Robin Hood: Legenda Sherwood - moje opowiadanie
: 06 lutego 2007, 14:42
Swego czasu piałem książke o moim ulubieńcu - Robin Hoodzie na podstawie pewnej gry. Pracuję nad 15 rozdziałem (to jest ok. 65% całości). Zamierzałem dokończyć ksiażke i wydać ją w jakimś wydawnictwie, jednak nie wiem, czy się przyjmie...
Jakieś komentarze i głosy w ankiecie mile widziane..
A oto pierwszy rozdział mojego opowiadania.
Rozdzial 1
W poszukiwaniu Lorda Godwina
Mlody Robin z Locksley wiele lat temu porzucil swoje ukochane ziemie, aby razem z królem Ryszardem Lwie Serce wziac udzial w krucjatach. Po powrocie okazalo sie, ze koniec wypraw nie oznacza konca klopotów, bowiem podczas nieobecnosci Ryszarda wladze przejal jego brat - ksiaze Jan bez Ziemi. Dzieki temu szerokie pole do popisu ma teraz szeryf Nottingham, który bezkarnie wykorzystuje swoje stanowisko, aby nakladac na wiesniaków coraz to wieksze podatki. Robin jednak od razu zorientowal sie, ze nie wszyscy wasale chyla czola przed nowym wladca.
Co gorsza, Robin dowiaduje sie o smierci swojego ojca, Lorda Locksley'a. Smierc Lorda i nieobecnosc Robina wykorzystal podstepny szeryf. Oglosil wszem i wobec, ze wszyscy Locksleyowie nie zyja i w imieniu króla skonfiskowal ich ziemie! Pozbawionemu ojcowizny i okradzionemu z majatku Robinowi nie pozostaje nic innego do zrobienia, jak odwiedzic ojca chrzestnego w Lincoln!
Lincoln! To piekny zamek. Robin spedzil to wiekszosc lat swojej mlodosci. Mieszkal u dobrego przyjaciela swojego ojca, Lorda Godwina, który nauczyl go jak walczyc i poslugiwac sie lukiem. Taki sprzymierzeniec bylby mu obecnie potrzebny. Kiedy Robin dociera do zamku, spotyka go bardzo niemila niespodzianka. W zamku klebia sie ludzie
w barwach szeryfa Nottingham.
Robin musi teraz odnalezc Godwina. Miejmy nadzieje, ze ludzie szeryfa nie rozpoznaja w zakapturzonym mezczyznie Robina!
Robin wszedl do zamku. Znajduje sie teraz w czesci mieszkalnej. Przed soba widzi zolnierza, który spoglada za brame. Syn Lorda Locksley'a powoli podchodzi do niego i uderza z taka sila, ze zolnierz zemdlal.
Na lewo widzi mur oplatany przez galazki i liscie lian. Wspina sie po nich. O dziwo na murze znajduje sie kilka strzal. Robin bierze je. Patrzy przez mur, i widzi tam kilka luczników strzelajacych do celu pod dowództwem jakiegos lysawego sierzanta, który mówi do nich:
-Banda niekompetentnych glupców! Ostrzegam was, nie dostaniecie nic do jedzenia, dopóki nie zobacze strzaly w samym srodku celu. Raz, dwa, do roboty!
Jeden lucznik strzelil strzale tak niezdarnie, ze nie trafil w tarcze z odleglosci dziesieciu kroków. Sierzant zasmial sie. Takich ludzi Robin nienawidzi, wiec, aby zrobic mu na zlosc strzelil w sam srodek tarczy, bo lucznikiem jest bardzo dobrym.
Sierzant na chwile byl rozkojarzony, wiec nie zauwazyl, ze to Robina strzala.
W koncu rzekl:
-Och, co za cudowny strzal! No, na co sie gapicie? Dobra, slowo sie rzeklo - wszyscy do kantyny!
I wszyscy zolnierze wraz z sierzantem udali sie do baru dla zolnierzy.
Robin zszedl po lianach na dól i przeszedl przez brame tam, gdzie lucznicy strzelali do tarcz.
Na chwile przystanal, bo zauwazyl na ziemi sakwe. „Wyglada na pelna” - pomyslal sobie Robin. Wzial ja i w niej znajdowalo sie tam az piec set funtów! Robin bardzo sie ucieszyl.
Przy wejsciu do kantyny zauwazyl zebraka. Podszedl do niego i dal mu dziesiec funtów.
-Jak to sie stalo, ze zostales zebrakiem? - zapytal z politowaniem Robin.
