[LITERATURA] I mój projekt też :)

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

[LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: Maveral »

Mam nadzieję, że wam się to spodoba. Swoją drogą zastrzegam, że zmieniłem realia świata z gry i tak np. nie ma w tym opowiadaniu Keepersów. Po prostu nie było ich, nie ma i nie będzie :). Caer, której przesłałem pełny tekst ( 6 rozdziałów) na maila miała o to do mnie pretensje. Być może będę miał z tego powodu u was przechlapane. Mówi się trudno i żyje się dalej:)




Thief:The end of Metal Age (Złodziej: Koniec Metalowej Ery)



1.Moje miasto.



Bo trzeba wiedzieć gdzie jest granica ryzyka i rozwagi.
Gdy będziesz rozważny nic ci nie grozi,
natomiast gdy będziesz ryzykował to najczęściej stracisz.
Wyjątek od reguły- złodziej, bo on zawsze ryzykuje,
a najczęściej wychodzi z tego tak jakby nie ryzykował...

Kronika starożytnych prawd.


Codziennie patrząc przez to samo okno mojego mieszkania widzę tylko ludzi czymś pochłoniętych, zamyślonych ,nie widzących co dzieje się dookoła nich. Smutne, zatroskane twarze zdradzają na pierwszy rzut oka ,że nie jest dobrze. Jedyne miejsca, które wyróżniają się od ponurości tego miasta to bary i szynki, gdzie pijani ludzie czasem się pośmieją, a czasem pośpiewają. I tam nie jest jednak do końca tak wesoło i tak dobrze. Przychodzą tam różni ludzie. Jedni przychodzą po to tylko, by się upić i przepić właśnie zarobione pieniądze, inni po to, by choć na chwilę oderwać się myślami od tego przytłaczającego miasta. Bywam czasem w takich miejscach, ale ja jeszcze nie straciłem nadziei na lepsze jutro. Oni już stracili. Czasem zagaduję gości w barze i najczęściej słyszę tylko wyrzuty nie wiadomo do kogo o to, że nie urodzili się w lepszym świecie, że chcieliby czasem odebrać sobie życie, bo i tak nie znaczą nic na tym świecie, że może lepiej gdyby się nie urodzili. Nic dziwnego, że coraz częściej ludzie ci dopuszczają się przestępstw. Jedni próbują coś ukraść, jedni nawet mordują swoje ofiary dla marnych paru groszy, które i tak później przepijają. Czasem zastanawiam się czy oni nie mieli racji i czy nie lepiej byłoby, gdyby się nie urodzili. W najlepszym wypadku ich domy to komórki lub piwnice w starych kamienicach, których pokoje są brudne, a co dopiero piwniczki. Pełno tam robactwa, pająków i szczurów. Na samą myśl o tym przechodzą mnie dreszcze. Oni są już przyzwyczajeni i nawet oswajają sobie szczury. Niektórzy żyją w takich warunkach od urodzenia. To najlepiej ukazuje jak długo ten kraj jest w dołku. Całe życie w takich warunkach. Niestety, takich ludzi jest coraz więcej. Mieszkają czasem nawet na ulicy, gdzie jednak długo nie bytują ,gdyż tu do głosu dochodzą stróże prawa, którzy nadużywają swojej władzy bijąc, gwałcąc i w końcu zabijając niewinnych ludzi. W nocy nie wolno takim "łajdakom" pokazywać się na ulicach. Jeśli jednak taki "łajdak" nie ma dokąd pójść to w końcu strażnicy złapią go na ulicy. Według przepisów tacy "nocni przechadzkowicze" powinni być odeskortowani do więzienia. Powtarzam według prawa. Jednak żandarmi z szeryfem na czele mają głęboko w dupie prawo ,które sami po części ustanowili. Prawo jak mówią niektórzy samo się obroni przed niesprawiedliwością. Tak mówił sam szeryf. Każdy jednak wie jak te słowa się mają do prawdy. Szeryf nakazał swoim ludziom przestrzegać, by nie śmieli nawet źle spojrzeć na arystokrację ,a co do reszty... hmm -nie mają żadnych praw. Niestety taki jest obecnie ich los. Los, który może byłby lepszy, jednak wyższe warstwy nie dopuszczają do tego, gdyż każdy z nich chce zagarnąć jak najwięcej dla siebie. To normalne. Nienormalne natomiast jest poniewieranie ludzi, zabijanie ich bez powodu, bez jakiejkolwiek korzyści. To styl działania żandarmerii na ulicach naszego miasta. Kiedyś też tak było, choć teraz jest jeszcze gorzej, bo kiedyś było źle, ale nie fatalnie, nie tak jak teraz. Teraz jest o wiele gorzej niż kiedyś. Strażnicy robią co chcą, to samo dotyczy arystokracji i wysoko postawionych ludzi w mieście. Wszyscy nie liczą się zupełnie z prawem i jeśli ma to im przynieść jakąś korzyść, łamią je bezkarnie. Patrząc codziennie przez to moje okienko nie dostrzegam różnicy między dniem wczorajszym, a dzisiejszym. Zawsze to samo. Przechodzą ludzie, gdzieś w oddali strażnik bije "łajdaka" ,tu ktoś bezkarnie kradnie przekupce jej ciężko zarobione pieniądze, które i tak na wiele nie wystarczą. Tak to się wszystko kręci w tym mieście. Chciałoby się rzec "Raz na wozie, raz pod wozem" tylko, że tu nigdy nie jest się na wozie. Parę razy myślałem o opuszczeniu tego miejsca, ale coś mnie tu trzyma i podejrzewam, że po prostu nie zaaklimatyzowałbym się w innym otoczeniu. Urodziłem się tu, wychowałem... .Raczej nie mógłbym mieszkać gdzie indziej. Tak sobie rozmyślałem gdy nagle usłyszałem za sobą głos: -Coś niedobrego się z tobą dzieje Garreth. Wszedłem tu i nawet nie zauważyłeś-to dziwne.
-Myślałem.
-Musiało to być coś bardzo ważnego skoro cię tak pochłonęło.
W tej chwili nie wiedziałem co powiedzieć. Zastanowiło mnie to, czy mój wyjazd z miasta, przeprowadzka, jest czymś ważnym czy też nie.
-Nic takiego. Po prostu zamyśliłem się, ale to nic ważnego.
Sam zdziwiłem się tą odpowiedzią, bo o przeprowadzce myślałem już od dość dawna.
-Wydaje mi się, że jednak coś ważnego, ale dajmy temu spokój. Przyszedłem tu, aby powiadomić cię o pewnym skoku ,który szykuje Stowarzyszenie. Właściwie to nie skok ,ale akcja.
-Jaka akcja?
-Dowiesz się, gdy przyjdziesz na zebranie.
-Kiedy?
-Jak zawsze-za kwadrans pierwsza.
-U Malcolma?
-Tym razem u Spithe'a. Ostatnio po zebraniu strażnicy węszyli w okolicy domu Malcolma więc sam rozumiesz.
-Tak. Więc co to za skok, czy akcja jak to nazwałeś?
-Sam nie wiem. Wszystkiego dowiemy się na zebraniu.
-To tyle jeśli chodzi o sprawy służbowe ,a teraz powiedz mi czy zamierzasz siedzieć cały dzień w domu czy też wyjdziemy na miasto?


