Kurczę, nie rozumiem. Wcześniej nie miałem wątpliwości, ale teraz, kiedy zamieszczam trzeci już rozdział... Cholera. Odnoszę przesadzone chyba wrażenie, że jest on ze wszech miar kontrowersyjny.
Dlatego przygotuję się na serię uwag... Również odnoszących się do środowiska, które zostało tutaj przedstawione. Chodzi o to, że z tym środowiskiem nie mam póki co zbyt wiele wspólnego, nie wiem tak dogłębnie, jak funkcjonuje. A że duża część forum jest już "po" albo "w trakcie", liczę na to, że mnie poprawicie w razie czego.
(tylko proszę nie rzucać jedzeniem ani twardymi przedmiotami, chyba, że będą to puszki piwa.)
-----------------------------
03: Wiedza
(...) Owo niezidentyfikowane zdarzenie, znane wszystkim jako „Noc Świecących Ulic” lub też „Żart Elektrowni”, po niespełna tygodniu dalej pozostaje niewyjaśnioną tajemnicą dla wszystkich instytutów naukowych umiejscowionych zarówno w Mieście, jak i poza jego obrębem. Co prawda niebieskie światła nie pojawiły się na wszystkich ulicach megalopolis, jednakowoż ogłuszający, przebijający bębenki uszne huk słyszalny był nawet kilkadziesiąt kilometrów od murów zewnętrznych aglomeracji. (...)
W tej chwili nie znamy żadnego racjonalnego wyjaśnienia sprawy tej pamiętnej daty. Magiczne Bractwo Dłoni twierdzi, że ani ono, ani żadne znane im siły magiczne nie byłyby w stanie wywołać niczego podobnego w tak ogromnej skali. Z kolei Święty Zakon Młota Mistrza Budowniczego w Mieście postawił jasną tezę - miałyby to być „szachrajskie sztuczki grzechem ludzkim wspomagane, a przez niegodnych ze wszech miar Pogan wywołane, by ponownie zasiać strach y zamęt wśród religijnych y prawych obywateli”. (...)
Wielu osobom, w tym mi i moim asystentom pomagającym przy zbieraniu materiałów do niniejszej pracy, wydaje się, że wszystko to musi mieć związek z pewnymi wydarzeniami mającymi miejsce na krótko przed Godziną B. Tamtej nocy we wszystkich dzielnicach widziano poruszające się, agresywne gargulce z kamienia, chodzące ulicami i atakujące wszystkich przechodniów, bez względu na wiek, płeć czy pochodzenie. Wiele osób straciło przy tym życie, w całej stolicy naliczono ok. 40-60 ofiar. Świadkowie (którzy de facto stanowią, szacunkowo, ponad trzydzieści osiem procent populacji Miasta) potwierdzają też, że z chwilą eksplozji światła wszystkie golemopodobne potwory zastygły tam, gdzie wtedy się znajdowały. Co ciekawe, niektóre do dziś stoją nieruchomo w mało uczęszczanych miejscach. Ponadto znaczna część, bo około siedemdziesięciu jeden procent świadków, utrzymuje, że wraz z gargulcami widziała „czerwoną górę mięsa, śmiejącą się i machającą anorektycznymi kończynami oraz strzelającą w ludzi i budynki kulami ognia”. (...)
Podejrzewamy też, że zamieszani w to mogą być tajemniczy, zakapturzeni osobnicy o prostych, acz przerażających maskach, przechadzający się bez celu ulicami Miasta. Miało to miejsce na kilka dni przed NŚU. Mroczne postacie zachowywały obojętność wobec otoczenia, jednak stawiały niezwykle skuteczny opór przy próbach obezwładniania ich przez Straż Miejską. Przynajmniej dla jednej ze stron zawsze kończyło się to śmiertelnie. Co dziwniejsza, nieliczne ciała tychże osobników w tajemniczych okolicznościach znikały przy wszelkich okazjach polegających na pozostawieniu ich bez opieki. Do dzisiaj nie zachował się ani jeden okaz... (...)
-- Prof. dr hab. Joseph Miltovic, Lux in obscura, fragmenty
„Znowu zasnąłem z kobietą. Tym razem świadomie. Zaraz otworzę oczy. A jeśli się okaże, że nieświadomie pozwoliłem sobie na coś jeszcze...”
Otworzył.
Nic.
Podniósł się.
I dalej nic.
Był zupełnie sam.
„Izolda? Gdzie ją wywiało znowu?”
Nie zastanawiał się zbyt długo. Chwilę siedział na łóżku. Obmyślił sobie plan na tę noc. Naszła go pewna idea.
Sprawdził stan sakiewki przy pasie, czy aby Opiekunka nie wpadła na pomysł zrobienia dla siebie zakupów w warzywniaku. Upewnił się też co do sprzętów. Wstał, opuścił mieszkanie. Nie zakluczył drzwi. I tak nie było co stąd ukraść, a jedzenia Garrett nigdy nie miał za dużo i wszelkie zapasy zawsze trzymał przy sobie. Zbiegł na dół i wyszedł z kamienicy.
Prosto w narastającą czerń Miasta.
***
Poszczególne oddziały Wielkiego Uniwersytetu im. Adama Smithsona stały bardzo blisko siebie na wielkiej, ogrodzonej dwumetrowym murem połaci terenu w Starodalach. Można tu było studiować wszystko, w Mieście instytucja ta nie miała sobie równych, nie istniała żadna konkurencja. Stąd też w nazwie „Wielki”. Uczelnia była zorganizowana w ten sposób, że wszystkie nauki - poza trzema kierunkami - pobierało się w jednej budowli. Kształtowali się tu tylko najbogatsi - i to też był jeden z powodów interwencji Garretta. Ale nie jedyny.
„Normalnie odczuwam wstręt, kiedy widzę tych wszystkich tłustych burżujów, nie jest on jednak na tyle wielki, bym nie mógł się do nich zbliżyć i pozbawić ich sakiewek. A już zwłaszcza, kiedy śpią. Kampus z naiwnymi żakami będzie jednak tylko pobocznym celem. Głównym natomiast... biblioteka. Podobno, nie wiedzieć czemu, zbudowali ją pod ziemią, jak piwnicę. Dlaczego tak? Czy trzymane są tam aż tak ważne tajemnice? Jak więc wygląda codzienna nauka przeciętnego studenta? Od zawsze mnie to ciekawiło. Pewnie znajdą się tu jakieś cenne, białe kruki - wiele ludzi dałoby sobie za nie uciąć to i owo, ale mogą oni liczyć co najwyżej na dekapitację... Może mi uda się to zmienić. I dowiedzieć czegoś ciekawego - powoli kończą mi się pomysły na miejsca do obrobienia. A wraz z nimi pieniądze na opłacenie czynszu. Ech, nigdy nie ucieknę od tego problemu...
Kiedyś, ze względu na status społeczny, nie mogłem pozwolić sobie na wstąpienie w te nowobogackie szeregi. Teraz będę mógł to zrobić, wykorzystując wiedzę, jakiej bym tu z pewnością nie otrzymał.
Tajemną wiedzę. Prosto od Opiekunów.”
Noc była bezwietrzna. Byłaby też zupełnie cicha, gdyby nie odległy szum tych ulic metropolii, które nigdy nie zasypiały. Wielki obszar uniwersytecki, z kilkoma średniej wielkości budynkami, dawał poczucie pustki, mimo otaczającej zewsząd architektury Starodalów.
Garrett stał w tej chwili w cieniu gospody „Xerox”, popularnej pijalni studentów. Zastanawiał się nad sposobem pokonania muru po drugiej stronie ulicy. Stwierdził, że specjalne rękawice ani łuk nie są do tego potrzebne. Podszedł do niego. Podskoczył, chwycił się górnej krawędzi, podciągnął i przykucnął na górnej krawędzi, wykonując wszystko w przeciągu sekundy.
W oddali widać było główny budynek uczelni, prostopadły względem muru pod Garrettem. Równolegle stały natomiast trzy mniejsze oddziały. Kampus uniwersytecki, rozmiarem średni względem pozostałych budowli, położony był jeszcze bardziej na prawo z perspektywy złodzieja. Przed nim samym zaś zaczynał się park z latarniami i żywopłotami. Gdzieniegdzie z trawiastej powierzchni wyrastało kilka fontann, pluskających nawet w nocy. Okalający cały teren mur miał, patrząc z lotu ptaka, kształt prostokąta i nie posiadał wieżyczek. Garrett dostrzegał nieliczne ruchy jakichś osobników.
„No no, żeby nawet uniwerek miał czynną, nocną ochronę. Zapewne nie bez powodu. Coś czuję, że nie będę żałować wyprawy tutaj.”
Zeskoczył z muru, żeby nie zostać zauważonym - był przecież na widoku. Postanowił przejść przez labiryncik półtorametrowego żywopłotu w pobliże głównego oddziału. Był kiepsko oświetlony, Garrett widział jednak, że tutaj również kręcą się strażnicy. Ruszył po trawie w jeden z korytarzyków w nadziei, że nie zaprowadzi go w ślepą uliczkę.
Patrolujący trzej mężczyźni nie mieli ze sobą zbyt dobrego kontaktu wzrokowego ani słuchowego. Gdyby jednak Garrett zrobił hałas, usłyszeliby go wszyscy. Mijał niskie, drewniane ławeczki, mając głowę nisko i co jakiś czas podnosząc ją w celu lepszego rozeznania w sytuacji.
Zatrzymał się w miejscu, gdzie za narożnikiem pojawiło się skrzyżowanie „T”. Nasłuchiwał. Tak jak podejrzewał, z naprzeciwka nadchodził jednoosobowy patrol. Na szczęście na skrzyżowaniu skręcił w swoje prawo. Garrett podążył za jego plecami. Co prawda strażnik miał na sobie kaftan kolczy, jednak na lewym ramieniu nosił pionowo coś bardziej nowoczesnego.
Arkebuz.