-Zrujnowal mnie jeden gosc. Jak przejdziesz przez ta brame, która tu wszedles beda domy. Wejdz na pierwszy z nich. Tam wejdz po lianach wyzej, na te mala wiezyczke. Beda tam drzwi, a za nimi sypialnia tegoz goscia. Na pewno znajdziesz tam kilkadziesiat funtów.
-Dzieki za wiadomosc! - odparl niesmialo Robin, po czym udal sie za brame.
Znalazl tam pierwszy dom, wszedl na niego po drabinie, pózniej wszedl po pnaczach na mala wiezyczke, o której wspominal zebrak. Na prawo byly drzwi. Mlody Robin przeszedl przez nie i znalazl sypialnie z bardzo bogato ozdobionym lozem. Kolo skrzyni lezala sakwa z pieniedzmi. Wzial ja i wrócil na ziemie przez pnacza, dach i drabine.
Teraz Robin idzie strona przeciwna co do bramy z tarczami. Po swojej prawej stronie, w zagrodzie zauwaza male swinki pijace mleko ze swinki matki. Przed soba widzi plecy jednego lucznika, siedzacego i opierajacego sie o studnie. Robin podchodzi do niego i uderzyl z calej sily piescia w leb, tak mocno, az zolnierz zemdlal. Teraz na lewo znalazl schody na mur. Wszedl po nich i poszedl odcinek na murze stamtad do komnaty, gdzie sie opuszcza most zwodzony. „Musze sie potem jakas stad wydostac” - z ta mysla przecial sznur podtrzymujacy most. Mial juz wyjscie z zamku zalatwione, jednak jeden zolnierz maszerujacy nad nim zdziwil sie, ze most opadl i szedl juz do komnaty, ale Robin go uprzedzil, przebiegl przez mur, po schodach i juz po chwili znajdowal sie kolo studni i lezacego lucznika.
Robin udal sie dalej i juz byl przy bramie, która prowadzi do domu Lorda Godwina. Tej bramy pilnowal jeden pikinier, którego Robin Hood potraktowal piescia tak, az zemdlal. Robin nauczyl sie wlasnie u sir Godwina tak mocno bic piescia.
Przebiegl przez brame, potem przez droge, az doszedl do drzwi. Otworzyl je, ale w tym samym momencie zauwazyl go pewien zolnierz patrolujacy zamek tuz nad nim. Od razu ruszyl do ataku. Robin musi sie pospieszyc . Za drzwiami, które otworzyl Robin byly schody na wyzszy poziom murów i ... inny nadbiegajacy straznik. Robin stoczyl z nim szybka bitwe na srodku schodów, poniewaz Robin zatoczyl mieczem takie kolo, ze trafilo zolnierza w sam brzuch. Zolnierz padl na schody i staral sie z nich na sam dól.
Robin pobiegl dalej. Znajdowal sie na murze. Droga byla tylko jedna - na lewo - i tam tez sie udal Robin. Przeszedl przez drzwi, gdzie stal jeden zbrojny i podziwial tarcze ze szczerego zlota. Ta sala w ogóle przypominala jakies miejsce spoczywania zolnierzy. Na szczescie w tej chwili byl tylko on. Robin potraktowal go piescia i on takze zemdlal. Pózniej na lewo bylo kolejne przejscie. Robin przeszedl przez nie. Chwile znajdowal sie na murze, ale juz po chwili wszedl do kolejnej komnaty.
Ta komnata to nic innego jak jadalnia dla Lorda Godwina i kilku rycerzy. Byl tam trzy stoly, w tym jeden ozdobiony bialym obrusem. Z pewnoscia przystosowany dla Lorda. Byl tam takze piecyk, w którym palil sie ogien.
Robin zauwazyl tam jednego czlowieka, ubranego na zielono-pomaranczowe szaty. Ten mezczyzna to nikt inny, tylko Edward, jeden ze sluzacych Godwina. Robin za mlodu dobrze go znal. Prawdopodobnie bedzie on w stanie powiedziec, gdzie mozna znalezc Godwina. Robin podszedl do niego i dopiero teraz zauwazyl, ze Edward ma biale wlosy i biala brode. Ma takze róg na szyi.
-Ach, panie Robinie, czy to pan? - odezwal sie - Tak sie ciesze, ze pana widze! Szeryf oglosil, ze zginal pan podczas krucjaty! Wiec stary Stuteley mial racje. To bylo klamstwo, zeby szeryf mógl przejac pana ziemie! Oznacza to jednak, ze jest pan w wielkim niebezpieczenstwie!
-Mów mi po prostu Robin. Nie pan Robin - zasmial sie Robin - Wiesz moze, gdzie moge znalezc Lorda Godwina?
