[LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

[LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Flavia »

ZDĄŻYŁAM! Opowiadanie na konkurs artystyczny :-D
Zainspirowane po części popularnością pewnych motywów w niedawnym konkursie halloweenowym, po części napuszonym tonem THIEFa, po części - rzeczami, które wykluły się w mojej chorej główce, a których z takich czy innych względów nie mogę bezpośrednio przelać na ekran.
W sumie powinno mieć jakieś ograniczenia wiekowe, ale pal licho. I tak wiem, że przeczytacie.
Więc, tego. Zapraszam!

Garrett i Dzieci Cieni

Nazywał się Anders i był pogromcą wampirów. Kilka dni temu przybył do Miasta na pokładzie statku płynącego z odległej Illyrii i zatrzymał się w jednym z pokoi gospody Pod Lwem i Bełkotliwcem. Nie miał wielu bagaży, ale wśród nich znajdował się sztylet czy też amulet ze szczerego srebra, pobłogosławiony przez illyryjskich kapłanów. Tyle przynajmniej powiedziała mu osoba, od której przyjął zlecenie.

Samo dostanie się na miejsce nie nastręczało problemów - ot, jedna dobrze umiejscowiona strzała z liną, wąski sztylecik do podważenia rygla w okiennicach i już był w środku. Jednak wydostanie sztyletu spod koszuli śpiącego mężczyzny - o, to było zadanie godne mistrza! I mistrz się go podjął. Jego kroki cichsze od chrobotu pajęczych nóżek, dłoń lżejsza od drobinki kurzu wirującej w blasku księżyca, ruch delikatniejszy niż podmuch ciepłego, letniego powietrza na powierzchni skóry. Sztylet był jego.

Wycofał się szybko. Dotychczas zadanie nie nastręczało problemów, ale wolał nie ryzykować. Opuścił się szybko na ulice Miasta i zniknął w ciemnych zaułkach. Czy na pewno? Bardzo szybko poczuł na sobie czyjś wzrok. Był to subtelny sygnał i niewielu ludzi byłoby w stanie go pochwycić, ale on był specjalistą. Szkolono go, by widział i wyczuwał rzeczy, których inni nie zauważali. Nawet, jeśli jego szkolenie zakończyło się porażką, okruchy wiedzy i umiejętności, zasiane w jego umyśle przez Strażników - czy też wydobyte spod warstw uwarunkowań i przyzwyczajeń, jak sami to określali - wciąż tam były, zwracając jego uwagę na pozornie nieistotne szczegóły, pilnując, dręcząc, nie dając spokoju.

Gdy przez dłuższy czas nie mógł pozbyć się tego wrażenia, w końcu zdecydował się działać. Wyszedł na plac, o którym wiedział, że jest otoczony przez opuszczone rudery, zamieszkane jedynie przez szczury i gołębie. Stanął pośrodku, doskonale widoczny w świetle księżyca.

- Jeśli chcecie znowu zadręczać mnie swoimi przepowiedniami i ostrzeżeniami, zróbcie to teraz – powiedział na głos. Cisza. Jedynie w oddali zaszeleściły śmieci trącone przez uciekające szczury. - No dalej, miejmy to już za sobą! - Warknął głośniej. Cisza. Wrażenie zniknęło. Garrett zaklął pod nosem.

W co ci cholerni książkojebcy znowu pogrywali?!

* * *

Wrócił do domu - ciasnego i dusznego pokoiku wynajmowanego od bezzębnej staruchy - zrzucił płaszcz, łuk i kołczan i jednym, płynnym ruchem podsunął srebrny sztylet pod gardło stojącej za jego plecami kobiety.

Westchnęła.

- Cudownie - powiedziała. Garrett spojrzał na nią krzywo, jednak jej zachwyt brzmiał szczerze. Zwłaszcza jak na kogoś, kto mógł zginąć gdyby ruch złodzieja był mniej precyzyjny.

Margaret wyszła zza jego pleców. Była to kobieta, po której na pierwszy rzut oka widać wysoki status i nawet długi, ciemny płaszcz, pod którym ukrywała sylwetkę nie mógł tego zasłonić. Miała ładną, trójkątną twarz o nieco drapieżnych rysach i wielkie, ciemne oczy, ocienione długimi, starannie przyczernionymi rzęsami. Jej skóra była blada, niemal przezroczysta, tworząc ostry kontrast z ukarminowanymi wargami i ciemnobrązowymi włosami, które błyszczały jakby przyprószono je złotym pyłem. Jak na gusta Garretta była jedynie nieco zbyt szczupła - rachityczna wręcz - ale ostatecznie spotkali się jedynie w interesach. A jeśli o nie idzie, o wiele większą wagę przywiązywał do zachowania. Które na razie nie robiło na nim odpowiedniego wrażenia.

A mówią, że to ja mam problem z drzwiami, pomyślał.

- Jesteś cudowny - powtórzyła. Garrett prychnął drwiąco.

- Czy to o to ci chodziło? - spytał byle tylko zmienić temat. Srebrny sztylet lśnił w jego dłoni. Dopiero teraz mógł się mu przyjrzeć. Ostrze było krótkie i szerokie, a jego powierzchnia zdawała się dziwnie iryzować. Rękojeść wykonano tak, by kształtem przypominała dwa węże: ich ciała splatały się dołem, a potem rozdzielały tuż pod ostrzem i wywijały w jego stronę. Oczy gadów wyłożono rubinami. Złodziej dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jak mocno błyszczą te klejnoty. Prawie jakby coś je podświetlało.

- Tak - W oczach kobiety pojawił się dziwny błysk. - Byłbyś tak uprzejmy i zawinął go w coś? Nie chcę, żeby się uszkodził. - Po ostatnich słowach uśmiechnęła się dziwnie zaciśniętymi ustami. Garrett zmarszczył brwi, ale posłusznie wyjął z sakwy jedną ze szmat, w które zwykle owijał co delikatniejsze łupy i zawinął w nią broń. Margaret wyciągnęła rękę - miała drobne, kształtne dłonie o szczupłych palcach - jednak złodziej w ostatniej chwili cofnął łup i jej palce złapały jedynie powietrze.

- Zapłata - przypomniał. Zaskoczenie w oczach kobiety ustąpiło miejsca zrozumieniu.

- Oczywiście! - Powiedziała. - Wybacz mi, proszę. - Sięgnęła pod płaszcz i po kolei wyjęła spod niego pięć tłuściutkich, wypchanych sakiewek, które następnie położyła na stole. - Pięć tysięcy, tak jak się umawialiśmy.

Garrett podał jej sztylet, a sam usiadł na jedynym w pokoju zydelku i podniósł pierwszą z brzegu sakiewkę. Jej ciężar napełnił serce złodzieja błogością.

- Cóż, miło się z tobą robi interesy - zaczął, ale kobieta nie dała mu skończyć.

- Obserwowałam cię - powiedziała. Ręka złodzieja znieruchomiała.

- Jak to możliwe? - spytał zanim zdążył się powstrzymać. Margaret wyszła zza jego pleców i usiadła na brzegu stołu, uśmiech wciąż igrał na jej wargach.

- Mamy wiele wspólnego, ty i ja. Oboje jesteśmy dziećmi cieni... - Garrett zmarszczył brwi. „Dziećmi cieni”? Co ona się z dramatu Herschela urwała?! - Widziałam, jak się poruszasz. Twoje ciało stanowiło jedno z otaczającym je mrokiem. Wspaniale... Niewielu śmiertelników jest w stanie to osiągnąć...

No dobra, to się robiło przerażające...

- Cóż, dziękuję za słowa uznania, ale chyba nadszedł czas...

- Zaraz! - Zsunęła się z blatu, lekka i śliska jak jedwabna szarfa i uklękła przed Garrettem, z oczami utkwionymi w jego oczach. - Pozwól mi tylko... okazać swoje uznanie. I odwdzięczyć się za to, co zrobiłeś.

Garrett chciał powiedzieć, że przecież już mu zapłaciła, ale jakoś myśli o pięciu wypchanych sakiewkach zupełnie wyleciały mu z głowy. Zbyt długo był sam... A teraz ta kobieta, piękna na swój sposób, nawet jeśli nie do końca w jego typie, sama wchodziła w jego ramiona. Jak mógł odmówić?

Niczym zahipnotyzowany patrzył na jej palce, rozpinające mu spodnie ze zwinnością, której nie widział jeszcze u żadnego innego człowieka - może poza sobą samym, gdy w przypływie narcyzmu zaczynał analizować swoją pracę. Chwilę później widok przysłoniła mu kurtyna brązowych, jakby przyprószonych złotem włosów. A potem była tylko rozkosz, potężna, obezwładniająca, tak wielka, że nie mógł wytrzymać...

* * *

Obudził się. Leżał w łóżku. Chyba własnym... Ale nie był pewien. Niczego nie był pewien...

Było ciemno. Nieistotne, jego oczy dawno przyzwyczaiły się do mroku. Jedno nawet zostało do niego stworzone. Jednak nawet one potrzebowały chwili, by wyłuskać z ciemności sylwetkę siedzącej na brzegu mebla postaci.

