[LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

[LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Dziękuję wszystkim za zachętę opublikowania mojego opowiadanka. Tak właściwie to jestem już po piątym rozdziale i do końca brakuje mi jakiś dwóch, tak więc, jeśli się spodoba, mogę dosyłać sukcesywnie. Lojalnie uprzedzam, że (mniejszy lub większy :)) początek był już publikowany na stronie Snipera, ale jako że jego archiwum nie działa (przynajmniej dla mnie), a strona jest (mało) aktywna od grudnia, pozwolę sobie rozpocząć jeszcze raz, a ci, którzy zdążyli coś przeczytać, będą mieli powtórkę (żeby wiedzi o co tak naprawdę chodziło :D). Myślę, że najsensowniej będzie, jeśli kolejne rozdziały będę umieszczać w tym samym wątku. Zachęcam także wszystkich do komentarzy i uwag - wszystkie przeczytam bardzo uważnie 8-). Tak więc wszyscy gotowi? Here we go!
Ostatnio zmieniony 20 lutego 2009, 20:36 przez Caer, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Caer O'Laine
INTERLUDIUM



PROLOG


Wietrzyk wieje, deszczyk pada,
Szubienica stoi naga.
Będziesz nie dość szybki, bratku,
Już zawiśniesz tam, gagatku!

Wyliczanka dzieci z dzielnicy Wayside




Dźwięk wibrował, odbity od wysokiego sklepienia, którego nie mogły oświetlić nawet potężne reflektory. Otarł pot z czoła i skrzywił się, gdy jego palce trafiły na ciągle świeżą ranę po przedwczorajszym zawale - i tak miał dużo szczęścia, że kamień rozciął tylko skórę, nie naruszając kości. Zresztą, miał już dosyć tej całej roboty. Mechaniści płacili nieźle, ale były to ciężko zarobione pieniądze: nie jakieś tam drobne roboty ziemne, ale przekopywanie się przez żywą skałę. Gdyby wcześniej o tym wiedział, nie zgłosiłby się za żadne skarby. No, może za jeden. Krążyły plotki, że gdzieś w okolicy kapitan Markham, herszt piratów sprzed pięćdziesięciu lat, miał swoją bazę. Może znalazłoby się w niej coś, co mogłoby zaprowadzić do jego skarbu?

Pracował już właściwie automatycznie, niczym jedna z tych wielkich maszyn, w jednakowych odstępach czasu opuszczając i podnosząc oskard. Huk pracujących tuż obok młotów pneumatycznych zagłuszał wszystko, włączając w to jego myśli. Było duszno.

- ...wszystko runie!

Poczuł, że ktoś łapie go za ramię, ale zanim zdołał się odwrócić, robotnik ubrany tak samo, jak on, był już kilkanaście kroków od niego, wskazując na coś niezrozumiale ręką. Za nim dostrzegł biegnącą grupę kopaczy i kilku mechanistów, kierujących ludzi do wyjścia.

- Uciekaj! Zaraz wszystko...

Siła wybuchu odrzuciła go na kilka kroków, a potężny huk omal nie rozerwał bębenków. W jednej chwili biały pył przesłonił cały widok, osiadając na wszystkim i wdzierając się do płuc. Dźwięk spadających kamieni zdawał się trwać w nieskończoność, jakby sypała się na niego cała góra, zanim coś ciężkiego nie trafiło go w głowę i nie zapadł się w miękką ciemność.

Ocucił go pulsujący ból głowy. Ciągle dzwoniło mu w uszach, gdy zdezorientowany rozglądał się po czymś, co jeszcze przed chwilą było potężną jaskinią, a teraz, dzięki zwałowi kamieni w dawnym przejściu, skurczyło się do rozmiarów dużego pokoju. Powoli wstał, sprawdzając, czy wszystko miał całe. Nadal unosiła się biała chmura, ale reflektor, który niewiadomym sposobem przetrwał wybuch, rozświetlał mrok, tworząc w powietrzu jasne smugi.

Podszedł do tarasującej wyjście kupy kamieni i zaczął odrzucać je na bok, usiłując zrobić dziurę na tyle wielką, by mógł się wydostać, ale spowodował jedynie kolejne osunięcie się skały.

- Jest tam kto?

Nic.

Mężczyzna bezradnie rozejrzał się po swoim więzieniu. Nie chciał tak umierać - wszystko było lepsze, niż to zasypanie żywcem. Solennie obiecał, że jeśli uda mu się stamtąd wydostać, przestanie wreszcie podbierać sztygarowi dniówkowe pieniądze, zabierze się za porządną robotę i zaopiekuje chorą matką. Jak tylko znajdzie stamtąd wyjście, to...

W miejscu, gdzie zwał kamieni łączył się ze ścianą, mgła zdawała się falować. Zaintrygowany podszedł tam, by nagle poczuć lekki podmuch powietrza. Niewiele myśląc zaczął przerzucać kamienie, nie zważając na to, że ostre krawędzie raniły mu palce, a drobny pył wciskał się do oczu. Coraz wyraźniej czuł na twarzy słone morskie powietrze zmieszane z czymś jeszcze, czego nie umiał zidentyfikować. Jeszcze tylko kilka kamieni... Siłą rozpędu przeleciał przez zrobiony przez siebie otwór, by wylądować po drugiej stronie. Niezidentyfikowany zapach wzmocnił się, a na ziemi, nie dalej jak dziesięć stóp od niego, reflektor oświetlił dwie sylwetki. A właściwie to, co z nich zostało.

Mężczyzna gwałtownie zerwał się z ziemi, by znaleźć się możliwie najdalej od nich, co nie było takie łatwe, bo grota swymi rozmiarami ledwie dorównywała poprzedniemu pomieszczeniu. Po chwili jednak, gdy jego serce przestało walić, jak oszalałe, a leżące postaci nadal się nie ruszały, ciekawość przemogła.

Byli martwi, to nie ulegało wątpliwości, ale ich śmierć musiała nastąpić dawno temu: pergaminowa skóra ściśle przylegała do kości, pokazując ich zarysy, a ubiory, które jeszcze można było wyobrazić sobie na podstawie tego, co z nich zostało, były jakieś dziwne. Miał wielką ochotę sprawdzić, czy nie mieli przy sobie sakiewek albo innych równie cennych i równie im nieprzydatnych rzeczy. Lecz opowieści o zmarłych, którzy ożywali, gdy tylko podchodziło się za blisko, a które wcześniej uważał za bujdy wymyślone, by straszyć nimi dzieci, tu wydawały się wielce prawdopodobne. Nie miał ochoty sprawdzać, czy rzeczywiście były prawdziwe.

Utkwiwszy wzrok w leżących na ziemi postaciach, ominął je szerokim łukiem i dotarł do przeciwnej strony niewielkiego pomieszczenia. Tam pod ścianą stało kilka dużych skrzyń, niedbale zbity stół z kilkoma stołkami i coś, co dopiero po chwili udało mu się zidentyfikować jako prymitywne urządzenie do wysadzania skał. W ścianie zauważył kilka uchwytów na pochodnie, a rzucone na jedną kupę kilofy i łopaty oraz poskładane w kostkę płótno wskazywały, że mógł być tam kiedyś magazyn. W kącie za skrzyniami dostrzegł niewielkie zagłębienie wypełnione wodą.

Skrzynie były puste, nie licząc słomy mającej chronić łatwo tłukące się przedmioty, ale za jedną z nich znalazł kilka lin z kotwiczkami i kawałek materiału, który po rozwinięciu okazał się piracką banderą.

A więc jednak: Szrama inaczej spojrzał na denatów, a chęć przyjrzenia się im z bliska rosła. Co takiego sprawiło, że ci dwaj zostali na dole, zamiast odpłynąć ze swymi kamratami w siną dal? Czy mieli czegoś pilnować? Coś zakopać na wyspie i wrócić do współbraci? A zamiast tego pokłócili się o łup? Dopiero teraz dostrzegł leżącą przy nich na ziemi torbę, swoim kolorem zlewającą się niemal z pyłem pokrywającym dno jaskini. Teraz już nie mógł się powstrzymać.

Z bliska ciała nie wydawały się już tak dobrze zachowane. Z odrazą zauważył, że z twarzy mężczyzny leżącego na plecach niewiele zostało: puste oczodoły wpatrywały się z wyrzutem w strop, a resztki nie obgryzionej skóry warg ukazywały upiornie wyszczerzone resztki zębów. Resztę ciała ochroniło ubranie, przez które - cokolwiek to było - nie mogło się przegryźć, choć w kilku miejscach udało mu się wygryźć niewielkie dziury. Przy obu ciałach dostrzegł leżące na ziemi noże.

Torba też nosiła ślady zębów, a jej ucho zostało urwane, jakby piraci stoczyli o nią walkę. Krok po kroku przybliżył się do niej, a gdy tylko mógł sięgnąć palcami porwał ją, natychmiast odsuwając się od piratów na bezpieczną odległość. W środku była jedynie książka.

Wyglądała dokładnie tak, jak według niego zapiski piratów powinny wyglądać. Co prawda, nie widział w życiu wielu książek, ale rysunek okrętu ze skrzyżowanymi pod nim dwoma mieczami jednoznacznie wskazywały na jej przynależność do morskich rozbójników, a potężny zamek, spinający z boku jej okładki, nie pozwalał jej otworzyć. Szrama skrzywił się z niezadowoleniem: musiało być w niej coś cennego, ale żeby to sprawdzić musiał wtajemniczyć kogoś, kto umiał czytać. I - oczywiście - podzielić się z nim łupem. Zdziwiło go jedynie, że nikt wcześniej nie znalazł pechowych piratów, ale widocznie źle założony ładunek odciął do nich drogę i zamknął na zawsze w jaskini pod wyspą. Dopiero prace mechanistów otworzyły grotę, bo zagłębienie, które wcześniej dostrzegł, musiało utworzyć się niedawno, bo na ścianach nie zdążyła osadzić się sól, a powietrze wewnątrz nadal było dosyć suche.

Mężczyzna wstał ze stołka, na którym przysiadł, by obejrzeć książkę. Cokolwiek w niej było, musiało poczekać, aż wydostanie się na powierzchnię. Jeśli się wydostanie. Niewiele myśląc owinął ją resztkami płótna i podszedł do jeziorka. Teraz wystarczyło już tylko znaleźć wyjście.

Woda falowała, więc musiała mieć jakieś połączenie z morzem. Miał tylko nadzieję, że otwór był na tyle duży, żeby mógł przez niego przepłynąć. Wtedy wystarczyłoby, gdyby wypłynął na powierzchnię, a tam już na pewno trafi na któryś ze statków dostawczych. Niewiele myśląc sprawdził, czy wystarczająco szczelnie owinął książkę i zanurzył się w zimnej wodzie.

*

Wizja jak zwykle skończyła się niespodziewanie, nie pozostawiając czasu na łagodne przejście do rzeczywistości. Rudowłosa kobieta powoli otworzyła oczy, a mężczyzna stojący za jej plecami położył jej dłoń na ramieniu.

- Mów. Powiedz, co widziałaś.

*

Wnętrze pubu 'Pod kulejącym nornikiem' było zadymione, ciemne i gwarne - wszak był to jedyny lokal w Południowej Dzielnicy, który był otwarty późno w noc, mimo wyraźnych przepisów zawartych w Księdze Kamienia i sprawdzanych z okrutną surowością przez braci Zakonu Młota. Od czasu jakichś niezrozumiałych zamieszek jednak, w których Zakon został dość poważnie przetrzebiony, zakonnicy przestali się pojawiać, co zaowocowało wzmożonym ruchem i większymi dochodami właściciela.

Pub był także idealnym miejscem, by - przy kuflu mocnego ciemnego piwa - zrealizować mniej lub bardziej legalne interesy, czy zlecić mniej lub bardziej mijające się z surowym prawem zadania. Straż miejska, która w całości przejęła od Zakonu obowiązek patrolowania ulic i utrzymywania spokoju w mieście doskonale wiedziała, co się tam święciło, jednak niewiadomym sposobem zawsze, ilekroć dostawała cynk o nielegalnej działalności, zanim dotarła na miejsce, po sprawcach zamieszania nie było już śladu.

Tego wieczoru nie było muzykantów, ale mimo to goście bawili się w najlepsze, kto wie, czy nie powodując hałasu większego, niż gdyby grała głośna muzyka. Na środku sali trwał konkurs gry w rzutki, którego atmosfera zagęszczała się z każdym dodatkowym punktem wysokiego jegomościa w amarantowym stroju, a to dzięki przyglądającemu się i widocznie przegrywającemu osobnikowi z potężnym nożem za pasem. Amarant, nic sobie nie robiąc z posapywań i pomruków przeciwnika, nadal celował z tą samą precyzją, nie zauważając, że z każdym jego rzutem nóż przeciwnika jakby wysuwał się coraz bardziej, a skupieni wokół zawodników kibice tylko zagrzewali do walki.

W rogu, przy stole obok kontuaru, grupka jednakowo ubranych postaci zawzięcie się kłóciła, co rusz wskazując na rozłożone na blacie nieliczne złote monety, kilka srebrnych i całą górę miedzianych oraz dwie kartki pokryte słupkami liczb. Kilku pijanych przedstawicieli straży miejskiej przy następnym stole po raz dziesiąty tego wieczoru zaczynało tą samą sprośną piosenkę zapominając, że zdążyli już to zrobić dziewięć razy.

- Puszczaj mnie! - jedna z kelnerek, śliczna jak obrazek panna, zamierzyła się trzymanym w ręku kuflem na bezzębnego starucha, który zdołał chwycić ją w pasie.

Jej ruch odniósł tylko połowiczny skutek: staruch, co prawda, puścił ją, ale zawartość kufla, o której kelnerka zapomniała, poleciała w stronę siedzącego samotnie przy stole obok mężczyzny. Szybkość jego reakcji zdumiała ją - zanim ciemny strumień zdołał go dosięgnąć, mężczyzna błyskawicznie uchylił się, a piwo malowniczymi zaciekami spłynęło po ścianie tuż obok jego głowy.

Dziewczyna dopiero teraz opuściła zasłaniające usta dłonie, a na jej twarzy malował się, nie wiadomo, czy większy przestrach na reakcję mężczyzny, czy ulga, że nic się nie stało.

- Bardzo przepraszam - wyjąkała wreszcie, pospiesznie ścierając drobne krople piwa, które trafiły na stół i usiłując się usprawiedliwić - To wszystko przez niego, siwy włos na głowie a jeno o obłapianiu rozmyśla. Do domu mu, dziatkom bajki opowiadać, a nie tu piwo żłopać i za dziewuchami wzrokiem wodzić. Nieumyślnie ja waszmości na nieszczęście naraziła. Ot, w takim ścisku nie patrzy człowiek, gdzie kto siedzi. Szczęściem nic się nie stało. Ale coby się waszmość nie gniewał, niech mi wolno będzie jeden kufel na koszt gospody przynieść - nie dając mu czasu na reakcję odwróciła się na pięcie i przeciskając wśród stolików podeszła do kontuaru. Zawsze lepiej było mieć jednego klienta więcej, niż mniej, a koszt jednego kufla rekompensowało się przy następnym.

Mężczyzna nie odezwał się ani słowem, gdy stawiała przed nim piwo, a jedynie lekko skinął głową. W półmroku ledwie widziała jego twarz: mimo że przystojna, była jakaś dziwna, ale wydawała jej się znajoma. Po chwili już wiedziała: to o nim mówiono, że zemścił się okrutnie na zakonnikach za wyłupione oko i prawie wszystkich wymordował. Już zza swojego kontuaru spojrzała w jego stronę, ale dostrzegła jedynie ciemną sylwetkę. Wstrząsnął nią dreszcz. W jednej chwili postanowiła darować mu to jedno piwo, żeby tylko nie musieć z nim rozmawiać - kto tam wiedział, co mogło mu strzelić do głowy. Że też tacy chodzili po ziemi!

*

Mężczyzna powrócił do obserwacji sali. Nie, żeby obawiał się jakiegoś podstępu, chociaż... kto tam wiedział. W tym półświatku obowiązywały, co prawda, pewne reguły, ale ludzie nowego szeryfa dość skutecznie tępili wszelką działalność wywrotową, a żyć z czegoś trzeba było, zwłaszcza, jeśli miałoby to oznaczać pozbycie się konkurencji. Zresztą, uczestnicząc w ostatnich wydarzeniach, które wstrząsnęły Miastem, choć niewielu zdawało sobie z tego sprawę, musiał na jakiś czas zniknąć. Teraz także usiłował nie rzucać się w oczy, zwłaszcza, że część osób przebywających w gospodzie znała go aż za dobrze. Przyszedł jedynie posłuchać, o czym się mówiło i czy sprawa z Zakonem przycichła na tyle, by mógł w miarę bezpiecznie wrócić 'do roboty'.

Automatycznie rejestrował wchodzących. W większości byli to robotnicy biorący udział w jakiś pracach w jaskiniach pod Wyspą Markhama, ale dostrzegł też kilka znajomych twarzy. Przy stole w kącie, po drugiej stronie sali, dojrzał kilku ludzi Ramireza, którzy stracili nieco na animuszu, gdy ich szef został aresztowany i osadzony w Shoalsgate, a jego gildia rozbita. Odtąd musieli sobie sami radzić albo przystać do konkurencyjnych gildii, na co niechętnie się godzili, jak można było wywnioskować z prowadzonej dosyć głośno i gwałtownie rozmowy. A czasy były ciężkie - niewielu było klientów, którzy dla nielegalnie nabytych dóbr gotowi byli zaryzykować bliższe spotkanie z surowym i skutecznym wymiarem sprawiedliwości. Wielu paserów także skończyło w niewielkich celach, co jednak nie przeszkodziło tym najlepszym i mającym solidną przykrywkę dla swojej działalności - działać i zarabiać krocie. Takim właśnie był Bram Gervaisius, kolekcjoner dzieł sztuki i rzadkich przedmiotów, którego współpracownik właśnie zatrzasnął za sobą drzwi i dał znak oberżyście, by przyniósł 'coś lepszego' do stolika, który zwykle zajmował.

Osoba, która weszła zaraz za nim, nagle zatrzymała się w pół kroku, jakby nie była pewna, czy rzeczywiście chciała tam wejść. Oczom mężczyzny nie uszedł fakt, że długi podróżny płaszcz był nieco innego kroju, niż te używane w Mieście. Obszerny kaptur nie pozwalał dojrzeć twarzy, ale podróżnik zaraz sięgnął do niego, by go zdjąć. To była kobieta. Trudno było nie zwrócić na nią uwagi: obcy rzadko trafiali do Południowej Dzielnicy, zwykle zatrzymując się w bardziej reprezentacyjnym Starym Mieście, jeszcze rzadziej do tej tawerny przychodziły kobiety, a jej ogniście rude włosy, zebrane na karku w gruby węzeł, zdawały się płonąć w świetle pochodni. Jednak oprócz mężczyzny nikt zdawał się jej nie zauważać.

