A ja ostatnio takie coś nabryzgałem.
Może różni się od moich poprzednich opowiadań, ale pomyślałem, że warto to tu wsadzić.
HISTORIA LORDA BAFFORDA
- Zdaje się, że wiesz mój przyjacielu, czemu cię tu zaprosiłem? - powiedział Ramirez, wlewając do kieliszka czerwone wino 'Fine', najczęściej użytkowane wino przez patrycjuszy.
- Myślałem, że nasze spotkanie ma charakter czysto przyjacielski - odpowiedział mu Lord Bafford, głęboko zapadnięty w fotelu.
Znajdowali się w małym, przytulnym saloniku w posiadłości sir Ramireza. Gospodarz stał za plecami gościa, gdzie znajdował się obszerny barek z kolekcją najprzedniejszych win, i ładnie udekorowanych kieliszków. Odłożył butelkę 'Fine', po czym wziął swój kieliszek i usiadł w fotelu obok Lorda Bafforda. Ciepło nadchodzące z kominka ogrzewało ich twarze. Mimo, że była już wiosna, dalej dawało się odczuć minione mrozy.
Krótką ciszę przerwał Ramirez.
- Ależ nie! Chciałem raczej dojść do małego porozumienia, mój przyjacielu, i podpisać pewną umowę.
A więc to o to chodziło Ramirezowi. On, król podziemnego światku, jeden z najbogatszych ludzi Miasta zechciał z nim porozmawiać o interesach. To wspaniałe, więcej - zaszczytne! Dla Bafforda była to doskonała okazja do zarobku.
- O jaką umowę chodzi? - zapytał i podniósł kieliszek do ust.
Zazwyczaj Bafford był roztargnionym i pobudliwym człowiekiem, ale jeśli chodziło o interesy, potrafił zachować spokój.
Odpowiedział mu uśmiech Lorda Ramireza.
- O biznesową. O biznesową oczywiście!
Doskonale! - ucieszył się Bafford. O to chodziło! Wystarczyło tylko dobrze to rozegrać a jego zarobki znacznie się powiększą.
- A dokładniej?
Ramirez odłożył kieliszek na stolik i odwrócił się w stronę rozmówcy. Fala ciepła uderzyła w jego prawy policzek.
- Doszły mnie słuchy, że prowadzisz w Dziupli interesy, mój przyjacielu - Bafford skinął głową - To bardzo dobrze się składa, gdyż moja ręka nie sięga tak daleko i nie mam tam żadnego udziału. Plan jest taki. Będziesz przesyłał mi część zysków z Dziupli, mój przyjacielu, a ja w zamian będę oddawał cię czwartą część łupów zdobytych drogą przestępstwa.
Ramirez nigdy nie ukrywał swojego drugiego życia, jakim było przewodniczenie gildii złodziejów i skrytobójców. Umiał poradzić sobie ze Strażą Miejską. Ci byli w stosunku do niego bezradni.
- To jak, przyjacielu? Zgadzasz się na przedstawione przeze mnie warunki? - zapytał Ramirez patrząc uważnie na siedzącego obok Lorda.
Bafford zamyślił się głęboko patrząc w prawie już pusty kieliszek. Umowa, którą przedstawił mu Ramirez była niezwykle korzystna. Zarobki w Dziupli liczyły średnio około 300 złota na tydzień, za to wiele słyszał o złodziejach Ramireza. Czasami tylko jeden wypad przynosił 2000 złota zysku, a Król Podziemnego Światka wydawał kilka zleceń na miesiąc. Niezwykła oferta.
Bafford odłożył kieliszek.
- Dobra, umowa stoi - baronowie uścisnęli sobie dłoń.
Dla Bafforda miał być to początek lepszych dni, w których głupi Ramirez go wzbogaci.
Powoli zaczął się zbierać. Gdy miał już wychodzić, Ramirez go zatrzymał.
- Chciałbym cię prosić, mój przyjacielu, o jedną, małą przysługę - powiedział.
- O co chodzi? - zapytał Bafford.
- Już mówię. Już od dłuższego czasu interesuje mnie pewna kobieta, paserka. Na imię jej Wiktoria.
- Wiktoria? Nie znam, żadnej takiej osoby.
- Nie? - Ramirez spodziewał się takiej odpowiedzi. Od miesięcy interesował się tą kobietą, ale od pewnego czasu ślad po niej zaginał. Nikt nic o niej nie wiedział - Ale myślę, mój przyjacielu, że to żaden dla ciebie kłopot poszukać czegoś na jej temat. Gotów jestem zapłacić sumę 500 sztuk złota za jakieś przydatne informacje.
- Trzebało tak od razu - uśmiechnął się Bafford. Ramirezowi musiało bardzo zależeć na tej kobiecie, skoro godził się zapłacić taką ilość pieniędzy - Zrobię co w mojej mocy.
- Cieszę się. Oj, cieszę się, mój przyjacielu.
W końcu wyszedł z rezydencji Króla Podziemnego Światka. Miał to być dla niego początek dobrych dni. Dzięki Ramirezowi stanie się niezmiernie bogaty. Jak tylko wróci do domu podwoi pensję zarządcy Dziupli i zacznie szukać jakiś informacji o tej Wiktorii.