„A myślałem, że czarny proch to broń heretyków z czasów Karrasa. Najwyraźniej, za odpowiednią cenę, można uniknąć likwidacji. Zapytam później Marlę, czy coś takiego podpada pod kontrabandę.”
Wtedy spostrzegł, że idą w ślepy zaułek.
Nie wiedziałby o tym, gdyby jego koniec nie był podświetlony przez jedną z latarni. Strażnik za chwilę musiał zawrócić. Korytarzyk był zbyt wąski, żeby móc przylgnąć do roślinnej ściany z boku i przepuścić go niezauważenie. Byli już bardzo blisko. Złodziej nie miał wyjścia.
Wyciągnął pałkę i zaatakował.
Powstrzymał mężczyznę przed głośnym upadkiem, położył go powoli na ziemi.
„No, niezłe cacko, ci powiem. Niestety dla mnie bezużyteczne. Chociaż proch i kule przydadzą się kiedyś. Może.”
Odpiął z pasa niewielkie woreczki ze wspomnianą zawartością. Wstał od nieprzytomnego ciała.
„Muszę bardziej uważać.”
Wrócił się do skrzyżowania. Niedługo wyszedł z ogrodu bez napotykania pozostałych dwóch strzelców. Zauważył niedaleko boczne drzwi do głównego kompleksu.
„Za dużo światła! Mógłbym spróbować je otworzyć za plecami patroli przy budynku, ale wtedy i tak nie miałbym pod kontrolą tych z labiryntu. Zresztą ktoś może być w środku. Jeśli w dodatku wejście jest zakluczone, to w ogóle nie ma o czym gadać. Od biedy mogę ogłuszyć cały ogród i wtedy spróbować, ale to ostateczność. Na pewno istnieje inne wejście.”
Skradał się w prawo. Chciał później odbić w lewo, na tyły budynku, które - jak widział wcześniej - były słabo oświetlone. Szedł w cieniu. Miał strażników po obu stronach, w tym jednego za żywopłotem.
I wtedy coś mu stanęło na drodze.
- MIAU!
Śliczny, szary kotek miał trochę wystraszone, wielkie i zielone oczy. Garrett nie miał pojęcia, skąd się wziął, panicznie skulił się pod „żywym murem” i szybko ruszył do przodu, byle dalej od zwierzaka. Kocur uciekł w lewo, komentując gwałtowność złodzieja dodatkowym pomiaukiwaniem.
„Cholerny zdrajca!”
Skulił się pod żywopłotem, okrywając dokładnie peleryną. Arkebuzerzy za nim zainteresowali się hałasami. Zza narożnika uniwerka wychylił się kolejny strażnik. Stali i zastanawiali się nad źródłem przerażenia u czworonoga. Obserwowali otoczenie. Garrett wiedział, że lepiej się teraz nie ruszać. Mimo cienia, każdy ruch mógł zostać zauważony.
- Ha ha, głupi sierściuchu! Nie strasz nas! Tu się pracuje.
Wszyscy strzelcy ryknęli śmiechem.
„Najwyraźniej niczego nie podejrzewają. W dodatku nie posiadają stosownych kwalifikacji. To aż dziwne przy takim wyposażeniu. Nawet do zwykłego chodzenia w kółko trzeba mieć trochę oleju w głowie...”
Garrett wykorzystał wesoły nastrój i oddalił się, powoli skradając pod zieloną zaporą. Nieco później odbił w lewo, na kolisty, kamienny placyk. Jego słabe oświetlenie wynikało z zepsutej latarni, jednej z dwóch w tym miejscu. Miał teraz po lewej otwarte drzwi do wnętrza największej z budowli. Chwilę nasłuchiwał i wypatrywał czegokolwiek na parterze. Zaraz wszedł do środka.
Na ścianie po prawej, w gablotce wywieszono spory plan całej infrastruktury uniwersytetu.
„Tak jak myślałem.”
Zbliżył się do niej, wyjął płachtę, zwinął ją w rulon, zawrócił.
„ I w ten sposób zaoszczędziłem na kupnie mapy.”
Wyszedł tymi samymi drzwiami, co wcześniej.
Znowu spotkał swoją włochatą zmorę.
Tym razem kot siedział na tylnych łapach, naprzeciw wyjścia. Miał zdziwiony i zaciekawiony wyraz pyszczka.
- Czego chcesz, zdrajco?
Zwierzę nawet nie drgnęło, dalej było wpatrzone w złodzieja. Ten, lekko pochylony, udał się na wprost, omijając kota.
„Heh, zawsze znajdzie się jakiś cichy wyjadacz studenckich śniadań. Pewnie codziennie go tu dokarmiają.
Niektóre zwierzaki mają lepiej niż ludzie...”
***
„Danie główne zostawię sobie na... deser. Osławioną bibliotekę obrobię na samym końcu. Mam najlepiej oprawioną mapę, jaką widziałem, w dodatku jest drukowana… Teraz pójdę do tych trzech wydziałów, w których są głównie sale doświadczalne. Być może nie będzie tam nic, co cenne, a co mógłbym wziąć ze sobą - z naukowej aparatury mogliby skorzystać co najwyżej producenci narkotyków. Ale pewnie będzie za ciężka. Poza tym nie wspieram tego naćpanego w przenośni i dosłownie biznesu.”
Wydział Fizyki, Wydział Biologii i Wydział Magii nie stanowiły szczególnie wysokich budowli. Były raczej niewielkimi, dwupiętrowymi halami z dodatkowymi pomieszczeniami, na przykład składzikami i pokojami dyżurnymi. Budynki połączone były z uniwersytetem za pomocą wiszących, drewnianych łączników, opartych na kolumnach pod nimi. Ostatni wydział, w przesadzonej opinii publicznej, dorównywał ekscentrycznością kierunkom artystycznym pod patronatem Xaviera van Cassosteina, słynnego (według niektórych) malarza-abstrakcjonisty, jednego z siedmiu Starych Mistrzów. Przeciętny arystokrata, dla którego liczyła się głównie przyziemność, nie podchodził zbyt poważnie do zjawisk paranormalnych. Natomiast Garrett wiedział już od dawna, że nie należy ich ignorować…
Pojedynczy strażnicy maszerowali brukowanymi ścieżkami między budynkami, wszyscy uzbrojeni w długą broń palną. Kilka latarni oraz zamknięte na klucz drzwi nie przeszkodziły złodziejowi w dostaniu się do środka budynków.
Wnętrze Wydziału Fizyki, podobnie jak jego sąsiadów, nie było patrolowane. Wystarczyło nie robić żadnego hałasu, by móc spokojnie poszukać przedmiotów do zabrania. Garretta nie interesowały jednak żarówki i świece porozstawiane na stołach, ani akumulatory i cewki, transformator, ani nawet miedziany solenoid. Wypatrzył tylko srebrną monetę pod krzesłem należącego do jednego z rzędów, uszeregowanych pod ścianą.
Kiedy przemieścił się do trochę przypominającego szklarnię Wydziału Biologii, od razu wyczuł, że zdecydowana część sprzętu... żyje. Rosły tutaj rośliny zarówno doniczkowe, jak i te zasadzone na stałe w specjalnie przygotowanych poletkach z ziemią i trawą. Na stołach zostawiono futerały z przyrządami do krojenia oraz nietypowy przedmiot - mikroskop. Złodziej przypatrzył się mu i stwierdził, że nawet jeśli sam w sobie nikomu się nie przyda, to przynajmniej jego soczewki okażą się dosyć cenne. Ściągając urządzenie ze stołu musiał uważać na wysoki, mięsożerny kwiat, niespokojny od momentu wyczucia intruza.
Wydział Magii okazał się być ściśle powiązany z alchemią - najwyraźniej obsługa alembików, moździerzy, retort, kolb oraz rurek wiodących we wszystkie strony zabierała żakom więcej czasu, niż kumulowanie kosmicznej energii. Niewielu zresztą posiadało nadnaturalne zdolności duchowe. Kierunek stanowił po prostu pierwszy krok na drodze do powstania konkurencji dla Bractwa Dłoni, którego siedziba znajdowała się poza murami Miasta. Alchemia, oczywiście, była powiązana ze specjalnymi formułami i zaklęciami magicznymi, ale tylko nieliczni potrafili tutaj w pełni wykorzystać ich potencjał. Ostatecznie wychodziło na to, że uczelnia zwyczajnie nadała kierunkowi szumną nazwę dla zyskania rozgłosu. Mimo wszystko uwagę mistrza złodziei zwróciły cztery przezroczyste pojemniki - z palącym się mimo braku powietrza ogniem, bulgoczącą bez powodu wodą, niepokojąco drżącą ziemią oraz zaklętym mini-huraganem. Oświetlane były od czasu do czasu przez przelatujące świetliki, znane Garrettowi z pogańskich terytoriów. Zajrzał on do gastronomicznego składziku, gdzie przywłaszczył sobie drogocenny cynamon, paprykę, kawior i trochę mniej warte sól, cukier i koprę.
„Oni tego używają do praktyk? Z ich próżnością jest gorzej, niż myślałem.”
Opuścił ostatni z trzech budynków, udając się w cień. Jak dotąd nie napotkał specjalnych trudności ze strażą. Poszedł dalej, w kierunku kampusu. Potrząsnął sakiewką przy pasie.
„Jak tak dalej pójdzie, to kradzież złotych monet wyjdzie z użycia.”
***
„Ci, którzy tu mieszkają, muszą płacić za fakt, iż nie tracą czasu na dojazd na uniwerek. A dzisiaj zapłacą dodatkowy, jednorazowy podatek od nieuważania na złodziei. W sumie to nie rozumiem tych ludzi, Miasto nie jest chyba aż tak duże, żeby przebywanie tu było konieczne. A mieszkają tu nie tylko cudzoziemcy, których zresztą za wiele tu nie uświadczysz. Więc - o co chodzi? To jakiś przymus? Czy może kolejna forma wywyższenia się ponad innych?”