- Nie mogę... Po prostu nie mogę.

- Co się stało? - Spróbował wstać, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Było słabe, wątłe jak podarta szmata. Nawet formowanie słów przychodziło mu z trudem - sztywny język nie ledwo poruszał się w wyschniętych ustach, dźwięki nie chciały opuścić ściśniętego gardła. - Co ty mi zrobiłaś?!

Margaret odwróciła się w jego stronę. Jej oczy błyszczały jak dwa węgielki. Uśmiechnęła się.

Całym garniturem ostrych jak igły zębów. Garrett ze świstem wciągnął powietrze.

- Jesteś... jednym z nich.

- Tak, Garretcie. Jestem wampirem.

Spróbował przekręcić się na bok i tym razem nawet mu się udało - dopóki ostry ból promieniujący z najwrażliwszej części ciała nie rozłożył go znowu na łopatki.

- I... ugryzłaś mnie.

Znów się uśmiechnęła.

- Och, nie narzekaj. Nie tylko krew z ciebie wyssałam, wiesz.

Złodziej zamknął oczy. Nie wiedział, co go bardziej przerażało: jej czyn czy to, w jaki sposób o nim mówiła.

- Dlaczego... - zapytał żałośnie, ale nie mógł zebrać się na to, aby dokończyć pytanie. Ona jednak w jakiś sposób zrozumiała, skąd w jego głosie brzmiało tyle desperacji.

- Nie chodziło o ciebie.

Zrozumiał.

- Anders.

Wampirzyca pokiwała głową.

- Nie mogliśmy się do niego zbliżyć, póki miał przy sobie ten sztylet. Podałeś nam go na tacy...

- A sam... wiem za dużo.

- Tak. Ale nie mogę tego zrobić. - Ruchem atakującej kobry chwyciła jego rękę i podniosła do ust. Zamiast jednak zatopić w niej kły, ucałowała ją z namaszczeniem. - Nie mogę cię zabić. Michael niech będzie przeklęty! Jesteś zbyt piękny, zbyt cudowny! Mój słodki Garretcie! Musisz wyjechać z Miasta! Dopóki tu jesteś, Michael nie pozwoli ci żyć.

- A kim u diabła jest Michael?

- To... - zawahała się przez chwilę. - Najstarszy z nas. I najpotężniejszy. Można powiedzieć, że swego rodzaju przywódca. Posłuchaj, najsłodszy: my, wampiry jesteśmy terytorialnymi stworzeniami. Jeśli opuścisz Miasto, nie będzie cię ścigał.

- To kiepsko się składa - wysyczał złodziej, wciąż próbując zebrać dość sił, by wstać. - Bo ja też jestem terytorialny. I jakimś cudem lubię to Miasto i nie mam najmniejszej ochoty się z niego wyprowadzać.

- Ach, najdroższy! Jeśli zostaniesz, Michael będzie cię ścigał! On nigdy się poddaje. I zawsze dostaje to, czego chce.

- No to jest nas dwóch.

- Jest potężniejszy od ciebie. Nie pokonasz go.

- Może nie. - Jego wzrok padł na leżące na stole zawiniątko. - Ale Anders tak...

- Już go zabrali. Jest w naszej siedzibie.

- Martwy?

- Nie. Michael lubi zabawiać się ze swoimi ofiarami. Nie zabije go szybko... O ile w ogóle.

- Myślisz, że przemieni go w wampira?

- To możliwe. Tak, to byłoby w jego stylu. - W oczach wampirzycy pojawiło się... rozmarzenie? Garrett wzdrygnął się na samą myśl. - Zmienić go w to, czego najbardziej nienawidzi. Och, tak, uwielbiałby to.

- Więc musimy się pospieszyć.

- Ale jak zamierzasz się tam dostać?

- Ty mnie zaprowadzisz!

- Ja! - Jej twarz wyrażała teraz najszczersze zaskoczenie. Podniosła nawet dłoń, żeby ułożyć ją teatralnie na piersi. Pozbyła się już płaszcza i Garrett widział, że ma na sobie długą, jasną suknie. O staromodnym kroju, ale dość mocno wydekoltowaną. - Mam zdradzić swoich braci i sprowadzić na nich śmierć?! Za kogo ty mnie uważasz!

- Cóż, mówiłaś, że mnie kochasz - oznajmił bezlitośnie. W głębi serca poczuł się okropnie, jednak miał wrażenie, że wykorzystanie jej to jego jedyna szansa. - Czy nie o to chodzi w miłości? O robienie wszystkiego... żeby ocalić życie tego, kogo kochasz?

- Okrutny... Ale masz rację. Kocham cię i zrobię, o co prosisz. Nawet, jeśli będę za to przeklęta. A może już jestem?

Jesteś szurnięta, pomyślał zanim przypomniał sobie, że wampiry potrafią czytać w myślach.

- Ach, Garretcie, łamiesz mi serce! Ale spróbuj, proszę, mnie zrozumieć. Ty wkrótce zestarzejesz się i umrzesz - nie patrz tak, te kilka dekad ludzkiego życia są dla nas zaledwie chwilą - a ja wciąż będę młoda i piękna. Muszę wykorzystać każdą chwilę spędzoną z tobą... w przygotowaniu na długą, samotną wieczność.

Garrett zacisnął powieki. Od tego melodramatyzmu zaczynały boleć go zęby.

- Tak - wysyczał, za wszelką cenę próbując powściągnąć swój wrodzony cynizm. - A teraz, gdybyś była tak uprzejma: widzisz ten kuferek lezący w nogach łóżka? Gdzieś w środku powinna być fiolka żółtej cieczy i tubka maści chłodzącej. Podaj mi je, proszę.

Uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach pojawił się figlarny błysk.

- Na co ci maść chłodząca?

- Wiem, o czym myślisz, ale to nie to. Nakładam ją na rany i otarcia, żeby się szybciej goiły.

- Zwłaszcza otarcia, jak przypuszczam...

Garrett zmełł w ustach przekleństwo. Maść chłodząca, cudowny specyfik, zdolny ukoić wszelkie dolegliwości skóry. Niektórzy twierdzili, że może wyleczyć nawet trąd, ale jak na złość - w Mieście nie widziano tej choroby od dobrych trzech wieków, więc nie było jak przetestować teorii. Może dlatego zresztą tak dobrze się trzymała. Najważniejsze jednak, że była tania i powszechnie dostępna, przez co wiele osób używało jej w roli nieprzewidzianej przez warzących ją alchemików: mianowicie w celu zwiększenia komfortu podczas uprawiania niekonwencjonalnych igraszek.

Jednak zmieszana z odpowiednimi ziołami naprawdę przyspieszała gojenie ran i znakomicie koiła ból i Garrett nie zamierzał rezygnować z jej używania tylko dlatego, że niektórzy ludzie wszystko, czego tknęli, musieli splugawić.

- Podasz mi ją w końcu?

- Oczywiście. Proszę.

- Dziękuję. A teraz czy mogłabyś się łaskawie odwrócić?

- Wiesz, że widziałam już wszystko...

- Wiem! Ale to nie znaczy, że nie możesz zapewnić mi odrobiny prywatności. Zwłaszcza w takiej chwili.

- Oj, no dobrze już. Nie wiedziałam, że jesteś taki drażliwy.

To mówiąc usiadła bokiem, a Garrett miał niemal stuprocentową pewność, że podglądała. No nic, musiało mu wystarczyć. Nie miał za bardzo sił, by się z nią zmagać. A maść, ostatecznie, mógł nałożyć zasłaniając się kocem.

- To nie był mój najlepszy dzień – westchnął, próbując ją udobruchać. Przynajmniej na razie potrzebował jej po swojej stronie. Choć na dłuższą metę nie wyobrażał sobie słuchania jej pompatycznej mowy. Dzieci Cieni, no na litość bogów!

- Ani najgorszy.

- Tak, ale jest dosyć blisko. Zastanawiam się tylko, czemu to mnie zawsze spotykają takie rzeczy...

- Zawsze?

- Taa... Jakbym nie mógł spotkać choćby jednej miłej dziewczyny.

- Miłe dziewczyny unikają takich jak ty - zauważyła rezolutnie. Garrett spojrzał na nią ze złością.

- Wiem o tym - wysyczał. - Słuchaj, nie żądam, żeby była aniołem wcielonym. Wystarczy, żeby nie próbowała mnie oszukać, wykorzystać... ani ugryźć.

- Wiem.

Spuściła głowę i skuliła ramiona. Wyglądała na zasmuconą. Garrett sklął się w myślach. W gruncie rzeczy nie chciał jej ranić. Nie zabiła go, chociaż powinna. No... to ugryzienie też nie było takie złe.

- Przepraszam. - Przysunął się do niej. - Może lepiej bym to przyjął, gdybym był w jakiś sposób przygotowany.

- To ja przepraszam.

- Robiłaś to, co w twojej naturze. Nie mam ci tego za złe. - Pochylił się, jego dłoń sama znalazła drogę na krawędź jej sukni, usta same powędrowały w dół szyi. Jej skóra była gładka jak jedwab i zimna jak lód. Miała gorzki smak olejków kwiatowych. - A kiedy wrócimy może dam ci szansę, żebyś mnie porządnie przeprosiła. Tylko tym razem bez gryzienia.

