[LITERATURA] Saga o Złodzieju

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

Hmmm, dzielnice się nie zgadzają (ale tylko trochę) z moim najnowszym szkicem mapy ;)

Błąd: w dokumentach na przydział nowicjusza (misja W Przebraniu) był właśnie Markander, nie Sachelman ;)

Ciekawy motyw z Zamurzem! :) Podoba mi się też, że już od samego początku mamy "fabułę" a nie ciąg luźno powiązanych ze sobą zleceń, jak to było w TDP i TMA, TDS i TDA :-D

A co to była ta "Paskuda"? Wymysł twojej spaczonej (lub nie) wyobraźni czy może coś z Lovercrafta? :-D Albo z czegoś innego?
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Pomysł powstał przed pojawieniem się Twojego ostatniego szkicu mapy i jest zgodny raczej z tym, co wrzucę w załączniku.

Dokumenty były skierowane do arcykapłana Markandera, ale podpisane przez brata Sachelmana (nie wiem, czy to imię nie było jakoś przetłumaczone - niestety, nie mam odpowiednich sejwów, żeby sprawdzić). Tak przynajmniej stoi w angielskiej wiki ^^'

Paskuda to wymysł mojej spaczonej wyobraźni.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

O, jaka ładna mapa :P Rozumiem, po prostu tylko napisałem. Zresztą, gdybyś chciała zmienić na moją mapę (nie zmuszam!) to IMO byłoby łatwo. Co innego np. w TDA :)

A co do tekstu, to sprawdziłem (mam wszystkie teksty z TG i T2 na pendrive, wygodnie się sprawdza i czyta) i rzeczywiście, jest brat Sachelman :) Zwracam honor ;)
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

adriannn pisze:O, jaka ładna mapa :P Rozumiem, po prostu tylko napisałem. Zresztą, gdybyś chciała zmienić na moją mapę (nie zmuszam!) to IMO byłoby łatwo.
Ale wtedy straciłabym rzewny widok na słońce wschodzące nad Starodalem :P

Dodam tylko, że moja mapka jest raczej orientacyjna. Skupiłam się na wydaje-mi-się-że-dobrym rozkładzie dzielnic, natomiast ich wielkość i kształt są takie "aby było".
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Keeper in Training »

Kolejny odcinek - brawa!
Flavia pisze:Spróbował wycisnąć jad z rany, jednocześnie gorączkowo usiłując przypomnieć sobie wszystkie gatunki wielkich pająków, zamieszkujących tą strefę klimatyczną. Tak, niektóre były jadowite. Przynajmniej trzy – śmiertelnie. Nie, zaraz, cztery. Ale jeden był świecący. Dwóch innych od wieków nie widziano w okolicach Miasta, ale w miejscach takich jak to, cholera wie. I tylko jeden miał osiem nóg.
Pajęczaki zawsze mają osiem nóg. Albo to błąd merytoryczny, albo nie rozumiem. Skłaniam się ku tej drugiej opcji.
Flavia pisze:A więc poprzedni mieszkańcy postarali się, by nikt nie puścił tego miejsca. Jak optymistycznie!
Chodzi o nieopuszczenie?
Flavia pisze:Nawet kończyny, miast pajęczymi pazurami, kończyły się normalnymi, choć potwornie zniekształconymi dłońmi.
Pająki mogą mieć haczyki, nogogłaszczki lub szczękoczułki, ale keratynowych pazurów im Bozia poskąpiła :P .

Przepraszam, że tak się czepiam aspektów biologicznych, ale to szczegóły tworzą książkę. Ty masz dobre zadatki, dlatego musisz szlifować takie drobiazgi i stylizację.

Lekko się czytało, jak już mówiłam, Twój warztat mi się podoba i sądzę, że masz do tego smykałkę. Radzę popracować nad detalami, np. tymi pajęczakami. Ponadto kilka kwestii pozostało bez odpowiedzi, np. kim były osoby w legowisku komnaty, którą zajmował Oset, kim była Paskuda i jaka jest jej historia. Jak na razie, podtrzymuję opinię o fajnym opowiadaniu, bogatej wyobraźni (może nieco zdegenerowanej, ale to akurat w naszym fachu pomaga ;) - wybacz, żart!) - patrz Paskuda i bibeloty typu biurko - oraz niezłych pomysłach. Coś mi się widzi, że moja "stajnia" się powiększy :twisted: . Powodzenia!
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Hattori
Młotodzierżca
Posty: 939
Rejestracja: 18 listopada 2011, 16:40
Lokalizacja: The Keepers' Chapel (Zamurze)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hattori »

Klnący w myślach w ten sposób Garrett nie pasuje...

Tapety na ścianach - były wtedy?

"Cyricka porcelana" - czy ktoś mądrzejszy ode mnie mógłby się wypowiedzieć, jaka forma byłaby poprawniejsza: cyricka czy cyrijska?

"Ciemny kształt zajął prawie całą szerokość korytarza. Był wielki, niekształtny i sprawiał wrażenie, jakby natura obdarzyła go niezdrową ilością kończyn." - nie wiem czemu, zanim doczytałem do kończyn, miałem skojarzenia z Buką. :))

"Na ten widok Garrett poczuł, że jedyna zdrowa ręka odmawia mu posłuszeństwa, a kolacja podchodzi do gardła." - tu z kolei przypomniał mi się Maveral z tym swoim "..., a kupa była w drodze." :P
Garrett pisze:- I tam siedź!
Sympatyczne :) Mogło być nawet jeszcze bardziej Garrettowo, tj. bez wykrzyknika. Ale nie czepiam się, bo mój G. też jest dosyć ekspresywny.

Flavia, strzała kwasowa ma potencjał :!!:

"wschodzące nad Starodalem słońce" - a nie nad Starodalami?

Katedra z czerwonej cegły - Młotodzierżcy nie stosują ich do budowy świątyń.


Opisy ciekawe, na poziomie Spidiego, czyli lepsze od moich :( Coś, co z pewnością wyróżnia Twoje wypociny, to zakończenie. Nawet nie chodzi o nową wizję Zamurza, a o sam fakt zaskoczenia na koniec. Po prostu nie, że Garrett z Dreptem podają sobie ręce po wykonanej pracy i idą do domciu, ale czytelnik dostaje niespodziankę. Osiedle Budowniczego :rad Git.
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Keeper in Training pisze:Pajęczaki zawsze mają osiem nóg. Albo to błąd merytoryczny, albo nie rozumiem. Skłaniam się ku tej drugiej opcji.
Wydawało mi się, że niektóre mają sześć, ale to wiedza wyniesiona z gry, więc nie dam za nią głowy uciąć.
*po dłuższej chwili* Ok, odrobina researchu ujawniła, że w istocie wszystkie mają osiem, ale u niektórych jedna para zatraciła funkcje lokomocyjne, aby pająk mógł lepiej imitować mrówkę. Hmmm...
Mimo wszystko, powinnam to zrobić wcześniej -_-'
Keeper in Training pisze:Pająki mogą mieć haczyki, nogogłaszczki lub szczękoczułki, ale keratynowych pazurów im Bozia poskąpiła :P .
Nie przeczę, jednak wydaje mi się w tamtych czasach takie rzeczy wiedzieli co najwyżej co mocniej stuknięci naukowcy, zaś przeciętnemu człowiekowi wystarczyło, że "wstrętne-paskudne-zabierzcie-ode-mnie". "Pazury" były tu raczej użyte jako skrót myślowy, niż ściśle biologiczny termin.
Keeper in Training pisze:kim były osoby w legowisku komnaty, którą zajmował Oset
Ekhem... Oset i towarzyszki :P
Keeper in Training pisze:kim była Paskuda i jaka jest jej historia
Cierpliwości, moja droga, historia dopiero się rozkręca! :-D
Hattori pisze:Tapety na ścianach - były wtedy?
A to co jak nie tapeta:
http://images.wikia.com/thief/images/1/15/Blackmail.jpg
:P
Hattori pisze:Mogło być nawet jeszcze bardziej Garrettowo, tj. bez wykrzyknika. Ale nie czepiam się, bo mój G. też jest dosyć ekspresywny.
Oj tam, nawet jemu zdarza się pękać :P
Hattori pisze: "Cyricka porcelana" - czy ktoś mądrzejszy ode mnie mógłby się wypowiedzieć, jaka forma byłaby poprawniejsza: cyricka czy cyrijska?
(...)
"wschodzące nad Starodalem słońce" - a nie nad Starodalami?
Irak - iracka, Cyrik - cyricka :P
Wydaje mi się, że "to Starodale", a nie "te Starodala", ale nie chce mi się teraz odpalać gry, żeby sprawdzić, jak było w oryginale. W każdym razie wydaje mi się, że tak lepiej brzmi.
Hattori pisze:Katedra z czerwonej cegły - Młotodzierżcy nie stosują ich do budowy świątyń.
To, że ich nie widzieliśmy nie znaczy, że nie istnieją.

Tak czy inaczej, dziękuję za przeczytanie i skomentowanie :)
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Caer »

Ładne znowu. Za zakończenie rozdziału pierwszego jestem w stanie przeboleć bardzo "growy" środek (ja bym napisała to inaczej, ale wiadomo - każdy autor ma swój styl).

Nadal razi mnie (jak zresztą we wszystkich opowiadaniach, w których występuje) zamiłowanie Garretta do zbierania po drodze wszystkich świecidełek. Rozumiem, że czasami nie może się powstrzymać, ale - do licha! - nie, gdy jego życie jest bezpośrednio zagrożone, albo fizycznie nie ma na to czasu. Na szczęście w miarę rozwoju akcji Garrett się zreflektował :).

Ale bycie zdanym na łaskę Młotów? Oj, rani moją dumę :).
Flavia pisze:
Hattori pisze:"Cyricka porcelana" - czy ktoś mądrzejszy ode mnie mógłby się wypowiedzieć, jaka forma byłaby poprawniejsza: cyricka czy cyrijska?
Irak - iracka, Cyrik - cyricka :P
Zależy, jak się wymawia. Jeśli [sajrik], ja bym użyła cyriańska (chyba faktycznie specjalista od języka by się przydał :) ).
Flavia pisze:
Hattori pisze:Katedra z czerwonej cegły - Młotodzierżcy nie stosują ich do budowy świątyń.
To, że ich nie widzieliśmy nie znaczy, że nie istnieją.
Prawdziwy archeolog! :-D
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Caer pisze:Nadal razi mnie (jak zresztą we wszystkich opowiadaniach, w których występuje) zamiłowanie Garretta do zbierania po drodze wszystkich świecidełek. Rozumiem, że czasami nie może się powstrzymać, ale - do licha! - nie, gdy jego życie jest bezpośrednio zagrożone, albo fizycznie nie ma na to czasu. Na szczęście w miarę rozwoju akcji Garrett się zreflektował :).
Wydaje mi się, że jeśli idzie o pieniądze, Garrett, no... głupieje trochę. Kiedy Konstantyn zaświecił mu w oczy złotem, ten nawet przez chwilę się nie zastanowił, dlaczego jego koledzy zadali sobie tyle trudu, aby ukryć Oko. Kiedy powodzenie całej misji zależało od pozostania w ukryciu, on i tak zbierał łupy, praktycznie sprzed nosów zakonników, a potem się dziwił, że go z młotami gonią. W Ucieczce - miał odzyskać broń i zdobyć informacje - jasne, jasne, ale co z tego, skoro NA ZIEMI BRYŁKI ZŁOTA LEŻAŁY. Nawet śledząc wiadomość w TMA nie przepuścił żadnej sakiewki. A gdy rzekomo nie chciał przyciągać uwagi Młotodzierżców i Pogan wykradając ich święte relikwie, upewnił się, by zabrać wszystko, co nie było przyśrubowane do podłogi, żeby nie mieli wątpliwości, że to on.
Co do powyższej sytuacji: jestem pewna, że zaczął od szukania młotów, tylko potem coś mu błysnęło i tak się jakoś zapomniał :roll:
Caer pisze:Ale bycie zdanym na łaskę Młotów? Oj, rani moją dumę :).
W takim razie nie spodoba Ci się drugi rozdział :))
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

Caer pisze:
Flavia pisze:
Hattori pisze:"Cyricka porcelana" - czy ktoś mądrzejszy ode mnie mógłby się wypowiedzieć, jaka forma byłaby poprawniejsza: cyricka czy cyrijska?
Irak - iracka, Cyrik - cyricka :P
Zależy, jak się wymawia. Jeśli [sajrik], ja bym użyła cyriańska (chyba faktycznie specjalista od języka by się przydał :) ).
Cyriańska... dla mnie najlepsza opcja :) Wcześniej używałem formy "cyrijska" ale na tym można sobie język połamać, przynajmniej mój ;) W polskiej wersji językowej z Antologii mamy w tekście Cyrik - dla mnie pasuje, choć autorzy spolszczając tą nazwę myśleli o osobie (cytat: od Cyrika - powinno być z Cyrik)

Co do Starodali to powinno być te Starodale i nad Starodalami. Ta dzielnica ma jedyną nazwę w liczbie mnogiej ;)
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

adriannn pisze:
Caer pisze:
Flavia pisze:
Hattori pisze:"Cyricka porcelana" - czy ktoś mądrzejszy ode mnie mógłby się wypowiedzieć, jaka forma byłaby poprawniejsza: cyricka czy cyrijska?
Irak - iracka, Cyrik - cyricka :P
Zależy, jak się wymawia. Jeśli [sajrik], ja bym użyła cyriańska (chyba faktycznie specjalista od języka by się przydał :) ).
Cyriańska... dla mnie najlepsza opcja :) Wcześniej używałem formy "cyrijska" ale na tym można sobie język połamać, przynajmniej mój ;)
...
To gdzie ten specjalista? xD
W każdym razie, ja chyba pozostanę przy cyricka, wymawiane "po polskiemu" (choć jak ktoś się upiera, żeby mówić sajricka, nie będę mu bronić). Po prostu tak dla mnie najlepiej brzmi. I dopóki nie dostanę oficjalnego zakazu, podpisanego przez autorytet co najmniej pokroju profesora Miodka, zdania nie zmienię :P
adriannn pisze:Co do Starodali to powinno być te Starodale i nad Starodalami. Ta dzielnica ma jedyną nazwę w liczbie mnogiej ;)
No dobra, lecę poprawiać.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

*fanfary*
Tak! Zamiast czytać Wasze teksty, ja wciąż produkuję własne. Okropna ze mnie egoistka, wiem.
Zgodnie z obietnicą, w tym odcinku więcej rozterek egzystencjalnych. Nie jestem z niego do końca zadowolona, ale niech już będzie.
Poza tym pewne fragmenty mogą być nieodpowiednie dla nieletnich, więc, tego. Żeby nie było, że nie ostrzegałam!