-Nie, Robin, nie wiem, gdzie jest sir Godwin. Zniknal, a ludzie szeryfa przejeli zamek, aby go odszukac - tak przynajmniej twierdza... Obawiam sie jednak, ze spotkala go jakas krzywda... To moze sie równiez przytrafic tobie, jesli nie opuscisz tego miejsca! Szeryfowi chyba nie spodoba sie fakt, zes powrócil...
-I co ja teraz zrobie? Dokad sie udam? - lamentowal Robin.
-Ja wiem. Prosze sluchac, przekaze wiesci mojemu synowi, który mieszka w wiosce na zachód od zamku. On pomoze ci uciec, Robinie... To wszystko, co moge zrobic. Niestety z zamku musi sie pan wydostac na wlasna reke, Powodzenia, panie Robinie - powiedzial.
Edward udal sie do okna, na parapecie napisal cos na kartce, zagral na rogu dwa razy i w chwile potem przylecial do okna mlody golab. Edward dal mu kartke do pyska i powiedzial: „Do mojego syna!” Golab odlecial.
Robin patrzyl na to z otwartymi ustami.
-No juz! Musisz sie stad jak najszybciej wynosic! - niemal zaryczal Edward.
Robin odwrócil i uslyszal za soba kroki. Kroki czlowieka w stali.
-Uwazaj! - zagrzmial Edward i uciekl.
Robina zauwazyl pewien straznik-pikinier. Rozpoczela sie walka. Pikinier zadawal Robinowi ciosy, ale ten dobrze je sparowal. Po kilku minutach, w czasie nie uwagi zolnierza Robin zadal mu decydujacy cios.
Zaczal biec tedy, skad przyszedl. Po chwili przekroczyl juz brame i jego oczom ukazala sie wieksza brama, wyprowadzajaca z zamku. Robin przebiegl przez nia i przy pomoc mostu zwodzonego, którego wczesniej opuscil dostal sie na wolnosc.
I udal sie na zachód, lub tylko mu sie tak wydawalo, bo nie zauwazyl wioski, tylko czterech zolnierzy, bawiacych sie kosztem jednego wiesniaka. Robin z gniewem ruszyl do ataku na nich. Po chwili wszyscy padli oszolomieni od ran na ziemie. Wiesniak uciekl, a do Robina biegl juz piaty zolnierz tego tez Robin oszolomil. Ten przy sobie mial
w sakwie troche funtów.
Robin pomyslal: „To nie zachód, tylko wschód. Musze sie udac w strone przeciwna.”. I tak tez zrobil.
Gdy przebiegl kolo bramy, zauwazyl most nad rowem. Robin przebiegl na nim, pobiegl chwile dalej i tam zauwazyl kolejnych zolnierzy. Chwile z pierwszym sie bil, ale po chwili padl oszolomiony od uderzenia w glowe rekojescia miecza Robina. Robin kolejnego zolnierza pokonal swoja mocna piescia. Zblizyl sie juz kolejny, rozmawiajacy z jakas dama. Dama wygladala, jakby nie chciala rozmawiac z zolnierzem, ale nie miala wybory. Zolnierz ja do tego zmuszal. Zolnierz zauwazyl go i juz zblizal sie do niego. Rozpoczela sie walka. Dama uciekla. Zolnierz bil sie dobrze, ale i tak padl oszolomiony od ciosów Robina.
Robin na ziemi znalazl opuszczona sakwe z pieniedzmi. Wzial ja. Obok znalazl kilka strzal. Je tez wzial.
Przeszedl odcinek do wysokich krzaków i zobaczyl czterech, rozmawiajacych ze soba zolnierzy. „A moze by tak wykorzystac ich chciwosc?” - pomyslal sobie Robin. Wzial on sakwe z pieniedzmi i rzucil w sam srodek zolnierzy. Wszyscy zaczeli brac pieniadze i bic sie o nie. Robin nie umial sie opanowac ze smiechu. Trzej zolnierze padli nieprzytomni od ciosu najsilniejszego z nich. Robin podszedl do niego i powiedzial:
-Bron sie! - i po minucie walki najsilniejszy z tej czwórki zolnierzy padl na ziemie nie przytomny.
Zabral pieniadze, które Robin wczesniej rzucil i przebiegl przez most, do wioski.
Znajdowalo sie tutaj piec domów. Kazdy mial dach zóltawy od slomy. Przed jednym z nich stala kobieta, ubrana w zólto-zielone szaty. „To pewnie ta, która chciala sie uwolnic od zolnierza, ale ten na to nie pozwalal” - zauwazyl Robin. W drugim domostwie stal mezczyzna, którego wczesniej Robin uwolnil od zlych zolnierzy. Przybiegl on do Robina.
