańca i teraz jego duch unosi się w powietrzu w mrocznych lasach otaczających Miasto. Twoje zadanie będzie trudne do wykonania. Będziesz musiał zapieczętować Szachraja a następnie raz na zawsze go zniszczyć.
- Niby jak to zrobić? Nie posiadam aż tak wielkiej wiedzy.
- O nic się nie martw. Ja przekażę ci moją.
Ruehen chwycił dłonią prawe ramię Artemusa. Wydobyło się od nich jasne światło, takie iż mogło oślepić każdego. Po chwili zgasło.
Artemus posiadł część wiedzy Ruehena, którą ten mu wysłał. Niestety, źle to wpłynęło na stan zdrowia staruszka. Jego ciało ponownie przybrało szarawy odcień, skóra zaczęła gnić, mięśnie zapadać się.
- To moje ostatnie chwile - głos Reuhena także się zmienił. Teraz sapał z trudem łapiąc powietrze - W szufladzie w biurku znajdziesz starożytny pierścień z wyrytym znakiem Pogan. Użyjesz go jako personifikantu, w którym zostanie zapieczętowany Szachraj - zaczął kaszleć - Gdy wykonasz już wszystko, co ci nakazałem, wróć tutaj, weź Oko w dłoń i nałóż Koronę Kurszoków na głowę. Będziesz w-wtedy.. wiedz-dział, c-co.. ro..bić.. da..lej...
Jego oddech zamarł, serce przestało bić. Ciało zapadło się, gnijąc przy tym mocno. Nie minęła chwila, jak stało się półprzeźroczyste, jak u ducha. Jeszcze chwila i zamieniło się w obłok białego dymu. Obłok przybrał ciemny odcień, wydobywał przy tym dźwięk przypominający cichy szelest, czyjeś sapanie.. Obłok uniósł się lekko do góry, tworząc kulę z wystającymi trzema kończynami, po czym rozpłynął się w powietrzu.


Gospoda pod Trzema Bełkotliwcami tętniła życiem. Upici i uradowani mieszczanie tańczyli w koło, niemal każdy stół pod ścianą był zajęty przez gości. Barman miał mnóstwo roboty. Dawno nie było tak pracowitej nocy. Jego sakiewka powiększała się z każdą minutą.
Wśród jego klientów nie było żadnej bogatej czy poważnej osoby. Większość z nich to była jedna wielka chołota, drobni rabusie, podpalacze i gwałciciele. Istny raj dla Straży Miejskiej, a o dziwo nikt z nich nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co się tu dzieje. Teren był, jak to się określa, bezpieczny.
Stół w najciemniejszym kącie gospody zajęty był przez dwóch osobników. Jeden z nich, ubrany w szkarłatne szaty siedział skulony popijając piwo. Drugi, w czarnym długim płaszczu i ciemnym kapturze dokładnie go obserował.
- Dawno nie dostawałem od ciebie żadnych wiadomości - powiedział ten drugi - Co u ciebie słychać?
- A no nic, Garrettcie - odpowiedział mu Bazyl, robiąc przy tym duży łyk piwa - Do czarnego handlu i wybryków z młodzieńczych lat już mnie nie ciągnie, Jenniffer całe dnie spędza w pracy, a ja muszę pilnować małego Juniora. Nie mam go z kim zostawić, przez co nigdzie nie mogę się ruszyć, chociaż bardzo bym chciał - spojrzał błagalnie na złodzieja.
Ten zrozumiał ten gest.
- Na mnie nie licz. Nigdy nie będę się opiekował żadnymi małymi dzieciakami. To nie robota dla mnie.
- Och - Bazyl pochylił głowę zawiedziony - Myślałem, że wykonałbyś dla mnie tę jedną przysługę - nie poddawał się.
- Wykonałem już dwie, a ty mi się nawet nie odwdzięczyłeś.
- Starałem się, już prawie udało mi się namówić moją siostrę na to, żeby z tobą była, ale..
- Już od dawna nie jestem nią zaintersowany. Życie w rodzinie mi nie odpowiada.
- Kurcze - Bazyl zamyślił się - Chyba nigdy nie będzie rzeczy, którą mógłbym ci się za to wszystko odwdzięczyć.
Garrett pogrzebał w kieszeni.
- Wiesz, chyba jest coś takiego - powiedział - Jesteś znawcą w tych sprawach, powiedz mi, co to jest? - wyciągnął klejnot, skradziony Dyan.
Bazyl wytrzeszczył oczy.
- Skąd to masz?
- Znalazłem. Wiesz, moje sposoby - uśmiechnął się Garrett, choć nikt nie mógł tego zauważyć. Jego twarz była w całkowitym cieniu.
- Toż to jeden z klejnotów Sarnotha - Bazyl był zdumiony - Pamiętasz, to była moja pierwsza prośba, jaką ci złożyłem. Ledwo cię wtedy poznałem. Nie wiedziałem wtedy, że zostaniesz tym słynnym Mistrzem Złodziei. Dlaczego dopiero teraz trafiło to w twoje ręce?
- Wykonałem wtedy zadanie - odpowiedział Garrett i odpiął coś ze swojego pasa - Lecz znalazłem tylko to - położył na stole drugi kamień, Klejnot Widzialności. Przez cały czas, odkąd tylko złodziej go posiadł, pokazywał mu, czy jest dobrze ukryty w cieniu. Przyrzekł sobie, że nigdy nikomu go nie odda.
- To jest inny z klejnotów Sarnotha. Pamiętam go.
- A więc mówisz, że te dwa kamienie to bliźniaki? - zapytał Garrett.
- Tak. Mają taką samą moc?
- Nie, różne - Złodziej zamyślił się.
Instynktownie odwrócił się w stronę drzwi i na chwilę zamarł w bezruchu patrząc na dziewczynę, która się w nich ukazała. Była młoda, niewysoka, miała rudawe włosy. Do pasa miała przypiętą pochwę na dość duży, jak na nią, miecz, szczupłe recę udowadniały zwinność jej palców. Od razu widać było, że też jest złodziejką.
Dokładnie rozejrzała się po ludziach siedzących w sali. Jej uwagę przyciągnął mężczyzna, ubrany w szkarłatne szaty, siedzący samotnie w kącie. Przyglądał się swoim dłoniom, jakby nagle coś z nich zniknęło. Podniósł głowę i wpatrywał się w puste krzesło stojące naprzeciw jego miejsca. Po chwili wzruszył tylko ramionami i zbliżył kufel z piwem do swoich ust.


Pracownia Inspektora Drepta była zawalona gratami. Na półkach stały przeróżne, małe machiny, projekty, butelki i inne rzeczy. Wielka szafa na narzędzia z trudem się zamykała. Obraz, przedstawiający Budowniczego wypędzającego z Miasta Szachraja, wisiał tuż nad biurkiem, przy którym młotodzierżca kończył zapisywanie wydarzeń z Wieku Ciemności w wielkiej księdze. Nakreślił ostatnie słowa: "Wiedźma została pokonana, a Wiek Ciemności zakończył się, ustępując miejsca swojemu następcy." Odłożył pióro i wtedy usłyszał cichy szept dochodzący jakby z zewnątrz.
- Mylisz się...
Zaskoczony podszedł do okna i wyjrzał. Plac w Starodalu był zupełnie pusty, nie licząc jednego strażnika stojącego chwiejnie przed gospodą. Drept pomyślał sobie, że to jego wyobraźnia, zamknął księgę, i odłożył ją na regał w biblioteczce. Postanowił odetchnąć świeżym powietrzem, więc wyszedł na zewnątrz.
Słońce już zaszło, ale mimo to nadal było jasno. Oprócz strażnika, na placu pojawiła się jakaś młoda, zakochana para. Ogromny wóz stał na swoim miejscu. Drepta irytowało to, że nigdy nie było nikogo, kto mógł by go przenieść w jakieś inne miejsce.
Zamknął drzwi na klucz. Wbił wzrok w Sanktuarium Pogan, przeklinając te diabelne nasienie, i postanowił iść jak najdalej od tamtego miejsca. Ruszył przed siebie, a w chwili gdy jego stopy wędrowały po samym środku placu, dziewczyna, siedząca na kolanach chłopaka, krzyknęła z przerażenia.
- Co to?
Drept odwrócił się w ich stronę.
Dziewczyna wskazywała palcem w górę. Z nikąd, na czystym niebie pojawiła się ogromna, czarna chmura. Obłok robił się coraz większy i większy, zakrywając coraz to więcej obszaru. Był tak ciemny, że nic nie było przez niego widać. Inspektorowi Zakonu Młota nie podobało się to. Wyczuwał w tym jakąś mroczną magię.
Nie minęła chwila, jak z chmury wydobyły się trzy kończyny, rozdzielające się i zmierzające w stronę Miasta. Każda z macek urywała się, lecąc w swoją stronę. Były coraz bliżej ziemi, aż w końcu uderzyły. Dało się słyszeć trzy, szybko następujące po sobie, głośne huki. Strażnik wydobył niespokojnie miecz z pochwy, a kobieta zaczęła głośno krzyczeć. Drept zlokalizował epicentra w Skalnym Targu, Południowej i Starej Dzielnicy. Nie miał pojęcia o tym, co się działo. Z miejsc, w które czarny obłok uderzył, zaczęły się wydobywać kłęby dymu.
Ale na tym się nie skończyło.
Czarna chmura ponownie się rozdzieliła, tym razem na tysiące mniejszych macek, które z zawrotną szybkością poczeły mknąć ku ziemi. Było ich tak wiele, że nie było szans ich policzyć. Zmierzały wszędzie, do każdej dzielnicy Miasta, na każdą ulicę. Drept nawet nie zauważył, jak jedna z nich leciała wprost ku niemu, nawet się nie spostrzegł jak w niego trafia, nawet nie poczuł, jak umiera...
... Zakon Młota przestał istnieć.