Część druga: Odkupienie

Z upływem czasu coraz mniej miał okazji, by tak jak dzisiaj posiedzieć w „Płaczącej harpii”, sącząc piwo i bratając się z innymi łotrami. A nawet na te okazje zbyt często padał cień. I to nie jeden z tych, w których się lubował. Więc może powinien powiedzieć: światło? A co to w sumie za różnica?
Rana na jego ręce wciąż się nie goiła. Teoretycznie Strażnicy nauczyli go czynić użytek z obu dłoni, w praktyce jednak wciąż był praworęczny, więc nawet najprostsze czynności sprawiały mu kłopot. Ponadto codzienne spuszczanie krwi może i było dobre dla zdrowia, ale na pewno nie dla samopoczucia. A jednak Garrett wolał poświęcić trochę krwi, niż majątek, który musiałby wydać na kurację żywym srebrem.
- Chciwość cię kiedyś zabije – powtarzał mu codziennie zaufany cyrulik przystawiając pijawki.
- Wiem – odpowiadał niezmiennie Garrett, zaciskając zęby.
I tak to szło. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jeden kufel posyłał go do łóżka. Nawet nie chodziło o bezpieczeństwo – Brudny Franek, właściciel „Harpii” znał i cenił go na tyle, by zawsze odciągnąć go na zaplecze, gdy wylądował pod stołem. Denerwowała go jednak niemożność zabawienia się jak za starych, dobrych czasów, gdy piwo lało się strumieniami, a kobiety padały mu do stóp.
A potem przyszli Poganie.
- Jeśli przyszedłeś po pieniądze, które przegrał Piołun, nie zamierzam ich oddawać – powiedział głośno, gdy tylko w progu pojawiła się znajoma sylwetka. Garrett rzadko angażował się w hazard, ale gdy na horyzoncie pojawiała się ofiara tak łatwa jak Piołun, młodszy braciszek Osta, po prostu nie mógł się powstrzymać. Zwłaszcza, że jak na porządnego dzikusa przystało, grał nie na pieniądze, ale surowe klejnoty, a ponieważ Garrett był przyjacielem Pogan, młodzieniec ufał mu bezgranicznie i nigdy, przenigdy nie sprawdzał kości.
Ale tym razem Oset tylko popatrzył na niego spod byka i wyburczał:
- Dyan chciawszy z tobą porozmawiać.
Złodziej westchnął. Nie przypuszczał, żeby poszło tak łatwo. Niemniej warto było spróbować.
Dyan przyjęła go w sali konferencyjnej zamku McCarthych. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na jednym końcu stołu, otoczona kręgiem magicznych ziół i kości. Nieco z tyłu stał Piołun – niski, chmurny mężczyzna o burzy ciemnych – choć nie sposób stwierdzić, czy był to ich naturalny kolor, czy warstwa brudu i błota – włosach i szaroniebieskich oczach, a obok niego wysoka i chuda szamanka Wierzbina o włosach zbitych w strąki i ciemnozielonych oczach, głęboko osadzonych w chudej, pociągłej twarzy. Rodzinka w komplecie.
Garrett, nie przejmując się spoczywającymi na sobie ciężkimi spojrzeniami, swobodnie odsunął sobie krzesło i rozsiadł się wygodnie. Dyan mogła nad nim górować, ale to on był cywilizowanym człowiekiem w tym pokoju.
- Chciałaś czegoś? - spytał chłodno starając się, by jego głos brzmiał pewnie, mimo że wcale się tak nie czuł.
- Więźniów uwolniwszy – burknęła Dyan.
- Tak.
Zaprzeczanie nie miało sensu.
- Czemuż to?
- Cóż... - Odwrócił lekko głowę tak, by pokazać biegnącą przez policzek szramę. - Mam swoje powody, by nie popierać ofiar z ludzi.
Szamanka patrzyła na niego bez słowa, z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Palcami wciąż przesuwała po stole, kreśląc jakieś znaki.
- Wiktorii by się to nie spodobawszy.
Teraz to on zacisnął usta. Czyżby jego oddanie było aż tak widoczne?
- Zrozumiałaby – powiedział, tym razem jednak ledwo panując nad głosem.
Wtedy zauważył coś jeszcze. Znaki, które kreśliła Dyan promieniowały mocą. A promienie, które tworzyły kierowały się w jego stronę i łączyły z innymi.
Ta franca rzuciła na niego klątwę!
Zadrżał, przypominając sobie historie o wszystkich tych ludziach zjedzonych żywcem przez robaki. I o mężczyźnie z Dziennego Portu, którego transformację w drzewo od kilku tygodni śledziły wszystkie miejskie gazety. Ale ta klątwa nie działała! Nie czuł żadnych skutków, dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności.
Aha.
Więc o to chodziło. Wiktoria nie miała tu nic do rzeczy. Dyan chciała jego śmierci, a gdy jej klątwy nie zadziałały... sprowadziła go do siebie.
Zachowanie swobodnej pozy przychodziło mu teraz o wiele trudniej, ale był w końcu Mistrzem Złodziejskim. Miał reputację do utrzymania.
Na twarzy szamanki wykwitł szyderczy uśmiech. Musiała zauważyć jego zdenerwowanie.
- Takiś pewniusi? - zaćwierkała słodko. Garrett wzruszył ramionami.
- Tak czy inaczej, nie ma jej tu. Mam na myśli: na tym świecie. Więc skończ pieprzyć i przejdź do rzeczy. Nie wezwałaś mnie tylko po to, by mi wytknąć błędy w postępowaniu.
- Nie. - W jej oczach zabłysła wściekłość. - Wezwawszy cię, coby ci kradziejską łapę urwawszy! - wrzasnęła niespodziewanie. Garrett aż podskoczył, ale zanim wrócił na miejsce w jego ręce już błyszczał granat. Oprócz niego nikt jednak się nie poruszył. - Aleć zdanie zmieniwszy – powiedziała po chwili tonem słodziuchnym jako miodek, co to go pszczółki pracowite robiwszy. - Winy ci odpuściwszy, jeśli ty dla nas coś zrobiwszy.
- Nie pomyliły ci się wyznania? - spytał, krzywiąc się z niesmakiem, ale szamanka kontynuowała, niezrażona:
- W środku Miasta miejsce Leśnego Pana bywszy. Trawka porósłszy ziemie, drzewka przebiwszy dachy, zwierzątka się zadomowiwszy. Wszystko pięknie i leśniawo. Potem Młototłuki przyszedłszy i wszystko zniszczywszy, kamieniami brzydkimi przykrywszy i metalem, coby nic więcej wyrosnąć nie mógłszy.
- Czekaj, czekaj – zaoponował złodziej. - Nie mówisz chyba o Osiedlu Budowniczego?
Dyan skinęła głową.
- Z Młototłukami jak mógłszy walczywszy. Trawkę sadziwszy i mech zieloniutki, coby kamień rozsadziwszy. Wysyławszy pajączki pracowite, i żuczki błyszczące, i komary gryzące i rdzy roztocza, coby im życie uprzykrzywszy. Aleć to nic nie dawszy! - Uniosła rękę, grożąc niewidocznemu wrogowi. - To my umyśliwszy, że Młototłuki jakąś ochronę mieć musiawszy, co to ich od leśniawej magii chroniwszy. - Garrettowi coraz mniej podobało się to, co słyszał, ale nie przerwał. Chciał wiedzieć, jak daleko zajdzie ta farsa. - W trans wszedłszy ujrzawszy w świątyni Młototłuckiej źródło mocy potężnej a złowrogiej.
- Młototłuki artefakt miawszy – wtrącił Oset. - Młotem Prawości go zwawszy. Jakiś święty go zrobiwszy, coby dzieci Szachraja gnębić. Toć on tą moc mieć musiawszy, coby dzieci Leśnego Pana, te duże i malutkie precz przepędzawszy.
- Przyniósłszy nam Młot. Wtedy my o twych winach zapomniwszy. - Chciał zaprotestować, ale Dyan powstrzymała go gestem i dodała: - Ty się nie zgodziwszy, to samemu na ofiarę poszedłszy, krwią swą roślinki nakarmiwszy, a truchłem żuczki błyszczące, a pracowite.

* * *

W ciemności najpierw zabłysły dwa ciemne punkciki. Oczy. Zbliżały się i wkrótce poczuł na twarzy jej oddech. Pachniał jak świeżo zmiażdżone liście mięty. Jej wargi były miękkie i ciepłe. Ciemne włosy opadły i połaskotały go w obojczyk.
Wyciągnął ręce, by objąć ją i przyciągnąć do siebie. Cała byłą miękka i ciepła i pachniała nagrzaną w słońcu trawą i miodem. Zsunął się niżej, ustami błądząc po jej szyi, dekolcie, piersiach. Pod jego dotykiem jej sutki stwardniały... Stały się zbyt twarde... i szorstkie... jak kora?
W tej chwili poczuł największy ból swego życia.
Obudził się z krzykiem.
Odetchnął. To był tylko sen. Ale jaki! Nie miewał takich jako niewyżyty nastolatek. Co się do diabła z nim działo?!
Jego oczodół pulsował tępym bólem, ale niżej pulsowało inne uczucie.
Wstał i po cichu wyszedł z domu.

* * *

Pół tuzina dziewcząt podpierało ścianę kamienicy w Alei Starka. Wybrał jedną i skinął ręką. Była młoda, miała ciemne włosy i oczy. Prawie jak...
- Czego sobie życzysz, mój panie? - spytała, gdy poprowadził ją do jednego z wielu w tej okolicy zaułków.
- Po prostu zejdź na dół.
Dziewczyna posłusznie uklęknęła i zajęła się nim profesjonalnie, choć jako koneser mógłby narzekać, że niezbyt długo robi w tej profesji. Ale dziś nie był wybredny. Szukał tylko szybkiego zaspokojenia. Oparł się o ścianę i przymknął oczy.
W nozdrzach wciąż czuł zapach trawy.
- Mój panie?
Spojrzał w dół. To wszystko?
Odpiął z pasa sakiewkę i rzucił dziewczynie. Było w niej tylko kilka monet, za to wszystkie złote. Odwrócił się i chciał odejść, kiedy zatrzymał go jej głos.
- Panie?
- Tak?
- To cena za całą noc.
- Taak. - Machnął ręką. - Zrób sobie wolne.