Z braku zajęć domowych zgodziłem się. Chodziliśmy ze trzy godziny po mieście i rozmawialiśmy o czymkolwiek. Z Joelem zawsze tak świetnie mi się rozmawiało. Właściwie to on gadał prawie cały czas, ale nie przeszkadzało mi to, bo ja bardzo lubiłem go słuchać. Był bardzo podekscytowany nocnym spotkaniem i prawie cały czas gadał o tym co to będzie za akcja i jaka ona będzie fantastyczna. Wcale nie dziwiłem mu się bo w Stowarzyszeniu był bardzo krótko. Był też moim uczniem jeśli można to tak nazwać. Działał kiedyś na własną rękę, ale zawsze liczył się z moim zdaniem choć go o nic nie prosiłem. Wiedział, że trudnię się tym samym fachem co on więc przychodził do mnie zawsze po radę przed jakimkolwiek przedsięwzięciem. Uważałem go za młokosa więc nie chcąc, żeby wpadł pomagałem mu radami, czasem pożyczałem sprzęt i nawet nie wiem kiedy staliśmy się przyjaciółmi. On uważa i zawsze uważał mnie za swojego mentora i nauczyciela. Kiedyś wyznał mi, że chciałby być taki jak ja, bo uważa mnie za najlepszego, najzdolniejszego i posiadającego najwięcej talentu. Sam się za takiego nie uważam, choć mogę powiedzieć, że jestem dobry i lata treningu przydały się jednak na coś. Joel był jedynym bliskim przyjacielem jakiego miałem. Miałem kiedyś żonę, ale zabito ją. Kiedyś szeryf Truart podejrzewał, że nie jestem "czysty" i na wszelki wypadek zabił ją choć ona nawet o niczym nie wiedziała. Truart właściwie zapoczątkował to totalne bezprawie. Kazał, oczywiście nieoficjalnie, swoim ludziom łamać przepisy kiedy tylko się dało, aby pokazać ludziom, że oni stoją ponad prawem. Truart nienawidził na początku tego miasta. Później uspokoił się trochę, ale na początku "szalał" bardziej niż inni. Później dostosował się poziomem do innych i było trochę spokojniej. Tylko trochę. Nadal strażnicy miejscy panoszyli się w mieście. Wreszcie Truart uspokoił się jakoś bardziej. Ludzie byli zdziwieni, ale myśleli, że wreszcie mają choć jednego praworządnego szeryfa, który ich rozumie. Faktycznie Truart był innym człowiekiem, przynajmniej takim się wydawał. Mnie osobiście jednak coś tu nie pasowało. Do władzy duchowej doszedł w zakonie Mechaników nieznany dotąd człowiek - Karras. Był dziwny. Mówił tak jakby był upośledzony, ale nie wydawał się głupim, a jego czarne, przenikliwe oczy patrzyły bardzo badawczo. Tego co zdołałem się o nim dowiedzieć to ,że był on jednym z wynalazców Młociarzy. Później przyłączył się do ich odłamu-Mechaników. Zakon Mechaników stawia na równo z religią Młociarzy naukę. Nic więc dziwnego, że do Mechaników zaczęli przyłączać się naukowcy Młociarzy,a także ludzie spoza zakonu. Karras był jednym z doradców Kirlisa, który założył Mechaników i był najwyższym kapłanem wśród nich. Miał największą władzę. W pewnym momencie poprzez śmierć Kirlisa do władzy doszedł Karras. Zgon Kirlisa był bardzo tajemniczy. Nikt nigdy nie widział jego ciała, a sami Mechanicy twierdzili, że podczas inspekcji ich nowej huty żelaza potknął się i poparzył się śmiertelnie. Taką bajeczkę mogli wcisnąć prostym ludziom, ale nie mnie. Kiedy do władzy doszedł Karras,po tygodniu uspokoił się Truart. Wszystko to było bardzo podejrzane i niejasne .Coś tu śmierdziało. Cisza przed burzą? W niedługim czasie zginął także Truart. Jego śmierć była jeszcze bardziej tajemnicza niż śmierć Kirlisa. Kapitan straży w mieście powiadomił ludzi o tym, że Truart...wyjechał za granicę i zrzekł się pełnienia funkcji szeryfa miasta. I tu kolejna zagadka. Kto zabił Truarta? Do władzy na stanowisku szeryfa doszedł właśnie kapitan straży -Mergdalem. Na początku myślałem, że to on zabił Truarta, ale później okazało się ,że jest on jedynie marionetką ,którą włada Karras. I kiedy wydawało się, że Karras za niedługo będzie miał w garści wszystkich bardziej wpływowych ludzi tego miasta, stało się coś czego nikt się nie spodziewał- Karras "wyparował". Nie było śladu po nim. Znaleziono jedynie jego zapiski ,rzeczy ubrania-tak jak gdyby nie zamierzał nigdzie się ulatniać. Straże powiedziały jedynie o zapiskach nie wspominając o bardzo istotnych szczegółach. Nikt nigdy nie dowiedział się co stało się z Karrasem. On sam też nigdy nie dał znaku życia. Ja wiedziałem czemu. Został zabity przez spisek przeciw ludziom tego kraju. Teraz choć na chwilę jest spokojnie. Strażnicy nadal tępią ludzi, ale nie tak jak za czasów, gdy Truart "szalał". Nadal jest jednak fatalnie. Teraz tępią ludzi tylko w nocy, gdy nikt nie widzi. W dzień karzą tylko za złamanie prawa, w nocy bez powodu. Mnie jeszcze nie zaczepiali. Jak mi się to udało? Na brak pieniędzy nie narzekam, więc nie mam powodów by łamać prawo...w dzień. W nocy nigdy nie spotkałem się oko w oko ze strażnikiem, gdyż prawdziwy złodziej unika takich sytuacji jak ognia.



2.Truart i Karras.



Zdrada zawsze pociąga za sobą pomstę.
Czasami zdarza się, że gdy zdradzamy to wydaje się nam, że ona nas nie dosięgnie,
ale zemsta zawsze jest, czeka na każdego ,kto się jej naraził,
aż w końcu dosięga go-nieważne kim on był...

Księga cienia.


Czasami wydaje mi się, że nie przeżyłbym bez mojego "zawodu". W praktyce wygląda to tak, że nie wykonywałem wcześniej innej, prawdziwej pracy. Jednak czasami chciałbym z tym skończyć i żyć w spokoju na uboczu. Niestety w dzisiejszych jakże niespokojnych czasach jest to niemożliwe. Z czasem dopadli by i mnie, a tak "zawód" złodzieja daje mi ochronę. Ochrona ta to pieniądze. Trochę dorobiłem się na moim "zawodzie" i teraz zaliczam się do "biednej" szlachty. To określenie oznacza, że spokojnie stać mnie na mieszkanie dwupiętrowe z ogrodem i małą służbą. Jednak tak nie chcę żyć. Dopiero myślę o tym, ale nie chcę tak żyć tutaj. Dlaczego? Po pierwsze oficjalna wersja mojego dorobienia się majątku to przejęcie spadku po moim zmarłym za granicą wuju. Kupiłem więc sklepik i to on stanowi oficjalne źródło moich dochodów. Oczywiście prawda wygląda całkiem inaczej. Utrzymuję się ze złodziejstwa. Wuj też nie jest prawdziwy. Cały ten majątek zarobiłem na kradzieży. Powiedzmy, że gdybym przestał kraść to w końcu skończyły by mi się pieniądze i wyładowałbym więzieniu w bardzo krótkim czasie. Po drugie to ja wolę miejsca bardziej spokojne od miasta. Może zamieszkałbym na wsi. W każdym razie na pewno nie w mieście. I tak wygląda prawda. Ktoś może jednak zapytać na czym dorobiłem się tak bardzo, bo przecież pieniądze tutejszych ludzi to marne grosze? Trzeba zacząć od tego, że nie jestem złodziejaszkiem, ale złodziejem profesjonalistą i nie rzucam się na stragan, aby ukraść parę monet i jakieś owoce. Działam zawsze w nocy i mam z góry upatrzone cele. Należę do Stowarzyszenia Złodziei. Nie może tam należeć byle kto, ale sami wyrachowani i obyci z fachem złodziejskim ludzie. Każdy musi przestrzegać tego co uchwali się na spotkaniach Stowarzyszenia. Mamy też swój kodeks. Jeden z punktów kodeksu mówi, aby nie okradać ludzi ubogich, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Okradamy tylko ludzi bogatych i zamożnych. Na nich jednak nie dorobiłbym się, aż takiego majątku, by z biedaka stać się szlachtą. Poza mną tylko Fard - Trzeci Wyższy Członek Stowarzyszenia tak się wybił. A więc jak się dorobiłem mojego majątku? Wrócić trzeba do zgonu Kirlisa. Jak ogłoszono Kirlis zabił się przez przypadek potykając się w hucie i poparzając śmiertelnie swoje ciało. Nigdy nie widziano ciała Kirlisa, a parę dni później władzę wśród Mechaników objął Karras .Nie podobała mi się ta historia więc zakradłem się do siedziby zakonu Mechaników, gdzie przebywał Karras .Dziwna to była siedziba, bo wyglądała bardziej na fortecę niż sanktuarium. Do samego Karrasa nie dotarłem, gdyż było to zbyt ryzykowne, ale podsłuchując rozmowę dwóch strażników, których pełno chodziło po tej "fortecy" dowiedziałem się, że jeden z nich słyszał rozmowę kapitana Mergdalema z kapitanem straży Mechaników. Strażnik mówił, że Zaac, prawdopodobnie kapitan straży wśród Mechaników, kazał Mergdalemowi "wcisnąć jakąś bajeczkę" ludziom na temat zgonu Kirlisa. Wtedy już wiedziałem, że nieprawdą jest opowieść o potknięciu się .Coś mnie parło ,nie dawało mi spokoju, aby poznać całą prawdę. Zakradłem się jeszcze następnej nocy do siedziby Mechaników, ale już niczego się nie dowiedziałem. Szczęściem jednak parę dni później ,gdy miałem się zakraść do siedziby Lorda Sihondra zauważyłem strażnika Mechaników z jakimś listem. Kierował się wyraźnie w stronę budynku Straży Miejskiej. Wiedziałem, że będzie to korespondencja do Truarta, gdyż list miał specjalną pieczęć i był zapakowany w czarną kopertę. Zakradłem się, aż pod bramę Straży. Wyprzedziłem tym nieco Mechanika i czekałem. Nie wiedziałem jak dobrać się do listu, który przecież mógłby okazać się bardzo ważny. W końcu dałem za wygraną, bo nie miałem pomysłu na odbiór listu. Przynajmniej w tej chwili. Widziałem tylko jak strażnicy Straży Miejskiej wymienili kilka zdań z Mechanikiem, po czym wpuścili go do środka. Niestety stałem zbyt daleko, aby coś usłyszeć, ale sądzę, że nie były to ważne słowa. Musiałem wejść na teren Straży jeszcze dzisiaj. Bez jakiegokolwiek przygotowania ta misja mogła okazać się niemożliwa. Jak najszybciej udałem się do Mincle'a. Mincle jest moim "pomocnikiem". Ma plany chyba każdego ważnego budynku w mieście oraz w kraju Po tym jak otrzymałem plany Straży Miejskiej jak najszybciej udałem się do owego budynku. Nie będę opisywał trudności związanych z tą misją, ale było cholernie ciężko dostać się do pokoju korespondencyjnego Truarta. Tam okazało się ,że nie ma tego listu w tym pomieszczeniu. Wiedziałem, że muszę się zakraść do samego Truarta. Przez chwilę rozważałem ten bardzo niebezpieczny plan .Im bliżej szeryfa tym więcej było straży. Truarta napotkałem w korytarzu na drugim piętrze ,a nie jak się spodziewałem, w jego kwaterach na trzecim. Spojrzałem na plany. Najsensowniejszym wydawać by się mogło, że był w łaźni. Listu nie było ani śladu. Albo list jest w jego kwaterach, albo gdzieś na tym piętrze -pomyślałem. Truart poszedł na górę do swoich kwater. Czekałem przez chwilę. Nic się nie działo więc postanowiłem poszukać listu na tym piętrze. Gdy przeszukiwałem, któryś z pokoi usłyszałem kroki w korytarzu .To był Truart .Podszedł do jednego ze strażników i kazał mu spalić "to". Gdy Truart poszedł ruszyłem za strażnikiem. Okazało się, że "to" jest jakimś listem. Nie miałem wątpliwości, że to korespondencja od Mechaników. Ogłuszenie strażnika nie było większym problemem. Wtedy mogłem przeczytać list. Jego treść była następująca:

"Przyjacielu zakonu, szeryfie Truarcie .Pragnę zawiadomić cię, że eksperymenty idą pełną parą. Jesteśmy już bliscy osiągnięcia celu jaki sobie wyznaczyliśmy. Mam nadzieję, że do ich zakończenia będziesz mnie wspierał swą władzą. Od kiedy Kirlis został wyeliminowany przy twojej wydatnej współpracy przyjacielu, eksperymenty idą do przodu ,bo mamy spokój zapewniony z zewnątrz przez ciebie, a z wewnątrz przeze mnie. Nasza współpraca jak widzę kwitnie i oby tak zostało. Jeśli będziemy się trzymać razem to już wkrótce opanujemy to miasto ,a następnie przejmiemy władzę w kraju. Ja duchową, a ty zostaniesz dyktatorem. Pamiętaj, że nie możesz się teraz dawać we znaki ludziom. Nie bądź też zbytnio pobłażliwy, aby arystokracja nie połapała się w naszych planach. Wątpię, aby wykryli nasze plany co do naszej armii, ale mogą wykryć spisek. Nie można na to pozwolić, tak więc trzymamy się naszego planu nadal. Jak na razie nikt nic nie podejrzewa-to bardzo dobrze. Pamiętaj, że możesz się jednak zdradzić choćby jednym nierozważnym słowem. Zachowaj więc ostrożność. Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Przyjdź do mnie za cztery dni. Będę cię oczekiwał w Zachodniej świątyni o jedenastej wieczorem. Spotkanie ma na celu zademonstrowanie ci nowego odkrycia, ale więcej dowiesz się, gdy przyjdziesz. Tak więc oczekuję twego przyjścia.

Najświętszy Kapłan Karras

PS .Nie zapomnij spalić tego listu. Mam nadzieję, że wcześniejsze korespondencje już spaliłeś."