* * *
Gdy w końcu Lord Bafford powrócił do swojej posiadłości postanowił odłożyć sprawę Dziupli na później a najpierw się nieco wyżywić.
Kucharz przygotował mu obiad, który zjadł samotnie w swojej jadalni na piętrze.
Gdy tak konsumował, rozmyślał o swojej przyszłości. Stanie się niezmiernie bogaty, jeszcze bogatszy aniżeli miał być teraz. Już widział swoje imię w rubryce Najbogatszych Ludzi Miasta w Daily City News. Będzie musiał się jakoś zaprezentować. Może odwiedzi i przekaże jakąś sumę dla Sierocińca dla Młodych Dziewcząt imienia Św. Jena? To będzie doskonała reklama: "Patrycjusz pomagający biednym".
Ach.. wszystko pójdzie tak gładko.
Przynajmniej mu się tak wydawało.
Gdy skończył już obgryzać resztki, wstał od stołu, wytarł swoje pulchne dłonie, okrążył piętro i zszedł do piwnicy, gdzie trzymał swoje księgi rachunkowe. Przejrzał kilka ostatnich wpisów.
3/17/34
Dziupla (310)
3/10/34
Dziupla (325)
3/3/34
Dziupla (280)
Dumnie rozprostował się na małym (dla niego za małym) krześle i założył ręce za głowę.
Ależ ten Ramirez jest głupi. Podpisał tak niekorzystną dla siebie ofertę. Zdecydowanie straci przez nią znaczną część swoich pieniędzy. Dlaczego nie chciał pieniędzy od Fendona? Znacznie więcej by zyskał. Za to on, Lord Bafford otrzyma czwartą, ale dużą część łupów zdobytych drogą przestępstwa. Tylko gdzie je potem ukryje? Może tutaj, w biurze w podziemiach, gdzie znajduje się kufer z podwójnym dnem zrobiony przez znanych rzemieślników sztuk pięknych, Grimwortha i de Perrina. Tak, to dobre miejsce.
Zamknął księgę, położył ją w prawym rogu biurka, aby żaden ciekawski strażnik nie mógł jej dosięgnąć przez okienko w ścianie, i wspiął się po schodach na górę.
Pokonanie tylu schodów trochę go zmęczyło, więc gdy znalazł się na górze musiał przystanąć, aby odsapnąć. Cholera, wiedział, że biuro ukryte w piwnicach było złym pomysłem. Mógł je umieścić gdzieś w pobliży Sali Tronowej. Przynajmniej nie musiałby tyle biegnąć.
Skrócił sobie drogę przez basen i wchodząc na korytarz zauważył służącą wychodzącą z jadalni z brudnymi talerzami w dłoniach.
Zatrzymał ją.
- Tak, milordzie? Co mogę zrobić?
- Gdy odstawisz te talerze udaj się po Dominika. Powiedz mu, że ma się niezwłocznie u mnie zjawić. Będę czekał na niego w saloniku.
- Tak jest, mój panie! Coś jeszcze?
- Nie, to wszystko.
- Tak jest.
Służąca odeszła a Lord, wiedząc, że w rozumowaniu Dominika słowo niezwłocznie oznaczało za kwadrans, postanowił jeszcze odwiedzić swoją Salę Tronową, która mieściła się za drzwiami, pomiędzy jadalnią a jego sypialnią.
Wziął w swoje dłonie piękne, kryształowe berło i zasiadł na swoim tronie, macając i pieszcząc swoją największą uciechę.
Berło było jego największym skarbem, było jedyne na świecie. Gdyby je stracił wszystko by się zawaliło, nie byłby już tak radosny i uśmiechnięty, nawet jeśliby był tym najbogatszym człowiekiem w Mieście. Przy nim czuł się spokojny i bezpieczny. Gdy był w najgorszych humorach, wystarczyło, że je zobaczył, a od razu wszystko się polepszało. Było dla niego jak żona. Chciał razem z nim żyć, i razem z nim zostać pochowanym.
Delikatnie i starannie odłożył berło na swoje miejsce. Sam zaś przeszedł ze Sali Tronowej do swojego saloniku.
Było to dość obszerne pomieszczenie. Na ścianach widniała kwadratowa, udekorowana licznymi obrazami boazeria. Przy kominku, na lewej ścianie stał ogromny stół z paroma krzesłami. To tam zasiadł Lord Bafford, zwrócony twarzą do kominka.
Po kilku minutach w drzwiach zjawił się Dominik.
Był to młody mężczyzna, w wieku trzydziestu dwóch lat. Twarz miał starannie ogoloną, włosy koloru blond, niebieskie oczy, wąski nos i małe usta. Ubrany w był w drogie szaty, zazwyczaj jego ulubionego koloru - żółtego.
Od kilku lat był doradcą Lorda Bafforda w sprawach biznesowych. Mówił baronowi gdzie warto się wkręcić, jakie kontrakty podpisywać. Sam też dzielił swoich ludzi, pomiędzy dzielnice, z których Lord będzie brał zyski. Był po prostu niezastąpiony. Był też lojalny. Gdyby nie on, Lord Bafford nie byłby dziś tym, kim jest.