* * *

Z zewnątrz Katedra nie różniła się zbytnio od stanu, w którym zastał ją Garrett, wiele lat temu. Odnowiono trochę mury, dodano nowe drzwi i witraże w oknach. Pieczęcie Strażników zniknęły tajemniczo jeszcze zanim do Zamurza wkroczyli Młotodzierżczy. Za to wielkich i zupełnie odnowionych schodów strzegły poważne posągi młotodzierżczych świętych, świeżo wyniesione spod dłuta Mistrza Ethelreda, „największego rzeźbiarza naszych czasów”, jak określały go gazety. I faktycznie: gdyby Garrett miał słabsze nerwy, samo spojrzenie kamiennych gigantów wystarczyłoby, żeby padł na kolana i natychmiast doznał nawrócenia. A gdyby miał silniejsze plecy, to wyniósłby je po kolei, gdyż każda z nich musiała być warta fortunę.
Patrole na dole i na górze. Żaden problem. Co najwyżej taki, że schody wyłożono marmurem, a strzały mchowe, z nieznanych przyczyn, nie chciały się rozwijać. Czyżby w tych bredniach Pogan było jednak ziarnko prawdy? Kto ich tam wie? Przy odrobinie skupienia nawet Garrett wyczuwał, że z nową katedrą jest coś nie tak. Czy to wina świętego młota? Cóż... pora się przekonać.
Główne wrota odpadały: straże, elektryczne światła, zamek dość wielki, by złodziej włożył weń całą rękę. Na szczęście zakonnicy nie zdążyli zainstalować wszystkich witraży i niektóre okna były puste. Intruz bez trudu wspiął się po masywnych przyporach i wślizgnął do środka.
Od razu poczuł różnicę: większość ścian wewnętrznych rozebrano i zastąpiono arkadami. Boczne komnaty przekształcono na kaplice o ołtarzach ociekających złotem i strzeżonych przez równie groźne co na zewnątrz posągi. Od głównej nawy oddzielały je kraty z kutego żelaza, ale zamki nie były zbyt solidne.
To jest złe, powtarzał sobie Garrett. Co innego wynosić świętą relikwię, która ma mu zapewnić spokój ze strony Pogan, a co innego – bezczelnie wykradać kosztowności. To pierwsze mógł zrzucić na Pogan. Albo przynajmniej wytłumaczyć. Nie ma szans, żeby uwierzyli w winę dzikusów, jeśli doliczą się brakującego złota!
A jednak jego ręce same powędrowały do zamków. Same pokierowały wytrychami. Złoto z ołtarzy samo znalazło drogę do jego torby. To nie była jego wina!
Święty młot unosił się w tym samym miejscu, w którym kiedyś znajdowało się Oko. Był wielki: z długim, fantazyjnym trzonem i obuchem, przy którym ludzkie głowy wyglądały jak główki gwoździ. Jego powierzchnia miała kolor najczarniejszej czerni, ale lśniła ledwo widocznym, szkarłatnym blaskiem. Młot obracał się majestatycznie kilka cali nad ziemią, roztaczając aurę potęgi i władzy. Z niewiadomych przyczyn skojarzył się Garrettowi z personifikantem.
W porządku Młocie, pomyślał, sam nie wiedział czemu. Zobaczmy, jaki jesteś święty.
Z tą myślą chwycił za trzonek – i w tej samej chwili poczuł potężny wstrząs. Został odepchnięty z potężną siłą i odleciał niby szmaciana lalka, by rozpłaszczyć się na kolumnie. Tracąc przytomność miał przed oczami Młot Prawości, pulsujący złowrogim, czerwonym blaskiem.

