Krótkie opowiadanie na podstawie ballady Goethego, która zapoczątkowała romantyzm.
Król Olch
Srebrzystoszary blask księżyca oświetlał wrzosowisko otoczone lasami i wzgórzami.Światło chciało też przebić korony drzew pobliskiego lasu, ale ciemność puszczy nie tylko nie pozwalała na rozjaśnienie skąpanego w mroku poszycia. Mało tego, olchy i brzozy rzucały długi cień na otwartą przestrzeń daleko od lasu. Stadko sarenek opuściło niebezpieczną zamkniętą przestrzeń i teraz pasło się wśród traw obserwując tajemniczego jeźdźca.
Z postury było widać, że to mężczyzna. Właśnie kazał siwemu wałachowi się zatrzymać, aby na chwilę spojrzeć na ten magiczny krajobraz. Ale gdy już skończył, spiął ostrogi i pognał ścieżką w dół, w stronę lasu. Jednak tuż przed złowrogą linią drzew, znów zwolnił i uważnym wzrokiem zmierzył gęstwinę. Gdy upewnił się, że nic mu nie grozi, spokojnie wjechał w mrok.
Mężczyźnie owiniętemu w opończę i z kapeluszem z piórkiem na głowie zdawało się, że wszelkie życie tu zamarło. Rozglądał się nie spokojnie, jego obawy udzieliły się też wierzchowcowi, a zaraz drobnemu, blademu chłopczykowi trzymanemu w ramionach. Chłopiec dygotał z zimna, był otulony płaszczem przez mężczyznę. Obudził się, gdy koń się potknął o wystający korzeń olchy, na szczęście siwek się nie przewrócił.
- Wybacz, synku, że obudził cię ten koń.
- To las, tato. Woła mnie – powiedział chłopczyk z trudem spoglądając w bok.
Zobaczył go. Tam, wśród olch i brzóz, stał nad stawem. Biała, przezroczysta postać siedziała na kamieniu melancholijnie spoglądając w staw, w którego nieruchomej tafli wody przeglądał się księżyc w pełni. Zjawa odwróciła się i spojrzała się na chłopca. Ubrana była w płaszcz okalający ozdobny wams, w ręce trzymał biały tren, a na głowie nosił koronę ze srebrnych listków. Duch uśmiechnął się smutno i odszedł znikając za drzewami. Po chwili znów pojawił się, tym razem na przezroczystym koniu, jadąc stępa wśród krzaków. Pomachał ostrożnie ręką.
Chłopczyk zadygotał, tym razem ze strachu. Widząc, jak syn spogląda gdzieś hen daleko, mężczyzna zapytał:
- Cóż tobie, synku, że w las patrzysz tak?
- Tam ojcze – odpowiedział synek cichutkim głosem – on, król olch, daje znak. Ma płaszcz, koronę i biały tren.
- To mgła, mój synku, albo sen – zapewnił ojciec szeptem.
Uwierzył w to. Zjawa rozmyła się, a wszędzie pojawiła się gęsta mgła, którą jak mawiają w domu, można by nożem kroić. Jechali jeszcze kawał drogi, ojciec uspokoił się, a także jego koń. Synowi przeszły drgawki, to dobry znak – może przestał gorączkować? Może Bóg go ocalił od śmierci?
Chłopiec jednak znowu go zobaczył. Król olch pojawił się tym razem z drugiej strony, jechał po woli i przypatrywał się mu.
Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las! – wołał, mimo że nie poruszał ustami. Wesoło będzie płynąć czas. Przedziwne czary roztoczę w krąg, złotolitą chustkę dam ci do rąk. Jakby chcąc zachęcić chłopca do wyskoczenia z ramion ojca i przyjścia do niego, pokazał mu przepiękną, haftowaną chustę zakończoną złocistą nicią. Była to najpiękniejsza rzecz, jaką chłopczyk widział w życiu, nawet suknia mamy nie mogła się z nią równać. Sprawiała wrażenie rzeczywistej, nie jak zjawa króla i jego ogiera. Już chciał wyskoczyć z silnych ramion ojca, ale zdał sobie sprawę, że nie ma sił.