Noc. Niebo załosnięte gęstymi chmurami. W starym lesie panowałą wielka ciemność. Te miejsce było tak mroczne, że nie oświetlały go nawet latające ogniki, brzęczące przy tym niczym dzwoneczki. Jedno drzewo stało tuż przy drugim, tak iż brakowało tu wolnej przestrzeni. Wszędzie panowała głucha cisza. Dało się słyszeć tylko szelest liści, poruszanych na wietrze. W okolicy nie dało się zauważyć żadnej, żywej istoty. Wszystkie bały się tutaj zaglądać, uważano te miejsce za przeklęte.
A jednak, mimo tego wszystkiego, znalazła się osoba, która tu powędrowała. Chuda, wysoka, ubrana w długi ciemny płaszcz z kapturem. Jej stopy obite w sandały głośno szeleściły na suchych liściach, upadłych z drzew. Po chwili wędrówki postać stanęła w miejscu i rozejrzała się po okolicy.
W tej chwili zza drzew wyleciały dwie ogniste kule, dymiące i iskrzące się złowrogo - żywiołaki ognia. Zbliżyły się do mężczyzny i zaczęły krążyć wokół niego, latając na wysokości jego głowy. Zakapturzony osobnik nie wykonał żadnego ruchu.
- Śmiertelniku - mężczyzna usłyszał niski, szeleszczący głos dobiegający z lasu, jakby ktoś do niego mówił - Czegoś ty tu chciawszy.. Te miejsce nie jest dla ciebie, głupoludzie.. Tyś nie bywszy jednym z moich sługów.. Tyś Strażnikiem wiedzy..
Wzmógł się duży wiatr, rzucający gałęźmi drzew na wszystkie strony. Żywiołaki przybrały mocniejszy, ciemniejszy kolor, wyczuwając zło. Przygotowywały się do ataku.
Mężczyzna podniósł swoję lewą rękę do góry, i w tej chwili na ziemię runął gęsty deszcz. Krople wody skapywały na ogniste kule raniac je i wyniszczając. Po kilku sekundach te magiczne stworzenia ugasły, wzmącając w powietrze nieduże kłębki dymu. Strażnik cofnął rękę. Deszcz ustał.
Zaraz potem do uszu zakapturzonego osobnika doszły mocne, szybkie tupnięcia. Coś się zbliżało i to z zawrotną szybkością. Jednego był pewien, potworów na pewno było więcej, niż jeden.
I po chwili zza drzew wyłoniły się wysokie drzewce. Kończyny trzymały w górze, a ich ślepia świeciły niebezpieczną żółcią. Na chwilę przystanęły, po czym zaczęły biec w kierunku nieznajomego. W tym samym momencie do jego uszu doszło ciche purknięcie "Giń!", wypowiedziane przez naturę.
Drzewce stały już tuż przed nim. Już unosiły w górę swoje silne i twarde kończyny, by za ułamek sekundy rozłupać wszystkie kości niechcianego gościa. Jednak wydażyło się coś, czego się nie spodziewały. Bestie uderzyły o niewidzialną ścianę powietrza, znajdującą się tuż przed głową Strażnika. Za nic w świecie nie mogły się przez nią przeprawić. Pozbawione umysłu próbowały nadal i nadal, jednak ich wysiłek szedł na marne. Potężne uderzenia rozbrzmiewały w powietrzu, odrąbywały się ogromne odłamki drewna, jednak mężczyzna cały czas był poza ich zasięgiem.
Bóg Natury się nie poddawał.
Nagle, z pod ziemi wydobyły się dziesiątki ludzkich rąk. Niektóre z nich pochwyciły Strażnika za nogi, inne, uplątane między drzewcami, poczęły wychodzić na powierzchnię. Zapach zgnitych ciał wdarł się do nosa mężczyzny. Ten nigdy nie czuł takiego smrodu. Musiał przejąć inicjatywę.
Pochylił głowę i cicho wyszeptał.
- Cest da lumos, cest de amos.
Po tych słowach podniósł energicznie głowę i w jednej chwili uderzyło niebiańsko jasne światło, które pochłaniało wszystko, nawet śmierć. Potężna magia wyniszczyła wszystkie złe bestie, tak iż nic po nich nie pozostało. Zniknęły w jednej chwili. Światłość ustała, w lesie znów zapanował zmrok.
Mężczyzna stał skulony, dysząc przy tym ciężko. Przy nim nie było już żadnego potwora. Pokonał wszystkie. I drzewce, i zombie.
- Twoja moc bywszy niesamowita - głos mówił dalej - Jesteś jak twój przodek, Pierwotny, jednak o wieleś szybciej się męczywszy.
Strażnik wyciągnął z kieszeni pierścień z wyrytym symbolem Pogan, i rzucił go na ziemię.
- To twój koniec, potworze - wydyszał i zaczął szeptać nieznane słowa - Quentos fatalen, den tumulus patrem...
Na niebie pokazała się wielka błyskawica, formująca się w krzywy okrąg, zwany Trzecim Okiem Szachraja. Błyskawica uderzyła w Strażnika, mocno rażąc go prądem. Mężczyzna zsiniały z bólu nie przestawał wymawiać zaklęcia.
- ...culus malen, est da quintalen bon urnos...
Cierpiał niesamowicie. Wiedział jednak, że w takim momencie jak ten, nie mógł się poddać. Był bliski dokonania czegoś wielkiego, czegoś wspaniałego dla świata. Był tego świadomy. Musiał tylko dokończyć zaklęcie. Już prawie koniec.
- ...tuda eminem patrem dos untos!
Promień błyskawicy znikł. Wiatr zmniejszył się, tworząc już tylko lekki podmuch. Pierścień, leżący na ziemi, zaczął niebezpiecznie drgać, po czym uniósł się w powietrze i zaczął wchłaniać w siebie różnokolorowe iskierki, wydobywające się ze wszystkiego dookoła. Strażnikowi wydawało się, jakby wchłaniał samą naturę, po części tak było. Powietrze stało się ciężkie, dało się słyszeć głośny szelest. Po chwili ostatnie iskierki trafiły do pierścienia, zostały zamknięte, i wtedy wszystko się skończyło. Powietrze zelżało, hałas ustał a pierścień ponownie upadł na ziemię.
- Nie, to nie możliwe - tym razem głos wydobył się nie z lasu, lecz z nowego personifikantu - Zostałem.. zamknięty.. Wypuść mnie, bo inaczej..
Ale Strażnik już stał nad nim, recytując nową formuję.
- Nieeeeeee - pierścień jęknął jeszcze z przerażenia, po czym rozpadł się na dwie części, wylewając przy tym krople zielieniawej krwii, zamienił się w proch i rozmył na wietrze.
Wiatr już całkowicie ustał, chmury odsłoniły piękny księżyc, który chociaż trochę oświetlił okolicę. Drzewa przestały wydawać się ponure, teraz wyglądały pięknie i młodo. Na niebie zahuczała sowa, a po trawie przebiegł cichutko lis. Las zaczął żyć nowym życiem.
A Szachraj, a wraz z nim Tharash i Pogańska religia, przestali istnieć...
Zakapturzony mężczyzna padł na ziemię. Czuł, że cała jego lewa strona ciała jest sparaliżowana, nie mógł nią poruszyć. Tylko dłoń nie odmawiała mu posłuszeństwa. Nie mógł jednak zwlekać. Wiedział, że śmierć kręci się gdzieś w okolicy, czekając na jego duszę. Musiał się pośpieszyć, ale jak? Jego szanse na przeżycie były nikłe..


Strażnik Quince stał pod drzwiami Artemusa, próbując dosłyszeć najcichszy dźwięk bądź cokolwiek, co by utwierdziło go w przekonaniu, że to o czym myślał było prawdą.
Już od samego początku, gdy Artemus został wybrany na Pierwszego Strażnika, to wszystko mu się nie podobało. Nie powinno tak być. Wiedział, że dzieje się coś nie dobrego, że Artemus nie jest już tą samą osobą, co wcześniej. Ta choroba całkowicie go zmieniła, niestety negatywnie.
Quince przypomniał sobie, jak to usłyszał pod zamkniętymi drzwiami do sypialni umierającego Reuhena głośny szelest, przypominający lekko czyjeś westchnienie. A chwilę później, gdy Artemus wyszedł z pokoju, ciała Reuhena już tam nie było. Śmierć Reuhena, brak ciała. Śmierć Draco, brak ciała. Wszystko zaczynało do siebie pasować.
Czarnoskóry Strażnik czuł, że to jest jego powołanie, że musi coś z tym zrobić...
W tej chwili jego plecy coś oświetliło. Odwrócił się. Na korytarzu, w powietrzu pojawił się posklejany białymi błyskawicami, wielki Glif Drzwi. Minęło kilka chwil i glif znikł. Zamiast niego, oślepiające światło, niczym bomba błyskowa, uderzyło w oczy Strażnika, który musiał się odwrócić by je uchronić.
Błysk znikł tak szybko jak się pojawił. Gdy zaciekawiony Quince odwrócił się, by zobaczyć, co się dalej wydarzy, jego oczom ukazała się skulona na ziemi postać. Leżała dokładnie pod miejscem, w którym ukazał się Glif
Quince szybko podbiegł do rannego. To był Artemus. Lewa część jego twarzy była poraniona i czarna, jak wtedy, gdy był w dziwnej śpiączce, po ataku Gamall. Oczy Pierwszego Strażnika powoli powędrowały na Quince.
- Pomóż.. do mojego.. pokoju.... - jego słowa ledwo dało się usłyszeć.
Quince wstał na nogi.
- Doigrałeś się - powiedział, a jego głosie dało się wyczuć silne poczucie pewności - Najpierw wytłumacz się z tego wszystkiego - wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Artemusa.
Najpierw Pierwszy Strażnik patrzył niepewnie na swojego brata, a potem jego twarz całkiem się zmieniła. Pojawił się na niej wielki gniew. Quince nigdy nie widział Artemusa w takim stanie. Oczy leżącego Strażnika zajaśniały agresywną czerwienią.
Wtedy niewidzialna siła odrzuciła Quince'a do tyłu. Przeleciał przez pół korytarza, uderzył o ścianę i padł na ziemię nieprzytomny.


Jeszcze troszkę, jeszcze tylko trochę. Wytrzymaj! - mobilizował się Artemus. Zapieczętowanie Szachraja strasznie go wyczerpało. Nie przypuszczał, że pochłonie tak znaczną część jego mocy. Czuł, że ma niedobory siły witalnej. Jest bliski śmierci. Ale to już tak blisko!
Czołgał się po podłodze w swoim gabinecie. Musiał dostać się do niewielkiej szafki pod ścianą, musiał wspiąć się na nogi i dosięgnąć czegoś z najwyższej półki. Był zły na siebie, że nie przewidział tego wszystkiego i nie położył tego gdzieś bliżej. Już by było po problemie.
Artemus był już przy szafce. Przez jego ciało zaczynały przechodzić drgawki. Przed jego oczami pojawiały się białe plamki.
Powoli chwycił się w pełni sprawną, prawą ręką najniższej półki i podciągnął. Chwycił wyższej i spróbował wstać i ustać na prawej nodze. Ta jednak odmówiła mu posłuszeństwa i Artemus padł na plecy. Zrezygnowany leżał bezruchu. Czuł, że brakuje mu sił, by to zrobić. Czuł, że to jego koniec.
- Nie poddawaj się... - usłyszał czyjś głos, przypominający głośny szelest.
Artemus posłuchał głosu, ponownie złapał się za półkę i podciągnął do góry. Ostrożnie postawił krok prawą nogą i ku swojemu zaskoczeniu potrafił na niej ustać.
Oparł się całym ciężarem ciała na szafce, która zadygotała niebezpiecznie i prawą ręką począł szukać czegoś na najwyższej półce. Miękkie i owinięte w jakiś papier, nie to nie to. Gładki, pokaźnych rozmiarów kamień. Nie tego szukał. Palcami zdrowej ręki namacywał kolejne przedmioty. Ciężki i zimny metal. Tak, to był Kielich Budowniczego!
Chwycił go i ponownie spadł na ziemię. Kielich upadł na posadzkę, a woda święcona znajdująca się w nim zaczęła wylewać się na ziemię, robiąc dużą kałużę. Artemus czuł się coraz gorzej. Wiedział jednak, że w takim momencie nie mógł się poddać. Chwycił Kielich i ku swojemu zaskoczeniu dostrzegł, że czara jest pełna, jak zawsze. Bez słowa zaczął pić, a gdy skończył padł na plecy, ciężko przy tym dysząc.
Czuł, jak stopniowo siły zaczęły do niego wracać. Wzrok wyostrzył się, drgawki zniknęły. Nie minęła chwila jak poczuł, że znów może poruszać palcami u lewej dłoni, jeszcze chwila i całe kończyny znów były mu posłuszne. Jego ciało powróciło do wspaniałej formy.
Bez problemów wstał i przyjrzał się swojemu odbiciu w kałuży. Jego twarz niczym szczególnym się nie wyróżniała. Była normalna, bez żadnych czarnych odplamień.
Podniósł Kielich i postawił go na półce. Jego uwagę zwrócił niezwykły kamień w kształcie kuli z trzema kończynami.
- Tak - znów usłyszał głos. Doskonale wiedział, skąd dobiega - Dobrze wiesz, co robić, mój uczniu..
Wziął Oko w jedną rękę, a na głowę założył Koronę Kurszoków..