* * *

Na początku był ból. Dryfował jak kłoda na oceanie bólu, jednostajnym i niezmiennym. Potem pojawiły się podziały: inaczej bolał jego tułów, inaczej głowa, inaczej ręce, nogi, palce. Wkrótce był w stanie poczuć każdy nerw swojego ciała, wygrywający niepowtarzalną symfonię bólu. Zlokalizował ból oczu i z najwyższym trudem zmusił go do otworzenia.
Czerwień. Czy to piekło?
- Budowniczy cię kocha – rozległ się doskonale znajomy, wyraźnie rozbawiony głos. Zacisnął powieki. Tak. To piekło.
- Każden inny grzesznik po dotknięciu Młota Prawości obróciłby się w pył, rażony mocą Pana – kontynuował głos. - Wyobraź więc sobie zdumienie naszych braci, którzy odkryli cię rankiem na chórze, nie dość, że całego, to jeszcze całkiem żywego. - Chwila ciszy. - Niektórzy chcieli dokończyć to, co zostało zaczęte – podjął po chwili głos, już poważniejszym tonem. - Ja jednak uznałem to za znak. Budowniczy nie chce twej śmierci, Garrecie. Przeznaczył cię dla wyższych celów.
Garrett chciał zaprotestować, ale z jego gardła wydobył się tylko suchy charkot. Zaraz poczuł, jak czyjaś ręka unosi jego głowę, powodując kolejną falę bólu przetaczającą się wzdłuż kręgosłupa, a potem ktoś przyłożył mu do ust coś zimnego i metalicznego i jego gardło zalała fala płynu. Więcej było w tym wody, niż wina, ale miał wrażenie, że równie dobrze mogliby pompować w niego kwas. Niemniej gdy znowu pozwolono mu opaść na poduszki, poczuł się trochę lepiej. Nawet widok przed oczami nabierał ostrości, choć baldachim łoża wciąż był czerwony, a siedząca obok postać wciąż nosiła kapłańskie szaty.
- Posłuchaj mnie, Garrecie, bo powiem ci, co masz uczynić. Nie – zaprotestował Drept, widząc, że złodziej chce coś powiedzieć. - Nie proszę o przysługę. Mówię ci tylko, co uczynisz. Nie jesteś na pozycji by mi odmawiać. Zanim odszedł, nasz Wróg zostawił swym wyznawcom artefakt: swój ułamany róg. Zaraz zmienili go w instrument, po to by odkryć, iże dźwięki jego przywracają z grobu martwych. Teraz wykorzystują go, w każdej bitwie przywracając do życia naszych poległych braci i zwracając przeciw nam, jakby na urągowisko Budowniczemu. Ten plugawy proceder musi dobiec końca. I ty tego dokonasz. Ukradniesz Róg Szachraja i przyniesiesz nam.
Garrett znów spróbował zaprotestować, ale nie mógł wypowiedzieć słowa.
- Możesz tu odpocząć, a gdy nabierzesz sił, odejść w pokoju. Tyle ci mogę zagwarantować. Ale nie testuj cierpliwości Zakonu. Jestem jedynym przyjacielem, jakiego tu masz.
I wyszedł. Garrett opadł bezwładnie na poduszki. Nie. To wszystko nie tak. Tak strasznie, cholernie nie tak!
Spróbował wstać, ale gdy tylko uniósł głowę poczuł zawroty i stracił przytomność. Nie wiedział, ile czasu minęło zanim powrócił do rzeczywistości. Spróbował jeszcze raz. Powoli. Teraz czuł się już trochę lepiej. Wyciągnął ręce szukając oparcia: jest. Na szczęście łoże, na którym go położono, miało baldachim. Złapał się jednej z kolumienek i spróbował podciągnąć. Zaraz znów poczuł zawroty i prawie odpłynął. W ostatniej chwili oparł się o poduszki i odetchnął głęboko. Jest. Udało się. Nie stracił przytomności. Powolutku, posuwając się cal po calu, zdołał jakoś podciągnąć się do pozycji siedzącej i oprzeć o wezgłowie. Rozejrzał się: pokój był duży, a wielkie łoże stało w samym jego centrum na niewielkim podwyższeniu. Ściany były z surowego kamienia, ale zasłonięte kobiercami. Również podłogę przykrywał szkarłatno-żółty dywan pokryty skomplikowanym wzorem. Po lewej miał wielką szafę i kominek, przed którym stał obity szkarłatnym pluszem fotel. Po prawej – biurko, na oko wygodne krzesło i sekretarzyk. Wszystko ciężkie, masywne, starannie wyrzeźbione z ciemnego dębu. Zdecydowanie nie była to cela. Co więc? Pokój nie wyglądał na zamieszkany. Biurko było puste, a w kominku chyba nigdy nie palono.
Za plecami miał dwoje łukowatych okien, teraz dla wygody przysłoniętych grubymi zasłonami, wpuszczającymi tylko tyle światła, aby mógł swobodnie się rozglądać, a jednocześnie na tyle mało, by nie wypalić mu ostatniego własnego oka. Niemniej w przerwach między nimi zdołał dostrzec dachy sąsiednich zabudowań. A więc nawet gdyby zdołał je otworzyć, co wątpliwe w przypadku młotodzierżczych struktur, nie zdoła uciec.
A więc to była cela.
Ponownie opadł na poduszki. Jakie to miało w sumie znaczenie? I tak nie zdołałby uciec. Nie dałby rady wstać, a co dopiero skakać po dachach. Zresztą, Drept powiedział, że będzie mógł odejść.
Ale dlaczego?
Dlaczego Młotodzierżczy nagle przestali respektować własne prawa na tyle, by puścić płazem najcięższy z grzechów, w dodatku wymierzony przeciw nim samym?
Nie, zreflektował się nagle. Nie Młotodzierżcy. Drept.
To wyjaśniało dlaczego, ale Garrett nagle poczuł się o wiele, wiele gorzej. Czy to możliwe, aby Drept wykorzystywał – nie, nadużywał - swoją pozycję, by ratować jego żałosny tyłek?
Odkąd Zakon zaczął odzyskiwać pozycję w Mieście, pozostawał w nieustannym konflikcie ze Strażą Miejską. Ale w przeciwieństwie do niej, tragicznie potrzebował więźniów – najtańszej dostępnej siły roboczej. I potrzebował sukcesów, aby utwierdzić mieszkańców Miasta o swej użyteczności. Czy to możliwe, aby Zakon ostrzył sobie zęby na Garretta? A Drept powstrzymał go, wymyślając dla złodzieja coraz to nowe zadania?
Gdyby to była prawda... Garrett zorientował się, że jeśli teraz nadużyje cierpliwości Młotodzierżców, poleci nie tylko jego głowa. To nakładało na niego całkiem nowy rodzaj odpowiedzialności. Jakby nie miał jej wystarczająco!
Ale czemu w ogóle miałby się tym przejmować?!
Bo Drept ocalił mu życie.
Nie prosił go o to!
Niemniej wolał teraz leżeć w ciepłym łóżeczku niż zimnym grobie.
Zacisnął powieki. Słowo „odpowiedzialność” pojawiło się w jego słowniku stosunkowo niedawno i wciąż nie orientował się dokładnie, co ono oznacza. Nie wiedział, co zrobić z nowo nabytą mocą. Ani ze swoją rolą Jedynego Strażnika. Ani tym bardziej z pieprzonym długiem wdzięczności dla pieprzonego Mistrza Kowalskiego.
Dlaczego? Dlaczego pobiegł wtedy za tym mężczyzną? Gdyby wtedy został na ulicy, jego życie byłoby o wiele prostsze. Prawdopodobnie zmarłby przed dwudziestką, ale to w porządku, bo nigdy nie zaznałby innego życia, nigdy nie mógłby pragnąć niczego więcej, bo o niczym więcej by nie wiedział. To wszystko nie miałoby miejsca. Nie straciłby oka. Nie patrzyłby, jak wszyscy, na których mu zależało umierają. Nie dźwigałby odpowiedzialności za losy świata. Byłby... szczęśliwszy.
Nawet nie zorientował się, kiedy znowu zasnął. Gdy się obudził, wciąż czuł się, jakby ktoś go rozsmarował na kowadle. A jednak musiał stąd wyjść. Bycie zdanym na łaskę Młotodzierżców brzmiało jak ponury żart i choć Garrett doceniał każdy humor, niekoniecznie miał ochotę wprowadzać go w życie. Znów powolutku, cal po calu, zsunął się z łoża. Obok, na niewielkim stoliku leżała taca z jedzeniem. Mimo że ostatni posiłek zjadł ostatniego wieczoru, z trudem zdołał przełknąć trochę chlebowego miąższu i popić rozwodnionym winem, a z jeszcze większym – utrzymać je w środku.
Cały jego sprzęt leżał na biurku. Nie zabrali go, bo i po co? Przecież nie stanowił dla nich żadnego zagrożenia. Opróżnili tylko torbę z łupami, ale to zrozumiałe. Gdy Garrett tam dotarł, musiał na chwilę przysiąść, bo przed oczami pojawiły mu się mroczki, a w głowie zawirowało jak na pogańskim festynie. Z ledwością uniósł własny miecz i łuk, palce plątały się, gdy próbował zapiąć klamerki. W końcu, po wielu próbach, udało się. Spróbował wstać i niemal przewrócił się pod ciężarem przypasanego oręża. W ostatniej chwili podtrzymał się biurka. Nie. Nie może się poddać. Musi próbować. Zrobił krok i oparł się o ścianę. Chłód kamienia nieco go orzeźwił. Jeszcze jeden krok. I kolejny. Z każdym był bliżej drzwi. W końcu mu się udało. Chwycił za klamkę. Drzwi były ciężkie, solidne, ale otwarły się bez trudu.
Naprzeciwko nich siedział Młotodzierżca.
- Ojciec Drept nakazał mi odprowadzić cię do drzwi – powiedział formalnie, wstając ze stołka. Garrett rozejrzał się: znalazł się w szerokim korytarzu, oświetlonym rzędem elektrycznych lamp. Ściany były kamienne, a podłoga przykryta szkarłatnym dywanem. Po obu stronach ciągnęły się rzędy identycznych masywnych drzwi, ale całość sprawiała wrażenie, jakby rzadko ktokolwiek tu przebywał.
- Znajdę drogę – odparł beznamiętnie złodziej.
- Przykro mi, Garrecie, ale mam swe rozkazy – upierał się zakonnik i wyciągnął rękę, aby go podtrzymać.
- To daj mi przynajmniej samemu iść – odwarknął. Młotodzierżca cofnął się, z trudem maskując zaskoczenie. Garrett zrozumiał, że tamten wcale nie chciał go odprowadzić, ale podtrzymać aby nie upadł. Świadomość ta wystarczyła, aby od razu poczuł się o wiele gorzej. Próbował ich okraść, na Równowagę! Pogwałcił ich prawa, wystąpił przeciw nim, a oni... Ich nie ruszyło to nawet na tyle, by pofatygowali się z aresztowaniem go. Nie, potraktowali to jak drobnostkę, dziecinny wygłup, a teraz... Litowali się nad nim.
Tego nie mógł znieść. Po raz pierwszy w życiu zorientował się, że zraniona duma boli o wiele bardziej od połamanych kości.
A jednak nie dał się podtrzymać. Pełznąć wzdłuż ścian, przystając co chwila dla zaczerpnięcia tchu dobrnął za zakonnikiem do obszernych schodów i zszedł trzy poziomy, z których każdy kolejny sprawiał mniej okazałe wrażenie od poprzedniego. Najpierw zniknęły dywany, drzwi stały się słabsze i bardziej ścieśnione, ozdobne lampy zastąpiły gołe żarówki. Niemniej wrota prowadzące na zewnątrz, wciąż robiły wrażenie: solidne, okute żelazem i strzeżone przez dwóch kolejnych zakonników.
- Stać – powiedział jeden. Garrett z trudem podniósł wzrok. Co znowu?
- Ojciec Drept nakazał nie wypuszczać cię bez rewizji.
- Że co? - zdumiał się, ale odpowiedziało mu tylko ciężkie spojrzenie. - Przecież nawet nie miałem jak cokolwiek ukraść! Wasz brat cały czas mnie pilnował!
- Mamy rozkazy – odparł zakonnik. - Oddaj torbę.
Garrett rozejrzał się: znikąd pomocy. Dwaj zakonnicy blokowali wyjście, trzeci pilnował tyłu, zresztą nawet jakby chciał się zmyć, to gdzie? I jak? Ledwo stał na nogach, zarobiłby młotem zanim zdołałby odpełznąć dwa kroki. Przytłoczył go absurd sytuacji i wstrętna, obrzydliwa gorycz porażki. Zrobił, co mu kazano.
Młotodzierżca, który mu rozkazywał, bez słowa zebrał jego torbę i podał do przeszukania temu trzymającemu się z tyłu, sam zaś sprawdził, czy złodziej nie ukrył czegoś za pazuchą, w rękawach i nogawkach. Tego było już za wiele.
- A jak ci powiem, że schowałem sygnet mistrza na swoim fiucie? - spytał zanim zdążył ugryźć się w język. Młotodzierżca spojrzał na niego poważnie. Śmiertelnie poważnie.
- Módl się tedy, aby zszedł sam, inaczej zmuszony będę go odrąbać. Ściągaj spodnie.
- Żartujesz?! - odwarknął, robiąc krok w tył. - Może chociaż jakieś winko na początek?
Potężny cios posłał go na ziemię, a zaraz po nim przyszedł największy ból, jaki Garrett w życiu poczuł.
- Nie... Nic tam nie ma – dobiegło go jak przez mgłę. Chwilę potem ból zelżał trochę i ktoś rzucił w niego torbą. Garrett skulił się na ziemi, niezdolny złapać oddechu. - A teraz wynoś się i nie kalaj więcej tego miejsca swą plugawą obecnością, grzeszniku.
- Dlaczegóż to, bracie Thorbenie? - odezwał się drugi, milczący dotąd zakonnik. - Ja natomiast żywię nadzieję, iż Garrett raczy odwiedzić nas jeszcze kiedyś. Gdy ojca Drepta nie będzie w pobliżu...
- Chcesz li jawnie rozkazom się sprzeciwić? - żachnął się ten, który go prowadził.
- Jawnie? Broń Budowniczy! Aleć w ciemności trudno osoby rozpoznać. O błędy łatwo...
A więc to tak. Autorytet Drepta już zaczął się kruszyć. A dopiero co objął stanowisko!
Ale nie miał czasu się zastanawiać, bo jego żałosne próby podniesienia się zostały przerwane brutalnym kopniakiem pod żebra.
- Nie słyszałżeś, com mówił? Wynocha!
Litościwy zakonnik chciał mu pomóc, ale Garrett odepchnął go z warknięciem. Niemniej próba zadziałała, bo w końcu udało mu się zebrać dość energii, by się podnieść. Zakonnicy otwarli mu wrota i bezceremonialnie wypchnęli na zewnątrz.
Znów upadł, obijając sobie kości o kamienie bruku. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, ale to chwilowo wyczerpało jego możliwości. Rozejrzał się: opuścił właśnie jedno z zabudowań klasztornych i znalazł się na Alei Budowniczego, biegnącej od Katedry aż do Bramy Świętego Yory. Proste, masywne konstrukcje wznosiły się po obu stronach: górne części służyły jako pokoje mieszkalne, dołem zaś ciągnęły się warsztaty i pracownie, w których wrzała robota. Dziwnie było patrzeć na Młotodzierżców zajmujących się czym innym, niż patrolowanie i egzekucje, choć Garrett wiedział, że to od nich zależała znaczna część produkcji w Mieście. Ale wiedzieć i widzieć to dwie różne rzeczy. Złodziej ze zdziwieniem zauważył, że w ciągu dnia większość z nich nie nosiła nawet tych pysznych szat, tylko mniej lub bardziej ufajdane fartuchy. Niektórzy pracowali przy kamieniach lub metalu, inni dmuchali szkło, jeszcze inni zajmowali się bardziej precyzyjnymi pracami. W dole ulicy, tuż przy bramie, mieściła się wielka kuźnia i cegielnia, ale stąd nie było ich widać. Środkiem szerokiej ulicy nieustannie przejeżdżał ciąg zaprzężonych w bełkotliwce powozów.
Mógł stąd odejść ulicą Katedralną lub Starodali. Nie miał pojęcia, jak się dostać do którejkolwiek. Starodala była bliżej Katedry, jednak złodziej poczuł niewytłumaczalną niechęć do zbliżania się do olbrzymiego gmachu. Skierował się więc na południe, powoli, chwiejnym krokiem, skulony, jakby chciał się ukryć, choć było to absurdalne. Przez całą drogę czuł na sobie spojrzenia Młotodzierżców: jedne nienawistne, inne – litościwe. Nie wiedział, które paliły bardziej.
W końcu się wydostał: bramę wyjściową otwarto mu bez większych problemów. Szybko jednak pojawił się pewien: był środek dnia; ulice roiły się od ludzi. A ludzi ci byli jego sąsiadami i ostatnim, czego potrzebował było to, żeby zaczęli go rozpoznawać jako przestępce. Trzymał się więc cienia – żaden wysiłek, zważywszy na to, że wciąż musiał podpierać się ścian aby utrzymać pion – i starał się wybierać boczne, mało uczęszczane uliczki. Niełatwe zadanie, zważywszy na fakt, że Młotodzierżcy odbudowywali dzielnice tak, aby zapewnić takim jak on jak najmniej okazji.
Stał właśnie w jednym z takich zaułków, kiedy podszedł do niego zakonnik, tym razem ubrany już w porządny, lśniący bielą i czerwienią mundur strażnika.
- Garrecie – zaczął niepewnie. Złodziej podniósł na niego wzrok. Wydawało mu się, że pamięta skądś tą szeroką, szczerą twarz, okoloną jasnymi włosami i brodą, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć, skąd. Zamiast odpowiedzieć, warknął tylko coś niezrozumiałego. - Ludzie się skarżą, Garrecie. Żądają, abym cię stąd usuną.
- Wydawało mi się, że ojciec Drept nie wyraził obiekcji odnośnie mojego mieszkania tutaj?
- Nie. Jednak musimy utrzymać zaufanie ludzi. To bardzo ważne. Nasz Zakon wciąż nie pozbierał się po... próbach, jakim poddał nas Budowniczy w ostatnich latach.
- Ale... nie zamierzasz chyba wyrzucić mnie za bramy?
- Nie, jednak proszę, abyś rychło opuścił ulice i zostawiał broń w domu następnym razem gdy zapragniesz wyjść. - Garrett znów tylko warknął. Zupełnie jakby celowo to robił! Wzrok Młotodzierżcy zmiękł i złodziej dostrzegł w nim znajomy już błysk politowania, który wzbudzał w nim taki wstręt. - Winieneś na kolanach zmierzać do Katedry, dziękować Panu, że oszczędził twe życie.
- Nawet nie mam zamiaru!
- Pewnieś mię zapomniał, alem służył w Świątyni w dniu ataku sił Szachraja. Byłem świadkiem twych czynów i od tego dnia pamiętam o tobie w mych modlitwach.
Garrett spojrzał na niego uważnie.
- Więc, jak Drept uważasz, że jestem wybrańcem Budowniczego?
Młotodzierżca westchnął.
- Kimże jestem, by prawić o planach Pana? Wiem, żeś poczynił wiele dobra... Aleć i na sumieniu wiele masz grzechów. W ostateczności jeno od Budowniczego zależeć będzie, czy spojrzeć raczy na twe dobre czy złe uczynki.
Garrett pokiwał tylko głową. Dlatego właśnie nie znosił rozmów z fanatykami.
- Cóż... Pójdę już.
Młotodzierżca skinął głową i przepuścił go. Ale to ni był koniec. Docierał już do bramy swojej kamienicy, gdy na jego drodze wyrosła znajoma sylwetka. Szedł skulony, z wzrokiem wbitym w ziemię, ale gdy tylko przed jego oczami mignęły znajome buty, pochylił się jeszcze bardziej.
- Czego tu chcesz, łachudro? - Głos był donośny i nieznośnie wysoki, jak skrzek harpii. A może tylko jego głowa była w stanie nietolerującym wysokich dźwięków. Garrett ukłonił się niezdanie i zaczął, najlepiej jak umiał, imitując głos i akcent zwykłego zbira:
- Najmocniej panią pszepraszam. Musiało mi się coś pomylić.
- Zapewne – oznajmiła kobieta chłodno. Spróbowała zajrzeć pod jego kaptur, ale on odwrócił się i odszedł jak najszybciej. Wolał nie sprawdzać, jak szybko pożegnałby się z mieszkaniem, gdyby gospodyni poznała jego nocne życie.
Ale stała między nim, a jego domem. Do środka można było wejść jeszcze jedną drogą, od podwórza – tego, na którym jakimś cudem zachował się Grób Wartownika – i chcąc-nie chcąc, musiał nadłożyć drogi, najpierw schodząc z jej pola widzenia – a odprowadzała go wzrokiem jak tylko mogła – potem szukając wolnej bramy, przez którą mógł się prześlizgnąć. Szczęściem sytuacja byłą trochę lepsza, niż gdy był tu poprzednim razem i w końcu dotarł pod swoje drzwi. Gospodyni nie czyhała już pod bramą, mogła pójść po zakonników albo wrócić do domu. Garrett nie chciał się przekonywać. Zastukał do drzwi, a ponieważ nie doczekał się odpowiedzi zaczął pospiesznie szukać klucza. Szlag. Młotodzierżcy go chyba nie zabrali, prawda? Jaki mieli powód? Poza tym, że nie mogli wiedzieć, czy to jego klucz, czy kradziony. Ale to ich nie usprawiedliwiało. Ach, do diabła! Sięgnął po wytrychy. Do czego to doszło, żeby do własnego domu musiał się włamywać! Ledwo zaczął kręcić w zamku, gdy na górze rozległ się trzask drzwi. Na górze, gdzie mieszkała tylko jego gospodyni. Niech to szlag, niech to szlag, niech to szlag!
W końcu zamek odpuścił i złodziej wpadł do środka jak burza, w ostatniej chwili zatrzaskując za sobą drzwi.
Przed nim, na progu głównego pokoju, stała Mel, jego wychowanka, z chmurną miną i rękami założonymi na piersi.
- Czyś ty się z bełkotliwcem na łby pozamieniał? - spytała. Garrett odburknął tylko i minął ją bez słowa. Mieszkanie było duże i, jak na jego potrzeby, luksusowe. Z przedpokoju wchodziło się do pokoju głównego a zarazem kuchni, skąd dalsze drzwi prowadziły do pokoi Mel, łazienki i gabinetu, który z kolei łączył się z sypialnią Garretta. W dodatku Młotodzierżcy zadbali, by do każdego mieszkania dostarczyć prąd i bieżącą wodę. Oczywiście, miało to swoją cenę, do której doliczało się bezpieczeństwo i „dobrowolne datki na rozwój Zakonu”. Ale, do licha, było tego warte.
Nie zdejmując butów ani płaszcza wpakował się do pokoju, bez słowa rzucił broń i torbę na stół i skierował się do gabinetu.
- Czekaj! - Mel pobiegła za nim. - Co się tam stało? Gdzie masz młot?
Zatrzymał się w progu.
- Nie mam – powiedział tylko i zatrzasnął za sobą drzwi.

* * *

- Kraaa – rozdarło się siedzące na parapecie ptaszysko.
- Kraaa? - powtórzył Garrett, zastanawiając się, co to wszystko może znaczyć.
- Kraaa! - powtórzył kruk, bardziej stanowczo. Nagle go olśniło.
- Powiedz Dyan, że młot jest nie do zdobycia.
Ptak nastroszył się.
- Kraaa! - wrzasnął i odleciał w siną dal.

