„Gdy zostałem szeryfem, po ulicach Miasta panoszył się występek i pogaństwo. Przyrzekam więc, że oczyszczę Miasto z tego brudu!” – 13 szeryf Miasta, Gorman Truart.
I
- Panie poruczniku!
Hagen wystawił głowę z policyjnego powozu.
- Taak? – zapytał strażnika jadącego obok na koniu.
- Jesteśmy już prawie na miejscu. Widzi pan ten budynek? To posiadłość Adriano Rolenco, właśnie nasz cel – powiedział młody policjant.
Porucznik straży miejskiej schował głowę do powozu. Po kilku minutach zatrzymali się przed rezydencją, drewniane drzwi powozu otworzyły się wydając nieprzyjemny dźwięk.
- Nie trzeba było – powiedział Hagen do młodego sierżanta, który otworzył mu drzwiczki.
Posiadłość była ładna i schludna, niezbyt wielka i otoczona ceglanym murem. W środku było już kilku policjantów, którzy lekkimi dygnięciami pozdrawiali porucznika. W końcu był prawą ręką Gormana Truarta. Na piętrze posiadłości, w saloniku było już kilka osób. Dwóch strażników przesłuchujących pokojówkę i lekarz sądowy, badający zwłoki młodego mężczyzny w czerwonym fraku. Lekarz podniósł głowę.
- Dzień dobry, panie poruczniku.
- Witam – odpowiedział nonszalancko Hagen. – Kto to?
- Dwudziestodwuletni hrabia Adriano Rolenco. Chyba zawał serca – stwierdził uczony wstając z kolan.
- Zawał? – zapytał z niedowierzaniem porucznik i dodał po chwili cicho - Wątpię…
Doktor otworzył swoją torbę, wyciągnął z niej jedwabną chustkę i wytarł w nie ręce. Potem bez słowa wyszedł. Przesłuchiwana służka łkała, użalając się nad sobą, gdzie będzie teraz pracować. Hagen podszedł do niej i zadał jej własne pytanie.
- Czy pani chlebodawca… chorował?
- Nie… - pociągnęła nosem – pan Adriano był zawsze… zdrowy jak rydz. Nigdy nie słyszała że pan… Rolenco leżał w łóżku – załkała głośno.
- Rozumiem – stwierdził poważnie porucznik. – Może pani iść do domu.
- Zaraz, nie skończyliśmy przesłuchania! – zawołał z oburzeniem detektyw stojący obok.
- Proszę wyjść.
Detektyw i jego asystent, notujący wszystko co popadnie, wyszli bez słowa z salonu. Został tylko sam porucznik. I o to właśnie chodziło. Powoli podszedł do komody, sprawdził szuflady, zajrzał za stojący obraz na niej, kucnął i zajrzał pod nią. Wstał i rozejrzał się. W saloniku oprócz komody był jeszcze regał, stolik do kawy i dwa fotele. I ciało na dywanie. Policjant usłyszał jak ktoś wchodzi po schodach, zaraz w drzwiach stanęło dwóch mężczyzn noszących nosze. I worek na zwłoki. Ostrożnie podnieśli ciało i włożyli je do worka, a go położyli na nosze i wynieśli z dworku.
Hagen podszedł do regału, złapał taboret i podstawił go przed półką. Stanął na niego i zaczął sprawdzać czy niema za książkami jakiś interesujących rzeczy. Nic nie znalazł. Później zajrzał pod fotele, pod dywan i zirytowany tym, że nic nie znalazł usiadł na fotel. Coś go ukuło w siedzenie, więc podniósł się lekko i pomacał po fotelu. Znalazł.
- Crews! Komendant, do mnie! – zawołał donośnie.
Po schodach wszedł i stanął w drzwiach starszy, wąsaty mężczyzna.
- Tak, panie poruczniku?
- Co to jest? – wskazał Hagen palcem na pustą fiolkę w jego lewej ręce.
- Eee… – komendant podszedł bliżej. – Buteleczka po soku z jagód?
- Nie. Fiolka po truciźnie. Widziałem już takie. A więc, to nie zawał, a morderstwo.
II
Dzwoneczek poinformował że do sklepiku ktoś wszedł. Ciężkie kroki Hagena po starych panelach podrzuciły kurz na kilka centymetrów.
- Policja. Musimy porozmawiać.
Z zaplecza wyszedł starszy mężczyzna z niezbyt bystrym wzrokiem. Jego okulary nienaturalnie powiększały jego brązowe oczy.
- W czym mógłbym pomóc? – zapytał ochryple.
- Co to jest? – porucznik położył na ladzie pustą, kanciastą fiolkę.
- Buteleczka po soku z jagód?