-Dzieki twojej pomocy udalo mi sie uciec moim przesladowcom! - powiedzial uradowany - Nie wiem, jak ci dziekowac... Moment, wiem! Wez ten talizman, Dostalem go od mojej babci. Powiedziala, ze dzieki niemu nawet
z powazna rana unikne smierci. Wez go, ochroni cie przed najgorszym. Ale pamietaj, aby odzyskac sily, którys z twoich przyjaciól bedzie musial przy tobie czuwac. Jezeli bedziesz sam, to ten oto talizman nie zda sie na wiele...
-Dzieki, ale nastepnym razem uwazaj na ludzi szeryfa Nottingham - odpowiedzial Robin.
Robin uzyskal niezwykly amulet. Bardzo sie ucieszyl.
Przed trzecim domem siedzial mezczyzna o brunatnych wlosach i pomaranczowo-zielonej szacie - takiej samej jaka nosi sir Edward. Robin poszedl do niego niesmialo.
-Jestes moze synem Edwarda, slugi Lorda Godwina? - zapytal.
-Tak. Ty zapewne jestes Robin Hood?
-Zgadza sie - zasmial sie Robin.
-Panie Robinie! Otrzymalem wiesci od ojca, przygotowalem juz wszystko, co moze pomóc panu opuscic Lincoln. Ach, co za czasy - westchnal - Podatki sa nie do zniesienia, a ludzie szeryfa szukaja wszelkich sposobów, aby napelnic swoje kieszenie! Jedynie odwazny Stuteley próbowal sie przeciwstawic ich grabieznym planom, ale zostal pojmany i czeka go egzekucja w Nottingham. Tak, to naprawde smutne czasy!
-To Stuteley ma zginac?! - az wrzasnal Robin.
-Niestety tak - westchnal syn Edwarda.
-No to nie mam wyboru - musze go uwolnic!
I pobiegl drózka w strony Nottingham.
Za nim syn Edwarda westchnal:
-Tak, to naprawde smutne czasy!
Robinowi udalo sie opuscic majatek Lincoln, lecz jego sytuacja nie jest wesola. Nie udalo mu sie odnalezc swojego ojca chrzestnego i nie wie, gdzie ma szukac pomocy. Ponadto, mlody czlowiek donosi mu, ze sytuacja jest gorsza, niz sie wydawalo. Szeryf rzadzi zelazna reka, a kazdy, kto mu sie sprzeciwi, zostaje stracony. Tylko niewielka grupa ludzi, dowodzona przez Stuteleya, rzemieslnika, odwazyla sie mu przeciwstawic. Niestety, zostali niedawno pojmani i wkrótce trafia na szubienice. Ludzi ci mogli by pomóc Robinowi. Musi on ich uwolnic.
Jakieś komentarze i głosy w ankiecie mile widziane..
A oto pierwszy rozdział mojego opowiadania.
Rozdzial 1
W poszukiwaniu Lorda Godwina
Mlody Robin z Locksley wiele lat temu porzucil swoje ukochane ziemie, aby razem z królem Ryszardem Lwie Serce wziac udzial w krucjatach. Po powrocie okazalo sie, ze koniec wypraw nie oznacza konca klopotów, bowiem podczas nieobecnosci Ryszarda wladze przejal jego brat - ksiaze Jan bez Ziemi. Dzieki temu szerokie pole do popisu ma teraz szeryf Nottingham, który bezkarnie wykorzystuje swoje stanowisko, aby nakladac na wiesniaków coraz to wieksze podatki. Robin jednak od razu zorientowal sie, ze nie wszyscy wasale chyla czola przed nowym wladca.
Co gorsza, Robin dowiaduje sie o smierci swojego ojca, Lorda Locksley'a. Smierc Lorda i nieobecnosc Robina wykorzystal podstepny szeryf. Oglosil wszem i wobec, ze wszyscy Locksleyowie nie zyja i w imieniu króla skonfiskowal ich ziemie! Pozbawionemu ojcowizny i okradzionemu z majatku Robinowi nie pozostaje nic innego do zrobienia, jak odwiedzic ojca chrzestnego w Lincoln!
Lincoln! To piekny zamek. Robin spedzil to wiekszosc lat swojej mlodosci. Mieszkal u dobrego przyjaciela swojego ojca, Lorda Godwina, który nauczyl go jak walczyc i poslugiwac sie lukiem. Taki sprzymierzeniec bylby mu obecnie potrzebny. Kiedy Robin dociera do zamku, spotyka go bardzo niemila niespodzianka. W zamku klebia sie ludzie
w barwach szeryfa Nottingham.