* * *

Następne dni spędził w łóżku, a Mel gotowała mu zupki i czyściła nocniki, gderając jakby miała co najmniej dziesięć razy tyle lat, co miała. Garrett miał jej dość, ale nic nie powiedział. W zasadzie nic nie mówił. Cierpiał.
Trzydzieści lat. Tyle minęło, odkąd ostatnio czuł tą... mieszaninę bólu, upokorzenia i bezsilnej złości. Całe swoje dorosłe życie podporządkował temu, by nigdy więcej tego nie czuć, a jednak wystarczyło jedno wydarzenie... I znów był małym chłopcem, kulącym się z zimna i płaczącym bezsilnie, samym w wielkim, obcym i wrogim Mieście.
Wkrótce jednak przekonał się, że gdy coś zaczyna się pierdolić, pierdoli się po całości.
- Pani Cooper wzywa nas do siebie – zakomunikowała Mel, wchodząc pewnego ranka do jego pokoju. Garrett odpowiedział nieartykułowanym pomrukiem i zagrzebał się głębiej w poduszkach. Mel jednym ruchem ściągnęła z niego koc. - Głównie tobie – powtórzyła z uporem. - No dalej, Garrett. Zmężniej.
Marudząc pod nosem podniósł się z leża, wygonił dziewczynkę za drzwi i zdjął złodziejskie łachy, które miał na sobie od tego nieszczęsnego włamu. Zamiast nich założył proste, ciemne spodnie, popielatą kamizelkę i wytarty, czarny surdut, a poza tym czarną przepaskę, która oprócz brakującego oka przesłaniała też znaczną część porytego szramami policzka. Przejrzał się w szybie, by upewnić się, że wygląda chociaż trochę jak porządny obywatel. Nie wyglądał. Z poszarzałą twarzą i bogowie wiedzą ilu dniowym zarostem przypominał raczej bezdomnego, nad którym ktoś się zlitował i oddał mu porządny ubiór. A do diabła z tym!
Fizycznie nic mu już nie dolegało, a mimo to Mel musiała pomagać mu wspinać się po schodach. Drzwi do mieszkania pani Cooper były uchylone i Garrett nie miał nawet jak zastukać, aby nie otwarły się na oścież.
- Wejdź, wejdź, kochanieńki.
Pani Cooper była wysoką, chudą kobietą o krótkich, jasnych, mocno kręconych włosach i końskiej szczęce. Ubrana jak zwykle w kwiecistą suknię i niemożliwe do pomylenia żółte buty przywitała go w przedpokoju i natychmiast poprowadziła do salonu.
- Melanie powiedziała mi, że jesteś chory. To wszystko przez te kąpiele! Doktor Armitage tyle mówi o szkodliwości wody! Uwierzy ojciec, że pan Dere potrafi kąpać się nawet codziennie?
Ostatnie zdanie, skierowane do kogoś w pokoju, sprawiło, że złodziej od razu oprzytomniał. Dopiero wtedy zauważył, że w salonie zgromadzili się wszyscy mieszkańcy budynku, zaś w największym fotelu zasiadał dumnie Inspektor Drept.
Jasna i pieprzona cholera!
- Co się stało? - zdążył tylko spytać.
- Och, nie uwierzysz, kochanieńki. Okradziono pana Harpe!
Pan Harpe prowadził piekarnię na parterze ich kamienicy i razem z rodziną zajmował mieszkanie na pierwszym piętrze.
- Właśnie opowiadałam ojcu o tym okropnym człowieku, którego spotkałam parę dni temu! - trajkotała pani Cooper.
- Jakim okropnym człowieku? - spytał złodziej.
- A był tu taki. Kręcił się po okolicy. Czarny strój, płaszcz z kapturem, mnóstwo broni. I to w biały dzień, wyobraża pan sobie?
Garrett uniósł brew.
- Więc twierdzi pani, że uzbrojony po zęby człowiek okradł piekarnię pana Harpe w biały dzień? A to ci geniusz taktyczny.
- Nie twierdzę, że okradł – zmitygowała się pani Cooper. - Mógł być na zwiadach...
- Żeby okraść piekarnię?! A czego takiego chciał się dowiedzieć? Poznać liczbę i umiejscowienie bochenków chleba?
- Mówię tylko, co widziałam!
- Nie przeczę. - Pokręcił głową. - Po prostu nie sądzę, aby człowiek ten był tym, którego szukamy. Jeśli faktycznie był taki okropny, zapewne kierował się raczej do Katedry, albo posiadłości Lorda Gellera, choć jak na mój gust, po prostu się zgubił.
- Może taki miał zamiar, ale gdy zorientował się, że nic z tego nie wyjdzie, sięgnął po to, co było pod ręką?
Uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Wątpię. Tacy ludzie grają o wyższe stawki. Po zawartość piekarni nawet nie chciałoby mu się schylać, chyba że szukałby przekąski. A nawet gdyby, to dlaczego miałby zostawić sąsiednie sklepy? Rzeźnik zarabia więcej, a nikt go nie ruszył. A „Pod pieńkiem i toporem”? Każda jedna butelka z ich piwnicy warta jest więcej, niż roczny dochód tej piekarni.
- Więc nie uważa pan, że Zakon powinien się za nim rozglądać?
Westchnął.
- Jeśli faktycznie popełnił jakieś... grzechy, to owszem. Jednak nie sądzę, aby włamanie do piekarni było jednym z nich.
- Ma pan zapewne rację – wtrącił Drept. - Panie...?
- Dere – odpowiedziała szybko gospodyni. - Gustaw Dere, drugie piętro.
Młotodzierżca skinął głową. Najlżejszym drgnieniem mięśnia nie dał po sobie poznać, aby ta maskarada ruszyła go w jakikolwiek sposób.
- Człek, którego pani podejrzewa zdaje się być profesjonalnym złodziejem. Tutaj zaś do czynienia mamy z najpodlejszą amatorszczyzną...
- Co się właściwie stało? - spytał Garrett. Solidarność solidarnością, ale nie lubił, jak ktoś mu brudził pod nosem.
- Złodziej wytrychami otwarł zamek w drzwiach od ulicy, ale nie mógł poradzić sobie z zasuwką i wybił szybę, aby otworzyć ją ręcznie. Narobił przy tym hałasu, więc aby uniknąć uwagi porwał kasetkę z pieniędzmi i zbiegł.
- Nie ma w tym wiele sensu...
- Kasetkę znaleźliśmy dziś w fabryce, zmiażdżoną w prasie hydraulicznej.
Uniósł brew.
- Czy to przypadkiem nie heretycka technologia?
- W samej technologii nie ma herezji, jedynie w jej zastosowaniu.
- Skoro tak twierdzisz. Ale to tylko sprawia, że całość ma jeszcze mniej sensu.
- Co masz na myśli?
- Skoro nie miał problemów z otwarciem drzwi, dlaczego miał je z otwarciem kasetki?
- Taka kasetka pewnie ma lepszy zamek niż byle drzwi – zasugerował Harpe. Garrett wydął pogardliwie wargi.
- To zwykła kasetka od Burnsa & Cushera. Dla sprawnego złodzieja kwestia kilku sekund. Zamki Młotodzierżców z drugiej strony są zwykle skomplikowane. Podobne, więc teoretycznie mógł nabrać wprawy otwierając drzwi do własnego domu. Ale wciąż bardziej wymagające. No i zostaje ta nieszczęsna zapadka. Takie coś można podważyć sztyletem, a gdyby potrafił używać wytrychów, powinien też poradzić sobie z tym.
- Co pan sugeruje? - uniósł się Harpe. Był niskim, brzuchatym mężczyzną o czerwonej, okrągłej twarzy ozdobionej imponującymi wąsami i złośliwymi oczkami. Piekł najlepsze bułki w okolicy, ale poza tym regularnie tłukł swoją żonę i dwójkę zestrachanych dzieci i Garrett nie potrafił go polubić. - Że zostawiłem drzwi otwarte? A może sam okradłem własny sklep?
- Tego nie powiedziałem. - Zastanowił się przez chwilę. - Ale jakiś czas temu zgubił pan klucz.
- Więc uważa pan, że został on skradziony?
Wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Równie dobrze mógł być zgubiony i znaleziony. Po aferze, jaką pan z tego powodu rozpętał nie sądzę, aby ktokolwiek miał problem z dopasowaniem klucza do odpowiedniego zamka. To tłumaczy także, dlaczego włamywał się od ulicy, a nie od środka.
- Może nie był świadom obecności drugiego wejścia?
- Sprawdzenie tego spowodowałoby mniej problemów, niż włamywanie się na jasno oświetlonej ulicy.
- A więc miał klucz.
- Tak. Ale pojawiła się zapadka, której ten kretyn nie potrafił podważyć, dlatego wybił szybę i otworzył ją ręcznie. Narobił hałasu, spanikował, porwał kasetkę i uciekł. Miał jednak trochę klasy, włamując się do fabryki Młotodzierżców...
- Jedno z okien zostawiono na noc otwarte – pospieszył z wyjaśnieniami Drept. - Potworne niedopatrzenie. Ale umożliwiło włamanie.
- Ciekawe... Wiedział, czego szukać.
- Prasa stoi tuż przy oknie. Każdy może ją dojrzeć. Więc, grzesznik, którego szukamy to amator. To już wiemy.
- Amator, który nie ma pojęcia, o złodziejskim fachu. Ale był zdolny przekraść się między patrolami i szybko znalazł rozwiązanie problemu. Nie najlepsze, ale prostsze. I mieszka w okolicy.
- Z czego to wynosisz?
- Wiedział o zaginionym kluczu i o tym, że piekarnia prosperuje. Poza tym nikt nie mógłby przebywać na Osiedlu bez wiedzy Zakonu.
- Kimże więc był?
- Nie wymagaj ode mnie, żebym ci podał nazwisko. - Zirytował się. - Ojcze – zreflektował się szybko. Drept pokiwał głową, jakby w ogóle nie zauważył gafy, ale Harpe przyglądał mu się z nową dozą podejrzliwości.
- Zdaje się pan dużo wiedzieć o takich ludziach, panie Dere – powiedział ostrożnie. Garrett spojrzał na niego uważnie, po czym ostrożnie uniósł dłoń i dotknął przepaski.
- Dziwi się pan, panie Harpe? - spytał miękko. Tamten zmieszał się wyraźnie, ale nie odpuścił. Odkąd tu zamieszkał Garrett zdążył rozpuścić już kilka fantazyjnych historyjek na swój temat. W końcu jakoś musiał się wytłumaczyć z tylu blizn. A sąsiedzi nie należeli do takich, którzy pozwoliliby każdemu iść własną drogą. Jak jedna wielka pieprzona rodzinka.
- Cóż, nie chciałem nic sugerować. A jednak... Nigdy nie powiedział pan, jaką dokładnie działalnością się zajmuje.
- Zyskowną, panie Harpe. I bezpieczną. A okradanie piekarni w dzielnicy Młotodzierżców nie należy ani do jednych, ani drugich.
Postarał się, aby słowo „piekarnia” wymówić z odpowiednią dozą lekceważenia, na co twarz Harpe'a poczerwieniała jeszcze mocniej i rozdęła się jak balon, a małe czarne oczka stały się jeszcze mniejsze i jeszcze czarniejsze. Na usta złodzieja wypełzł złośliwy uśmiech.
- A ta wiedza o zamkach?
Wzruszył ramionami.
- Panu to bez różnicy, ale ja nie mogę sobie pozwolić na to, aby ktoś wszedł mi do magazynu i wybrał towaru za parę tysięcy.
- Dziękuję – pospieszył Drept. - Chciałbym zamienić parę słów z mieszkańcami kamienicy. Na osobności. Zaczynając od pana... Dere.
Garrett skinął głową. Jakżeby inaczej?
- Melanie, idź się pobawić – nakazał swojej wychowance, po czym poprowadził kapłana do swojego mieszkanka.
Zaraz po przekroczeniu progu Drept zrozumiał, dlaczego Garrett musiał udawać bogatego kupca. Ciężka zielona kotara oddzielała przedpokój od głównego pokoju, stanowiącego coś pomiędzy pokojem dziennym a kuchnią. Po lewej stronie znajdował się wielki, kaflowy piec i część kuchenna. Z tyłu drzwi do gabinetu, skąd przechodziło się do większego pokoju. Po lewej drzwi do łazienki i mniejszego pokoju. Meble niczym się nie wyróżniały: pośrodku prostokątny stół, wokół niego kilka prostych, drewnianych krzeseł. Drewniane szafki z lakierowanym blatem, kredens, naprzeciwko drzwi wejściowych, pod oknem półeczka. To samo, co w każdym wybudowanym przez Zakon Młota mieszkaniu. Różnica tkwiła w szczegółach. W kredensie piętrzyły się cyrickie porcelany, bohneńskie szkła i vereńskie srebra. Na półce rzędem stały przyprawy sprowadzane z najdalszych zakątków świata, złocona puszka ilyrijskiej herbaty i droga, zdobiona logiem „Złotego Lisa”, najdroższej dostępnej w Mieście kawy. Półeczka pod oknem uginała się od oprawianych w skórę ksiąg, na jej szczycie zaś pysznił się wyciosana z pojedynczej bryły malachitu statuetka, przedstawiająca melancholijnego rycerza na bełkotliwcu. Jeśli się nie mylił, była to statuetka, która niedawno zaginęła z posiadłości Lorda Irvinga. Warta dwadzieścia tysięcy guldenów, jak pisał Chevalier, magazyn dla bogatych snobów.
