[LITERATURA] Saga o Złodzieju

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Happyman
Bełkotliwiec
Posty: 33
Rejestracja: 28 lutego 2012, 20:53
Lokalizacja: Thalloris

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Happyman »

pare pytań/myśli co do opo: "Początek"

Po krótkiej walce z Paskudą Garrett: "Nie odwrócił się, więc nie miał szans zobaczyć, jak wokół Jamy zbiera się błękitna mgiełka, po chwili krzepnąc w twardą, nieprzeniknioną skorupę i na zawsze więżąc Paskudę w trzewiach ziemi." Coś mi umknęło ? : P Co tam się stało ?

Opowiadanie jest fajnie stylizowane na misję, przez co uśmiechnąłem się raz czy dwa, bo tak samo jak Garrett z Twojego opowiadania spotykałem się z sytacją w t1/t2: 'czy wykorzystać drogi sprzęt w tej sytuacji czy nie .. ehh cholipa chyba jednak muszę'. :]

Jedyne co jakoś mi nie zasmakowało to końcówka, G. nie wydaje mi się bohaterem który daje się wodzić za nos .. nawet Młotom, zawsze znajdował własną ściezkę, podejmował niezależne decyzję a z Twojej opowieści wynika jasno że Młoty trzymają go mocno za jajka. ;]]

Na koniec stwierdzam że Twoje opowiadania są na tyle fajne że zabiorę się za nie drugi raz tzn drukne zabiore fajkę, usiąde wygodnie, popalę, poczytam.
"Banda twardzieli i co z tego że jest różowy, to wcale nic nie znaczy".
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

adriann pisze:Chodzi o to, że twierdzisz, że Miasto jest w jakimś tam stopniu mniejsze niż Warszawa, a dla mnie tam tego wszystkiego nie zmieścisz, co dałaś i co jest w grze
Wydaje mi się, że ma kilkaset tysięcy mieszkańców - to, wbrew pozorom, nie jest mało. Szlachta stanowi jakieś 1-2% tej liczby, część może zamieszkiwać co wystawniejsze kamienice, na pewno są też jakieś posiadłości zamiejskie. Budynki użyteczności publicznej to też nie jakiś oszałamiający procent.
adriannn pisze:W porównaniu do poprzednich części, gdzie mało dodawałaś rzeczy z gry, to w tej dałaś jak na siebie dużo
Czy ja wiem? I wcześniej był Drept, Dyan i Oset, Przedmoście i Zamurze. Teraz przypomniałam tylko Basso i Moirę.
Ale generalnie staram się nie przesadzić ani w jedną, ani w drugą stronę; tak żeby czytelnik wciąż czuł, że jest na znanym terenie, a jednocześnie nie miał poczucia deja vu.
Happyman pisze:Po krótkiej walce z Paskudą Garrett (...) Coś mi umknęło ? : P Co tam się stało ?
Jak poczytasz dalej, to zrozumiesz :P
Happyman pisze:Jedyne co jakoś mi nie zasmakowało to końcówka, G. nie wydaje mi się bohaterem który daje się wodzić za nos .. nawet Młotom, zawsze znajdował własną ściezkę, podejmował niezależne decyzję a z Twojej opowieści wynika jasno że Młoty trzymają go mocno za jajka. ;]]
Ja tam odniosłam wrażenie, że z każdą częścią pętla wokół niego zaciska się coraz bardziej. W T1 normalnie chodzi po ulicach, w T2 Błękitne Płaszcze urządzają na niego obławę, w T3 jego wizerunek straszy z każdego rogu, a strażnicy znają go na tyle dobrze, że nawet nie ma co próbować szczęścia. Wydaje mi się również, że powoli robi się tym wszystkim zmęczony - na tyle, że zgadza się strzelać do tych durnych robaków, byle tylko Młotodzierżcy dali mu spokój. Poza tym same relacje Garrett-Zakon wydały mi się zbyt uproszczone, a to opowiadanie ma na celu m.in. naprawienie tego. Dlatego mamy Drepta, który przeniósł na niego swoją obsesję, Sachelmana, który go nie znosi, ale docenia zasługi i parę innych postaci.
Happyman pisze:Na koniec stwierdzam że Twoje opowiadania są na tyle fajne że zabiorę się za nie drugi raz tzn drukne zabiore fajkę, usiąde wygodnie, popalę, poczytam.
Bardzo miło mi to słyszeć :-D
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Happyman
Bełkotliwiec
Posty: 33
Rejestracja: 28 lutego 2012, 20:53
Lokalizacja: Thalloris

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Happyman »

Jestem świeżo po przeczytaniu opowiadania było dostatecznie wciągające żeby przetrzymać mnie do drugiej w nocy. : )

Miałem pewne obiekcję co do tego Garrettowego jęczenia przedstawionego w Twoim opo ale wydaje mi się że w pewnym momencie chwyciłem Twoją prespektywę patrzenia na jego osobę (niezależność waląca się jak domek z kart, wszechobecne kłopoty presja i żądania) i od tego momentu jakoś lepiej mi się czytało. Dalej jego zachowanie nie wydaje mi się w pełni Garrettowe ale tworzysz coś odrębnego, swoją personalną wizję, co jest dla mnie dostatecznie dobrym wytłumaczeniem.

Zaskoczyło mnie i zbiło z pantałyku/fotela/podjazu bezprecedensowe opisywanie scen +18 : O , zupełnie mi to nie pasuję do postaci którą okradłem połowę miasta. :D

Więc ogólnie: jak dla mnie bomba, będę czytał dalej, proszę o więcej.

ps 1
Czy w TDS okradłaś Mojrę ze spadku ? Zastanawiam się ile z Twojego Garretta jest w Twoim stylu grania :P

ps 2
Coś mi się wydaję że Wiktoria opęta Mel. DON'T DO IT, IT'S WRONG! :D :D :D

ps 3
Każda część jaką przedstawiasz ma trochę inny styl i charakter, co jest całkiem fajne jeśli czytelnik dostaje epizody w odstępach czasowych, ma czas ochłonąć i na świeżo delektować się następną porcją. Ale zastanawiam się czy to samo wrażenie będzie się utrzymywać jeśli wszystko złoży się w jedną nowelę. : ]
"Banda twardzieli i co z tego że jest różowy, to wcale nic nie znaczy".
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Happyman pisze:Zaskoczyło mnie i zbiło z pantałyku/fotela/podjazu bezprecedensowe opisywanie scen +18 : O , zupełnie mi to nie pasuję do postaci którą okradłem połowę miasta. :D
Sugerujesz, że Garrett jest prawiczkiem? :kwd
Happyman pisze:Czy w TDS okradłaś Mojrę ze spadku ? Zastanawiam się ile z Twojego Garretta jest w Twoim stylu grania :P
Tak. Nieświadoma niczego wybrałam "eksperta" i nie miałam wyboru. :( Ale potem mi było wstyd i przy następnym przechodzeniu to zmienię.
Happyman pisze:Coś mi się wydaję że Wiktoria opęta Mel. DON'T DO IT, IT'S WRONG! :D :D :D
NIE!!! Wystarczy, że im dłużej nad tym myślę, tym bardziej mnie korci do napisania drugiego Leona (dlatego sceny z udziałem Mel są takie rzadkie). Nie, nie i jeszcze raz nie.
Happyman pisze:Każda część jaką przedstawiasz ma trochę inny styl i charakter, co jest całkiem fajne jeśli czytelnik dostaje epizody w odstępach czasowych, ma czas ochłonąć i na świeżo delektować się następną porcją. Ale zastanawiam się czy to samo wrażenie będzie się utrzymywać jeśli wszystko złoży się w jedną nowelę. : ]
Wydaje mi się, że moja wizja świata i Garretta jest dość spójna, tylko... skomplikowana. A w każdym rozdziale przedstawiam ich z nieco innej strony, więc rozumiem, skąd takie wrażenie. Mam jednak nadzieję, że uda mi się dokończyć, nie robiąc z Garretta totalnego schizofrenika. :-D

Cieszę się, że się podobało. :-D
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Wszyscy wrzucają, wrzucę i ja :-D
Niestety, właściwa część czwarta ni cholery nie chce się pisać. Niby coś zaczęłam, ale ogólnie sprawa stoi w miejscu.
Z dobrych wieści: wreszcie udało mi się mentalnie poukładać wszystkie pomysły, które zalęgły się w mojej skrzywionej główce w jedną w miarę sensowną całość. Co z tego wyjdzie w ostatecznym rozrachunku, zobaczymy. Grunt, że wiem, do czego zmierzam.
A na razie przerywnik:

Część trzy i pół: Przysługa
Dzyń dzyń dzyń. Dzwoneczek nad drzwiami zachybotał, wypełniając powietrze srebrnym brzęczeniem. Mężczyzna za kontuarem podniósł głowę i zanim Garrett zdołał powiedzieć słowo, wykonał ledwo widoczny, przeczący gest. Złodziej rozejrzał się i jego wzrok zaraz padł na spowitą w czerwień sylwetkę, siedzącą sztywno w postawionym w kącie krześle. Kapłan skinął ledwo widocznie głową i złodziej odpowiedział takim samym gestem, po czym z kamienną twarzą zwrócił się do sprzedawcy:
- Napraw to.
To mówiąc rzucił na ladę złoty zegarek z wygrawerowanym imieniem. Oczywiście, nie był to jego zegarek - ukradł go jakiś czas temu pewnemu przedsiębiorcy, a ponieważ okazał się jedynie pozłacany, wolał go zatrzymać niż oddać paserom za grosze. Ba, nawet przyjął wygrawerowane na nim imię!
- Nie będzie działał, jeśli będzie pan tak go traktował – oznajmił sprzedawca, biorąc urządzenie do ręki. Jego głos był cichy i drżący, jakby człowiek ten żył w ustawicznym strachu, a wrażenie to potęgowała ilość zamontowanych w sklepie pułapek, które doświadczone oko złodzieja wychwytywało od razu i przy każdej wizycie dostrzegało nowe. Podpięte do klamek kable, automatyczne kusze bełtami skierowane ku drzwiom czy ledwo widoczne w szczelinach podłogi emitery gazu. Choć, trzeba przyznać, człowiek ten miał powody do paranoi.
- Zobaczę, co się da zrobić – kontynuował. - Być może uda mi się naprawić go jeszcze dzisiaj. Może pan zajrzeć wieczorem, nawet po zamknięciu. Wystarczy zapukać.
Garrett skinął głową i wyszedł bez słowa. Gdy znalazł się na zewnątrz, odetchnął z ulgą. Cholerne Młoty. Pozwolili Tybaltowi chodzić wolno, a potem nałożyły smycz tak ciasną, że złodziej dziwił się, jak ten mały mechanik wciąż oddycha. W każdym razie, dobrze, że miał ze sobą ten zegarek.
Nie ośmielił się wrócić, dopóki nie zapadł zmrok, a wraz z nim godzina policyjna. Zwinnie przemknął koło nielicznych, ale czujnych patroli i zapukał do drzwi Tybalta. Wolał nie ryzykować ruszania klamki. Z drugiej strony dobiegło go szuranie, potem dźwięk kilku przesuwanych dźwigni, w końcu ciche – prawie jak jego własne – kroki. Potem drzwi otworzyły się, na tyle tylko, by ukazać gruby łańcuch i kawałek twarzy.
- To ja, Garrett.
Drzwi zatrzasnęły się, rozległ się szczęk zdejmowanego łańcucha i po chwili złodziej znalazł się w środku.
- Nikt cię nie widział? – upewnił się Tybalt. W żółtym, elektrycznym świetle wyglądał jak upiór: blady, wymizerowany, niegdyś pewnie wysoki, ale przygarbiony niemal do ziemi, a przy tym chudy jak szczapa, z rzadkimi, słomianymi włosami i błękitnymi oczami, na dnie których płonął obłęd.
Garrett wzruszył ramionami.
- Znasz mnie.
Tybalt skinął głową i pokuśtykał do lady. Dopiero teraz Garrett zwrócił uwagę na zaścielający ją metalowy złom: sprężyny, zębatki, blaszki, mnóstwo elementów, których złodziej nie umiał nawet nazwać. Pośrodku tego stała laleczka: blaszany żołnierzyk z talerzami zamiast rąk. Złodziej uniósł brew i przeniósł wzrok na Tybalta.
- Co to w ogóle jest?
Inżynier zmieszał się widocznie.
- Jeno dziecięca zabawka...
Garrett nakręcił żołnierzyka, a ten zaczął maszerować w kółko, uderzając o siebie talerzami, wypełniając sklep nieznośnym hałasem. Złodziej prychnął.
- I ludzie to kupują?
- Nie. - Tybalt odwrócił wzrok. - Boją się, że plunie im w twarz rdzawym gazem...
- A czy...
- Nie – przerwał. - Nie wiem, jak go zrobić. A nawet, gdybym wiedział, nigdy bym...
Jego głos urwał się, a ręce zaczęły trząść się jak w febrze.
- W porządku – zapewnił szybko Garrett.
- M-Młotodzierżcy z-zab-bili w-w-wszystkich, którzy wiedzieli... - bełkotał inżynier, jakby w ogóle nie usłyszał tego, co powiedział tamten. Jego oczy, zbite w przestrzeń, wypełnione były tak bezbrzeżnym przerażeniem, że nawet Garrettowi przez chwilę było go żal. - Ja nie... Musiałem... Ja nigdy...
- W porządku! - krzyknął złodziej. Dopiero wtedy wzrok inżyniera przeniósł się na niego.
- Ty mi wierzysz, prawda?
Złodziej westchnął.
- Tak! Zresztą co za różnica? Nie jestem sędzią. Możemy przejść do interesów?
W oczach Tybalta zagościła ulga.
- Tak. Oczywiście.
Jednym ruchem Mistrz Złodziejski zgarnął z lady metalowy złom, razem z nieszczęsnym żołnierzykiem, który upadł i zaczął kręcić się w kółko, machając nieporadnie nogami, po czym wyjął z kieszeni i położył przed inżynierem niedużą sakiewkę. Ten rozsupłał ją i wysypał na dłoń kilka kryształowych soczewek.
- Takie mogą być?
- Hmm. - Przyjrzał się im krytycznie, w końcu skinął głową. - Są w porządku. Ale sfera będzie nieco mniejsza od tych, do których przywykłeś.
- Ostatnią miałem w rękach pół dekady temu, więc nie sądzę, by rozmiar mi przeszkadzał. Możesz sprawić, by była nieco bardziej trwała?
- Żaden sprzęt nie wytrzyma rzucania o ściany. Szczególnie tak delikatny. Zrobię, co w mojej mocy, ale nie oczekuj cudów. Przy okazji, twój zegarek – wyjął spod lady rzeczony przedmiot i podał złodziejowi. - Wyregulowałem go nieco. Musiałem sprawiać dobre wrażenie.
- Ach tak. Rutynowa kontrola?
- Tak. - Wzrok Tybalta znów powędrował w przestrzeń. - Oczywiście, wdzięczny jestem, że dbają, bym nie opuścił prawdziwej ścieżki...
Jego ręce znów zaczęły się trząść i Garrett musiał zabrać mu soczewki i odłożyć je na stół w obawie, aby się nie pobiły. Zdobycie ich zbyt wiele go kosztowało.
- Dobra, dobra. Na kiedy sfera będzie gotowa?
- Co? Ach. Jutro. Tak. Powinienem się wyrobić. Hmm. - Spojrzał z namysłem na złodzieja, nerwowo oblizując wargi.
- Co znowu?
- Nic, nic. Zastanawiałem się tylko... Czy jest szansa na jakąś zaliczkę?
- Że co?!
Inżynier skulił się i złodziej pomyślał, że zaraz zacznie skomleć, na szczęście powstrzymał się.
- Potrzebuję pieniędzy – wyjęczał. - Proszę, Garrett. Pracuję dla ciebie.
Złodziej westchnął.
- Interes ciężko idzie?
- Jak zwykle.
- Dobra. Zapłacę ci z góry. Tyle co zwykle?
Inżynier znów nerwowo oblizał wargi.
- Pięćset.
- Co?! Ostatnio było trzysta...
Tamten tylko wzruszył ramionami.
- Inne czasy.
- I to jedyny powód, by prawie podwajać cenę? Po tym, jak załatwiłem ci materiały?
- Potrzebuję pieniędzy – powtórzył.
- I nie masz nikogo innego, kogo mógłbyś skubać? Nie żartuj, nie jestem jedynym złodziejem, którego zaopatrujesz...
- Gaston złożył ostatnio duże zamówienie, ale nie kwapi się z odbiorem.
- Młoty zamknęły go jakiś czas temu, więc nie liczyłbym na szybki odbiór.
- Niech to szlag! Widzisz? Wydałem ostatnie pieniądze, żeby złożyć sprzęt dla tego drania, a on nawet nie może go odebrać. A ja nie jadłem od trzech dni. I mam czynsz do zapłacenia.
- Jeśli to standardowy sprzęt, mogę cię od niego uwolnić.
- Nie, to system ogrzewania dla jakiejś jego kryjówki. Potrzeba by sześciu ludzi, żeby go wynieść.
- Cóż... przykro mi. A co z tą wielką sprawą?
- Którą?
- Instalacją systemów zabezpieczających dla lorda jakiegośtam. Tyle czasu byłeś niedostepny, a teraz nie masz z czego żyć?
- Ach, to. - W głosie inżyniera zabrzmiała niechęć. - Nie zapłacono mi.
- Jak to?
- Normalnie. - Wzruszył ramionami. - Przez trzy miesiące instalowałem systemy, a gdy zwróciłem się do lorda o zapłatę, ten wyśmiał mnie, a potem kazał wyrzucić za drzwi i poszczuć psami.
- Hmmm. - W głowie złodzieja zaświtał pewien plan. - Umówmy się inaczej. Dam ci trzysta guldenów – Uniósł rękę, powstrzymując protesty Tybalta. - … i zemstę.
W oczach Tybalta zabłysło dziwne światło. Tylko przez chwilę się wahał.
- Trzysta... i jedną trzecią zysków. - Teraz na niego przyszła pora uniesieniem dłoni powstrzymać protesty rozmówcy. - Narysuję ci mapę posiadłości, zaznaczę miejsca ukrycia kosztowności, rozmieszczenie pułapek, trasy patrolowe strażników i dam kod mistrzowski do systemu alarmowego.
- Kod mistrzowski?
- Wszystkie systemy można kontrolować wbijając odpowiednie kody do znajdującej się w podziemiach maszyny. Kod mistrzowski dezaktywuje je wszystkie.
Złodziej zastanawiał się przez chwilę.
- Jedna piąta. I to tylko dlatego, że właściwie nie potrzebuję robić tego włamu.
- Zgoda. Przy okazji, chodzi o lorda Ruthyna. Mieszka w Południowej Dzielnicy.
- Zapisz mi adres – nakazał.
- Spróbuję uwinąć się z tą mapą do jutrzejszego wieczoru...
- Masz dwa dni.

* * *

- Mogę iść z tobą?
- Nie.
- Ale...
- Nie!
- Dlaczego?!
- Nie jesteś jeszcze gotowa.
Mel stała z założonymi rękami i miną wyrażającą oburzenie bardziej święte od tego, jakie czuje Inkwizytor skazujący grzeszników na wieczne potępienie. Garrett w ogóle nie zwracał na nią uwagi: przeglądał właśnie rozłożony na stole sprzęt. Strzał mchowych miał dość dzięki Poganom, ale kryształy wodne, które od jakiegoś czasu hodował pod wanną jeszcze do niczego się nie nadawały. Będzie musiał się zaopatrzyć. Granatów błyskowych i gazowych miał tylko żelazną rezerwę, którą wolał zachować, więc te również będzie musiał zakupić. Mikstura lecznicza? Nie przewidywał kłopotów, ale lepiej się zabezpieczyć. Zawsze wierna pałka, łuk, sztylet. Powinno wystarczyć.
- Dlaczego?! - powtórzyła z irytującym uporem Mała. Garrett westchnął.
- Nie umiesz nawet otworzyć zamka.
Policzki dziewczynki poczerwieniały.
- A jeśli dziś otworzę zamek?
- Możesz próbować.
- Garrett! Sam mówiłeś, że to prosta robota! Jak mam się nauczyć złodziejstwa, skoro nie chcesz mnie wziąć nawet na taką?
Znów westchnął. Po jaką cholerę w ogóle brał sobie uczennicę?!
- Dobra. - Zrezygnował, unosząc dłonie w obronnym geście. - Otwórz trzy zamki, to pójdziesz.
- Jakie trzy zamki?
Niechętnie wstał od stołu i przeszedł do gabinetu. Tu, w sekretnym schowku ukrytym za atrapą rzędu książek trzymał sprzęt na specjalne okazje. W tym – niewielką deszczułkę, w której zamocowano trzy zamki o wzrastającym stopniu trudności. Wcisnął mu ją kiedyś jeden z dostawców gdy tylko usłyszał, że Garrett ma uczennicę. Jakby nie mogła ćwiczyć na zwykłych zamkach!
Gdy pokazał ją Mel, w jej oczach pojawiły się dziwne błyski.
- Masz tu trzy zamki o wzrastającym stopniu trudności. Rozpracuj je wszystkie, to pójdziesz ze mną. Masz całą noc, dzień i wieczór. I nie zapomnij o obiedzie. - Zadowolony z siebie zgarnął resztę sprzętu i udał się do swojego pokoju, po drodze poklepując dziewczynkę po ramieniu. Był pewien, że ma ją z głowy.
Mylił się.