Nagle powietrze jakby zagęściło się, a czas przez moment popłynął wolniej. Kobieta zastygła w bezruchu, gdy w tej samej chwili drzwi za nią zadziwiająco wolno otworzyły się, a do środka weszła kolejna osoba, wpadając na ciągle stojącą nieruchomo kobietę.

Czas gwałtownie powrócił do swego normalnego biegu, a mężczyzna potrząsnął głową - co to u licha było?

Okazało się, że kobieta doskonale wiedziała, gdzie przyszła: tylko chwilę zajęło jej znalezienie tego, kogo szukała. O dziwo, nie umówiła się z jakimś paserem, ani nawet ukochanym, lecz przysiadła do stolika, przy którym siedział powoli sączący swoje piwo robotnik. Mężczyzna wyglądał, jakby niedawno przeżył traumatyczne spotkanie ze strażą miejską, która postanowiła zrobić mu lobotomię: jego szeroka blizna na czole rzucała się w oczy chyba nawet w ciemnościach.

Szrama wydawał się całkowicie zaskoczony przyjściem kobiety. Jego zdumienie rosło w miarę, jak Ruda mówiła, by po chwili przerodzić się w nieufność i ledwo skrywaną wrogość. Ta jednak rozwiała się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko kobieta wyciągnęła pokaźną skórzaną sakiewkę. Szrama uśmiechnął się, co w jego wykonaniu wyglądało dość makabrycznie, i powiedział kilka słów, na które kobieta podniosła się z miejsca, by, po przypieczętowaniu umowy uściskiem dłoni, skierować się w stronę wyjścia.

Dziwne. Co takiego mógł zaoferować zwykły robotnik, by płaciło się za to grubą gotówką i to w dodatku przybywając z zewnątrz? I kim była ta tajemnicza Ruda, której pomimo oczywistych walorów nikt nie zauważał? Mężczyzna jednym haustem dopił piwo, a rzuciwszy na stół swoją ostatnią już złotą monetę wyszedł z tawerny akurat w momencie, gdy przegrywający zawodnik z nożem rzucał się na Amaranta, ku uciesze wszystkich kibiców.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

DZIECKO WE MGLE



Zbliża się czas próby - Pisma mówią o tym jasno. Tylko niektórym z nas uda się przetrwać, aby dalej kultywować wiedzę naszych przodków. Ale nie pozwolimy, aby wyniki naszej pracy dostały się w niewłaściwe ręce. Los nie może być wszechmocny.

Latopis Nowy, tom XIII, strona 58




Dzień trzeci. Nadal ani śladu. Zaczynam wątpić, że on w ogóle istnieje. Tak jak w zeszłym roku pojawiła się plotka o szlachcicu, który napada na gościńcach na bogatych, aby dawać biednym, tak teraz ktoś wymyślił złodzieja doskonałego. Nikt go nie widział, ale każdy jest pewien, że istnieje i ma się dobrze. Jeden z częstych bywalców tawerny pokazał mi nawet mieszkanie w jednej z czynszowych kamienic w Południowej Dzielnicy miasta, gdzie miałby mieszkać, ale przez dwa kolejne dni, jak je obserwowałam, nikt się nie zjawił. Udało mi się nawet porozmawiać z dozorcą domu, ale nigdy nie słyszał o kimś takim imieniu. Chyba ktoś nieźle się bawi moim kosztem.

*

Dzień czwarty. Mam tego dość. Przejrzałam wszystkie dostępne mi dokumenty w ratuszu i bibliotece Zakonu. To oczywiste, że nie pokazali mi wszystkiego, ale nie sądzę, żeby postać złodzieja-widma była dla nich tak ważna, żeby nie dopuścili mnie do żadnej wzmianki o nim. Hm... Czyżby obrabował świątynię Zakonu? :) Tymczasem już drugi wieczór słucham fantastycznych opowieści minstrela na jego temat. Dzisiaj nawet przeszedł samego siebie: mój genialny złodziej miałby brać udział w pokonaniu Leśnego Boga. Ciekawe, ile mu za to zapłacili. Jeszcze kilka dni i powiem Xavierowi, że nic nie znalazłam i żeby dał mi spokój. Nie mam całego życia, żeby uganiać się za jego mitem. To jakiś absurd - zostało tak niewiele czasu, a ja mam szukać właśnie jego. Jakby nie było innych złodziei.

*

Dzień piąty. Chyba coś mam. W tawernie spotkałam człowieka, który twierdzi, że pół roku temu w mieście były jakieś zamieszki i pojawiły się dziwne stworzenia, z którymi jednak Zakon Młota i straż miejska szybko sobie poradzili. Zapewne rozruchy urosły w jego opowieści do rangi wydarzenia niemalże mitycznego. Zaczęłam podejrzewać, że mężczyzna za bardzo gustuje w serwowanym tu piwie, gdyby nie jedna wzmianka w kronice miejskiej i coś o jakiś... Szafarzach, o których - oczywiście - nikt nic nie wie. Pracy nie ułatwia mi też fakt, że podczas zamieszek północna część miasta wraz z ratuszem została spalona. Nie muszę chyba dodawać, że spaliły się również wszystkie książki i manuskrypty napisane przed tą magiczną datą. Większość ludzi chętnie ze mną rozmawia, ale ci, którzy mogliby naprawdę coś wiedzieć, patrzą tylko na mnie nieufnie i zbywają milczeniem. Właściwie trudno mi się im dziwić - chyba powinnam zacząć moje poszukiwania od gildii. Tylko jak, u licha ciężkiego, mam się tam dostać?!

*

- Mówiłem ci, odejdź! - podniesione głosy oderwały mnie od moich notatek.

Dwa stoliki ode mnie mała, może dziesięcioletnia dziewczynka w przetartym i pamiętającym lepsze czasu ubraniu, niezdarnie podnosiła się z podłogi. Nad nią stał jakiś gruby jegomość, zapewne niezadowolony, że mała przeszkodziła mu w jedzeniu, a od swojego kontuaru w kierunku mężczyzny zmierzał już oberżysta.

- Proszę! Jestem głodna - jak prawdziwa dama wygładziła ubranie i wykrzywiła usta w podkówkę. Zaraz jednak jej oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy potężna dłoń oberżysty chwyciła ją za chude ramię i pociągnęła do wyjścia.

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przeszkadzała moim gościom?

Dziewczynka nie miała szans w walce z olbrzymem, ale jakimś cudem udało jej się wyrwać. Włożyła w to jednak za dużo siły, która rzuciła ją prosto na mój stolik, przewracając przy okazji kufel i rozlewając piwo.

- Bardzo mi przykro, szlachetna pani - oberżysta zamachnął się ścierką, by uderzyć małą, a dziewczynka spojrzała na mnie błagalnie.

- Nic się nie stało - wstałam, powstrzymując jego rękę. Na szczęście piwo rozlało się na drugą stronę stołu, omijając kartki - Na pewno sama trafi do wyjścia, prawda? - schyliłam się, by spojrzeć jej w twarz, na co mała gorliwie pokiwała głową - Przynieś mi tylko jeszcze jeden kufel.

Mężczyzna skłonił się z szacunkiem i ruszył z powrotem w stronę kontuaru - w sumie powinien mi być wdzięczny za te wszystkie pieniądze, które zostawiłam w jego kasie, zaś dziewczynka ładnie się do mnie uśmiechnęła i odwróciła do wyjścia. Przez chwilę patrzyłam, jak się oddala. Dziwne, nie wykorzystała mojej dobroci i nie poprosiła o pieniądze, teraz też szła trochę nienaturalnie, jakby trzymała coś ciężkiego pod pachą. Spojrzałam na stół i nagle wszystko stało się jasne - ona nie przyszła tu żebrać.

W jednej chwili wstałam i zanim dziewczynka zdążyła dojść do drzwi, zrobiłam krótki ruch ręką. Nikt nic nie zauważył, a mała rozłożyła się jak długa, upuszczając na podłogę moje notatki. Natychmiast odwróciła się, usiłując wstać, ale nie wiadomo dlaczego, nie udało jej się to, tak samo, jak niewiadomym dla niej pozostało, dlaczego nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Spokojnie podeszłam do niej i wskazałam ręką na rozsypane na podłodze kartki.

- To chyba moje.

Znowu buzia wykrzywiła jej się w podkówkę, ale tym razem nie udawała.

- Proszę! - wyszeptała - Ja...

Schyliłam się, by pozbierać notatki, a pomógłszy jej wstać, wypchnęłam ją na zewnątrz.

Świeże powietrze chłodnego wieczoru było miłą odmianą po zadymionym wnętrzu tawerny. Choć dopiero się zmierzchało, latarnie na ulicy już świeciły, powoli też zapalały się światła w oknach domów.

Zaciągnęłam dziewczynkę w półcień, by nie rzucać się zbytnio w oczy. Nawet nie czekała na jakiś gest z mojej strony, ani nie próbowała uciekać.

- Proszę! On mnie zabije, jak mu tego nie przyniosę - odezwała się płaczliwie, ale też bardzo poważnie.

- Kto?

- Hugo - pociągnęła nosem - On powiedział...

- Kim jest Hugo?

- To mój opiekun.

- Czy zna kogoś z Gildii?

- Z Gildii? - zdziwiła się. Pomyślałam, że jest za młoda, żeby wiedzieć o takich rzeczach, ale ona tylko wzruszyła ramionami - Pewnie tak. On zna wszystkich.

Westchnęłam. Zapewne Hugo był kolejną płotką, który zlecił zadanie mniejszej od siebie płotce, może w celach 'treningowych', albo żeby po prostu nie rzucać się w oczy. Jak na razie jednak nie miałam innego punktu zaczepienia. Wyprostowałam się.

- Powiedz... Hugonowi, że bardzo chętnie się z nim spotkam. Wolałabym bez świadków.

- Ale...

Uśmiechnęłam się.

- Obiecuję, że nic ci się nie stanie - spojrzałam na nią, jak wpatruje się we mnie z bezbrzeżnym zdumieniem. Jej oczy były niesamowicie niebieskie - No, idź już - lekko popchnęłam ją na środek ulicy, a poczekawszy, aż wreszcie się odwróci, weszłam z powrotem do tawerny.

*

Wielka księga odwróciła się w moją stronę i otworzyła na stronie z pięcioramienną gwiazdą wpisaną w okrąg. Nie zauważyłam, żeby na czymś leżała - po prostu lewitowała w powietrzu. Nie było widać nic, prócz niej. Nie wiedziałam, gdzie byłam, ale nie mogło to być jakieś pomieszczenie, bo nad sobą widziałam gwiazdy i znajdującą się w zenicie konstelację Wężownika. Całą resztę pokrywała ciemność i tylko Księga jarzyła się dziwnym blaskiem.

Wolno podeszłam do niej i dotknęłam jej kart. Księga zasyczała, jakby była żywym stworzeniem i odsunęła się od mojej ręki, a jej kartki zaszeleściły i otworzyły się na innej stronie. Tą stronę znałam aż za dobrze. Wymyślne zawijasy, ozdabiające cytat, nie zmieniły się ani trochę, a dziwne pismo nie stało się ani trochę bardziej zrozumiałe, niż było, choć dziwnym trafem wiedziałam, co tam zostało napisane. Rozumiałam słowa, ale ciągle umykał mi ich sens.

- Igrasz z losem - zauważyłam ją dopiero, gdy podeszła na odległość jakiś sześciu stóp. Księga popłynęła w jej stronę, sama podstawiając swoje kartki pod jej rękę i mogłabym przysiąc, że usłyszałam mruczenie, gdy tylko ich dotknęła. Jak zwykle była ubrana w jasną suknię, a światło zza jej pleców zmusiło mnie do zmrużenia oczu. Jak zwykle nie zobaczyłam jej twarzy.

- Wiedz, iż pomimo tego, co o sobie myślisz, nie jesteś wszechmocna - usłyszałam lekko drwiący głos - I jak wszyscy ponosisz konsekwencje swojego działania.

- Myślałam, że mogę załatwić to prościej i... - usłyszałam swój własny, niepewny i cichy głos. Hej, to nie miało tak być! Nie to chciałam powiedzieć!

- Myślałaś?! - chyba po raz pierwszy udało mi się wytrącić ją z wystudiowanej równowagi - Jak dotąd w twoich działaniach nie widzę nic, co by świadczyło o tym, że myślisz. Twoja ignorancja zgubi cię.

- Ale...

- Gdybyś nie weszła do tej gospody, wystarczyłoby jedynie wziąć dziennik - ucięła ostro - Teraz ten bogu ducha winny robotnik zginie. Przez ciebie.

- Przez swoją chciwość - nareszcie udało mi się opanować obezwładniające i odbierające wolę uczucie strachu przed tą białą postacią i podniosłam głowę, ale nadal jej twarz była skryta w oślepiającym blasku.

- Nie - jej głos był zniecierpliwiony, jakby musiała tłumaczyć oczywiste sprawy - Jego ścieżka była inna. Ty ją zmieniłaś. A przy okazji także swoją.

Postać wskazała ręką na księgę, która nie wiadomo, kiedy, znalazła się przy mnie. Była otwarta na tej samej stronie, ale litery cytatu zmieniały się na moich oczach niczym przewracane kostki domina, tworząc nowe zdanie, które rozbłysło jasnym światłem.

- Nie możesz bezkarnie zmieniać przyszłości - zmroził mnie ton jej głosu i świadomość tego, co za chwilę miało się stać. Światło wokół niej zaczęło słabnąć.

- Nie odchodź! - nie udało mi się wykonać ani jednego kroku - Nie zostawiaj mnie!

Nie zwracała uwagi na moje krzyki, ale gdzieś pomiędzy nimi pojawił się cichy głos:

- Żywioły. Pamiętaj o Żywiołach.

Żywioły? Co u licha...? Ale dobrze, jeśli nie chcą ze mną rozmawiać, znajdę na nich inny sposób. Zmagazynowałam całą dostępną mi energię i wysłałam wiązkę. Do diaska, nigdy nie byłam dobra w te klocki, ale jeśli to miałoby mi pomóc...

Wiązka wróciła stukrotnie wzmocniona, rozjarzając w mojej głowie fajerwerki i powodując eksplozję bólu. Gwałtownie przegięło mnie w tył i już nie zdążyłam złapać równowagi. Spadałam.

*

Gwałtownie usiadłam na łóżku, chciwie wciągając chłodne nocne powietrze. Świeczka spokojnie paliła się na krześle, tam, gdzie ją zostawiłam pokazując, że wcale nie minęło tak dużo czasu od momentu, w którym zasnęłam. Płaszcz nadal spoczywał na krześle, wraz z torbą podróżną, a myszy zajęły się resztką owoców pozostawionych na stole. Przez kwadratowe otwory w okiennicach wpadały jasne smugi światła księżyca, a w chwilę później usłyszałam nawoływania straży na murach miejskich.

Przeczesałam palcami włosy. Znowu ten sam sen, który mnie prześladował od pięciu nocy, tym razem jednak wzbogacony o nowe elementy, chociaż ciągle czytałam w nim słowa przepowiedni. Przepowiedni, która miała mi się kiedyś spełnić i której znaczenia nie rozumiałam. I co do tego wszystkiego miały Żywioły?!

Ze złością odrzuciłam koc i gniewnie przemierzyłam pokój. Po raz pierwszy jednak zdarzyło mi się w moim śnie spróbować zaatakować kogoś, kto krył się w ciemności i - jak się można było spodziewać - ta sztuka mi się nie udała. Po raz pierwszy też... ginęłam? Czy to znaczyło, że byłam blisko? Za blisko?

Z zamyślenia wyrwało mnie ciche chrobotanie do drzwi. Tym razem to nie były myszy.

- Proszę pani? - usłyszałam cienki głosik i w jednej chwili rozpoznałam właścicielkę niebieskich oczu - Hugo chciałby się z panią spotkać.

W jednej chwili chwyciłam płaszcz, a schowawszy moje notatki pod jedną z obluzowanych desek podłogi, zgasiłam świecę i otworzyłam drzwi.

- To świetnie. Właśnie miałam zamiar wyjść na mały spacer.

*

Miasto zmieniło się bardzo od czasu, kiedy ostatni raz w nim byłam. Zniknęły prawie wszystkie drzewa, pojawiły się za to nowe fabryki, których wyziewy regularnie pokrywały smogiem dzielnicę przemysłową. Wszystko to dzięki nowej sekcie, mechanistom, którzy odłączyli się od Zakonu Młota. Ludzie byli niezadowoleni. Z kilku rozmów, które przez przypadek usłyszałam wynikało, że pomimo podwyższenia poziomu życia, mogła sobie jednak na to pozwolić tylko noblesa i co bogatsi kupcy, zwykli obywatele, poza zanieczyszczeniem powietrza i wypieraniem ze swoich zawodów przez mechaniczne urządzenia nowej sekty, nie dostali nic.

Najbardziej niezadowolony z tego faktu był sam Zakon, który traktował oddzielenie się mechanistów jako herezję i w sumie trudno było mi się im dziwić. Ich znaczenie, które jeszcze przed rokiem pozwalało im kontrolować prawie całe Miasto i narzucać swoje prawo wszystkim, bez względu na to, czy się to komuś podobało, czy nie, teraz mocno zmalało, dając pierwszeństwo mechanistom. Życia nie ułatwiał także nowy szeryf, Gorman Truart, który - co prawda - szybko zaprowadził w mieście porządek i skutecznie przeszkodził Gildiom w wykonywaniu ich codziennych obowiązków, ale w swoim przestrzeganiu prawa posuwał się na tyle daleko, by aresztować wszystkich, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Życie w Mieście wcale nie było takie łatwe, jakie się mogło wydawać.

*

Mała znała mnóstwo skrótów i prowadziła pewnie. Kilka razy udało nam się ominąć patrol i kilku podchmielonych jegomości, którymi zaraz zajęła się straż miejska. Wreszcie jednak, w jakiejś bardziej odludnej i rzadziej odwiedzanej części miasta nie wytrzymała.

- Skąd wiedziałaś, że nic mi się nie stanie? Hugo nawet na mnie nie nakrzyczał. Znasz przyszłość?

Do licha, jeszcze do szczęścia brakowało mi ciekawskiego dzieciaka. Wykrzywiłam wargi w uśmiechu.

- Przeczucie.

- Hugo zawsze na mnie krzyczy, jak zrobię coś nie tak. A teraz nawet się ucieszył.

No pewnie. Też bym się ucieszyła, gdyby ofiara sama się do mnie pchała. Nie trzeba było marnować sił i środków na ściągnięcie informacji.

Drobna rączka pociągnęła za mój płaszcz.

- Jesteś wróżką?

Ze zdumienia przystanęłam.

- Co?