Nawet nie wspominając o obrazach.
- Dobrze ci się wiedzie – zaczął.
Złodziej nawet się nie odwrócił. Bez słowa podszedł do stojącego w kącie fotela i opadł na niego, jakby zupełnie wyczerpany. Sam Drept nie czekając na zaproszenie przystawił sobie jedno z krzeseł tak, aby mieć dobry widok na złodzieja, a zły – na owoce jego grzechów.
- Miałem ostatnio kilka intratnych propozycji. Chcesz kawy? Złotego liska? Z miodem i śmietanką?
Drept skrzywił się. Doskonale wiedział, że jedynymi dostawcami miodu w Mieście byli Poganie.
- Nie masz li zwykłego cukru?
- Akurat nie było go w ostatnim domu, który okradłem.
- Zawsze możesz zakupić.
- Myślisz, że nie mam na co pieniędzy wydawać? Zresztą, była ostatnio cała głowa, to Mel zlizała.
- Córka twoja?
Złodziej skrzywił się.
- Nic mi o tym nie wiadomo – wyjaśnił. - Wziąłem ją z ulicy.
Teraz to Drept się skrzywił.
- Nie jest dla cię... za młoda?
Gospodarz natychmiast otworzył oczy i popatrzył na niego zszokowany.
- Za kogo ty mnie, do diabła masz?! - wybuchnął. Po chwili wyburczał: - Uczę ją fachu. W zamian ona mi sprząta i gotuje obiadki. Nie ma w tym nic zdrożnego.
- Nie. - Westchnął. Oto nieubłaganie nadchodził czas na trudną część rozmowy. - Musiałem powiadomić arcykapłana o twych uczynkach. Nie pochwalił mej decyzji.
Garrett zacisnął dłonie na poręczach fotela, ale oprócz tego nie dał po sobie znać, że słowa Drepta w jakikolwiek sposób go ruszyły.
- Więc?
- Zdołałem przekonać go, że żywym będąc większą wartość przedstawiasz. - Pochylił się w stronę złodzieja. - Garrecie... Nie będę w stanie chronić cię w nieskończoność. Jeślić otwarcie przeciw Zakonowi występował będziesz...
- Nie miałem zamiaru – przerwał – otwarcie występować przeciw Zakonowi.
Drept jednak nie wyglądał na przekonanego.
- Mówię poważnie. Jeszcze jeden taki wybryk...
Znacząco zawiesił głos. Garrett westchnął i znów zacisnął powieki.
- Ja... tylko... - Westchnął. Podniósł ręce i ukrył dolną część twarzy w dłoniach. Wiedział, co chciał powiedzieć, ale słowa nie chciały opuścić jego krtani. - Z całym tym zamieszaniem wokół mojej osoby... Nauczyłem się cenić tą odrobinę spokoju, jaką dostaję ze strony Zakonu... ale i Pogan.
Drept pokiwał głową.
- Rozumiem. Jednak siedzenie pośrodku pola bitwy nie przyniesie ci pokoju. Prędzej czy później będziesz musiał wybrać.
Garrett znów westchnął. Problem w tym, że on już wybrał – a raczej wybrano za niego – ale jak mógł to powiedzieć Młotodzierżcy?
- To nie moja wojna – zaskomlał wbrew sobie. - Nie prosiłem, by się w nią mieszać.
- Sam żeś zdecydował, by wykraść Oko, i by zwrócić się do nas, gdyś nie mógł zwyciężyć...
- Doprawdy? - uniósł się.
- A nie?
- Ja... - Opadł. Nagle poczuł, jakby coś w nim pękło i żal, który w sobie nosił sam znalazł ujście: - Nie wiem. Całe życie wydawało mi się, że tego właśnie chciałem. Być złodziejem, najlepszym z nich. A potem okazało się, że to wszystko zostało przepowiedziane. Że tysiące lat temu jakiś kutas wiedział, że zostanę złodziejem i wplączę się w całe to gówno. Czy można mówić o wyborze w takim wypadku? Czy gdybym naprawdę miał wybór, wciąż poszedłbym tą samą drogą? A gdyby nie? Może mogłem zostać kimś zupełnie innym. Wstąpić do straży. Albo nawet do Zakonu. Może miałbym kochających rodziców i nigdy nie musiałbym kraść? Ale nie mogłem się przekonać, bo jakaś siła potrzebowała mnie jako złodzieja i wszystko inne musiało jej ustąpić.
- Jaka siła? - Nagle w Drepta wstąpiła jakaś nowa ciekawość, która powinna go zastanowić, ale w tym momencie było mu już wszystko jedno. Pokręcił głową.
- Nie wiem – jęknął. - Nigdy nie skończyłem edukacji, a teraz wszyscy, którzy mogliby mi coś o niej powiedzieć, albo nie żyją albo zniknęli. Zostałem sam.
- Do tegoś dążył.
- Naprawdę? Czy może to kolejny objaw klątwy? Gdziekolwiek poszedłem, byłem obcy. A wszyscy, którzy się do mnie zbliżyli, nie żyją. Moi rodzice, przyjaciele z dzieciństwa. Kumple ze szkoły i nauczyciele, opiekunowie, jedyny ludzie, którzy kiedykolwiek coś dla mnie zrobili. Jedyna kobieta, z którą potrafiłem się porozumieć, mimo różnic... - Jego głos się załamał. Zamilkł, bojąc się, że jeszcze jedno słowo, a ostatnie z barier, które przez lata wokół siebie wzniósł, rozpadną się jak domki z kart.
- Aleć przynajmniej jest wolny.
Popatrzył na niego spod byka.
- To brzmi prawie jak kiepski żart, ojcze.
- Czemuż to? Wszak cokolwiek zrobisz, żyć będziesz. Bo tak zostało zapisane. Nawet, jeśli wszyscy inni pomrą... Tobie nic nie grozi.
- A co mi po takim życiu? - Zaśmiał się gorzko. - Ścigany, szczuty jak pies. Wiecznie sam. Z losami świata spoczywającymi na moich barkach, nawet jeśli te przestaną wystarczać, by wspierać choćby mój głupi łeb. Wiesz, zaczynam już wariować. Nawet nie mogę się wyszczać, jeśli w wolnej ręce nie trzymam granatu. Zawsze jak wchodzę do pomieszczenia, najpierw sprawdzam drogi ucieczki. Powoli wpadam w paranoję. Zawsze zagrożony, zawsze na krawędzi. I zmęczony. Tak bardzo, bardzo zmęczony... A jedyny odpoczynek czeka na końcu stryczka.
Oparł głowę na oparciu i przymknął oczy. Mówią, że wyrzucanie z siebie takich rzeczy pozwala się z nimi uporać, ale on nie czuł się wcale lepiej. Czuł się słaby i żałosny. Ale czy tak bardzo różniło się to od tego, jak czuł się przez ostatnie lata? Teraz wszystko widział jaśniej, ale nie miał wątpliwości: to wszystko siedziało w nim od lat, zbierając się jak czarna chmura, tuż na granicy świadomości. Wiedział o tym i spychał to jak najgłębiej jak umiał, ale wiedział, że prędzej czy później go dopadnie. Nie mógł wiecznie uciekać.
- Starzeję się – powiedział niespodziewanie, nawet dla samego siebie. - Już zaczynam popełniać błędy. Coraz częściej jestem widziany. Nie mogę już biegać i skakać jak dawniej. Ile czasu upłynie, zanim mnie złapią? Jak długo jeszcze zdołam uciekać? I komu? Straży, Zakonowi, Poganom? Innym złodziejom? To nawet nie jest już kwestia „czy”, raczej „kiedy”. A potem? Powolna i bolesna śmierć, ku uciesze tłumu. Czy to los, który można samemu wybrać?
- Wstąp do klasztoru.
Chyba się przesłyszał.
- Że co?
- Wstąp do klasztoru – Drept wzruszył ramionami. - Znajdziesz swój cel, pogodzisz się z Panem. A my ochronimy cię przed egzekucją.
- Prowadzicie specjalny nabór dla nawróconych grzeszników? - W głosie złodzieja zabrzmiało rozbawienie, ale Drept zdawał się tego nie zauważać. Wpatrywał się w widok za oknem, choć złodziej miał wrażenie, że patrzy dalej, gdzieś gdzie on sam nie mógł sięgnąć.
- W wyjątkowych przypadkach. - Teraz przeniósł wzrok na rozmówcę. - Nie zastanowiła cię luka w mej historii?
- Jaka luka?
- Miałżem dziesięć lat, gdy Przytulisko spłonęło. A Zakon Młota nie prowadzi sierocińców.
- Więc gdzie byłeś między Przytuliskiem a Zakonem?
W zasadzie nawet nie musiał pytać. Już znał odpowiedź.
- A jak myślisz? Tam, gdzie wszystkie bezdomne dzieci. Sam też żeś tam był.
- Ulica.
- Ulica. - Skinął głową, a jego wzrok znów powędrował za okno. - Wiesz, jak tam jest. Robiłem wszystko, by przeżyć. Przenosiłem wiadomości i kradłem sakiewki, żeby nie zemrzeć z głodu. Miałżem czternaście lat, gdym zabił pierwszego człowieka. - Jego głos stał się cichy, odległy. Nawet z archaiczną wymową nie brzmiał już jak Młotodzierżca. - Rozwaliłżem mu łeb kamieniem, dla marnej sakiewki, której nie chciał mi oddać. Wiesz, com czuł?
Garrett pokręcił głową. Był dzieckiem ulicy, więc śmierć była dla niego powszechna. Ale nawet on zabił dopiero gdy był dorosły.
- Nie mogę sobie wyobrazić.
- Nic. Pustka, która pożerała mnie po śmierci Lauryl nie pozostawiła miejsca na inne uczucia. Wziąłżem jego sakiewkę i odszedł. Tak po prostu. - Zamilkł, ale już po chwili kontynuował, tym samym cichym, obcym głosem: - Wkrótce po tym zostałem aresztowany. Zakon Młota potrzebował dzieci. Mogły kopać niższe tunele i dostawać mniej jedzenia. Toteż za me grzechy nie otrzymałem kary, na jaką żem zasłużył, aleć zostałem zesłany do kopalni. I tam, w ciężkiej pracy i modlitwie... Znalazłżem Pana. Znużenie wygnało pustkę, a modlitwy dały nadzieję, że życie nie musi wyglądać w ten sposób. Że jest w nim więcej... nawet dla mnie. Toteż gdy stałem się zbyt duży, by pracować, błagałem naczelnika, aby pozwolił mi zostać. On jednak uczynił coś więcej: polecił mię jako nowicjusza.
- A teraz jesteś kapłanem.
- A teraz jestem kapłanem. - Westchnął. - Ty zaś jedyną osobą spoza Zakonu, która zna prawdę. Jak się z tym czujesz?
- Niezbyt dobrze. - Drept spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Bo wiem, że nie opowiedziałeś mi tej historyjki z czystej sympatii.
- Myślisz, żem miał ukryty cel?
- Tak. Byłeś ze mną szczery... I oczekujesz, że odpłacę ci tym samym. A ja nie mogę. Nie chodzi o mnie to... Coś większego, na co nie mam wpływu. Nawet jakbym chciał.
Zakonnik milczał przez chwilę.
- Powiedz mi jeno, kim była – powiedział po chwili, niespotykanym wśród zakonników tonem. Prawie... błagalnym? - Czego chciała? Dlaczego... Dlaczego Lauryl?
Garrett milczał jednak, z wzrokiem wbitym w ziemię i zaciśniętymi ustami.
- Mam sposoby, by wydrzeć z ciebie tę wiedzę, złodzieju! - wybuchnął Drept, ale jedyną odpowiedzią było mocniejsze zaciśnięcie ust. - Bardzo dobrze. Czyń co chcesz! Pamiętaj jednak: nie jestem twym wrogiem i nie podoba mi się, że tak mię traktujesz. Przyjdzie jeszcze czas, że potrzebował będziesz mego wstawiennictwa. A teraz ruszaj po ten cholerny róg. Oszczędzę ci szukania: Poganie użyli go dwa dni temu na cmentarzu Hazelshade.
Trudno stwierdzić, co było głośniejsze: trzask zamykających się za Mistrzem Kowalskim drzwi czy huk pięści Garretta, uderzającej o poręcz fotela.
Jasna i pieprzona cholera!
Wtedy jego wzrok przypadkiem spoczął na stojącej pod oknem statuetce i przez chwilę wydawało mu się, że słyszy w głowie cichutki pomruk.
ZMIAŻDŻYĆ... ZABIĆ...
- Żadnego zabijania - zadecydował głośno.
Statuetka więcej się nie odezwała.