* * *

Nauczony poprzednim doświadczeniem do Tybalta zwrócił się dopiero wieczorem, kiedy głębokie cienie skryły przed ciekawskimi wszelkie ślady podejrzanej działalności mechanika. Tybalt powitał go tak samo, jak poprzednio, po czym bez słowa zaprowadził na zaplecze. Znajdowała się tu jego pracownia: wielki pokój zawalony wszelkiego rodzaju złomem: stare generatory, zwoje kabli, nawet szczątki Dzieci Karrasa, wygrzebane przez uliczników na którymś złomowisku. Wszystko rozkręcone, rozgrzebane, rozdarte na części, z których Tybalt w pocie czoła składał swoje wynalazki. Jakimś cudem znalazło się tu miejsce dla rozklekotanego biurka, na blacie którego w świetle malutkiej elektrycznej lampki pyszniły się plany.
- Lord Ruthyn mieszka na Ulicy Świętego Stefana, pod numerem trzydziestym trzecim. Oto plany posiadłości: piętro, parter i piwnica.
- Tybalt...
- Tak?
- To miały być schematy... A nie pieprzony rysunek techniczny. - Mechanik spojrzał zmieszany na swoje dzieło. Wyglądało lepiej, niż prace co niektórych architektów. - Nie mów tylko, że zachowałeś skalę.
- Cóż...
Garrett westchnął. Niektórzy ludzie mieli stanowczo zbyt dużo wolnego czasu.
- Myślałem, że im bardziej ścisły, tym bardziej przydatny – tłumaczył się mechanik. Złodziej pokręcił głową.
- Nieważne. Rozumiem, że te strzałki to trasy patroli?
- Tak. Trzech strażników na piętrze, trzech na parterze, po dwóch z każdej strony drzwi wejściowych i dwóch przy bramie. Wysoki mur zwieńczony drutem pod napięciem, ale możesz go przeciąć, tylko pamiętaj o gumowych rękawicach.
- Masz jakieś narzędzia do tego?
Mechanik uniósł brew, ale posłusznie odszedł i po chwili wrócił z niewielkimi cążkami i parą grubych rękawic.
- Oddam jutro – zapewnił złodziej. - Co dalej.
- Ogród, kolejnych pięciu strażników. Tylne wejście, ale zamykane na noc. Okna za wąskie, żeby wejść, ale na górze są balkony. Nie wiem, czy otwierane, nie wpuszczano mnie tam. Na piętrze komnaty mieszkalne, na parterze – reprezentacyjne. W piwnicy pomieszczenia gospodarcze i kwatery służby, a także labirynt.
- Labirynt?
- Tak. Jego lordowska mość życzył sobie, aby część piwnicy przekształcić w labirynt, a w środku, w kilku skarbcach umieścił swoje skarby. Wiedz, że lord nie ufa bankom i cały majątek trzyma w domu. Prawdopodobnie tu, w tym nieco większym pomieszczeniu. - Wskazał palcem. - Całość chroniona jest licznymi polami magnetycznymi i pułapkami zaznaczonymi na mapie.
Garrett zerknął na wskazane miejsce: była tam nawet legenda. „G” jak emiter gazu, „B” jak automatyczna kusza, „T” jak zapadnia. Pola siłowe zaznaczono niebieskimi liniami, a przy każdym napisano czterocyfrowy kod.
- Całość sterowana z niewielkiego pomieszczenia pośrodku labiryntu.
- Jak więc wyłączyć te pola z zewnątrz?
- Nie ma takiej możliwości. Całość zasilana jest osobnym generatorem umieszczonym poniżej sterowni. Nie ma nawet kabli, które mógłbyś przeciąć.
- Więc jak, do cholery, mam się tam dostać?! - Spojrzał ze złością na mechanika, jakby to była jego wina, że za dobrze wypełnił swoje obowiązki. Ten jednak wydawał się niespeszony. Leniwie sięgnął do jednej z szafek i wyjął kilka metalowych kulek, wyglądających trochę jak granaty, ale jakiegoś nowego typu. Garrett jeszcze nigdy takich nie widział.
- Granaty elektromagnetyczne – wyjaśnił Tybalt. – Całą noc nad nimi pracowałem. Naciśnięcie tego przycisku – wskazał palcem niedużą wypustkę. – powoduje wyzwolenie impulsu elektromagnetycznego, który powinien zakłócić działanie wszelkich urządzeń elektrycznych w okolicy.
- W tym pól siłowych. - Złodziej sięgnął po granaty, ale Tybalt odsunął je poza jego zasięg.
- Dwieście guldenów za sztukę – powiedział bezczelnie. Złodzieja aż zatkało.
- Chyba sobie jaja robisz! - krzyknął, gdy już odzyskał głos. - Robię ten włam dla ciebie, a ty mi jeszcze za to liczysz?!
- Garrett... Potrzebuję zabezpieczenia. Nie wiem nawet, czy wrócisz z tej misji. Jeśli cię złapią z tymi planami...
- Nie ufasz moim umiejętnościom? - spytał lodowato. Mechanik zmieszał się jeszcze bardziej.
- Potrzebuję zabezpieczenia – powtórzył z uporem. Garrett westchnął.
- Dobra. Podrzucę ci kasę w drodze do posiadłości. - Spojrzał na plan. Żeby przejść do sterowni będzie potrzebował co najmniej czterech. Kurwa mać. - Jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć? Jacyś Obserwatorzy, comboty?
Oczy Tybalta rozszerzyły się tak bardzo, jakby miały zaraz pęknąć i Garrett przeklął się w duchu za głupotę, niestety za późno.
- T-ta t-technol-logia j-jest z-z-zakaz-z-ana... - wyjąkał mechanista, ale złodziej uciszył go, zanim ten całkiem wpadł w histerię.
- Dobra, rozumiem! W porządku! Rany. Nie przejmuj się tak. Jutro w nocy obrabuję lorda Ruthyna. Wpadnij do mnie koło południa, podzielimy łupy.

* * *

- No dobra – zaczął po raz nie wiadomo który. - Pamiętaj: trzymaj się cienia, poruszaj się tylko, jeśli masz pewność, że nikt na ciebie nie patrzy i nikt cię nie słyszy. Nie szarżuj.
- Garrett, wiem, jak się skradać – przerwała znużona Mel. - Podeszłam nawet ciebie, pamiętasz?
- Taa. - Przełknął ślinę. Wciąż był absolutnie pewien, że to zły pomysł. Fatalny. - W porządku. Dobra. Rozdzielimy się: ty obejdź dom od lewej, ja od prawej. Miej oko na potencjalne drogi wejścia. Spotkamy się przy tylnych drzwiach.
- Czy tylne drzwi nie stanowią wystarczająco dobrej drogi?
- Są zaryglowane od środka.
- I co z tego?
- Nie wszystkie rygle da się podważyć. Sądząc po ilości zabezpieczeń, w które zainwestował Ruthyn, te do takich należą. Zresztą, zobaczymy. Ale jakby co, dobrze mieć plan zapasowy. Teraz ruszaj.
Jeszcze przez chwilę pozostał w krzakach, obserwując postępy swojej podopiecznej. Niepotrzebnie: była w tym naprawdę dobra. Lord Ruthyn zajmował niedużą, przyjemną posiadłość zbudowaną na planie kilku przecinających się prostokątów. Otaczał ją rozległy ogród we wschodnim stylu, to jest pełen starannie przyciętych drzew i krzewów, zadbanych trawników i rabatek ułożonych w zgrabne, geometryczne wzory. Teraz wszystko przywiędło i pożółkło, ale latem widok musiał być iście bajeczny. Aż szkoda, że tak późno się do tego zabrał. Niemniej ogród, choć ładny, dla złodzieja był bardzo niepraktyczny, tym bardziej, że szerokie alejki były jasno oświetlone i patrolowane.
Ale Mel była mniejsza od Garretta i z łatwością znajdywała schronienie tam, gdzie on sam byłby odsłonięty. Uważnie obserwowała przy tym samą posiadłość: gładko otynkowane ściany, zbyt wąskie okna na parterze i nieproporcjonalnie duże – na piętrze. Balkony o fantazyjnych balustradach. Nawet z tej odległości Garrett widział co najmniej tuzin możliwych dróg. Ciekawe, czy ona zauważy?
Uspokojony, poszedł w swoją stronę. Skradanie było dla niego nieco trudniejsze – tym bardziej, że musiał przeciąć szeroką drogę łączącą posiadłość z bramą główną – ale miał więcej doświadczenia, więc do tylnych drzwi dotarli niemal jednocześnie. Jeden rzut oka na drzwi wystarczył mu, aby stwierdzić, że z tej strony ich nie otworzy.
- I co znalazłaś?
- Okna wydają się jedyną sensowną drogą.
- Tak, ale te na dole są za małe. Te na górze mają odpowiedni rozmiar, ale nie wiemy, czy da się je otworzyć, dlatego lepiej będzie, jeśli cofniemy się do któregoś z balkonów.
Nie usłyszał odpowiedzi, więc odwrócił się, ale Mel już nie było. Zaklął szpetnie. No i gdzie jest ta nieznośna dziewucha?!
W tej chwili usłyszał szczęknięcie rygla. Szybko wycofał się do cienia. Tylne drzwi posiadłości otwarły się i w smudze padającego ze środka światła Garrett dojrzał swoją uczennicę.
- Za małe dla ciebie – oznajmiła z triumfem, szczerząc się jak wariatka.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś swoje plany konsultowała ze mną – oznajmił ze złością. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- A ty swoje plany konsultujesz z kimkolwiek?
Kolejne przekleństwo zmełł w ustach, zanim wydostało się na zewnątrz.
- Gdyby nie ja, musiałbyś się męczyć ze wspinaczką na balkon, w pełnym świetle i na oczach patrolujących strażników. Mógłbyś mi podziękować, albo przynajmniej pochwalić inwencję.
- A skąd ty znasz takie trudne słowa?
- Z tych książek, które mi dajesz.
- Nieważne. - Pokręcił głową. - Idziemy.
Starannie zaryglował za sobą drzwi i zagłębił się w posiadłości. Tylne drzwi prowadziły do pustego pomieszczenia, z którego wychodziło się na jeden z bocznych korytarzy. Zaraz naprzeciwko szeroka rampa wiodła w dół, do piwnic. To nasunęło Garrettowi szatański pomysł.
- No dobra, skoro taka jesteś sprytna. Zajmiesz się piętrem. Tu masz plany – podał jej dwa z trzech arkuszy. - Powodzenia.
- Ale... sama?
Prychnął.
- Tak, ja w tym czasie zajmę się skarbcem. Masz tu odpowiednie mapy. Spotkajmy się przy wyjściu o wpół do trzeciej. - Na wszelki wypadek sprawdził czas: niedawno minęła północ. Przerzucił wzrok na Mel. Już nie wyglądała tak pewnie, co z niewiadomych przyczyn sprawiło mu ogromną satysfakcję. Ma, czego chciała. - Nie przejmuj się – polecił z kiepsko tłumioną wyższością. - Na dole jest tylko trzech strażników, tyle samo na górze. Na taki obszar to tyle, co nic. Wejdź tam, gdzie dasz radę i wynieś to, co udźwigniesz. Jak nie będziesz mogła poradzić sobie z jakimś zamkiem, zostaw go. Nie targaj całych szkatułek czy innego złomu. Pamiętaj, czego cię nauczyłem, a będzie dobrze. I jeszcze jedno. - Zaczął odpinać pas. Oczy Mel rozszerzyły się, kiedy podawał jej cały swój zapas granatów. - Bierz.
- Ale Garrett...
- Mną się nie przejmuj – burknął. - Ja jestem dorosłym mężczyzną i jak coś pójdzie nie tak, dam sobie radę. Jeśli tobie coś się nie uda, cała twoja nadzieja w tych zabawkach.
- A jeśli... - Przełknęła ślinę. - Jeśli to nie wystarczy?
- Cóż, nie będę wyciągać cię z aresztu, jeśli o to ci chodzi. Ani z lordowskich lochów. Ale nie martw się, słyszałem, że Lord Ruthyn ma skłonność do małych dziewczynek, więc może uda ci się uniknąć stryczka.
Mel pisnęła, w ostatniej chwili zasłaniając usta ręką i Garrett był pewien, że oddałaby wszystko, aby być teraz w domu i czekać, aż on sam skończy z tą robotą. Cóż, za późno. Poklepał ja protekcjonalnie po ramieniu.
- Po prostu nie daj się złapać. Pamiętaj o wszystkim, czego cię nauczyłem, a nic się nie stanie.
Po czym jakby zawstydzony tym wyrazem czułości odwrócił się i zszedł do podziemi. Rampa, tak jak się spodziewał, prowadziła do magazynu pełnego skrzynek, beczek i worków z żywnością. Stamtąd szerokimi drzwiami przeszedł do kuchni. Była pusta, choć w olbrzymim piecu dogasał jeszcze ogień, a na blacie leżała nakryta taca. Z ciekawości podszedł do niej – obok na ścianie wisiała kartka, na której ktoś sztywnym pismem napisał:

Anno
Pamiętaj: jeden dzwonek oznacza, że jego lordowska mość ma ochotę na szklankę wina. Dwa – na bażanta i wino. Nie mam ochoty zbierać za ciebie cęgów, więc jeszcze jeden błąd i wylatujesz. Rozumiemy się?
Robert.