- No tam, w tawernie - na moje natarczywe spojrzenie spuściła wzrok - To nie była moja wina, że upadłam - do diaska, może powinnam zacząć uważać. Wiedziałam, że dzieci były bardziej wyczulone na Żywioły, ale nie sądziłam, że aż tak - I mi pomogłaś.

- Bo miałam w tym interes - ruszyłam dalej, zostawiając ją w tyle z szeroko otwartą buzią - Nie radziłabym liczyć na moją dobroć. Nie robię absolutnie nic z dobrego serca.

Po chwili wahania dziewczynka dogoniła mnie, wreszcie zamilkła i posmutniała. Chyba przestała mnie lubić. Moje nadzieje jednak szybko okazały się płonne.

- A mama kiedyś opowiadała mi, że wróżki są dobre i pomagają dzieciom.

No nie, to było ponad moje siły. Gwałtownie schyliłam się, a mała zaskoczona moim ruchem mało na mnie nie wpadła.

- Żeby wszystko było jasne: nie jestem wróżką i nie cierpię dzieci. Zrozumiano? - z odległości czterech cali od mojej twarzy dziewczynka potwierdziła, że rozumie, a ja wyprostowałam się i założyłam ręce na piersi - Byłabym wdzięczna, gdybyś wreszcie przestała pytać o takie bzdury. Prowadź.

- To wcale nie są...

- Usłyszą nas na drugim końcu miasta - ona chyba nigdy nie przestanie. Miałam ochotę uciszyć ją w inny sposób, ale szafowanie Żywiołem uznałam za niewskazane.

- Nieprawda - mała zaperzyła się i nadęła buzię - Tu i tak nikogo nie ma. A tak w ogóle - z miną właścicielki wskazała ręką przegrodzone potężną kratą wejście na podwórze jednej z kamienic, od którego oderwała się zakapturzona postać - jesteśmy na miejscu.

*

Masywne drewniane drzwi zamknęły się za mną bezszelestnie. Hugo, najwyżej siedemnastoletni wyrostek o twarzy zeszpeconej bliznami po ospie, który przed chwilą pokazywał mi drogę, nagle gdzieś zniknął, zostawiając mnie w salonie na pierwszym piętrze kamienicy. Pokój był pusty, ale ogień na kominku, będący jedynym źródłem światła w pomieszczeniu sugerował, że jeszcze przed chwilą ktoś tu był.

Zdjęłam kaptur i przeszłam w głąb pokoju. Kolorowy dywan cicho zaszeleścił pod stopami, a z sufitu spojrzało na mnie przynajmniej trzydzieści głów mieszczan ze swoich kasetonowych wnętrz. Szklane płytki żyrandola cicho zadzwoniły, poruszone moim przejściem.

To nie mogła być siedziba Gildii - nie mogli być na tyle nieostrożni, żeby się ujawniać i tam mnie prowadzić. Kamienica musiała być miejscem robienia bardziej legalnych interesów i czymś w rodzaju lokalu reprezentacyjnego. Była zamieszkała, sądząc po wystroju, przez bogatego kupca, czy raczej 'kolekcjonera', bo zauważyłam kilka przedmiotów, które żadnym sposobem nie mogły zostać zakupione, jak choćby pięknie zdobione niewielkie pudełko, które - mogłabym przysiąc - jeszcze nie tak dawno było relikwiarzem i stało w jednym z bocznych ołtarzy świątyni Zakonu, czy cienkościenne wazy cejreńskie, które były sprowadzane tylko na potrzeby rytuału.

Wyczułam czyjąś obecność za sobą, w rogu pokoju, gdzie światło kominka nie docierało. Nie wiedziałam, czy długo tam stał, czy może wszedł właśnie ukrytym wejściem. Odwróciłam się w jego stronę, a z ciemności wychynął stosunkowo niski i lekko otyły mężczyzna. Jego ciemne oczka zaświeciły się, gdy minął mnie, aby dojść do ustawionego pod jednym z okien, a naprzeciwko wejścia masywnego biurka. Spokojnie wyjął z jednej z jego szuflad gruby zeszyt i otworzył go, ale nie usiadł. Jego łysina zalśniła, gdy podniósł na mnie wzrok.

- A więc szuka pani Garretta - wbrew moim przewidywaniom jego głos był przyjemny, a długie palce zręcznie przerzuciły kilka kartek. Nawet nie krył się z tym, że kazał mnie śledzić. Ja też nie kryłam się z moją wiedzą, ale w przeciwieństwie do niego miałam dobrą pamięć.

- Owszem.

- A można wiedzieć, po co, pani...?

- Ryen - podeszłam do biurka i oparłam dłonie na jego blacie. Podobnie jak we mnie, nie było w nim altruizmu: po prostu zbierał informacje - To już sprawa między mną a panem Garrettem.

- Och, jaka tajemnicza - uśmiechnął się nieznacznie i wskazał ręką dwa fotele przy kominku, zachęcając mnie, bym zajęła jeden z nich - Ale zaczęła pani poszukiwania ze złej strony: trzeba było od razu tu przyjść - usadowił się wygodnie w fotelu, a ogień dokładnie oświetlił jego strój: zwykły dublet średnio zamożnego kupca, w jakim na pewno nie rzucał się w oczy - W bibliotece Zakonu nic pani nie znajdzie. Chociaż, muszę przyznać, byłem pod wrażeniem: nie wpuszczają tam byle kogo.

Litościwie pominęłam milczeniem fakt o próbie kradzieży moich notatek, której z pewnością by się wyparł.

- Mam znajomości.

Chyba nie był przygotowany na taką odpowiedź, bo nie udało mu się ukryć zdziwienia.

- To interesujące - ciemny kształt, który przed chwilą pojawił się obok fotela mężczyzny nagle znalazł się na jego kolanach, a ogień kominka oświetlił jego czarne futerko. Kot spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami, odsłonił zęby i zasyczał. Chyba mnie nie lubił - Wszak nie jest pani z Miasta.

Uśmiechnęłam się.

- To o niczym nie świadczy. A jeśli chodzi o poszukiwaną osobę... - wiedział o mnie już wystarczająco dużo.

- Widzi pani - przerwał i delikatnie podrapał kota za uszami. Ten przymknął oczy i zamruczał z zadowoleniem - My też go szukamy.

Tego już za wiele. Nie dość, że komplikowali mi życie, to jeszcze usiłowali wmówić takie bzdury. Nie wytrzymałam.

- Nie możecie znaleźć waszego człowieka?!

Mężczyzna spojrzał chłodno i chyba stracił dla mnie część szacunku.

- Nie jest 'naszym człowiekiem'. Nie należy do Gildii.

- Aż trudno w to uwierzyć - nie mogłam pozbyć się sarkazmu, choć już wiedziałam, że mężczyzna mówił prawdę.

- A jednak. Pracuje sam i ostatnio... jest nam coś dłużny. Ale wcale nie jest łatwo go odnaleźć, zwłaszcza, gdy nie chce, by go ktoś znalazł.

Uniosłam brew w zdumieniu, ale nauczona doświadczeniem postanowiłam milczeć. Zdaje się, że powinnam wiedzieć coś więcej o legendarnym złodzieju. Do licha, chciałabym wiedzieć cokolwiek.

- Zawrzyjmy układ - mężczyzna pochylił się w moją stronę, usiłując odczytać coś z mojej twarzy - Pani potrzebne są informacje, a nam miejsce pobytu pana Garretta. Jestem w stanie zapewnić pani pewne dane na jego temat i sprawić, by usłyszał o pani poszukiwaniach. Oczywiście nie mogę zagwarantować, że skontaktuje się z panią, ale prędzej czy później skończą się pieniądze, a nastały wyjątkowo ciężkie czasy. Gdyby do spotkania doszło - uśmiechnął się znacząco - w zamian za moje usługi oczekuję współpracy.

Kot na kolanach mężczyzny rozciągnął się na całą swoją długość i miękko zeskoczył na podłogę. Obserwowałam go do momentu, nim nie zniknął w cieniu gdzieś przy drzwiach.

- Cóż za zaufanie - to niemożliwe, żeby pomagał mi zupełnie bezinteresownie: gdzieś musiał być haczyk - Co utwierdza pana w przekonaniu, że po dotrzymaniu pańskiej części umowy ja dotrzymam mojej?

Mężczyzna wstał i podszedł do biurka. Ogień w kominku rozbłysnął silniejszym płomieniem, rzucając na jego twarz upiorny cień.

- Nie śmiałbym podejrzewać pani o złamanie warunków umowy. Poza tym - z okładek grubego zeszytu wyciągnął plik kartek. Nawet z tej odległości i pomimo półmroku rozpoznałam ozdobny inicjał na pierwszej stronie. Wściekła zerwałam się z miejsca - Jestem pewien, że nie chciałaby pani, żeby ktokolwiek dowiedział się o pani działalności - jego głos już nie był taki przyjemny - Jeśli będzie trzeba, użyję tego, choć przyznaję, że z największą przykrością.

Pewnie, zdecydowanie lepiej dla niego było mnie wykorzystać, niż denuncjować. Zacisnęłam ręce w bezsilnej złości.

- Lepiej, żeby się pani dowiedziała. Umowa stoi? - wyciągnął do mnie rękę.

Teraz wiedziałam, dlaczego Xavier wybrał właśnie mnie: wiedział, że wiem na tyle dużo, żeby sobie poradzić, ale jednocześnie na tyle mało, żeby z czystym sumieniem umyć ręce, jeśli mi się nie powiedzie. Wyszło na to, że nie miałam wyboru. Zignorowałam jego rękę i skinęłam głową.

- Stoi.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

PRÓBA SIŁ



A gdy już wyczerpany dopadł pierwszych drzew świętego gaju, drogę zastąpił mu starzec z długą białą brodą.
- Czego tu szukasz?
- Schronienia. Czyż to nie o tym miejscu powiadają, że jest azylem dla wszystkich, którzy wejdą w jego granice?
- Owszem. Ale tylko Opiekun może tam przebywać.
- Co muszę zrobić, by nim zostać?
- Zabić mnie.

Tamara Yaskanis, Klechdy i podania Pogan, tom V, strona 218




Dzień szósty. Reuben jak na razie wywiązuje się z umowy - teraz każdy szanujący się złodziej zna moje imię i wie, co robię w mieście. Czy wie to także obiekt moich poszukiwań, nie wiem, ale, jak mi powiedziano, to były 'oficjalne kanały', przez które musiała przejść informacja. Poczekam trochę, aż 'się ze mną skontaktuje', a jeśli nie, uruchomię moje własne, mniej oficjalne drogi.

*

'Fiszka:
  • WIEK: ?
    POCZĄTEK 'DZIAŁALNOŚCI': OKOŁO DWA LATA TEMU
    CO ROBIŁ WCZEŚNIEJ: ?
    SKĄD POCHODZI: ?
    PASER: CUTTY (PRZYNAJMNIEJ DO MOMENTU, GDY TEN TRAFIŁ DO CRAGSCLEFT, Z KTÓREGO JUŻ NIE WYSZEDŁ)
    UWAGI: NIEZALEŻNY, NIE ZWIĄZANY Z ŻADNĄ DZIAŁAJĄCĄ NA TERENIE MIASTA GILDIĄ. ZGARNIA NAJWIĘKSZY ZYSK, BO NIE MUSI SIĘ DZIELIĆ Z SZEFEM GILDII I SAM WYBIERA CELE, ALE TEŻ NIE MOŻE LICZYĆ NA JAKĄKOLWIEK POMOC W RAZIE WPADKI I ZAGROŻONY ZDRADĄ ZE STRONY KONKURENCJI. SZEROKIE GRONO 'KONTAKTÓW'.
    'CELE': RÓŻNE, ALE NA OGÓŁ WYSTARCZAJĄCO CENNE, ŻEBY ZAPEWNIĆ SOBIE BYT NA PEWNYM POZIOMIE PRZEZ JAKIŚ CZAS: BERŁO LORDA BAFFORDA, PRAWDOPODOBNIE RÓG QUINTUSA, KOSZTOWNOŚCI RAMIREZA (CHOĆ PODOBNO SAM ZAINTERESOWANY DO TEJ PORY NIE WIE, KTO GO OBRABOWAŁ), MIECZ KONSTANTYNA.
- VERTE -

OD PÓŁ ROKU NIKT GO NIE WIDZIAŁ. ZŁOŚLIWI TWIERDZĄ, ZE LEŻY GDZIEŚ W ZAUŁKU, BO OD KIEDY WESZŁO NOWE PRAWO, NAJPIERW WYCIĄGA SIĘ MIECZ, A DOPIERO POTEM ZADAJE PYTANIA. NIKT TEZ JUŻ SIĘ NIE BAWI W ZACIĄGANIE PRZESTĘPCÓW DO CRAGSCLEFT - EGZEKUCJE WYKONUJE SIĘ NA MIEJSCU.
PODOBNO MIESZKA W POBLIŻU RYNKU W POŁUDNIOWEJ DZIELNICY.'

*

Dzień ósmy. Zakon chyba nie aprobuje mojej obecności w ich bibliotece. Na razie nic nie podejrzewają, ale chyba nie mam co prosić o udostępnienie mi ich księgozbioru po raz trzeci. Dzisiaj pilnowali mnie nawet bardziej, niż ostatnio. Pod wieczór jednak moja cierpliwość została wynagrodzona i udało mi się dotrzeć do regału z historią Zakonu. Nie miałam wiele czasu, by efektywnie przejrzeć znajdujące się tam książki, ale dorwałam kronikę obejmującą okres ostatnich pięćdziesięciu lat.

Przed ponad półwieczem w Mieście rozpętała się prawdziwa wojna między synem Barona, prawowitym następcą władcy, który w międzyczasie zszedł z tego świata, a mającymi potężną władzę wyznawcami Stwórcy. Ni mniej, ni więcej, młody Baron zaczął pozbywać się przedstawicieli wyższego duchowieństwa Zakonu Młota, a zwykli bracia byli bezlitośnie ścigani i zabijani przez posłuszną Baronowi straż miejską. Wreszcie, gdy niedobitki schroniły się do ukończonej niedawno Katedry, na odsiecz ruszył stryj Barona, gorliwy wyznawca Stwórcy, ratując braci, pokonując siostrzeńca i obejmując po nim władzę. Zakon po tym incydencie szukał czegoś, co by pozwoliło na wzmocnienie jego władzy i w ten sposób trafił na Oko, magiczny klejnot uważany za narzędzie Leśnego Boga. Jak się można było domyślać, nie udało im się je opanować i Oko wskrzesiło poległych w walce o Katedrę, a nie pochowanych w poświęconej ziemi i reszty nie dało się już powstrzymać. Zmarli wyszli na ulice miasta, nie do pokonania przez miecze i młoty zakonników. Wreszcie, przy pomocy Szafarzy, udało się ich zapędzić z powrotem na teren Katedry, nie mogąc całkowicie ich wytępić, dookoła dzielnicy zbudowano barykady, a Katedrę zapieczętowano czterema Talizmanami. Nie na długo jednak, bo...

Dobry boże! Trochę ponad pół roku temu ze Świątyni Zakonu zniknął Talizman Powietrza, a wraz z nim człowiek podający się za nowicjusza, który krótko przed zniknięciem przybył do Świątyni. W kilka dni później w Mieście rozpętało się piekło: Katedra Zakonu została otwarta, a wtedy już nic nie powstrzymało zmarłych i duchów zabitych przed pięćdziesięciu laty, w zajęciu terenu wewnątrz Barykady, a potem w wyjściu na ulice Miasta. Znikło także Oko, co zapoczątkowało jeszcze tragiczniejsze wydarzenia, bowiem...

W ostatniej chwili udało mi się odłożyć książkę na półkę i przejść w miarę bezpieczną strefę, gdy jeden z zakonników bez ogródek wyprosił mnie z biblioteki. Do licha, będę musiała tam jeszcze wrócić!


*

Zamknęłam zeszyt i przetarłam oczy - zrobiło się późno, a ja zdecydowanie za długo tu siedziałam. Tawerna opustoszała, ktoś chrapał oparty na stole, świeczka właśnie się wypaliła, a jej wosk utworzył na butelce abstrakcyjną narośl. Wolno podniosłam się z miejsca, rozprostowując zesztywniałe od długiego siedzenia mięśnie i zbierając rozsypane na stole kartki. Oberżysta spojrzał na mnie krzywo, ale rozjaśnił się, gdy rzuciłam na kontuar o jedną złotą monetę więcej, niż powinnam. Jestem pewna, że moje dobre serce kiedyś wpakuje mnie w kłopoty.

Noc była chłodna i ciemna, a latarnie na ulicy, zamiast ją oświetlać, tworzyły tylko jasne plamy wśród pokrywających ją ciemności. Blady księżyc już dawno przesunął się na zachód, kryjąc za dachami wysokich w tej części domów. Gdzieś z dalszej dzielnicy słychać było miarowe kroki patrolu, a okiennice na wyższym piętrze pobliskiej kamienicy zatrzasnęły się z hukiem.

Otuliłam się szczelniej płaszczem. Założyłam kaptur na głowę, a poprawiwszy kartki pod pachą, ruszyłam przed siebie. Wiedziałam, że kuszę los - puste ulice, cień i samotna osoba musiały stanowić nie lada pokusę, ale miałam glejt od Reubena, że podczas moich poszukiwań ze strony jego Gildii nic mi się nie stanie. To, oczywiście, nie gwarantowało, że inne Gildie czy 'niezależni' dadzą mi spokój, ale, szczerze mówiąc, trochę na to liczyłam. Byłam przygotowana na wszelkie ewentualności, a dodatkowym źródłem informacji też bym nie pogardziła. Jednak od ponad tygodnia, jak byłam w Mieście, nikt mnie nie zaczepił, nie licząc patrolu straży miejskiej, ale ci na szczęście nie wiedzieli, kim naprawdę byłam. Byli za młodzi, żeby pamiętać, a ja, dopóki się nie zdradzę, byłam w miarę bezpieczna.

Kątem oka dostrzegłam obok siebie ruch, lecz zanim zdążyłam zareagować, coś gwałtownie obróciło mnie i pociągnęło w cień, a czyjaś ręka zacisnęła się na ramieniu. Jednak moje wyszkolenie było zbyt dobre, a wszystkie ruchy wykonały się automatycznie, niemal bez udziału woli: w jednej chwili zmagazynowana przed sekundą energia wystrzeliła w kierunku napastnika, odrzucając go na kilka kroków, prosto w jasno oświetloną część ulicy. Zatoczył się, a latarnia, pod którą nagle się znalazł, oświetliła całą jego postać.