Okrążył od prawej budynek kampusu, by nie narazić się na zauważenie przez strażników strzegących oświetlonego wejścia. Dobrze wiedział, że próba wkroczenia do wnętrza w tym miejscu byłaby co najmniej nie w jego stylu. Dotarł na przestrzeń między tylną, dłuższą ścianą a murem oddzielającym cały obszar od reszty Starodalów. Spojrzał w górę. Ponad nim nie było żadnej przyzwoitej powierzchni do wbicia strzały linowej, czym lekko się zaniepokoił. Dostrzegł stalową, pionową rurę, która kończyła się na rynnie na samej górze. Bardzo blisko balkonu łączącego dwa mieszkania.
„W sumie... można i tak.”
Chwycił ją i zaczął się wspinać, opierając podeszwy butów o kamienną ścianę. Starał się nie robić przy tym hałasu. Jednocześnie odnosił wrażenie, że im jest wyżej, tym czuje większe ciążenie w dół. Ale już nieraz radził sobie w podobnych sytuacjach, niemożliwych do przejścia dla ludzi ze skrajnym lękiem wysokości.
Doszedł na szczyt i z gracją skoczył w prawo, na balkon. Przez pierwsze drzwi nie dobiegały żadne dźwięki. Był to dobry znak, chociaż i tak utrzymywał włamywacza w niepewności - jeśli ktoś tam śpi, może usłyszeć rozbrajanie zamka lub samo otwieranie wejścia. Garrett zajrzał przez okno bliższego mieszkania - faktycznie, w łóżku leżała krótkowłosa dziewczyna. Jednak już od jakiegoś czasu słyszał istną kakofonię dźwięków, dochodzącą z pokoju po prawej, którego drzwi wychodziły na ten sam balkon. I które były otwarte. Zbliżył się więc do następnego okna, w którym paliło się światło.
Garrett ujrzał rzeczy, które kapłani Młotodzierżców uznaliby za gorszące.
A szamani Pogan - za starożytne obrzędy rytualne.
Całkiem spora grupa nowych przyjaciół bawiła się w najlepsze przy udziale przemyconego piwa, wina, wódki, whiskey, tabaki i tajemniczego, zielonkawego proszku. Wciągali, palili, mieszali z alkoholem, czynili z nimi to, na co nie pozwolili by sobie przy 1,3 promilach mniej. Do tego dochodziły wymiociny, niezamierzone całowanie się z nieznanymi wcześniej postaciami i skórzana piłka z wysmarowanym napisem „ŻYWIOŁAK ZJEBANEGO WIATRU”, odbijająca się co jakiś czas od każdego mebla i osoby. Nie była magiczna. Wszędzie wisiały papier toaletowy, pierze, bielizna, jedzenie oraz wszelkie możliwe kombinacje tych czterech...
„Ej! Też chcę być studentem! Już wiem, po co się tu mieszka, wszystko jasne! Ale żeby cynamon? Idioci! Szlag by was wszystkich!
Impreza trwa w najlepsze - to chyba ta druga, gorsza połowa - ale mimo wszystko przynajmniej jedna, dwie osoby wykazują jeszcze oznaki trzeźwości. Lepiej tędy nie przechodzić. Jednak z drugiej strony nie mam wcale lepszej alternatywy. Śpiąca królewna w mieszkaniu obok może i ma twardy sen, ale raczej niewiele jej brakuje do obudzenia się przez byle co. A może tylko stara się zasnąć?
Tak więc... mam problem. Dachem się raczej nie dostanę do środka. Co robić?”
Myślał nad rozwiązaniem, mimowolnie słuchając niewyszukanej lingwistycznie i etycznie piosenki. Dosyć długo rozważał. Po pół minucie stwierdził:
„Skoro wszystkie opcje są jednakowo niepewne... jest obojętne, którą wybierze się najpierw.”
„Wylosował” więc sobie pokój z dziewczyną. Przystąpił do otwierania zamka. Jednak wytrychy jakoś nie chciały obracać jego zębatek. W dodatku, jak wyczuł Garrett, były równo ustawione.
Drzwi najzwyczajniej były otwarte.
Zapomniał je sprawdzić, jak to miał w zwyczaju. Przystąpił więc do oburęcznego, powolnego i jak najcichszego przesuwania klamki w dół. Niestety - okazało się, że skrzypi ona przy najmniejszym nawet przemieszczeniu.
- Kurnaaaaa, ludzieee! Jak już musicie balować, to balujcie u siebie, do cholery!!!
Studentka z wewnątrz gwałtownie wstawała z łoża, by odpędzić niechcianego gościa. Garrett spanikował.
Z emocji zaczął uciekać do sąsiednich drzwi. Zatrzymał się przed nimi, opamiętując się w porę. To jednak nie rozwiązywało jego problemu. Był w kropce. Drzwi za nim się otwarły.
„Szlag!”
Za chwilę stało się.
Błysk.
Światło.
Biel.
Krzyk.
Przemykający cień.
Cisza. Która nastała szybko, choć nie od razu.
Garrett pojawił się na korytarzu trzeciego, najwyższego piętra kampusu. Szybko wszedł do następnego pokoju, po upewnieniu się, że nikogo w nim nie ma. Był otwarty na oścież i paliło się w nim światło świecy. Zgasił je i zaczaił się za framugą drzwi. Trzymał pod pachą… piłkę z napisem.
„Uff... Właśnie tak bawi się nieśmiała, ale nieprzewidywalna dusza towarzystwa. Za pomocą błysk-dymki. W burdelu, jaki tam mają, nie zorientują się nawet, co się stało. I w tym cynamonowym haju dojdą do wniosku, że to „żywiołak” eksplodował...
Ech, dlaczego pomysły przychodzą do człowieka z takim opóźnieniem? Przecież miałem tyle możliwości! Rzeczywiście należało wejść na dach i poszukać jakiejś klapy – a nuż się trafi. A nawet jak nie, to dałoby się stamtąd wleźć na inne balkony i tam szukać wejścia. Albo jeszcze inaczej - kiedy ta laska już wstała z wyra, trzeba było schować się za otwieranymi drzwiami i poczekać. Następnie użyć czegokolwiek - granatu błyskowego, pałki, nawet strzały mchowej wymierzonej w twarz... Z tamtego pokoju miałbym pewniejsze dojście na korytarz, bo nikt na pewno do niego nie przychodził. A z tym tutaj to nie wiem. No ale nic, mówi się trudno. Ze śmiechów, jakie słyszę, domyślam się, że prowizorka okazuje się równie skuteczna. Hehe, niesamowite, cholera...
Dobra, ja tu gadu-gadu, sam ze sobą zresztą, a przecież nie jestem tu bezpieczny. Oby nikt teraz nie szedł korytarzem...”
Otworzył szafkę blisko niego i schował żakom ich okrągłą zabawkę. Wymknął się z pokoju, skradając na prawo w źle oświetlonym korytarzu, po jasnozielonym dywanie położonym na kamiennej podłodze.
***
„Wysoki ten kampus, nie ma co.”
Znajdował się już na pierwszym piętrze, gdzie tak jak na pozostałych było pełno małych pokoików. Plądrowanie ich nie zajęło mistrzowi złodziei dużo czasu, choć do niektórych nie mógł się dostać ze względu na obecnych wewnątrz ćpunów, alkoholików i dziwkarzy-amatorów. Musiał też uważać na pojedyncze osoby przechodzące z rzadka od pokoju do pokoju. Garrett pytał sam siebie, czy każda noc jest tutaj taka wesoła. Był przecież piątek, dzień nie przeznaczony do robienia imprez - tak twierdzili Młotodzierżcy. Ich religia mówiła, że w tym dniu tygodnia wielki kafar Mistrza Budowniczego został rozkawałkowany przez ogon Szachraja, a on sam wygnany na pustynię. Tam bóg po trzech dniach zregenerował siły i stamtąd powrócił w wielkiej chwale. A wszystko to miało miejsce całe wieki przed powstaniem Miasta, kiedy na tych terenach rósł bujny las, którego wnętrze było wielkim i niezbadanym przez nikogo jądrem nieprzeniknionej ciemności...
Ukrył się w ciemnym kącie korytarza, by pijana parka mogła przejść dalej. Za ich plecami przekradł się do następnych drzwi. Według tego samego algorytmu okradał resztę pokoi: przystawał, nasłuchiwał, czy nikogo nie było wewnątrz. Jeśli coś słyszał, przechodził do następnych drzwi, jeśli nie - sprawdzał przepustowość. Kiedy były otwarte, otwierał powoli, obserwował i wchodził do środka, a przy zamkniętych dodatkowo otwierał po cichu zamek. Trochę inaczej wyglądała sprawa z wejściami od początku otwartymi na oścież – ale wtedy musiał się ustosunkować do każdego w sposób indywidualny.
Te były zakluczone. Garrett wytrychem w prawej ręce obracał zębatki zamka, tym w lewej przytrzymywał już ustawione w pozycji do otwarcia. Musiał się spieszyć, bowiem z korytarza za rogiem słyszał już…
- EEEEEEEEJ, heej, zaczekaj, baloniku, już ideeeę. Idę po żółwikaaaa, haaa!
…oraz zbliżające się ciężkie i nierówne kroki. Udało mu się w porę unieszkodliwić zamek i wykonać powoli wszystkie czynności niezbędne do dostania się do środka. Zamknął wejście. Było ciemno.
- No koleżko, wpadłeś!
Wystraszył się. Szybko podświetlił wolą obraz w prawym oku. Chciał dobyć noża.
- O, witaj! To ty jesteś tym dziwakiem spod dwunastki?
Zdziwiony Garrett błyskawicznie wpadł na pomysł rozpoczęcia blefu.
- Ja? Dziwakiem? Dlaczego niby?
- Przecież widzę. Czemu się tak ubrałeś? Wychodzisz na jakieś włamanie?
- Nie... Na imprezę na trzecim.
- Heh, no to się nieźle spóźniłeś, chłopie. Znając tych imbecylów, pewnie znowu nie będą w stanie zrobić aftera. Poza tym chyba cię nie lubią, wiesz?