Interesujące. Garrett uniósł pokrywkę i pociągnął nosem. Pachniało apetycznie. W swoim życiu nieczęsto miewał okazje skosztowania takich specjałów, a przecież skarbiec nie zając...
Z tą myślą oderwał udziec ptaka i upewniwszy się, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, zabrał się do jedzenia. Pyszności!
Fortuna sprzyja głupcom, choć na swój własny, przewrotny sposób, bo w połowie posiłku Garrett usłyszał kroki. Pospiesznie przykrył tacę i przycupnął w mroku za piecem. Do kuchni majestatycznie wtoczył się strażnik i gderając pod nosem podszedł do ciężkich, żelaznych drzwi, na które złodziej wcześniej nie zwrócił uwagi. Tam odsunął zamocowaną w ścianie płytkę odsłaniając coś, w czym intruz z trudem rozpoznał wylot tuby głosowej. No tak! Pospiesznie spojrzał na mapę: w tym miejscu zaczynał się labirynt lorda.
- Jack, jesteś tam? - wymamrotał strażnik. Po chwili z rury dobiegła przytłumiona odpowiedź.
- Nie, ty tępy łacherze. Tu Thomson. Hasło.
- Jeden, trzy... siedem? Trzy.
Z wylotu rury dobiegło westchnienie, zaraz potem cicho szczęknął uruchamiany mechanizm i metalowe drzwi odsunęły się z ciężkim zgrzytem. Garrett oblizał usta. To zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Wyjął pałkę i po cichu zakradł się do strażnika. Nieprzytomne ciało zaniósł do piwniczki z winami, do której poprowadziła go wierna mapa.
- Wszystko w porządku? - dobiegł głos z rury.
- Tak. - Złodziej ścisnął gardło, aby jego głos jak najbardziej przypominał głos nieprzytomnego strażnika. Rury z zasady zniekształcały dźwięki, więc nie musiał się za bardzo starać, ale zawsze lepiej się ubezpieczyć.
Ale coś tu nie pasowało. Kod, który podał jego poprzednik nie odpowiadał temu, jaki zapisał Tybalt. Lord musiał coś zmienić, choć wątpliwe, aby grzebał w samym mechanizmie. Przemierzając pierwszy odcinek labiryntu Garrett gorączkowo przyglądał się mapie i zapisanym na niej kodom, szukając wzorca, ale na próżno. A wkrótce dotarł do pierwszej bariery.
- Czekam – dobiegło z kolejnej rury.
- Eeee... Momencik.
Nagle, tak! Kod, który podał strażnik odpowiadał drzwiom na przeciwległym końcu mapy. Czy to był wzór? Garrettowi trudno było podejrzewać lorda o opracowanie szczególnie skomplikowanego systemu, tym bardziej, że mnóstwo strażników musiało wprowadzać go w życie. Pozostało spróbować...
- Dwa, osiem, dziewięć, trzy.
Cisza. Niech to szlag.
- Jesteś pewien?
Nie, kurwa, nie jestem. Gorączkowo przeglądał mapę, zastanawiając się, który kod powinien wybrać i przeklinając swoją głupotę. Co go w ogóle podkusiło, żeby podawać się za strażnika? Czemu nie mógł trzymać się planu, jaki opracował dla niego Tybalt?! Kurwa mać!
- Nie, czekaj, pokręciło mi się. Trzy, osiem, siedem, dwa.
Elektryczne pole blokujące mu drogę zamigotało i znikło. Odetchnął z ulgą. Jeszcze tylko... dwa. Kurwa, kurwa, kurwa!
Przynajmniej znał drogę.
- Eee... Jeden, trzy, jeden, siedem.
Cisza. Co do diabła, był pewien, że to właściwy kod!
- Kim jesteś?
- Co?
- Mike zawsze mówił: „trzynaście, siedemnaście”.
Cholerni strażnicy i ich zwyczaje! Nie bawiąc się w subtelności Garrett wyjął jedno z urządzeń kupionych od Tybalta i aktywował. Urządzenie zadrżało, przez ciało złodzieja przeszedł jakby prąd, ale co ważniejsze – pole energii zamigotało i znikło. Rzucił się biegiem do następnego i je również zdezaktywował. Gdy wpadł do dyżurki, strażnik wciskał właśnie kod alarmowy, ale przerwał na chwilę, wytrącony z równowagi przez huk otwieranych drzwi i to był jego błąd. Złodziej rzucił się na niego i powalił na podłogę, zaciskając palce na szyi. Strażnik próbował się jeszcze szarpać, ale na próżno i po chwili Garrett klęczał nad pozbawionym przytomności ciałem.
- A było ci, kurwa, wbijać te kody! - wysapał.
Dla pewności związał go i zakneblował, po czym wcisnął pod biurko. Dopiero wtedy rozejrzał się po dyżurce. Było to nieduże, prostokątne pomieszczenie. Na jednej ścianie znajdowały się wyloty rur głosowych, na przeciwnej – ekran i klawiatura do wprowadzania kodów. Między nimi stało biurko i na oko wygodny fotel, ba, była tu nawet tacka z jedzeniem i karafka wody. Oraz kartka, na której zapisano rzędem nowe kody i odpowiadające im kombinacje na klawiaturze. No tak. Lord ani żaden z jego ludzi nie potrafili zmienić ustawień maszyny, więc musieli kombinować we własnym zakresie. Ale to oznaczało, że Ruthyn spodziewa się odwetu ze strony Tybalta. Cholera. Szkoda byłoby tracić takiego dostawcę.
Ale co zrobić, żeby ocalić mu tyłek? Wycofanie się z misji nie wchodziło w grę, zresztą leżący pod biurkiem strażnik wiedział, że Garrett dysponował starymi kodami. Pomysł uciszenia go na zawsze napawał Garretta obrzydzeniem. Gdyby chodziło o niego, to owszem, ale dla byłego Mechanisty nie zamierzał łamać swoich zasad.
Niestety, im dłużej myślał, tym większą pustkę miał w głowie. Zniechęcony wystukał kod mistrzowski i cały system zabezpieczeń trafił szlag. Później przyjdzie czas na zamartwianie się. Na razie wyciągnął mapę i ruszył na żer.
Piwnica Lorda Ruthyna stanowiła prawdziwy labirynt, w którym w nieregularnych odstępach rozmieszczono pomieszczenia ze skarbami. Garrett nie miał wątpliwości, że bez mapy nie odnalazłby nawet połowy z nich. Teraz mógł od ręki wytyczyć taką trasę, by za jednym okrążeniem zwiedzić wszystkie. Z początku szczęście mu nie sprzyjało: pierwszy skarbczyk zawierał kolekcję rodowej porcelany, imponującą i na pewno wiele wartą, ale zdecydowanie zbyt kruchą, aby ją ze sobą targać. W drugim trzymano obrazy i tu złodzieja dopadły wątpliwości. Co najmniej jeden z miejsca rozpoznał jako dzieło mistrza Arleka, a dwie sielanki wyglądały jakby wyszły spod pędzla Reubina. Dwa razy sto za sielanki i dwieście-trzysta za portret, całkiem nieźle. Z drugiej strony zdjęcie ich z ram zajęłoby dużo czasu, a w każdej chwili ktoś mógł zauważyć dysfunkcję systemu i zrobić raban. Po dłuższej bitwie wyjął z futerału cążki i zabrał się do mozolnego wyciągania pinezek mocujących płótna do ram. Spieszył się jednak, co niemal kosztowało go utratę jednego z obrazów, ale w końcu się udało.
Dalej poszło lepiej: najpierw kilka kompletów rodowej biżuterii, potem zestaw sreber, w końcu kolekcja medali, zdobytych przez lorda na ostatniej wojnie. Dobrze wiedzieć, że pieniądze, które rząd zdarł z mieszkańców Miasta na rzecz tego głupiego konfliktu nie poszły na marne. Potem kolejne rozczarowanie – sześć marmurowych popiersi, zbyt ciężkich do niesienia, ale zaraz potem życie osłodziły mu brązowe statuetki – chyba briliańskie oryginały, a przynajmniej bardzo dobre repliki. Co najmniej stówa za sztukę.
Jego torba zaczynała się robić ciężka, a został mu jeszcze jeden skarbiec. Przypomniał sobie, co mówił Tybalt – lord Ruthyn nie ufał bankom i cały majątek trzymał w domu. A to oznaczało...
Dwóch strażników. Garrett zaklął w myślach. Jeden siedział na krzesełku, z wszech stron otoczony skrzyniami, których zawartość już z daleka wabiła Garretta słodką pieśnią, drugi przechadzał się po okolicznych korytarzach.
- Mówię ci, Rick, coś jest nie tak – wymamrotał drugi, mijając skarbczyk okupowany przez pierwszego. - Ta awaria za długo trwa...
- Ale co nas to obchodzi, Ted? Niech Mike się martwi, to jego działka.
- A jeśli jakiś złodziej właśnie się zbliża?
Ten nazywany Rickiem prychnął drwiąco. Z całej jego postawy biła niezłomna chęć zapadnięcia w drzemkę i widać było, że pytania Teda tylko go od niej odciągały.
- Daj spokój, kto byłby na tyle głupi, żeby się włamywać do lorda Ruthyna wiedząc, jakie ma zabezpieczenia? Mówię ci, sadzają nas tu tylko dla picu.
- No a ten mały Mechanista, który to wszystko instalował? - Nie dawał za wygraną Ted.
- Ha, Budowniczemu by się to nie spodobało. Swoją drogą żałuję, że nie oklepałem mu buźki, zanim stąd wyszedł. Widziałeś, jak spieprzał? Kupa gówna. Tacy ludzie nie powinni chodzić po ulicach naszego Miasta.
- Ich wszystkich powinno się wywieszać. Mechanistów, znaczy się. Pieprzone Młotki, wydaje im się, że „nawrócili heretyków”, ale ja tam mówię, że pewni ludzie nigdy się nie zmieniają.
- Chuje pozostaną chujami – stwierdził filozoficznie Rick. - Ale on nie był złodziejem. Był na to zbyt wielkim tchórzem.
- No, ale mógł kogoś wynająć. Mechaniści nie mieli tak na pieńku z bandytami, jak Młotki.
- No, bo mieli od tego Straż Miejską. Ale to co robili z tymi biednymi łacherami... Aż się w głowie nie mieści. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś tam, na ulicach, chciał wziąć sprawę w swoje ręce i samemu dokończyć to, co spieprzyły Młoty. A wtedy ten chujek byłby pierwszy na liście.
- No.
Garrett przysłuchiwał się tej rozmowie, jednocześnie gorączkowo zastanawiając się, jak by się tu pozbyć strażników. Gdyby miał granaty, nie byłoby problemu. Strzał ani min nie zabrał, przekonany, że to będzie łatwa robota. Jedyna nadzieja w wywabieniu.
Ted, siąkając nosem, odszedł w swoją stronę. Garrett przyjrzał się mapie i zauważył, że gdyby odpowiednio dobrał drogę, byłby w stanie zajść go od tyłu. Nie było to łatwe, zważywszy na fakt, że oświetlenie wciąż działało, więc nie mógł liczyć nawet na odrobinę zbawiennego cienia. Ale musiał spróbować. Wolał to od lawirowania między dwoma przytomnymi strażnikami, gdy będzie dobierał się do skrzyń.
Jak pomyślał, tak zrobił. Na szczęście trasa, którą obrał Ted nie różniła się zbytnio od tej, którą przewidział dla niego Garrett i chowając się za narożnikami zdołał podejść dość blisko. Nagle strażnik skręcił gwałtownie i niemal zauważył go kątem oka, na szczęście Garrett zdołał w porę się ukryć. To wtedy zdecydował, że nie ma na co czekać. Najszybciej jak mógł podbiegł do strażnika i zapoznał go ze swą wierną pałką.
Został jeszcze jeden. Nie było sposobu, aby dorwać go tam, gdzie siedział. Musiał go wywabić.
Wrócił do głównego skarbca. Rick wykorzystał chwilę spokoju i przymierzał się do drzemki. W sumie mógłby mu pozwolić... Ale lepiej nie ryzykować.
Bing!
Złota moneta potoczyła się po podłodze i upadła pod nogami Ricka.
Garrett nigdy nie rozumiał, po co właściwie strażnicy zabierają sakiewki na patrol? Co, bali się zostawiać je w barakach? A może szykowali się, by zaraz po pracy skoczyć na jednego, nie przejmując się takimi drobiazgami, jak pozbycie się broni, zbroi i mundurów? Kto ich zrozumie?
Jedno było pewne: nie ważne, jak dobrze by zarabiali... zawsze mogli zarobić więcej. I Rick nie był wyjątkiem. Na dźwięk toczącej się monety poderwał się natychmiast i zaczął rozglądać gorączkowo. Dopiero po dłuższej chwili jego wzrok padł na leżący na podłodze pieniążek.
Bing!
Do monety dołączyła druga. Twarz Ricka rozjaśnił uśmiech. Schylił się i zgarną obie.
Bing!
- Halo?
Do zamroczonego snem mózgu chyba wreszcie dotarło, że monety nie spadają z nieba. Niestety, nie doczekał się on odpowiedzi – chyba, że liczyć następnego guldena, wypadającego zza rogu i zatrzymującego na butach strażnika.
- Jest tam kto? - Gulden zniknął w dłoni żołnierza, choć oczy mężczyzny ani na chwile nie opuszczały rogu, zza którego wypadł. - Ted?
Po chwili wahania Rick widocznie podjął jakąś decyzję, bo wyciągnął miecz i powoli, ostrożnie zbliżył się do feralnego rogu. Od tego punktu zaczynał się szlak wytyczony leżącymi na podłodze guldenami. Strażnik ścisnął mocniej miecz, przełknął ślinę i zaczął ostrożnie – w swoim mniemaniu – podążać tam, gdzie prowadził go złoty szlak.
Zbyt późno zdał sobie sprawę z błędu, jaki popełnił.
Nieprzytomne ciała Garrett zaciągnął do skarbca z wspaniałomyślnym planem zatrzaśnięcia ich w środku, kiedy będzie przywracał system zabezpieczeń. Wtedy sprawdził skrzynie.
I natychmiast pożałował, że nie pofatygował się do założenia własnej gildii, gdy miał taką okazję. Skrzynie były pełne złota.
Zaklął szpetnie. Nie było szans, żeby wyciągnął chociaż... jedną setną tego? Dziesiątą część choćby jednej z dwunastu skrzyń? Potrzebowałby do tego przynajmniej dwunastu chłopa, pracujących nieprzerwanie kilka godzin. I to nie tak, że nie potrafił się dzielić. Pracował już z innymi, z Basso Wytrychem przy ratowaniu Jenivere, z Palmerem podczas potyczki z konkurencją i z całą piątką doborowych łacherów podczas włamu na „Klotyldę Black”, baroński okręt flagowy, wracający z reparacjami wojennymi z Blackbrook. Gdyby tylko wiedział...
No ale trudno, teraz mógł już tylko powstrzymać łzy i ratować, co się dało. Wziął tyle złotych sztab, że nowa torba – starej nie udało się doczyścić z mieszaniny słonej wody i rozpuszczonego cukru – groziła zerwaniem, po czym potoczył tęsknym spojrzeniem po reszcie i wyszedł.
Pozostała jeszcze jedna rzecz. Ignorując ostrzegawcze wrzaski mózgu i fakt, że nieubłaganie kończył mu się czas, skierował się do baraków. Lord Ruthyn był paranoikiem – zatrudniał w sumie trzy pełne zmiany strażników, w każdej po kilkanaście osób. Część była teraz w pracy, rozrzucona po posiadłości, ale reszta... Gdyby choć jeden się obudził...
Ale nie miał wyjścia. Baraków było w sumie osiem pokoi, w każdym cztery podwójne łóżka i tablica korkowa, na której przypięto plan labiryntu z zaznaczonymi kodami. O dziwo, każdy plan zawierał tylko część kodów i to każdy inną. Wszystkie jednak były nowe, a on potrzebował starych. Na końcu chciał sprawdzić komnaty kapitana, ale przed drzwiami stał strażnik. Nosz jasna i pieprzona cholera!
Nie spodziewał się, aby sztuczka z toczącymi się monetami zadziałał po raz drugi, zresztą i tak nie miał czasu. Musiał wracać na górę, do Mel.
Jednak kiedy dotarł na miejsce, jej jeszcze nie było. Spojrzał na zegarek: dziesięć po drugiej. To mogło nic nie znaczyć, w końcu miała do obrabowania większy teren, niż on. No i był to jej pierwszy włam, to oczywiste, że będzie bardziej ostrożna.
Więc czemu się martwił? Nie, nie o nią jako taką – chociaż dwa lata, jakie spędził na jej szkoleniu będą trudne do nadrobienia jeśli okoliczności zmuszą go do wzięcia następnego ucznia – jednak gdyby strażnicy zorientowali się, że ktoś jest w środku, mogło się zrobić nieprzyjemnie. A jeszcze gorzej, gdyby schwytana powiedziałaby im o Garretcie. Minuty mijały.
Nosz gdzież ta nieznośna dziewucha?! Jeśli o wpół do jej tu nie będzie, przysięgam na równowagę...
Wielki zegar w holu wybił wpół do trzeciej. Garrett odwrócił się z zamiarem wyjścia, kiedy usłyszał za sobą ciche kroki. Odwrócił się z wyciągniętym sztyletem. Mel.
- Spóźniłaś się – oznajmił lodowato.
- Wcale nie, ten zegar się spieszy – odgryzła się i zanim zdążył powiedzieć coś więcej, zamachała mu przed oczami wypchaną torbą. Całkiem nieźle wypchaną. - Mam łupy.
- W domu sprawdzimy, co tam wyniosłaś. Masz jeszcze granaty?
- Tak. Nie użyłam ani jednego – dodała z widoczną dumą.
- Świetnie – oznajmił chłodno. - Oddawaj.
Dziewczynka prychnęła, ale spełniła polecenie.
- Dobra. Muszę jeszcze coś załatwić. Ty chodź za mną do składziku, przycupnij w jakimś kącie i udawaj, że cię nie ma.
- Co to za strasznie ważna sprawa?
- Nieważne. Szybko, bo jak tak dalej pójdzie, świt nas tu zastanie.
Najszybciej jak się dało wrócił do baraków i ogłuszył strażnika. Następnie zaciągnął go do pokoju kapitana. Sam zaczął gorączkowo przeszukiwać pomieszczenie. Biurko było pełne papierów, sekretarzy jeszcze pełniejszy. Na tablicy korkowej wisiał znany już plan, ale dla odmiany kompletny, rozkład wart... W każdych innych okolicznościach byłby wniebowzięty, widząc takie informacje, ale teraz potrzebował czegoś innego. Niech to szlag!
Nie, spokojnie, nie poddawajmy się panice. Te plany muszą gdzieś tu być. Tybalt na pewno zaopatrzył swojego klienta w szczegółową rozpiskę. Ruthyn mógł, oczywiście, zarządzić jej zniszczenie, ale to nie miałoby sensu. W końcu zawierała prawdziwe kody.
A miał ją tylko lord Ruthyn i Garrett, wbrew sobie, będzie musiał się jednak pofatygować na górę? Ale to by oznaczało, że w razie jakiejkolwiek awarii strażnicy musieliby biegać do niego. Dobry złodziej zawsze dba o poznanie swojego celu i Garrett wiedział, że Ruthyn nie lubi być niepokojony. Było bardziej prawdopodobne, że powierzył je komuś, komu ufał. A kapitan straży był najbardziej prawdopodobnym wyborem.
Kapitan straży, który raczej nie trzymałby czegoś takiego na widoku. A jeśli nie... to gdzie?
Garrett usiadł w kapitańskim krześle, oparł się wygodnie i zamyślił głęboko. Jego wzrok padł na zawieszony nad drzwiami łeb brutwiela.
Tknięty nagłym przeczuciem podniósł się i podszedł do maszkary. Najpierw spróbował ją przesunąć – bezskutecznie. Jednak w słabym świetle wydało mu się, że widzi jakiś biały skrawek wystający spomiędzy zębów. Sięgnął tam ręką.
Genialne.
Szczerząc się jak wariat wybiegł z baraków i pobiegł do kuchni. Nie, do labiryntu. Aby przywrócić działanie systemów obronnych. Potem granatami elektromagnetycznymi – na szczęście kupił ich trochę więcej - oczyścił sobie drogę i wrócił do kuchni. Ale wtedy tchnął go jakiś szachrajski impuls. Zamiast, jak początkowo planował, wrzucić plan do ognia, jeszcze raz odsłonił na pół zjedzonego bażanta, wyszukał odpowiednio ukształtowaną kość, potem odkorkował leżącą z boku butlę wina i maczając w kość w trunku z wielkim trudem zdołał naskrobać na drugiej stronie planu:

Proszę pogratulować kucharzowi, bażant był naprawdę wyśmienity.
Garrett, Mistrz Złodziejski.


Tak spreparowany papier złożył w harmonijkę i włożył ptakowi, kolokwialnie mówiąc, w kuper.
Dopiero wtedy był gotów wrócić do domu.

* * *

Dochodziła czwarta, gdy w końcu przedostali się do swojej dzielnicy, kilka razy o mało nie wpadając na patrole straży. Odkąd ten nowy szeryf objął władzę, niemal nie sposób było poruszać się po ulicach w nocy. Zresztą, w dzień wcale nie było lepiej. A jedyne, co Garrett mógł z tym zrobić, to zdejmować swoje podobizny z wszystkich mijanych słupów ogłoszeniowych. Może nie powinien go okradać. Ale potrzebował pieniędzy, zresztą skąd mógł przypuszczać, że franca będzie tak zacięta? A teraz jedyna jego nadzieja w Młotodzierżcach.
Zasrany świat.
Więc kiedy większość ludzi zaledwie zaczynała rozważać pobudkę, on zapalił lampę w gabinecie i wyłożył torbę Mel na stół.
- Zobaczmy, co tu masz.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy były jakieś szmatki. Gdy zaczął je wyciągać, poczuł pod palcami okrągłe zgrubienie. Coś tak delikatnego, że Mel wolała owinąć to czymkolwiek, aby się nie zbiło? Zanim jednak zdołał się przekonać dziewczynka wyrwała mu szmatki z reki i przycisnęła do piersi.
- To dla mnie – powiedziała szybko. Dopiero wtedy Garrett zobaczył, co to za przedmiot.
- Chyba sobie żartujesz...
Spojrzała na niego gniewnie.
- No co?!
- Lalka?! Nie jesteś aby za duża? Poza tym miałaś szukać kosztowności. Czegoś, za co zapłacisz swój czynsz.
Ano lalka. O ślicznej, porcelanowej główce otoczonej złotymi loczkami, w przepięknej, czerwonej sukience obszytej białą koronką. Mel aż się zaperzyła.
- Och, odezwał się ten, co z wielkiego włamu przychodzi z torbą słodyczy! - warknęła.
- Ja z mojego włamu przyniosłem dwa worki złota, która teraz leżą w bezpiecznym miejscu. Poza tym od dwóch lat dach nad głową i wszystko, co jesz, opłacam ja, więc nie waż się narzekać.
- Nie narzekam – warknęła. - Patrz dalej.
Garrett zmełł w ustach przekleństwo, przekonany, że dalsza kłótnia byłaby bezsensowna. Baby! Nawet w takim wieku są nieznośne, aż strach pomyśleć, co będzie jak toto dorośnie. Właśnie dlatego swoje kontakty z płcią przeciwną Mistrz Złodziejski zawsze ograniczał do niezbędnego minimum. Co go w ogóle wzięło na uczennicę?!
Wyklinając w myślach zajrzał do torby. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to statuetka przedstawiająca gotującego się do lotu orła. Podpis na podstawce głosił: Nagroda za zajęcie pierwszego miejsca w konkursie sokolniczym 1134. Garrett uniósł posążek i zważył w dłoni.
- Pozłota – stwierdził lodowato, z trudem tłumiąc satysfakcję. Mel poczerwieniała i zacisnęła wargi, ale nic nie powiedziała.
Ale dalej było lepiej. Smukła waza wykonana z jednej bryły jadeitu, kilka złotych kielichów, srebrna patera zdobiona niezwykle realistycznymi głowami zwierząt, fantazyjna kolia z co najmniej tuzinem rubinów otaczających dorodny diament, splątana z kilkoma złotymi i srebrnymi naszyjnikami, kieszonkowy zegarek – też pozłacany, ale już trudno, zresztą niedawno sam się tak nadział, więc nie mógł się przyczepić. Kilka dalszych figurek ptaków wykonanych głównie z rozmaitych półszlachetnych kamieni, co najmniej tuzin pierścieni i sygnetów oraz drugie tyle kolczyków, dwie bliźniacze kamee, kilka okutych złotem pasów, wysadzane klejnotami etui z równie kosztownymi okularami, małe ręczne lusterko w oprawie inkrustowanej szafirami, srebrny grzebień i to w zasadzie wszystko. Z gardła Garretta mimowolnie wydobył się pomruk zadowolenia.
- I jak? - spytała z przejęciem Mel.
- Cztery plus – odparł łaskawie. - A teraz idź mi zrobić herbaty.
- Garrett! Ja też byłam w pracy!
- Tylko na włamie, ja musiałem jeszcze wszystko przygotować. Nie marudź, tylko rób, co mówię. A jakbym zasnął, obudź mnie koło jedenastej, muszę się rozliczyć z Tybaltem.