Zobaczyłam młodą, nie więcej niż dwudziestosześcioletnią i nieco bladą twarz. Oczy patrzące nieufnie spod ciemnych brwi wyrażały zdumienie większe, niż moja radość, że wreszcie zaczęło się coś dziać. Zanim jednak któreś z nas zdążyło cokolwiek zrobić, na kładce nad strumykiem, dziesięć kroków ode mnie, zadudniły ciężkie kroki. Patrol. Nie mogli nas nie zauważyć. Nie doceniłam jednak umiejętności rabusia: natychmiast cofnął się w cień i zastygł w bezruchu, a mężczyźni nawet nie spojrzeli w jego stronę, jakby go tam w ogóle nie było.

- Co tu robisz, kobieto? - poczułam się nieswojo, gdy jeden z nich poprawił potężny miecz w dłoni. Byłam pewna, że nie zawaha się go użyć.

- Cieszę się, że was widzę, dobrzy panowie. Zbłądziłam. Ulice ciemne, a pora późna, nie ma mi kto wskazać drogi.

- Nikt nie może samotnie wędrować po nocy - odezwał się drugi robiąc krok do przodu i podejrzliwie mi się przyglądając. Dopiero teraz zauważyłam, że to była kobieta, ale w jej oczach nie dostrzegłam ani odrobiny zrozumienia, a kusza, na spuście której trzymała palec, była wycelowana prosto w mój żołądek.

Nie mogłam ryzykować. Wiedziałam, że zdążę wykonać gest, zanim którykolwiek z nich zdoła zareagować, a zapach kwiatów Tatiany dokona reszty.

W oczach mężczyzny pojawiło się zrozumienie, gdy tylko podniosłam rękę. Byli dobrze szkoleni, ale ja byłam szybsza. W jednej chwili jego oczy zmętniały, do połowy wzniesiona ręka osunęła się na dół, a miecz z głośnym brzdękiem opadł na kamienie ulicy. Kobieta bezwiednie opuściła kuszę i oklapła, jakby nagle uszło z niej powietrze.

- Chodź, Yora - mężczyzna nawet nie odwrócił głowy w stronę kobiety i sztywno ruszył z miejsca, wpatrując się nienaturalnie w jeden punkt przed sobą i podejmując wędrówkę. Kobieta bez słowa ruszyła za nim, a ja schyliłam się, by pozbierać porozrzucane po ulicy kartki.

Odwróciłam się, by spojrzeć, jak znikają za zakrętem. Żywioł miał przestać za chwilę działać, ale po mnie nie powinno im zostać żadne wspomnienie, jakby nigdy mnie nie widzieli. Im mniej osób wiedziało o moich zdolnościach, tym lepiej.

Ruszyłam w dalszą drogę, jednak na tyle wolno, by zachęcić rabusia do ruszenia za mną. Nie chciał mnie obrabować, a właściwie nie to było jego głównym celem: inaczej spróbowałby mnie ogłuszyć, albo po prostu wziął to, co chciał, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Nie - on chciał porozmawiać, a ja miałam zamiar mu to umożliwić.

Teraz był ostrożniejszy i przez cały czas krył się w cieniu, ale ja nie miałam czasu na takie zabawy.

- Czego ode mnie chcesz?

Rabuś, po chwili wahania, zrezygnował z ukrycia i dołączył do mnie, a ja pozwoliłam mu iść obok siebie. Całkowicie zignorował moje pytanie.

- To nierozsądne tak się afiszować, zwłaszcza dla ciebie. Jeszcze kilka osób tak potraktujesz, po mieście rozejdzie się plotka i nie będziesz już dłużej bezpieczna. Zakon nadal nie aprobuje zwolenników Żywiołów.

Tym razem mnie nie udało się ukryć zdumienia i mimowolnie stanęłam, chcąc spojrzeć mu w twarz, ale przezornie nasunął kaptur głęboko na oczy, pozwalając mi dostrzec jedynie wąskie usta.

- Skąd wiesz o Żywiołach? Tego chyba nie uczą podczas rozbojów.

Przystanął tylko na chwilę, ale zaraz podjął wędrówkę, jakbyśmy prowadzili przyjacielską pogawędkę. Nie odpowiedział.

- Poza tym, o ile wiem, nie tolerują także twojej profesji - jego usta wykrzywiły się w uśmiechu - Nie będzie dla mnie problemem zmusić cię, byś o mnie zapomniał.

- Może i nie będzie. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kogo nie uda ci się zmusić - przez chwilę szliśmy w milczeniu - Dlaczego mnie szukasz?

Wiedziałam, że to nie mógł być nikt inny. Jak na legendarnego złodzieja, miał niezłe wejście. Biorąc pod uwagę kompletny brak reakcji straży miejskiej na jego obecność, zaczynałam się domyślać, dlaczego był taki dobry. Teraz też nie robił wiele hałasu i zdawał się bardziej sunąć, niż iść. Nawet jego płaszcz nie wydawał najmniejszego dźwięku.

- Mój pracodawca chciałby cię wynająć.

- Do czego mu jestem potrzebny?

- Zależy mu na pewnym dzienniku okrętowym i jego obecnym posiadaczu, którego trzeba... uciszyć.

Mężczyzna nagle stanął i spojrzał w moją stronę. Nie widziałam jego twarzy, ciągle skrytej w cieniu rzucanym przez kaptur, ale cała jego postawa wyrażała zdumienie. I złość.

- Nie jestem płatnym mordercą - odezwał się chłodno - Powiedz swojemu pracodawcy, że nie jestem zainteresowany - wreszcie ruszył przed siebie, nawet na mnie nie czekając.

- Nawet, jeśli cena za usługę będzie wysoka? - nie wierzyłam, że mógł z taką łatwością odrzucić możliwość łatwego zarobku, zwłaszcza, że, jak mi powiedziano, czasy były ciężkie i równie intratne oferty nie zdarzały się często.

Nie odwrócił się, ani nie zatrzymał, ale odezwał na tyle głośno, żebym mogła zrozumieć jego słowa.

- Nie szukaj mnie więcej.

Całkowicie zaskoczona patrzyłam, jak oddala się w głąb ciemnej uliczki. W końcu zadał sobie trud, by się ze mną spotkać, a mogłam dać głowę, że nie zrobił tego z czystej ciekawości. Dlaczego więc nie przyjął oferty? I dlaczego...?

Złodziej doszedł do skrzyżowania i zniknął za rogiem budynku. Nie dowiem się niczego, jak będę tak stała, a czekanie na kolejną możliwość spotkania i kolejne poszukiwania wcale mi się nie uśmiechały. Niewiele myśląc, ruszyłam za nim.

Dopadłam do narożnika budynku akurat na moment, by zobaczyć, jak znika w sklepionym przejściu między dwoma domami. Przyspieszył, a płomień pochodni umieszczonej przed wejściem zadrgał i zgasł, pogrążając najbliższą okolicę w ciemności. Również ruszyłam szybciej, a kamienne sklepienie przejścia odbiło odgłos moich kroków. Wedle wszelkich przypuszczeń powinien być jakieś dwadzieścia kroków przede mną. Uliczka biegła dalej prosto, bez żadnych skrętów ani skrzyżowań i była stosunkowo dobrze oświetlona. Nie powinnam mieć problemów z...

Uliczka była pusta. Przystanęłam zdumiona. Latarnia nad moją głową buczała monotonnie, a pochodnia umieszczona w ścianie na końcu uliczki, zanim ta nie łączyła się z placem, paliła się spokojnie wskazując, że nikt tamtędy nie przechodził. Nie mógł biec, bo usłyszałabym jego kroki. Zdezorientowana odwróciłam się w stronę ciemnego przejścia - tam też nie mógł się skryć, bo było zbyt mało miejsca, żeby przejść obok i go nie zauważyć. Pozostał jeszcze plac, do którego może jednak udało mu się dojść, zanim ja wyłoniłam się z przejścia. Nie mając wielkiego wyboru, ruszyłam w kierunku placu.

Plac także był pusty, nie licząc dwóch psów, które zawzięcie walczyły o kość, przeraźliwie przy tym hałasując. Do licha, jeśli tędy szedł, musiał już wejść w którąś z wychodzących z niego uliczek. Teraz już nie dowiem się, która z nich to była. Wściekła zaklęłam szpetnie i chciałam ruszyć przed siebie, by dojść do wynajmowanego przeze mnie pokoju, ale w ostatniej chwili doszedł do mnie regularny odgłos kroków. W jednej chwili przylgnęłam do ściany, kryjąc się przed źródłem dźwięku - jedno spotkanie z patrolem było wystarczające jak na ten wieczór.

Trzy osoby, wszyscy ubrani w przepisowe niebieskie uniformy i ciężkie hełmy, nie spiesząc się przeszły przez plac i skręciły w uliczkę dokładnie naprzeciw tej, w której stałam. Nie zamierzałam głupio ryzykować i wpaść na nich, jak będą wracali, zwłaszcza, że nie znałam ich trasy. Odwróciłam się, by dyskretnie się wycofać... i wpadłam na trzyosobową grupę straży.

To niemożliwe... - zdążyłam w panice pomyśleć, gdy nagle rozpoznałam dowódcę. Jego twarz była jak zwykle nieprzenikniona.

Zrobił krok w moją stronę, jakby chcąc upewnić się, że zdąży mnie chwycić, gdybym chciała uciekać i odezwał się tonem nawykłym do rozkazów.

- Szeryf chce z tobą rozmawiać.

*

- Widziałaś go? - płomień lampy zadrgał, gdy mężczyzna pochylił się w moją stronę.

- Tak - odsunęłam się, a zapach drogiej perfumowanej wody, która robiła w Mieście prawdziwą karierę, zawiercił w nosie. Widać wybierał się gdzieś, bo pod płaszczem dostrzegłam ozdobny dublet, włosy miał ufryzowane, a wąsy starannie przystrzyżone. Wolno przeszedł za moje krzesło zakładając ręce na plecy.

- I co?

- I nic. Nie przyjął oferty - z tyłu usłyszałam, jak mężczyzna odwraca się i opiera dłonie na oparciu krzesła. Mimowolnie drgnęłam.

- Tym gorzej dla niego. Wiesz, gdzie mieszka?

Przymknęłam oczy. Do tej pory miałam nadzieję, że o to nie zapyta. Wreszcie odezwałam się.

- Nie. Zgubiłam go.

- No, no, nie tak się umawialiśmy - ton jego głosu nie zmienił się, ale wyczułam ukrytą w nim groźbę - Zdaje się, że dałem ci wystarczająco dużo czasu.

Gwałtownie zerwałam się z miejsca, chcąc znaleźć się jak najdalej od niego.

- Co ty sobie myślisz?! Tobie nie udało się go złapać, to myślisz, że mnie się uda?

Mężczyzna obojętnie przyglądał się swoim paznokciom, kompletnie ignorując mój wybuch.

- Kontrolujesz Żywioł Powietrza - odezwał się obojętnie - czy to taki problem odczytać czyjeś myśli?

- Nie umiem czytać w myślach.

Po raz pierwszy spojrzał na mnie uważnie. Ciągle myślał, że wiedział o mnie wszystko.

- No dobrze - podszedł blisko i chwycił mnie za podbródek. Odwróciłam głowę - Dam ci jeszcze tydzień. Masz tydzień na zwabienie go w pułapkę, wszystko jedno, jak. Po tym czasie trafisz tam, gdzie miałaś trafić od razu. I wierz mi, Cragscleft w porównaniu z tym to przytulne gniazdko - nie doczekawszy się żadnej reakcji z mojej strony odwrócił się i wyszedł, ale, wbrew moim przypuszczeniom, nie trzasnął drzwiami. Po chwili usłyszałam nierówny odgłos kroków kilku osób, gdy ze swoją eskortą oddalał się od starego magazynu.

Wolno przeszłam na środek biura - jeszcze ciągle drżały mi ręce, gdy przeczesałam nimi włosy. Ciągle też pamiętałam ból, który mi zadał w 'pokoju przesłuchań', jak go sam nazwał. Przeklęty! Gdyby nie Pisma, inaczej bym z nim porozmawiała, a tak...

Kątem oka zauważyłam, że cień pod ścianą sąsiedniego magazynu drgnął, ale gdy podeszłam bliżej okna, nic się nie poruszyło, a noc była tak samo spokojna, jak chwilę temu. Musiało mi się przywidzieć.

Westchnęłam i całkowicie już spokojna sięgnęłam po leżący na stole płaszcz, a zarzuciwszy go na plecy, wyszłam wreszcie z budynku.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

RĄBEK TAJEMNICY



Pomimo wszystko jednak proszę, abyś zachował powyższe informacje dla siebie. Przecież sam wiesz, o Czcigodny, jak bardzo niebezpieczna może być wiedza w niewłaściwych rękach, zwłaszcza, jeżeli są to ręce kobiety. Należy zachować daleko idącą ostrożność, aby sprawy nie posunęły się za daleko. Już raz udało nam się zażegnać niebezpieczeństwo podobnej sytuacji, tak więc powinniśmy umieć wyciągnąć z niej wnioski.

Arcymag Morgan do Czcigodnego Rakela, prywatna korespondencja



Teren biblioteki nie był silnie pilnowany - widocznie Zakon nie uważał, że ktoś mógł połakomić się na jego księgozbiór. Przed wejściem stał tylko jeden strażnik, ale jak każdy zakonnik, którego spotkałam, także i ten poważnie traktował swoje obowiązki i pomimo późnej pory wcale nie wydawał się zmęczony. Recytując półgłosem modlitwę odwrócił się, by spojrzeć w dalszą część korytarza. Stał tyłem do mnie, ale umieszczona obok drzwi pochodnia tworzyła jasny krąg światła tuż przed wejściem. Nie mogłam przejść obok niego niezauważona. Chyba że...

Niewidoczna wiązka energii bezbłędnie trafiła w położony na niewielkim blacie w końcu korytarza młot, strącając go na kamienną podłogę. Dźwięk metalu rozległ się w całym przejściu, przerywając zakonnikowi w połowie wersu.

- Pokaż się i przemów! - brat ruszył w kierunku, z którego doszedł go dźwięk, unosząc w górę ciężki młot. Wolałam nie myśleć o tym, co się stanie, jeśli nie będę wystarczająco szybka, by zniknąć za drzwiami, zanim on się odwróci.

Zza mojego rogu poczekałam jeszcze chwilę, aż mężczyzna nie wszedł w półmrok. Jego kroki odbijały się głośnym echem, gdy wolno przemierzał korytarz w poszukiwaniu źródła dźwięku. Jeszcze dwa kroki.

Bezszelestnie dopadłam drzwi zakładając, że będą otwarte. Nie były. Do licha! Spojrzałam na zakonnika, ale ten ciągle szedł w głąb korytarza. Kolejne dwa kroki i się odwróci! Wściekle szarpnęłam za klamkę - a niech to! Nie byłam włamywaczem i nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale nie miałam wyjścia. Kolejna wiązka energii trafiła w zamek, usłyszałam jak jego metalowe części gną się pod gwałtownym uderzeniem skompensowanego powietrza, a drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem.

- Dziwne - usłyszałam jeszcze, gdy znikałam w ciemnym wnętrzu, a odgłos kroków zaczął się zbliżać - Pewien jestem, że coś słyszałem.

Lampa stała dokładnie tam, gdzie ją wcześniej widziałam. Wzięłam ją i ruszyłam do interesującego mnie regału, pomimo ciemności rozpoznając do niego drogę. Nikłe światło, padające przez umieszczone w oknach witraże znajdujące się na jednej ze ścian, tworzyło na podłodze jaśniejsze plamy, ale regały, zdające się ciągnąć w nieskończoność, pogrążone były w mroku. Stoły, ustawione w rzędzie równoległym do regałów, mimowolnie wyznaczały poszczególne sekcje księgozbioru. Skręciłam przy jednym z nich, by znaleźć się w dziale 'Historia' i dopiero wtedy podniosłam knot lampy, by przyjrzeć się napisom na grzbietach książek. Lampa cicho zaskwierczała i utworzyła wokół siebie krąg jasnego światła, które padło na bok stojącego nieopodal regału i rzuciło cień na przeciwległą ścianę. Cień się poruszył i mogłabym przysiąc, że nie była to sprawka lampy. Jednak gdy podniosłam głowę, wszystko wydawało się być w najlepszym porządku, choć niepokój pozostał. Zza drzwi słyszałam przytłumione słowa strażnika, zza drugiego wejścia dobiegły mnie miarowe kroki patrolu. W bibliotece jednak było cicho i nic nie burzyło tego spokoju.

Wróciłam do moich poszukiwań i wyjęłam z regału książkę, którą już wcześniej czytałam. Położyłam ją na stole, a oświetliwszy jej karty, zaczęłam czytać.



Dzień 2 miesiąca Lamat, 3114 lat od śmierci proroka Jeremyna
Wróg nie dał czasu na reakcję, sprawnie i szybko okrążywszy Świątynię i budynki doń przylegające - znać wola Leśnego Boga potrafi nagiąć do swoich celów nawet bezmyślne stworzenia tworzące jego armię. Wysłani wczoraj zwiadowcy potwierdzili to, czego wszyscy się obawiali: Katedra została otwarta, a Oko skradzione. Nie będąc w stanie sam tego dokonać, Leśny Bóg musiał wykorzystać śmiertelnika – sam nie wiem, co mu obiecawszy - ale na jego i naszą zgubę człowiek ów zdołał cztery ukryte klucze odnaleźć i otworzyć miejsce przeklęte. Bronimy się, ale jedynie garstka nas już pozostała, zmuszona do zejścia do podziemi. Wróg zajął już całą Świątynię i w tylko sobie wiadomym celu porwał Arcykapłana. Stwórco, miej nas w swojej opiece!

Dzień 3 miesiąca Lamat, 3114 lat od śmierci proroka Jeremyna
Leśny Bóg widać nie przywiązuje się do swych sojuszników - wykorzystawszy śmiertelnika, złodzieja zwanego Garrettem i do swoich niecnych uczynków odebrawszy mu Oko, tak to z kamienia, jak i jego własne, zamierzał zabić, lecz temu niewiadomym sposobem udało się zbiec, a ominąwszy wszystkie straże nieprzyjaciela do nas dotrzeć i o radę prosić. Oby na zawsze został przeklęty za swój uczynek! Ale wszak każdy, nawet robak najlichszy, jest narzędziem w ręku Stwórcy i niewiadome są drogi jego. Dlatego Wielka Rada za pożyteczne uznała gniew złodzieja przeciw wspólnemu wrogowi zwrócić, a umiejętności jego wykorzystać na ratunek Arcykapłanowi. Zatem dostarczywszy niezbędnej pomocy...