Złodziej wypatrzył w ciemnościach siedzącego na łóżku pod ścianą naprzeciwko, łysego gościa w okrągłych okularach.
- W tym stroju nie zrobisz na nich wrażenia. Ale spoko, ja nic nie mam do ciebie. Możesz tu zostać.
Nagle wokół całego pokoju zapaliły się świeczki. Wszystkie. Umiejscowione były na stole, na stoliku nocnym, na półkach z książkami, nawet na jedynym w pokoju łóżku. Nie zmieniało to faktu, że pomieszczenie i tak było dosyć ciemne.
- Hmm, przytulne klimaty.
- Oczywiście. Cieszę się, że ci to odpowiada. Normalnie wiara nie lubi tu wchodzić, za mną też nie przepadają. Tylko trochę bardziej się boją mnie niż ciebie, nie wiedzieć czemu.
Złodziej domyślał się, dlaczego.
- Poza tym nie lubię takich imprez. Wolę czytać książki. Wiem, że to dziwne, ponure, przykre, aspołeczne, mało atrakcyjne i co tam chcesz. Ale akurat ty mnie rozumiesz.
- Rozumiem...
- Jak masz na imię? Garrett?
- Yy, tak. Jak zgadłeś?
- No wiesz, trochę już tu mieszkamy, prawda? OK, czyli dobrze zapamiętałem. Ja nazywam się Felix, jeśli mnie nie kojarzysz.
- Hm, nie pytałem nigdy o twoje imię. Dobrze wiedzieć, Feliksie.
Okularnik uśmiechnął się. Po rozświetleniu mieszkania okazało się, że właściciel jest czarnoskóry, więc zapewne pochodził z daleka. Mimo dosyć ciamajdowatego wyglądu sprawiał wrażenie pewnego siebie, pana najbliższej okolicy. Było w nim coś demonicznego. Złodziej dostrzegał w jego oczach nienaturalny wzrok.
- Powiedz mi jedną rzecz, Felix. Gdzie kupiłeś te świeczki?
- Hahah, tak, to dobre pytanie. Chociaż niezupełnie - powinieneś zapytać: jak to się stało, że zapłonęły.
- Nie chciałem być taki prostoliniowy.
- Heh, no patrz, nie jesteś taki głupi, jak mówią. Reszta naszych kumpli zapytałaby: „Co to kurwa było?”. Dobrze, że nie tylko wyglądem się wyróżniasz.
Wygląd, pomyślał złodziej. Czy on jest ślepy i głuchy? Nie widzi mojego łuku? Nie słyszy, że głosu dwudziestolatka to ja nie mam? W dodatku ten wystrój wnętrza. I poza, w jakiej siedzi na łóżku, po ciemku, w czasie, gdy inni urządzają libację. Mówcie sobie, co chcecie, ale gość jest zdecydowanie dziwniejszy ode mnie...
- To co z tym światłem?
- Zanim ci odpowiem, ja ci zadam pytanie. Jak udało ci się otworzyć drzwi? I po co zresztą?
- ...Były poluzowane. Jakieś takie niedomknięte. Sam możesz sprawdzić.
- Hmm, zastanawiające. Ale dobra, wierzę ci, nie chcę się teraz ruszać z wyra. A po co tu wszedłeś?
- No więc... podobno masz dobry towar.
- O, ty też bierzesz?
- Wszyscy biorą...
- No patrzcie go. Faktycznie, dobrze trafiłeś. W sumie, nie zaszkodzi mi cię poczęstować. Weź trochę.
Wskazał na stolik przy łóżku. Złodziej podszedł i zauważył jasnozielony proszek podobny do cukru - ten sam, co dwa piętra wyżej przerabiał Dzień Budowniczego w pogański trans chaosu. Garrett nie mógł uwierzyć w to, jak sprawnie wymyśla na szybko nowe kłamstwa, udając faceta o nieco ciemnym umyśle. I że Felix dalej widzi w nim rówieśnika.
- Nie weźmiesz od razu?
- Nie, teraz nie mam ochoty - nasypał nieco do jednego z drewnianych pojemniczków na stoliku i schował. - Później strzelę sobie w pokoju. Przyszedłem, bo mi się nudziło.
Mistrz złodziejskiego fachu podejrzewał, że to właśnie narkotyk napędzał tą kuriozalną historię.
- Rozumiem. Czyli już nie idziesz na imprę.
- No to jak z tymi świecami?
- Lubisz książki, Garrett?
- Nie odpowiadaj znowu pytaniem
- Zaraz się wszystkiego dowiesz. Lubisz?
- Hmm... Tylko drogie egzemplarze.
- Ha! Ciekawe. Niby konkretny, a jednak ogólny gust. Oryginalny koleś z ciebie, nie powiem. To się dobrze składa. Zobacz, co tu mam.
Garrett zbliżył się do łóżka okularnika, na którym postawione były niewielkie stosy literatury. Podniósł jedną i otworzył. Książka napisana była w jakimś tajemnym języku, zawierała miniatury z wizerunkami potworów oraz dziwne schematy.
- To „Occuli ardeo”. Bardzo ładne wydanie. Używam jej jako podręcznika.
- Co przez to rozumiesz?
- Chodzi mi o to, że pewnych rzeczy nie uczę się na wykładach. Największy uniwerek na świecie, a mimo to ubogi, jak chodzi o wykłady. A szkoda.
- Czego się z niej uczysz?
- Zapalania świeczek. Siłą woli. I nie tylko tego.
- Hm. Skąd masz tą książkę?
Felix odpowiedział ciszej niż zwykle.
- Z Biblioteki.
Musiałoby to brzmieć śmiesznie w uszach niezaznajomionego obserwatora.
- Aaaa. Dostałeś się tam?
- Powiedzmy.
- Możesz uściślić?
- Nie bardzo. Aż tak dobrze się nie znamy.
- Heh, rozumiem. Co jeszcze tu masz?
- Różne takie. „Wieki stare”, „Myśli Szachraja”, „Bella virginali limes”...
Koleś nie tylko jest dziwny, pomyślał Garrett. Jest też co najmniej stuknięty. Wygląda na to, że na boku praktykuje czarną magię, i to na własną rękę. W dodatku pomaga sobie narkozą. Pewnie był szykanowany przez tutejszą społeczność ze względu na kolor skóry. Następnie uznał siebie za nieudacznika i teraz szuka alternatywnych dróg rozwoju. Hm. Nie wiem, nie znam się na tym i nie mam zdania, ale wygląda mi on na typowego "niebezpiecznego amatora". Jeśli nie odróżnia ludzi jednych od drugich, to powinien sobie dać z tym spokój. Przynajmniej dzisiaj.
Postawa i wyraz twarzy Felixa sprawiały wrażenie, jakby był coraz bardziej śpiący. Jednak ton, w jakim przemawiał do Garretta, zupełnie na to nie wskazywał i biła od niego pewność siebie. Wyglądało to nienaturalnie. Złodziej był przekonany, że to są właśnie efekty działania zielonkawej substancji.
- Wiesz, mimo wszystko chciałbym się dostać między jej regały.
- Mówisz o Bibliotece? Nie ty jeden byś chciał. To raczej nie jest możliwe. Ale jesteś w porządku, więc mimo wszystko powiem ci coś.
Odruchowo, lecz niepotrzebnie rozejrzał się po pokoju.
- Nawet tam nie byłem. Dzieła, które tu mam, nabyłem, można by rzec, od pośrednika. Mogę je niestety pożyczać na bardzo krótki czas. Żeby ci w Biblio się nie skapnęli.
- Tyle książek „na chwilę”? Jak szybko je czytasz?
- Hehehehe… Ujmę to tak: wiedza z „Occuli ardeo” pozwala pochłaniać wszelką inną wiedzę w ułamku sekundy.
- …
- Zainteresowany?
- Raczej nie. A czy jest szansa, żebym ja też mógł coś „pożyczyć”?
- Hm. Jaki tytuł cię interesuje?
Cholera, myślał Garrett, jaką książkę miał wtedy ten szajbnięty nekromanta z Portu Dziennego? Wtedy, kiedy przechadzałem się dachami do Strażnicy Anioła?
- Hmm… No więc… To pewnie tylko plotka, ale chodzą słuchy na drugim piętrze, że mogą tam trzymać nawet „Księgę Popiołu”.
Felix błyskawicznie spojrzał na niego wzrokiem takim, jakby nie był człowiekiem.
- Że jak?! Tutaj?! U nas?! Nie wierzę!
- Akurat ty mógłbyś potwierdzić tą informację.
- Czekaj, moment. Kto zna tą księgę? Kto o niej mówił?
- Hmm, jacyś czterej goście piętro wyżej. Gadali o tym w jednym z pokoi, przy piwku.
- Cholera, skoro przy piwie, to pewnie są najbardziej trzeźwymi osobami w budynku. Czyli mogą mieć rację! Znasz ich?
- Nie, nawet ich wyglądu specjalnie nie kojarzę.
- Chłopie, rusz ty się czasem spod tej dwunastki. Ogarniaj, co się dzieje, to będziesz rozpoznawał ludziska.
- I kto to mówi…
- Daj spokój, ja medytuję tylko wieczorem. Wtedy organizm jest najbardziej zmęczony, więc najlepiej pochłania energię wszechświata. To mi pozwala na nowo odbudować jej pokłady po całym dniu pracy. Inaczej nie wprowadzisz do swego wnętrza pokoju i harmonii.
- …
- No dobra. Wydaje mi się to niemożliwe, żeby to dzieło było właśnie u nas, ale nie darowałbym sobie, gdybym tego nie sprawdził. Postaram się o nią zapytać… pośrednika. Ale dopiero jutro. Cholera, dopiero jutro!
Wtedy już będzie za późno, pomyślał Garrett. Muszę coś wymyślić.
- Właściwie to czemu się interesujesz „Księgą Popiołu”, Garrett?