Zaśmiała się, ale w jej śmiechu zabrzmiał smutek.

- Słodziutki jesteś. Ale my, wampiry, nie jesteśmy w stanie odczuwać przyjemności fizycznej.

Zamarł z ręką w połowie jej ramienia.

- Jak to?!

- Niestety. Możemy jedynie odebrać echa rozkoszy, jaką dajemy swoim ofiarom.

- Dlatego gryziecie w genitalia? - Znów nie zdążył ugryźć się w język.

- Nie. Ugryzienie jest przyjemne samo w sobie, jednak wybranie odpowiedniego miejsca pozwala... spotęgować doznania.

- Rozumiem.

Jakoś tak przeszła mu ochota na igraszki. Nawet ręka sama zsunęła się z ramienia Margaret. I zamiast pocieszyć, przygnębił ją jeszcze bardziej...

- Możemy już iść? - Spytała z zaskakującym spokojem. Pewnie już sama straciła nadzieję, że cokolwiek z tego wyjdzie. Może to i lepiej, pomyślał zanim zdołał się powstrzymać.

- Tak. Zdecydowanie, tak. Chodźmy.

* * *

- Cmentarz. Jak oryginalnie.

- Jesteśmy wampirami, Garretcie. Gdzie niby mamy rezydować?

- Ja wiem? W jakimś opuszczonym zamczysku?

- A ile opuszczonych zamczysk jest w Mieście?

- Trochę by się znalazło. A jak nie zamczysk, to przynajmniej starych, nawiedzonych domów. Albo Teatr Les Merveilles. O, już wiem! Zamurze!

Margarrett przystanęła tak gwałtownie, że złodziej zajęty omijaniem potrzaskanych nagrobków i kłębiących się między nimi krzaczorów niemal na nią wpadł.

- W tym miejscu czyha zło większe, niż my - powiedziała cicho.

- Coś o tym wiem. - Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego wielkimi, szeroko otwartymi oczami. W ciemności zdawały się lśnić nas czerwono. Złodziejowi w ostatniej chwili udało się zmienić gwałtowny wdech w głębokie westchnięcie. - Byłem, widziałem. Nie pytaj. Chociaż dzielnica jest oczyszczona, w razie czego nie krępujcie się wprowadzić.

- Wolimy zostać tutaj.

Odwróciła się i kontynuowała wędrówkę.

Był to jeden z wielkich, na poły opuszczonych cmentarzy Miasta, pełen starych nagrobków o nieczytelnych tablicach i rozsianych między nimi krypt. Od czasu do czasu w ciemności błyskało światło zapalonej przez jednego z nielicznych odwiedzających świecy lub bukiet na poły zwiędłych kwiatów wetknięty w omszały kamienny wazon. Gdzieniegdzie spod gęstwy krzewów wystawała figura anioła o potrzaskanych skrzydłach, jakby smutna alegoria wyższości natury. Nie tym razem, pomyślał Garrett, przypominając sobie zdarzenia sprzed zaledwie kilku miesięcy. Na jego oczach kamienny anioł upadł, choć w okrutnym przebłysku ironii gęste krzaki nie pozwoliły mu się roztrzaskać. Złodziej zadrżał. Czy to czas w końcu zwyciężył kamiennego strażnika? Czy może był to przejaw działania sił bardziej złowrogich?

Ech, nieważne. Od pewnego czasu wszędzie widział Szachraja. W bluszczu pnącym się po ścianach domu, w którym wynajmował pokój, w trawie z mozołem przeciskającej się szczelinami w bruku, w kluczu ptaków przylatujących z południa. A przecież wiosna ta nie różniła się od tylu innych, które przeżył. Wpadał w paranoję. Stary kozioł dręczył go nawet zza grobu. Choć po prawdzie - cmentarz był to tego jedynym słusznym miejscem.

W końcu dotarli do grobowca - nie, nie jednej z wielu rozsianych między nagrobkami krypt. Pozornie wyglądało to jak zwykły, płaski nagrobek, którego płyty pokrywały ledwo już rozpoznawalne litery i symbole.

- To tutaj - powiedziała Margaret. - Wejście do naszej kryjówki.

- Em... I jak niby do niej wchodzicie?

Wampirzyca znieruchomiała.

- My... - zająknęła się. - Zamieniamy się w mgłę.

Garrett parsknął śmiechem. Nawet nie miał serca być na nią zły.

- No cóż, to chyba wyklucza tę drogę. Ale musi być inna.

- Skąd wiesz?

- Zastanów się, Margaret - powiedział, starając się, by w jego głosie nie brzmiało nic oprócz nieskończonej cierpliwości. Niczym świętej pamięci Strażnik Keller, jego nauczyciel szermierki. - Sama powiedziałaś, że twoi bracia porwali Andersa do swojej kryjówki. On raczej nie zamienił się w mgłę, więc musieli przenieść go inną drogą.

- Masz rację...

- Duża ta wasza kryjówka?

- Nie, nie bardzo.

- A więc wejście musi być gdzieś w okolicy. Jeśli będziesz tak uprzejma i pomożesz mi przeszukać okolicę - może być w formie mgły - to dostaniemy się tam przed świtem.

Koniec końców to ona znalazł wejście. W jednej z krypt wystarczyło zebrać leżącą na postumencie złotą urnę, a podłoga pod jego stopami zapadła się i zaczął zjeżdżać w dół.

Margaret już na niego czekała.

- Gratulacje - powiedziała z uśmiechem. Garrett wstał, gramoląc się z trudem i otrzepując ubranie z cmentarnego pyłu. Upadek nie należał do najprzyjemniejszych, w dodatku pozwolił złodziejowi przypomnieć sobie o niedawno odniesionych ranach.

- To był instynkt. - Odrzekł z godnością. - Miałem przeczucie, gdzie szukać, nawet jeśli świadomie nie zdawałem sobie z tego sprawy.

- Oczywiście - odparła słodko.

- Ech. Opowiedz mi lepiej o tej kryjówce.

- Cóż... Jeśli dzieje się cokolwiek ważnego, ma to miejsce w starej kaplicy.

- Kaplicy Budowniczego?

- Tak. Ale została dawno zdesakrowana. Inaczej nie moglibyśmy w niej przebywać.

- Tak myślałem. Kontynuuj.

- Od kaplicy odchodzi szeroki korytarz, który zwiemy Aleją Potępienia.

- Oryginalnie.

- Prowadzi do nagrobka, który ci wskazałam.

- Może od środka da się go jakoś otworzyć?

- Wątpię, zwłaszcza że końcowy odcinek Alei został zasypany.

- Co? Dlaczego?!

- Nie wiem. To stało się zanim tu przybyliśmy.

Złodziej zmełł w ustach przekleństwo. Dostanie się do środka jakoś mu poszło, ale teraz pozostawała kwestia wydostania się. W najgorszym razie mógł spróbować wrócić tą samą drogą, którą przyszedł. Czy na górze było miejsce na strzałę z liną? A może uda mu się podstawić jakieś śmieci i wdrapać na nie. Upadek nie był dość długi, choć przecież musieli znajdować się poniżej poziomu, na jakim grzebano większość zmarłych.

- Co z resztą kompleksu?

- Trochę korytarzy.

- Jakieś przestrzenie mieszkalne?

- Po co?

- No... żeby w nich mieszkać?

- Nie mieszkamy tutaj. Całe noce spędzamy na Mieście, a tutaj wracamy tylko żeby spać.

- W trumnach? - zażartował.

- W sarkofagach. - Na jej ustach znów wykwitł ten dziwny uśmiech z zaciśniętymi wargami - Dawni, hmm, rezydenci pozostawili piękne, kamienne sarkofagi, w sam raz do spania. Wystarczył tylko w nich posprzątać.

- Och. Więc... Jeśli Anders gdzieś tu jest...

- Jeśli wciąż go torturują, będzie w kaplicy. Ale wtedy raczej go nie wydostaniesz. Jeśli nie, prawdopodobnie zamknęli go w którymś z sarkofagów.

- Wiesz, którym?

- Nie mam pojęcia. My zwykle - choć nie zawsze - wracamy do miejsc, które sobie obraliśmy, ale wiele z nich stoi pustych.

- Więc... Musimy przejść się po kompleksie otwierając po drodze wszystkie napotkane sarkofagi i mieć nadzieję, że w środku znajdę Andersa, a nie jednego z twoich pobratymców.

- Nie pozwoliłabym im cię skrzywdzić - zapewniła. Ale zaraz potem zmarszczyła brwi. - Ale mogę spróbować go dla ciebie wywęszyć.

- Mogłabyś to zrobić?

- Oczywiście. My, wampiry, mamy bardzo czułe zmysły. A wy, śmiertelnicy, tak kusząco pachniecie. Zwłaszcza twój mi się podoba. Jest taki... silny i męski...