- Wszystko w porządku? Wszystko w porządku?
Quince czuł, że ktoś nim potrząsa. Powoli otworzył oczy. To byli Strażnicy Edversion i Emery.
- C-co się stało? - wyjąkał i chwycił się za tył głowy, gdzie poczuł silny ból.
- Chcieliśmy cię o to samo zapytać - mówił Edversion - Leżałeś tu na ziemi..
Quince bez problemów przypomniał sobie wszystkie, wcześniejsze wydarzenia.
- To był on! Od samego początku wiedziałem, że z nim jest coś nie tak..
- Kto? O kim ty mówisz? - zapytał zdziwiony Emery.
- O Artemusie - ściszył głos.
Emery potrząsnął głową zrezygnowany.
- Ty znowu o tym samym?
- Ale ja mówię prawdę - zaklinał czarnoskóry Strażnik - Opanował jakąś czarną magię. Pozbył się Draco i manipulował biednym, starym Reuhenem, by ten wstawił się za nim podczas wyboru na Pierwszego Strażnika. A gdy nie był już mu potrzebny, to jego też się pozbył. Zauważcie, że w obu przypadkach znikły ciała.
- Faktycznie - zastanowił się Edversion - Bardzo zaskoczył mnie to, że Reuhen odmówił pochówka swojego ciała. Teraz jak o tym pomyślę, to wydaje mi się, że to Artemus o tym wspominał. To od niego rozpoczęła się ta historia.
- Tak, knuje on coś nie dobrego, ja to czuję - mówił Quince.
- Niby co on może knuć? - zdziwił się Emery.
- Nie wiem - myślał Quince - Ale zauważyliście to? On ponownie zaczął znikać. Już wiem jak to robi. Za pomocą glifów.
- Jak to? - spytali naraz Edversion i Emery.
- A tak. Stałem akurat.. to znaczy przechodziłem korytarzem, gdy nagle, za mną pojawiło się nikłe światło. Odwróciłem się. To był lewitujący w powietrzu Glif Drzwi. Po chwili zamiast niego na ziemi leżał poraniony Artemus. Nie wiem co się z nim stało. Gdy chciałem mu pomóc, zaatakował mnie..
W tej chwili drzwi do Gabinetu Pierwszego Strażnika otworzyły się i wyszedł z niego Artemus. Minął trójkę Strażnika, patrząc na nich pogardliwym wzrokiem.
- Artemusie - zawołał Emery - Możesz powiedzieć nam, dlaczego na tak długo znikasz z naszej Siedziby? Czyżbyś nadal pobierał nauki w tajemnym pokoju w Zakazanej Bibliotece?
- Nie - odpowiedział mu Pierwszy Strażnik - Stworzyłem to, co dla moich poprzedników zdawało się być niemożliwe. Wieczną Równowagę.
Trójka Strażników wymieniła się spojrzeniami.
- Tak - kontynuował Artemus - Szala wachadła nie przechyli się już na żadną stronę. Problem Pogan i Młotodzierżców rozwiązany. Pozostała mi jeszcze jedna rzecz do zrobienia, a wtedy nie będziemy już potrzebni Miastu.
Artemus odszedł a Strażnicy zastanawiali się, co on miał na myśli.


Niewielki salonik złodziejki ze Starej Dzielnicy nie wyróżniał się niczym szczególnym, od innych. Obskurna, stara kanapa stojąca naprzeciwko palącego się kominka, stół w rogu, stary podziurawiony dywan, kilka obrazów i skrzynia. Na pierwszy rzut oka nic niezwykłego. Gdyby jednak jakiś uważniejszy badacz, sprawdził dokładnie każdy przedmiot i wnękę, znalazł by w kominku niewielki przełącznik, który otworzyłby tajemne przejście do ukrytego pomieszczenia, w którym skrywany był łup i ekwipunek złodziejki.
Rudowłosa dziewczyna padła na kanapę. Dopiero co wróciła z rezydencji starego Unsfocha mieszkającego samotnie w Starej Dzielnicy. Rabunek odbył się bez żadnego problemu. Stary piernik spał smacznie, gdy z jego posiadłości zaczęły kolejno znikać drogocenne przedmioty. To była robota dla dzieci - pomyślała sobie.
W tej chwili rozległo się pukanie. Dziewczyna podniosła się i zbliżyła do drzwi, w ręku trzymając sztylet.
Kto to mógł być? Czy to ten strażnik miejski stojący na placu przed jej domem? Czyżby widział ją, ciągnącą wór z łupami? Postanowiła nie otwierać i nie dawać żadnych oznak życia.
Pukanie nie ustępowało. Człowiek, który chciał się z nią spotkać, był bardzo zdeterminowany. Czekał już dobre dwie minuty. Dziewczyna zaś nic sobie z tego nie robiła. Była przepełniona energią, chciała wykorzystać to i zrobić jeszcze jeden skok, ale przeszkadzał jej w tym dziwny nieznajomy.
Wtem zdarzyło się coś niezwykłego. Zamek w drzwiach strzelił, klamka pochyliła się i drzwi stanęły otworem. Stał w nich wysoki, ubrany w długi czarny płaszcz z kapturem mężczyzna.
- Witaj, Moiro - powiedział z uśmiechem na twarzy - Miło mi cię widzieć, dlaczego jednak nie otworzyłaś mi drzwi, gdy usilnie prosiłem?
Złodziejka nie odpowiedziała. Wpatrywała się w Artemusa z szeroko otwartymi ustami.
- Jak ty to zrobiłeś? - zapytała zszokowana.
- Masz na myśli to? - Artemus przymknął drzwi, dotknął zamka palcem i zamknął ich w domu Moiry - To stara, dobra sztuczka. Zna ją prawie każdy Strażnik.
- Nie wiedziałam, że posiadacie takie umiejętności.
- Umiemy bardzo wiele, uwierz mi.
Moira podeszła do kominka.
- O co więc wam chodzi? - zapytała - Znowu chcecie wykorzystać mnie do jakiś swoich planów? Powtórzę jeszcze raz. Moja odpowiedź brzmi: Nie!
- Nie chodzi mi o nic z tych rzeczy - Artemus pokręcił głową - Przyszedłem się zapytać, czy nie wiesz przypadkiem, gdzie może się znajdować Garrett. Nie ma go w jego domu w Południowej Dzienicy.
- Garrett? Nie widziałam go od czasu naszej wspólnej misji w kryjówce Pogan. Znikł gdzieś, zapadł się pod ziemię. A o co chodzi?
- Potrzebuję go i to pilnie. Muszę wszystko zakończyć - przerwał na chwilę - Na prawdę nie wiesz gdzie go znaleźć?
- Mówiłam prawdę - odpowiedziała Moira - Ale o co chodzi? Co zakończyć?
- Użyłbym słowa "nieważne", ale to by nie było zgodne z prawdą - Artemus zrobił krok w stronę Moiry - Jeśli chodzi o Garretta, to wiem co zrobić. Nie możesz przyjść do niego? On przyjdzie do ciebie.
Dotknął palcem wskazującym lewej ręki czoła Moiry. Ta nagle poczuła, że cała energia upłynęła z jej ciała. Poczuła, że jest senna. Nawet nie zauważyła, gdy jej powieki zamknęły się.


- Musimy coś z tym zrobić.
- Tak, nie możemy tak tego zostawić. Wybór Artemusa na Pierwszego Strażnika był wielkim błędem.
- Coś złego zawładnęło jego sercem. Musimy to zakończyć. Wszyscy razem.
Wtem nastąpił rozbłysk światła i Kryjówka Strażników zamieniła się na wielki, okrągły plac, z którego nie było wyjścia.


"Garrettcie" - złodziej po powrocie do swojego domu zastał wypisany w powietrzu białymi, iskrzącymi się literami list - "Z przykrością muszę powiedzieć, że nastały czasy, w których Twoja obecność nie jest nam już dłużej potrzebna, ba, stanowi dla nas realne zagrożenie. Oznacza to tylko jedno. Burzysz równowagę na świecie, musisz zostać wyeliminowany. Tak też się stanie.
Zapewne interesuje Cię, dlaczego Cię ostrzegam. Otóż i tak wiem, że prędzej czy później Twój żywot zostanie zakończony. To nieuchronne. Takie jest Twoje przeznaczenie, tak mówiły księgi zanim jeszcze się narodziłeś. Mimo wszystko, moje ostrzeżenia spowodowują, że zaczniesz się ukrywać.
Ale fakt, że Moira jest teraz w moich rękach i, że jeśli w ciągu doby nie przyjdziesz do naszej Siedziby, mała zginie, zmieni nieco Twoje plany. Wiem, jak bardzo Ci na niej zależy. Jak na własnym dziecku. Dostrzegłem to w chwili, gdy powróciliście z misji w Kryjówce Pogan. Panikowałeś, że może już nie żyć. Znam Cię dobrze i nigdy nie widziałem Cię w takim stanie.
Wiem więc, że tak czy siak przyjdziesz, by ją uratować. Wystąp naprzód, odważnie. Nie zachowuj się jak tchórz, to wypuszczę ją wolną. Ty zginiesz, jednak ona przeżyje. Chyba tego najbardziej chcesz, prawda?
Czekam dobę. Później będzie za późno.
A"
Litery rozpłynęły się w chwili, gdy Garrett przestał czytać. Bez namysłu skoczył po ekwipunek. Artemus, co się z nim działo? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko jedno. Chce dla Moiry jak najlepiej. Nigdy nie był tego tak pewien, jak teraz. Nie może dopuścić do jej śmierci, nawet jeśli ma to kosztować jego życie. Była dla niego zbyt ważna, mimo że cały czas odnosił się do niej chłodno. Sprawiał tylko wrażenie, że ta nic dla niego znaczy. Ale prawda była taka, że cały czas chciał dla niej jak najlepiej. Nie dopuszczał do tego, aby wybrała się z nim do lasu poza Miastem, gdzie miał stoczyć pojedynek z boginią Tharash, bo nie chciał jej narażać. Z trudem przystał na to, aby pomagała mu w misji w Kryjówce Pogan. Gdy Dyan ją zraniła, chciał, by to on był na jej miejscu. Nie było sensu się okłamywać.
A co jeśli ten list to tylko stek bzdur, jeśli to pułapka i przynęta, a Moira jest cała i bezpieczna? A co jeśli nie?
Nie mógł ryzykować.
Wybiegł z domu, nie zamykając za sobą drzwi. Skierował się wprost ku Siedzibie Strażników.