- Wzywałeś mnie, mój Lordzie? - zapytał pracowniczym tonem.
- Tak, Dominiku. Usiądź tutaj - Lord wskazał miejsce, a gdy ten usiadł dodał - Podpisałem dziś bardzo, zdaje się, korzystny dla mnie kontrakt z Lordem Ramirezem.
Po chwili opowiedział wszystko swojemu pracownikowi. Ten słuchał uważnie, czasami potakując głową.
- Więc chciał on otrzymać część zysków z Dziupli? - zapytał, gdy patrycjusz skończył.
- Eche - odpowiedział podniecony Bafford.
- A wiedział o ilości zarabianych tam pieniędzy?
- Chyba nie. Nigdy my tego nie zdradzałem.
- Acha - Dominik pogrążył się w zamyśleniu - Jeżeli nie wiedział, a odkryje prawdę, będzie mógł zgłosić sądowi zatajenie pewnych informacji.
Bafford zachmurzył się. Czyżby Ramirez był aż tak inteligentny, że zrobił mnie, Lorda Bafforda w balona?! Niemożliwe!!
- Ale to by było dla niego niekorzystne - kontynuował Dominik - Musiałby się przyznać do prowadzenia Gildii i oddawania części skradzionych łupów tobie, a za to mógłby się dostać do więzienia!
- Chwała Budowniczemu - wykrztusił Bafford.
Uratowany!
Dominik kontynuował rozmyśliny.
- No nic. Wygląda na to, że masz, milordzie, niezwykłe szczęście. Udało ci się zarobić łatwe pieniądze. Gratuluję.
Lord zarumienił się.
- Och.. nie musiałeś.
Dominik wstał.
- Czy to już wszystko, panie?
- Nie. Jest jeszcze jedna sprawa. A właściwie dwie. Po pierwsze podwój zarobki mojego zarządcy w Dziupli. Jak on ma?
- Ginny - podpowiedział Dominik.
- Ach.. Ginny. To tak jak mówiłem, podwój jego zarobki i powiedz mu, jak odpowiedzialna praca na nim ciąży. To już wszystko.
- Wszystko? - zdziwił się Dominik - Mówiłeś, Lordzie, że masz dwie sprawy.
- Ach tak - zmieszał się Bafford - Jestem tak podekscytowany, że aż zapomniałem.
- To normalne - wtrącił mu pracownik.
- A więc chciałem jeszcze, abyś poszukał jakiś informacji o kobiecie, imieniem Wiktoria. To niezależna paserka, zapewne podpadła czymś Ramirezowi.
- Wiktoria, paserka - powtórzył Dominik - Będę pamiętał. Coś jeszcze?
- Nie, to już wszystko.
Za Dominikiem zamknęły się drzwi, a Lord Bafford zadowolony rozłożył się w fotelu. Wszystko szło zgodnie z jego planem. Do czasu.
* * *
Na korytarzu Lorda Bafforda zatrzymał Cedryk zapracowany nadzorca posiadłości.
Ubrany w był brudne, stare szaty. Wolał żyć nędznie, pomimo wysokiej pensji jaką proponował mu Bafford. Był niskim człowiekiem w wieku czterdziestu lat. Zawsze, gdy lord był poza swoim majątkiem, dozorca dbał o posiadłość i pilnował, aby strażnicy i służba się nie obijali. Był doskonałym pracownikiem, mało wymagającym a dużo robiącym. Dbał o dobro swojego pana, a nie o swoje własne.
- O co chodzi? - zapytał Lord Bafford.
- Chciałbym zgłosić, że wczorajszej nocy patrolujący piwnice strażnicy, odkryli w jednym z pomieszczeń ogromną wyrwę w ścianie, prowadzącą na zewnątrz budynku.
Lord Bafford zaniepokoił się. Jego posiadłość była otwarta i bezbronna, w każdej chwili mógł wedrzeć się jakiś włamywacz. Tak nie może być.
- Gdzie dokładniej ta wyrwa prowadzi?
- Do małych jaskiń, z których czerpana jest woda ze studni w mieście. Jaskinie są zamkniętym obszarem, ale można się do nich dostać, po prostu skacząc do studni.
- Wątpię, aby był na świecie idiota, który skakał by do studni. Jednak na wszelki wypadek na noc postaw jednego z moich strażników przed studnią. W nocy będzie ona zamknięta na klucz.
- Tak jest. A co mam zrobić z wyrwą? - zapytał Cedryk.
- Zostaw tak jak jest. Na razie mam ważniejsze sprawy na głowie.
Bafford zostawił Cedryka na korytarzu, który patrzył za odchodzącym lordem.
* * *
5 tygodni później..
Nie tak miało być - rozmyślał Bafford, gdy chlupał się w baseniku na piętrze. Jego ręce podtrzymywały go, oparte o kafelkową powierzchnię basenu, gdy ten ruszał nogami udając, że pływa.