Garrett wzdrygnął się mimowolnie. Tym razem nie przez to, co mówiła Margaret - a przynajmniej nie tylko - ale raczej dlatego, że uświadomił sobie, że prawdopodobnie każdy wampir w kompleksie będzie świadom jego obecności. Mógł zakryć się przed czyimś wzrokiem lub wyciszyć swe kroki, ale nie mógł ukryć swojego zapachu. Nawet kąpiele, które brał zdecydowanie częściej niż inni mieszkańcy Miasta nie pomagały, gdyż wtedy rozsiewał wokół siebie ostrą woń szarego mydła, a na tę drapieżniki - a przynajmniej psy - reagowały zdecydowanie ostrzej, niż na stary, dobry smrodek niemytego ciała.

Margaret stanęła w wyprostowanej pozie i zadarła swój ostry nosek. Zaczęła węszyć, a widok ten przywiódł Garrettowi na myśl polującą łasicę. Tylko wąsów brakowało. Po chwili w jej oczach pojawił się błysk.

- Tędy - wysyczała.

Poprowadziła go korytarzem, najpierw prosto, potem w lewo. Było ciemno, ale złodziejowi to nie przeszkadzało. Wystarczyło zamknąć oko i mechaniczna zabawka, którą dostał kilka miesięcy temu od brata Karrasa pozwoliła mu widzieć niemal równie wyraźnie, jak w dzień. Tylko kolorów brakowało. Korytarze mauzoleum były wąskie, w ścianach ziały nisze zastawione potężnymi, kamiennymi sarkofagami. Nad nimi wiły się freski, przedstawiające fantazyjny splot kości, węży i płomieni, co jakiś czas - pół-ludzkich, pół-zwierzęcych postaci splecionych w śmiertelnym tańcu. Garrett bez trudu rozpoznał motywy typowe dla Czarnego Wieku. Bardzo lubił tę epokę, choć nie wiedziałczemu – były to okropne czasy. W Mieście szalała zaraza, poprzednio prawie zapomniany Zakon Młota wrócił do władzy, paląc wszystkich, których uznawał za grzeszników i obwiniał za sprowadzenie choroby, a jednocześnie ulice przemierzały karawany takich właśnie tancerzy, oszalałych ze strachu i bólu, pozbawionych nadziei, chcących chociaż w ostatnich chwilach życia doznać tego, na co w zwykłych okolicznościach nigdy by się nie odważyli. A przy tym wszystkim, w zaciszu miejskich parków gromadzili się artyści, malarze, poeci, próbując zakuć ogarniający Miasto obłęd w okowach sztuki. Ignatius Herschel, John Keller, Arctus. Fontanny czerwone od wina i krwi, złote kielichy pełne cykuty, nagie kobiety z obłędem w oczach i pianą na ustach oddające się wszystkim napotkanym mężczyznom, huczące w tle płomienie stosów. Rozkosz i ból. Życie i śmierć. Życie w śmierci. W chorobie. Na stosie...

Czy Margaret mogła być dzieckiem tych czasów? Jej wymowa na to wskazywała. Nawet suknia, gdyby się dobrze przyjrzeć, miał niemodny od trzech wieków krój. Garrett bez trudu mógł wyobrazić ją sobie w jednym z tanecznych korowodów: w podartej sukni, z kielichem skradzionym jakiemuś bogaczowi w ręce. A może nie musiała go kraść. Może pochodziła z dobrej rodziny i niczym bohaterka poematu Herschela zabiła swojego ojca, który nie chciał poddać się szaleństwu i dołączyła do korowodu. W jednej dłoni trzymając kielich, a w drugiej – odrąbaną głowę rodziciela. Krew i wino spływały po jej odsłoniętych piersiach, zlizywane przez ohydnie wykrzywione, nieludzkie gęby. Jedna z nich naprawdę nie należała do człowieka.

- To tutaj. - Głos wampirzycy wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał w kierunku, który wskazywała. Ot, sarkofag jak sarkofag. Jednak jego pokrywa była nieco wykruszona, umożliwiając złapanie i przesunięcie. Ważna rzecz dla kogoś, kto nie potrafił zmieniać się w mgłę i wniknąć w szczeliny w starym kamieniu.

- Jesteś pewna?

- Tak! W środku jest żywy człowiek. Słaby, prawie wykrwawiony, ale żywy.

- Gryźli go?

- Taaak.

- Mówiłaś, ze ugryzienie wampira jest przyjemne...

- A nie jest? - Znów się uśmiechnęła. Franca. - Udręczyć można ciało, ale także ducha. Połączyć go z tym, czego nienawidzi. Sprawić, by ta nienawiść przeszła na niego samego. Nienawiść. Wstręt. Obrzydzenie.

- Rozumiem. No dobra, nie ma co zwlekać. - Podszedł do jednego końca sarkofagu i spróbował znaleźć dobry chwyt. Dobrze, że nisze w których stały trumny były dość obszerne. - Łap za drugi koniec.

- Ja?! - Jej oczy znów rozszerzyły się w wyrazie najgłębszego zdumienia.

- Tak, ty. Sam nie dam rady. A wy, wampiry podobno jesteście silne. No dawaj, im szybciej to zrobimy tym szybciej stąd wyjdziemy.

Margaret fuknęła, ale posłusznie złapała drugi koniec płyty. Razem udało im się podnieść pokrywę i w miarę cicho zsunąć za sarkofag. Garrett zastanawiał się jednak, czy wyczulone zmysły pobratymców Margaret były zdolne wychwycić ten dźwięk. Jak dotąd nie spotkali żadnego z nich, ale kto wie? Było zbyt późno - albo wcześnie, zależy jak na to patrzeć - żeby większość z nich była na mieście, ale czy to możliwe, żeby wszyscy spali? A może wciąż świętowali zwycięstwo nad swoim największym wrogiem w kaplicy?

A tymczasem Wróg leżał w kamiennym sarkofagu - nagi, chudy mężczyzna o ciele pokrytym drobnymi ranami i skórze tak bladej, że nawet w ciemności Garrett bez trudu widział biegnące się pod nią żyły. Leżał skulony - chyba spał lub był nieprzytomny, bo nawet najmniejszym ruchem nie dał po sobie znać, że zauważył otwarcie swojego więzienia. Oddech miał płytki i nierówny. Garrett odniósł wrażenie, że nie dożyje wieczora.

Ostrożnie dotknął jego ramienia - było zimne, a pod dotykiem złodzieja przeszedł je dreszcz. W ciemności otwarło się ciemne, płonące oko.

- Kim... kim jesteś? - spytał cicho, chrapliwie. Złodziej ledwo go dosłyszał.

- Jaskółką - zażartował. W legendach miejskich Jaskółka co roku przynosiła grzecznym dzieciom prezenty w dniu równonocy wiosennej. Mało kto pamiętał, że była też wysłannikiem Szachraja. - Przyniosłem ci coś - to mówiąc wyjął z rękawa srebrny sztylet. Ostrze świeciło lekko. Złodziej zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie, by tak samo lśniło, gdy zabierał je Andersowi. Może tak reagowało na obecność wampirów?

- Ty - w głosie pogromcy zabrzmiało zrozumienie. - To ty go ukradłeś.

- Tak, ale żałuję. Oddam ci go teraz i zapomnimy o całej sprawie. Dobrze?

Anders kaszlnął. Garrett zaniepokoił się. Raz, bo wydało mu się, że pogromca mu zaraz wykituje. Dwa, że robiąc to zdąży zaalarmować wszystkie wampiry w kompleksie.

- To przez ciebie się tu znalazłem...

- Przykro mi – powiedział bez śladu skruchy.

- A teraz jestem za słaby, by choćby wstać. Nie wspominając o walce z tymi przeklętymi...

Resztę wypowiedzi przerwał mu atak kaszlu. Dobra, teraz Garrett zaczął się poważnie martwić. Nie było jednak takiej sytuacji, na którą nie byłby przygotowany.

- Nie skończyłem - powiedział cicho, gdy tamten się uspokoił. Z sakiewki wyjął mały flakonik pełen gęstej, żółtawej cieczy. - To mikstura leczenia. W kilka chwil cię poskłada.

- Słyszałem, że ta rzecz bywa niebezpieczna.

- Nie bardziej, niż leżenie słabym i bezbronnym w sercu kryjówki wampirów.

Pogromca ostrożnie wyjął buteleczkę z dłoni złodzieja. Spojrzał na nią niepewnie. Jakim cudem on w ogóle cokolwiek widział w tych ciemnościach? Może też był wampirem. Garretta by to nawet nie zdziwiło. W końcu zdecydował się - odkręcił korek i szybko wychylił zawartość butelki.

- Za chwilę zacznie działać - zapewnił złodziei. I faktycznie po kilku minutach rany na ciele Andersa zaczęły się zasklepiać, skóra odzyskała barwę, oddech wrócił do normy. Ruchem szybkim i pewnym wyrwał nóż z ręki złodzieja.

O, tak, pomyślał Garrett. On na pewno jest wampirem.

Z drugiej strony, wampiry nie oddychały. I raczej nie miały pulsu. A już na pewno nie dawałyby się gryźć innym wampirom. Więc czym on, do diabła, był? Bo zwykłym człowiekiem na pewno nie.