* * *

Pukanie było tak ciche, że gdyby nie wyczulone zmysły Garretta, niechybnie przeszłoby niezauważone. Niestety, mimo starań gościa dobiegło ono do odpowiednich uszu i drzwi otwarły się zdecydowanie. Garrett gestem zaprosił go do środka. Tybalt wydawał się jeszcze bardziej blady i zastraszony, niż zwykle, a próg złodzieja przekraczał, jakby wchodził właśnie do samego piekła. Ale widocznie nie przychodziła mu do głowy żadna wymówka, więc nic nie mówił.
Garrett poprowadził go do gabinetu: było to nieduże pomieszczenie, optycznie zmniejszone jeszcze przez półki z książkami. Jego centrum zajmował stół, na którym teraz rozłożone były łupy. Tylko obrazy stały oparte o bok mebla, wciąż zwinięte.
- Policzyłem sobie trochę – zaczął Garrett okrążając mebel. - I wyszło, że całość warta jest mniej-więcej cztery tysiące guldenów. Ceny obrazów mogą się zmienić, muszę pogadać z paserami. Około ośmiuset guldenów jest dla ciebie. Zresztą, co ja ci będę gadał, masz tu wyliczenia.
Nonszalancko podał mu kartkę. Inżynier w tym czasie wyglądał, jakby go trafił piorun. Stał bez ruchu, bezmyślnie wgapiając się w zgromadzone przed nim skarby, jakby nigdy w życiu nie widział tylu kosztowności. Co zresztą mogło być prawdą.
- Toć grzech... - wyszeptał w końcu. Wtedy to Garrett znieruchomiał.
Czy jego połacherowało?! Teraz się zorientował?!
- Słuchaj – zaczął, gorączkowo starając się wymyślić coś, co nie wymagało użycia tuzina nieprzyzwoitych słów. - Nie jest grzechem posiadanie. Tylko kradzież, a tą biorę na siebie.
Tybalt przeniósł na złodzieja szklisty wzrok. Poruszał ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie opuściły jego gardła.
- Zresztą – ciągną Garrett. - To Ruthyn zaczął grzeszyć. Nie zapłacił za twoją pracę. Myślisz, że Budowniczemu by się to spodobało? Uznaj to za rekompensatę.
- Ale...
- Słuchaj – przerwał zniecierpliwiony. - Nie jestem pieprzonym filantropem, bierz pieniądze zanim się rozmyślę.
Usta Tybalta w końcu się zamknęły, a na jego twarzy zagościł wyraz determinacji, który omal nie przyprawił Garretta o wybuch śmiechu. Inżynier kiwnął głową, a złodziej odetchnął.
- No dobra – podjął. - Teraz, możemy podzielić równo wszystkie łupy, ale nie sądzę, abyś miał dojścia do paserów, którzy pomogliby ci się pozbyć obrazów i klejnotów. - I nie wydymali cię przy tym na sucho, dodał w myślach. - Albo mogę wypłacić ci odpowiednią sumę w złocie, tylko licz się z tym, że może się ona różnić od tego, co faktycznie dostanę u paserów.
- Wezmę złoto – pospieszył Tybalt. Złodziej skinął głową i odsunął na bok przygotowaną wcześniej kupkę monet. Inżynier na jej widok przełknął ślinę.
- Chcesz przeliczyć?
- Nie... Ufam ci... jakkolwiek głupio to zabrzmi.
Złodziej prychnął.
- Nie próbowałbym oszukać swojego najlepszego dostawcy.
- Heh, ilem razy już to słyszał? Jeszcze tylko...
- Co?
Inżynier spojrzał na niego z niemal dziecięcą bezradnością.
- Masz na zbyciu jakiś worek?
Westchnął, ale posłusznie podszedł do sekretarzyka i wyjął z szafki skórzaną torbę, w której wczoraj niósł swoje łupy. Podał ją inżynierowi.
- Dzięki, Garrett. Przyniosę ci ją wieczorem.
- Nie fatyguj się. I tak jest do niczego.
Z podziwu godną szybkością inżynier zgarnął z blatu swoją dolę i już szykował się do wyjścia, kiedy rozległo się kolejne pukanie.
Co do..?
Tybalt zbladł, jakby spodziewał się, że w każdej chwili do mieszkania Garretta wpadną Młotodzierżcy, by wyciągnąć go za fraki do lochów.
- S-spod-dziew-wasz się k-kog-goś? - wydukał. Garrett pokręcił przecząco głową. Gestem kazał mu zostać w środku a sam podszedł do drzwi. Uchylił je ostrożnie.
- Dzień dobry! - dobiegło z drugiej strony.
- Pani Cooper.
Otworzył drzwi. Gospodyni stała na progu z nietęga miną, mnąc w rękach lnianą chusteczkę.
- Panie Dere – zaczęła. - Przepraszam, że pana niepokoję, ale obawiam się, że jest pan moją ostatnią nadzieją. Pan Harpe jest zajęty, a pan Philman... szkoda słów. Jest tak delikatny, prawdziwy człowiek pióra, jeśli rozumie pan, co mam na myśli...
- Co się stało, pani Cooper? - spytał próbując brzmieć stanowczo.
- Och, generator znowu nie działa. Poszłam dzisiaj do piwnicy zrobić trochę porządków, a tu psikus. Oczywiście, zgłosiłam awarię, ale wie pan, jacy są Młotodzierżcy, mogą minąć dni, zanim znajdą chwilę. Miałam nadzieję, że mógłby pan zerknąć, kochanieńki...
- Cóż, nie znam się za bardzo na elektryce – zaczął niepewnie, ale zaraz pewien pomysł przyszedł mu do głowy. - Ale dobrze się składa, bo mam akurat u siebie specjalistę.
Zostawił gospodynię przy drzwiach i poszedł do gabinetu.
- Tybalt, chyba mam dla ciebie zajęcie zgodne z wykształceniem.
- Och? - Inżynier uniósł głowę znad blatu stołu. Gdyby to był ktoś inny, złodziej bałby się zostawiać go ze swoimi skarbami, ale że to Tybalt... Wszak Budowniczy nie poparłby żadnych nieuczciwych akcji.
- Generator znowu padł – wyjaśnił cierpliwie.
- Znowu?
- Taaa, ciągle coś nie działa. Mam wrażenie, że Młotodzierżcy odbudowując dzielnicę nawet nie pofatygowali się do sprawdzenia tego złomu.
- Nie dziwota, iże awarie się zdarzają. Wszak sprzęt ten konstruowano z myślą o oświetlaniu ulic, nie zaś wszelkich mieszkań wzdłuż nich.
- Cóż ci poradzę? - Wzruszył ramionami. - Możesz rzucić na to okiem?
- Oczywiście.
Bez słowa podążył za Garrettem do kuchni.
- Pani Cooper, przedstawiam Tybalta. To najzdolniejszy inżynier, jakiego znam.
Na widok mechanika gospodyni zbladła, oblizała wargi, spojrzała niepewnie na Garretta, potem znowu na Tybalta, który za sprawą tych akcji wrócił do zwykłego do siebie stanu poddenerwowania.
- Panie Dere, czy to..?
- Tak – przerwał obcesowo. - Najzdolniejszy mechanik, jakiego znam.
- Nie jestem pewna...
Urwała zmieszana. Garrett uniósł w zdziwieniu brew.
- Cóż, z jego pomocą mamy o wiele mniejsze szanse wylecenia w powietrze. Racja, przyjacielu?
Klepnął go przyjaźnie po ramieniu, szczerząc się jak wariat, podczas gdy mechanik posłał mu chyba najbardziej zabójcze spojrzenie, jakie można posyłać bez faktycznej groźby śmierci.
Pani Cooper aż się zatchnęła.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Marcin.B.Black
Paser
Posty: 188
Rejestracja: 01 sierpnia 2010, 16:41

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Marcin.B.Black »

Szczegółową analizę tekstu sobie daruję.
Powiem tyle, wczoraj ( w sumie nawet dzisiaj) w nocy czytałem sobie kolejną część Twojej sagi po dość długiej przerwie i czytało się, jak zwykle, świetnie ;).

Nie martw się, że nie chce Ci się pisać, to normalne ;). Ja robię grę w Blender Game Engine i od października jestem w martwym punkcie ;).
Nic na siłę, pisz kiedy najdzie Cię inspiracja.. a jeśli nie nachodzi, to trzeba jej pomóc za pomocą jakiegoś bodźca ;D.
"Some people in the City are just too rich for their own good... lucky they have me to give them a hand".

https://www.deviantart.com/marcinbblack
https://www.youtube.com/channel/UCnL6k1 ... XeCGfP7UWA
Awatar użytkownika
Hattori
Młotodzierżca
Posty: 939
Rejestracja: 18 listopada 2011, 16:40
Lokalizacja: The Keepers' Chapel (Zamurze)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hattori »

Ja zatrzymałem się dawno temu na rozdziale, który kończył się Osiedlem Budowniczego i od tamtego czasu nie mogę ruszyć dalej. Kolejne części są ze sobą powiązane czy można czytać jak się chce?
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Marcin.B.Black pisze:Powiem tyle, wczoraj ( w sumie nawet dzisiaj) w nocy czytałem sobie kolejną część Twojej sagi po dość długiej przerwie i czytało się, jak zwykle, świetnie ;).
Cieszę się, że się podobało :)
Marcin.B.Black pisze:Nie martw się, że nie chce Ci się pisać, to normalne ;). Ja robię grę w Blender Game Engine i od października jestem w martwym punkcie ;).
Nic na siłę, pisz kiedy najdzie Cię inspiracja.. a jeśli nie nachodzi, to trzeba jej pomóc za pomocą jakiegoś bodźca ;D.
Ech, mi wystarczy, że się z nauką DromEda obijam. Nie ruszyłam niczego chyba od kwietnia, to chyba mogę przynajmniej coś poskrobać zanim moje arcydzieło ujrzy światło dzienne by zawstydzić DrK, Sensuta i Yandrosa.
Hattori pisze:Ja zatrzymałem się dawno temu na rozdziale, który kończył się Osiedlem Budowniczego i od tamtego czasu nie mogę ruszyć dalej. Kolejne części są ze sobą powiązane czy można czytać jak się chce?
Masz na myśli pierwszy rozdział? :))
Kolejne możesz chyba czytać jak chcesz bez większego zamętu, ważne tylko, by części X i X i pół były razem. Dla dalszej historii ważny będzie w zasadzie tylko trzeci rozdział, więc jak bardzo Ci się nie chce... :roll: ;)
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Keeper in Training »

Przepraszam za opóźnienia, ale mam trochę na głowie i ostatnimi czasy na forum pojawiam się sporadycznie. Recenzji wystawić nie zdążyłam, ale z samymi rozdziałami jestem na bieżąco. Dziś odpokutuję za przerwy w pastwieniu się na tym cudeńkiem :twisted:. Najpierw lista moich ulubionych cytatów.
Porządne gazety, takie jak Kronika z uporem maniaka przedstawiały go jako ostatniego zbira, diabelskie oczy uzupełniając szramami na całej twarzy, kilkudniowym zarostem czy obrzydliwymi grymasami, byle tylko wzbudzić w ludziach niechęć i potrzebę zgłoszenia się do odpowiednich osób, gdy tylko mignie im cień podejrzanej postaci. Głos ludu, już mniej porządny, przedstawiał go prawie jak jakiegoś pieprzonego romantycznego bohatera, skrzywdzonego przez szlachtę i poświęcającego życie, aby zemścić się na swych oprawcach, zabierając bogatym i dając biednym, czy jakoś podobnie bez sensu. Garrett w życiu niczego nikomu nie dał, ale to nie miało znaczenia. Jego listy ze sprostowaniami jakoś nigdy nie doczekały się publikacji. Magazyn literacki Piórko uczynił go bohaterem wielu zwariowanych przygód, z których żadna – o dziwo – nawet na krok nie zbliżyła się do jego prawdziwych, zwariowanych przygód. Jego mroczne odbicie zaś - Zatrute Piórko - którego wydawanie, nota bene, było w Mieście nielegalne – uczyniło go bohaterem... innych przygód, które nawet najbardziej zdeprawowanych obywateli przyprawiało o rumieniec. Tu również jego protesty nie doczekały się odpowiedzi.
- piękne... Wolność prasy.
- O, Baron ogłosił, że w poniedziałki wstęp do Muzeum Barońskiego jest darmowy. Może się wybierzemy?
- A po co? Ochrona i tak jest za mocna.
- Nie po to, żeby kraść, tylko żeby zobaczyć.
- Po co patrzeć na coś, czego nie mogę ukraść?