O nie! Nie tak miało być. Przed chwilą przeczytał list od Lorda Ramireza, w którym ten informował go, że jutro przyjdzie do posiadłości Lorda Bafforda na kolację. Z treści listu Bafford wywnioskował, że sir Ramirez jest niezadowolony z ilości pieniędzy napływających z Dziupli, podczas gdy wyniki pracy jego Gildii Złodziejów są rekordowe.
Nie tego Bafford się spodziewał. Wszystko miało pójść tak gładko, miał przechytrzyć Ramireza i wzbogacić się, ale nie udało się. Nie tak miało być.
Powoli Lord Bafford wyszedł z basenu, okrył się płaszczem, założył sandały i zszedł na dół, do biura, aby jeszcze raz spojrzeć na księgi rachunkowe i sprawdzić czy aby przypadkiem wzrok go nie omylił.
Ale niestety! Znów przeczytał te same liczby co wcześniej i wcale mu się to nie spodobało.
3/24/42
Dziupla (272)
4/3/34
Dziupla (184)
4/10/34
Dziupla (198)
4/17/34
Dziupla (172)
4/24/34
Dziupla (160)
Przez kilka tygodni ilość zarabianych pieniędzy w Dziupli zmalała ponad dwukrotnie. Wcale mu się to nie podobało, zwłaszcza jeśli chodziło o umowę z Ramirezem. Mężczyzna uwielbiający bełkotliwców mógł ją zerwać a wtedy nici z bogactwa, nici z przyszłości, nici z wszystkiego.
Będzie musiał porozmawiać z Dominikiem na temat Gerrego, Ginnego, czy jak mu tam leci. Tak. Najlepiej, jeśli zrobi to natychmiast.
* * *
Dominik ponownie starannie ogolony, ubrany w drogie, żółte szaty, siedział na wygodnym krześle w salonie Lorda Bafforda. Zarzuty, które przedstawił mu patrycjusz wcale mu się nie spodobały.
- Ależ zapewniam cię, milordzie, że ufam moim pracownikom bezgranicznie, a Ginny jest najlojalniejszym z nich. Proszę mi wierzyć. Znam go! On nigdy nie zrobiłby niczego takiego.
- W takim razie dlaczego w Dziupli ostatnio interes nie idzie? - ryczał Bafford - Wiesz, że mam podpisany bardzo ważny kontrakt z Lordem Ramirezem.
- Tak, wiem o tym, Panie! Nie mam pojęcia co powoduje taki przebieg sprawy. Rozmówię się z Ginnym, najszybciej jak będę mógł.
- Dobrze. Jutro będzie u mnie sir Ramirez. Chciałbym przynajmniej załagodzić czymś jego gniew. Dowiedziałeś się może czegoś o tej Wiktori?
- Niestety, panie. Chyba cal nad ziemią chodzi, bo śladu po niej nie widać.
- Aaargh! - zaryczał Bafford.
Jutrzejsza kolacja będzie dla niego bardzo ciężka do strawienia. Musi wszystko idealnie rozegrać, inaczej Lord Ramirez zerwie ich umowę, a wtedy będzie fatalnie.
* * *
- A sprzedawca na to: "Zapakować?" - żartował Bafford, próbując rozweselić swojego gościa.
I udawało mu się! Lord Ramirez pękał ze śmiechu. Dawno już nie słyszał tak dobrego kawału.
Siedzieli właśnie w obszernej jadalni na piętrze posiadłości Lorda Bafforda. Ogromny, zasłany stół dla czterech osób stał na środku sali, a siedzieli przy nim Lord Bafford, sir Ramirez, Dominiki i ochroniarz Ramireza odziany w czarne szaty. Naprzeciwko drzwi stał kominek a przy prawej ścianie, pod niewielkim obrazem przytwierdzona była półka na talerze, kieliszki i butelki wina 'Fine'.
Ramirez nie chciał wchodzić bez swojego ochroniarza do posiadłości Lorda Bafforda. Gospodarza trochę zaniepokoił ten fakt. Czy ten mu nie ufa?
Dominik znalazł się tutaj za prośbą Bafforda. Sam wolałby się spotkać ze swoją ukochaną, ale baron nalegał, aby ten został, gdyż w takiej sprawie będzie potrzebował doradcy.
- Jesteś naprawdę śmieszny, mój przyjacielu - wykrztusił przez śmiech Ramirez - Opowiedz coś jeszcze.
Tego Bafford się nie spodziewał. Miał nadzieję, że Ramirez zadowoli się tym jednym kawałem, ale ten chciał więcej. Gospodarz nie podsłuchał więcej żartów na ulicy. Znał tylko ten jeden.
- Hmm.. muszę się zastanowić, co wybrać - powiedział powoli - Znam tak wiele kawałów.
- Mam czas, przyjacielu, mam czas. Proszę cię tylko, abyś wybrał dla mnie ten najlepszy.
- Hmm.. to może ten.. - jeszcze kilka razy zakasłał, aby nadać swojemu głosowi odpowiedni ton - Szedł raz Wielki Budowniczy i napotkał na swej drodze człowieka biednego i skamlącego, który płakał i powtarzał: "Nie ogarniam! Nie ogarniam!". "Czego nie ogarniasz?" - zapytał Budowniczy, na co usłyszał odpowiedź: "Życia swojego".