- Nie nią samą, bardziej interesuje mnie poznanie prawdy na jej temat. Lubię takie zagadki. Na pewno nie ma sposobu na to, żeby dostać ją dzisiaj?
- Nie, z góry mówię, że to niemożliwe. I wolę nie zdradzać szczegółów, dlaczego. Ale…
- Tak?
- Jak chodzi o Główną Bibliotekę, to wiem tylko, że rektor uczelni ma tam wstęp. Poza tym nie wiadomo, gdzie ona jest ani kto normalnie tam przebywa. Ktoś przecież musi. Jakiś bibliotekarz, konserwatorzy, sprzątaczka… Nie wierzę, żeby…
- Ej. Co ci jest?
- …żeby pozwolili… kurzyć się… tylu… skarbom…
Okularnik opadł powoli do tyłu, uderzając lekko głową w ścianę. Zastygł w nieładnej pozie.
- Ej, Felix. Felix!... Stracił przytomność. Ciekawe, czy na zawsze.
To pewnie wina tego specyfiku – myślał, chowając nowe książki do sakwy – Ale nie, żeby zależało mi na jego ratowaniu. Po przebudzeniu mógłby już nie widzieć we mnie tego „Garretta spod dwunastki”. No i mam teraz kilka zakazanych ksiąg do zgarnięcia…
Ksiąg, które normalnie leżą w bibliotece, a z których nie korzysta się na wykładach. Więc po co są tam trzymane? I czy jest to... całkowicie legalne? Okultyzm nie był chwalony na ostatnim kazaniu w Katedrze św. Edgara... I skoro nawet ja o tym słyszałem, to o czymś to świadczy...
Tu zwyczajnie coś śmierdzi.
Przywłaszczył sobie również całość narkotyku ze stolika, tworząc działki za pomocą pobliskich pojemniczków z drewna i chowając je.
„Jak dotąd nie zebrałem zbyt dużo monet. A ci wszyscy studenci biedni nie są, skoro stać ich na używki. I książki. Jeszcze trochę i złoto naprawdę wyjdzie z użycia!”
Upewnił się co do uporządkowania łupów trzymanych przy sobie, ponieważ zaczęły mu już nieźle ciążyć. Następnie podsłuchał kroki kogoś idącego korytarzem. Po ich oddaleniu się, Garrett wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
I wtedy wszystkie świece zgasły.
Choć złodziej już o tym nie wiedział.
***
Strażników nie było przed wejściem. Najwyraźniej postanowili sprawdzić hałasy na piętrach, choć nie było to specjalnie w ich interesie. Mogli też zostać na dłużej, dołączając się do pijatyki.
Tym lepiej dla Garretta. Złodziej wyszedł bez problemu z kampusu, standardowymi metodami przedostał się między Wydziałami do największego kompleksu uniwersyteckiego. Przez to samo wejście, co wcześniej, przy skradzeniu planu. Nie napotkał kota.
„Felix określał podziemie jako ‘Główna Biblioteka’. Gdyby była jedyną stojącą na tym terenie, nazywałaby się raczej ‘Podziemna Biblioteka’, ‘Tajna Biblioteka’ lub po prostu ‘Biblioteka’... Więc jest ich więcej?”
Wszedł za drewniany murek tworzący ladę portierni. Usiadł pod nim, żeby właśnie idący w pobliżu patrol go nie zauważył. Wyciągnął mapę. Widział jej detale dzięki światłu lampy elektrycznej wiszącej na ścianie przed nim.
„No dobra, jest tu Biblioteka Studencka, pomieszczenie wielkie tak samo jak aula do przemówień. Ale Głównej tu nigdzie nie widzę. To chyba nie jest jedno i to samo? Tym bardziej, że wisi nade mną klucz do tej na planie… Taka ładna mapa, a jednak coś ukrywa. Hm.
Niby rektor może się dostać do interesującego mnie miejsca. A pomieszczenia profesorskie znajdują się na ostatnim piętrze.”
Przejrzał dokładnie cały plan, gdyż wcześniej nie poświęcił mu szczególnej uwagi. Sale wykładowe nie wydawały mu się szczególnie interesujące – niby co miało tam być cennego? Kreda? Mimo to chciał zajrzeć do nich. Dla zasady.
Gdy nie było nikogo w pobliżu, wstał i zebrał wszystkie klucze wiszące na tablicy naprzeciw niego.
„Ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz. A jak będziesz mieć dużo kluczy, to… zostaniesz klucznikiem? Nie, nie pasuje. Tak samo jak stosunek mojego stanu wiedzy o świecie do posiadanych teraz kawałków blachy.”
Wyszedł z oświetlonej kryjówki. Korytarz po prawej był bardzo długi, a lampy nie dawały dobrego widoku. Wisiały w zbyt dużych odstępach. Złodziej umiejętnie wykorzystał ten fakt, chodząc zygzakiem w kierunku schodów na górę po drugiej stronie. Mógł nawet pozwolić sobie na skulenie się przy ścianie, by strażnik z arkebuzem nie spostrzegł go, idąc korytarzem. Dodatkowo, kiedy minął Garretta, ten ogłuszył go. Przeszkadzałby w plądrowaniu wszystkich tych pomieszczeń, których drzwi wychodziły na korytarz. Zapewne zauważyłby też rażące braki w portierni. Jego ciało i broń zostały schowane w barku, którego wejście stanęło przed złodziejem otworem po zastosowaniu odpowiedniego klucza. Garrett gubił się mimo dokładnych oznaczeń na tych metalicznych wyrobach. Złodziejski mistrz sprawdził w obecnej lokacji, czym raczą żaków podczas przerw w wykładach. Jednak musiał obejść się smakiem – nie było tu cynamonu, papryki, kopry…
W pobliżu stała Studencka Biblioteka. Dostanie się do niej nie przysporzyło trudności, jakich można by spodziewać się po super-ściśle-tajnym pomieszczeniu. Hala ta sprawiała wrażenie, że jest źle wykorzystana, ponieważ zajmowała wielką powierzchnię, a nad nią znajdowała się wolna przestrzeń. Pustka była na tyle ogromna, że o tej porze nie widać było sklepienia, do którego przylegały stojące w rzędach kolumny. Wyglądało na to, że nikt nie przebywa w tym miejscu. Garrett przeszedł więc spokojnie do biurka starej jędzy zwanej zwyczajowo bibliotekarką. Zaczął wertować księgę na blacie będącą spisem dzieł dostępnych dla żaków i nie tylko. Jednak żaden tytuł niczego mu nie mówił - złodziej był zbyt słabo obeznany w świecie beletrystyki, by znać się na wartościach poszczególnych tytułów. Bądź też, żeby jakiekolwiek tytuły kojarzyć.
„Heh, przecież nie będę obczajał wszystkich regałów i sprawdzał, która książka się nadaje do zjuchcenia. Nie spieszy mi się, ale do rana nie doszedłbym nawet do ‘C’. Spadam stąd.”
Opuścił więc składnicę ksiąg z niczym. Trochę żałował, że wcześniej narzekał na brak łupów ze szlachetnych metali. W tej chwili mógłby wziąć z Biblioteki okładkę z jakiegoś drogocennego materiału, kartki z rzadkiego papieru, albo nawet jedwabną wstążkę służącą jako zakładkę. Jednak chciwość mistrza złodziei nie była wystarczająco duża tej nocy, by spędził w tym przerastającym jego inteligencję miejscu choćby minutę dłużej.
Szukał dalej. Pokoje były ubogie, jak chodzi o potencjalne łupy. Taki stan rzeczy miał się przez cały parter i aż trzy piętra. Garrett nieźle się przy tym wynudził, a monotonia całego włamania zaczęła być dla niego męcząca. W każdym razie musiał w międzyczasie unieszkodliwić kilku strażników. Nie mógł przy tym ułatwić sobie zadania poprzez zgaszenie źródeł światła - hałaśliwe rozbijanie lamp elektrycznych tylko utrudniłoby ogłuszanie. Po penetracji trzeciego poziomu budynku złodziej udał się na czwarty. Różnił się od pozostałych wyglądem, materiałami budowlanymi, ogólnie - przyjemniejszą atmosferą. To tutaj mieściły się gabinety profesorów, do których Garrett nie omieszkał zajrzeć. Na biurkach, w szafkach i półkach znajdował dokumenty, które mogłyby posłużyć jako… dowody w przeróżnych sprawach sądowych. Głównie łapówkarstwo, wyzysk na studentach i nielegalny handel tajemniczą literaturą.
„No proszę, proszę - więc arkebuzy to jednak kontrabanda! A najzabawniejsze jest to, że nikomu to nie przeszkadza. Belfry w ogóle nie liczą się z Zakonem Młota... Tylko szkoda, że nie przebywam tu na niczyje zlecenie. Mógłbym sporo zarobić na przechwyceniu kilku papierków. Ech, co nuda robi z człowiekiem...”
Opłacało się być cierpliwym. W każdym pomieszczeniu złodziej znajdował coś dla siebie - ozdobne pióra do pisania, obrazy, biżuterię, grube pieniądze. W końcu.
Ale nie zanosiło się na to, żeby był to koniec atrakcji.
Rektor uczelni, Joseph Miltovic, zdawał się być obecny.
„Coś słyszę z wewnątrz gabinetu. Czyżby doktorek o niepoliczalnej liczbie tytułów zarywał nockę?”
Zajrzał przez dziurkę od klucza. Faktycznie, pewien brodaty i łysy okularnik po pięćdziesiątce siedział przy biurku, naprzeciw wejścia. Był pochylony nad kartkami papieru i pisał coś, cały czas mówiąc do siebie przelewaną na papier treść.
„Nowe drzwi, solidny zamek. Otwarty, całe szczęście. Zobaczmy więc, czy przejdzie mój nowy i zarazem całkowicie nierozsądny numer.”
Zdecydował się na coś, co w żadnym podręczniku Opiekunów nie było chwalone.