Na brzegach ogromnego placu, który był niegdyś Siedzibą Strażników, za potężnymi, kamiennymi blokami leżała rzesza Strażników, nie do końca mając pojęcie, co się dzieje.
- C-co się stało? - zapytał trzymając się za tył głowy Edversion.
- Nie mam pojęcia. Kryjówka.. zniknęła! - odpowiedział mu Morrow.
- To niemożliwe! Jak to się stało? - powiedział zaskoczony Emery.
- Jak to jak?! To sprawka Artemusa - odparł Quince.
- Jak możesz tak mówić? To nas przywódca! - zaprzeczył lojalny Hortence.
- Spójrz - Quince wskazał palcem w stronę centrum placu.
Wszyscy Strażnicy wychylili głowy.
Na środku placu stał nieruchomo, owinięty w długi płaszcz z kapturem, Artemus. Przyglądał się jakiemuś przedmiotowi, który trzymał w swojej prawej dłoni. Obok niego, na krześle siedziała nieprzytomna Moira. Jej ciało było przypięte do mebla białymi, iskrzącymi się liniami. Po za nimi, na placu znajdowała się jeszcze duża, kamienna miska z wodą, która jak dotąd postawiona była w gabinecie Pierwszego Strażnika. Na jej brzegu leżały Korona Kurszoków, Serce Bradshawa i Łapa Szakala.
- Widzicie? - mówił szeptem Quince, a wszyscy Strażnicy otoczyli go, by usłyszeć wszystkie jego słowa - Od samego początku mówiłem, że z Artemusem jest coś nie tak. Wszystko zaczęło się od tego jego dziwnej choroby. Gamall musiała przekazać mu część swojej mrocznej mocy, która owładnęła jego ciałem.
- Nic nie możesz wiedzieć - zaprzeczał Hortence - To wszystko tylko sfera domysłów.
- Może i tak - kontynuował czarnoskóry Strażnik - Ale przyznaj, że Artemus zachowuje się podejrzanie. Wymyka się, wraca ranny, posiadł olbrzymią, niebezpieczną wiedzę. Kto wie, co mogło mu strzelić do głowy. Do tego dochodzi śmierć Draco i Reuhena, a teraz i uwięzienie biednej, małej Moiry. Nie mam pojęcia jakie są jego plany. Jednego jednak jestem pewnien. Jego postępowanie nie dąży do zachowania równowagi.
- Jak możesz tak mówić? - powtórzył Hortence - Udowodnię ci, że się mylisz.
Wybiegł zza kamiennego bloku i począł biec na środek placu.
- Artemusie, Artemusie - wołał.
Głowa Pierwszego Strażnika lekko się poruszyła, twarz odwróciła się w stronę niespodziewanego gościa. Pod kapturem dało się dojrzeć dwa, świecące agresywną czerwienią ślepia. Niespokojny Hortence zatrzymał się.
- Zabij! - powiedział jakiś głos, przypominający szelest wiatru.
Artemus wyciągnął błyskawicznie swoją lewą rękę w stronę Hortence'a. Ten nie zdążył zareagować. Jego ciało sparaliżował strach. Dłoń nawet nie powędrowała po różdżkę.
Przez chwilę, na placu ściemniało. Ciało Hortence'a odbiło się od Ziemi i uniosło metr w górę. Zaczęło się skurczać i niebezpiecznie skręcać. Po chwili przybrało dziwne kształty, w niczym nie przypominające ciała człowieka, i zniknło.
Zdezorientowani Strażnicy przyglądali się temu wszystkiemu ze strachem w oczach.
Artemus cofnął swoją dłoń, i na placu znów zapanowała jasność.


Musi ją uratować, za wszelką cenę. Siedziba Strażników nadal stała w tym samym miejscu. Jeszcze nie zdołali jej ukryć przed oczyma zwykłych śmiertelników. Dotknął ręką wyrzeźbionej przez jakiegoś artystę klamki. Ku jemu zaskoczeniu drzwi były otwarte. Pociągnął je. Zamiast pokoju, widział wielką białą ścianę. Teleporter. Bez chwili namysłu przeszedł przez jaskrawą ramę.


Artemus wiedział, że przyjdzie. Dobrze, że udało mu się podsłuchać jego rozmowę ze Strażnikiem Draco, zaraz po powrocie złodzieja i dziewczyny z Kryjówki Pogan. To ułatwiło jego zadanie. Dzięki tym informacjom, nie martwił się o decyzję Mistrza Złodziei. Wiedział, że przyjdzie, by uratować Moirę. Pytanie tylko kiedy to się stanie?
Z niepokojem przyglądał się Oku, który trzymał w swojej prawej dłoni. Niestety, cały czas było szklisto-czarne.
Nie dobrze. Zaczynało brakować mu cierpliwości. Szybciej!
Wtem, wygląd Oka zmienił się. Za szklaną ścianą widać było czerwony dymek. Oko zawsze przybierało taką barwę, gdy Garrett był w niebezpieczeństwie.
- Już jest - wyszeptało.
Artemus podniósł swą dłoń i wyszeptał jakieś słowa. Wszystkie kamienne bloki zniknęły z placu, ukazując dość masywną grupę zakapturzonych Strażników i jednego złodzieja. Cel był w zasięgu ręki.


- Widzieliście co zrobił z Hortencem?
- To było straszne.
- Nas też to czeka.
- Uspokójcie się - mówił Quince - Nic nam nie będzie, jeśli nie damy się złapać. Musimy go unieszkodliwić, zniszczyć raz na zawsze. Przez niego świat jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wiek Ciemności cały czas trwa. Musimy to zakończyć.
- Ale jak? - dopytywał się Edversion - Jest zbyt potężny.
- Coś znajdziemy. Narazie musimy się tylko dowiedzieć jakie są jego plany. Co chce zrobić z Moirą i dlaczego nie wykonuje żadnego ruchu. Na coś czeka, nie mam tylko pojęcia na co.
Wtem, pomiędzy nimi na ziemi pojawiło się ciało, ubranego w czarne szaty osobnika. Mężczyzna powoli wstał.
- Garrett?! - zdziwiła się Strażniczka Kasandra - Co ty tu...
Do ich uszu doleciał ledwo dosłyszalny szept, po czym kamienne bloki zniknęły. Byli twarzą w twarz z Artemusem.