Dźwięk był cichy, jakby stłumiony w ostatniej chwili. Gwałtownie podniosłam głowę: w bibliotece nadal było spokojnie, ale w miejscu, skąd dobiegł mnie dźwięk, cień zafalował i ruch rozpłynął się nie wiadomo, gdzie. Zaraz jednak zobaczyłam go trzy stoliki ode mnie. Cokolwiek to było, nie miałam zamiaru dać się zaskoczyć. W jednej chwili uniosłam rękę, ale cień pojawił się z zupełnie innej strony, niż powinien, a lampa nagle zgasła. Nie zdążyłam wykonać gestu: coś ciężkiego trafiło mnie w skroń, zamroczyło mnie, upadłam. Dopiero po chwili poczułam, jak ktoś wykręca mi ręce do tyłu i czymś je krępuje. Poczułam, jak przykłada mi do gardła zimny przedmiot i usłyszałam nad uchem szept:

- Śledzisz mnie, pracujesz dla szeryfa i należysz do Magów. Podaj mi choć jeden powód, dla którego nie powinienem cię zabić.

Sztylet mocniej wpił się w skórę i poczułam na szyi ciepłą stróżkę. Do licha, on nie żartował!

- Era Metalu! - wyszeptałam wściekle. Nie wiedziałam, czy cokolwiek mu to powie, ale lepszego powodu nie miałam. Nie mogłam mieć: ten był prawdziwy.

Nacisk zelżał, a po chwili poczułam, jak mężczyzna wstaje, a sztylet chowa się z cichym sykiem.

- Bzdura. Kolejna bajka wymyślona przez Zakon.

W zdumieniu uniosłam brew. Wiedział. Coraz bardziej umacniałam się w przekonaniu, że nie był tylko utalentowanym złodziejem. Kim on do diaska był?!

Szarpnęłam się, chcąc się odwrócić, ale przeszkodziły mi ciągle związane ręce. W uszach mi zaszumiało, a przed oczami pojawiły się białe plamy.

- Wiesz o przepowiedni: dziennik nie może dostać się w ręce mechanistów.

Mężczyzna odwrócił się do mnie, a nad sobą ujrzałam jego ciemną sylwetkę.

- Już się dostał. Co takiego jest w nim, że tak bardzo ci na nim zależy? Bo chyba nie lokalizacja skarbu? - nawet nie usiłował ukryć ironii.

Ugryzłam się w język, by nie zbluzgać go za brak wiary, jednak w mojej obecnej sytuacji nie opłacało mi się być niemiłą. Wzięłam głęboki oddech i odezwałam się z największym spokojem, na jaki w tej chwili było mnie stać.

- Nie zależy nam na skarbie. To, co jest w dzienniku, jest o wiele większe, niż myślisz. Nikt nie może mieć do niego dostępu.

- Musiałaś za mało zaoferować, skoro twój... cel postanowił podzielić się swoim łupem z Karrasem - usłyszałam jego kroki, jak podszedł do stołu, na którym leżała czytana przeze mnie kronika - Jego też będzie trzeba... uciszyć? - usłyszałam głuchy dźwięk, jak zamykał książkę.

- Nie ma go w mieście i jeszcze przez kilka dni nie będzie. Tylko ty możesz przekraść się tam, gdzie ja nie wejdę - sznur trzymał mocno, a usiłując się uwolnić, niemal odcięłam sobie dopływ krwi do dłoni. Z niemałym zdziwieniem jednak udało mi się wyczuć podłużny kształt w niewielkiej kieszonce umieszczonej od wewnętrznej strony szerokiego rękawa. Nie zauważył noża? - Zresztą, nie rozumiem, czemu tak dbają o swoje bezpieczeństwo.

- Będziesz ich mogła sama o to zapytać - księga z głośnym hukiem spadła na podłogę, a na obu korytarzach zadudnił szybki tupot stóp. Zdawało mi się, że usłyszałam jakiś dźwięk także wewnątrz, ale hałas kroków zakonników zagłuszył wszystko.

- W bibliotece! - zabrzmiało jeszcze zza drzwi, ale w sekundę później te otworzyły się, a drewniane płyty podłogi zadrżały pod ciężkimi, podkutymi butami braci - Nie ujdzie nam tym razem!

Desperacko wykręciłam rękę, ryzykując jej złamanie, ale moje palce jedynie musnęły rączkę noża. Dobry boże! Jak mnie tu znajdą, to po mnie! Nie pomogą żadne tłumaczenia, bo też nic nie mogło usprawiedliwić mojej obecności tutaj, a wolałam nie myśleć o tym, o co nie omieszkają spytać na torturach.

Zakonnicy szli wolno, ale systematycznie. Wyczuwałam lekkie drżenie posadzki, które narastało, umacniając mnie w przekonaniu, że jeden z braci szedł w moim kierunku.

- Nie ukryjesz się w mroku na zawsze.

Zamarłam w bezruchu - głos zabrzmiał tuż nade mną, a ciężkie buty zatrzymały się dwa kroki ode mnie. W desperacji zacisnęłam dłonie, gotowa na wszystko.

- Pewien jestem, że ktoś tu jest - zabrzmiało jeszcze raz, a płyta posadzki ugięła się. O nie, tak łatwo mnie nie dostaną: skupiłam całą siłę, by zdzielić go kopniakiem, gdy tylko się schyli, ale zamiast zobaczyć nad sobą jego twarz, poczułam jedynie, jak posadzka znowu zadrżała i kroki zaczęły się oddalać.

Przez chwilę leżałam w bezruchu, nadal nie mogąc uwierzyć, że mnie nie zauważył, po czym podwoiłam wysiłki - rączka noża przesunęła się o kilka milimetrów, a nadgarstek pulsował tępym bólem, nie pozwalając się skupić. Jak tylko uda mi się wyjąć nóż, ostrze samo się otworzy, a potem już tylko...

Linka krępująca ręce pękła, a w dłonie boleśnie zakłuły igiełki wracającego krążenia. Nóż z cichym stukotem upadł na podłogę, ale w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby to usłyszeć. Przyklękłam, by się rozejrzeć, jednocześnie sięgając po nóż i chowając go na jego miejsce.

Trzej zakonnicy nadal przeszukiwali bibliotekę - widziałam ich ciemne sylwetki, jak z uniesionymi młotami wolno przemierzali dalszą część sali. Nie wiedziałam, gdzie zniknął mój genialny złodziej, ale - szczerze mówiąc - mało mnie to obchodziło. Przeklęty! Najchętniej życzyłabym mu teraz, żeby wpadł we własne sidła.

Drzwi, przez które weszłam, były otwarte i padał przez nie słaby blask pochodni oświetlającej korytarz. Wystarczyłoby tylko przejść tam na tyle ostrożnie, by bracia nie zauważyli ruchu i nie usłyszeli kroków - dalej już droga na zewnątrz była łatwa. Byłam pewna, że nadal nikt jej nie patrolował, a zakonnicy nie zdążyli powiadomić współbraci o intruzie.

Nagły rozbłysk światła niedaleko mnie kazał mi odwrócić głowę. Z mojego miejsca dobrze widziałam zasłonięty wcześniej przez regał stół, na którym spokojnie paliła się lampa i leżała otwarta księga. Błysk powtórzył się, usłyszałam jęk, a z cienia w strefę bladego światła rzucanego przez lampę upadł ciemny kształt. Zaraz przy nim pojawiła się druga postać, a światło oświetliło jej strój: w przeciwieństwie do zakonników nie nosiła zbroi, a jej przepisowa czerwona tunika ozdobiona była wymyślnym srebrnym haftem. Nigdzie też nie zauważyłam młota, podstawowej broni niższych rangą braci: musiał to zatem być ktoś z duchowieństwa, może nawet... Postać podniosła głowę i zobaczyłam jej twarz: to był arcykapłan.

Mężczyzna schylił się nad gramolącym się niezdarnie kształtem na podłodze, ale zaraz wyprostował się i usłyszałam rzucone półgłosem:

- To ty - głos nie krył zdumienia - Ostrzegałem cię, byś więcej tu nie przychodził. Twój jeden uczynek dla Zakonu nie może zmazać wszystkich zniewag i trosk, których nam dostarczyłeś - arcykapłan odwrócił się w stronę, gdzie powinni znajdować się zakonnicy i odezwał na tyle głośno, by mogli go usłyszeć - Straż!

Ciężkie kroki zadudniły od strony witraży, a ja przezornie cofnęłam się głębiej w cień. Do licha! Jeśli dostanie się w ich ręce, już nic nie osiągnę. Samej nie uda mi się zdobyć dziennika: nie posiadałam ani odpowiednich umiejętności, ani doświadczenia. Pomimo całej niechęci, jaką do niego miałam, był mi potrzebny. Poza tym, jeśli zadziałam, będzie mi dłużny przysługę. Miałam tylko nadzieję, że będzie na tyle honorowy, żeby o tym pamiętać. Może wtedy udałoby mi się go przekonać do przyjęcia oferty.

Gest jak zwykle okazał się skuteczny, a wiązka energii trafiła pierwszego brata w pierś. Odrzuciło go na kilka kroków do tyłu, zachwiał się i zwalił na podłogę wypuszczając młot z dłoni. Reakcja pozostałych zakonników była szybsza, niż przypuszczałam.

- Morderstwo!

Momentalnie się zatrzymali, oczekując wroga tuż obok i usiłując dojrzeć coś w ciemnościach. Arcykapłan ze swojego miejsca odwrócił głowę w stronę głosu. Ciemny kształt tylko na to czekał: momentalnie podniósł się i rozpłynął w mroku między regałami, mężczyzna zaś zobaczywszy, że postać zniknęła, ruszył w kierunku braci, a pomiędzy jego palcami zaczęły przeskakiwać iskierki ognia.

Do licha! Wiedziałam, że kapłani Zakonu Młota opanowali w jakimś stopniu Żywioł Ognia, ale choć daleko im było do nas, z arcykapłanem mierzyć się nie mogłam. Nie miałam też zamiaru ryzykować własnego życia, by ratować genialnego złodzieja. Musiałam szybko coś wymyślić, bo - w przeciwieństwie do niego - nie miałam umiejętności pozostawania niewidoczną w cieniu.

- Stwórco, wskaż drogę!

Bracia błądzili po omacku w bezpiecznej dla mnie odległości, ale arcykapłan musiał coś wyczuwać. Bezbłędnie namierzył moją kryjówkę, częściowo osłoniętą przez regał, ale widocznie nie był jej pewien, bo choć nieubłaganie zbliżał się do miejsca, w którym stałam, nie atakował. Ja ze swojej strony nie mogłam użyć Żywiołu jednocześnie nie zdradzając się, a w pobliżu nie widziałam niczego, co mogłabym zrzucić, odciągając ode mnie jego uwagę. Gestu zapomnienia wolałam nie używać, bo nie wiedziałam, na ile jego umiejętności i religijne praktyki uodparniały na działanie magii. Jeszcze kilka kroków i mnie zobaczy! Pozostawała jeszcze... Do licha! Byłam na to za słaba, ale mój czas dramatycznie się kończył i nie widziałam innego wyjścia. Skupiając całą wolę, uniosłam obie ręce.

*

Drzwi, do których zmierzał złodziej gwałtownie otworzyły się, a do biblioteki z impetem wpadli dwaj bracia. Natychmiast cofnął się w cień, za późno jednak: zakonnicy zmierzali prosto w jego stronę. Płynnym ruchem sięgnął po miecz, ale mężczyźni byli szybsi: w jednej chwili znaleźli się przy nim, ale zamiast zaatakować... przeszli przez niego, jakby był przezroczysty, wywołując lekkie drżenie powietrza i ciarki na karku.

- Bracia! Tutaj!

Nie wyglądali jak duchy, które widział w Bonehoard czy nawiedzonej Katedrze Zakonu Młota. Byli bardziej... materialni. Z niedowierzaniem patrzył, jak dziwne zjawy odwracają się na pięcie i wybiegają z pomieszczenia, a z miejsca, w którym zostawił kobietę, ruszają za nimi pozostali zakonnicy. Arcykapłan się zawahał i przeszedł kilka kroków w głąb biblioteki. W końcu z jakąś determinacją odwrócił się z powrotem w stronę strojących pod przeciwległą ścianą regałów i ruszył w tamtym kierunku. Widać jednak nie znalazł tego, czego szukał, bo ze swojego miejsca mężczyzna usłyszał wyjątkowo szpetne przekleństwo, a płomień pochodni, padający przez otwarte drzwi na korytarz, dziesięć stóp od arcykapłana, zadrgał. Mężczyzna uniósł brwi w zdumieniu - magini okazała się zdecydowanie lepsza, niż przypuszczał.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

No dobrze, w związku z zapotrzebowaniem ogółu, spróbuję umieścić Interludium w przystępniejszej i przyjaznej dla użytkownika formie. A nuż mi się uda... :D
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Spełniając kolejne zapotrzebowanie społeczne zamieszczam czcionki. Monotype Corsive właściwie powinna wyświetlać się prawidłowo, ale jakby co, daję. Zakładam, że wszyscy mają Times New Roman... :D
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

REWANŻ



Przestępstwo rozpleniło się niczym robactwo i też jak natrętne robactwo powinno zostać potraktowane, a jego tępienie należy zacząć od najpospolitszego i najmniejszego występku. Tylko w ten sposób można dać przykład grozy, który zapewni spokojne życie. Nie może być tolerowana żadna działalność, która nie jest zgodna z prawem.

Gorman Truart, mowa inauguracyjna przy obejmowaniu urzędu szeryfa



- Proszę pamiętać - mały człowieczek w przepisowym niebieskim stroju gwałtownie zatrzymał się przede mną, by z wysokości swoich pięciu stóp spojrzeć mi w twarz - nie ma pani wstępu na dwie najniższe kondygnacje Wieży. Prosiłbym też o przestrzeganie godzin modlitw: jest pani wszakże na terenie zakonu i byłbym wdzięczny, gdy pani o tym pamiętała. Jest tu pani tylko ze względu na osobistą prośbę przyjaciela Coltusa, który zapewnił, że nie naruszy pani żadnych przepisów - ojciec Jacow nie był zadowolony z mojego pobytu w Straży Anioła, stosunkowo nowej budowli wzniesionej przez mechanistów i manifestacji coraz bardziej wzrastającej władzy zakonu. Gdyby mógł, wykląłby mnie za samą obecność w wieży, a jego niezadowolenie z faktu, że to właśnie on miał mi przedstawić zasady poruszania się po niej, wprost promieniowało z niego. Uśmiechnęłam się.

- Dołożę wszelkich starań, by pozostać w zgodzie z regulaminem.

Ojciec Jacow spojrzał na mnie nieufnie spod krzaczastych brwi, jakby myślał, że z niego żartuję.

- To dobrze - odwrócił się wreszcie, by dojść do znajdującej się w rogu hali windy i zaprowadzić mnie do pokoi dla gości.

Hala była ogromna, wysoka na jakieś trzy kondygnacje, z podwójnym rzędem ławek przed czymś, co w normalnych kaplicach musiało być ołtarzem. Sala jednak nie miała żadnych religijnych emblematów, a jedynym przedmiotem związanym z doktryną był duży portret Karrasa wiszący naprzeciw wejścia. Pomieszczenie musiało więc służyć raczej do świeckich zebrań, niż do odprawiania nabożeństw, a kaplica widocznie znajdowała się gdzie indziej.

Mężczyzna zamknął za mną barierki zabezpieczające i nacisnął guzik windy z miną człowieka świadomego swojej misji. Winda płynnie zaczęła wznosić się do góry, już jednak w połowie drogi na drugie piętro usłyszałam jakiś hałas, podniesione głosy i czyjeś pospieszne kroki. Poruszenie na górze nie było czymś normalnym - na podłodze długiego korytarza, ciągnącego się od windy przez prawie całą szerokość budynku, leżała postać, pod którą już zdążyła utworzyć się kałuża krwi. Drugą osobę w przesiąkniętej krwią szacie właśnie podnosili dwaj mechaniści, a mężczyzna w długiej fioletowej tunice robił coś przy dziwnej maszynerii znajdującej się po lewej stronie korytarza, na wprost drzwi prowadzących do jednego z przylegających do niego pomieszczeń. Ojciec Jacow w jednej chwili zatrzymał windę.

- Proszę tu zostać - obdarzył mnie krótkim spojrzeniem, a pospiesznie otworzywszy barierki podszedł do kilku mechanistów, którzy już zdążyli się zebrać wokół postaci we fioletowym stroju - Co się stało?

- Stróż wziął brata Dominika za intruza i zaatakował go - jeden z podnoszących rannego mężczyznę braci spojrzał nienawistnie w stronę Fioletowej Szaty - Zanim brat Mason zdołał go wyłączyć, brat Dominik zmarł, a on sam nieźle dostał.

- Zabierzcie go do ambulatorium - brat Mason zawisł na rękach podtrzymujących go jak szmaciana lalka - Szybko!

Niepomna polecenia Jacowa wyszłam z windy i podeszłam bliżej, przepuszczając braci niosących rannego. Tym, co miało uczynić taki pogrom i nad czym schylał się Fioletowa Szata, była dziwna maszyneria w kształcie dwukrotnie większej ludzkiej twarzy, stojąca na niewielkim podeście na czymś w rodzaju trójnogu. Nad nią znajdowała się podobna twarz przytwierdzona do sufitu, która zamiast jednego oka miała lekko jarzącą się błękitną soczewkę, a z boku, tam, gdzie u człowieka rozpoczynałaby się szyja, wystawała niewielka lampka.

- Mówiłem, że nie są jeszcze gotowi! - Fioletowa Szata gwałtownie odwrócił się w stronę ojca Jacowa, a ja poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku, gdy zobaczyłam jego twarz: to był przyjaciel Coltus - Nie rozumiem, czemu uparliście się, by ich zamontować. Ostrzegałem, że trzeba ich jeszcze przetestować.

- Nie ma potrzeby podnoszenia głosu - ojciec Jacow uspokajająco uniósł rękę - wszyscy wiedzą, że to nie była twoja wina.

- Nie toleruję takiej fuszerki. Mogło zginąć więcej ludzi! - niezrażony, gwałtownie zatoczył ręką po stojących w półkolu mechanistach, przy okazji napotykając także mój wzrok. W jego spojrzeniu pojawił się niebezpieczny błysk: poznał mnie - Co ona tu robi?

W jednej chwili sięgnęłam ręką do włosów, by odgarnąć niesforny kosmyk, składając jednocześnie palce do gestu, a w powietrzu rozszedł się delikatny zapach kwiatów Tatiany. Dobry boże, jeśli wyczuje, co mam zamiar teraz zrobić...

- Krzywdzące są twe słowa, przyjacielu. Czyż nie pamiętasz naszej ostatniej rozmowy i twego zapewnienia, że poprzesz moje prośby o wejście do Straży Anioła?

Mężczyzna jakby oklapł, a jego spojrzenie straciło swoją ostrość.

- Racja, pamiętam - odezwał się nienaturalnie wolno. Żywioł działał opornie, bo przyjaciel Coltus nie był pierwszym lepszym strażnikiem na ulicy, a jego silną wolę dodatkowo wzmacniał praktyki religijne, jednak nie miał na tyle siły, by całkowicie mu się oprzeć. Obawiałam się tylko jednego: że ktoś mógłby w tym momencie...