Pozostało mi tylko czekanie do piątku na spotkanie Karrasa i Truarta. Gdy nadeszła pora wyszedłem z domu i udałem się w stronę Zachodniej świątyni-po dachach oczywiście. Na ulicach było zbyt niebezpiecznie. O w pół do jedenastej byłem już na miejscu. Musiałem się jakoś przekraść do świątyni. Warty były wzmocnione, co zresztą mnie nie zdziwiło. Nie będę dalej się rozpisywał jak dostałem się do środka. Gdy byłem wewnątrz zobaczyłem Karrasa wchodzącego do pomieszczenia pod schodami prowadzącymi na wyższe piętro. Przed drzwiami stało dwóch strażników Mechaników. Karras kazał jednemu z nich iść do głównej bramy i przyprowadzić Truarta do tego pokoju, jak tylko się zjawi. Szybko zerknąłem do planów tej świątyni i na moje szczęście okazało się, że są jeszcze drugie drzwi, które prowadzą do tego pokoju do którego wszedł Karras. Były to tylne drzwi prowadzące na zewnątrz. Jak tylko mogłem najszybciej udałem się do nich. Czekałem. Truart zjawił się punktualnie o jedenastej. Zaczęła się rozmowa. -Tak więc szeryfie jesteś nareszcie.
-Co to za ważna sprawa dla której ja się fatyguję?
-Tą sprawą jest nasza władza w tym mieście i kraju.
-Nie drażnij mnie. Mam wiele spraw na głowie. Nie możemy się tak spotykać, bo ktoś nas przyłapie i wtedy koniec z naszymi planami.
-Mnie nic nie powstrzyma, aby mieć władzę, drogi Truarcie.
-Może przejdźmy do rzeczy.
-Widzę że nie wierzysz w to, iż zapanujemy.
-Na razie nie widzę powodów do satysfakcji. Poza zabójstwem Kirlisa niczego nie dokonaliśmy. -Jak śmiesz wątpić w to, że będziemy władcami tego kraju. Będę rządził! Będę panem tego miasta, kraju, świata!
-Jesteś chory Karras. Pokazuj ten wynalazek czy co tam masz.
-A ty nie jesteś żądny władzy? Nie chcesz objąć władzy w tym mieście?
-Oczywiście, że chcę. Jak mógłbym z tego zrezygnować głupcze!
-Skończ z obrażaniem mojej osoby, bo skończy się to dla ciebie źle.
-Nic nie możesz mi zrobić. Gdybym chciał to już byś nie żył.
-Ty głupcze nie zapominaj, że to ja mam wszystkie karty i zniszczyłbym cię gdybym chciał.
-Dobrze, już dobrze. Przejdźmy do rzeczy.
-Hm... Masz rację. Zagalopowaliśmy się, a obowiązki wzywają. Straże! Wezwać więźniów.
-Co więźniowie mają do naszych planów?
-Nic szeryfie, ale chcę zademonstrować ci mój wynalazek.
-No więc czekam.
W tym momencie dało się słyszeć jak kilka osób wchodzi do pokoju. Teraz poczułem ulgę, bo gdybym stał przy drugich drzwiach to ktoś by mnie zauważył. -Możecie opuścić pokój. Strażnik ,który przyprowadził prawdopodobnie więźniów wyszedł.
-A teraz Truarcie nałóż tą maskę na twarz.
-Po co?
-Chyba nie chcesz teraz zginąć?
-A oto demonstracja.
Nic nie było słychać. Po chwili zaczął krzyczeć Truart: -Boże!!! To mnie zabije! Muszę szybko wyjść! Ratunku to mnie zabije!!!
-Spokojnie w tej masce nic ci nie grozi.
-Co.. c.. co się z...z nimi stał...ło? !!! Została z...z nich ku...pka pyłu !!!Co to jest do cholery?!!!
-Nowy wynalazek. To gaz. Jest niesamowity nieprawdaż? No uspokój się Truarcie. Już możesz zdjąć maskę. Nic nam już nie grozi.
-Jesteś chyba szalony. Myślisz, że po tym wszystkim co zobaczyłem zdjąłbym maskę?! Jesteś szalony i okrutny. Jak możesz spokojnie patrzeć na coś takiego. Ja...ja nie mogę...chyba się wyrzygam.
-Nie jestem szalony Truarcie. Podczas badań nad tym gazem wykonałem setki eksperymentów na żywych istotach, w tym na ludziach. To co zobaczyłem po przeprowadzeniu niektórych wprawiło mnie w oszołomienie. Ty nie zniósłbyś tego. Jesteś słaby, a taki nie może być przyszły władca!
-We mnie są jeszcze ludzkie odruchy ty świnio!!! Coś takiego jest...jest...nie da się tego określić. To nieludzkie, to prawdziwie diabelski gaz. Nie wiedziałem, że droga do władzy będzie taka brutalna! Ja tak nie chcę.
-Musimy eliminować tych, którzy staną nam na drodze...
-Dosyć!! !Nie będę nikogo eliminował przy pomocy tego! Nie tak to miało wyglądać!!! Wyeliminowany miał być tylko Kirlis, aby umożliwić ci stanięcie na czele zakonu. Przecież mieliśmy tylko zastraszać ,a i to miało być ostatecznością! Nie będziemy nikogo zabijać. Spróbuj tego użyć ,a nasza umowa jest nieważna. Ponadto naślę tu straże i spalimy cały ten naukowy burdel!!!
-Grozisz mi?! Mam cię w garści.
-Proszę bardzo. Strasz mnie tymi swoimi dowodami, ale ja wolę siedzieć w więzieniu niż zabijać bez przyczyny.
-Nie mówiłem, że będziemy eliminować bez przyczyny!!! Mówiłem tylko o pozbywaniu się przeszkód.
-Mam gdzieś przeszkody!!! Zgadzam się tylko na zastraszanie niektórych osób.
-Dobrze więc. Straciłeś w moich oczach bardzo wiele.
-Ty w moich wiele więcej !!!Taki wynalazek !Jesteś chory!
-A teraz opuść moją świątynię, bo nie zamierzam tu wysłuchiwać bluźnierstw przeciw najwyższemu kapłanowi Zakonu Mechaników.
-Mam gdzieś twoje kapłaństwo! Gwiżdżę na to. Mnie obchodzi tylko nasz plan.
-Straże!!!
Do pokoju wbiegły chyba dwie osoby.
-Odprowadzić szeryfa do tylnej bramy.
-Tak panie.
Wiedziałem, że drzwi pod którymi podsłuchuję prowadzą właśnie do tylnej bramy katedry. Musiałem szybko się zmyć spod drzwi. Schowałem się za bujnym krzakiem, który rósł tuż pod wysokim ogrodzeniem katedry. Gdy odprowadzono Truarta strażnicy, którzy go odprowadzili rozeszli się, a ja ponownie podszedłem do drzwi. Rozmowa toczyła się między Karrasem, a jakimś człowiekiem. -Jak już wspomniałem Truart jest słaby i musi być wyeliminowany. Masz za zadanie zwerbować jakiegoś płatnego zabójcę, który mógłby go zabić w jego własnych progach.
-To da się załatwić ekscelencjo.Za odpowiednią opłatą oczywiście.
-Kwota nie gra roli. Przeszkody muszą być usunięte. Uwiń się szybko.
-Najszybciej jak to będzie możliwe ,ekscelencjo.
-Możecie odejść.
Słychać było jak ów człowiek odchodzi i zamyka drzwi. Karras siedział w ciszy. Po pięciu minutach powiedział do siebie:
-Władca może być tylko jeden. Moja armia już wkrótce będzie gotowa, a wtedy zapanuje zakon Mechaników i ja oczywiście khe, khe, khe.
Karras wyszedł. Nie miałem więc tutaj nic więcej do roboty. W domu jednak miałem wiele do przemyślenia. Po pierwsze Kirlis został bezsprzecznie zamordowany przez Karrasa i Truarta. Może nie bezpośrednio, ale z ich rozkazów. Najpierw słowo "wyeliminowany" w liście Karrasa do szeryfa, potem w rozmowie pomiędzy nimi słowa szeryfa, że nie dokonali niczego "poza zabójstwem Kirlisa" wskazywały już jednoznacznie, że to wszystko było z góry zaplanowane i że Kirlis został zamordowany z zimną krwią. Po drugie mówili o władzy w mieście i w kraju. Tu musi czaić się jakiś podstęp. To szalenie ważna sprawa nie mogąca cierpieć zwłoki. Trzeba dowiedzieć się czegoś więcej o tym ich planie Po trzecie to może jest to plan Karrasa,bo przecież Truart miał być wyeliminowany przez niego. No i najważniejsza sprawa dotyczy tego tajemniczego wynalazku ,jakiegoś gazu, który według słów Truarta zamienił ludzi w proszek. Bardzo dziwna to sprawa .Dziwna Nie ,nie dziwna, przerażająca. Nie wiedziałem co mam robić. Podkulić ogon i siedzieć cicho czy zacząć działać .Po długich rozmyślaniach postanowiłem poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Nie wiedziałem i nie byłem do końca pewien jaki plan mają ci dwaj. Wiedziałem tylko, że chcą objąć władzę w mieście i że zabili Kirlisa. Trapiła mnie jeszcze jedna sprawa. Czy powiedzieć o wszystkim Stowarzyszeniu. Bałem się, że ich kroki mogą mnie zdradzić. I tak byłem już podejrzewany przez szeryfa o jakieś machlojki. Wtedy myślałem jednak, że szeryf ma jeszcze choć krztynę człowieczeństwa w sobie. Jak bardzo myliłem się miało okazać się już za niedługo.



3.Truart i Karras cz.2



Mówi się, że niektórzy ludzie nie są warci złamanego grosza,
co jednak powiedzieć o ludziach, którzy nie są warci nawet tych słów?
Takich ludzi jest naprawdę mało, lecz prawie niemożliwe jest,
aby tacy dwaj narodzili się w jednej epoce, żyli w tych samych latach
i odnaleźli się w gąszczu ludzkich istnień.
Niech Bóg chroni przed takim rozwojem wydarzeń.

Cytat z zapisków biskupa Cytriana.