Wszyscy Strażnicy zwinnie chwycili różdżki w swoje dłonie.
- To nic nie da. Nie macie szans. Poddajcie się. Nie chcę waszej śmierci - powiedział spokojnie Artemus.
- Nie poddamy się! Pragniemy pokoju i równowagi - Quince wystąpił naprzód.
- Pragniecie tego samego co ja. Dlaczego więc musimi się spierać?
- Bo jesteś mordercą, zabiłeś Draco, Reuhena i Hortence'a. Tacy jak ty nie mają prawa żyć na tym świecie.
Artemus miał już coś powiedzieć, jednak uprzedziło go Oko.
- To nic nie da. Oni podjęli już swoją decyzję. Wybrali śmierć. Nie wpłyniesz na nich.
- Masz rację, Mistrzu - Artemus pochylił głowę.
- Najważniejszy jest złodziej. Wiesz co robić.
- Tak, Mistrzu.
Grupka Strażników szybko otoczyła Garretta, tworząc barierę.
- Nie oddamy go. Jest Wybrańcem, ma misje do spełnienia - krzyknął odważnie Edversion.
- Co? Dalej wierzycie w te bzdety? On nie jest żadnym Wybrańcem - powiedział Artemus.
- Jest - odpowiedział mu Quince - Zaprowadzi pokój na tym świecie i zniszczy Ciebie. Zło zniknie i już nigdy nie wróci.
- Wy nic nie rozumiecie. To on jest złem! To on zagraża ludzkości.
- Ty nam zagrażasz, a on jest jedyną osobą, która może cię powstrzymać. Prędzej zginiemy niż cię do niego dopuścimy.
- Jak chcecie - twarz Artemusa zmieniła się. W jego oczach znów pojawił się niebezpieczny błysk. Zwinnie wyciągnął swoją lewą dłoń w stronę Quince i zanim wszyscy się obejrzeli, wydobyła się z niej czarna macka.
Quince, najbardziej doświadczony wojownik spośród Strażników, zdążył się uchronić, tworząc niebieską barierę, która zatrzymała atak Artemusa. Czarna macka rozpłynęła się, a po chwili zniknęła i magiczna ściana stworzona przez czarnoskórego Strażnika.
- Dalej! Widzicie? - krzyczał Quince - Da się uchronić przed jego atakami, a to oznacza, że można też go zabić. Nie bójcie się, tylko mężnie wystąpcie do walki.
I wycelował różdżką w stronę Artemusa. Z jej końca wydobył się niebieski promień, szybko mknący w stronę wroga. Promień jednak odbił się metr przed Artemusem, jakby od niewidzialnej ściany i uderzył w chodnik.
- To nic nie da - mówił Artemus - Chronią mnie glify, tworząc mnie niezniszczalnym.
Ale to nie wystraszyło Strażników. Do Quince'a dołączyli Emery i Morrow, posyłając magiczne pociski w stronę mężczyzny stojącego na środku placu. Żaden z nich jednak nie dosięgł celu. Wszystkie odbijały się od niewidzialnej bariery i leciały w różnych kierunkach.
- Sami tego chcieliście! - Artemus wyciągnął swoją lewą dłoń, z której wydobył się trzy niebezpiecznie szybkie macki.
Quince i Emery zdążyli się uchronić, jednak Morrow nie miał tyle szczęścia. Macka dosięgła go, odrzucując jego bezwładne ciało w powietrze, i poczeła mknąć w stronę Quince'a. Czarnoskóry Strażnik nie mógł wyczarować dwóch czarów naraz. Nie mógł obronić się przed tym atakiem. Jednak, na szczęście, Strażniczka Kasandra dołączyła do walki w odpowiednim momencie, wyczarowując magiczną ścianę pomiędzy Quincem a drugą macką.
Poza mackami, Artemus utworzył na wysokości podłoża olbrzymią, wciąż powiększającą się mroczną chmurę. Obłok wolnym tempem zbliżał się do stawiających opór Strażników. Dostrzegł to, najsilniejszy ze wszystkich walczących, Quince.
- Odsuńcie się - krzyknął do pozostałej dwójki, gdy macki rozmyły się na wietrze.
Chwycił różdżkę oburącz, wysuwając ją daleko do przodu i krzycząc "Mea Qundra". Promień, który się z niej wydobył był inny, niż zwyczajne. Potężna fala mocy uniosła się w powietrzu. Peleryna Quince'a dygotała na wietrze, odrzucona do tyłu. Pocisk o średnicy wielkości człowieka trafił w samo serce ciemnej chmury, przebił ją na wylot i pochłonął ciało Artemusa, który zniknął w niebieskim oceanie magii Strażników.
Quince wiedział, że nie może przestać. To zbyt potężny przeciwnik, by zaryzykować i przerwać. Na jego czole pojawiły się krople potu. Krew uderzyła mu do głowy. Ten atak, zabierał mu mnóstwo siły witalnej.
Mroczny obłok rozpłynął się w starciu z potęgą magii wykorzystywanej do zachowania równowagi, ukazując więcej szczegółów walki. Quince był niezwykle doświadczonym wojownikiem. Umiejętnie ominął nieprzytomną Moirę i kamienną misę, trafiając samego Artemusa. Ogromny pocisk przelatywał przez całą długość placu, uderzając o jego kamienne zakończnie i rozpryskując się na wszystkie strony. Po Artemusie nie było ani śladu. Żaden człowiek nie mógł przeżyć czegoś takiego.
Przez kilka kolejnych sekund Quince nie przerywał czaru. W końcu poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Przerwał atak. Jego różdżka wydusiła z siebie końcówkę pocisku, po czym wyślizgnęła mu się z rąk i uderzyła o kamienną posadzkę. Sam Quince upadł na kolana, ciężko dysząc. W jednej chwili pojawiła się przy nim Strażniczka Kasandra, lekarka.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Nie, ale przeżyję - odpowiedział jej Quince, po czym podniósł głowę, by baczniej przyjrzeć się dokonanym zniszczeniom.
Końcówka promienia znikła na ścianie placu. Przed nią, dziesięc metrów za Moirą stał Artemus, zasłaniający się rękoma przed zadanym ciosem. Jego peleryna została doszczędnie zniszczona. Ciemne, zwyczajne szaty mieszczanina były w wielu miejscach porozrywane. Jego ciało było niemal doszczędnie popażone, w wielu miejscach było widać zwęgloną skórę, a z niektórych popękanych partii ciała wydobywały się małe kłębki czarnego dymu.
- Haha! Wiedziałem! - Quince szybko zapomniał o bólu - Twoje glify są zbyt słabe, by obronić się przed tak potężną magią, jaką ci zaprezentowałem. Od samego początku wiedziałem, że tak się stanie.
Wtem cały zachwyt spowodowany ze zwycięstwa Quince'a prysnął. Wszyscy z niedowierzaniem przyglądali się Artemusowi, który stanął wyptostowany. Z jego ciała zaczęły znikać wszystkie rany, skóra przybierała zwyczajny kolor i twardość, przestał parować. Wrócił do stanu początkowego, gdy był w pełni zdrowia.
- To niemożliwe! Jego rany same się wygoiły - wyjękał Edversion.
- Nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałam - Kasandra miała wytrzeszczone oczy.
Artemus postąpił kilka kroków naprzód.
- Użyj Demona Śmierci - wyszeptało Oko.
Pierwszy Strażnik stanął. Zbliżył personifikant do swoich ust i położył go na języku. Następnie zamknął usta i połknął mroczny artefakt. Jego ciało przeszyła nowa dawka energi. Ziemia zadrżała, jakby od uderzenia meteorytu. Potężna moc wpłynęła na otocznie. Pod Artemusem powstał niewielki krater, a w powietrze wbiły się kłębki dymu.
Nikt ze Strażników nawet się nie poruszył. Wszyscy byli zaniepokojeni przebiegiem sytuacji. Nie dość, że potężny pocisk Quince nawet go nie zranił, to jeszcze teraz, po połknięciu Oka stał się o wiele potężniejszy. Ich najczarniejsze koszmary spełniały się. Wiedzieli, że śmierć jest nieunikniona.
- Oszczędź złodzieja - z ciała Artemusa wydobył się cichy szept.
Ten wyciągnął obie dłonie w górę i wyszeptał jakieś słowa. Natychmiast ściemniało. Na niebie ukazała się ogromna, czarna chmura. Objęła swoją szerokością cały plac, a wtedy poczęła wypuszczać dziesiątki czarnych, szybko mknących, macek. Każda przypadała na jednego Strażnika, stawiającego opór Artemusowi. Żaden nie został ominięty.
Trafiły. Edversion wyleciał w powietrze. Emery został wbity w ziemię. Quince szybko chwycił różdżkę i resztkami sił utworzył poteżną, białą barierę, która utworzyła symbol dziurki od klucza. Technika ta jednak nie sprostowała Demonowi Śmierci. Dwie macki przebiły magiczną ścianę, dzieląc ją na małe kawałeczki i dosięgając swych celów.
Garrett przyglądał się jak mroczne kończyny uderzają, miażdżą i wyrzucają w powietrze martwe ciała Strażników, jego protektorów, ale i przyjaciół, którzy zawsze go chronili. Nie doceniał tego co miał. Teraz było już za późno.
Obok niego padło bezwładne ciało Quince. Gdzieś za nim uderzyło o ścianę coś, co było kiedyś Kasandrą.
Macki rozpłynęły się wraz z czarną chmurą, przepuszczając promienie słoneczne na te pobojowisko.
Nikt nie przeżył. Wszyscy byli martwi. Pozostali tylko oni. Wybraniec i Bestia. Złodziej i Pierwszy Strażnik. Garrett i Artemus.


- Od razu lepiej - Artemus rozluźnił mieśnie, podszedł do kamiennej misy i przyjrzał się swojemu odbiciu w tafli wody.
Garrett nie mógł w to uwierzyć. Strażnicy, z którymi miał styczność od samego począku jego kariery, ci, którzy stworzyli sławetnego Mistrza Złodziei, byli już niczym innym jak tylko przeszłością. Cichym wspomnieniem przepełnionym żalem i rozpaczą.
Podszedł do ciała Quince. Przy uderzeniu o podłogę skręcił sobie kark, lewą rękę miał połamaną. Złodziej dotknął palcem jego szyi, mając nadzieję, że może wyczuje jakiś lekki puls. Ale nic z tego. Ciało Strażnika Quince było zimne, mimo że ten jeszcze pięć minut temu cieszył się ze zwycięstwa nad Artemusem. Jak kruche jest ludzkie ciało...
- Dlaczego? Po co? - Garrett odwrócił się w stronę Pierwszego Strażnika.
- Jak to dlaczego. Robię to, nad czym pracowaliśmy przez wieki, tworzę Wieczną Równowagę. Zniszczyłem już doszczędnie religię Młotodzierżców i Pogan, jednak zostałeś jeszcze ty. Zagrażasz równowadze. Twoja egzystencja jest niebezpieczna dla naszego świata.
- Co? Nie mieszałem się w wasze sprawy, nic mnie one nie obchodziły - zaprzeczał Garrett - jestem zwyczajnym złodziejem, który dba wyłącznie o swój interes.
- Nie jesteś zwyczajnym złodziejem - wtrącił się Artemus - Czy ty tego nie pojmujesz? Już od samego początku, gdy tylko wpadłeś w nasze ręce, wiedzieliśmy, że jesteś niezwykły. Postanowiliśmy wytrenować się na egzekutora, który będzie potajemnie wykonywał dla nas trudne do zrealizowania misje. Właśnie dlatego słyszałeś myśli egzekutorów, gdy cię ścigali. Trening telepatycznego dialogu miałeś już za sobą.
- Nic o tym nie pamiętam.
- Bo wyczyściliśmy ci pamięć, gdy zdecydowałeś się od nas odejść. Szczerze mówiąc księgi przepowiadały, że to się wydarzy, jednak nie wierzyliśmy im. Od tego czasu postanowiliśmy ich słuchać. Księgi to klucz do przyszłości.
- Ale nadal nie rozumię w czym wam zagrażam.. - dziwił się Garrett.
- Wszystko rozpoczęło się wraz z nadejściem Wieku Ciemności. Glify wariowały. Wiedźma Gamall, zdrajczyni, postanowiła użyć ich. Uśpiła mnie i przejęła moje ciało, wykorzystując je przeciwko tobie. Nie wiedziała wówczas, że wraz z chorobą, przekazała mi część swojej mocy. Co się potem stało z Gamall, to wiesz..
- Tak. Pokonałem ją, tworząc Glif Ostateczny - powiedział Garrett - Potem zniknęły wszystie glify.
- I tu się mylisz. Glify nie zniknęły, tylko zostały ukryte. Niektóre z nich nadal mogą zostać wykorzystywane. Mówię o personifikantach - tłumaczył Artemus, a na zdziwioną minę złodzieja, dodał - Tak, Garrett. To dzięki glifom te artefakty mają taką, a nie inną moc. To tylko i wyłącznie dzięki nim wszelcy magowie potrafili używać czarów. Tak, to wszystko to pradawna wiedza ludzi pierwotnych, którzy okiełznali magię glifów. Ale powiem ci coś jeszcze. Nauczyłem się wyczuwać glify. Mam szósty zmysł, który błyskawicznie odkrywa ich obecność. Widzę je w tobie.
Garrett nie dowierzał.
- Tak, coś się musiało stać, gdy dodałeś Oko do fontanny w Południowej Dzielnicy. Glif Ostateczny musiał zapieczętować w tobie część swojej mocy. Od tamtej pory, gdy spotykałem się z tobą twarzą w twarz wyczuwałem, że coś jest nie tak. Wyczuwałem w tobie tą moc. Później, na ulicach, gdy coś poczułem, byłem zdezorientowany. Czy to ty, czy jakaś inna magia? Czułem, że jakieś glify kłębią się w pobliżu, ale nie do końca wiedziałem, do kogo one mogą należeć.
- Ja nic takiego nie czuję - Mistrz Złodzei przyglądał się swojej prawej dłoni, na ktorej miał wyryty symbol klucza - Nie czuję tej mocy. Musisz się mylić.
- O nie, nie ma mowy o pomyłce - Artemus podwinął lewy rękaw - Spójrz - pokazał mu powierzchnię dłoni, na której wyryty miał znak połączonych ze sobą linią poziomą dwóch liter "t" - Podobnie jak tobie, Gamall przekazała mi część swojej mocy. Dzięki niej mogłem używać glifów. Posiadłem niezwykłą siłę, niestety dość mroczną, ale okiełznałem ją i wykorzystałem do czczych celów.
- Czczych celów? - Zapytał Garrett z ironią - Zamordowałeś znaczną część mieszkańców Miasta. Zabiłeś swoich kolegów. Jak możesz tu mówić o takich rzeczach.
- Ich śmierć była słuszna, dzięki niej jestem w stanie zapewnić mieszkańcom pokój. Życie będzie nowe, lepsze. Żadnych zagrożeń, tylko szczęście i dobrobyt.
- Mylisz się.
- Milcz! - głos Artemusa zahuczał i zabrzmiał echem, na ogromnym placu - Wciąż jesteś ty, twoje istnienie zagraża ludzkości. Glif Ostateczny to zbyt potężna magia, by to wszystko zostawić. Musisz zostać wyeliminowany.
Mózg Garretta pracował intensywnie. Nie ma szans w walce z Artemusem, a wszystko wskazywało na to, że jest nieunikniona. Musi wymyśleć jakiś plan.
Przypomniał sobie słowa Artemusa, gdy ten namawiał go do współpracy z Moirą i do infiltracji Kryjówki Pogan. "Garrett jest kluczem, a Strażnicy drzwiami. Musi ochronić Strażników, otworzyć drzwi, a równowaga zostanie zachowana". Tak naprawdę było inaczej. Garrett był tym kluczem, a Artemus drzwiami, złem, które izolowało pokój i szczęście niezbędne mieszkańcom. Gdy Garrett pokona zło, otworzy drzwi, świat na nowo zakwitnie swoim życiem. Cena jednak była wysoka.
- Oko jest zbyt potężnym przedmiotem . Zawładnęło tobą, Artemusie - mówił spokojnie złodziej - Pozbyj się go.
- Nie, Oko było ze mną od samego początku. To tylko i wyłącznie dzięki niemu jestem teraz tym, kim jestem. To ono wskazało mi drogę. Zrozumiałem, że moje ciało, przepełnione mroczną mocą Gamall, niszczeje. Musiałem coś temu zaradzić. Oko podsunęło mi Kielich. Nie wiedziałem, czy to co robię jest słuszne, czy się czasem nie mylę. Oko podsunęło mi Koronę Kurszoków. To dzięki niemu, zapanuje na świecie pokój.
- Dlaczego Oko miałoby to robić? Jego celem jest tylko zawładnięcie światem i stworzenie piekła na ziemi.
- Mylisz się! - Artemus, uniesiony gniewem wypuścił czarny promień, który omal nie ugodził Garretta. Całe szczęście, że ten zachował chodź trochę swojej dawnej zwinności, i zdołał odskoczyć na bok, na chwilę przed tym, jak czarna macka uderzyła o podłoże - Oko, które było do niedawna wybitnym Strażnikiem, nigdy nie zrobiłoby czegoś takiego.
Wtem, znikąd pojawił się cichy, szepczący głos:
- Świetnie, mój uczniu. Moja nauka ci się przydała. Teraz, gdy masz w sobie i mnie, i Kielich, który wciąż regeneruje twoje ciało i dodaje ci sił, nic nie stoi na przeszkodzie, by dokończyć naszego dzieła, i wyeliminować tego podrzędnego złodzieja. Nareszcie się od niego uwolnię.
- Tak, Mistrzu. Wykorzystam magię, której mnie nauczyłeś - wyciągnął ręce do góry i zaczęł szeptać formułę, przywołującą Demona Śmierci.
Garrett myślał intensywnie, gdy na niebie zaczęła pojawiać się czarna chmura. Musi szybko coś wymyśleć. Przez jego głowę, przelatywały pojedyńcze zdania. "Tak, mój Mistrzu", "Nareszcie się od niego uwolnię", "Personifikanty to nic innego jak glify", "Ten klejnot niweczy moc glifów"...
Wiedział już co się stanie. Wiedział, jakie jest jego przeznaczenie. Przypomniały mu się symbole, które posiadali. Klucz i znak Niezniszczalnych Wrót. Glif Ostateczny i mroczna moc Gamall. Jego więź z Okiem. Wszystko do siebie pasowało.
Śmierć jest jedynym rozwiązaniem.
Żałosna śmierć u progu nowej ery - Wieku Pokoju.
Jednak taka śmierć dla Moiry, byłaby czymś wspaniałym.
...
Potężna, mroczna chmura wypuściła ogromną mackę, szerokości słonia. Obłok, błyskawicznym tempem mknął w stronę złodzieja.
Garrett, świadom tego co się dzieje, próbował uchronić się przed ciosem, zasłaniając się rękoma, gdy potężny Demon Śmierci dopadł jego ciała. Czuł, że wpada w nicość.