- Więc zapewne pamiętasz także, co ją do nas sprowadza - ojciec Jacow spojrzał na mnie badawczo, jakby usiłując znaleźć potwierdzenie lub zaprzeczenie na mojej twarzy, ale widać nic z niej nie wyczytawszy, odwrócił się znowu do Coltusa - Mam nadzieję, że, jako zainteresowanej nowoczesną techniką, pokażesz pani Ryen warsztaty?

Mężczyzna nic nie odpowiedział, utkwiwszy spojrzenie w jednym punkcie, jakby nad czymś intensywnie myślał. Wreszcie ruszył się z miejsca, a wskazując niedbale na maszynerię, odezwał się:

- Przyślę tu kogoś, by ich zdemontował.

- Przyjacielu Coltusie - Jacow odezwał się głośno, ale mężczyzna nie zareagował, dalej idąc przed siebie i znikając za zakrętem.

Ojciec patrzył przez chwilę w miejsce, w którym zniknął Coltus. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, jakby nagła zmiana zachowania głównego wynalazcy w ogóle go nie zdziwiła. Po chwili dał znak mechanistom, by posprzątali bałagan, a obdarzywszy mnie krótkim spojrzeniem, odwrócił się w stronę windy i skinął.

- Proszę za mną. Pani pokój będzie na czwartym piętrze.

*

Dzień dwunasty. Znalazłam Cedrica. Musiał się pewnie ucieszyć, bo dostał jeden z pokoi przeznaczonych dla najważniejszych gości na piątym piętrze i darmowe wyżywienie. Póki co, czeka na powrót Karrasa, który chciał się z nim zobaczyć tak bardzo, że posłał po niego do gospody swoich ludzi. Cedrikowi, oczywiście, nie opłacało się odmawiać, zwłaszcza, że musiał zwietrzyć w tym niezły interes.

Nie wiem, czy ciągle ma dziennik przy sobie, ale jak na razie mechaniści traktują go dobrze, ale też ciągle go pilnują. Mam dość ograniczone możliwości, by go sprawdzić: na pewno pamięta mnie z tawerny, a nie chcę kusić losu. Znaki mówią jasno, że mój genialny złodziej dołączy do mnie, pytaniem pozostaje, kiedy - nie zostało już zbyt wiele czasu.

Wszystko jednak na razie wygląda spokojnie, a mój kamuflaż się sprawdza. Także przyjaciel Coltus nie pamięta naszego pierwszego spotkania, ciągle za to nie wiem, co o nim myśli ojciec Jacow. Muszę się spieszyć - doszły mnie pogłoski, że Karras lada dzień ma wrócić. Przed jego powrotem nie powinno mnie już tu być.


*

'Fiszka:
  • ROZPLANOWANIE PIĘTER: KAŻDE PRAWIE IDENTYCZNE, OPRÓCZ PARTERU Z HALĄ I PIERWSZEGO PIĘTRA, NA KTÓRYM MA SIĘ ZNAJDOWAĆ KAPLICA I MAGAZYNY
    OBECNI MIESZKAŃCY: KILKU ARYSTOKRATÓW Z BOHN, Z KTÓRYMI MECHANIŚCI ROBIĄ JAKIEŚ INTERESY, KILKU URZĘDNIKÓW Z MIASTA
    STRAŻNICY: PATROLUJĄ WSZYSTKIE KORYTARZE, ŚREDNIO TRZECH NA PIĘTRO; PRZY GABINECIE KARRASA DODATKOWO DWÓCH STOJĄCYCH (PIĄTE PIĘTRO)
    ESKORTA CEDRICA: DWÓCH NOWICJUSZY, ZMIENIAJĄ SIĘ CODZIENNIE
    UZBROJENIE: JAK KAŻDY MECHANISTA
    DZIECI STWÓRCY: JEDEN PRZY GABINECIE KARRASA, JEDEN - JESZCZE NIE ZDEMONTOWANY - NA DRUGIM PIĘTRZE; MOŻE BYĆ ICH WIĘCEJ. ZACHOWAĆ SZCZEGÓLNĄ OSTROŻNOŚĆ!
    UWAGI: KLUCZNIKIEM JEST PRZYJACIÓŁKA VILNIA. NIEBEZPIECZNA, ZNA PODSTAWY ŻYWIOŁÓW;
    JAK NA RAZIE BRAK INNEGO WEJŚCIA, NIŻ FRONTOWE, ALE GDZIEŚ MUSI BYĆ DOJŚCIE DO WINDY W RAZIE AWARII
    ...'
Moje notatki przerwało gwałtowne pukanie do drzwi, ale był to jedynie pretekst: te otworzyły się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, a do środka wpadło dwóch mechanistów. Zza ich pleców wyłonił się ojciec Jacow.

- Z polecenia Wielkiej Rady jest pani aresztowana.

*

Wejście nie było trudne - wystarczyło tylko znaleźć właz po wschodniej stronie budowli, prowadzący do maszynowni. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem - widocznie mechaniści liczyli na to, że ich sława niezrównanych konstruktorów odstraszy potencjalnych włamywaczy i nie zadali sobie trudu, żeby zabezpieczyć odpowiednio 'tylne drzwi'. Po mieście krążyły już legendy mówiące o dziwnych żelaznych monstrach, mających zaludniać dolne piętra Straży Anioła, ale złodziej nie sądził, by to miała być prawda. A jeśli nawet, nie mogły być inteligentniejsze od ludzi-małp, których spotkał pół roku temu w królestwie Leśnego Boga. Jedynymi, których należało się obawiać, byli ludzie.

Mężczyzna nie był zadowolony: nie udało mu się uzyskać wystarczających informacji na temat liczby mechanistów przebywających w wieży, ani zdobyć adekwatnej mapy. Jedyne, co posiadał, to dość luźne wiadomości wyciągnięte od pracujących przy jej wznoszeniu robotników na temat tego, czego się można było wewnątrz spodziewać i własne doświadczenia z Zakonem Młota - mechaniści nie mogli być od nich lepsi.

Właz otworzył się z cichym skrzypnięciem, a z dołu buchnęły kłęby pary. Nawet jeśli ktoś pilnowałby maszynowni, hałas, jaki robiły pracujące generatory był na tyle duży, że potencjalny strażnik nie mógłby usłyszeć jego kroków. Pomieszczenie na dole jednak było puste, a niski korytarz prowadził do niewielkiego magazynu.

Jedyne, czego złodziej był pewien, to lokalizacji gabinetu Karrasa, który niemalże na chwilę przed nim wrócił do Miasta. Zanim mężczyzna tam się dostanie, arcykapłan mechanistów powinien już zapoznać się z dziennikiem i być może schować go w jakimś 'pewnym miejscu', do którego złodziejowi udałoby się dotrzeć. Tak czy inaczej, nie pozostawało nic innego, aniżeli ruszyć na piąte piętro.

Drzwi magazynu były otwarte, ale niemal natychmiast natknął się na strażnika patrolującego dolny korytarz, a z pomieszczenia naprzeciw, w którym Mechanista po chwili zniknął, dobiegł złodzieja jednostajny dźwięk metalu uderzającego o kamień. Tuż przy drzwiach, po prawej stronie, znajdował się szyb windy, ale mężczyzna nie uważał, by to był najbezpieczniejszy sposób dostania się na górę. Oprócz schodów, które miały znajdować się po przeciwnej stronie budynku, musiało być jeszcze jakieś wejście. Idealnie byłoby, gdyby... Po chwili dostrzegł to, czego szukał - drabinę w niewielkiej niszy znajdującej się zaraz za szybem windy. Zdołał w niej zniknąć, zanim strażnik, kontynuując swój obchód, nie wrócił z powrotem do dolnego korytarza.

*

- Stwórca ci to wynagrodzi - Karras wyglądał dokładnie tak, jak na jednym z portretów, które mężczyzna widział w różnych częściach wieży. Obraz nie oddawał jedynie jego tiku, gdy niemłody i ubrany w bogaty strój i złoty hełm arcykapłan nerwowo chodził od jednej do drugiej ściany kaplicy - Nasz pan jest łaskawy dla tych, którzy...

- Wolałbym, by wynagrodził mnie już teraz - uciął krótko. Nie, żeby nie dowierzał mechanistom, ale wolał mieć swoją nagrodę w ręku. A że powinna być ona niemała, dowiedział się w gospodzie, gdzie nieznajoma kobieta zaproponowała mu za sprzedaż dziennika okrętowego kapitana Markhama 30 sztuk złota. Wiedząc o tym miał nadzieję, że uda mu się wytargować więcej.

- Oczywiście - arcykapłan nareszcie stanął w miejscu, a nie zamknięta klamra zamka spinającego okładki księgi, którą trzymał w ręce, z cichym skrzypieniem opadła w dół - pozwól jednak, że o coś zapytam, przyjacielu: czy ktoś interesował się tą księgą?

Mężczyzna pokraśniał z zadowolenia: oto sam arcykapłan najbardziej wpływowego zakonu w mieście nazwał go najwyższym tytułem, jaki mogła dostać osoba świecka.

- Wiele osób. Zwłaszcza jak dowiedzieli się, kto był jej poprzednim właścicielem.

- Powiedziałeś im?! - arcykapłan nagle wykonał gwałtowny gest, a zaskoczony mężczyzna przezornie cofnął się.

- Tego nie dało się uniknąć. Szukałem kupca i musiałem go czymś zachęcić. Na szczęście - mężczyzna uśmiechnął się znacząco - spotkałem Waszą Ekscelencję.

- Czegoś jednak nie rozumiem - Karras podjął swoją wędrówkę, teraz jednak o wiele wolniej, starannie odmierzając kroki, jakby nad czymś intensywnie myślał - Powiedz mi, proszę, dlaczego chciałeś ją sprzedać? Czy skarb Markhama nie był dla ciebie wystarczający?

Szrama uśmiechnął się w duchu: rozmowa przybierała dokładnie taki zwrot, jaki planował. Nie mógł, oczywiście, założyć, że arcykapłan posiadający w wielu punktach miasta swoich ludzi nie dowie się o dzienniku i skarbie. Teraz jeszcze trzeba było przekonać go, że mężczyzna wiedział znacznie więcej, niż w rzeczywistości.

- Jak zapewne wiesz, o czcigodny, dziennik kryje nie tylko lokalizację skarbu, ale także inne rzeczy. Cenne rzeczy. Nie mogłem zachować ich tylko dla siebie.

- Masz rację - arcykapłan w zamyśleniu pokiwał głową - Czy był jednak ktoś, oprócz, powiedzmy, osób normalnie w takich wypadkach zainteresowanych, kto chciał od ciebie go kupić?

Szrama zawahał się. O co mu chodziło? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tej informacji? Nie tak sobie wyobrażał tę rozmowę.

- Tak - odezwał się niechętnie - Kobieta. Ruda.

- Co ci mówiła?

Wcześniej mężczyzna nie zwrócił na to uwagi, ale jak teraz o tym myślał, kobieta wydała mu się dziwna. Mogła, oczywiście, dowiedzieć się wszystkiego od robotników, ale o dzienniku powiedział tylko zaufanej osobie. Nie wierzył, że wiadomości rozeszły się tak szybko. Poza tym, w ogóle za dużo wiedziała. Nawet jak na przedstawiciela bogatego kolekcjonera, za którego się podała.

- Nic szczególnego - wzruszył ramionami - Jej pracodawca chciał go kupić. Skarb miał być mój.

- Czy mówiła coś o Zaginionym Mieście?

A więc to o to chodziło. O pogrzebane przez jakiś niewyjaśniony kataklizm miasto, które, rządzone przez boskich Prekursorów, z zaawansowaną technologią i nauką, miało być rajem na ziemi. A będąc poprzednikiem obecnego Miasta, miało spoczywać głęboko pod nim. Szrama osobiście nie wierzył, że pod jego stopami znajdowało się coś więcej, niż system kanalizacyjny, ale po wielu, którzy wyprawili się po legendarne skarby, słuch zaginął. Chociaż... był ktoś, kto podobno stamtąd wrócił. Kobieta jednak nawet nie wspomniała o mieście, jakby ten temat w ogóle ją nie interesował.

- Nie.

- Zastanów się dobrze - arcykapłan złączył opuszki palców obu dłoni, a jego głos wydał się mężczyźnie jeszcze bardziej piskliwy, niż wcześniej - Nie radziłbym chronić bezbożnej magini, która tylko czeka, by sprowadzić na nas nieszczęście.

W umyśle Szramy zapaliło się ostrzegawcza lampka: to nie był ten rodzaj wiedzy, który chciał posiadać. Nie zamierzał dać się wplątać w religijne rozgrywki i oskarżenia o herezję.

- Dlaczego jej nie zapytacie? Ona musi coś wiedzieć.

- Pytaliśmy - Karras pokiwał z aprobatą głową - Ale widzisz, nie chciała nam nic powiedzieć.

Do mężczyzny dopiero teraz dotarł sens tych słów: kobieta była tutaj i to zdecydowanie wbrew swojej woli. Jeśli mechaniści mieli władzę pozwalającą im zatrzymywać bogate osoby, to co stanie się z nim, jeśli nie da satysfakcjonującej arcykapłana odpowiedzi? Teraz zdecydowanie nie podobał mu się obrót tej rozmowy.

- Nic nie mówiła, o czcigodny. Ale jeśli to interesuje waszą ekscelencję, to podobno był tam jeden, który mógłby udzielić informacji. Nazywa się...

- Wiem - Karras nagle stanął, jakby porażony tą myślą - Ale dość już o tym - wreszcie uśmiechnął się i podszedł do mężczyzny - Maginię spotka słuszna kara, a ty mi powiedz, ile ci oferowała?

Mężczyzna rozpromienił się, bo właśnie dochodzili do sedna sprawy.

- Nie tyle, ile Wasza Ekscelencja.

Karras spojrzał na niego uważnie, jakby dopiero teraz naprawdę go zauważył i odwzajemnił uśmiech.

- Racja. Ale pozwól najpierw, przyjacielu, że ci coś pokażę - arcykapłan wskazał ręką pomieszczenie przylegające do kaplicy i ruszył w tamtym kierunku, gestem zachęcając, by mężczyzna poszedł za nim - Moje najnowsze dzieło, z którego Stwórca może być dumny.

Pomieszczenie było czymś w rodzaju magazynu, patrolowanego przez jednego z mechanistów. Z dalszej, niewidocznej części dobiegł mężczyznę dźwięk metalu uderzającego o kamień, który narastał, jakby - cokolwiek to było - zbliżało się do nich. Po chwili źródło dźwięku pojawiło się w zasięgu wzroku, a Szrama mimowolnie się cofnął. A więc to prawda! Metalowe bestie, które miały wędrować przez korytarze dolnej części Straży Anioła istniały naprawdę. Mężczyzna z przerażeniem obserwował, jak coś, przypominające swoim kształtem kwokę kilkakrotnie większą od normalnej, zatrzymuje się w miejscu, a tors wraz z ramionami i czymś w rodzaju twarzy zwraca się w jego stronę.

- Proszę się nie obawiać - arcykapłan podszedł do tylnej części stwora, który przerastał go o głowę, otworzył jakąś klapkę i przesunął niewielką dźwignię - Dzieci Stwórcy tylko pilnują porządku i doskonale wiedzą, co trzeba uprzątnąć. Tak zostały zaprojektowane.

Szrama poczuł się nieswojo. Nie wiedzieć, czemu, wydawało mu się, że wie, o jaki porządek chodzi Karrasowi i co chce uprzątnąć. Gwałtownie odwrócił się i ruszył przed siebie, by znaleźć się jak najdalej od bestii, ale jego reakcja była zbyt wolna: kątem oka zdążył dostrzec jeszcze, jak błękitna soczewka błysnęła złowrogo, a jedno z ramion zakończone rurką zwróciło się na niego. Potem usłyszał huk, coś trafiło go w plecy wypierając powietrze z płuc, a potężna siła pchnęła go na podłogę. Ale tego już nie mógł wiedzieć.

*

Pomieszczenie wydawało się puste, z kilkoma tylko skrzyniami pod jedną ze ścian, ale gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zauważył czyjąś skuloną w rogu sylwetkę. Jej włosy rozsypały się na podciągniętych pod brodę kolanach, na których trzymała głowę.

Wolno podszedł do niej i chciał dotknąć jej ramienia, ale kobieta musiała usłyszeć jego kroki. Gwałtownie podniosła głowę i osłoniła ją rękami, a na jej twarzy pojawił się wyraz, jakiego mężczyzna nie spodziewał się tam nigdy zobaczyć: przerażenie. Dopiero po chwili zauważył, że jej ręce były związane.

- To ja - odezwał się cicho.

We wzroku kobiety, gdy go rozpoznała, nie dostrzegł zdziwienia, jakby się go spodziewała. Oczom złodzieja nie uszedł też fakt, że w kąciku ust zebrała się zeschła już krew, a niektóre palce sterczały pod dziwnymi kątami. Jego dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść.

- Przetnij sznur - wyciągnęła do niego dłonie, ale złodziej się nie poruszył.

- Co takiego wiesz, że Karras chce cię zabić?

Kobieta spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale zaraz na jej twarzy pojawił się wyraz zniecierpliwienia. Potrząsnęła głową.

- Teraz nie ma czasu na...

- Zaraz tu będą. Chcę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

- Do licha...!

Dopiero teraz zaczęła się bać. Nie wiedział, ile czasu jeszcze zostało, ale tak czy inaczej nie zamierzał dać się wykorzystać. Czekał: jego i tak nikt się tam nie spodziewał. Kobieta odwróciła głowę.

- W dzienniku znajdują się wskazówki, jak dostać się do Karath-Din. Jeśli Karras tam dotrze, nikt z nas nie przeżyje.

- Z nas?

- Z magów.

- Gdyby chciał was zabić, wykorzystałby wejście przez Miasto. Chyba że...

- Skąd...? - magini podniosła głowę, a cała jej postać wyrażała zdumienie. Ale nie trwało ono długo - To ty - zmrużyła oczy - Ty byłeś w Zaginionym Mieście.

Uśmiech wykrzywił wargi mężczyzny: co za ironia, gdyby nie on, wszyscy magowie nadal siedzieliby na powierzchni w swoich Wieżach i czekali na dostawy kryształów Żywiołów z sąsiedniego Cyric. Dzięki niemu odkryli żyłę złota i stracili... Gwałtownie zatrzymał się, uderzony nagłą myślą.

- Dlaczego chcesz wynająć właśnie mnie? - stanął tuż przed nią, chcąc spojrzeć jej w twarz, a jego wysokie buty wraz z zatkniętym za cholewę sztyletem znalazły się w zasięgu jej ręki. To był błąd.