Nie wychodziłem z domu przez następne trzy dni. Sam nie wiem jak zdołałem zachować trzeźwość umysłu, gdyż w trakcie tych dni prawie nie jadłem. Dopiero zdecydowana interwencja mojej żony Jenifer zmusiła mnie do tego, abym coś zjadł i wyszedł na miasto. Nie sprzeciwiłem się temu, bo gdy ona mówiła takim tonem to nic nie mogło pomóc i zmusić jej do zmiany decyzji. Gdy zjadłem od razu poczułem się lepiej. Nic dziwnego, przez trzy dni prowadziłem głodówkę, chociaż wynikała ona tylko z zamyślenia. Jenifer skarżyła się, że nie rozmawiam z nią i, że już mi na niej wcale nie zależy. Narzekała na mój stan. Faktycznie byłem spocony, całe ubranie śmierdziało prawie nie do wytrzymania, a sam byłem blady jak płótno. Jennifer kazała mi wejść do wanny i się porządnie umyć. Słuchałem jej bo wiedziałem, że bardzo się o mnie martwiła i nie chciałem jej robić żadnych kłótni. Gdy wszedłem do wanny ona podeszła ku memu wielkiemu zdziwieniu i zaczęła mnie delikatnie obmywać. Myła mnie wytrwale i nie pozwoliła mi nawet wypowiedzieć słowa.Za każdym razem, gdy chciałem powiedzieć, że sam potrafię się umyć ona nakładała mi palec na usta. Próbowałem to powiedzieć tylko dwa razy, bo potem poczułem, że jest mi przyjemnie. Wtedy zrozumiałem, że ona zawsze była ze mną, zawsze mogłem na nią liczyć. Była moją żoną, a mimo to nie wyjawiłem jej swojego prawdziwego fachu. Doszedłem do wniosku, że nadeszła na to pora. Wracając też do samej Jenifer to zauważyłem też, że zaniedbywałem ją bardzo. Często nie było mnie całą noc w domu, a kiedy byłem to nigdy nie udowadniałem jej swojej miłości do niej. Wszystko z powodu mojego nocnego zajęcia, które w moim przekonaniu nie mogło sobie pozwolić na rodzinę w pełnym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie zauważałem, że ona martwi się gdy mnie nie ma w nocy. Gdy wracałem niekiedy z nocnych "wycieczek" ona czekała na mnie. Niekiedy zasypiała na krześle przy drzwiach. Zauważałem jednak, ale nie przejmowałem się tym, bo myślałem, że jak chce się męczyć nocnym czekaniem to niech się męczy. Zawsze myślałem, że nikt nie zmusza jej do czekania na mnie. Byłem ślepy i...głupi! Głupi, aż do bólu! Ona myła mnie nadal. Chwyciłem jej rękę mocno, tak by nie mogła jej wyrwać i powiedziałem słowo, które najmniej spodziewałbym się, że powiem - przepraszam. A później następne "przepraszam" i następne. Ona biedna powtarzała tylko "za co mój drogi? "Nie doczekała się odpowiedzi. Wziłem ją za drugą rękę i powiedziałem jej, żeby weszła do wanny. Usłuchała. Wyznałem jej wszystkie moje żale, smutki, sekrety. Wyznałem jej też ten najważniejszy sekret. Ona wyznała mi swoje żale, smutki i sekrety. doznałem uczucia jakby głaz spadł mi z serca i duszy. Ona powiedziała mi, że tak bardzo się boi kiedy wychodzę. Powiedziała, że widzi to zło na ulicach, że nie czuje się bezpiecznie gdy mnie nie ma, na dodatek w nocy w domu. Przyznała się również do tego, że czasem popłakiwała w nocy, gdy mnie nie było. Potem udowodniłem jej, że ja także jej potrzebuję, że nie jest sama i, że ma zawsze we mnie oparcie... Po godzinnej kąpieli z Jenifer wszystko stało się takie proste, takie jasne, świat wydawał się lepszy, a przede wszystkim lżej było na duszy i sercu. Przysiągłem, że już nigdy nie opuszczę jej w potrzebie. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę jak bardzo ją kochałem. Byłem bardzo szczęśliwy, że nie mieliśmy już przed sobą tajemnic. Ona jednak nie mówiła, ku memu ogromnemu zdziwieniu, o złodziejstwie do którego się przyznałem. Ja jednak wiedziałem, że o tym myśli i co o tym myśli. Decyzję podjąłem po nieprzespanej nocy. Zamierzałem wycofać się ze złodziejstwa i wyjechać razem z Jenifer na wieś tak jak planowałem. Mój zawód był niebezpieczny, a nie chciałem narażać Jenifer. Mieliśmy dosyć pieniędzy, aby kupić sobie małą posiadłość na wsi i żyć spokojnie na uboczu z dala od wielkomiejskich spraw. Rano powiedziałem o mojej decyzji Jenifer. Ona odparła na to, że jeśli nie chcę rezygnować z dotychczasowego życia to ona mnie nie zmusza. Powiedziała, że nie będzie się już tak bardzo martwić, bo będzie wiedzieć dlaczego mnie nie ma. Ja jednak wiedziałem, że mówi to żeby nie było mi tak ciężko. Martwiłaby się tak samo, albo jeszcze bardziej niż przedtem. Stanowczo odpowiedziałem, że wyjeżdżamy. Ona mówiła, że uszanuje decyzję taką jaką podejmę. Wiedziałem, że w głębi duszy cieszy się z tej decyzji, z przeprowadzki na wieś. Sama powiedziała mi w wannie, że to miasto jej ciąży, jest dla niej przytłaczające. Wyczułem w jej głosie, że w gruncie rzeczy nienawidzi tego miasta. Przysiągłem, że wyjedziemy w ciągu miesiąca. Nasze plany były bardzo nie poukładane ,ale chcieliśmy cieszyć się chwilą, a nie planować wszystkiego na zapas. Mieliśmy w planie wynajmować pokój u jakiegoś wieśniaka na czas budowy naszego domku. Wieczorem była potańcówka na głównym placu miasta. Odłożyłem zaplanowaną na ten dzień akcję, która miała być ostatnia w mojej karierze. Szybko i pod pretekstem załatwiania spraw związanych z przeprowadzką wyszedłem na miasto kupić suknię dla mojej Jenifer. Kupiłem najdroższą jaka tylko była do nabycia. Gdy pokazałem jej prezent omal nie udusiła mnie z radości, po czym zaczęła przymierzać i nie mogła się napatrzyć na siebie. Była tak rozpromieniona, a jej wielkie zielone oczy wprost zjadały jej odbicie w lustrze. Ja także nie mogłem się napatrzyć. Była piękna, wyglądała jak królowa. Powiedziałem, że wygląda przecudnie i, że ta suknia jej się należy za te chwile udręki. Łzy pociekły jej z tych wielkich i szczęśliwych oczu. Jeszcze raz rzuciła mi się na szyję. Kontynuując moją wcześniejszą wypowiedź powiedziałem, że nie kupiłem tej sukni, aby chodziła w niej w domu i nikomu się nie pochwaliła. Powiedziałem jej o potańcówce. Taka szczęśliwa była chyba tylko w dniu naszego ślubu. W kółko powtarzała, że nigdy mi tego nie zapomni i, że nigdy się na niej nie zawiodę. Odpowiedziałem tylko, że nigdy się jeszcze na niej nie zawiodłem chociaż traktowałem ją tak źle. Właśnie tą dobę i nasz ślub wspominam najlepiej. Na potańcówce wszystkie damy zieleniały z zazdrości o suknię mej ukochanej, a ona poruszała się wśród tych ludzi jak prawdziwa dama-dumnie i dostojnie. Przyjemnie było patrzeć jaka ona była szczęśliwa. Pierwszy raz to jej zazdroszczono, a nie na odwrót. W trakcie jednego z tańców zdarzyła się najczarniejsza chwila mojego życia. Człowiek, który stał w mroku przy ratuszu wydawał mi się tylko żebrakiem przypatrującym się tym wyższym warstwom. Wokół było pełno straży więc niczego nie przeczuwałem. Tańczyliśmy. Nagle ów człowiek wyłonił się z mroku, ale nadal był dosyć mało widoczny. Stał teraz w półmroku. Moje bystre oczy zauważyły, że ma on na sobie czarną płachtę, ale spod niej widać było znak skrzyżowanych mieczy. Stał spokojnie więc myślałem, że to kolejny żołnierz do ochrony, tylko że przebrany, aby nie wzbudzać jakiegoś zamieszania tym, że ochroniarzy jest tak dużo. Tańczyliśmy. Teraz byłem odwrócony do niego tyłem. Gdy odwróciliśmy się w tańcu tak, że ja i ona staliśmy bokiem do owego ochroniarza spostrzegłem, że on stoi z napiętą cięciwą swego łuku na którego końcu błysnął złowrogo grot strzały. Nie mogłem nic zrobić. On wypuścił strzałę. Ta świsnęła w powietrzu. Ileż to razy śnił mi się po nocach ten moment, ta bezsilność, nie mogłem nic zrobić .Nie dane mi było nawet nic zrobić. Wiedziałem, że strzała była wymierzona we mnie. Patrzyłem jak pada przede mną na kolana. Strzała przeszyła płuco. Nie mogłem nic zrobić. Patrzała na mnie tymi wielkimi zielonymi oczami. Nie były to jednak oczy kogoś, kto właśnie umiera. Nie. Była jakby szczęśliwa. Uśmiechnęła się i powiedziała:
-Nie traktuj tego jako końca. Ja tam będę ...ahh...będę na ciebie czekała. Nie zapomnij o tym Garret. Umieram szczęśliwa, bo wiem, że zawsze byłeś ze mną i gdybyś mógł przyjąłbyś tę strzałę na siebie...ahhhh...wiem o tym. Trzymałem ją na rękach. Krztusiła się krwią. Nawet nie zauważyłem paniki jaka powstała. Wszyscy pouciekali. Straże goniły za tą kupą gnoju, która czaiła się na moje życie. Zostałem tylko ja i ona w moich rękach. A ona powtarzała:
-Mój Garret, mój drogi Garret. Nie zapomnij-ja będę na ciebie czekać w niebie...ahhh...ahh...w nie...bie.
Gdy powiedziała to po raz trzeci -skonała. Skonała na moich ramionach ze strzałą w piersi. Biłem pięściami w mur, płakałem jak dziecko. Klęczałem nad nią chyba z dwie godziny płacząc i wykrzykując:
-Boże!! !Dlaczego to nie mógł być ktoś inny, nawet ja!!! Dlaczego?!!!
Na chwilę zebrałem myśli i wpadłem w furię. Dwa skrzyżowane miecze. Truart. Ta kanalia pożałuje tego-powtarzałem na okrągło. Pobiegłem do Stuarta i kazałem mu dopilnować zwłok Jenifer. Sam pobiegłem do Mincle'a i powiedziałem:
-Dawaj szybko co masz najlepszego, zapłacę później!
-O co ci chodzi Garret?
Przystawiłem mu ostrze mojego miecza do skroni:
-O to, dawaj co masz. Zapłacę później.
Bez słów Mincle wyciągnął to co miał na składzie. Wziąłem wszystko i udałem się do budynku Straży Miejskiej. Byłem tak wściekły, że nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że może się nie udać. Przed bramą stali dwaj strażnicy. W mym wnętrzu furia. Pierwszego zdjąłem strzałą, która trafiła idealnie tam gdzie chciałem-w szyję. Pewna śmierć. Na drugiego ruszyłem bez jakiegokolwiek słowa z mieczem w ręce. Chyba wystraszył się mojego widoku, bo chciał uciekać. Nie zdążył. Podszedłem do niego, gdy próbował włączyć alarm. Podciąłem mu gardło. Furia. Do środka dostałem się bez problemów. Teren patrolował trzyosobowy oddział. Dwóch mieczników i łucznik. Łucznik poległ od precyzyjnego strzału w głowę, który rozpłatał mu połowę twarzy. Jednego z mieczników załatwiłem w identyczny sposób. Do drugiego podbiegłem nim zdążył się w czymkolwiek zorientować. Przywarłem go do ziemi:
-Kto strzelał dziś do Garreta?
-N...Nie wiem o czym mówisz.
Furia. Klinga miecza przebiła mu serce. Wkradłem się do środka. Większości strażników nie było, gdyż "ochraniali" potańcówkę, a teraz pewnie udają, że ścigają przestępcę. Na drugie piętro dostałem się bez napotkania strażników, na ich szczęście. Na drugim piętrze napotkałem przed drzwiami na trzecie dwóch strażników. Zginęli od ostrej klingi mojego miecza. Jeden leżał na wznak z rozpłatanym brzuchem, a drugi stracił głowę. W moim wnętrzu furia. Drzwi były zamknięte. Wściekle ruszyłem w kierunku przeciwległych drzwi. Otworzyłem je. Oszołomiony moim widokiem strażnik nie zdążył nawet drgnąć. Cios w brzuch.Za następnymi drzwiami znalazłem klucz na trzecie piętro. Miał go jeden ze strażników Truarta. On poczuł także ostre ostrze mojego miecza. Na twarzy. Furia wzmagała się z każdym momentem. Wszedłem na trzecie piętro. Tu znajdowały się kwatery Truarta. Wchodziłem jak burza z jednego pokoju do drugiego. W końcu otworzyłem te właściwe i to co zobaczyłem napełniło mnie jeszcze większą wściekłością. Truart leżał martwy na podłodze. To ja miałem go zabić! -powtarzałem sobie w duchu. Trup był jeszcze ciepły, więc zabójca nie uszedł daleko. Z tego pokoju wiodły dwie drogi. Tędy, którędy przyszedłem lub na strych. Zabójca musiał skryć się na strychu. Nie miał innego wyjścia. Zapaliłem flarę, którą kupiłem u Mincle'a i wszedłem po drabince na strych. Od razu zauważyłem człowieka w kącie. On zerwał się i dobył miecza. Ruszył w moim kierunku. Szybkim ruchem dobyłem swojego miecza i zwarliśmy się klingami. Furia. Byłem tak wściekły, że nieomal rzuciłem nim o przeciwległą ścianę mimo, iż był to dosyć dobrze zbudowany mężczyzna. Potężnym uderzeniem wybiłem mu z ręki miecz i pociąłem mu mieczem obie nogi. Gęsto polała się z nich krew. Leżał tak bezradnie na podłodze i jęczał. Wyciągnąłem wybuchową strzałę i strzeliłem nią z łuku w przeciwległą ścianę. Strzała przy zderzeniu ze ścianą wybuchnęła jak beczka prochu. Rozwaliłem prawie połowę ściany. Wyciągnąłem następną. Napiąłem łuk i powiedziałem: -Widziałeś jak to działa. Jeśli odpowiesz na pytania i uznam, że nie kłamałeś to nie wpakuję ci tej strzały w pysk.
-D...Dobrze.
-Kto strzelał dziś na potańcówce do jednego z gości?
-Nie wiem.
-Kłamiesz!
-N...Naprawdę nie wiem. Byłem przecież tutaj.
-Dobra, więc dla kogo pracujesz?
-Dla nikogo. Jestem do wynajęcia.
-Więc kto cię wynajął?! Karras?!
-Tak.
Furia. Wpakowałem mu strzałę prosto w twarz, która rozbryzgała się przy wybuchu zakrwawiając mnie i cały strych. Taka była moja zemsta. Gdy wróciłem do Mincle'a on na widok krwi na całym moim ubraniu zapytał się co się stało. Ja odpowiedziałem: -Lepiej, żebyś nie wiedział.
Wróciłem do domu zgrzytając ze złości zębami. Straże już dawno wzięły ciało Jenifer do kostnicy. Stuart powiedział, żebym się położył bo wyglądam strasznie, jakbym przeszedł przez piekło. -Może tak było-odpowiedziałem.
Stuart powiadomił mnie, że wszelkie sprawy związane z pogrzebem załatwi osobiście. Nie pozwoliłem mu na to. W wannie dowiedziałem się od Jenifer, gdzie chciała by być pochowana. Chciała spoczywać w ustronnym miejscy po dębem. Pod dębem, bo dąb to oznaka siły. Ona była silna. Tak też zrobiłem. Wywiozłem jej ciało daleko od miasta i zakopałem pod największym dębem jaki tylko mogłem znaleźć. Cały dzień siedziałem nad mogiłą. Pochowałem ją w sukni, którą otrzymała ode mnie tak niedawno. Wyglądała w niej tak pięknie. Był to chyba mój najwspanialszy podarunek dla niej. Nadal dręczyła mnie myśl, że nic nie mogłem zrobić. Nad tę mogiłę przyjeżdżałem co tydzień w dzień śmierci Jenifer. Co wtorek siedziałem nad grobem mej małżonki i rozmyślałem. Po paru tygodniach doszedłem do siebie, otrząsnąłem się z szoku, ale nadal myślałem o zemście. Jednak teraz myślałem już znacznie chłodniej niż wcześniej. Chciałem dobrać się również do Karrasa, ale odwiedli mnie od tego członkowie Stowarzyszenia. Zrobili to siłą, ale nie mam do nich jakiegokolwiek żalu. Gdyby pozwolili mi wtedy iść po Karrasa już byłoby po mnie. Dobrze się nawet stało, bo zdążyłem ochłonąć i choć nadal myślałem o zemście to jednak nie w taki szaleńczy sposób. Miałem ogromne szczęście w budynku Straży, że połowa żandarmerii była na mieście. W przeciwnym razie gryzłbym ziemię od spodu. Gdy wreszcie po tych tygodniach rozważań zdecydowałem się pierwszy raz na dłuższy spacer zrobiło się lepiej. Odetchnąłem świeżym powietrzem, rozprostowałem kości, pogadałem z ludźmi i poczułem się lżej. Wyczekiwałem tylko następnego zebrania Stowarzyszenia, co zresztą rychło nastąpiło z uwagi na śmierć jednego z naszych. Wpadł w pułapkę zastawioną przez nowego szeryfa, którym został mianowany niegdysiejszy kapitan straży -Mergdalem. Na zebraniu zaczęto od śmierci mojej żony. Nie odzywałem się ani słowem. Gdy przewodniczący zakończył swoją przemowę dotyczącą także śmierci Spoon'a, tego z powodu którego zwołano to zebranie, wstałem i ku ogólnemu zdziwieniu wszystkich powiedziałem: -Znam was wszystkich nie od dziś. Jesteście moimi wspólnikami, sprzymierzeńcami i w końcu przyjaciółmi. Niejednokrotnie ratowało się z opresji, któregoś z nas, gdy zaszła potrzeba. Gdy jeden z nas jest zagrożony, pomagają mu wszyscy i działamy wtedy jak zespół, choć tak naprawdę to większość z nas działa samotnie. Wszyscy wiecie co zaszło owej nocy, gdy zginęła moja żona. Wiecie o mojej zemście w Straży Miejskiej. Działałem wtedy pod wpływem impulsu. Władała mną wściekłość. Zresztą sami wiecie, bo wielu z was pomagało przy więzieniu mnie, gdy byłem w tym stanie. Dziękuję wam za to, bo gdyby nie wy to nie byłoby mnie tu dzisiaj. Nie zapomnę jednak śmierci mojej żony. Co noc zrywam się z łóżka, bo we śnie widzę człowieka, który napina cięciwę, strzela, a potem widzę ją jak pada na mnie... Wszyscy mieli spuszczone głowy. Nastała grobowa cisza, nikt nie śmiał się odezwać.
-Wiem kto za tym stoi, a raczej stał. Szeryf Truart był niektórym tu obecnym znany, aż za dobrze. To on kazał do mnie strzelać. Teraz Truart nie żyje, ale moja żona też. Strzała była jednak wymierzona we mnie. To ja miałem dostać. Pech chciał, że Truart zlecił to zadanie jakiemuś niewprawnemu łucznikowi, a on chybił.
-Pech?- odezwał się Warrick- przewodniczący rady.
-Powinieneś się cieszyć, że żyjesz!
-Co ty pleciesz człowieku! Straciłem to czego najbardziej potrzebowałem, to co było dla mnie najcenniejsze, rozumiesz!
Popatrzyłem po całym zgromadzeniu. Wszyscy mieli spuszczone głowy.
-A jeśli dręczy cię to o czym myślę to tak. Chciałbym dostać zamiast niej. Ona bardziej zasługiwała na życie niż ja. Ona nie kradła. Była prostą kobietą. O tym co robię dowiedziała się w przeddzień śmierci! Mieliśmy przeprowadzić się na wieś...
-Na wieś?- odezwał się ponownie Warrick- Chciałeś nas opuścić?
-Tak. Tak czy owak opuszczę was za niedługo, kiedy wymierzę sprawiedliwość, komu należy.
-To jest jeszcze ktoś oprócz Truarta, który zasługuje na jego los?
-Tym kimś jest nie kto inny jak nasz pobożny kapłan Mechaników, Karras.
-A co on ma do cholery wspólnego z Truartem.
-Zdziwisz się jeszcze jak wiele. Karras wraz z naszym zmarłym niedawno szeryfem planowali przejąć władzę w mieście.
-Co?! To niedorzeczne...
-Słuchaj!- przerwałem mu gwałtownie- Myślisz, że śmierć Kirlisa była przypadkowa?
-Raczej nie, ale wewnętrzne sprawy zakonu mnie nie interesują. Jeśli Kirlisa zabił nawet Karras, co wydaje się bardzo prawdopodobne, to objął po nim tylko władzę w zakonie.
-Zgadza się, ale Karras to psychopata.
-Skąd wiesz? Nigdy go nie widziałeś.
-Wystarczyło, że podsłuchałem jego rozmowę z Truartem...