Czy nie żył?
Wszędzie wokół była ciemność, zimna jak śmierć. Czarny, mroczny obłok... Miał tylko nadzieję, że oszczędzi Moirę.
Nagle, nad sobą ujrzał jasność. Była to tak potężna energia, że zdawała się wciągać wszystko, co ją otaczało. Siła dobra wciągnęła mroczny obłok w siebie, odsłaniając słońce i niszcząć Demona Śmierci raz na zawsze.
Zdezorientowany Artemus nie wiedział co się dzieje. Czuł powiększający się gniew.
Garrett spojrzał na Moirę. To uczucie do tej dziewczyny musiało uaktywnić drzemiącą w nim moc Glifu Ostatecznego. To ono pokonało Demona.
Spojrzał na jej gładkie policzki, zgrabny nos i zamknięte powieki. Tak, patrząc na tą twarz wiedział, że nie przegra. Wiedział, że wszystko zakończy się dobrze.
Swoją prawą rękę energicznie podniósł do góry. Jasny obłok poleciał w stronę nieba, zasłaniając słońce, po czym zgasł. Zapadła noc oświetlana lekko przez poświatę gwiazd. Postać Garretta znikła w tej ceimności. Jego Klejnot Widzialności był czarny. Teraz zwycięstwo było po jego stronie.
Błyskawicznie zdjął łuk i wyciągnął ognistą strzałę. Puścił ją w stronę zdezorientowanego Pierwszego Strażnika. Pocisk wybuchł metr przed torsem mężczyzny. Bariera chroniąca jego ciało cały czas działała.
- Gdzie do cholery jesteś?! - Artemus wrzeszcząc rzucił się naprzód do ataku, posyłając czarne promienie we wszystkie strony.
Garrett biegł okrężną drogą, strzelając w stronę Artemusa ostrymi strzałami. Strażnik nie wiedział co się dzieje. W tej ciemności nie potrafił niczego dostrzec. Cała jego moc na nic się nie zdawała, gdy nie mógł namierzyć swojego celu.
Mistrz Złodzei zaś, obdarzony przez nieistniejący Zakon Młota mechanicznym okiem, miał dobry przegląd sytuacji. Wywinął Artemusa w pole, odsyłając go daleko od Moiry i trzech personifikantów.
Pierwszy Strażnik nie wiedział co się dzieje. Gdzieś w pobliżu coś przez jakiś czas odbijało się od jego bariery, aż w końcu przestało. Nic nie widział. Wokół panowały egipskie ciemności. Postanowił to zmienić..
Garrett z niepokojem patrzył, jak Artemus wyczarowywał białe, latające ogniki, oświetlające nieco przestrzeń. Musiał działać szybko, nie miał zbyt wiele czasu. Chwycił Serce Bradshawa, leżące na kamiennej misie, i pobiegł w stronę wroga. Wiedział, że ten personifikant ma moc wpłwania na charakter ludzi.
Artemus tworzył właśnie szóstego świetlika. Wybraniec nie miał wyboru. Musiał szybko go powstrzymać. Rzucił bombę impulsywną w jego stronę. Ładunek uaktywnił się tuż przed głową Strażnika. Okropnie niski bass zahuczał w powietrzu. Potężna fala uderzeniowa zatrząsła ziemią. Bariera starała uporać się z mocą bomby. Dwie, koliste fale uderzyły o siebie, tworząc potężne wiry powietrza. Szaty Artemusa kołysały się do tyłu. Łapa Szakala upadła z trzaskiem o powierzchnię ziemi. Garretta odrzuciło lekko do tyłu.
W końcu eksplozja minęła, a Artemus stał przyglądając się terenom oświetlanym przez latające objekty. Garrett w biegu dojżał, że skóra lewej ręki Artemusa zmieniła lekko zabarwienie na szarawy, po czym wróciła do normalnego wyglądu. Moc Gamall mocno niszczyła jego ciało, jednak Kielich od razu je uzdrawiał. Złodziej miał plan.
Ponownie okrążył Artemusa. Zaszedł go od tyłu i wskoczył mu na plecy, obejmując go lewą ręką, w której miał Serce Bradshawa. Przycisnął ten artefakt do klatki piersiowej Strażnika.
- Takie artefakty na mnie nie działają - krzyczał Artemus - To nic w porównaniu z mocą Oka!
Artemus złapał Garretta za rękę i wyrzucił go w powietrze. Złodziej padł na ziemię, kilka metrów dalej, a Serce uderzyło o kamienną posadzkę pod Artemusem.
- Nie masz ze mną szans - powiedział Artemus krocząc ku złodziejowi.
Ten zwinnie wyciągnął z kieszeni minę i rzucił ją pod nogi wroga.
- Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że tak mnie nie pokonasz?
Mina uaktywniła się. Artemus nie zważał na nią. Cały czas szedł naprzód.
- Głupcze, uważaj! - dało się słyszeć donośny szept.
Ale było już za późno.
Artemus nadepnął na minę, a ta wybuchła. Na placu porządnie zahuczało. Strażnik znikł w obłokach ognia. Jego wrzeszczący z bólu głos wystraszyłby nawet ducha. Ogień zastąpiły obłoki dymu, zasłaniające widok. Nie było widać, czy jeszcze żyje.
Garrett podniósł się powoli na nogi. Słyszał gdzieś pojękujący głos przeklinającego siebie Artemusa. Gdy dym rozmył się na wietrze, ujrzał jego nędzne, leżące we krwi ciało. Eksplozja pozbawiła go nogi. Drgawki objęły jego wszystkie pozostałe kończyny. Z ust, strumieniem wypływał mu szkarłany płyn.
- T-to.. n-niem-możliw-we... - z trudem wyjąkał Artemus.
- Mroczna moc Gamall i Oka zawładnęły tobą. Przykro mi, że tak się stało Artemusie - powiedział Garrett.
- Ale j-jak?
- Stałeś się zbyt pewny siebie. Posiadłeś niezwykle potężną moc, byłeś silniejszy nawet od Szachraja. Nie miałem z tobą najmniejszych szans w walce. Musiałem więc użyć większej potęgi, czyli rozumu - Garrett dotknął palcem wskazującym czoła - Wyjawiłeś mi wiele przydatnych informacji, nie wiedząc, że mogę je obrucić przeciwko tobie. Nawet się nie spodziewałeś, że uważniej cię słuchałem i rozważałem nad każdym twoim zdaniem - przerwał na chwilę - Powiedziałeś, że moc którą posiadasz, tworzą glify, że personifikanty tworzą glify. A ja miałem mały przydatny kamień, jeden z klejnotów Sarnotha, który, jak się domyślam, też jest stworzony właśnie z glifów. Jego moc jest niezwykła. Unicestwiał tymczasowo inne glify. Podstępem podkradłem się do ciebie z Sercem Bradshawa w ręce. Ty, pewien, że próbuję wykorzystać moc personifikantu, nawet nie zwróciłeś uwagi na moją drugą rękę, za pomocą której założyłem ci na szyję ten niezwykły klejnot zawieszony na sznurku. Ów kamień przerwał działanie glifów, które tworzyły twoją barierę, przerwał działanie Kielicha, który leczył twoje ciało. Reszty już jesteś sam sobie winien.
- Nie.. - wydyszał Artemus - To nie.. tak.. powinno.. się.. skończyyyć....
Głowa Artemusa osunęła się na bok. Jego serce przestało bić. Brat i Zdrajca, został pokonany.
...
Już po wszystkim. Artemus pokonany. Zło zwyciężone. Moira uratowana.
Garrett odwrócił się, by jeszcze raz na nią spojrzeć.
Wtedy poczuł zimne ukłucie w klatce piersiowej. Nie było to jego uczucie. To był fizyczny ból.
Spojrzał w dół.
Jego klatkę przeszywała długa, ciemna kończyna - ostra jak brzytwa, zimna jak lód.
Kończyna podniosła go do góry.
Czuł jak opuszczała go energia. Jego ręce i nogi opadły w dół. Nie miał już sił ich uginać.
Kończyna przeniosła go w powietrzu. Garrett dostrzegł, że wydobyła się z ogromnego, czarnego obłoku, lewitującego nad ciałem Artemusa. Obłok miał kształt kuli z trzeba wystającymi patykami.
- Myślałeś, że mnie pokonasz? - usłyszał szept, wydobywający się z kuli - Myślałeś, że pokonasz MNIE? Mistrza nad Mistrzami, Kowala-Na-Wygnaniu, Leśnego Dzwoneczka, Strażnika Reuhena? Myślałeś, że pokonasz Oko?!
W jednej chwili Garrett zrozumiał o co chodzi. Jednak mało go to obchodziło.
Kątem oka dostrzegł dziewczynkę siedzącą na krześle. Chciał tylko jednego. Żeby była bezpieczna.
Zamknął oczy. Nie wiedział co się dzieje. Nie wiedział, że wydobywa się z niego przenikająca wszystko jasność, nie wiedział, że wchłania ona czarny obłok, nie wiedział, co się z nim stanie.
W myślach miał tylko wizerunek, który na zawsze zapamięta. Obraz małej, rudowłosej dziewczynki, która chciała być taka sama jak on...