* * *

Zawieszony nad drzwiami dzwonek zadzwonił cichutko. Pochylony nad ladą człowiek podniósł głowę, ukazując zmęczoną, poszarzałą twarz i zmatowiałe oczy, na dnie których czaił się obłęd. W rękach trzymał narzędzia, których przeznaczenia Garrett nawet nie próbował się domyślać, zaś na ladzie przed nim rozłożony był jeden z jego dziwacznych mechanizmów.
- Witaj, Garrecie – powiedział, odkładając narzędzia i wycierając ręce w ubabrany smarem fartuch. - Czymże mogę ci służyć?
- Jesteśmy bezpieczni?
Mężczyzna skrzywił się.
- Nie mam wielu klientów. Mówże, czego chcesz.
- Mam dla ciebie specjalne zamówienie. - To mówiąc, wyjął zza pazuchy zwój i podał mężczyźnie. Gdy tamten wyciągnął rękę, rękaw jego szaty podwinął się, ukazując wypaloną zębatkę.
Tybalt był młodym człowiekiem, gdy wstąpił do Mechanistów. Naiwnym idealistą o ogromnym talencie. Ale kiedy nadszedł czas... Jedna ze sług Karrasa nie odpowiedziała na sygnał. Została zamknięta w piwnicy posiadłości rodu Kurenov i gdy wypuściła rdzawy gaz... Cóż, powiedzmy, że za nic nie dało się zrzucić winy na kogokolwiek innego. Zakon Trybu nagle stał się w Mieście bardzo niepopularny. Ci, których w pierwszych dniach nie rozerwał żądny krwi motłoch, nie aresztowali strażnicy ani członkowie Zakonu Młota uciekli i skryli się w twierdzy Amo. Tybalt był jednym z nich. Wkrótce jednak znaleźli się pod oblężeniem. Najpierw zabrakło jedzenia, potem wody. Na końcu wiary. Tych, którzy jeszcze chcieli walczyć wyrzucono za mury, a wrota otwarto.
Zakon Młota troskliwie zajął się odstępcami. Powoli i cierpliwie wytłumaczył błędy ich postępowania, a tych, którzy jeszcze trzymali się na nogach, wykorzystał do rozmontowywania bluźnierczych konstrukcji. A potem puścił ich wolno.
Tybalt najpierw znalazł zatrudnienie w Służbach Miejskich. Miał instalować oświetlenie w Przedmościu. Jednak mieszkańcy mieli powody, aby nie ufać technologii Mechanistów i każdą lampę, którą zamontował, pracowicie demolowali. Pod koniec miesiąca zwolniono go, za zbyt małą skuteczność. Wypłaty, oczywiście, nie dostał. Potem miał doglądać kanałów, ale po kilku dniach został pobity przez współpracowników i zwolniony, za wprowadzanie złej atmosfery w pracy. Bez wypłaty.
Gdy był już na skraju śmierci głodowej, znalazł go Rudy, przywódca jednego z gangów, które rozpanoszyły się po Mieście po rozbiciu Gildii Zawietrzników. Docenił talent. Zaproponował pracę.
Tam, na dole, wszyscy byli wyrzutkami. Prawie każdy nosił jakieś znamię, pamiątkę po karzącym dotyku sprawiedliwości, więc i wypalona zębatka zbytnio się nie wyróżniała. I tak Tybalt zajął się produkcją na rzecz przestępców. Głównie broni i ładunków wybuchowych, ale realizował też inne, bardziej skomplikowane zlecenia. Właśnie takie, jakie przedstawił teraz Garrett.
Były Mechanista podniósł wzrok znad czytanego zwoju.
- Da się zrobić – zapewnił.


* * *

Cmentarz Hazelshade składał się z szeregu przedzielonych murami, kwadratowych kwater, skupionych wokół kościoła świętego Menosa. Mieścił wszystko, od rozległych krypt bogatych rodów, przez stojące w schludnych rzędach groby mieszczan aż po zbiorowe mogiły na tyłach kościoła. No i oczywiście krypta Młotodzierżców pod samą świątynią.
W tym konkretnym miejscu mur był nieco wyższy i zwieńczony kratą z misternie kutego żelaza. Stały tu tylko cztery grobowce: posępne, kwadratowe konstrukcje o dwuspadowych dachach, wspartych na masywnych kolumnach. Ich tympanony zdobiły rzeźbione herby rodów, mityczni przodkowie, zwierzęce symbole. Pokrywająca je kiedyś farba wyblakła i złuszczyła się, ale to i lepiej, gdyż w czasach świetności konstrukcje musiały budzić skojarzenie raczej z namiotami cyrkowymi niż grobowcami. A przecież w ich podziemiach pochowano całe pokolenia najznamienitszych miejskich rodów: Solomonów, Alarusów, Hardingów i Leicesterów.
- Wyszli stąd. - Brat Albar wskazał największy z grobowców. Napis na frontonie głosił, że należał on do Solomonów. - Tuzin Pogan, a za nimi horda nieumarłych. Najważniejszy z nich – szaman, jak mniemam – był niesiony w lektyce i nieustannie grał na przeklętym rogu. I każden, któren padł podczas bitwy rychło wstawał, by dołączyć do sił wroga.
- Ale ich odpędziliście? - upewnił się Garrett. Zakonnik pokiwał głową.
- Tak, gdy ojciec Edwig wygnał nieumarłych, których wezwali. Wtedy wycofali się do krypty. Brat Philo, wbrew rozkazom, pobiegł za nimi, aby nigdy nie wrócić. Nikt więcej stamtąd nie wyszedł, ale ciągiem wycie przeklętych spod ziemi się dobywa, a my nie odważamy się wkroczyć tam, gdzie pogańska magia króluje.
- Rozumiem.
Cmentarz zamykano o ósmej wieczorem, ale musiał poczekać jeszcze chwilę, zanim okolica opustoszała na tyle, by mógł bezpiecznie minąć bramę, pchając przed sobą wyładowany do pełna wózek.
- Cóż, mam do was niecodzienną prośbę, bracie Albarze – powiedział, po czym zdjął plandekę, dotychczas przykrywającą zawartość wózka. Oczom zakonnika ukazało się pięć gramofonów i urządzenie nagrywające. Uniósł w zdziwieniu brew. - Potrzebuję waszych okrzyków bojowych.
- Czyż to nie urządzenia tych plugawych heretyków?
- Owszem.
- Jakżeś je nabył?
- W sklepie. Więc jak będzie z tymi okrzykami?
- A na cóż ci one?
Westchnął.
- Jakby to ująć... Ja nie mam zamiaru wchodzić w drogę Poganom. Wy sami musicie odzyskać Róg. A nie możecie tego zrobić, bo jak tylko wejdziecie do krypt, rozszarpią was nieumarli. - Brat pokiwał głową, jakby chcąc dać znak, że nadąża. Garrett nie był przekonany. - Więc muszę sprawić, by Poganie wierzyli, że napadł ich Zakon Młota... Bez udziału Zakonu Młota.
- I wierzysz, iże nagrane okrzyki wystarczą, aby ich zmylić? - spytał z powątpiewaniem, dając złodziejowi nadzieję, że jednak nie oberwał za często po głowie.
- Nagrane okrzyki, trochę huku i dużo dymu. Ale tym już zajmą się te ślicznotki – To mówiąc odsunął jeden z gramofonów, ukazując dziwaczne ustrojstwo. - Nawet nie pytaj – powiedział szybko, a Młotodzierżca posłusznie zamknął otwierane właśnie usta.

* * *

Poszło jak z płatka: krypta pełna nieumarłych nie sprawiła mu problemów, choć kosztowała nieco sprzętu. Wyjątkowo starał się nie oszczędzać: w końcu cały plan zasadzał się na tym, by Poganie wiedzieli, że są atakowani. Solomonowie byli jedną z większych, ale dawno wymarłych rodzin: grobowiec był rozległy, w jego ścianach na każdej wysokości znajdowały się trumny i sarkofagi, kilka razy trafił nawet na kolumbaria w miejscach, gdzie niespokojne czasy wymusiły na członkach bogatych rodów stosowanie kremacji. Szkoda, że nie miał czasu dokładnie ich przeszukać: wyjmował tylko najcenniejsze drobiazgi, zaś w jednym z kolumbariów połasił się na kilka kompletnych urn. Ale jak mógł je zostawić, skoro ścianki wysadzane były klejnotami?
W końcu znalazł to, czego szukał: niewielką, prywatną kapliczkę. Było to okrągłe pomieszczenie, w którego ścianach ziało kilka ostrołukowych okien. Za matowymi szybami nie było otwartej przestrzeni – w końcu znajdowały się wiele stóp pod ziemią – ale płytkie nisze, w których stały świece. Między oknami pyszniły się bogato zdobione, ale teraz obtłuczone i poczerniałe półkolumny, na których wspierała się zdobiona złotymi gwiazdami kopuła. Wiszący niegdyś naprzeciwko drzwi młot został zerwany i rozbity, przez kamienny ołtarz biegła głęboka szczelina, zaś z wygodnych krzeseł zostały tylko smętne, połamane kikuty.
Pośrodku zaś ziała wielka, mroczna dziura. Złodziej westchnął. Kto powiedział, że będzie łatwo? Najwięcej trudności sprawiło przeniesienie sprzętu. Musiał spuszczać się po linie kilka razy i czuł, że ręce zaraz mu poodpadają. Ale się udało. I to prawie bez szmeru! Chwilowo ustawił wszystko pod ścianą i przykrył plandeką, aby nie wyróżniało się za bardzo na tle skał. Znalazł się teraz w prawdziwym labiryncie korytarzy. Byłby kompletnie zgubiony, gdyby nie wyczuwał mrocznej, złowrogiej pulsacji dobiegającej z głębi ziemi.
Choć ostatecznie mógł też podążyć za śladem krwi. Wkrótce znalazł i sanktuarium: wielką, okrągłą pieczarę, oświetloną gigantycznymi, świecącymi kryształami. Pośrodku, na niewielkim wzniesieniu znajdował się postument, na szycie którego leżał Róg. U jego podstawy ścieliły się ludzkie czaszki. A wszędzie dookoła znajdowali się Poganie. Groźnie wymalowani wojownicy klęczeli twarzami do ziemi, podczas gdy Szaman w masce z czaszki bełkotliwca przechadzał się między nimi i zagrzewał do walki.
No tak. Kto powiedział, że będzie łatwo?
Na szczęście do sanktuarium prowadziło kilka tuneli. Złodziej w każdym z nich zainstalował gramofon z nagranymi przez brata Albara okrzykami i maszynę produkującą dym. Cóż. Zobaczmy, ile to mechanistyczne ścierwo jest warte.
Wszystkie mechanizmy odpalił jednym guzikiem. Jeden guzik i w jaskini przed nim rozpętało się piekło.
Jaskinią wstrząsną potężny huk, a z wylotów korytarzy trysnęły snopy iskier, ciągnąc za sobą woal gęstego, czarnego dymu. Nad wszystkim unosiły się młotodzierżcze okrzyki bojowe.
- Do broni – wrzasnął Szaman.
Na szczęście dym szybko zgęstniał na tyle, by niemożliwym stało się dostrzeżenie czegokolwiek. A jednak Garretta dobiegł szczęk broni, świadczący o tym, że prawdopodobnie Poganie powpadali na siebie. Nie cieszył się jednak zbyt długo, gdyż zaraz zamajaczyła przed nim ciemna sylwetka.
- W imię Budowniczego! - wrzasnął nie zastanawiając się i zdzielił delikwenta pałką. Był pewien, że następnego dnia tamten będzie się chwalił, jak to przeżył cios młota. Prosto w głowę!
Drogę do Rogu musiał pokonywać w większości na ślepo, co i rusz potykając się o nieprzytomnych Pogan. Nie wiedział, że uda mu się wywołać aż taki zamęt. Teraz naprawdę miał nadzieję, że Dyan się nie dowie.
W końcu: tak! Jego ręce spoczęły na artefakcie. Natychmiast poczuł jego złowrogą, pełną nienawiści pulsację.
- Witaj, Konstantynie – powiedział, po czym bez wahania wcisnął Róg do torby. Czas się zmywać.

* * *

- Kraaa!
Otworzył oczy. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo wciąż nie widział niczego poza błękitnoszarą mgłą. Nie, zaraz. Chyba rozróżniał jakąś sylwetkę. Kruk? Nie... Dyan.
- Pożytku z ciebie nie bywszy – burknęła. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i nastroszonymi piórami i Garrett nie był pewien, czy to co widzi to ściągnięte usta czy kruczy dziób. Bał się, że powie coś o Rogu, ale ona milczała. Najwyraźniej jego plan się powiódł.
- Młot jest nie do zdobycia – powtórzył z uporem. - To nie moja wina.
- Mhm – mruknęła. - Cosik z tym zrobiwszy?
- Bez obaw, Dyan. Chyba mam pomysł, jak zaszkodzić Młotom.
Przekręciła głowę, by spojrzeć na niego pojedynczym żółtym okiem. Teraz nie miał wątpliwości: to był dziób.
- Zobaczywszy.