-Co?! To nie do wiary. Spotkali się? Przecież niezbyt się lubili. Truart nigdy nie uznawał zakonu za instytucję godną większej uwagi. Gdyby mógł spaliłby wszystkie klasztory w kraju.
-Na ich potajemną konspirację natknąłem się podczas jednego z zadań, gdy zobaczyłem Mechanika z czarną kopertą idącego prosto do Straży Miejskiej. Zakradłem się na drugie piętro Straży. Tam ogłuszyłem strażnika, który miał spalić list. Przeczytałem go i...
-Co było w nim napisane?
-Zresztą co będę opowiadał, sam przeczytaj.
Wyjąłem z kieszeni zwinięty papier. Warrick wziął list do ręki. Wszyscy teraz byli bardzo poruszeni. Zawrzało na chwilę. Przewodniczący uspokoił wszystkich i zaczął czytać. Gdy skończył w mieszkaniu zawrzało. Wszyscy byli poruszeni tym listem. Wydarto go z dłoni Warricka i przekazywano z rąk do rąk. Każdy czytał uważnie i, każdy był poruszony do granic możliwości. Nieustanne szepty i gestykulacje nie miały końca. Warrick tylko stał i patrzył mi w oczy. Trwało to jakieś pół minuty.
-Dlaczego nam o tym nie powiedziałeś wcześniej?!
-Sam byłem roztrzęsiony, ale nie przez ten list lecz przez tą rozmowę.
-Mów o czym gadali.
-Na początku rozmowy...
-Zaczekaj. Rozmowa odbyła się tam, gdzie zaplanowali?
-Tak.
-O jedenastej?
-Tak.
-Kontynuuj.
-A więc na początku rozmowy pokłócili się. Truart mówił, że Karras jest chory, bo ten mówił o władzy nad miastem, potem nad krajem, a w końcu nad światem.
-Hmm. Rzeczywiście chore wizje.
-Później Karras powiedział, że to on ma wszystkie karty w ręku i gdyby chciał to dawno zniszczył by go. Wtedy Truart się uspokoił. Karras kazał przyprowadzić więźniów. Gdy ich przyprowadzono kazał Truartowi nałożyć jakąś maskę i powiedział, że jeżeli chce żyć, niech ją włoży .Po chwili zaczęła się demonstracja wynalazku. Truart zaczął krzyczeć, że to go zabije. Jednym słowem na chwilę oszalał. Dopiero Karras zdołał przyprowadzić do porządku. Mówił, że w tej masce nic mu nie grozi. spytał Truarta co sądzi o tym gazie.
-Więc tym wynalazkiem był jakiś gaz?
-Tak wynikałoby z rozmowy. Truart tymczasem ponownie krzyczał, że Karras jest chorym szaleńcem, że to co zobaczył mógł stworzyć tylko sam diabeł, i że ci ludzie zamienili się w...proszek.
-Proszek? Dziwne. Nic tak śmiercionośnego nie istnieje.
-Teraz już istnieje. Obawiam się, że istnieje niestety. Ale do rzeczy...Gdy Truart ochłonął powiedział, że niepotrzebny im taki wynalazek. Karras na to, że muszą jakoś eliminować przeszkody, tak jak Kirlisa. Wspomniał też ,że Truart także maczał palce w jego śmierci.
-Truart? Musiała to być jakaś ważna dla niego sprawa skoro mieszał sie w sprawy zakonu.
-Była, bo dotyczyła objęcia przez niego władzy nad miastem, a Karras jako przywódca zakonu naukowców miał mu w tym pomóc jego wynalazkami. Truart nie chciał jednak zabijać. Karras odwrotnie. Mówił wciąż o eliminacji przeszkód stojących na drodze do władzy. Wtedy Truart oznajmił, że w ich planach nie miało być zabijania poza Kirlisem.
-Ich planach?
-Tak. Ich planach. Karras chciał objąć władzę duchową nad krajem. Tak tylko powiedział, bo później okazało się to nieprawdą. Potem ponownie się pokłócili o to zabijanie. Obaj rozstali się w raczej pochmurnych nastrojach.
-To bardzo dużo zmienia. Właściwie...
-Jeszcze nie skończyłem. Potem podsłuchałem jeszcze pod drzwiami jak Karras mówił jakiemuś człowiekowi, aby wynajął płatnego mordercę, żeby zabić Truarta. W rozmowie wspomnieli też o jakiejś armii, która wkrótce miała być gotowa.
-Dlaczego nie powiedziałeś nam o tym wcześniej?
-Byłem jak już wspomniałem roztrzęsiony, a potem doszła do tego śmierć mojej żony.
-Trzeba to poważnie przemyśleć.
Ale nie było nad czym myśleć. Wszyscy już debatowali. Była taka wrzawa, że obudziłaby zmarłego.
-Cisza!- wrzasnął Warrick.
-Nie ma czasu na myślenie-orzekłem.
-Trzeba działać i to jak najszybciej. Nie wiadomo co knuje Karras. Mnie to zresztą nie obchodzi, bo mnie idzie tylko o zemstę.
Wszyscy patrzyli na mnie jak wół na malowane wrota.
-Wyjaśniłem wam wszystkie rzeczy związane z Truartem i Karrasem o jakich wiedziałem. Teraz oczekuję waszej pomocy. Nawiązując do moich słów, to zawsze pomagaliśmy sobie w opałach. Potrzebuję was do zgładzenia Karrasa i tego przeklętego zakonu. Mnie chodzi tylko o samego Karrasa ,natomiast wy możecie także nieźle na tym zarobić. -To nie jest tak Garret- powiedział Warrick- My pomagamy w opałach, jak to nazwałeś, a nie w zemście. Przecież nic ci nie grozi. Ty chcesz po prostu zabić Karrasa. Zgodzę się z tobą, tym bardziej po tym co tu usłyszałem, że Karras może być bardzo niebezpiecznym szaleńcem. Trzeba dowiedzieć się jednak czegoś więcej. To co wiemy nie uprawnia nas jeszcze do wszczynania wojny z zakonem Mechaników. Nie zapominaj, że to teraz najpotężniejszy zakon w kraju i nie możemy ot tak sobie powiedzieć, że coś tam knują, jeśli nie mamy dowodów. Nie możemy im także jak na razie nic zarzucić, więc jak na razie Garret, nic z tego.
-Więc będę działał sam. Sam nie wiem na co liczyłem przychodząc tutaj. Mogłem się spodziewać odmowy.
Warrick spojrzał na Farda- Trzeciego Wyższego Członka Stowarzyszenia-oraz na Stripe'a- Drugiego Wyższego Członka Stowarzyszenia. Obaj wymienieni wymienili pojednawcze kiwnięcia głową w stronę Warrick'a. Widziałem to kątem oka.
-Nie powiedzieliśmy jednak "nie", Garret- powiedział Warrick.
-Więc...?
-Widzisz...zaniepokoiłeś nas tą historią o Karrasie i Truarcie, rozmowie między nimi, gazie, armii i ogólnokrajowym spisku. Jak widzisz same niepokojące rzeczy. My nie możemy tego tak zostawić. Twoja zemsta to jedno, a spisek przeciw krajowi to drugie. Nam akurat podoba się aktualny rząd w mieście i w kraju, bo nie przywiązuje specjalnie wagi do kwestii złodziejstwa. Gdyby do władzy doszedł Karras to nie byłoby już tak jak teraz. Złodziei i tym podobnych typów ścigano by na każdym kroku. Wtedy nie mielibyśmy się z czego utrzymać. Jak widzisz w interesie nas wszystkich leży zgładzenie Karrasa, a jeśli nie zgładzenie to niedopuszczenie do władzy. Właściwie nam zależy tylko na tym drugim, a tobie na tym pierwszym.
-Mam przez to rozumieć, że mi pomożecie?
-Tak, ale kwestia "pozbycia się"- tu Warrick postawił szczególny nacisk na to słowo- Karrasa to nie licz na nas. My będziemy zbierać informacje i przeszkadzać jak tylko się da.
-Rozumiem.
-Jeden warunek Garret.
-Zamieniam się w słuch.
-Działasz z nami według ustalonego planu. Gdy nadarzy się okazaja, to możesz zabić Karrasa, ale tylko gdy będzie okazja. Masz trzymać się planu, rozumiesz?
-Jasne.
Pozostało jeszcze demokratyczne głosowanie. Wiedziałem, że mając po swojej stronie radę i wspominając wcześniej o niemałych profitach z tej pomocy zgłosi się większość.
Zgłosili się wszyscy.
-A więc ustalone Garret. Działamy razem.
-Tak.
-Wszyscy spotykamy się w środę u Farda. Omówimy szczegóły działania tego przedsięwzięcia. Dziś już na to za późno.
Wszyscy rozeszli się do domów lub karczm. Zostałem tylko ja i Warrick.
-Dziękuję ci Warrick. Gdyby nie ty, oni nie pomogli by mi.
-Nie dziękuj. Znamy się prawie dziewięć lat i wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć.
-Tak wiem i dziękuję ci za to. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
-Chyba wiem. Nie wyobrażam sobie co bym zrobił, gdyby ktoś mi zabił żonę. Jennifer znałem i kochałem jak siostrę. Była mi naprawdę bliską osobą. Mam do ciebie pytanie.
-Pytaj.
-Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.
-Pytaj.
-Wiedziała?
-Powiedziałem jej w przeddzień jej śmierci. Nic na to nie odpowiedziała, ale ja wiedziałem, że od chwili kiedy jej powiedziałem to ciążyło jej na sercu. Przyznała mi się do strachu jaki przeżywała ,gdy mnie nie było po nocach. Płakała.
-Przepraszam. Nie wiedziałem. Bądź jednak pewny, że ja popieram twoją zemstę. Nie mogłem tego powiedzieć przed innymi, bo mogli by nie dołączyć się do tej akcji.
-Wiem, ale wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. Dzięki.
-Nie ma za co. Nie zapominaj, że Jenifer także mi była bliską osobą.
-A więc do środy.
-Tak. Do środy Garret.
Wyszedłem. Nigdy nie zapomniałem Warrickowi tego co dla mnie zrobił. Z niecierpliwością czekałem na środę. Gdy wreszcie nadeszła poczułem tę samą wściekłość co po zabiciu Jenifer. Nawet nie wiedziałem kiedy doszedłem do domu Farda. Byłem pierwszy. W domu nie było nawet Farda, gdyż był u swojej ciotki parę przecznic dalej. Bardzo się zdziwił widząc mnie godzinę przed spotkaniem. Czekaliśmy z Fardem na resztę. Fard w ogóle nie pytał o Jenifer. Chyba widział, że jestem nieźle wkurzony i wolał nic nie gadać. Wkrótce zaczęli zjawiać się inni. Nikt jak na razie nie poruszał tematu dla którego zebraliśmy się. Równo o pierwszej zjawił się jako ostatni Warrick.