***

- Co się stało? - Strażnik Edversion podniósł się z ziemi.
- To przecież nasza kryjówka. To przecież Siedziba Strażników - Emery rozglądał się po pomieszczeniach.
- Ale jak? - Quince nie mógł sobie przypomnieć tego co się stało - Pamiętam tylko, że siedziałem sobie w Sali Skrybów, gdy nagle blask oślepiającego światła i... gdzie jest Artemus?
- Nie wiem. Nikt nie może go znaleźć.
- Hej! Słuchajcie - dobiegł ich krzyk nadbiegającego Strażnika Morrowa - Nie uwierzycie co się stało.
- Co takiego?
- Glify! One wróciły.
- Co? - nikt nie mógł uwierzyć.
- Tak. Glify znów pojawiły się w księgach, a nasza Kryjówka na nowo stała się niewidzialna dla oczu zwykłych śmiertelników.
- To niebywałe - stwierdziła Strażniczka Kasandra.
- To nie wszystko! - usłyszeli czyjś głos i wszyscy odwrócili głowy, nie wierząc własnym uszom.
- Pierwszy Strażnik Draco!
- Ty żyjesz!
Zapanowała wielka radość.
- Tak. Wróciłem, jak wszyscy, do świata żyjących. I dowiedziałem się wszystkiego, dzięki kamiennej misie, z mojego gabinetu. Wiem co się stało.
- Ale co się stało po naszej śmierci? - dopytywał Quince - Co z Garrettem i Artemusem?
Draco pochylił głowę.
- On naprawdę był Wybrańcem. Poświęcił swoje życie dla równowagi. Pokonał Artemusa i zło drzemiące w Oku. Zniszczył wszystkie ocalałe personifikanty, by nie zagrażały już dłużej naszemu istnieniu. Zmienił oblicze całej ludzkości, a pomyśleć, że robił to wszystko dla jednej, biednej dziewczyny..
Wszyscy Strażnicy pochyleli głowy by uczcić pamięć poległego.
- Był naprawdę wspaniałym człowiekiem.
- Tak, był Pierwszym Strażnikiem, jakiego na długo zapamiętamy.
- Zapoczątkował nową erę, która będzie trwać przez dekady. Nadszedł Wiek Pokoju!


Grupka misjonarzy Młota, nauczająca o poczynaniach Mistrza Budowniczego, świętych Yory i Edgara, oraz wykładająca zasady kodeksu Budowniczego, wróciła do Miasta z okolicznych wiosek, i ze smutkiem połączonym z zaskoczeniem stwierdziła, że w Mieście nie było już żadnego objektu kultu, do którego niegdyś zaglądali. Gdzie się podziały Katedra Św. Edgara, Katedra w Starej Dzielnicy, Warownia Żelazodrzewa i Świątynia Młota? Nikt nie mógł im powiedzieć. Ruszyli do roboty. Pracowali ciężko, ku dobrej wierze. Odrestaurowanie tak potężnych budynków zajmie im dziesiątki lat ciężkiej, fizycznej pracy. Wszystko to, ku powiększeniu wiary mieszczan do Budowniczego.
Dyan, z nogą i ręką owiniętymi w mocny bandaż, przechadzając się starymi lasami za Miastem, odkryła, że znalazło się jeszcze kilku ogolonych osobników, nadal wierzących w ich pogańskiego boga, Szachraja. Postanowiła wybudować tu małą osadę, w której zamieszkają tacy ludzie jak ona, odsunięci od cywilizacji. Nadal wierzyła w istnienie Oszusta, i w jego ponowne nadejście.
Wszystko wracało do normy.


Moira wracała ulicami do swojego domu. Udało jej się okraść drogocenne i wysadzane rubinami nowe berło Lorda Bafforda z jego posiadłości. Kilkukrotnie została zauważona przez straże, ale użycie bomb błyskowych i ukrycie się w cieniu załatwiały sprawę.
Berło postanowiła sprzedać Bezwzględnemu Perry'emu a resztę łupu zamienić na trochę nowego ekwipunku, przydatnego do następnego rabunku. Jej życie jako złodziejki, rozkręcało się z dnia na dzień.
Na widok strażnika miejskiego szybko ukryła się we wnęce w ścianie. Miecznik minął ją, mrucząc coś pod nosem. Odpięła mu sakiewkę, wypełnioną skromną wypłatą, i ruszyła w dalszą drogę.
Będzie musiała sprzedać swoje mieszkanie i przenieść się gdzieś w okolice Starodala. Tam jest dużo więcej drogich posiadłości do spenetrowania. Dużo więcej zarobku. Lepsze życie.
Usieszyła się na samą myśl.
Wtem usłyszała cichy szept, dobiegający z bocznej uliczki.
- Zawsze chciałaś być taka jak ja - ktoś wołał.
Zdezorientowna wyjęła miecz z pochwy i powoli zbliżyła się do tego miejsca.
Kto to mógł być. Przyjaciel? A może to zasadzka? Postanowiła sprawdzić.
Potknęła się o coś i przewróciła na zimną glebę. Miecz wypadł jej z ręki, głośno brzmiąc na kafelkach. Co to takiego mogło być? Odwróciła się i przyjrzała temu baczniej. Dziewczyna potknęła się o stertę ubrań. Nie były to jednak zwyczajne ubrania. Stworzone były z ciemnego, nieprzemakalnego materiału, w ogóle nie odbijającego światła. "Idealne przebranie dla złodzieja" - pomyślała.
Strój miał wbudowany w pasie dziwny, czarny kamień. Gdy dziewczyna zbliżyła go do światła, by lepiej się mu przyjrzeć, dostrzegła, że zmienił on barwę z ciemnego na jasny.
Po za nim, w rękawie ukryta była stara, tępa, drewniana pałka.
Dziewczyna uznała te przedmioty za użyteczne, więc wzięła je do ręki i wraz z nimi pomaszerowała do domu.
Nawet nie zauważyła jaśniejącej, półprzeźroczystej postaci o mechanicznym oku, przyglądającej jej się z uśmiechem na twarzy...

KONIEC! :-D
Ostatnio zmieniony 21 września 2009, 14:36 przez Edversion, łącznie zmieniany 5 razy.
Awatar użytkownika
marek
Garrett
Posty: 4775
Rejestracja: 09 grudnia 2003, 08:52
Lokalizacja: Poznań
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: marek »

Artemus czasem nie zginął? Poza tym Garrett na pewno nie chciał umrzeć ratując ludzkość, on nigdy tak nie myślał.

Poza tym nieźle :)
ObrazekObrazek
"No one reads books these days"
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Moira »

ta... Gmall go zamordowała aby 'użyć' jego ciała :P
mi też się podobało, parę literówek, ale nie przeszkadzało mi to w czytaniu.
:ok
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Edversion »

Cholera, tak to jest, gdy się człowiek śpieszy. :|
A miałem o tym napisać. Naprawdę.

No więc wyjaśniam:
Gdy Lauryl wróciła do swojego grobu, Gamall uzyskała swoją postać w inny sposób, niż po pozbyciu się ciała Artemusa. Pomyślałem więc sobie, że tylko przemieniła się w niego, a on gdzieś sobie w tym czasie żył. Patrząc wprawdzie w oczy nigdzie nie pisze, ani nikt nie mówił, że prawdziwy Artemus nie żyje (chyba; mogę się mylić) :PNo tyle.

I dziękuję za dobre słowa. ;)
Ostatnio zmieniony 20 września 2009, 22:48 przez Edversion, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Moira »

w sumie...
wiesz chłopie, że możesz mieć trochę racji?
tyle że Inspektor Drept wyraźnie powiedział, że Stara Wiedźma zawsze pozostawiała za sobą ciała obdarte ze skóry, czyli 'martwe'.
Obrazek
Awatar użytkownika
dario
Arcykapłan
Posty: 1412
Rejestracja: 08 lutego 2007, 09:15
Lokalizacja: Tychy

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: dario »

Fantastyczne Ed :ok . Ponownie poczułem ten klimat i tajemniczość z Deadly Shadows. Najbardziej rozwalił mnie tekst z:
► Pokaż Spoiler
:-D masz wyobraźnie ;)
Alla Juventus vincere non è importante. E’ l’unica cosa che conta
Awatar użytkownika
Dex
Paser
Posty: 257
Rejestracja: 28 września 2008, 14:40
Lokalizacja: Wrocław

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Dex »

Świetne opowiadanie. Bardzo mi się podobało (jak napisał darioSS - czuć klimat tajemniczości).

Aczkolwiek doczepię się czegoś - uważam, że lepiej jest dla czytelnika, gdy nie ma wszystkiego podanego na tacy, tylko w późniejszej części zostaje zaskoczony (tutaj mowa o fałszywym Artemusie). :)
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Edversion »

Dziękuje wszystkim za dobre słowa. :-D
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5184
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: SPIDIvonMARDER »

"Wkurwiawszy" rządzi :P

A tak na serio:
Fajny pomysł z Łapą Szakala, a dokładnie z jej mocą. Od tej chwili w sumie opowiadanie robi się ciekawe, bo opis walki w katedrze był za przeproszeniem banalny... i nudził.