Mimo siedzącego na wprost drzwi profesora powoli otwierał klamkę. Na dobrą sprawę była w tym pewna logika, ponieważ biurko stało w odległości aż sześciu metrów, profesor pochłonięty był pisaniem, a innych wejść do środka nie było. Powolny i cierpliwy, wręcz majestatyczny mistrz złodziei właśnie dokonywał niewiarygodnego czynu, bezczelnego w swojej bezpośredniości i prostocie. Bardzo delikatnie odchylał drewno, a milczące zawiasy jakby zmówiły się z intruzem, zdradzając właściciela pomieszczenia. Równie powolnie Garrett prześlizgnął się przez szparę w drzwiach, a stojąc już za nimi, począł je z powrotem domykać. Gdy już to zrobił, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i patrzył na doktora habilitowanego, moczącego kolorowe pióro w inkauście - bez odrywania wzroku od papierów przed sobą.
„Nie wierzyłem, że się uda. No cóż, cuda się zdarzają... A od ciebie, staruszku, mógłbym pewnie zajumać tak zacne informacje, że wybuchnąłby skandal nie z tej planety. Albo Dysku. Jak kto woli.”
Gabinet był zdecydowanie najbardziej ozdobnym pomieszczeniem. Każdy element wyposażenia był drogi - meble, obrazy, ogromny dywan w kształcie kwadratu, gobeliny, przyrządy do pisania. Nawet okulary na nosie brodacza. Ściana za nim dysponowała szeregiem prostokątnych okien. Z kolei on sam popijał kawę z ceramicznego kubka z napisem „Najlepszy szef w Mieście”... Będąc wewnątrz pomieszczenia, Garrett w miarę wyraźnie słyszał pomruki rektora. W tym czasie mistrz złodziejskiego fachu skradał się w lewo pod zaciemnioną ścianą, ponieważ zaciekawiło go niebieskie światełko po prawej stronie profesora.
Doktor dokonywał korekty niektórych z napisanych na brudno rozdziałów, czytając zawartość na głos. Garrett nie mógł powstrzymać się od dawania niemych komentarzy.
- „…nie byłyby w stanie wywołać niczego podobnego w tak ogromnej skali. Z kolei Zakon Mło…” Nieee, jak to brzmi, bogowie! To co prawda ich oficjalna nazwa, ale nie zaszkodzi dodać czegoś od siebie. „Z kolei Święty Zakon Młota Mistrza Budowniczego w Mieście postawił jasną tezę…”.
„Oto, w jaki sposób dokonuje się gloryfikacji. Zakłamane burżujstwo!”
- O, to brzmi nieźle! „Około siedemdziesięciu jeden procent świadków utrzymuje, że wraz z gargulcami widziała ‘czerwoną górę mięsa, śmiejącą się i machającą anorektycznymi kończynami oraz strzelającą w ludzi i budynki kulami ognia’ ”.
„Hahahahahahaha!!!”
- A o nich co mam napisać? Hm. „Co dziwniejsza, nieliczne ciała tychże osobników w tajemniczych okolicznościach znikały przy wszelkich okazjach polegających na pozostawieniu ich bez opieki. Do dzisiaj nie zachował się ani jeden okaz…”.
„No fakt, Egzekutorzy umieli o siebie zadbać. Szczególnie, jak chodzi o...”
Przyjrzał się światłu ze ściany.
„...glify?”
Zobaczył działający, odwrócony znak. Glif Drzwi.
***
„Eee... Co?
Jak to? Co to tu robi? Tak może być?
Przecież one wszystkie zniknęły już na zawsze. W dodatku ten tutaj jest przypieczętowany do góry nogami. O co tu chodzi?”
Monolog doktora nie ułatwiał złodziejowi znalezienie wyjaśnienia.
„No nic, może to tylko ozdoba. Taka magiczna. Hmm, niezbyt przekonujące to wyjaśnienie... Cholera, zamknij mordę, durny okularniku! Jeśli założymy, że te Drzwi prowadzą do tajnej skrytki za ścianą, to mi to nawet odpowiada. Tylko co ma z tym wspólnego ten czterooki ważniak? Czy zauważy, kiedy to aktywuję?”
- Hmm... A niech to! Zupełnie nic nie wiem na ten temat! Chyba wejdę do Indeksu.
Najważniejszy wykładowca zdjął i odstawił okulary, wstał i skierował się w stronę Garretta. Wykorzystując jego słaby wzrok oraz ciemności, złodziej ominął zagrożenie, mając pochyloną głowę. Od razu poszedł do biurka i za plecami profesora zabrał okulary i pióra do pisania, tworzące razem wszystkie kolory tęczy.
„Ten układ barw źle mi się kojarzy, nie wiedzieć czemu. Ale bryle są spoko. A co zrobi brodacz?”
Brodacz zwykłym, pewnym siebie ruchem dotknął glifu. Prostokątny kawał ściany bezgłośnie zamienił się w obłok niebieskawego dymu, w którym zniknął znak, a za chwilę również rektor. Po kilku sekundach znów pojawił się Glif oraz drewniana ściana.
„Dziwne są te Drzwi. Normalnie widziałbym, co jest po drugiej stronie. Ale to nic, skoro ten nie-Opiekun może z nich korzystać, to ja też. A pod jego nieobecność zwinę, w przenośni i dosłownie, zawartość tej mini-galeryjki. Hmm, te gęby to chyba byli rektorzy...”
Garrett pozbawił gabinet obrazów oraz wszystkiego, co cenne, a co dało się zabrać ze sobą. To, że wcześniej widział glif i przejście za nim, było zasługą Rytuału Akolity. Obowiązkowego i nieco uroczystego obrzędu Opiekunów, szczególnie ważnego dla Skrybów. Jak habilitowany go przeszedł, pozostawało tajemnicą.
Złodziej zaczął wyraźnie odczuwać ciężar swoich łupów. Głównie dzięki książkom Felixa i mikroskopowi. Nie zamierzał jednak zostawiać ich w niewidocznym miejscu, tak jak w zamku Bridgeshire'ów. Obciążony, podszedł do Glifu Drzwi.
Który nie reagował na dotyk Garretta.
„No co za łacherstwo!”
Nie mógł przedostać się tam, gdzie Miltovic. Chętnie posprawdzałby teraz biurko profesora w poszukiwaniu "dowodów zbrodni", ale ten mógłby wrócić w każdej chwili. Oślepienie i ogłuszenie go nie wchodziło w grę, bowiem w obecnej sytuacji habilitowany pozostawał jedyną osobą mogącą uruchomić glif. Garrett sprawdził tylko, co pisał podstarzały wykładowca. Odczytał na głos:
-
„Lux in obscura, czyli o obrotach sfer świetlistych. Największa tajemnica ulic Miasta”. Ha! Najwyraźniej nie wiesz, jaka gildia kryła się pod nimi. Biedni Zawietrznicy...
Usiadł w zaciemnionym kącie, przy ścianie z oknami za biurkiem.
„Tylko proszę cię, dziadku, nie nadużywaj mojej cierpliwości.”
Czekał. Po pewnym czasie znów pojawił się dym, a wraz z nim rektor. Brodaty podszedł do biurka i dziwił się, że nie ma jego okularów. Nie czekając, Garrett przekradł się za jego plecami w głąb otwartego jeszcze przejścia.
Mrok.
Wicher.
Szum.
Błysk.
Światłość.
I krok.
Złodziej nadepnął na drewnianą powierzchnię. Był to taras z barierką z tego samego materiału. Jeden z wielu.
Zaledwie ułamek w miejscu, w którym się znalazł.
„Tak, jak już wcześniej podejrzewałem. Jeden wielki indeks ksiąg zakazanych. Oto Główna Biblioteka!”
***
Bezkształtne przestrzenie między niejednolitymi regałami poprzedzielane były prowizorycznymi tarasami, pomostami, schodami i drabinami. Wielka liczba półek składowała niezliczone kroniki, spisy, opracowania, prozy, tomiki wierszy, podręczniki i poradniki - wszystko w wielu wydaniach i tłumaczeniach.
„Ładnie, ładnie. Na moje mechaniczne oko, hala zajmuje mniej więcej cztery piętra. Czyli tyle, co ta wielka przestrzeń nad Biblioteką Studencką! Jednak coś mi tu nie gra. Po pierwsze, po układzie pomieszczeń śmiem twierdzić, że Główna powinna znajdować się, patrząc od strony drzwi wejściowych, na prawo od gabinetu brodacza, a nie na lewo. Po drugie, nad Studencką widziałem jedynie pustkę, i to taką, że nie było widać końców filarów. Hm. Chyba nasuwa mi się pewien wniosek.
Tamten dziwny glif to nie Drzwi. To portyk teleportacyjny. Wnioskuję to na podstawie tej dziwnej rzeczywistości, w której przed momentem byłem. Nigdy nie słyszałem o teleportach Opiekunów, ale oni wiele rzeczy trzymali w sekrecie. Glif ten, dodatkowo, tworzy iluzję na całe to miejsce, sugerującą, że ponad nie-tajną Biblioteką nie ma nic. Z tego, co widzę na dole, w podłodze znajdują się kwadratowe dziury, przez które dostrzec mogę Studencką Biblio.
Ogólnie mówiąc - nieźle!”
Wyczuwało się spokojną atmosferę pracy i wkładu, jaki włożono w każde z napisanych dzieł. Hala miała swój urok. Tworzyły go chłodne powietrze oraz bezdźwięczne, niedostrzegalne przemijanie czasu. Garrett chciał zostać tu na dłużej - mimo faktu, że nie był zbyt oczytany.
Szum.
Jakiś głośno szeleszczący kształt przyfrunął do złodzieja z prędkością światła.
- DZIEŃ DOBRYYYYY!!!
Przed twarzą Garretta unosiła się... otwarta księga.
- Cholera! Ciszej, ty... czymkolwiek jesteś. To po pierwsze. A po drugie to dobry wieczór.
- ZANIM ZEJDZIEEEESZ, MIŁY GOŚCIU - dalej darła się nienaturalnym głosem księga - DO GŁÓWNEJ BIBLIOTEKIII WIELKIEGO UNIWERSYTETU IMIENIA ADAMA SMITHSONAAA...