Kobieta nagle zerwała się z miejsca i zdołała wyszarpnąć sztylet, zanim złodziej zdążył się cofnąć Powyłamywane palce nie były jednak w stanie utrzymać broni, a magini skrzywiła się, gdy mężczyzna bez wysiłku przydeptał ostrze. Chowając sztylet wolno przyklęknął przed kobietą. Mógł się domyślać, że magowie nie darują mu tak łatwo kradzieży Talizmanu, który pozostawał pod ich opieką, zwłaszcza w miejscu tak strzeżonym, jakim były Wieże Magów.

- A więc zemsta?

Kobieta gwałtownie podniosła głowę, a w jej oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki.

- Nie pochlebiaj sobie! - wyszeptała wściekle - Poza tym, spotkało cię to, na co zasłużyłeś.

Mężczyzna przymknął oczy tylko po to, by zobaczyć pędzącą w jego kierunku witkę ostrą, jak lancet i poczuć nagły ból w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą było jego prawe oko. Potrząsnął głową, by usunąć wspomnienia, a magini podjęła już spokojniej.

- Potrzebuję cię. Samej nie uda mi się odzyskać dziennika. Poza tym - wzruszyła ramionami - Karras niedługo zacznie zabijać wszystkich, którzy wiedzą o Karath-Din. To tylko kwestia czasu, gdy dowie się o tobie. Czemu więc nie połączyć sił?

Na korytarzu zadudniły ciężkie kroki, a złodziej wahał się tylko przez chwilę.

- Jesteśmy kwita - spojrzał jej w oczy rozcinając więzy - Ale nie licz na moją pomoc. Nie mam zamiaru ratować czyjegokolwiek świata.

W następnej chwili był już w cieniu przy wejściu, a kątem oka zauważył jeszcze, jak kobieta niezgrabnie się podnosi i usłyszał jej głos:

- Zostaw ich mnie.

Moment później na ścianie obok wejścia zatańczył płomień pochodni, a z korytarza wyłonili się dwaj mechaniści, tworząc wokół siebie strefę światła. Złodziej przeliczył się - zakonnicy mieli przejść o wiele bliżej niego, niż by tego chciał. Było za późno, żeby się cofnąć.

Idący przy ścianie mechanista nawet nie spostrzegł, jak przed nim nagle zmaterializowała się jakaś postać, gdy ktoś zgasił dla niego światło, a na głowę runął mu strop pomieszczenia. Drugi zakonnik nie mógł nie zauważyć, że coś nie było w porządku: w jednej chwili rzucił pochodnię na kamienie podłogi i zamachnął się na złodzieja trzymaną w ręku buławą. Broń jednak nie zdołała osiągnąć celu, gdy złodziej poczuł nagły podmuch powietrza, a mechanista zatoczył się do tyłu, upuszczając broń. To trwało tylko moment, a spod dalszej ściany, gdzie mężczyzna zostawił maginię, usłyszał stłumione przekleństwo i w blasku dogasającej pochodni zobaczył, jak kobieta łapie się za rękę. Zanim jednak mechanista zdołał dojść do siebie, magini wykonała skomplikowany gest dłonią, a zakonnik chwycił się za gardło.

Dusił się - to było oczywiste. Dopiero po chwili złodziej zauważył, że stopy mężczyzny znajdowały się kilka cali nad podłogą. Powietrze wokół zdawało się drgać, jakby od rozgrzanego do czerwoności pieca, tyle tylko, że to było zimne i przenikające do szpiku kości i niemal widział zgromadzoną w nim energię. Patrzył zafascynowany, jak zakonnik coraz bardziej rozpaczliwie usiłował poluzować coś, co zaciskało się na jego tchawicy i z przerażającą jasnością uświadomił sobie, że nie miałby zbyt wielkich szans, gdyby kiedykolwiek stanął na drodze kobiety.

Nie robiła tego z konieczności obrony - usta mężczyzny zbiegły się w jedną linię, gdy dostrzegł jej mściwe spojrzenie. Teraz jednak nie było czasu na zemstę: lada chwila mogli pojawić się kolejni mechaniści, zaalarmowani nieobecnością swoich współbraci.

- Ryen!

Magini nie reagowała, całkowicie koncentrując się na bladobłękitnym i ledwie widocznym płomieniu, który owijał się wokół gardła zakonnika. Do diaska! Nie miał zamiaru dać się zaskoczyć i zginąć przez głupie uczucie zemsty. Poza tym, nie lubił zostawiać po sobie bałaganu.

Podszedł do niej i szarpnął ją za ramię, przerywając działanie Żywiołu. Mechanista zwalił się na podłogę jak worek kartofli, gwałtownie łapiąc powietrze.

- Zostaw go - odezwał się ostro - To tylko narzędzie.

Kobieta spojrzała na niego z nienawiścią, jakby nie za bardzo rozumiejąc, dlaczego ktoś przeszkadza jej w wykonaniu egzekucji.

- Nie ma czasu - ruszył w kierunku wyjścia i odwrócił się zirytowany, gdy zauważył, że kobieta za nim nie podąża - Idziesz czy nie?

Magini jednym szybkim ruchem złożyła dziwacznie palce, a głowa mechanisty sama podskoczyła i gwałtownie obróciła się wokół własnej osi. Rozległo się nieprzyjemnie chrupnięcie, a zakonnik oklapł niczym szmaciana lalka. Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz pełen zdegustowania.

- Gdzie jest Karras? - kobieta wreszcie ruszyła z miejsca, obojętnie przestępując nad nieruchomym ciałem na podłodze.

Złodziej skrzywił się, ale odpowiedział. I właściwie sam nie wiedział, dlaczego.

- W drodze na Wyspę Markhama. Na Cetus Amicus.

Nawet w ciemnościach było widać, jak magini zbladła.

- Dobry boże!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
otello
Skryba
Posty: 304
Rejestracja: 17 września 2002, 03:26
Lokalizacja: Radzyń Podlaski

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: otello »

sorry ze tutaj ale nie mecz mnie skarbie .
dawaj dalej.chce czytac.jestes dobra!!!!!!!!!!!!!!
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Ależ dziękuję bardzo, Słoneczko moje najdroższe.

Nie tak szybko, najpierw musisz przetrawić to, co było do tej pory, zrozumieć i takie tam... :D. Ale jak tylko napiszę, dam (dwóm) recenzentom, otrzymam odpowiedź, to natychmiast się z Wami podzielę. Con calma, mój drogi, con calma. 8-)
Awatar użytkownika
otello
Skryba
Posty: 304
Rejestracja: 17 września 2002, 03:26
Lokalizacja: Radzyń Podlaski

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: otello »

Soczyste szlacheckie VETO!!!
:D :wink:
Awatar użytkownika
otello
Skryba
Posty: 304
Rejestracja: 17 września 2002, 03:26
Lokalizacja: Radzyń Podlaski

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: otello »

A! Zapomnialbym.Moj zoladek blacha podbity,czeka na story od pewnej kobity :) :P :oops:
Recenzentom?Bukary swoj czlek pomarudzi jak to polonista :P
ale dopusci.Wiec smialo
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

:D
Gość

Odpowiedź

Post autor: Gość »

Tak jak poradził mi to PiotrS piszę tutaj o moim opowiadaniu (czy książce bo wyszło już tego ze 100 stron, a to dopiero początek, który zamierzałem napisać), ale zaznaczam, że nie chcę mieszać swojego opowiadania z tym co mamy tutaj. To jest zupełnie coś innego. Ale mam propozycję dla naszej gwiazdy opowiadań - Caer.Możemy (jeśli ci się to podoba) zrobić coś razem od podstaw.Jeśli nie to nie.Czekam na odpowiedź.Maveral.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Odpowiedź

Post autor: Caer »

Witam również. Do tego rodzaju wiadomości jest wątek z Komentarzami..., ale przynajmniej ktoś sobie o mnie przypomniał i mój wątek znów wypłynął na powierzchnię :D.

Maveral pisze: Ale mam propozycję dla naszej gwiazdy opowiadań - Caer.

No, no, nikt mnie jeszcze tak nie nazwał i wcale nie czuję się gwiazdą, mój ty Księżycu :). Tak BTW, czy czasem nie publikowałeś swojej książki na dawnym forum? Dobrze kojarzę, że było tam coś o Ginewrze? Jeśli tak, to widzę, że praca posunęła się mocno do przodu.
Hm, współpraca, mówisz? Szczerze mówiąc, nie wiem, jak powinna ona wyglądać (Ty opisy, ja dialogi? :D), ale jestem otwarta na propozycje. Żeby jednak nie zanudzać innych Thiefowiczów, ani nie tworzyć nowego wątku, liczę na kontakt mailowy.
Awatar użytkownika
Nivellen
Złodziej
Posty: 2799
Rejestracja: 30 stycznia 2003, 23:21

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Nivellen »

A ja się zapytuję, kiedy dalszy ciąg "Interludium" :)
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Ech, waćpanie, wiele jeszcze wody w Wiśle upłynie... :) Niestetyż, interesa czekają... :D
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Maveral »

Cze. Jeśli chodzi o napisanie czegoś to sam nie wiem.Wyszło by z tego coś dziwnego jak sądzę, bo czytając twoje opowiadania doszedłem do wniosku, że mam całkiem inny styl pisania.Odchodząc od tematu to nigdy nie publikowałem czegoś takiego o czy wspominasz bo nie ma w tym opowiadaniu żadnej Guinewre (chyba tak się nazywała).Wracając do tematu to z drugiej strony mogłoby wyjść coś całkiem nowatorskiego co mogłoby się spodobać ludziom.Jeszcze się nie zdecydowałem, ale chyba wyślę to moje opowiadanko do paru wydawnictw.Może ktoś to kupi, a jeśliby się to powiodło wtedy Thief zagościłby na stałe w naszych domach.Ech... przyszłościowe plany.Trochę się rozpisałem, ale jeśli chodzi o to opowiadanko to jestem skłonny współpracować.Liczę, że się odezwiesz.Maveral.

PS.Podaj mi twojego maila bo nie mogę wysłać do ciebi żadnej wiadomości z forum. Mój nowy na który należy teraz pisać to maverral@wp.pl
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Maveral »

Caer tak wogóle to mam wrażenie że wzorujesz się na Sapkowskim.Nie wiem czy tak jest ale podobnie piszesz.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Ciekawa jestem, czy ktoś jeszcze chce czytać "Interludium" (tzn. dalsze jego części)... I czy ktoś jeszcze pamięta, o co w tym wszystkim chodziło :). Mam nadzieję, że tak, bo - uwaga, uwaga - umieszczam pierwszą część kolejnego rozdziału. Jak zwykle czekam na uwagi i (konstruktywną) krytykę.

PS. A już się bałam, że minął rok od mojego ostatniego wpisu... :-D
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Ciekawa jestem, czy ktoś jeszcze chce czytać "Interludium" (tzn. dalsze jego części)... I czy ktoś jeszcze pamięta, o co w tym wszystkim chodziło :). Mam nadzieję, że tak, bo - uwaga, uwaga - umieszczam pierwszą część kolejnego rozdziału. Jak zwykle czekam na uwagi i (konstruktywną) krytykę.

PS. A już się bałam, że minął rok od mojego ostatniego wpisu... :-D
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

MNIEJSZE ZŁO



Cemihcac nimitznehnemitaz ipan ohtli.
Macamo ahquemman xicnamiqui intlatic-temoz ihuan macamo ahquemman xiquice-lia in tlatiquihtlaniz.

[Sprawię, że będziesz wiecznie wędrować bezkresną drogą.
Obyś nigdy nie znalazł, czego szukasz, ani nie otrzymał tego, o co prosisz.]

Al Masudi, Księga klątw, O niepokój duszy, fol. 65r




To miało być ostatnie zlecenie - Ginewra i tak byłaby wściekła, gdyby dowiedziała się, że ten tydzień spędzał pracowicie nie na szukaniu nowej pracy, ale na obserwacji placu przy wielkiej katedrze Zakonu Młota. Uśmiechnął się pod wąsem: była zaborcza i zgodziła się wyjść za niego tylko pod warunkiem, że zerwie z Gildią. Tak więc czekało go przykładne życie porządnego obywatela. Basso niespokojnie przestąpił z nogi na nogę - będzie mu brakowało tych nocy spędzonych w oczekiwaniu, aż w domu wszystkie światła zgasną i dreszczu za każdym razem, gdy strażnik przechodził wystarczająco blisko, by można go było potraktować pałką. Tylko to jedno zlecenie...

Twarz mężczyzny zachmurzyła się. Po co, do kroćset, to zrobił?! Po co rzucił się na tą nieszczęsną szafirową wazę lorda Randalla? Można się było spodziewać, że ani Donal, ani Reuben nie darują mu takiej zniewagi. Chociaż - mężczyzna musiał przyznać z podziwem - Garrett jak zwykle był genialny: nikt go nie widział. Pewnie w samej Gildii rozgorzałby namiętny spór o to, kto skradł wazę, gdyby nie lekkomyślny paser, który, nawiasem mówiąc, dzięki posiadanym informacjom i ślepej furii Donala i Reubena, dwa dni później już nie żył. Potem Garrett przepadł bez śladu i nie działo się nic, aż wreszcie zjawiła się ta tajemnicza Ruda, która koniecznie chciała się z nim spotkać. Co też Gildia postanowiła wykorzystać, a Basso nie mógł jej odmówić. Zmartwiło go to, bo lubił Garretta i wbrew niechęci Gildii do „niezależnych” byli dobrymi znajomymi. Poza tym, zawdzięczał mu życie.

Basso osłonił oczy przed słońcem. Było ciepło, a koszula, mimo iż uszyta z cienkiego materiału, lepiła się do ciała. I było właściwie tak, jak co roku, gdy rozstawiano kramy i pokazywano sceny z życia Jeremyna, jednego z głównych świętych i założyciela Zakonu Młota. Mężczyzna nigdy nie uważał na obowiązkowych „pogadankach” w przytułku prowadzonym przez Młoty na tyle, aby wiedzieć, jakich czynów ów prorok dokonał, ale pamiętał jeszcze z dzieciństwa, jak miejskie gildie rzemiosł wszelakich prześcigały się w tym, która z nich przygotuje najokazalsze tło dla mitycznych wydarzeń. Nigdy też nie miał czasu, by a spokojnie oglądnąć przedstawiane na miniaturowych scenach religijne przedstawienia, tym bardziej ucieszył się, że nareszcie nadarzyła się okazja, by to zrobić i dowiedzieć się, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło.

Niewielkie sceny, każda ustawiona na niewysokim rusztowaniu, swoim wyglądem bardziej przypominały domki z jedną tylko tylną ścianą, na której zawieszone były dekoracje. „Domków” było całe mnóstwo, ustawionych wzdłuż czterech boków wielkiego placu, a w każdym z nich - jak mężczyzna dowiedział się z przypadkowo podsłuchanej rozmowy - rozgrywały się inne, ułożone w określonym porządku sceny. Jeżeli całość rozpoczynała się przed bogato ozdobionym portalem katedry, pomyślał, a sceny rozgrywały się w porządku chronologicznym, to ta, przy której się znalazł, musiała mówić o oświeceniu, iluminacji - nagle przypomniał sobie to dziwne słowo - czy czymkolwiek innym, co sprawiło, że Jeremyn stał się prorokiem. Jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń z lewej strony przepierzenia wyszedł mężczyzna ubrany w długą czerwoną tunikę i niesamowicie białą doklejaną brodę, trzymający w ręku potężny młot bojowy zakonników.

Oto Stwórca na miarę naszych czasów - Basso uśmiechnął się widząc, jak aktor wyprężył się i przybrał marsową minę, za wszelką cenę usiłując dodać sobie boskiego majestatu. Wywołało to skutek przeciwny do zamierzonego, bo o ile nikt przeciwko boskiemu majestatowi nic nie miał, tak całkowicie kłócił się on z niską, korpulentną i zasadniczo dobroduszną sylwetką aktora i wywołał salwę niepowstrzymanego śmiechu wśród młodszej części widowni, ku zgorszeniu pobożnych matron, zajmujących swoje miejsca tuż przy scenie. Z podziwu godnym opanowaniem aktor zaczął wygłaszać swoją kwestię, ale Basso go nie słuchał. Nie było to trudne, zważywszy na to, że niecałe dwadzieścia kroków dalej swój kram rozłożył handlarz dewocjonaliami, który głośno zachęcał do zakupu poświęconych młotków, idealnych przeciwko nieumarłym, jeśli jacyś by się jeszcze gdzieś uchowali, czy topornie wykonanych różańców, świetnie działających na porost włosów czy też inne dolegliwości. Po drugiej zaś stronie sceny, nic sobie nie robiąc z konkurencji, skoczne melodie wygrywał trzyosobowy zespół muzykantów, którego przenikliwe dźwięki piszczałki mogłyby zbudzić nawet umarłego. Całości obrazu dopełniał szum setek głosów osób zgromadzonych na placu, niczym dźwięki jakiejś wielkiej machiny skonstruowanej przez mechanistów. Gdzieś z tyłu dobiegał przejęty głos proroka, ale Basso nie zrozumiał słów. Z nieba lał się żar.

Zmiana intonacji na scenie kazała mężczyźnie odwrócić głowę: poprzedni aktorzy zeszli, ustępując miejsca dwóm nowym, tym razem ubranym z przesadną dbałością o szczegóły w idealnie czarne płaszcze z kapturami.

- Teraz się zacznie - młoda, bogato ubrana kobieta stojąca tuż obok przechyliła się do swojej towarzyszki, a niefrasobliwie zawieszona na pasku sakiewka zadyndała radośnie. Kosztowało Basso wiele wysiłku, żeby nie wykorzystać takiej okazji, zwłaszcza, że w ścisku wystarczyło jedynie trochę się zbliżyć i wyciągnąć rękę. Ale nie mógł ryzykować. Zły na siebie, skupił całą swoją uwagę na scenie, gdzie już rozpoczęła się kolejna część przedstawienia, by nie myśleć o tak łatwo wypuszczanym z rąk łupie.

- ...nam, bracie, czasy dziś nastały,
Gdzie są dni pełne niegdysiejszej chwały?

Jeden z aktorów tragicznym gestem załamał dłonie, a Basso uśmiechnął się pod wąsem. Życie złodziei zawsze było wdzięcznym tematem do różnego rodzaju sztuk, pamfletów czy innego rodzaju twórczości, aczkolwiek w większości przypadków to, co przedstawiano, rzadko pokrywało się z rzeczywistością.

- Gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz
To pewne, że dużo już nie zarobisz.
We dnie czy w nocy i o każdej porze
Człowiek bezpiecznym poczuć się nie może.

Nie licząc pojedynczych śmiechów, wokół nagle zrobił się cicho. Kilkanaście stóp dalej gwar był dokładnie takim sam, jak przed chwilą, ale przy scenie wszyscy zdawali się wstrzymywać oddech i nawet dziecko, które przed chwilą niemiłosiernie się wydzierało, jakby zrozumiało powagę sytuacji i wreszcie zamilkło. Co, do diaska...?