Ramirez ponownie wymusił swój śmiech. W głębi serca pomyślał: "Co za gruby palant".
Nawet ochroniarz Ramireza śmiał się z Bafforda pod nosem.
Dominik pozostał niewzruszony. Chciał się jak najszybciej stąd wydostać.
Gdy kolacja składająca się ze smakowitych, jelenich udźców i sałatki skończyła się, Ramirez przeszedł do rzeczy.
- Zdaje się, że wiesz, mój przyjacielu, po co tu do ciebie przyszedłem? - zapytał.
- Czy ma to może jakiś związek z naszą umową, którą ostatnio podpisaliśmy?
- Tak, dokładnie. Sumy, jakie do mnie docierają z Dziupli są piekielnie niskie, mój przyjacielu. Dlaczego tak się dzieje?
- Niestety, nie wiem jeszcze tego, Lordzie Ramirezie. Kazałem temu oto Dominikowi zająć się tym i rozmówić z moim zarządcą Dziupli. Możliwe, że to jego wina.
- Jeżeli tak, to powiadom mnie o tym, a ja się nim zajmę - odparł Ramirez - Jeżeli zaś, mój przyjacielu, oszukasz mnie, albo nie będziesz sobie radził w tej dzielnicy, wiesz, że będę zmuszony zerwać naszą umowę.
- Obiecuję, że do tego nie dojdzie.
- Mam nadzieję, mój przyjacielu, mam nadzieje.
Ramirez powoli zaczął się zbierać.
- Gdy się ostatnim razem spotkaliśmy, prosiłem cię, mój przyjacielu, o jeszcze jedną rzecz.
- Tak, poprosiłem Dominika, aby zajął się tą kobietą, Wiktorią, ale niestety nic się nie dowiedział.
- Nie dziwię się - odparł Ramirez - to bardzo przebiegła jędza. Gdzieś się ukrywa i nawet nosa ze swej nory nie wyciąga. Ale dziękuję ci, mój przyjacielu, za dobre chęci. Do zobaczenia.
Ramirez odszedł eskortowany przez swojego ochroniarza. Dominik ruszył zaraz za nim, próbując jak najszybciej uciec, ale Bafford go zatrzymał.
- Widzisz? W tobie wszystko pokładam. Jesteś moją jedyną nadzieją.
- Proszę się nie martwić - odparł Dominik - Zajmę się jutro Ginnym.
W końcu i on odszedł, a Bafford usiadł w jadalni aby dojeść resztki. Nie chciał upychać się na oczach Ramireza, gdyż było to zachowanie iście nie dyplomatyczne.
Gdy tak obgryzał kości rozmyślał. Co będzie dalej? Dominik poinformuje go, że Ginny był parszywym złodziejem i podkradał pieniądze nadchodzące z Dziupli. Wtedy zwolni go, wyda Młotom, a na jego miejsce podstawi kogoś innego. Saldo wróci do normy a on i Ramirez będą szczęśliwi.
A co jeśli nie? Jeśli Dziupla podupada, zyski jeszcze bardziej zmaleją aż w końcu będą równe zeru? Lord Ramirez zerwie umowę, bogactwo jego, Bafforda zmaleje i nie będzie już tej zaplanowanej sławy. To było straszne!
W tym momencie Bafford wydalił z siebie resztki pokarmu przed chwilą zjedzonego. Wszystko wyleciało mu z ust i obryzgało cały stół.
Tej nocy Lord Bafford nie spał dobrze. Wiele godzin przesiedział w toalecie z głową w misce, napierany przez bunt żołądka.
On, bogacz, patrycjusz, wielki Lord Bafford władał dziesiątkami strażników i służby, robił z nimi co chciał, a nad własnym ciałem nie miał żadnej władzy. Żałosne.
Całą winą Bafford obarczył swojego kucharza, zalecając mu nieświeże jadło i grożąc mu, że go zwolni jeśli jeszcze raz to się zdarzy. To on tu wydaje rozkazy i kary, to jego posiadłość i może robić z jej mieszkańcami co tylko mu się podoba.
* * *
Trzy dni później, gdy już grypa żołądkowa całkowicie ustąpiła, Lord Bafford rozmawiał w saloniku z Dominikiem, który prosił o jak najszybsze spotkanie.
- I co? - Bafford nie mógł ukryć podniecenia.
- Rozmówiłem się z Ginnym, jak Jaśnie Pan kazał - odpowiedział swoim urzędowym tonem Dominik.
- No, i co?
Dominik zrobił krótką przerwę.
- Ten twierdzi, że Młoty w Dziupli byli i węszyli. Wielu ludzi złapali do swoich więzień. Kupca Tarkwisa, co z Jaśnie Panem handlował też zgarnęli. Tak samo dwie klientki Liselle i Ryen.
Takiej odpowiedzi Lord Bafford się nie spodziewał. Miał nadzieję, że to wina Ginnego, ale niestety to ci cholerni fanatycy Młotodzierżcy rozpoczęli już swoje łowy i w tej dzielnicy. Zgarniają oni wszystkich napotkanych na ulicy ludzi i zawsze znajdą jakiś pretekst aby umieścić ich w więzieniu i zaciągnąć do pracy w fabrykach czy kopalniach, w ramach jak oni to nazywają "odkupienia grzechów". Trzeba coś z nimi zrobić.