* * *

- I dziękowaliśmy Panu za wydane przezeń wyroki...
Drzwi katedry otwarły się niespodziewanie i głowy wiernych natychmiast zwróciły się w tamtą stronę. Stojący przy nich zakonnicy ruszyli do przodu, ale zaraz stanęli, niepewni, czy robić szopkę czy pozwolić sytuacji samej się rozwiązać. Drept stał za ołtarzem z rękami uniesionymi w modlitewnym geście. Jeśli był zaskoczony, nie dał po sobie poznać.
A Garrett spokojnie wszedł do środka. Jego czarny płaszcz odcinał się ostro od białych marmurów i szkarłatnych zasłon, złodziejskie buty prawie nie robiły hałasu. Zza pleców wystawało ramię krótkiego łuku i kołczan strzał, a na boku kołysała się torba. Głowę miał uniesioną, nie na tyle, by zupełnie odsłonić twarz, ale na tyle by upewnić się, że wszyscy zobaczą zielony, diabelski błysk mechanicznego oka. Dolną część jednak sporadycznie przysłonił szalem.
Nie niepokojony podszedł do ołtarza i uklęknął.
- Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłem – powiedział głośno i wyraźnie. Drept nawet nie drgnął. - Żałuję jednak i w ramach pokuty przynoszę ten skromny dar. - To mówiąc wyciągnął w obu dłoniach Róg Szachraja. Nawet nie podniósł głowy, by sprawdzić reakcję, ale czuł, że gdyby ktoś wystrzelił z łuku, strzała zawisłaby w powietrzu, niezdolna przeciąć atmosfery. Usłyszał kroki. Zaraz potem zobaczył czubki ciężkich butów kapłana, krawędź szkarłatnej szaty.
Po chwili, która wydawała się nieskończonością Drept podniósł Róg. Zaraz podbiegł jeden z nowicjuszy aby odebrać artefakt.
- W imię Budowniczego, odpuszczam ci grzechy. - Głos kapłana był nie głośniejszy od szeptu, ale zakonni specjaliści od akustyki upewnili się, aby słychać go było nawet w najdalszym zakątku Katedry. - Idź teraz i czyń dobro, bowiem pokuta twa została odprawiona.
Wyciągnął rękę, a Garrett posłusznie ucałował pierścień. Nie mógł przy tym odpuścić sobie zerknięcia w górę, by przekonać się, że twarz kapłana była biała jak aplikacje na jego szacie. Potem wstał i wyszedł i dopiero za drzwiami pozwolił, by na jego usta wpełzł złośliwy uśmieszek.
Teraz się tłumacz, ojczulku.
Ostatnio zmieniony 12 sierpnia 2012, 21:04 przez Flavia, łącznie zmieniany 8 razy.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Marcin.B.Black
Paser
Posty: 188
Rejestracja: 01 sierpnia 2010, 16:41

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Marcin.B.Black »

Nie martw się, też czasem ze mnie wyłazi egoista xD.
Jak wcześniej (chyba) wspomniałem, wciąga mnie Twoje opowiadanie, częśćz ucieczką była bardzo interesująca, więc z tym większą radością przeczytałem kolejną część. Szkoda, że taka krótka, niemniej zapowiada się dość ciekawie... chociaż... nie myślałaś o utworzeniu jakiejś nowej frakcji do swojego opowiadania? Troszke nudzi się Garrett odbijając się jak piłeczka od Młotków i Pogan... wiem, wiem, marudzę pewnie szykujesz jakiś zwrot akcji, który sprawi, że nic nie jest takie na jakie wygląda... Niemniej ja na miejscu Garcia bym obiecał Dyan, ze wykonam zadanie, potem poszedł do Młotków i sprowokował ich natarcie aby mieć święty spokój ;D.

Tak czy siak, czytam na rozwój wydarzeń ;)
"Some people in the City are just too rich for their own good... lucky they have me to give them a hand".

https://www.deviantart.com/marcinbblack
https://www.youtube.com/channel/UCnL6k1 ... XeCGfP7UWA
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Marcin.B.Black pisze:nie myślałaś o utworzeniu jakiejś nowej frakcji do swojego opowiadania?
Nieee, świat Thiefa jest dobry taki, jaki jest, z dwoma bóstwami i trzema frakcjami (plus ewentualni odszczepieńcy). Spróbuję za to pogłębić nieco istniejące między nimi relacje i wyjaśnić miejsce Garcia w całym tym bajzlu i myślę, że uda mi się osiągnąć interesujące efekty, a może nawet wzbudzić trochę kontrowersji (jakkolwiek "napuszenie" to brzmi :)) ).
Marcin.B.Black pisze:Niemniej ja na miejscu Garcia bym obiecał Dyan, ze wykonam zadanie, potem poszedł do Młotków i sprowokował ich natarcie aby mieć święty spokój ;D.
Heh, właśnie w tym problem, że Garcio nie chce za bardzo przyczyniać się do zwycięstwa jednej czy drugiej strony. Obie mają rację, jakby nie patrzeć. Dlatego ze wszystkich sił będzie się starał zrobić jak najmniej i w miarę możliwości bez ofiar. A co mu z tego wyjdzie...

Skończyłam drugą część, jakby ktoś był zainteresowany.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5184
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: SPIDIvonMARDER »

A moim zdaniem to jest właśnie nudne, że wszyscy męczą te trzy spracowane frakcje... i by było śmieszniej, tak właściwie to do żadnej nie wnikają zbyt głęboko. Mamy powierzchowne opisy rytuałów, postaci i pomieszczeń. Dlaczego nie zrobić opowiadania, gdzie bohaterem będzie Młotek broniący swojego klasztoru przed Garrettem? Przy czym byłaby to świetna okazja do dokładnego opisu dnia w klasztorze. Nie twierdzę, że nikt nie pisze o dniu w klasztorze, tu mamy przykład pierwszy z brzegu http://www.thief-forum.pl/viewtopic.php?f=11&t=5786 , ale to moim zdaniem nie wyczerpuje tematu.

No i dlaczego ciągle te trzy frakcje? Nawet Mechaniści są 3 ligą. Tylko Gry Zespołowe z ostatnich tekstów mi przychodzą na myśl... tam policja odgrywała dużą rolę. Bądźmy kreatywni i albo wymyślmy coś samodzielnie, albo rozwińmy temat, który tylko zarysował się w grze. Kolejny przykład to opowiadanie Edversiona ukazujące misję u Bafforda z punktu widzenia samego Bafforda.
Obrazek
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

SPIDIvonMARDER pisze:by było śmieszniej, tak właściwie to do żadnej nie wnikają zbyt głęboko.
Sam sobie odpowiedziałeś. Moim zdaniem, gdyby wniknąć wystarczająco głęboko, nawet z tych trzech frakcji da się jeszcze sporo wycisnąć. I to właśnie próbuję zrobić. Oczami Garretta - bo jako siedzący pośrodku ma wgląd w obie strony, a poza tym tworzy mi się fajny konflikt między... w zasadzie wszystkimi.
I nie widzę sensu tworzenia czwartej, piątej, szóstej frakcji, skoro trzy "podstawowe" mają tak ogromny, a w sumie niewykorzystany, potencjał.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

SPIDIvonMARDER pisze: Kolejny przykład to opowiadanie Edversiona ukazujące misję u Bafforda z punktu widzenia samego Bafforda.
Zainspirowany tym opowiadaniem pisałem coś w stylu "Historii Lorda Randalla", napisałem dość dużo (7 stron) i się zastanawiam co dalej :P Może jak wstawię, dostanę miłe komentarze to zacznę pisać dalej? Hmmm...
Awatar użytkownika
Marcin.B.Black
Paser
Posty: 188
Rejestracja: 01 sierpnia 2010, 16:41

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Marcin.B.Black »

Robi się coraz ciekawiej, chyba dam się przekonać jednak co do pozostawienia 3 pierwotnych frakcji ;). Podoba mi się pomysł z krukiem jako Dyan no i ogólnie jest ciekawie, aczkolwiek trochę dziwnie czyta się Garretta żalącego się... no ale w końcu jest człowiekiem, kiedyś poziom "kwasu" był za duży żeby to w sobie dusić. Mylę się? ;)

Czekam na więcej.
"Some people in the City are just too rich for their own good... lucky they have me to give them a hand".

https://www.deviantart.com/marcinbblack
https://www.youtube.com/channel/UCnL6k1 ... XeCGfP7UWA
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

Ja się zgubiłem, nie wiem gdzie czytać :zdw Skończyłem na tym, gdzie Garrett chwyta jakiś tam artefakt (już zapomniałem!) i on go prądem razi. Takie są skutki dawania we fragmentach mniejszych niż rozdział. Flavia, help.
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

Marcin.B.Black pisze:trochę dziwnie czyta się Garretta żalącego się... no ale w końcu jest człowiekiem, kiedyś poziom "kwasu" był za duży żeby to w sobie dusić. Mylę się? ;)
Cóż, dla mnie końcówka TDS sygnalizowała pewne zmiany, z których Garrett nie do końca musi być zadowolony (w końcu próbował przed nimi uciekać przez X lat). Potem ta porażka przelała czarę goryczy, no i musiał się wyżalić. Mam nadzieję, że nie zniszczyłam Twojego wyobrażenia o nim. Bez obaw: jak się chłopina pozbiera to znowu będzie Złym i Cynicznym Mistrzem Złodziejskim ;) A przynajmniej będzie udawał.
adriannn pisze:Ja się zgubiłem, nie wiem gdzie czytać (...) Flavia, help.
Jak mogę Ci pomóc? xD Może tak: najpierw jest dłuższy fragment, kiedy to rozmawia z Poganami, potem dwa mniejsze, nowo dodane, których nie wolno Ci czytać, potem kolejny długi o Młocie i zaczynasz od miejsca, w którym Garretta boli.
Następne części będę dodawać już w całości.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

Flavia pisze:
adriannn pisze:Ja się zgubiłem, nie wiem gdzie czytać (...) Flavia, help.
Jak mogę Ci pomóc? xD Może tak: najpierw jest dłuższy fragment, kiedy to rozmawia z Poganami, potem dwa mniejsze, nowo dodane, których nie wolno Ci czytać, potem kolejny długi o Młocie i zaczynasz od miejsca, w którym Garretta boli.
Następne części będę dodawać już w całości.
Dlaczego nie mogę czytać? Jakieś ograniczenie wiekowe czy co? :))
Ostatnio zmieniony 10 sierpnia 2012, 20:40 przez Hadrian, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

adriannn pisze:Dlaczego nie mogę czytać? Jakieś ograniczenie wiekowe czy co? :))
Dokładnie :twisted: +18, jak nie więcej.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

Powóz zaprzężony w bełkotliwce?! Hahahaha, dobre sobie... Przecież w grze są konie...

Ulica Starodala (Sir Bradshawa) nie Starodalna.

Podobają mi się te średniowieczne przesądy gospodyni :) A także motyw ze śledztwem i cywilnym życiem Garcia. "Vereńskie srebra" - skąd pochodzi ta nazwa? Cyrickie od Cyrik, bohneńskie od Bohn a vereńskie? Od Veren?

Rycerz na bełkotliwcu... Hahaha, jaki śmieszny widok XD

Statuetka... o co z nią chodzi?

Jeszcze nie doczytałem do końca, zostało mi kilka ostatnich akapitów, więc proszę nie spojlerować ;)
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Flavia »

adriannn pisze:Powóz zaprzężony w bełkotliwce?! Hahahaha, dobre sobie... Przecież w grze są konie...
Ale bełkotliwce mają większy udźwig :P
adriannn pisze:Podobają mi się te średniowieczne przesądy gospodyni :)
"Barokowe" :P
adriannn pisze:A także motyw ze śledztwem i cywilnym życiem Garcia. "Vereńskie srebra" - skąd pochodzi ta nazwa? Cyrickie od Cyrik, bohneńskie od Bohn a vereńskie? Od Veren?
Może być Veren. Tłuczenie w kółko czterech miast to dla mnie trochę za mało :P
adriannn pisze:Rycerz na bełkotliwcu... Hahaha, jaki śmieszny widok XD
Statuetka... o co z nią chodzi?
Oj tam, nie mów, że nie chciałbyś zobaczyć kawalerii na dinozaurach :))
Akurat nie było gargulców w okolicy, ale jestem pewna, że gdyby statuetka dostała odpowiednie polecenia, przekazałaby je dalej, na przykład do tych kolosów na schodach świątyni. Więcej o nowo nabytych supermocach Garcia w następnym rozdziale ;)
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Saga o Złodzieju

Post autor: Hadrian »

Hmmm, podoba mi się. Szkoda tylko, że znowu te same frakcje, tylko z nowymi pomysłami ;) W sumie... to tyle. Nic dodać, nic ująć. Jeśli bym miał oceniać całokształt to na razie 7/10, a jeśli styl to 9/10 ;)
ODPOWIEDZ