- Uważaj! - krzyknął Anders i chciał rzucić się na Margaret, ale złodziej w ostatniej chwili zastąpił mu drogę.

- Ona jest z nami - powiedział. Anders spojrzał na niego jak na wariata.

- Że co?!

- No tak. Przyprowadziła mnie tutaj i pomogła cię uwolnić. W zamian ty pozwolisz jej żyć. Tylko jej.

- A jaką mam gwarancję, że nie rzuci mi się na plecy kiedy się odwrócę?

Garrett wzruszył ramionami.

- Moje słowo.

- Słowo złodzieja i łotra.

- Najszczersze, jakie można dostać w Mieście.

Anders długo patrzył na wampirzyce. Ta od początku nie odezwała się ani słowem, ale Garrett czuł, że gdy wręczył łowcy sztylet, przesunęła się nieco tak, by stać za jego plecami.

- Dobra - wysyczał w końcu Anders. - Jestem ci to winien. Ale jeden podejrzany ruch, a zabiję ją bez wahania. Słyszysz mnie, upiorzyco?!

Margaret nie odpowiedziała, ale wyszczerzyła zęby.

- Dobra. - Garrett postanowił zareagować, zanim ci rzucą się sobie do gardeł. - To jaki jest plan?

- Plan? Zaraz ci powiem, jaki jest plan.

To powiedziawszy, Anders podszedł do jednej z zamocowanych na ścianie obręczy na pochodnie i z całej siły uderzył w nią rękojeścią sztyletu.

- Pobudka, dziwki! - ryknął ile sił w płucach. - Czas się zabawić.

Garrett rzucił Margaret spojrzenie pełne rozpaczy i bezsilności. To dopiero plan!

- Eee, to ja może poszukam wyjścia. - Odwrócił się w stronę przeciwną do tej, w którą zaczął zmierzać Anders i zamarł. W mroku majaczyła pozornie ludzka sylwetka. Z oczami płonącymi jak węgle i uśmiechem pełnych zębów ostrych jak sztylety.

Wampir rzucił się w jego stronę, ale Garrett był szybszy. Odturlał się w bok, jeszcze w ruchu sięgając do kołczanu i bezbłędnie wybierając strzałę ogniową. Nie kłopotał się nakładaniem jej na łuk, po prostu wyciągnął w bok i z całej siły wraził w grzbiet napastnika. Wybuch był tak silny, że odrzucił go na ścianę i wycisnął powietrze z płuc. Wampir przez chwilę skakał i wił się, wyjąc przy tym potępieńczo gdy płomienie ogarniały jego ciało. W końcu zamilkł, stanął bez ruchu – a po ułamku sekundy rozpadł w chmurę pyłu i iskier.

- Pięknie - powiedział Anders, ani na chwilę nie przerywając walki z dwoma innymi wampirami. Zaraz potem jednym, płynnym ruchem zdekapitował je oba. Ciała napastników zaraz zmieniły się w pył. - Nawet nie myśl o ucieczce - poradził. - Znajdą cię, a wtedy możesz sobie nie poradzić. Zwłaszcza jak będzie ich więcej.

- Ile ich tu w ogóle jest?

- Widziałem co najmniej dwa tuziny...

- Trzydziestu trzech – przerwała mu Margaret. - Trzydziestu czterech ze mną.

- A więc zostało trzydziestu. Wybornie.

Twarz łowcy przeciął nieprzyjemny uśmiech. Złodziej wzdrygnął się z obrzydzenia. Ten człowiek lubił zabijać. Pal licho, kogo. Sprawiało mu to przyjemność. Jednak Garrett nabrał pewności, że gdyby zabrakło wampirów, nie wahałby się zabijać ludzi. Złych, jeśli jego morale są na tyle wysokie. Dobrych, gdyby i tamtych zabrakło.

Jeśli tak, co niby miałoby go powstrzymać przed zabiciem Garretta, gdy już skończy z innymi Dziećmi Cieni?

Jego rozmyślania przerwał widok sylwetek gromadzących się u wylotu korytarza. Zaklął brzydko, jednym ruchem wyrwał z kołczanu strzałę, nałożył na cięciwę i wystrzelił, niemal bez celowania. Kolejny wybuch rozjaśnił na sekundę ściany, dwie postacie stanęły w ogniu. Reszta już biegła w ich stronę, sycząc złowrogo. Garrett nie bawił się w bohatera - wślizgnął się za otwarty niedawno sarkofag i pozwolił Andersowi uporać się z problemem. Sądząc po odgłosach, nieźle mu szło.

Po dłuższej chwili zrobiło się cicho.

- Gdzie jesteś?

Złodziej wysunął się z kryjówki. W odpowiedzi na rzucone mu przez łowcę spojrzenie, pełne zdumienia i niedowierzania, tylko wzruszył ramionami.

- Ty tu jesteś pogromcą wampirów – powiedział. Anders prychnął tylko. Skądś wytrzasnął długi płaszcz, który teraz owinął na sobie niczym briliańską togę.

- Chodźmy - rzucił szorstko.

Potem odwrócił się i zaczął iść w stronę, z której przybyły wampiry. Liczył, ile ich zabił? Pewnie tak. Garrett i tak nie miał do tego głowy. Nawet, gdyby chciało mu się obserwować poczynania łowcy.

Jednak po kilku krokach jego stopa zderzyła się z drobnym przedmiotem, który z brzękiem potoczył się po podłodze. Garrett rzucił się na kolana i zatrzymał go, zanim ten zdążył narobić hałasu. Pod palcami poczuł znajomy chłód metalu. Podniósł go do oka. Pierścień. Ciężki, zapewne złoty pierścień z dużym kamieniem otoczonym przez tuzin małych. Złodziej zagwizdał przez zęby. Kto wie, może jeszcze ta wyprawa okaże się opłacalna?

Nie wstając z kolan zaczął grzebać w kupkach popiołu, które zostały w miejscach, w których Anders rozprawił się z wampirami. Wygrzebał jeszcze złoty łańcuszek z medalikiem, broszę w kształcie ważki i dwa inne, już mniejsze pierścienie czy sygnety. I stopę.

- Posrało cię?! - wysyczał stojący nad nim Anders. - Nie ma na to czasu! Reszta wampirów może tu być w każdej chwili!

- To twój problem - odwarknął złodziej, ale szybki rzut oka na twarz łowcy nasunęła mu myśl, że to wcale nie perspektywa nadciągającego niebezpieczeństwa tak go pospiesza. Teraz na niego przyszła pora, by paskudnie się uśmiechnąć. - Powiedz, Anders. Kto właściwie płaci ci za wybijanie tych umrzyków?

W ciemności nie mógł wiele zobaczyć, ale miał wrażenie, że na twarz łowcy wpełza rumieniec.

- Nie twoja sprawa - warknął i odwrócił się, by pospiesznie zacząć zmierzać w dół korytarza. Złodziej zachichotał złośliwie, ale poszedł za nim. Mógł jeszcze przeszukać tego, którego sam zabił trochę wcześniej, ale nie chciał, aby łowca za bardzo się oddalił. W końcu sam w tych podziemiach niewiele by zdziałał.

Po kilku krokach korytarz rozwidlił się. W obu odnogach czekały wampiry, więc Garrett znów przyczaił się za sarkofagiem i poczekał aż hałas przycichnie.

- Gdzie my w ogóle idziemy? - spytał, gdy Anders znów zaczął go prowadzić, z niezachwianą pewnością i togą ciężką od pyłu.

- Do kaplicy - odparł. - Tam będzie czekał.

- Kto?

- Michael.

Kolejna walka przerwała dyskusję. Anders musiał zabić już połowę wampirów w kryjówce. Ciekawe, czemu ciągle nadciągały w małych grupach? Może gdyby dopadły go wszystkie naraz, dałyby radę go pokonać? Co prawda korytarze były trochę za wąskie, żeby zgromadzić tuzin umrzyków w jednym końcu i kolejny - w drugim. Ale pół tuzina już by wystarczyło. Chyba. Anders, nawet nieludzko szybki i sprawny, wciąż był tylko jeden. Gdyby kilka wampirów uwiesiło się na jednej jego ręce, kilka na drugiej, kolejny złapałby nogi - następny miałby niemal wolną drogę, żeby urwać mu głowę. Ale widać im nie zależało. Cóż, Garrettowi było to tylko na rękę.

W końcu dotarli do kaplicy. Było to niewielkie, ośmiokątne pomieszczenie, w którego centrum stała pojedyncza trumna. W ścianach ziały nisze, z których jednak dawno usunięto symbole młota i posągi, jakie zwykle zdobiły takie miejsca. Wielki, starożytny żyrandol zwisał spod gwiaździstego sklepienia, jednak zamiast zwyczajowych klejnotów czy ozdóbek, podwieszono pod nim sześć nagich dziewcząt o ciałach pokrytych długimi, wyszarpanymi ranami. Ich krew ciurkiem spływała do otwartej trumny. Z której po chwili uniósł się wampir.