- Hmm.. no to się nie dziwę, że ostatnio w Dziupli interes nie idzie - zasmucił się Lord Bafford.
- Tak. Nie jedna ręka się do tego przyłożyła, ale proszę się nie martwić. Dałem znać Ginnemu, że jak czegoś nie wynajdzie na Młotów, będą go grabiami zbierać ze szczerniska. . Ale co może zrobić mały człowiek w stosunku do całej armii uzbrojonych w mosiężne młoty fanatyków?
- Nic - odparł Bafford.
- Właśnie. Co zaś się tyczy Wiktorii, dalej niczego się nie dowiedziałem.
-Trudno. Sam Lord Ramirez przyznał, że nie da się jej wykryć. Tak więc my mamy ją już z głowy.
Lord Bafford podziękował Dominikowi za informacje i odprawił go do jego kwater. Sam zaś udał się po schodach na dół, do swojego gabinetu ukrytego w piwnicy. Wyciągnął jedną kartkę z pliku papierów, chwycił pióro, zamoczył jego koniec w atramencie, napisał krótki list w dość łagodnej formie, którego adresatem był Ramirez.
W liście poinformował swojego partnera, że powodem tak niskich zarobków w Dziupli są częste naloty Młotodzieżców, którzy dręczą klientów, a jego zarządca tej dzielnicy, Ginny nie może sobie z nimi poradzić. Napisał także, żę jeśli Lord Ramirez zechce zerwać podpisaną przez nich umowę nie będzie poczuwał się do winy, i z żalem będzie musiał obarczyć całą odpowiedzialnością Ginnego. Zgodził się nawet, jeśli zajdzie taka potrzeba, przekazać wszystkie księgi rachunkowe.
List przekazał młodemu kurierowi, któremu kazał niezwłocznie go przekazać. Kilka miedziaków zadowoliło chłopca, który szybko zniknął za zakrętem.
Usiadł w salonie z kieliszkiem wina 'Fine' i jeszcze raz wszystko przemyślał. Coś trzeba wymyślić na tych Młotów. Jeśli kolejny przypływ pieniędzy z Dziupli będzie niezadowalająco niski, uda się do Rozpadlin, więzienia Młotodzierżców, wyrytego w kamieniołomie i przedyskutuje z nimi tę sprawę.
Tak, to będzie dobry pomysł! Oby tylko sir Ramirez był wspaniałomyślny i dał mu jeszcze jedną szansę.
* * *
Gdy niedzielą Lord Bafford zabierał się do liczenia nowo przybytych pieniędzy, od razu zajął się przesyłką od Ginnego.
Był bardzo niezadowolony, gdyż na kartce oznaczonej datą 4/10/34, przy wyrazie Dziupla musiał wpisać cyfrę 140.
A więc nie ma wyboru. Będzie musiał udać się do kompleksu górniczego, bardzo brudnego miejsca, aby tam dojść do porozumienia z Młotodzierżcami. Tak, najlepiej jeśli zrobi to od razu, jutro. Ramirez dał mu tylko tydzień na poprawę ilości przychodów w Dziupli.
Jadł kolację wraz z Dominikiem, Cedrykiem i Frankiem - kapitanem domowej straży. Był u siebie, jadł jak chciał nie zważając przy tym na innych.
Weźmie z sobą Dominika, to dobry dyplomata, przyda mu się. Samemu nie uda mu się przekonać Zakonu Młota. Grzegorza i kilku najlepszych strażników też weźmie. Kto wie, co może tym fanatykom strzelić do głowy. O posiadłość nie musi się martwić. Cedryk się nią zaopiekuje.
Kolacja była pyszna, musiał to przyznać, ale był dobrym smakoszem i wyczuł coś co go nie ucieszyło.
- Cedryku - zwrócił się do służącego - Rozmów się z kucharzem odnośnie dzisiejszej kolacji. Chociaż menu zgadzało się z moimi zaleceniami, podejrzewam, że serwowane jagnię nie było pierwszej świeżości. Nie dam się również nabrać na podgrzewanie sałatki: w taki sposób nie ukryje się faktu, że warzywa są nieco zgniłe. Jeśli kucharz nie potrafi znaleźć odpowiednich składników, zostanie zwolniony. A jeśli znów będzie się wykręcał brakiem towarów na Skalnym Targu, przypomnij mu proszę, że budżet przeznaczony na artykuły spożywcze zwiększył się o ponad połowę w stosunku do zeszłorocznego. Dysponując takimi środkami nawet on powinien nabyć odpowiednie wiktuały.
- Dobrze, Panie - odpowiedział swoim cieniutkim głosem - Zrobię, jak sobie życzysz.