- Gdy Młoty capną, chociaż jak łza czysty,
Dostaniesz się u nich w areszt wieczysty.
Gdy coś przeskrobiesz, to - uchowaj boże -
Gdy się dowiedzą, nic ci nie pomoże.
Dziw, że Baron na taki czyn pozwala.

- Bo to mu porządek w mieście utrwala.
Po cóż ma męczyć się sam, nasz bidula,
Wystarczy, że innych na to uczula.

Nareszcie odezwał się drugi z aktorów, do tej pory beztrosko opierający się o dekoracje, tym razem przedstawiające ciemne wejście do czegoś. Czego, Basso nie potrafił zdefiniować, ale było to w sumie mało istotne. Najważniejsze było, że wszyscy wiedzieli, iż te osoby w czarnych płaszczach nie spotkały się tam w celach czysto rozrywkowych. Wreszcie też ktoś ośmielił się skrytykować Zakon Młota w trochę bardziej otwarty sposób, niż działo się to do tej pory. A z tego nic dobrego wyniknąć nie mogło. Basso mimowolnie rozglądnął się po placu, a przynajmniej tak daleko, jak mu na to pozwalał przelewający się przezeń tłum, nie tracąc przy tym nic z prowadzonej na scenie konwersacji.

- Gdzie prawo Barona? To karygodne!

- Pewnie dla niego jest to wygodne.

- Ależ pracować spokojnie nie można!
Na każdym fortelu zakonnik się pozna.

Basso rzucił okiem na najbliższą okolicę. Publiczność przed sceną nadal spokojnie oglądała przedstawienie, od czasu do czasu punktując którąś z celniejszych uwag wybuchami śmiechu, ale kilka osób było wyraźnie niezadowolonych z przebiegu akcji. Mężczyzna skrzywił się. Nie miałby zbytniej możliwości ruchu, przemknęło mu przez myśl, gdyby nagle ktoś z oficjeli chciał wyjaśnić, co działo się na scenie. Chociaż poważnie osłabiony, Zakon Młota wciąż był groźny, a Basso nie chciał po raz drugi trafić do Cragscleft. Zwłaszcza, że nie był stamtąd oficjalnie wypuszczony.

- Głupstwa gadacie, konfratrze, cny bracie,
Toż zakonników łatwo wykpić da się.
Ich srogość i hart to tylko pozory,
Gnuśność, lenistwo - do nich każdy skory.
Na to słowo daję, nim nocka minie,
Ktoś ich przechytrzy, coś im zaginie.
Złoto? Klejnoty? Na dowód ich starczy?

Hej! Mężczyzna zaśmiał się krótko. Garrett doczekał się nawet sztuki na swój temat. Prawda, że w formie pastiszu na Młoty, ale zawsze.

- Znajdziesz ich wszędzie, nie są wiele warci.
Ale w świątyni są relikwie święte...

Aktor zawiesił głos pozwalając, by jego kompan domyślił się reszty. Ku uciesze publiczności tak właśnie się stało, a mężczyzna entuzjastycznie dokończył.

- Zgoda! Niech sczeźnie miejsce przeklęte!

Basso w zamyśleniu pogładził krótką bródkę. Ktoś, kto pisał tę sztukę, był nieźle zorientowany w wypadkach sprzed pół roku, które Zakon Młota najchętniej by utaił. Tyle tylko, że ze świątyni nie zniknęły relikwie, tylko...

Nad gwarem nagle rozległ się gwizd, a mężczyzna mimowolnie drgnął. Szpakowaty chłopak z twarzą poznaczoną śladami po ospie, uczepiony latarni, by coś zobaczyć nad głowami tłumu, wskazywał ręką na „domki” przy północnym wejściu na plac. Mężczyzna podążył za jego wzrokiem i wśród zgromadzonych tam osób dostrzegł znajomą sylwetkę. Gestem dał znać, że sam sobie poradzi i ruszył z miejsca.

Krótko ostrzyżony mężczyzna w ciemnym, mimo upału, płaszczu szedł szybko w stronę Doków. Oczywiście, nie musiał to być on: wszak wiele osób w Mieście ubierało się podobnie, ale niewielu z nich potrafiło przejść przez zatłoczony plac i nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi.

Basso nie miał tyle szczęścia – najkrótsza droga do mężczyzny prowadziła przez środek placu, gdzie płynęła największa rzeka ludzi. Niemal półświadomie przeskoczył przewrócony wózek, potrącając jednocześnie jego właściciela, który posłał za nim soczystą wiązankę i przemknął między obrzucającymi się inwektywami przekupkami sąsiednich straganów, które najwidoczniej postanowiły nie marnować okazji i handlować także w dzień świąteczny. Od śledzonego mężczyzny dzieliło go już tylko kilkanaście kroków, gdy tuż przed nim nagle przebiegło kilkoro dzieci, potrącając go i niemal przewracając w błoto i odpadki, które niefrasobliwi zamiatacze podczas sprzątania placu zostawili na jego obrzeżach, pod murami kamieniczek. Mężczyzna zaklął bezgłośnie łapiąc równowagę i tracąc na chwilę z oczu oddalającą się sylwetkę, gdy czyjaś ręka nagle chwyciła go za ramię.

- Chcesz zarobić? Potrzebuję tragarza.

- Nie teraz, mateczko - niemal nie spojrzał na potężną kobietę, uwalniając rękę i odszukując wzrokiem znajomą postać.

- Jaki wybredny - usłyszał jeszcze za sobą szyderczy głos żony gospodarza domu czynszowego, w którym wynajmował mieszkanie - Masz ważniejsze sprawy do załatwienia?

Wpadł w niemal wymarłe zaułki dokładnie na chwilę, by zobaczyć, jak Ciemny Płaszcz znika za rogiem pobliskiego budynku. Mężczyzna uśmiechnął się: tą okolicę znał jak własną kieszeń i było tam bardzo niewiele miejsc, w których można się było ukryć. Właściwie było tylko jedno, które...
Ciemny Płaszcz odwrócił się na odgłos pospiesznych kroków, a Basso nagle się zatrzymał - to nie był Garrett. Zdezorientowany odwrócił się w stronę placu, gotów tam wrócić, gdy od strony Wschodniego Portu dobiegł go regularny tupot nóg i z bramy wyłonił się pięcioosobowy oddział mechanistów.

Mężczyzna uniósł brwi w zdumieniu - przedstawiciele nowego zakonu rzadko opuszczali teren swojej świątyni, musieli jeszcze być niepewni, jak zostaną przyjęci przez mieszkańców miasta. Ten oddział najwyraźniej się nie bał i bez wahania zmierzał w stronę jednej z wielu czynszowych kamieniczek. Czego...? Dopiero po chwili zauważył, które z wejść wybrali - dokładnie to samo, w jakie przed kilkoma dniami wchodziła rudowłosa kobieta.


*


Ludzie napierali zewsząd. Aż trudno było uwierzyć, że tylu ich mogło się zmieścić na stosunkowo niepozornym placu, teraz dodatkowo ograniczanym z czterech stron przez niewysokie rusztowania z umieszczonymi nań scenami. Niektórzy ulicznicy wspięli się nawet na latarnie, by lepiej widzieć to, co działo się na placu, a ludzie z pobliskich kamieniczek musieli chyba wynajmować swoje pokoje z oknami wychodzącymi na katedrę na dzień świąteczny, bo nie wierzyłam, że aż tylu mogło się mieszkać w jednej klitce. Gwar setek głosów niemalże mnie ogłuszył, a słońce niemiłosiernie piekło. Wokół unosił się fetor zgniłych owoców, zwierzęcych odchodów i ludzkiego potu. Nie mogliśmy trafić na lepszą porę, pomyślałam z ironią.

Przeszliśmy już dwie trzecie placu, gdy złodziej idący przede mną nagle się zatrzymał, wpatrując w jakiś punkt przy bliskim już wyjściu z placu i rzędzie kamieniczek widocznych z naszego miejsca.

- Stałaś się popularna - jego wystudiowany cynizm zaczynał działać mi na nerwy, ale podążyłam za jego wzrokiem akurat na moment, by dostrzec, jak w jednym z wejść znikał właśnie oddział mechanistów - I nie masz tam już po co wracać.

Zaklęłam szpetnie w tej samej chwili, gdy pojawiło się nagłe zrozumienie. Klucz! Nie może dostać się w ich ręce! Niewiele myśląc ruszyłam gwałtownie w tamtym kierunku, szybko przypominając sobie, jak wyglądała właścicielka kamienicy, w której wynajmowałam pokój. W tym samym momencie złodziej chwycił mnie za ramię, usiłując zatrzymać, ale zwolnił chwyt, gdy tylko odwróciłam głowę w jego stronę. Nie to spodziewał się zobaczyć i na krótki moment zastygł, nie wiedząc, co zrobić. Uśmiechnęłam się, zadowolona z efektu i szepnęłam:

- Zaraz wracam.


*


Kamieniczka była stosunkowo niewielka, z dwoma tylko piętrami i raptem sześcioma mieszkaniami do wynajęcia. Mężczyzna zdziwił się - magowie słynęli z bajecznych bogactw, dlaczego więc ktoś taki miałby wynajmować tak marne lokum, zamiast mieszkać wygodnie na Starym Mieście, nawet jeżeli przyjechało się tylko w interesach?

Dwóch zakonników zostawił na dole, gdyby magini nagle zdecydowała się wrócić. A musiała wrócić, przemknęło mu przez myśl, bo przy niej nie znaleźli niczego cennego, a musiała do Miasta przyjechać z pismami, czy czymkolwiek innym, czego nie nosiła przy sobie. To była tylko kwestia czasu.

Skinął na pozostałą trójkę, by ruszyli za nim na piętro, gdzie znajdowały się mieszkania, gdy drzwi wejściowe gwałtownie otworzyły się, a do środka wpadła stara, zasuszona kobieta w sukni nieokreślonego koloru i narzuconym nań brudnym fartuchu. Na pobrużdżone zmarszczkami czoło opadł siwy kosmyk, gdy gwałtownie potrząsnęła głową.

- A gdzie to, dobrzy panowie, drogi wiodą? Czegóż szukacie w moich skromnych progach? - odezwała się wysokim kontraltem, mierząc krytycznie wzrokiem cały oddział.

Mężczyzna skinął na zakonników, by zostali na swoich miejscach, sam zaś zszedł do kobiety, wyciągając z zanadrza poskładaną kartkę papieru. Nie wiedział, czy kobieta potrafiła czytać, a było to raczej mało prawdopodobne, ale sama waga urzędowego dokumentu powinna otworzyć przed nim wszystkie drzwi. Zresztą, portret i wypisana pod nim duża kwota powinny rozproszyć wszelkie wątpliwości.

- Z polecenia ojca Karrasa, arcykapłana zakonu Mechanistów, mamy aresztować tą kobietę - dowódca starał się, żeby jego głos brzmiał w miarę urzędowo i stanowczo - Wiemy, że wynajmuje u ciebie mieszkanie.

Staruszka zrobiła zdziwioną minę, ale zaraz na jej twarzy pojawiło się coś na kształt zrozumienia, gdy zobaczyła portret.

- A... - wolno wypuściła powietrze - Ale ze trzy dni będzie, jak jej tu nie było.

Mężczyzna skrzywił się. Jeśli zamierzała ją kryć...

- Mamy rozkaz przeszukać mieszkanie. Popełniła zbrodnię przeciwko zakonowi i musi zostać ukarana - zmarszczył groźnie brwi, ale nie zauważył, żeby to pomogło.

- Panie! - staruszka wyrzuciła ręce do góry w niemym geście rozpaczy - ja tam na uczonych księgach się nie znam, ani nie mnie roztrząsać dysputy, ale głową odpowiadam za majątek zostawiony w moim domu. Jak mnie na takie czyny pozwalać?

Mężczyzna miał dużo dobrej woli i chęci załatwienia sprawy polubownie, ale w ten sposób mógł przekonywać kobietę do końca świata. Postanowił zmienić taktykę.

- Ukrywacie heretyka i zbrodniarza - odezwał się ostro - Jeśli mi nie pomożecie, sama będziecie odpowiadać przed sądem.

Kobieta jęknęła, ale tak jakoś mało przekonująco, a przynajmniej tak wydawało się mężczyźnie i po chwili wahania sięgnęła do kieszeni po klucz.

- Jak pani się dowie... - ruszyła po schodach do góry wyraźnie utykając i minęła stojących na półpiętrze zakonników rzucając im uważne i wyraźnie mało życzliwe spojrzenie.

- Twojej głowie nic nie grozi - dowódca ruszył za kobietą chowając kartkę i opierając dłoń na rękojeści miecza właściwie nie tyle dlatego, by powstrzymać kobietę, gdyby coś kombinowała, ile by dodać sobie powagi przynależnej jego stanowisku.

Gospodyni otworzyła drugie drzwi po prawej stronie i odsunęła się, by zrobić im przejście.

Pokój był bardziej, niż skromny. Właściwie oprócz stolika, dwóch wygryzionych przez mole foteli i wygasłego kominka, nie było nic wartego uwagi. W dalszej ścianie znajdowały się drzwi prowadzące, jak się mężczyzna domyślał i jak było w większości takich przypadków, do sypialni i niewielkiej łazienki. Nie spodziewał się tam zobaczyć nic więcej, niż łóżko. No, może będzie też jakiś stolik nocny, ale pewnie wynajmowany za dodatkową opłatą, uśmiechnął się w duchu. Zbyt wielu rzeczy należących do magini też nie dostrzegał: na stole leżały jakieś resztki owoców i wysuszony chleb, a stojąca w świeczniku świeca była do połowy wypalona.

Skinął na jednego zakonnika, by poszedł przeszukać sypialnię. Skrzywił się. Musiało tu być coś wartościowego. Mogło to być małe, zgodził się w duchu, musiała to wszak przynieść ze sobą. Co to by mogło być? Rozejrzał się szybko po pokoju. I gdzie mogłaby to ukryć? Bo na to, że będzie na widoku, nawet nie liczył.

Z sypialni dobiegł go głos, ale jego podwładny znalazł jedynie kilka kartek zapisanych drobnym pismem mówiących o geografii Miasta. Po co to komu? Przez chwilę obserwował, jak zakonnik wytrzepuje wszystko z czegoś, co musiało być torbą podróżną. Skinął na niego, by na wszelki wypadek wszystko przeszukał, a sam wrócił do salonu, przerzucając kartki w dłoni. Może jednak coś się w nich kryło? Może to był jakiś szyfr? Uśmiechnął się pod nosem - chyba zaczynał wpadać w paranoję.

Rozglądnął się, by znaleźć wzrokiem gospodynię i dostrzegł ją przy kominku. Stała przyglądając się obojętnie, jak mężczyźni opukują ściany i przerzucają nieliczne sprzęty. Właściwie wcale się nie zdziwił, że kobieta stała właśnie tam, a nie – na przykład – przy drzwiach. Właściwie nic nie podejrzewał. Odwrócił się do niej.

- Nie zauważyłyście niczego dziwnego?


*


Niewielki, płaski kamień już po raz drugi wyślizgnął mi się z palców. Zaklęłam bezgłośnie i przysunęłam się bliżej kominka, by mieć lepszy chwyt. Ta skrytka wewnątrz komina, którą odkryłam pierwszego dnia, jak wynajęłam ten pokój, była bardzo użyteczna, tylko nie można było...

Zastygłam w pół ruchu, gdy zauważyłam, że stojący dotąd nieruchomo dowódca odwraca się do mnie. Zaraz jednak skierował się w stronę wołającego go głosu z sypialni. Pozwoliłam sobie na głębszy oddech i zerknęłam na boki.

Ogarnął mnie pusty śmiech, gdy mimowolnie obserwowałam zakonnika opukującego ściany i drugiego, który usiłował znaleźć obluzowane deski podłogi. To oczywiste, że nie mogli niczego znaleźć - w sypialni zostały jedynie bezwartościowe notatki mówiące o położeniu i klimacie Miasta, do zobaczenia których pewnie został wezwany dowódca, i moja torba podróżna, w której nie znajdowało się nic bardziej tajemniczego, niż kilka sztuk zapasowej odzieży. Z drugiego pokoju usłyszałam szelest materiału i po chwili coś lekkiego upadło na podłogę. Skrzywiłam się domyślając, że właśnie wywracali torbę podszewką na wierzch.

Moment później do salonu wszedł dowódca i potwierdził moje przypuszczenia przerzucając w rękach kilka kartek. Nie patrzył w moją stronę, ciągle pogrążony w notatkach, a zakonnicy skupili się całkowicie na swojej pracy. Z sąsiedniego pokoju nadal dobiegał szelest materiału. Jeszcze tylko cal i klucz będzie w moim ręku - teraz albo nigdy. Dowódca podniósł głowę, a kamień wyślizgnął się z moich palców i spadł w popiół paleniska.

- Nie zauważyłyście niczego dziwnego?

Powietrze wokół nagle oziębiło się, wywołując ciarki i uczucie bezdechu, jakby wchodziło się do lodowatej wody, a ja zdążyłam jedynie szepnąć:

- A niech...!

Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie: wyraz twarzy dowódcy nagle się zmienił, mężczyzna na podłodze coś krzyknął, a zakonnik przy ścianie zdecydowanie za szybko chwycił za swój buzdygan i znalazł się przy mnie. Poruszając się jak w upiornym śnie zdążyłam jedynie wznieść rękę, by osłonić się od ciosu, który był wymierzony w moją głowę. Wolno, za wolno! Wizja paraliżowała moje ruchy, nie pozwalając się skupić. Cios dosięgnął mnie, o wiele silniejszy, niż się podziewałam, posyłając na podłogę. Nawet nie czułam bólu, gdy usłyszałam głuche chrupnięcie w ramieniu i przebiegło przezeń uczucie przepływającego prądu, gdy w ostatniej chwili tworzyłam tarczę. Buzdygan jednak przebił się przez nią z łatwością, zmierzając prosto w moją głowę. Właściwie nie poczułam nic - zapadła tylko ciemność.


*
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Nie żebym się czepiała :-D, ale czy to ktoś w ogóle czyta? :P:
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Maveral »

Moge napisać moje uwagi, ale tekst prosze w wordzie na maila maverral@wp.pl :wink:
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'

Post autor: Caer »

Ech, Mav, leniwy jesteś... :P:

PS. E... Piotrze... Może by tak podzielić ten wątek na kilka stron...? Jak mi dalej tak dobrze pójdzie, to będzie jeszcze kilka rozdziałów. Chyba że nikt nie będzie czytał (wyłączając Maverala, oczywiście :P:) i wątek umrze śmiercią naturalną...
ODPOWIEDZ