Przestraszony złodziej przykucnął i przeszedł do cienia przy murze, żeby potencjalne, pobliskie osoby nie mogły go dostrzec. Książka i tak poleciała przed jego oczy.
- ...MUSISZ ODPOWIEDZIEEEEĆ NA JEDNO, PROSTE PYTANIEEE...
- A czy ja chcę brać udział w losowaniu nagród!?
- CO TO JEEEST: RANOOO MA CZTERY NOGIII, W POŁUDNIE DWIEEE, A WIECZOOOREM TRZYYY, POWTÓRZYYYYYYYYĆ???
- Debilko, przecież każde dziecko wie, że to człowiek!
- TAAAK! BRAWOOOO!!!
- I się tak nie ciesz, bo ci zatrzasnę tą frajerską okładkę...
- ZNAKOMITA, POPRAWNA ODPOWIEEEEEDŹ! ZAJĄŁEŚ DRUGIE MIEJSCEEEE W NASZYM RANKINGU, GRATULACJEEE!!! PODAJ SWOJEEEE IMIĘ!
- Yyy, hm. W sumie nie muszę się ukrywać. Niech znają swego „oprawcę” hehe. Garrett.
Na jednej ze stron jakieś niewidzialne pióro zapisało po kolei każdą literę imienia.
- ROZGOŚĆ SIĘ W NASZYCH SKROMNYYYCH PROGACH GŁÓWNEEEEJ BIBLIOTEKIIIII WIEEEELKIEGO UNIWERYTETUUUU IMIENIAAAA ADA-
Książka urwała, ponieważ zirytowany złodziej zatrzasnął ją oburącz. Księga odleciała bez pożegnania za jeden z odległych regałów.
- Świetnie. A ja nawet nie wiem, czy ktoś tu jest.
Garrett zaczął zmieniać miejsce pobytu, przechodząc tarasem na lewo.
„Jak się tu znalazła magiczna księga gości? Chyba się nie dowiem. Zresztą, profesorek mógłby dać jej jakieś trudniejsze hasło wstępu... I skromniejszy głos, przy okazji.”
Za sobą usłyszał krok.
- Do diaska, gdzie te okulary?
Rektor ponownie wkroczył do Biblioteki.
„Ech, miał kiedy wrócić. Może niepotrzebnie gwizdnąłem mu te bryle?”
Szukający szedł po tarasie za Garrettem. Ten był jednak daleko, więc zdążył ukryć się za regałem książek, przepuścić profesora i śledzić go w tym czterokondygnacyjnym labiryncie. O dziwo, nigdzie nie leżał nawet gram kurzu. Powietrze było tu niesamowicie czyste, współtworzyło kojącą atmosferę, dodatkowo potęgowaną przez granatowe światło przechodzące przez wielką rozetę w jednej ze ścian.
Przy jednej z barierek złodziej zatrzymał się. Stwierdził, że profesor zejdzie do miejsca tuż przy krótszej ścianie, które będzie stąd dobrze widoczne. Znajdowało się ono na wysokości pierwszego piętra i wyglądało na to, że właśnie tu, przy ladzie, wypożycza się księgi i dokonuje prac konserwatorskich. W każdym razie za dnia.
Bo teraz przesiadywał tutaj jedynie pijany strażnik. Habilitowany podszedł do niego, przechodząc między pulpitami.
- Ej ty! Wstawaj! Jak ty porządku pilnujesz!
- Yyy, no normalnieee - odpowiedział przepitym basem strażnik. - Porządek to ty masz w burdelu, nie tuuu...
- Coo? Jak śmiesz się tak do mnie odzywać!
- Ja jestem miś, ty jesteś miś, razem jesteśmy dwa misieee... Hje hje…
Wykładowca już chciał go spoliczkować, ale powstrzymał się.
- Ech, Benny, i tak nic nie zapamiętasz z tej kary... Jesteś żałosny.
„Benny! O cholera! Sie masz, brachu!”
Rektor przeszukiwał okolice lady, później pulpitów przed nią, jeszcze później poszedł dalej. Garrett zszedł wtedy na dół, do starego znajomego.
- Hejka Benny! Znowu zmieniłeś miejsce pracy?
- Yyy, nooo, wszędzie mnie nakrywają z moim piwkiem, nooo... - jego bas jakby posmutniał. - A ktoś ty?
- To ja, Garrett.
- Aaaaa! Wiem, wiem, to ty mnie ogłuszyłeś uu... yyy... gdzieeyy, kiedy?...
- Nieważne. Czy to ty „wypożyczasz” księgi dla Felixa?
- Uuuu, yyy, noo, tego… TAK, a co ci do tego?! Też chcesz?
- Nie, spoko. To może pozwolisz, że się rozejrzę, OK?
- Uuu, skoro chceeesz, ale tu nic nie maaa... Hik!
Mistrz złodziei zostawił Benny'ego w spokoju. Mógłby zorganizować arcyśmieszną rozmowę z tym niesławnym „komikiem”, jednak nie miał na to czasu - w pobliżu kręcił się Miltovic. Zajrzał więc do spisu książek i z ciekawości wyszukał „Księgę Popiołu”. Zapamiętał też kilka nazw innych tytułów na ‘K’. Udał się do „Sektora VI”.
Przedostanie się do tej części Głównej Biblioteki, wyglądającej jak wielki i długi prostopadłościan, nie okazało się zbyt trudne, nawet z założenia. Wszędzie było ciemno, a po pewnym czasie złodziej znalazł się już ponad rektorem-poszukiwaczem, chodzącym z zapaloną świeczką – jedynym w tej chwili (poza rozetą) źródłem światła. Problemem okazał się labirynt. Garrett nie zawsze mógł ustalić właściwą ścieżkę w stronę Sektora. Jego oko potrafiło podświetlać widziany obraz, jednak patrząc przez nie, nie mógł korzystać z drugiego, biologicznego - sprawiało to, że nie postrzegał trójwymiarowej przestrzeni, niezbędnej do poprawnej orientacji wśród sieci drabin i tarasów. Po kilku wejściach w ślepe zaułki w końcu dotarł na miejsce.
I znalazł to, czego szukał. „Księgę Popiołu”.
„Nie, nie, nie, zdecydowanie nie ciągnie mnie do lektury. Nie po tym, co przeżyłem w wieży w Porcie Dziennym. Ale cena, jaką za nią zgarnę, też będzie... niecodzienna.”
Wyciągnął też z kilku innych regałów pierwszy tom „Kronik Miejskich”, dalej „Księgę Roślin”, „Księgę Gości” i „Księgę Ksiąg”. Dwie ostatnie to powieści. Nawet na niezbyt oryginalnych dziełach można było zarobić, a wynikało to z niewielkiej liczby osób umiejących pisać. Największy odsetek stanowią patrycjusze, z którymi do niedawna konkurowali Opiekunowie. W każdym razie najwięcej książek w Mieście przechowywano właśnie tutaj, na Uniwersytecie.
Sakwa na łupy stała się niemożliwie ciężka. Złodziej nie był już w stanie używać cichych kroków, ledwo mógł podnieść swoje zdobycze. Musiał teraz szczególnie uważać na przechadzającego się tu i ówdzie okularnika bez okularów.
„Jego ścieżki są wyjątkowo nieregularne podczas tych poszukiwań. Najrozsądniej byłoby więc zwiększyć dystans. To zmniejszy prawdopodobieństwo, że nagła zmiana jego kierunku spowoduje wykrycie mnie.”
Szedł nieudolnymi krokami z powrotem, minął jakiś regał.
- E! Coś ty za jeden?! - rektor go zauważył.
- Cmoknij mnie, emerycie!
Teraz Garrett nawet nie starał się być cicho.
Uciekał do wcześniejszych części Biblioteki. Długo biegł w górę po różnych schodach, mając za sobą Miltovicia wykrzykującego kolokwializmy, które już dawno wyszły z użycia. Sprint nie był ani prosty, ani długi ze względu na ciężar worka. Mimo to złodziej cały czas utrzymywał podobny dystans między nim a wykładowcą.
Właśnie przypomniał sobie, że nie wydostanie się stąd przez odwrócony glif na ścianie u góry.
Ale wymyślił coś innego.
Skoczył przez barierkę w dół. W ostatniej chwili krzyknął w lewo:
- Nara, Benny!!!
I przebił się przez jeden ze szklanych kwadratów w podłodze. Wylądował na regale książek - już w Bibliotece Studenckiej. Odłamki szkła nie wyrządziły szkody jego butom, natomiast reszta ubrania była trochę podrapana. Dwa miejsca na jego twarzy lekko krwawiły, ponieważ nie miała ona osłony innej niż kaptur.
Zeskoczył. Biegł do wyjścia hali, następnie całego budynku. Szczęśliwie Garrett ogłuszył wcześniej wszystkie patrole wewnątrz (czego zwykle nie robił). Tym samym rozbicie okna w podłodze nie wywołało większego zamieszania.
Oczywiście nie mógł tu pozostać na długo.
Po wyjściu na świeże powietrze pozostał problem wydostania się poza mury Wielkiego Uniwersytetu. Należało ponownie przedrzeć się przez ogród na prawo Garretta, jeszcze później przerzucić wór z kosztownościami ponad murem. Musiał szybko się zdecydować - Miltovic za niedługo miał wywołać alarm.
„Cholera. Gdzie mam iść? W kompleksie znajduje się „oficjalne” wyjście z tego obszaru, obstawione i oświetlone tak, że... ech. Jeżeli pójdę w labirynt, w każdej chwili strażnicy mogą stać się bardziej czujni i zapewne mnie wykryją. Trudno. Pójdę w lewo.”
Przemierzał tamtejszą okolicę. Usłyszał wtedy jakby skrzypienie drzwi, w dodatku zauważył coś.
Cienie.
Mroczne, żywe cienie, które szybkim ruchem oddalały się od muru po prawej w kierunku kampusu. Cienie mówiły.