- Wy zaś, Dominiku i Franku - kontynuował przemowę Bafford - gdy odejdziemy od stołu spakujecie najważniejsze rzeczy. Rano wyjeżdżamy w podróż poza Miasto, do więzienia Rozpadlin, aby załatwić sprawę z Młotami. Wrócimy prawdopodobnie późnym rankiem następnego dnia. O, właśnie, Cedryku! Przypilnuj, aby rankiem służący przynieśli walizki do wynajętej przez nas dorożki! Nie chcę mieć żadnych opóźnień. Ty zaś, Franku, weź czterech swoich najsilniejszych i najgroźniejszych ludzi.
- Tak jest - odparł grubym tonem ochroniarz.
- Co się zaś tyczy spraw biznesowych, Dominiku, przygotuj kontrakt na mocy którego Młoty przestaną nękać ludzi w Dziupli. Nie chcę żadnych nieporozumień. Tymczasem jesteście wolni. Pamiętajcie, aby po śniadaniu zjawić się w głównym hallu.
Pracownicy odeszli a Bafford przeszedł do swojej sypialni i położył się na łóżku. Nim zdążył ściągnąć buty, zasnął.
* * *
Wczesnym rankiem przed posiadłością Lorda Bafforda zapanował wielki ruch. Służący uganiali się z walizkami do czekającej dorożki, czterech strażników dowodzonych przez Franka i doradca biznesowy Dominik czekali na wyjście Lorda. Ten jednak zaspał przez co wyprawa opóźniła się o kilka godzin.
W końcu, przepraszając wszystkich za spóźnienie i obarczając całą winą służących, którzy go nie obudzili, patrycjusz wsiadł do dorożki a ta pognała przez ulice Miasta. W końcu ominęła bramy miejskie i po długiej, górzystej drodze, późnym wieczorem dojechała do więzienia Rozpadlin, należącego do Zakonu Młota.
Przez kolejne dwie godziny konwój musiał czekać na otwarcie bram. Dominik długo i cierpliwie tłumaczył fanatykom religijnym, że przychodzą w pokojowych zamiarach i chcą tylko porozmawiać, ale Młotodzierżcy zawzięcie protestowali. Na szczęście wyszedł arcykapłan i kazał strażnikom wpuścić do środka przyjezdnych.
Lord Bafford w towarzystwie pięciu ochroniarzy i Dominika, został zaprowadzony do salonu na najwyższym piętrze kompleksu górniczego. Usiadł na kanapie obok Dominika, a naprzeciwko ich zasiadł arcykapłan, dzięki któremu dostali się do środka.
- Imię Budowniczego przetrwa wieki - arcykapłan pochylił głowę.
Bafford, nie znający powitania Młotów, ze skrzywieniem spojrzał na rozmówcę a potem na Dominika, który powtórzył gest kapłana.
- Co was sprowadza w nasze odległe, zamknięte progi? - zapytał duchowny.
- Będzie lepiej, jeśli od razu przejdę do rzeczy - odezwał się Lord Bafford wyciągając z rąk Dominika pewien dokument - Pan to przeczyta i podpisze.
Człowiek w stroju ze czerwonym symbolem młota wziął do ręki papier.
- Cóż to za rzecz wypisana jest na tym dziele rąk Budowniczego? - zapytał.
- Jest to umowa, na mocy której odeślesz pan swoich ludzi z dzielnicy Miasta, a mianowicie z Dziupli.
Za plecami Bafforda Dominik smutnie pokręcił głową.
- Nie tym tonem do arcykapłana Zakonu Młota - zdenerwował się dostojnik kościelny - Czy mi się ta rzecz wydaje, czy też naprawdę człowiek z złotą monetą chce dobić utargu z synami Budowniczego?
- Rzecz wygląda tak, jak powiedziałem - odpowiedział radosny Lord Bafford.
W jednej chwili twarz kapłana poczerwieniała i ten gniotąc dokument w garści wykrzyknął:
- Z członkami Zakonu Młota nie podpisuje się żadnych śmiertelnych umów. Ci ludzie, których więzimy postępują niegodnie wolności, a wasze godne pożałowania prawo tego nie dostrzega. Nie wiem jak śmiał się pan stawić przed Namiestnikiem Wielkiego Budowniczego - rzucił papierem w głowę zaskoczonego Lorda Bafforda - A teraz wynocha, wynocha, wynocha!!
* * *
Przez całą noc spędzoną w zimnej, ciasnej dorożce Lord Bafford rozmyślał nad tym, co się stało. Jego plan legł w gruzach. Nic co miało się udać, nie udało się. Młotodzierżcy nadal będą terroryzować Dziuplę, przychody z tamtego miejsca jeszcze bardziej zmaleją, Ramirez zerwie podpisaną wcześniej umowę, a on, Bafford nigdy nie stanie się tak bogaty, jak to sobie wymarzył. Dalej będzie podrzędnym patrycjuszem ze skromną kwotą tysiąca na koncie.
Lekko pomasował bliznę i rozcięcie na lewej ręce. Doznał ich podczas walki pomiędzy Młotami a bandą Franka, jaka się wydarzyła zaraz po wybuchu arcykapłana. To w ogóle był cud, że jeszcze żyli. "Łagodni" dziś Młotowcy wypuścili ich, chociaż spokojnie mogli, jak to do nich podobne, zabić ich lub co najmniej osadzić w więzieniu Rozpadlin.