Ten to ma wejście, pomyślał Garrett zanim zdążył się powstrzymać. Wampir - Michael, jak przypuszczał - uśmiechnął się lekko, jakby w odpowiedzi na komplement. Był to wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych, starannie ułożonych włosach i błyszczących oczach. Ubrany nieco staroświecko i ze złotym kolczykiem w uchu. Garrett nie mógł się powstrzymać od wykalkulowania jego potencjalnej ceny.

- Anders - powiedział wampir wbijając spojrzenie w łowcę. Głos miał potężny i grzmiący, w sam raz, żeby budzić strach w sercach śmiertelników. Przynajmniej tych, którzy byli w stanie go odczuwać. - Czyżby sprzykrzyła ci się nasza gościna? Spieszno ci do wyjścia? Wiesz, że jest tylko jedno... I Garrett. Widzę, że postanowiłeś zmienić strony.

- Ty postanowiłeś. Ja się tylko dostosowałem.

Brew wampira powędrowała do góry.

- Doprawdy? - spytał takim tonem, że Garrett prawie był gotów uwierzyć, że wampir nie wie, o co mu chodzi.

- Wystawiłeś mnie.

- Ach, tak. Ale widzisz, ja postanowiłem, że powinieneś umrzeć, nie przybyć do mojego domu z wendettą. Ale to nieważne. Zabiję was obu. A potem... - Jego wzrok przeniósł się za stojącą za Garrettem Margaret. - Policzę się z tobą.

Widocznie Andersa znudziło to gadanie, gdyż z krzykiem rzucił się na wampira. Ten jednak odepchnął go jednym szybkim ruchem i w jednej chwili znalazł się przy Garretcie. Złodziej poczuł tylko, jak zimna dłoń zaciska się na jego gardle, a ziemia ucieka spod nóg. Zobaczył ciemne, lśniące jak ogień piekieł oczy zbliżające się do jego twarzy, powoli otwierające się usta pełne szpiczastych zębów.

A potem usłyszał krzyk - kobiecy, bez wątpienia i ramię Michaela wygięło się pod dziwnym kątem, uścisk dłoni na gardle Garretta zelżał i złodziej upadł na ziemię, łapczywie chwytając powietrze. Przed oczami latały mu czerwone plamy, ale zmusił się do ich zignorowania - w samą porę, by zobaczyć jak zdrowe ramie wampira zanurza się w piersi Margaret i wychodzi po drugiej stronie. Wtedy jednak do akcji wkroczył Anders, o włos mijając swoim cudownym sztyletem serce przeciwnika. Margaret, odrzucona, poleciała pod ścianę, a dwaj mężczyźni zajęli się sobą.

Garrett podczołgał się do wampirzycy. Między jej piersiami ziała paskudna rana, dość wielka, by Garrett bez trudu dostrzegał przez nią kamienie posadzki. Z drugiej strony, wampirzyca nie rozpadała się w pył, więc może była jeszcze nadzieja...?

- Garr... ett – wystękała. - Po... móż... miii...

Wziął ją w ramiona.

- Co mogę zrobić? - spytał bezradnie. Na taką ranę nie wystarczyłaby nawet jego mikstura lecząca! Nawet, gdyby działała na nieumarłych...

- Twoja... krew. Ja... uleczę się. Ale... potrzebuję... twojej krwi.

Garrett zamarł. Oczywiście. Była wampirzycą, więc potrzebowała krwi. A tylko on w pomieszczeniu miał jej dość.

- Jaką mam gwarancję, że nie wyssiesz mnie do sucha? - spytał, gdy już udało mu się pokonać uścisk w gardle.

- Ja... ocaliłam cię. Dlaczego miałabym... cię teraz... zabijać? Mój ukochany? Błagam cię... pomóż mi... Tak strasznie boli...

Wahał się. Nie lubił narażać swojego życia, a nie do końca jej ufał. Z drugiej strony... Dotychczas go nie zabiła. Więcej, dla niego sprzeciwiła się przywódcy i wystąpiła przeciw swoim pobratymcom. To dla niego teraz tu leżała. Nie dotarłby tu bez niej.

Bez słowa wyciągną wolną rękę i zębami zaczął rozsznurowywać karwasz. W końcu odrzucił osłonę, również zębami podwinął rękaw i podsunął nadgarstek do ust wampirzycy. Zalała go fala rozkoszy, tak wielkiej, że niemal nie do zniesienia. Jednak teraz wiedział, czego oczekiwać i zdołał oprzeć się temu uczuciu.

- Starczy - powiedział po chwili, gdy poczuł, jak przez ekstazę przebija się osłabienie. Wampirzyca jednak nie przestała. - Margaret, dość! - krzyknął, próbując wyrwać rękę z uścisku jej wężowych ramion, które oplotły ją, nawet nie wiedział kiedy. Na próżno.

A wtedy srebrny sztylet wynurzył się gdzieś spoza pola widzenia złodzieja i zanurzył w szyi kobiety.

- Nie! - krzyknął Garrett. Ale było za późno. Usta Margaret odsunęły się od jego nadgarstka, jej oczy patrzyły na niego z mieszaniną zaskoczenia i niedowierzania. Garrett spojrzał ze złością na Andersa. - Dlaczego to zrobiłeś?!

- Ona by nie przestała, Garretcie – odparł sucho łowca. Po przywódcy wampirów nie było śladu.

- Ocaliła mi życie...

- I była gotowa je odebrać. Ona nie była człowiekiem, Garretcie. Pamiętaj o tym.

Złodziej nie odpowiedział. Spuścił tylko wzrok. Pył, który przed chwilą był wampirzycą Margaret przesypywał mu się przez palce.

* * *


Jakaś postać, niosąca w ręku kufel piwa, usiadła przy jego stoliku.

- Wynoś się – powiedział Garrett. - Już.

- Aleś ty nieprzyjazny. - Anders uśmiechnął się lekko. Zdrowy i normalnie ubrany prawie w ogóle nie wyróżniał się na tle innych bywalców tawerny. Wyglądał prawie... niewinnie. - Co cię ugryzło?

- Rozpaczam - oznajmił złodziej z całą godnością, na jaką pozwalał mu stan. A ten nie był najlepszy.

- Ach, Garretcie. Czyżbyś do swojej wielkiej słabości dołączył i uczucie?

Wzrok złodzieja natychmiast się wyostrzył, a ciało spięło, jakby gotowe do ataku. Po chwili jednak rozluźnił się znowu i prychnął drwiąco. Jednak wyraz zamroczenia nie powrócił do jego oczu.

- Powinienem był wiedzieć. Jesteś jednym z nich.

Anders pokiwał powoli głową.

- Tak jak ty.

- Nie jestem. A jeśli nazwiesz mnie bratem, przysięgam, wsadzę ci nóż pod żebra.

- Heh. Mam nadzieję, że nie żywisz urazy za to, co zrobiłem z tą...

- Zamilknij. W tej chwili. Ale skoro musisz wiedzieć, to nie, nie żywię urazy. Muszę się tylko napić. I odreagować. W sumie - Wstał z godnością, tylko przez moment podpierając się stołem. - To mam ochotę na coś więcej, niż tutejsze podłe trunki. Idę do Wdówki.

- A dasz radę? - zaśmiał się Anders. Musiał zauważyć specyficzny chód złodzieja, a będąc specjalistą od spraw wampirzych zapewne domyślił się jego przyczyny.

- Już ty się nie martw - odwarknął złodziej i ruszył w stronę wyjścia. W duszy licząc na delikatność dziewczynek Madame Bellatrix.
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

Ale wysyp nowych tekstów! Cudnie. Już czytam, dajcie mi chwilę.

EDIT:

No, tempo mam niezłe. Język prosto od Flavii: dojrzały, bogaty, opisowy. Historia dobrze wykpiwa znane motywy, chociaż Garcia było mi żal - z Niańkami jest dość problemu, po co mu jeszcze dostarczać stresów natury uczuciowej?

Powiem od razu: nie lubię wampirów (poza Dyskowymi, jafnie pani). Są przereklamowane, ociekają czystą esencją cliche, nie są realistyczne, jakkolwiek autor by się nie starał. Nie lubię wampirów par excellence, ale "Dzieci Cieni" czynią z tego uczucia czystą przyjemność :jez. Są takie postaci czy bohaterowie zbiorowi, których kochamy nie znosić. To taki przypadek. Wywołuje uśmiech.
Flavia pisze:Ciekawe, czemu ciągle nadciągały w małych grupach?
Odpowiem Ci cytatem z TV-Tropes.org:
TV-Tropes.org pisze:Attacking heroes one at a time (...). Yes, it causes much annoyance among viewers, but this trope is very handy for a writer because it allows the excitement of a bad guy or good guy to be captured and also leaves it open for said prisoner to escape. If the guards were competent, the story may end up bogged down with important characters stuck in prison. It is also one of the Acceptable Breaks from Reality in that if Stealth-Based Game guards were too competent, the games would be too damn hard to play.
Nie zaklasyfikowałabym tego tekstu do typowych: nie, to przyjemna wyrwa w spójnym przedstawianiu głównego bohatera. Urocze "Co by było, gdybyś nie był do końca profesjonalistą". Coś, co czyta się dla języka, pięknego, rozwiniętego języka, wręcz dla samej melodii. Ogromnie cieszę się, że to wrzuciłaś, piękny prezent na moją pękającą potylicę tego wieczoru :zdr .
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
brzeszczot
Młotodzierżca
Posty: 817
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 11:09
Lokalizacja: Wrocław

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: brzeszczot »

Droga Flavio - za to, że z Garretta zrobiłaś mężczyznę masz u mnie dużego plusa i całusa ;)!
Dobrze się czytało! Gratulacje!
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

brzeszczot pisze:Droga Flavio - za to, że z Garretta zrobiłaś mężczyznę masz u mnie dużego plusa i całusa ;)!
Dobrze się czytało! Gratulacje!
Zastanawiam się, co definiuje taką kwestię. Czy w stereotypowy sposób utożsamiamy męskość z id? Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Robienie głupot jako miara bycia facetem (no, proszę... profesjonalista i one-night-standing? :roll: ) Jeszcze bardziej śliskie. No to co?