- Szczepan, za tobą!
- Co?
- Za tobą! Wypadła ci jedna!
- Chuj z nią!!
Nieznajomi mężczyźni pobiegli dalej. Garrett zbliżył się do miejsca, przez który przemykali. Zobaczył i podniósł z trawy szklany przedmiot.
"Wódka? Mało im źródeł inspiracji tam, na trzecim piętrze? Ale mniejsza o to. Przez chwilę nawet myślałem, że to Opiekunowie się skradają..."
Flaszka znalazła się między innymi łupami i tym samym znowu zwiększyła się masa tej ostatniej.
„Hmm, spore były te ich worki. Aż musieli je nosić na plecach, tak jak ja. A skoro przenieśli je przez ten mur, wydaje mi się, że skorzystali z jakiejś łacherskiej pomocy.”
Udał się w kierunku fragmentu muru, od którego mniej-więcej przyszli. Rozejrzał się po nim. Nic. Rozglądał się po najbliższej okolicy – też nic. Jedynym wyróżniającym się w tej okolicy elementem było drzewko śliwkowe. Garrett podszedł do niego i zrzucił łupy na ziemię. Obmacywał roślinę, wyginał w różne strony w nadziei, że być może stanowi dźwignię w jakimś sprytnym mechanizmie.
„Ech… Moje szpiegowskie skrzywienie na nic się zdało. To zwykłe drzewko.”
Myślał dalej. Miał dosyć czasu na to. Nie słyszał jeszcze żadnych głośnych dźwięków mogących świadczyć o panice wywołanej jego obecnością. Nie słyszał też skrzypienia ani nie widział niczego, co mogłoby je wydawać. Jedynym postrzegalnym szumem była dla niego libacja w kampusie. Nic się nie działo. Staromodny rektor wciąż nie mógł znaleźć swoich okularów. Hałaśliwy kot nigdzie nie miałczał, a uprzejmy aspołeczniak-narkoman-nekromanta-nałogowiec nie odnalazł złodzieja za pomocą sztuczek ze swojej szajbniętej książeczki. Natomiast Garrett coś wymyślił… Podświetlił obraz w prawym oku, pochylił się i zaczął dokładnie grzebać w ziemi rękoma. Wyrywając trawę, w uniżonej postawie obszedł całą śliwę.
By ostatni fragment ziemi okazał się dziwnie trudny do wyrwania.
A jak już się podnosił, to… po kole. I wydawał dźwięk.
Jak wysłużone drzwiczki.
Zielsko i ziemia były w jakiś sposób przymocowane do dużej, prostokątnej, drewnianej pokrywy, która otwierana, odchylała się w prawą stronę złodzieja. Pod nią Garrett znalazł schowek, w którym ktoś ukrył…
„Sama roślina może i nie należy do schronienia, ale stanowi punkt orientacyjny. Komuś, kto wie o istnieniu kryjówki, na pewno pomaga w jej lokalizacji. A to ważne, bo jakoś trzeba przechowywać drabinę do przechodzenia przez mur! Przecież zakazane fanty muszą być sprawnie przemycane…”
Wspomniana drabina posiadała cechy tej używanej przez miejską straż pożarną. Na tą pierwszą składały się pojedynczy, drewniany drąg, umocowane poziomo szczeble oraz żelazny hak. Całość nie sprawiała profesjonalnego wrażenia. Musiała być wykonana na szybko, za pomocą prostych środków - jednak przez kogoś, kto choć po części znał się na rzeczy. Zapewne przez żaka-pasjonata, który posiadał uzdolnienia stolarskie.
I który teraz miał szacun na kampusie.
Garrett podniósł i postawił konstrukcję przy murze nieopodal. Jeśli ustawiło się ją pod określonym kątem, zaczep pasował idealnie. Wrócił się kilka metrów i zamknął skrzypiącą klapę – stwierdził, że dla żaków dostatecznym upokorzeniem będzie, jeśli sama drabina zostanie odkryta. A nie zamierzał jej odstawiać na miejsce – i tak nie miałby jak, musiałby ponownie się wrócić na teren Uniwersytetu - już po ukryciu gdzieś w pobliżu miejscowych własności. Ale nie posiadał wystarczająco dużego serca do czynienia takiego dobra… Chwycił worek z łupem i przerzucił przez plecy, udał się do drabiny. Wspinał się po niej, stąpając po szczeblach i trzymając drąg wolną ręką. Stanął na szczycie muru.
Usłyszał strzał, potem eksplozję.
Poczuł coś. Jakaś siła sprawiała, że leciał brzuchem do przodu.
Szybował w symetrycznej, choć niebezpiecznej pozie. Wyglądał, jakby był pod wpływem uniesienia. W przenośni i dosłownie.
Tuż po tym, jak poczuł strach, poczuł również kamienną ścianę na twarzy.
Reszta ciała wbiła się w okno pewnego budynku, rozbijając je. Garrett, pod wpływem skomplikowanych sił kinetycznych, w końcu wylądował w nieładny sposób.
Leżał. I żył.
Ale co to za życie w takim bólu?
Między innymi przez to uczucie, odczuwalne w jeszcze nie określonych miejscach ciała, nie wiedział, co się dzieje. Jedynie czaszka dawała o sobie znać czymś na kształt kaca - tyle, że dziesięć razy silniejszego od tego, który pojawi się niedługo u uczestników „trzeciego piętra”. Po chwili był już w stanie rozejrzeć się. Niestety uderzył się przy tym w czubek głowy. Dopiero teraz poczuł istotę bólu, a wraz z nią wściekłość. Dotarło też do niego, że znajduje się pod stołem. Wyczołgał się spod niego.
Wstał i zorientował się, że jest teraz na parterze gospody „Xerox”. Popularnej pijalni studentów.
Nie rozumiał, dlaczego. Nie był zresztą w stanie się nad tym zastanowić. Był zdenerwowany tym…
…że wszystkie ukradzione rzeczy leżały na ulicy. Widział je przez rozbite okno.
Wkurzony, wyszedł tą samą drogą, jaką tu wleciał. Chciał dobyć łuku, ale nie miał go na plecach. Natomiast jedna jego połowa leżała na brukowanych kostkach, wśród rozrzuconych i podpalonych kartek książek.
„Że co? Co to ma znaczyć...?! JAAAAAAA!!!”
Postanowił szybko zebrać to, za co można było dostać choćby miedziany grosz. Ominął rozbity mikroskop. Płótna z kilkunastu obrazów tworzyły teraz puzzle niemożliwe do ułożenia. Podobne wrażenie sprawiały dogorywające i zwęglone stronice ksiąg. Po przyprawach pozostała jedynie dziwna woń, wymieszana z zapachem dymu prochowego. Dziwnym trafem ocalała w całości „Księga Popiołu” oraz… wódka. I to było wszystko, co zostało z grabieży.
Garrett chwycił osobno obie zdobycze, jedną na rękę. Usłyszał krzyki zza muru oraz z piętra gospody. Zaczął uciekać ulicą w przeciwną stronę. W jego głowie panował emocjonalny, a w dodatku lekko „muzyczny” chaos:
„Po lewej stronie – książeczka; po prawej stronie - wódeczka! Ha! Pośpiewajmy sobie wszyscy, do jasnej cholery!!!”
Biegł, ile sił w nogach. Krwawił ze skóry na twarzy. Skręcił w prawo, z dala od muru Uniwersytetu. Uświadomił sobie, że z kołczanu i peleryny zostały strzępy, specyficznie unoszące się w powietrzu podczas sprintu. Jedynie kaptur jakoś przetrwał, lecz coraz bardziej nasiąkał czerwienią z policzków, brody i czoła. Jego nosiciel przemieszczał się w swoistym zygzaku ulic, aż znalazł jakieś schody. Zwolnił tępo, wszedł na górę. Był teraz na swego rodzaju kamiennym tarasie, skąd rozpościerał się widok na sporą część Starodalów. Złodziej stwierdził, że jest to urokliwe miejsce.
W miejskim tego słowa znaczeniu.
Zmęczony, nie miał zamiaru dalej uciekać. Ani nawet się ukrywać. I tak była to cicha okolica – większość patrycjuszy nie prowadziła nocnego trybu życia. Już dawno, grzecznie poszli spać niczym małe, dobrze wychowane dzieci. Takie, jakim większość z nich niegdyś była. Mistrz złodziejski usiadł na poręczy, tak, że nogi zwisały mu po drugiej stronie. Otworzył wódkę i użył jej jako środek odkażający na ranach twarzy. Syczał z bólu, więc również pił zawartość butli – wtedy był to środek znieczulający. I tak w kółko. W międzyczasie zdążył częściowo się uspokoić.
„Nie wiem, co to miało, do łachera, znaczyć. Chyba strzelił do mnie jeden z arkebuzerów. Trafił mnie, bo zaalarmowany, dostrzegł moją sylwetkę na tle nieba, kiedy stałem na murze. Byłem wtedy widoczny. Ale skąd ta eksplozja? Trafił w woreczek z prochem? Przecież to by nie wywołało takiego wybuchu. Ledwo cały wór by to rozwaliło, a ja jeszcze przeleciałem nad ulicą i zaliczyłem niefortunną glebę wewnątrz ‘Xeroxa’. Dobrze, że nie na piętrze! Heh.
Nic z tego nie rozumiem.”
Po udzieleniu sobie „pierwszej pomocy” pił dalej. W przerwach wsłuchiwał się w szum tych ulic metropolii, które nigdy nie zasypiały… Nie rozważał już nad nie do końca wyjaśnioną porażką dzisiejszej nocy. Zamiast tego marzył o byciu studentem, naiwnie sądząc, że każde dni i noce na uczelni wyglądają tak samo, jak dzisiaj. Że wszyscy, którzy się tam uczą, są nieskończenie bogaci. Że nie mają obowiązków. Myślał, że nie mają problemów i że wszyscy są szczęśliwi.
I że fajnie byłoby być kotem, codziennie przez nich dokarmianym.