Ale to, że żyli, wcale nie uszczęśliwiało Lorda Bafforda. Wolał umrzeć , niż zobaczyć twarz Ramireza ogłaszającego zerwanie umowy. Niestety, wszystko szło nie tak, jak miało iść.
* * *
Następnego ranka dorożka, wioząca zasmuconego i zamyślonego, a przy tym jeszcze rannego patrycjusza, ruszyła w powrotną drogę do Miasta, w którym znalazła się nazajutrz o wschodzie słońca.
Lord Bafford wyszedł z dorożki, ominął śpieszących po walizki służących i spojrzał na swoją posiadłość. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - pomyślał. Próbował się uśmiechnąć ale nie wyszło mu to zbytnio. Przeczuwał w powietrzu, że to nie koniec nadchodzących rozczarowań.
Służący wyprzedzili go i zniknęli za główną bramą. Dziwne, zachowywali się jakoś podejrzanie, bali się nawet spojrzeć swojemu Panu prosto w oczy, jakby obawiali się go.
Lord Bafford, przechodząc obok posmutniałych, odwracających wzrok w inne strony strażników, znalazł się w końcu w swojej rezydencji, w swoim domu.
Powitał go posmutniały Cedryk.
- Witaj - odpowiedział mu lord, po czym od razu uderzył - To powiesz co się stało? Bo przecież widzę, że coś się stało?
Cedryk zmieszał się.
- Jakby to powiedzieć.. nie wiem od czego zacząć.
- To zacznij od tego co mniej mnie zaboli.
Nadzorca zastanowił się chwilę, aż w końcu powiedział:
- Przed chwilą rozmawiałem z Lordem Ramirezem. Kazał przekazać, że nie widzi sensu w dalszym przedłużaniu, jak on to nazwał, tego "nędznego" kontraktu. Chciał, abyś wiedział, Panie, że podpisaną przez was umowę spalił w swoim kominku.
Lord Bafford zawiesił głowę.
- Spodziewałem się tego - odpowiedział smutnym tonem - Masz coś jeszcze do powiedzenia?
- Tak, tą drugą, jeszcze gorszą wiadomość - odpowiedział Cedryk patrząc Lordowi na buty.
Co mogło być gorsze od tego, z czym Bafford wiązał swe nadzieje, od tego o czym myślał całymi dniami, od tego o czy marzył? Nie miał pojęcia. Co Cedryk ma mu jeszcze do powiedzenia. Poczuł, że za chwile zemdleje.
- Otóż - zaczął nadzorca - Ostatniej nocy do posiadłości wdarł się pewien włamywacz. Połowa straży została przez niego ogłuszona i leży teraz w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. Reszta go nie widziała i niczego nie słyszała. Główną bramę ominął, prawdopodobnie wdarł się przez dziurę w piwnicach. Mówiłem, że należy te miejsce zamurować - żalił się Cedryk.
- Dobra, dobra - ponaglił go Lord Bafford - I co się stało? Czy coś zginęło?
Cedryk zawiesił głowę. Przez chwilę milczał aż w końcu jednym tchem wyrecytował.
- Rano przeszukaliśmy posiadłość. Nie znaleźliśmy niczego. Złodziej ukradł cały pański majątek. Dosłownie wszystko.
Te słowa były dla patrycjusza jak wyrok. Przez dłuższą chwilę z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczyma stał nie wierząc w to, co usłyszał.
Cały jego majątek, ta ogromna suma pieniędzy wraz z innymi drogo cennościami wyparowała, wszystko doszczętnie zniknęło a on, Bafford nie jest w stanie nic zrobić, aby to przywrócić. Nie jest w stanie cofnąć czasu, nie mógł zrobić nic. Poczuł się słabo, cholernie słabo. Pierwszy Miejski Bank, w którym się ubezpieczył zapłaci jakieś cholerne grosze, które wyda na jednotygodniową pensję dla służby i straży. A z czego on będzie żyć?
W tej chwili pomyślał o czymś ważnym, bardzo ważnym. Gdy to miał, nigdy o tym nie myślał, ale teraz, gdy mógł to stracić, szybko sobie o tym przypomniał.
Bez słowa opuścił uważnie przyglądającego mu się Cedryka i pognał na piętro.
Dostał to, jak też i kufer z podwójnym dnem, od firmy Grimwortha i de Perrina, a było niezwykle cenne i niepowtarzalne. Było jedyne na świecie. Bez niego honorowo i prawnie nie mógł nazywać siebie lordem.
Bafford, pomimo swojej postawy, szybko znalazł się na piętrze i wszedł do pomieszczenia pomiędzy jadalnią a jego sypialnią, czyli do Sali Tronowej. Na tron stojący na dużym wzniesieniu nawet nie spojrzał, tylko od razu sprawdził, czy jego drogocenne berło zakończone kryształem w kształcie łzy jest na swoim miejscu.
Berło, podobnie jak cały jego majątek, zostało skradzione.
-Nieeeee! - wydobyło się donośny krzyk z ust Lorda Bafforda, po czym padł na ziemię nieprzytomny.