Gra przedstawia Garretta jako z niezwykłą pogardą odnoszącego się do id i bezpośrednio utożsamiającego je z brakiem profesjonalizmu. Ilu autorów fan-fiction, tyle odbić idei: "mój" Garrett w zakresie id, ego i superego jest bardzo "zgodny" z kanonem serii, bez względu na to, czy wychodzi mu to jako postaci na zdrowie czy nie; "Twój", Flavio, od czasu do czasu ma chwile słabości na rzecz id, ale zawsze dostaje za to po pysku, prędzej czy później (zwykle to pierwsze). To wszystko kwestia diegezy i interpretacji, natomiast w zupełnie niewinny sposób ciekawi mnie, co powoduje takie, a nie inne interpretacje, w szczególności w zależności od płci autora. To jakiś sposób dowartościowywania się panów? Pań? Obu płci? Nie wiem. Przypuszczalnie oba poglądy da się sensownie - w miarę sensownie - uzasadnić (http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/M ... AreVirgins versus http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/M ... rverts). Zwykle to kwestia tego... co w danym momencie jest dla pisarza wygodniejsze! Trzeba też pamiętać, że subtelne napięcie, chore myśli perwersyjnie i sadystycznie zasiane przez autora w głowach niewinnych i bezradnych czytelników są jeszcze bardziej wysmakowane. Presumpcje, presupozycje, sugestie... Snujesz sieci, w które łapie się odbiorca. Wystarczy zasiać małe ziarenko, a on już zajmie się resztą! Autor jako wielki manipulator, ale manipulator uzasadniony przez dobrowolne zawieszenie niewiary i wejście w świat przedstawiony przez czytelnika. Za to nam płacą (vide to). Najlepsze jest właśnie takie pozostawienie luki, luki o idealnie wymierzonych proporcjach: na tyle małej, by nie zakłócała ciągłości tekstu, a zarazem na tyle dużej, by dopuścić czytelników (fanów fanów?) do głosu, LECZ znowu na tyle małej, by nie popsuli linii fabularnej i tak w kółko Macieju. Jeśli zaś chodzi o relacje damsko-męskie... Oddam głos Mistrzowi (tak, zgadliście... sir Terry'emu): "W rzeczywistości na Dysku pojawia się, rzecz jasna, seks, tyle że zwykle ma miejsce dwie strony przed i po właściwym trzonie powieści (...). Często na Dysku panuje przesycona seksem atmosfera, a kiedy pojawia się niania Ogg - także całkiem wyraźne i otwarte sugestie. To pewny przepis - jeśli ktoś wie, o co chodzi, to wie, a jeśli nie wie, pewnie nawet nie zauważy".

To byłaby pasjonująca dyskusja, ale ze względu na możliwą obecność osób nieletnich chyba niemożliwa do przeprowadzenia w normalnych warunkach na forum...

Ale od czego są PW? :twisted:
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Flavia »

Keeper in Training pisze:natomiast w zupełnie niewinny sposób ciekawi mnie, co powoduje takie, a nie inne interpretacje, w szczególności w zależności od płci autora. To jakiś sposób dowartościowywania się panów? Pań? Obu płci? Nie wiem.
Nie mogłam się powstrzymać :twisted:

Dlaczego uważasz, że jednonocne romanse per se przeczą profesjonalizmowi? Potrzeby to ludzka rzecz, uczucia również - dopóki nie przeszkadzają w pracy, nie mogą być nieprofesjonalne. (Choć dobrze, przyznaje - sypianie z klientką to lekkie przegięcie. Składam na karby długiego postu :P )

Zresztą wydaje mi się, że już o tym dyskutowałyśmy. Sposób sformułowania zadań w misji drugiej pierwszego Thiefa (Siostra Bazyla będzie ci BARDZO wdzięczna) sugeruje, że Garrett jednak nie jest tak negatywnie nastawiony do sfery cielesnej jak uważasz. Choć faktycznie, rzadko dopuszcza do głosu swoje popędy czy uczucia. Z drugiej strony - w grach towarzyszmy mu prawie wyłącznie podczas pracy, a to nie jest czas na takie rzeczy. Nie widzimy, gdy wykorzystuje wdzięczność bazylowej siostry czy pije z samym Bazylem za pamięć Kusego. Nie wiemy, na co wydaje ciężko zarobione pieniądze. To wszystko pozostaje otwarte do interpretacji, a co do tej...

To mam wrażenie, że każdy autor fanfiction (nie tylko zresztą) przekazuje "swojemu" bohaterowi część siebie. Dlatego Garrett Spidiego jest romantykiem, a mój miewa stany depresyjne, mimo że żadnej z tych rzeczy nie uświadczymy w oryginale :twisted:
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

Flavia pisze:Dlaczego uważasz, że jednonocne romanse per se przeczą profesjonalizmowi? Potrzeby to ludzka rzecz, uczucia również - dopóki nie przeszkadzają w pracy, nie mogą być nieprofesjonalne. (Choć dobrze, przyznaje - sypianie z klientką to lekkie przegięcie. Składam na karby długiego postu :P )
Z prostego powodu: zagrożenie. Potrafię bez problemu wyobrazić sobie którąś z tych herod-bab ze Straży w cywilu... Poza tym, no, wiesz... Nawet gdyby w porę się zorientował... Jakoś uciekanie w samych niewymownych jest... hmm... uwłaczające...?
Flavia pisze:To mam wrażenie, że każdy autor fanfiction (nie tylko zresztą) przekazuje "swojemu" bohaterowi część siebie. Dlatego Garrett Spidiego jest romantykiem, a mój miewa stany depresyjne, mimo że żadnej z tych rzeczy nie uświadczymy w oryginale :twisted:
I to jest moim zdaniem najlepsze. Te stany depresyjne, o których mówisz, są wielką zaletą Twojego Garretta - uwielbiam, kiedy postać jest urealistyczniana (swoją drogą, paskudne słowo). Tak na marginesie... Czy ktoś miał już okazję wpędzić Garcia w jakąś chorobę?
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Flavia »

Keeper in Training pisze:Z prostego powodu: zagrożenie. Potrafię bez problemu wyobrazić sobie którąś z tych herod-bab ze Straży w cywilu... Poza tym, no, wiesz... Nawet gdyby w porę się zorientował... Jakoś uciekanie w samych niewymownych jest... hmm... uwłaczające...?
Jakie zagrożenie, pałą przez łeb i po kłopocie. Znaczy, tym. Blackjackiem. :twisted: Jakby co, to odpowiednią pozycję już ma.
Keeper in Training pisze:I to jest moim zdaniem najlepsze. Te stany depresyjne, o których mówisz, są wielką zaletą Twojego Garretta - uwielbiam, kiedy postać jest urealistyczniana (swoją drogą, paskudne słowo).
Mhm, lejesz miód na moje serce :-D
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

Pytanie, czy zdąży. W tych różnych idiotycznych filmach, które czasem ogląda męska część mojej rodziny ("a ja siedzę i się niecierpliwię", jak ująłby to Król Julian; dobra, tu mnie masz, nie tylko się niecierpliwię, ale też bezlitośnie wytykam błędy i wypryski głupoty), praktycznie zawsze obejmuje faceta, który w ten sposób wpada. A jak żałośnie to wygląda!

Cenię sobie też wielce fakt, że Twój Garrett ma chwilowe odloty, ale potem zawsze tak dostaje w odwłok, że na następne kilka, kilkanaście tygodni wraca do pionu. Zastanawiam się tylko, jak to jest w "Dzieciach..." zwampirzyło go w końcu czy nie? Bo jeśli tak... Cóż, to tłumaczy, dlaczego jest taki świeżutki w T4, bagatela cztery wieki później.