Z taką logiką nie sposób się kłócić.
- Panie, jak bardzo mi to przypomina szare, codzienne życie... Plusik za celną obserwację.
W końcu nawet mieszkańcy mieli dość tej szopki i kazali im zostawić te pieprzone zielska w spokoju, co zaowocowało powstaniem kilku całkiem ładnych skwerków.
- zabawne. Nie ma jak sąsiedzka inicjatywa.
- Och, a ty żeś jest specjalistą w sprawie tego, co cieszy naszego Pana.
- Nie, ale żem specjalistą w sprawie grzechu.
- piękne, po prostu urocze.
Jego gabinet nie był duży, ale jego urządzenie urągało wszelkim ideałom skromności, ascezy i innych bzdur, którym rzekomo hołdowali.
- też dobre.
- Opowiedz mi jeszcze o Garrecie. Myślałem, że wzrok płata mi figle. A potem, że to demony, ścigają go, aby go ściągnąć z powrotem do piekła.
- Powiedziałem, on nie zostawia przyjaciół. Nie ma ich zbyt wielu.
- Jak to?
- Jest... trudny (...). On... zachowuje się inaczej. Prawie jak jakiś... arystokrata. Zawsze musi być jak on chce, nie umie się dogadać z ludźmi, patrzy na wszystkich z góry. Je sztućcami, używa chusteczek. Nawet mówi inaczej.
- Jak?
Pokręcił głową.
- Długie zdania, trudne słowa. Prawie nie klnie. Jak w jakiejś książce. - Zaśmiał się nerwowo, ale i szybko spoważniał. - I zna obce języki - dodał.
- Jakie?
- Nie mam pojęcia. Ale kiedyś do Bełkotliwca przybył jakiś cudzoziemiec i próbował się dogadać. Nie mówił po naszemu, a właściciel nie mówił po ichniemu. I tak przekrzykiwali się dłuższą chwilę, dopóki nie przyszedł Garrett i nie rozmówił się z tym obcym.
- Jak wyglądał cudzoziemiec?
- Miał taką długą, śmieszną szatę.
- Do ziemi?
- Tak. I taką czapkę, jakby przewrócone wiadro.
- Prinkijczyk – mruknął kapłan, wyraźnie zamyślony.
- Tak. Tak powiedział Garrett, jak go spytałem.
- Ciekawe... - Drept odchylił się w fotelu i zamyślił głęboko, skubiąc brodę. - Więc jest wyuczony. Zna prinkijski. I ścigają go cienie.
- bardzo celne studium psychologiczne Garcia, szczególnie duże wrażenie wywierające w przeciętnym sprawozdaniu Basso. Widzę go bardzo podobnie. Jedyne co, to zamieniłabym "wyuczonego" na "uczonego", a najlepiej "wykształconego". Rozumiesz niuans, czegoś można się wyuczyć, np. zawodu, ale ogólna ogłada wyniesiona od Opiekunów to wykształcenie.
Garrett tymczasem, zupełnie nie rozumiejąc, czemu, poczuł... troskę. Autentyczną troskę o panią Edwinę, osobę, którą spotkał raz w życiu, którą okradł, na Równowagę! Czemu? Była... miła. Wysłała mu butelkę wina i list z podziękowaniami. Ile osób, które okradł, mu dziękowało? Żadna. Tylko Edwina. Co prawda, on też okazał jej pewne względy, przyniósł wino i zostawił jej spadek w spokoju... Ale dla innych też mógłby być miły! Wystarczyło poprosić.
- tu zgrabnie połączyłaś aspekt poważny i dowcipny. To ważna umiejętność. Brawa!
Nie poświęcając tej idei głębszego namysłu złodziej szybko dopadł przeszklonej szafki i wyjął z niej butelkę drogiego koniaku, kilka srebrnych kieliszków o ściankach zdobionych starannie tłoczonym wzorkiem i pasującą do zestawu paterę, z której uprzednio wyjadł garść suszonych owoców, wpychając je sobie naraz do ust.
- słooodkie :P! "Mój" Garrett "leci" na specyficzne słodycze (raczej wytrawne, miód i czekolada...), bardzo ładnie wplotłaś to w opowieść. Ma to uzasadnienie w jego historii - zwykle dzieci, które z różnych powodów nie miały dostępu do słodyczy, gdy je dostrzegą, opychają się bez opamiętania. Zwierzęta też tak robią, jeżeli wiedzą, że muszą "chwytać chwilę", bo niedługo okazja może zniknąć. Przetestowałam to na moim psie, od szczeniaka miał coś w misce przez cały czas i nie zdarzyło mu się jeść na zapas. Zawsze miał dostęp do czegoś lekkiego i nawet gdy coś mu smakuje, a się najadł, nie tknie i zostawi. Psy, które dostawały posiłki tylko dwa razy dziennie na określony czas, zjedzą dziś wszystko i w dowolnej ilości. U Garretta mogło być tak samo w kwestii słodyczy. Podoba mi się, że grzebiesz mu w życiorysie, myślę, że dobrze się rozumiemy :).
Ale Garretta już nie było. Udał się do kuchni, gdzie z półek zebrał złote talerze i kielichy, ale także kilka pustych, zakurzonych puszek. Z jednej wytrząsnął martwego karalucha.
Wrócił do Galerii, gdzie Egzekutor posłusznie trzymał drzwi. Nie patrząc na niego podszedł do jednego z worków i rozciął go ostrożnie, uwalniając strumień ciemnobrązowych ziaren wprost do podstawionej puszki.
- Kawa mi się kończy – oznajmił z rozbrajającą szczerością, bardziej czując, niż widząc, karcące spojrzenie Egzekutora.
Jesteś... niesamowity.
- Oj tam. Masz, weź sobie daktyla. – Czekając, aż puszka się napełni, zdążył już dobrać się do słoików z bakaliami.
Co to jest?
Egzekutor wyciągnął jeden z owoców i przyjrzał się mu podejrzliwie.
- Daktyl.
Wygląda jak zdechły karaluch.
- Nie marudź, dobre są.
Taaa. Heh. Zawsze uwielbiałeś słodycze.
- Heh. Nigdy nie miałem okazji się ich najeść.
Opuścił głowę, jakby zawstydzony. Zauważył, że puszka z kawą jest już pełna, więc zamknął ją i podsunął drugą. Cukier. Też mu się skończył. Unikając wzroku Egzekutora podszedł i wpakował do torby kilka brył. Po krótkim namyśle poświęcił resztę puszek na bakalie. Orzechy, suszone figi, morele i daktyle, rodzynki, kandyzowana skórka pomarańczy i płatki kwiatów. Gdzie człowieka na jego pozycji byłoby stać na takie rzeczy? A Jeremi miał rację: Garrett lubił słodycze. I Mel też. Pod tym względem idealnie się zgadzali.
- urocze j. w.
Pierwsza fala zalała szalupę niemal do połowy i Garrett pomyślał, że zabieranie ze sobą worków ze złotem mogło wcale nie być takim dobrym pomysłem. Przez chwilę w jego głowie zaświtała myśl, czy aby nie wyjdzie lepiej, wyrzucając je za burtę, ale zaraz zniknęła, zastąpiona wartkim potokiem liczb.
- się rozumie :roll:.
Strażnik posłał mu telepatycznie soczystą wiązankę, Garrett z satysfakcją zauważył jednak, że brzmi ona sztucznie, jakby ktoś próbował niezdarnie łączyć słowa, które usłyszał z różnych źródeł, ale którymi nigdy się nie posługiwał; niektórych Egzekutor nauczył się u niego, kiedy jeszcze obaj byli uczniami.
- kto by pomyślał... Jakoś zawsze myśląc o szczenięcych latach G. u Nianiek, kojarzył mi się przymiotnik "zaszczuty", ale to tylko moja wizja. Jak widać, niesłuszna :twisted:.
Pirat nie dał sobie dwa razy powtarzać. Gdy zbliżył się wystarczająco, złodziej upewnił się, że swym ciałem zasłania widok reszcie załogi, a potem wyjął zza pazuchy jedną z wypełnionych wcześniej sakiewek. - Daj to pani Moirze – burknął, wciskając sakiewkę w ręce pirata. Kapitan mu ufał, więc chyba on też mógł. Po chwili wahania wyjął drugą, widocznie mniejszą i dorzucił: - A to rozdaj chłopakom. Zasłużyli.
- brawa.
Gdy pozbywał się złota, jego dłonie drżały jak w febrze. Było to, oczywiście, tylko i wyłącznie wynikiem choroby morskiej. Niczego innego.
- :-D.
Garrett podszedł do ściany i bez wahania położył dłoń w pewnym szczególnym punkcie, który tylko z pozoru nie wyróżniał się na tle innych miejsc. Po chwili dłoń tą otoczyło widoczne tylko dla wybranych oczu błękitne światło, które zaraz rozlało się dookoła, tworząc dużą, prostokątną plamę. Po chwili jednak plama ta zniknęła – a wraz z nią fragment ściany, ukazując ciemne, ponure wejście.
Więc Glify wciąż działają?- i znów: choć telepatia nie nadawała się do przekazywania uczuć, złodziejowi wydawało się, że wyczuwa w myślach Egzekutora podniecenie.
- Jeśli je o to poproszę – oznajmił chłodno, po czym zniknął w przejściu.
- nooo... klimacik.
- Sam wybrałeś taki los, żyj z tym teraz! Łatwo ci było być Egzekutorem: żadnej myśli, żadnej wątpliwości. Żadnej... odpowiedzialności. Myślisz, że ja nie chciałbym, żeby ktoś przejął odpowiedzialności za mnie? Ale nie: wy, Strażnicy, wypięliście się i zajęliście jakimiś durnotami, a ja zostałem z całym tym syfem. Więc skoro ja mogę odpowiadać za siebie i za Miasto – wstał i odwrócił się gwałtownie, kierując palec w stronę Egzekutora – Ty także możesz!
- celne. Poruszasz trudny i ważki temat... Czyżby ktoś przeglądał moje bajdurki spod znaku "Klątwy GLifu"? ;)
Musisz zrozumieć, że większość Strażników traktowała nas w najlepszym razie jak przedmioty. Mieli trochę racji: byliśmy... maszynami do zabijania. Pozbawieni własnej woli, pragnień... wątpliwości. To była łatwa droga, ale tylko więzy, jakie narzucały nam Glify pozwalały nie czuć, jak bolesna. Gdy Glify przestały mieć nad nami kontrolę... wielu chciało zemsty. Lylę dopadli i gwałcili tak długo aż nie mogła krzyczeć... ani drgnąć. Potem poderżnęli jej gardło. Andrusa przybili do drzwi Siedziby i wypatroszyli jak wieprza. Orrisa spalili żywcem, Karla – rozerwali na strzępy. Na początku wciąż trwała telepatyczna więź, która nas łączyła. Ja... czułem ich bestialstwo. Ich satysfakcję. Nie mogłem tego znieść.