Plusem jest też klimatyczna wejściówka, tak samo kontrowersyjne wykorzystanie postaci Artemusa. I... hm... opowiadanie zdaje się być jedynie pierwszą częścią. Dobrze myślę?


PS: wielki medal za poprawność językowo-stylistyczną!
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Edversion »

SPIDIvonMARDER pisze:opis walki w katedrze był za przeproszeniem banalny
Ja tam nie wiem . DLa mnie to była jedna z ciekawszych części podczas pisania. Wyobraźnia wtedy działała, widziałem w myślach dokładnie to wszystko, co potem spisywałem na komputer.
SPIDIvonMARDER pisze: I... hm... opowiadanie zdaje się być jedynie pierwszą częścią. Dobrze myślę?
Nie wiem, narazie nie myślałem nad dalszą częścia, ale kto wie. Może kiedyś.. W końcu jako taki temat już mam, trzeba tylko wymyśleć ciekawą fabułę. ;)
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Edversion »

Dodałem drugą część opowiadania (łącznie będzie 3) tym razem już nie na konkurs.
Opowiadanie z gościnnym udziałem złodziejki z Moiry, postaci wykreowanej przez użytkowniczkę Moirę (oczywiście za jej pozwoleniem).
Wyjaśnione zostały:
1) obecność Artemusa
2) plany poganina z 1 części
Akcja potoczyła się dalej.

Ta część będzie o wiele dłuższa od poprzedniej, ale jest dużo akcji, więc nie powinna aż tak zanudzać, z resztą oceńcie sami. :P
Enjoy please :P
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Moira »

to morskie powietrze chyba dobrze na ciebie podziałało :)
bardzo mi się podobało, piszesz znacznie lepiej niż wcześniej. Czekam na dalszą część :P


bardzo wciąga, a przynajmniej mnie, duży plus.
Moim zdaniem świetnie obmyślana fabuła, zdarzenia. Przez ciebie, aż mi się pisać zachciało :P
Oby tak dalej, Ed :) :pad
8-)
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5184
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: SPIDIvonMARDER »

"Pogan" piszemy z dużej litery a odmieniamy "Poganin"
Początek troszkę chaotyczny. To w końcu to jest ich kryjówka czy nie?
To w jakim wieku jest Moira? Raz mówisz o niej jako o dziewczynce, raz jako o mlodej kobiecie.
Mała nieścisłość merytoryczna: strzała linowa wypuszcza swoją line po uderzeniu w cel, a nie lina ciągnie się za nią.
Ponadto sporo powtórzeń i kilka zdań brzmiących sztucznie.


Ale to są narzekania... ktore nie pownny przysłonić tego, co chciałbym napisać teraz:


Po pierwsze, nareszcie jakieś opowiadanie majace słuszną objętość. Po drugie, masz naparwdę ciekawe pomysły... na siostrę Victorii, na Moirę, na armię i kłopoty Strażników. Naprawdę mi się podobało, czułem że to prawdziwe opowiadanie kogoś, kto umie pisać.
Opis jest bogaty, świat kompletny, otoczenie nasycone. Czegóż chcieć jeszcze?
Hmhmhm...widzę tu chyba też pewne inspiracje swoją twórczością. Mam na myśli stosunek Garretta do Moiry... i kilka takich malych pierdołek. Może to moja próżność i tylko złudzenie... ale bardzo miłe :P
A co do samej Moiry, to jej nagłe pojawienie się gdzie nie trzeba... kurczę... było strasznie przewidywalne. To nie wada, ale i nie zaleta. Uważam, że mogłeś ten motyw skonstruować inaczej i czymś zaskoczyć czytelnika. Ale to moja opinia.

ale za to motyw z jej śmiercią i wskrzeszeniem... w porządku. Jednym słowem ;)

I dobre zakończenie. Zaskakujące... jestem bardzo ciekaw, co z tego wyniknie :D
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Edversion »

SPIDIvonMARDER pisze:"Pogan" piszemy z dużej litery a odmieniamy "Poganin"
Fajnie. :? Z początku też pisałem dużymi literami, po czym zdecydowałem się wszystko zmienić. I okazało się, że źle uczyniłem.
SPIDIvonMARDER pisze:Początek troszkę chaotyczny. To w końcu to jest ich kryjówka czy nie?
Chodzi o budynek, który był ich kryjówką w T3, a który po skończonej fabule przestał być niewidzialny dla zwykłych ludzi. Strażnicy już dłużej nie są w nim bezpieczni, ze strony młotodzierżców czy ciekawskiej władzy miejskiej. Mimo to nadal jest ich siedzibą. Mam nadzieję, że rozumiecie. :P
SPIDIvonMARDER pisze:To w jakim wieku jest Moira? Raz mówisz o niej jako o dziewczynce, raz jako o mlodej kobiecie.
Jakby ci to powiedzieć. Niby jest kobietą, ale dla niektórych nadal pozostanie młodą dziewczynką. ;)
SPIDIvonMARDER pisze:strzała linowa wypuszcza swoją line po uderzeniu w cel, a nie lina ciągnie się za nią
Ja to tłumaczę sobie tak. Lina jest owinięta wokół strzały i faktycznie wypuszcza się dopiero po wbiciu. Ale Garrett odczepił jej końcówkę i przytrzymał ją, co zmienia nieco postać rzeczy.
SPIDIvonMARDER pisze:I dobre zakończenie. Zaskakujące... jestem bardzo ciekaw, co z tego wyniknie
Narazie nie będę niczego wyjawiał, powiem tylko, że to jest punkt kulminacyjny całej akcji. Teraz dopiero zacznie się prawdziwe opowiadanie na temat, czyli "Personifikanty", a nie "Pogans vs Keepers" :P Boję się tylko, że zamiast Thiefa dam wam podróbkę LotR, dlatego to nie zamierzam się z niczym śpieszyć. Pisać zacznę dopiero w roku szkolnym, bo w sobotę znowu wyjeżdzam nad morze, z tym że nie będę miał teraz w ogóle czasu na myślenie, a tym bardziej na pisanie. ;)
Moira pisze:Przez ciebie, aż mi się pisać zachciało
A mnie nie wiem czemu naszła wena na granie w TDS. ;) A nie jesteś zła, że uśmierciłem twoją bohaterkę?

Dzięki za dobre słowa i wskasówki. Nic, tylko dalej pisać. 8-)

Czekam na dalsze oceny i uwagi. :-D
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Moira »

SPIDIvonMARDER pisze:ale za to motyw z jej śmiercią i wskrzeszeniem... w porządku. Jednym słowem ;)
dzięki Marder.
nienawidzę cię... :evil:

8-)
Edversion pisze:A mnie nie wiem czemu naszła wena na granie w TDS. ;) A nie jesteś zła, że uśmierciłem twoją bohaterkę?
nie, nie gniewam się :-D
bardzo fajnie to wyszło
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5184
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: SPIDIvonMARDER »

SPIDIvonMARDER napisał/a:
To w jakim wieku jest Moira? Raz mówisz o niej jako o dziewczynce, raz jako o mlodej kobiecie.
Jakby ci to powiedzieć. Niby jest kobietą, ale dla niektórych nadal pozostanie młodą dziewczynką.
Powinieneś to jakoś wyszczególnić... albo po prostu podać jej wiek :P

A co do liny to zgoda, każdy ma swoją własną wizje tego fascynującego przedmiotu. U mnie to magiczna zabawka, która znikąd wypuszcza mocną linę.
Obrazek
Awatar użytkownika
Mjodek
Poganin
Posty: 707
Rejestracja: 12 kwietnia 2008, 16:25
Lokalizacja: Zadupie

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Mjodek »

Edversion pisze:Przez chwilę Garrett dojrzał na nim szmaragdową krew dziewczyny, zanim poganka schowała ostrze do pochwy.
Edversion pisze:Krew z koszulki dziewczynki zaczynała znikać, ogromna szmaragdowa plama stopniowo się zmniejszała
Szmaragdowy to zielony, powinno być raczej "rubinowa krew" i "rubinowa plama".

Poza tym (i paroma drobnymi moim zdaniem błędami), nie ma się do czego przyczepić. Opowiadanie jest ciekawe i mam nadzieję jak najszybciej przeczytać ciąg dalszy :ok
Awatar użytkownika
Carnage
Kurszok
Posty: 560
Rejestracja: 11 kwietnia 2009, 15:49
Lokalizacja: Bytom

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Carnage »

Nie przeczytałem jeszcze całego, ale na ten czas bardzo mi się podoba. :ok
Fajnie się czyta... ;)

[ Dodano: Sro 12 Sie, 2009 13:30 ]
Jest takie wielkie że długo się to czyta... :czyt :hur
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Moira »

nie nie, powinno być "szkarłatna" :-D
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Edversion »

No właśnie.. O szkarłatny mi chodziło (powiązanie? Szkarłatny Will z serii Robin Hood), ale już właśnie same takie szczegóły mi się pokićkały. ;)
Jeśli chodzi o fabułe i świat to wszystko mam dopięte na ostatni guzik. :P Tylko czekać aż będę miał wolny czas na napisanie ostatniej (chyba) części. ;)
Awatar użytkownika
Mjodek
Poganin
Posty: 707
Rejestracja: 12 kwietnia 2008, 16:25
Lokalizacja: Zadupie

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Mjodek »

Moira pisze:nie nie, powinno być "szkarłatna"

Ale rubinowa przecież też jest dobra. Jak w takiej jednej piosence: "W kielichu zastyga rubinowa ciecz" :P
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5184
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: SPIDIvonMARDER »

To już decyzja autora. Fakt faktem... szmaragdowa krew to mi się z Obcym kojarzy, ale on to miał taką bardziej sraczkowatą...
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Moira »

Mjodek pisze:
Moira pisze:nie nie, powinno być "szkarłatna"

Ale rubinowa przecież też jest dobra. Jak w takiej jednej piosence: "W kielichu zastyga rubinowa ciecz" :P

tak tak, też było by dobrze. Ale mi chodziło o to, że szmaragdowa i szkarłatna są nieco do siebie podobne więc Ed mógł się po prostu pomylić.
Obrazek
Awatar użytkownika
Mjodek
Poganin
Posty: 707
Rejestracja: 12 kwietnia 2008, 16:25
Lokalizacja: Zadupie

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Mjodek »

Moira pisze:tak tak, też było by dobrze. Ale mi chodziło o to, że szmaragdowa i szkarłatna są nieco do siebie podobne więc Ed mógł się po prostu pomylić.
Błądzić jest rzeczą ludzką :P nie zmienia to faktu, że opowiadanie trzyma poziom.
Adam
Bełkotliwiec
Posty: 38
Rejestracja: 04 maja 2009, 14:08

Re: [LITERATURA] Personifikanty

Post autor: Adam »

Świetne opowiadanie. Niezły ten pomysł z bombą impulsywną. Dobre pomysły na postacie i właściwości personifikantów. Fajnie opisana walka z siostrą Wiktorii. Moja ocena to 10/10. Jak dotąd nie ma sobie równych z tych, które czytałem o Thief. :ok
ODPOWIEDZ