- Czy słyszysz, mój ojcze, ten głos w gęstwinie drzew? To król mnie wabi, to jego śpiew.
- To wiatr, mój synku, to wiatru głos, szeleści olcha i szumi wrzos. – Zapewnił po raz drugi ojciec, pospieszając powoli konia. Bał się, że gorączka wróciła, a zostało im do pokonania jeszcze parę mil. Siwy koń z jeźdźcem w siodle i chłopczykiem trzymającego się kurczowo jego szyi, przyspieszył. Przeskakiwał wystające korzenie i omijał gałęzie, które spadły ostatniej burzy. Wyminął dąb, omal nie wpadł we wrzos.
Chłopczyk znów ujrzał króla olch, tym razem pędzącego na swym rumaku w ślad za nimi. Jechał szybciej, doganiał ich. Peleryna powiewała mu na wietrze, a raz w głowę ducha uderzyła gruba gałąź. Jednak królowi elfów nic się nie stało, gnał tylko szybciej. Siwy koń, na którym jechał chłopczyk z ojcem, chyba też widział ich oprawcę i przyspieszył jeszcze bardziej, zarżał i przeskoczył przez strumyk.
Gdy wejdziesz, chłopcze w ten głuchy las, ujrzysz me córki przy blasku gwiazd. Moje córki nucąc pląsają na mchu, a każda z mych córek piękniejsza od snu.
Słysząc to chłopiec ujrzał gdzieś w dali, między drzewami tańczące młode dziewczyny. Siedem ich było i każda pląsała w wolnym, jakby rytualnym tańcu wokół wielkiej olchy. Trzymały się za ręce, były półnagie, a na głowach miały wianki z polnych kwiatów. Kilka z nich, nie przestając śpiewać pięknymi głosami, obejrzało się na niego. Uśmiechały się przyjaźnie.
Chłopiec widział to wszystko tylko przez chwilę, konie gnały jak sztorm, a drzewa zlewały się mu już.
- Czy widzisz, mój ojcze, tam tańczą wśród drzew srebrne królewny, słyszysz ich śpiew?
- O, synku mój – zapewnił ojciec po raz trzeci nie zwalniając – to księżyc tak lśni, to księżyc tańczy wśród czarnych pni.
Niespodziewanie jeleń pokazał się na ścieżce, uskoczył przez jadącym mężczyzną. Chłopczyk widział jak król olch zbliża się już, zrównuje się, znika na chwilę w drzewie i pojawia się. Jest tuż-tuż.
Pójdź do mnie, mój chłopcze, w głęboki las! Ach strzeż się, bo wołam już ostatni raz!
Król olch gdy rzekł to, wskazał palcem gdzieś w puszczę.
- Czy widzisz, mój ojcze, król olch zbliża się tu.
Chłopczyk, ostatnie co zobaczył, to króla elfów sięgającego ręką o długich palcach. Sięgał po niego.
- Już w oczach mi ciemno i brak mi tchu – szepnął na koniec.
Ojciec zmusił wałacha do cwału, smagał go ostrogami do krwi. Koń zarżał z bólu i popędził co sił mając nadzieję, że to koniec jego męki. Syn przestał już mówić, zasnął błogim snem.
I w końcu, wypadli z ciemnego lasu, pojawili się na trakcie. Przecinał on zygzakiem złociste pola należące do okolicznych wieśniaków, jeździec pognał swego konia jeszcze bardziej, aż do rozdroża. Wtem skręcili w stronę najbliższego miasta, które majaczyło się na horyzoncie ciepłym światłem ludzkich ognisk.
Dotarli w sam środek nocy, strażnicy pilnujący bram wpuścili ich dopiero, gdy jeden z nich pofatygował się na dół zobaczyć, czy rzeczywiście jest to ojciec wiozący chorego syna do medyka. Na placu handlowym znalazł wystawną kamienicę cyrulika, a gdy zapukał do drzwi, starszy mężczyzna o miłym uśmiechu wpuścił ich do środka. Jednak przekazał smutną nowinę:
- Pana syn... skonał już.