Jakie miałem wyjście?
Jego ludzie nienawidzili mnie i bali się. Nie było sposobu, aby się z nimi porozumieć. Ale przynajmniej słyszałem ludzką mowę, czasem mówili nawet do mnie, choć były to głównie rozkazy. To... chyba najlepsze, na co mogę liczyć.
- j. w. Wczułaś się w Egzekutora, jest to bardzo przekonujący kawałek. Najlepiej opowiada się, gdy radosne fragmenty opowieści przeplatasz ze smutnymi i strasznymi.
Jestem Strażnikiem, w porządku. Los świata leży w moich rękach, no dobra. Ale... co ja mam z tym, do cholery, zrobić?
- cudne :D.
A jednak się mylił: kobieta dopiero teraz pokazała mu, jak patrzy prawdziwy bazyliszek.
- też zgrabne.
- Nie, mnóstwo z nas postanowiło trzymać się od tego z daleka. Poukrywaliśmy się po... różnych mrocznych instytucjach (...). Blake została guwernantką.
- Biedne dzieci – wyrwało się Garrettowi.
- podoba mi się!
- Słyszałeś, Jeremi, masz nowy angaż – oznajmił Garrett, klepiąc go przyjaźnie po plecach.
Skaczę z radości.
- Ja myślę.
- dobre.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś swoje plany konsultowała ze mną – oznajmił ze złością. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- A ty swoje plany konsultujesz z kimkolwiek?
Kolejne przekleństwo zmełł w ustach zanim wydostało się na zewnątrz.
- celna uwaga, tylko po "ustach" sugerowałabym wstawić przecinek.
- Ja jestem dorosłym mężczyzną (...).
- patrząc po niektórych zachowaniach, ośmieliłabym się polemizować...
Interesujące. Garrett uniósł pokrywkę i pociągnął nosem. Pachniało apetycznie. W swoim życiu nieczęsto miewał okazje skosztowania takich specjałów, a przecież skarbiec nie zając...
Z tą myślą oderwał udziec ptaka i upewniwszy się, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, zabrał się do jedzenia. Pyszności!
- i to są żądze cielesne na miarę prawdziwego mężczyzny, Flavia :twisted:. Wielki punkt dla Ciebie!
- Chuje pozostaną chujami – stwierdził filozoficznie Rick.
- warta zapamiętania mądrość ludowa, zaskakująco aktualna.
Ano lalka. O ślicznej, porcelanowej główce otoczonej złotymi loczkami, w przepięknej, czerwonej sukience obszytej białą koronką.
- rozbrajające.
Miałam nadzieję, że mógłby pan zerknąć, kochanieńki...
- Kocham panią Cooper!!! :aniol:

A teraz kilka kosmetycznych uwag.
- Wcale nie, ten zegar spieszy
- tutaj brakło Ci "się", pewnie przy wklejaniu się skasowało.
Nawet w takim wieku są nieznośne, aż strach pomyśleć, co będzie jak to-to dorośnie.
- "toto" nie potrzebuje myślnika. Ale to naprawdę drobiazg.
kilka okutych złotem pasów
- okutych...? Proponowałabym: nabijanych.
A nie widzieli się z Emielem odkąd Garrett uciekł z Akademii...
- poproszę o przecinek przed "odkąd". Czujesz to? Dwa zdania składowe w zdaniu podrzędnie złożonym.
Znaleźliśmy chustę jego przy zwłokach zamordowanego, a nuż okrwawiony w domu zbrodniarza.
- tu chodzi o nóż czy o chustę? Bo jeśli o to drugie, to przymiotnik "okrwawiony" powinien być rodzaju żeńskiego. Pewnie przypadkowa literówka.
Gorzej było z brudnymi i posklejanymi kartkami, wysmarowanymi jak nie tłuszczem to alkoholem.
- troszkę to zmieńmy: "jeśli nie tłuszczem, to alkoholem".
Shepard w głównej sypialni a Archer w tej z wieżą widokową.
- przecinek po sypialni się zgubił.
Lord Geller faktycznie był jednym z jego klientów: od jakiegoś czasu Garrett tylko jemu sprzedawał obrazy, wiedząc, że dostanie za nie więcej, niż u jakiegokolwiek pasera. Lord Geller był zapalonym kolekcjonerem i wielkim znawcą. Bogatym ponoć, jak sam Baron, ale i odpowiednio hojnym.
- tu z kolei dwa niepotrzebne przecinki. Odczytaj sobie to na głos i zdecyduj, czy dobrze brzmi:

"Lord Geller faktycznie był jednym z jego klientów: od jakiegoś czasu Garrett tylko jemu sprzedawał obrazy, wiedząc, że dostanie za nie więcej niż u jakiegokolwiek pasera (...). Bogatym ponoć jak sam Baron, ale i odpowiednio hojnym." - nasz język ma cokolwiek pokręcone porównywanie, ale trudno... Kimże jesteśmy, by to zmieniać?

Co mogę powiedzieć o całości? Cóż, czyta się bardzo przyjemnie. Twoje postaci są realistyczne, w dużej mierze zachowują kanon, choć nie boisz się dorzucić swoje trzy grosze. Łączysz treści ważkie z humorem. Masz pomysły. Pozostaje mi pogratulować. Ogromnie podoba mi się, w jakim kierunku ewoluuje Twoja Mel - trochę przypomina Moirę. To zdecydowany komplement. Szkoda, że jej postać jest wciąż mało eksponowana - jej obecność znacznie uatrakcyjnia dość powszechny motyw włamu. Spróbuj postarać się położyć nacisk na tę bohaterkę. Porównując Twoje, Moiry i moje bohaterki, zrozumiałam, dlaczego w końcówce T3 wprowadzono dziewczynkę, a nie chłopca, który na ewentualnego spadkobiercę kariery lepiej by się nadawał. Po prostu tylko dziewczynka jest zdolna Garretta zdominować, okiełznać i... zmiękczyć...? Teraz czekam na lincz :twisted:.

Bardzo podoba mi się też postać pani Cooper. Po prostu wykapana stereotypowa sąsiadka. Wprowadza zgrabny element komediowy. To się akurat świetnie składa, bo w moim Magnum Opus, które jest jeszcze nieskończone, wprowadzam sąsiada z kamienicy... Może chciałabyś wymienić się pomysłami na resztę ferajny :P? Jeszcze raz dziękuję za publikację, przyjemnie się czytało. Masz talent. Gratuluję i pozdrawiam!
Ostatnio zmieniony 30 stycznia 2013, 15:25 przez Keeper in Training, łącznie zmieniany 1 raz.
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Ach, Keeper, lejesz miód na moje serce :-D
Przepraszam za opóźnienia, ale mam trochę na głowie i ostatnimi czasy na forum pojawiam się sporadycznie.
Nie przejmuj się ;) Doskonale rozumiem brak czasu, a czasem i chęci...
"Mój" Garrett "leci" na specyficzne słodycze (raczej wytrawne, miód i czekolada...) (...) i to są żądze cielesne na miarę prawdziwego mężczyzny
Więc jednak nie jest aż takim ascetą 8-)
Psy, które dostawały posiłki tylko dwa razy dziennie na określony czas, zjedzą dziś wszystko i w dowolnej ilości.
Ciekawe, czy na kota by podziałało :roll:
Ale ogólnie pisząc o pociągu Garretta do słodyczy miałam na myśli dokładnie ten sam mechanizm, który opisałaś :P W przyszłości będzie jeszcze więcej takiej "domorosłej psychologii".
Jakoś zawsze myśląc o szczenięcych latach G. u Nianiek, kojarzył mi się przymiotnik "zaszczuty", ale to tylko moja wizja. Jak widać, niesłuszna
W sumie nie wiemy, jak tam było. Ja stosuję tę samą metodę, co przy Młotodzierżcach - podejście indywidualne. W Akademii Strażników było wielu, z niektórymi Garrett mógł mieć na pieńku, inni mogli być jego przyjaciółmi. Koniec końców jednak negatywy musiały przeważyć, skoro zdecydował się odejść, doskonale wiedząc, jakie to niebezpieczne.
Czyżby ktoś przeglądał moje bajdurki spod znaku "Klątwy GLifu"?
A czy ktoś tego przypadkiem nie skomentował? ;)
patrząc po niektórych zachowaniach, ośmieliłabym się polemizować
:-D
To ten sam mechanizm, co przy słodyczach - jeśli Garrett nigdy nie był dzieckiem (już w młodym wieku musiał pracować na własne utrzymanie i poznał wszystkie, nawet najohydniejsze odcienie życia), to nic dziwnego, że na "starość" sobie odbija.
okutych...? Proponowałabym: nabijanych.
Pasy miewają też okucia.
tu chodzi o nóż czy o chustę?
Kompleksy po latach pisania "a nóż" zrobiły swoje :suc
Może chciałabyś wymienić się pomysłami na resztę ferajny :P?
Czemu nie? Pomysłów mam dużo, ale zawsze da się upchnąć kogoś ekstra :P

Dzięki za wytknięcie błędów, lecę poprawiać.
I zjadło Ci komentarz o lalce.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Keeper in Training »

Przyjemność po mojej stronie. Chęci zawsze były, tylko ten czas :x ...
Flavia pisze:
"Mój" Garrett "leci" na specyficzne słodycze (raczej wytrawne, miód i czekolada...) (...) i to są żądze cielesne na miarę prawdziwego mężczyzny
Więc jednak nie jest aż takim ascetą 8-)
Hmm... To zależy, jak na to spojrzeć. "Mój" na włamie obejdzie się bez degustacji (che, che, pseudoprofesjonalista :)) ), czyli potrafi się kontrolować i nie ma z tego powodu kompleksów. Typ "jak jest, to dobrze, jak nie ma - też OK". To przeciwieństwo typów, którzy od łakoci są niemal uzależnieni 8-) . W sumie, gdyby się zastanowić, to przedstawia sobą filozofię cyników - nie potrzebuje niczego do zadowolenia, bo zdaje sobie sprawę z marności świata. Ale mniejsza z tym, bo zrobię off-topic :-D.
Flavia pisze:
Psy, które dostawały posiłki tylko dwa razy dziennie na określony czas, zjedzą dziś wszystko i w dowolnej ilości.
Ciekawe, czy na kota by podziałało :roll:
Ale ogólnie pisząc o pociągu Garretta do słodyczy miałam na myśli dokładnie ten sam mechanizm, który opisałaś :P W przyszłości będzie jeszcze więcej takiej "domorosłej psychologii".
Myślę, że by działało. I strasznie się cieszę, że będziesz tę linię narracji rozwijać.
Flavia pisze:
Jakoś zawsze myśląc o szczenięcych latach G. u Nianiek, kojarzył mi się przymiotnik "zaszczuty", ale to tylko moja wizja. Jak widać, niesłuszna
W sumie nie wiemy, jak tam było. Ja stosuję tę samą metodę, co przy Młotodzierżcach - podejście indywidualne. W Akademii Strażników było wielu, z niektórymi Garrett mógł mieć na pieńku, inni mogli być jego przyjaciółmi. Koniec końców jednak negatywy musiały przeważyć, skoro zdecydował się odejść, doskonale wiedząc, jakie to niebezpieczne.
Kurczę, jak te nasze wizje się nakładają :o ! Też tak myślę... Taki zamknięty inteligentny dzieciak, który dojrzewa, a w środku narasta bunt... Uch! :twisted:
Czyżby ktoś przeglądał moje bajdurki spod znaku "Klątwy GLifu"?
A czy ktoś tego przypadkiem nie skomentował? ;) [/quote]

Zabij zamorduj, nie przeglądałam tamtego tematu od wieków. Muszę się tym zainteresować, aczkolwiek na pewno nie dam rady przez najbliższe 2 tygodnie.
Flavia pisze:
patrząc po niektórych zachowaniach, ośmieliłabym się polemizować
:-D
To ten sam mechanizm, co przy słodyczach - jeśli Garrett nigdy nie był dzieckiem (już w młodym wieku musiał pracować na własne utrzymanie i poznał wszystkie, nawet najohydniejsze odcienie życia), to nic dziwnego, że na "starość" sobie odbija.
Dokładnie! To dlatego wymaga... eee... kobiecej ręki? :roll: W sensie zupełnie platonicznym, kogoś w rodzaju uczennicy, który pomoże mu się odskorupić.
Flavia pisze:
okutych...? Proponowałabym: nabijanych.
Pasy miewają też okucia.
Możliwe. Pewnie takie z tych dużych i szerokich?
Flavia pisze:
Może chciałabyś wymienić się pomysłami na resztę ferajny :P?
Czemu nie? Pomysłów mam dużo, ale zawsze da się upchnąć kogoś ekstra :P

Dzięki za wytknięcie błędów, lecę poprawiać.
I zjadło Ci komentarz o lalce.
[/quote]

Przepraszam, tak właściwie nic tam nie dopisałam. Zaliczyłam po prostu do tych kawałków, które podobały mi się najbardziej. Pozdrawiam!
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

"Mój" na włamie obejdzie się bez degustacji (che, che, pseudoprofesjonalista :)) )
I wonder if I have time to stop for a snack?
Według mnie G. jest za dobry i o wiele zbyt arogancki, by przejmować się czymś takim jak "profesjonalizm" :))
Skoro wie, że i tak ujdzie mu na sucho, to po co ma się powstrzymywać?
Taki zamknięty inteligentny dzieciak, który dojrzewa, a w środku narasta bunt...
Raczej mały nicpoń, który nie słucha się nauczycieli i przewodzi innym uczniom w rozmaitych psotach, począwszy na kradzieży dżemu ze spiżarki a skończywszy na niepowiemczym :-D
To dlatego wymaga... eee... kobiecej ręki? :roll: W sensie zupełnie platonicznym, kogoś w rodzaju uczennicy, który pomoże mu się odskorupić.
Nie przejmuj się, kobiecej ręki to on u mnie dostanie aż nadto :roll:
Pewnie takie z tych dużych i szerokich?
Nie mogę teraz znaleźć nic w sieci, ale te, o których się uczyłam były długie i wąskie :))
Heroes are so annoying.
ODPOWIEDZ