A kiedy przeczytacie te trzy rozdziały i będziecie chciali więcej to mogę przesłać następne trzy.
Ostatnio zmieniony 07 lutego 2009, 23:12 przez Maveral, łącznie zmieniany 1 raz.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: Maveral »

Czy ktoś to wogóle czyta, bo mi się już tego nie chce pisać.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
otello
Skryba
Posty: 304
Rejestracja: 17 września 2002, 03:26
Lokalizacja: Radzyń Podlaski

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: otello »

Qrde.Napisałeś epizod jak na rolce papieru toaletowego i się dziwisz,że brak odzewu?
Czekaj niech przetrawią :D :wink:
Biorę się za czytanie :twisted:
Always look on the dark side of darkness.
Awatar użytkownika
otello
Skryba
Posty: 304
Rejestracja: 17 września 2002, 03:26
Lokalizacja: Radzyń Podlaski

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: otello »

Hmm.Ciekawe. :)
Dręczy mnie tylko jedna myśl.
Czy ty nie publikowałeś już tego opowiadanka gdzieś...kiedyś
Always look on the dark side of darkness.
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: Maveral »

No, publikowałem już pod tym adresem:

http://thiefii.republika.pl/thief2/opow.htm

No dobra, dam wam jeszcze trochę czasu. Otello jak przeczytałeś to mogę ci przesłać taką fajną polemikę z Caer na temat tego tekstu. W niektórych momentach to komentarze powalają :)
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: Maveral »

aha ewentualnie jak nie chcecie tego czytać na forum to mogę to komuś podesłać na maila w Wordzie.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
otello
Skryba
Posty: 304
Rejestracja: 17 września 2002, 03:26
Lokalizacja: Radzyń Podlaski

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: otello »

Maveral pisze:No, publikowałem już pod tym adresem:

http://thiefii.republika.pl/thief2/opow.htm

No dobra, dam wam jeszcze trochę czasu. Otello jak przeczytałeś to mogę ci przesłać taką fajną polemikę z Caer na temat tego tekstu. W niektórych momentach to komentarze powalają :)
Ślij o ile Caer nie ma nic przeciwko
Always look on the dark side of darkness.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: Caer »

Nie, nie mam. A jakby co, to mogę jeszcze dosolić... :P: ( :oops: sorry... :P:)
Awatar użytkownika
otello
Skryba
Posty: 304
Rejestracja: 17 września 2002, 03:26
Lokalizacja: Radzyń Podlaski

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: otello »

:D :wink:
Always look on the dark side of darkness.
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: Maveral »

Nie Caer, dzięki. Mam już dosyć. A ten tekst prześlę ci w piątek.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] I mój projekt też :)

Post autor: Keeper in Training »

Maveral - widzisz, Twój styl bez wulgaryzmów jest naprawdę fajny. Brawo. Prześlij mi proszę całość na maila, dobra? Poniżej adres: zrxmfxob@lykamspam.pl. Pozdrawiam!
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
ODPOWIEDZ