PS Czy TO jest Margaret?
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Hadrian »

Flaviu, nie wiem czy to wybryk fanki wampirów, parodia tego typu powieści, czy całkowicie poważne wprowadzenie stereotypowych wampirów do świata Thiefa. Nie dbam o to! To opowiadanie jest świetne! Krótkie, proste, klimatyczne i treściwe. Po prostu kocham. Ja nie potrafię napisać czegoś takiego, co jest jednocześnie krótkie, ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie, nie jest nagle urwane lub

Język wspaniały w swojej prostocie. Opisów nie za wiele, ale niezwykle przejrzyste i plastyczne. Wystarczające. Postaci wyraziste, pełne niepowtarzalnego charakteru. Twój Garrett jest świetny i plus za to, że nie wstydziłaś się go pokazać w takiej "męskiej" sytuacji ;) co musiało być trudne dla ciebie, ze względu, że jesteś... dziewczyną :)

No i mój absolutnie ulubiony kawałek:
Garrett bez trudu rozpoznał motywy typowe dla Czarnego Wieku. Bardzo lubił tę epokę, choć nie wiedziałczemu – były to okropne czasy. W Mieście szalała zaraza, poprzednio prawie zapomniany Zakon Młota wrócił do władzy, paląc wszystkich, których uznawał za grzeszników i obwiniał za sprowadzenie choroby, a jednocześnie ulice przemierzały karawany takich właśnie tancerzy, oszalałych ze strachu i bólu, pozbawionych nadziei, chcących chociaż w ostatnich chwilach życia doznać tego, na co w zwykłych okolicznościach nigdy by się nie odważyli. A przy tym wszystkim, w zaciszu miejskich parków gromadzili się artyści, malarze, poeci, próbując zakuć ogarniający Miasto obłęd w okowach sztuki. Ignatius Herschel, John Keller, Arctus. Fontanny czerwone od wina i krwi, złote kielichy pełne cykuty, nagie kobiety z obłędem w oczach i pianą na ustach oddające się wszystkim napotkanym mężczyznom, huczące w tle płomienie stosów. Rozkosz i ból. Życie i śmierć. Życie w śmierci. W chorobie. Na stosie...

Czy Margaret mogła być dzieckiem tych czasów? Jej wymowa na to wskazywała. Nawet suknia, gdyby się dobrze przyjrzeć, miał niemodny od trzech wieków krój. Garrett bez trudu mógł wyobrazić ją sobie w jednym z tanecznych korowodów: w podartej sukni, z kielichem skradzionym jakiemuś bogaczowi w ręce. A może nie musiała go kraść. Może pochodziła z dobrej rodziny i niczym bohaterka poematu Herschela zabiła swojego ojca, który nie chciał poddać się szaleństwu i dołączyła do korowodu. W jednej dłoni trzymając kielich, a w drugiej – odrąbaną głowę rodziciela. Krew i wino spływały po jej odsłoniętych piersiach, zlizywane przez ohydnie wykrzywione, nieludzkie gęby. Jedna z nich naprawdę nie należała do człowieka.
Powiedz mi, skąd ci przychodzą takie pomysły, skądś zaczerpnęłaś nazwiska artystów? Uważam, że ten opis jest genialny, aż palące się domostwa stanęły mi przed oczami, a przed nimi wozy tancerzy... :cry: Po prostu niewiarygodnie wybitny fragment.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

Hadrian pisze:Twój Garrett jest świetny i plus za to, że nie wstydziłaś się go pokazać w takiej "męskiej" sytuacji ;) co musiało być trudne dla ciebie, ze względu, że jesteś... dziewczyną :)
Hadrian, przyjacielu, stąpasz po cienkim lodzie, ja bym nie zagłębiała się w taką Freudowską analizę :twisted: .
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Flavia »

Keeper in Training pisze:Zastanawiam się tylko, jak to jest w "Dzieciach..." zwampirzyło go w końcu czy nie? Bo jeśli tak... Cóż, to tłumaczy, dlaczego jest taki świeżutki w T4, bagatela cztery wieki później.
Zwampirzenie wymaga czegoś więcej, niż ugryzienia ;) Pewnie prędzej czy później Margaret próbowałaby to zrobić, ale cóż, nie zdążyła. Więc nie, Garrett wyszedł od Dzieci normalny. Uhm, względnie...

Co do Margaret, tworząc ją nie kierowałam się żadnym wzorem. Jak chcesz, to może być ona (choć osobiście wyobrażałam ją sobie jako osobę o bardziej wschodnim, drapieżnym typie urody).
Hadrian pisze:Flaviu, nie wiem czy to wybryk fanki wampirów, parodia tego typu powieści, czy całkowicie poważne wprowadzenie stereotypowych wampirów do świata Thiefa.
Wszystko po trochu. :) Miał być wybryk zainspirowany misjami halloweenowymi, po drodze doszła parodia (wypowiedzi Margo), a koniec końców wyszło chyba nieco zbyt poważnie.
Hadrian pisze:plus za to, że nie wstydziłaś się go pokazać w takiej "męskiej" sytuacji ;) co musiało być trudne dla ciebie, ze względu, że jesteś... dziewczyną :)
Oj, zdziwił byś się :)) Obawiam się, że lata czytania yaoiców skrzywiły mnie tak bardzo, że łatwiej pisać mi takie sceny z męskiego punktu widzenia, niż z kobiecego.
Hadrian pisze:Powiedz mi, skąd ci przychodzą takie pomysły, skądś zaczerpnęłaś nazwiska artystów? Uważam, że ten opis jest genialny, aż palące się domostwa stanęły mi przed oczami, a przed nimi wozy tancerzy... :cry: Po prostu niewiarygodnie wybitny fragment.
Toć to stare, dobre dance macabre :twisted: Oczywiście wersja miejska, no i nieco "uromantyczniona", ale to zwalam na poetów.
A nazwiska artystów to głównie nazwy gwiazd odwiedzanych w trylogii Mass Effect

Dzięki za komentarz, cieszę się niezmiernie, że Ci się spodobało :)
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

Widać nadinterpretowałam jego pytanie, a jej odpowiedź na nie. Uff! Biedne Niańki - Garrett wiecznie żywy (powiedzmy)! :roll:

A tak na marginesie - i nie śmiej się - co to są te yaoice?
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
brzeszczot
Młotodzierżca
Posty: 817
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 11:09
Lokalizacja: Wrocław

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: brzeszczot »

Flavia pisze:Obawiam się, że lata czytania yaoiców
Co to są te yaoici (?) [Boże, jaki ja stary jestem... :(]
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Hadrian »

Yaoi to rodzaj mangi/anime skierowany do dziewcząt. Tematyka to związki męsko-męskie (dotychczas myślałem, że hetero...) ;)
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Caer »

Tekst świetny. Podoba mi się ironiczne podejście do tematu i przedstawienie Garretta (mnie pewnie przydałoby się trochę dystansu, żeby nie tworzyć takich sztywnych postaci ;) ). Swoją drogą, strasznie mi kogoś przypomina (ale może kojarzy mi się z Sagą).

Dobrze się czytało, masz umiejętność pisania celnych dialogów i to jeszcze od niechcenia. Ech... pozazdrościć :).
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

Caer pisze:mnie pewnie przydałoby się trochę dystansu, żeby nie tworzyć takich sztywnych postaci ;)
Nigdy nie miałaś sztywnych postaci, nie wiem, o czym mówisz.

Hadrian, dzięki, że oszczędziłeś mi szukania w Google'u, moje uczucie, iż to nie moja bajka, się potwierdziło.
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Flavia
Egzekutor
Posty: 1606
Rejestracja: 07 maja 2012, 15:34
Lokalizacja: Dno Piekieł

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Flavia »

Caer pisze:Dobrze się czytało, masz umiejętność pisania celnych dialogów i to jeszcze od niechcenia.
Naprawdę? O rany... Pisanie dialogów to ostatnia rzecz, o której bym powiedziała, że mam do niej talent xD Nawet teraz czytanie niektórych powoduje u mnie ból zębów...
No, ale cieszę się, że masz w tej kwestii odmienne zdanie ;)

A Garrett w powyższym dziele i Garrett w Sadze to ta sama osoba ;) Kogo jeszcze może Ci przypominać?
Heroes are so annoying.
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Caer »

Flavia pisze:
Caer pisze:Dobrze się czytało, masz umiejętność pisania celnych dialogów i to jeszcze od niechcenia.
Naprawdę? O rany... Pisanie dialogów to ostatnia rzecz, o której bym powiedziała, że mam do niej talent xD Nawet teraz czytanie niektórych powoduje u mnie ból zębów...
No, ale cieszę się, że masz w tej kwestii odmienne zdanie ;)

A Garrett w powyższym dziele i Garrett w Sadze to ta sama osoba ;) Kogo jeszcze może Ci przypominać?
No, nie przesadzajmy, nie wszystkie są dobre :). Ale generalna konwencja noir mi się podoba. Czasami może jest nieco za dużo tych prychnięć, ale rozumiem, że to charakteryzacja :).

Kogo mi przypomina? Żebym to ja wiedziała (starzeję się, to i skleroza mnie łapie ;) ).
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Garrett i Dzieci Cieni

Post autor: Keeper in Training »

Caer pisze:No, nie przesadzajmy, nie wszystkie są dobre :). Ale generalna konwencja noir mi się podoba. Czasami może jest nieco za dużo tych prychnięć, ale rozumiem, że to charakteryzacja :).
Wobec Drepta prycha jeszcze bardziej, co potem się na nim mści (przeszukanie!) :twisted: .
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
ODPOWIEDZ