- Nie! Fiolka po truciźnie, takie ty właśnie sprzedajesz!
Sklepikarz starał się zasłonić ciałem identyczne buteleczki z zielonym płynem, położone na półce. Hagen zauważył to.
- Kto ostatnio przyszedł do ciebie i kupował tą truciznę?
- Wie, pan… - odpowiedział ociągając się. – Ja nie pytam klientery o imię… Ale to nie jest trucizna. To jest środek anty chwastom. Uwierzcie, panie!
- Zobaczymy co powiesz na madejowym łożu…
III
Budynek senatu był ogromny. Składał się z dwóch części: sali obrad w kształcie walca i budynku administracji. Truart wysiadł z karocy i skierował się ku wielkim wrotom do senatu. Coś pod jego butem mlasnęło.
- Niech to szlag! – zaklął pod nosem, tak aby straż nie usłyszała.
Wyciągnął z kieszeni chustę i wytarł nią but, a potem rzucił nią w błoto. Dwóch strażników-siłaczy powoli otworzyli podwójne, ogromne drzwi do senatu. Truart przeszedł korytarzem do sali obrad i szybko pchnął drzwi.
Sala była wielka, naprzeciwko wejścia do niej wysoko, niemal pod sufitem, znajdowała się Loża dla Barona. Resztę miejsca zajmowały trybuny, na których ustawione były fotele ze złotymi poręczami. Prawie na każdym siedział jakiś lord. Szeryf znał większość z osobistości: gruby Bafford, długowłosy Jacob, śpiący Ramirez, młody Arthur, zamarzony Gerwazjusz… i olbrzymi Baron w loży.
- Wasza miłość… - Truart ukłonił się niezdarnie. – Mam złą wiadomość. Hrabia Rolenco został zamordowany.
Baron milczał chwilę. Monarcha siedział na tronie w loży, ale nie widział dokładnie Truarta.
- Przenieście mnie! – rozkazał dwóm służącym, którzy z trudem podnieśli tron wraz z kupą mięcha na nim.
Po chwile wszyscy w sali widzieli Barona przy balustradzie loży. Był gruby, dwa razy większy niż Bafford, w czerwonym fraku z pomarańczową literą B. Miał policzki jak buldog, zwisające. Milczał pewien czas, aż w końcu powiedział:
- To nic nowego – powiedział swoim donośnym głosem - Kilka miesięcy temu zamordowali Gillana, kiedyś Willeya. To nic nowego – powtórzył.
Cisza.
- Tak, jaśnie panie. – po chwili odpowiedział Truart niedbale kłaniając się.
W głębi duszy nie zgadzał się z monarchą. Wszedł na schody prowadzące na trybuny i usiadł na swoim miejscu.
- A więc… - kontynuował minister spraw wojennych – Nasze wojska…
IV
Drzwi otworzyły się ze skrzypem. Pod ciężarem mężczyzny podłoga się uginała, torba wylądowała na podłodze obok kanapy wzbijając kurz na pół metra w górę. Garrett usiadł na sofie zmęczony po ostatnim rabunku w dokach. Zauważył gazetę na stoliku, wziął ją i przeczytał pierwszą stronę:
MORDERSTWO NA STARODALACH!
Kilka dni temu, w swojej posiadłości znaleziono zwłoki hrabiego Rolenco.
Sprawą zajmuje się porucznik Hagen. Ustalono tylko tyle, że został otruty, a morderca zdobył truciznę od pewnego sprzedawcy na skalnym rynku. Nasz miłościwy Baron uważa że, to nic wielkiego, również kilka patrycjuszy. Sprawa właściwie już ucichła, ale nadal Straż miejską to intryguje. Mordercy nie znaleziono.
Sekretarz gazety, Elgon Hunn.
- Hmmm…
Mistrza złodziei zwykle nie interesowały takie rzeczy, ale teraz to go zaintrygowało.
Pierwszy raz Truart nie znalazł przestępcy, myślał. Oczywiście nie licząc mnie. Muszę to sprawdzić, ale nie dziś…
V
Stacja straży miejskiej Starodalski komisariat policji to wielki, stalowy budynek ogrodzony wysokim na pięć metrów murem. Drugi największy posterunek w Mieście. Nigdy nie myślałem że się tu włamię.
Czas zaczynać.
Wziął rozpęd i pobiegł w stronę krańca dachu budynku, skoczył i wylądował na czterech literach za ogrodzeniem.
A więc, jestem!
Wstał i drapiąc się po zadku rozejrzał się po okolicy. Było zupełnie pusto, większość świateł w oknach stacji były zgaszone. Zerknął na mapę i ruszył na prawo, w stronę placu ćwiczeń. Za rogiem budynku był mały kamienny dziedziniec, przylegający do ściany budynku. Garrett wypatrzył drzwi i powoli, ostrożnie ruszył w ich stronę. Przyłożył do nich ucho, nic nie słysząc otworzył je.
Stanął w kamiennej zbrojowni, zapchanej mieczami i innym orężem służącym ,,niepokonanym stróżom prawa”. Otworzył następne drzwi, tym razem prowadzące do korytarza patrolowanego przez strażnika. Złodziej zręcznie go wyminął, przeszedł do kantyny ze spróchniałym stropem i również spróchniałymi kolumnami z kamienną podstawą. Ktoś szedł za drzwiami, więc Garrett błyskawicznie skoczył pod stół, który wyglądał jakby miał się zaraz zawalić. Drzwi naprzeciwko tych, którymi wszedł Garrett otworzyły się i do kantyny weszło dwóch strażników.
- …mówię ci! Złapaliśmy go!
- Wątpię. Przecież wy to patałachy jakich mało!
- Siedzi w lochach, chodź sam zobacz…
Gdy tylko wyszli, Złodziej wygrzebał się spod stolika i wyszedł z kantyny. Kolejny korytarz, potem surowa sala przesłuchań. Na stoliku leżały złote okulary, a pod nimi jakiś dokument.
Podejrzany nie przyznaje się, ale wszystkie dowody wskazują na niego. Oprócz jednego. Nikt go nie widział na miejscu zbrodni, tylko ten dziwny Eryk Hoth, kupiec sprzedający magiczne talizmany i inne błyskotki. Pani Mosley podejrzewa że jest poganinem, że rozpowszechnia w Mieście Szachrajskie sztuczki i iluzje. Dlatego dziś go zgarniemy, nasz informator mówi że teraz handluje na Skalnym Rynku. Truart jest jakoś dziwnie uczulony na złodziei, prostytutki… paserów i pogan. Ma bzika na tym punkcie, jakby coś, lub ktoś skłaniało go do tego… Nie ważne. Więc tego poganina dostarczymy Truartowi.
- Ciekawe… - mruknął Garrett.
Wyszedł z sali przesłuchań drzwiami prowadzącymi na salę skrybów, gdzie wszystko zapisywano i wkładano do Archiwum. Przeszukał kilka biur i znalazł trzy sakiewki w szufladach i purpurowo-złoty kielich na biurku. Poszedł dalej. Minął kilka ważniejszych biur, ominął strażnika i ponownie zerknął na mapę. Tuż za rogiem powinno się znajdować archiwum. I tak było. Na końcu korytarza były drzwi, wielkie i zdobione. Garrett wyciągnął wytrychy i włożył je do dziurki od klucza. Przekręcił ,,krzywulec” (tak nazywał jeden z wytrychów) i potem usłyszał trzask. Przekręcił go w inną stronę, potem w drugą i znowu trzask. I kolejny. Za czwartym drzwi skrzypnęły otwierając się. Garrett popchnął je ostrożnie, wszedł do sali i zamknął je za sobą.
No i jestem.
Archiwum posterunku straży to duże pomieszczenie pełne regałów z księgami i segregatorami. Złodziej zaczął szukać właściwego działu.
Kradzieże, paserstwo… Gwałty, narkotyki… napady i pobicia… Morderstwa i zabójstwa!
Poszukał najnowszych akt, upewnił się czy to na pewno te i schował je do torby.
Teraz wyjście.
Gdy już miał opuścić pokój zdał sobie z czegoś sprawę. Pomieszczenie nie było całkowicie w mroku, ale nie było tu też lampy, pochodni czy świeczki.
Okno…
Było pod sufitem, wysoko. Na szczęście pod nim znajdował się regał, na który złodziej wspiął się z trudem. Potem otworzył okno i wyślizgnął się przez nie. Było małe, więc trochę się obtarł o ściany i zmęczył. Zeskoczył z małego parapetu na trawnik i poszedł w lewo, w stronę bramy. Tam stało dwóch strażników, których nie dało się ominąć nie postrzeżenie. Wpadł na dość dobry pomysł. Podniósł kamień, który znalazł pod brzózką i rzucił go mocna na ulicę.
- Słyszałeś to? – zawołał jeden gotowy do ataku berdyszem. – Sprawdźmy to!
To właśnie chciał Złodziej. Gdy tylko znikli za rogiem, on wyślizgnął się przez bramę i udał się na południe Miasta.
Koniec Części 1
A więc, jest to początek opowiadania pisanego na konkurs Jest tutaj wiele nowego: Baron we własnej osobie, minister, wojna... Ciekawe jak to ocenicie...