Robin musi teraz odnalezc Godwina. Miejmy nadzieje, ze ludzie szeryfa nie rozpoznaja w zakapturzonym mezczyznie Robina!
Robin wszedl do zamku. Znajduje sie teraz w czesci mieszkalnej. Przed soba widzi zolnierza, który spoglada za brame. Syn Lorda Locksley'a powoli podchodzi do niego i uderza z taka sila, ze zolnierz zemdlal.
Na lewo widzi mur oplatany przez galazki i liscie lian. Wspina sie po nich. O dziwo na murze znajduje sie kilka strzal. Robin bierze je. Patrzy przez mur, i widzi tam kilka luczników strzelajacych do celu pod dowództwem jakiegos lysawego sierzanta, który mówi do nich:
-Banda niekompetentnych glupców! Ostrzegam was, nie dostaniecie nic do jedzenia, dopóki nie zobacze strzaly w samym srodku celu. Raz, dwa, do roboty!
Jeden lucznik strzelil strzale tak niezdarnie, ze nie trafil w tarcze z odleglosci dziesieciu kroków. Sierzant zasmial sie. Takich ludzi Robin nienawidzi, wiec, aby zrobic mu na zlosc strzelil w sam srodek tarczy, bo lucznikiem jest bardzo dobrym.
Sierzant na chwile byl rozkojarzony, wiec nie zauwazyl, ze to Robina strzala.
W koncu rzekl:
-Och, co za cudowny strzal! No, na co sie gapicie? Dobra, slowo sie rzeklo - wszyscy do kantyny!
I wszyscy zolnierze wraz z sierzantem udali sie do baru dla zolnierzy.
Robin zszedl po lianach na dól i przeszedl przez brame tam, gdzie lucznicy strzelali do tarcz.
Na chwile przystanal, bo zauwazyl na ziemi sakwe. „Wyglada na pelna” - pomyslal sobie Robin. Wzial ja i w niej znajdowalo sie tam az piec set funtów! Robin bardzo sie ucieszyl.
Przy wejsciu do kantyny zauwazyl zebraka. Podszedl do niego i dal mu dziesiec funtów.
-Jak to sie stalo, ze zostales zebrakiem? - zapytal z politowaniem Robin.
-Zrujnowal mnie jeden gosc. Jak przejdziesz przez ta brame, która tu wszedles beda domy. Wejdz na pierwszy z nich. Tam wejdz po lianach wyzej, na te mala wiezyczke. Beda tam drzwi, a za nimi sypialnia tegoz goscia. Na pewno znajdziesz tam kilkadziesiat funtów.
-Dzieki za wiadomosc! - odparl niesmialo Robin, po czym udal sie za brame.
Znalazl tam pierwszy dom, wszedl na niego po drabinie, pózniej wszedl po pnaczach na mala wiezyczke, o której wspominal zebrak. Na prawo byly drzwi. Mlody Robin przeszedl przez nie i znalazl sypialnie z bardzo bogato ozdobionym lozem. Kolo skrzyni lezala sakwa z pieniedzmi. Wzial ja i wrócil na ziemie przez pnacza, dach i drabine.
Teraz Robin idzie strona przeciwna co do bramy z tarczami. Po swojej prawej stronie, w zagrodzie zauwaza male swinki pijace mleko ze swinki matki. Przed soba widzi plecy jednego lucznika, siedzacego i opierajacego sie o studnie. Robin podchodzi do niego i uderzyl z calej sily piescia w leb, tak mocno, az zolnierz zemdlal. Teraz na lewo znalazl schody na mur. Wszedl po nich i poszedl odcinek na murze stamtad do komnaty, gdzie sie opuszcza most zwodzony. „Musze sie potem jakas stad wydostac” - z ta mysla przecial sznur podtrzymujacy most. Mial juz wyjscie z zamku zalatwione, jednak jeden zolnierz maszerujacy nad nim zdziwil sie, ze most opadl i szedl juz do komnaty, ale Robin go uprzedzil, przebiegl przez mur, po schodach i juz po chwili znajdowal sie kolo studni i lezacego lucznika.
Robin udal sie dalej i juz byl przy bramie, która prowadzi do domu Lorda Godwina. Tej bramy pilnowal jeden pikinier, którego Robin Hood potraktowal piescia tak, az zemdlal. Robin nauczyl sie wlasnie u sir Godwina tak mocno bic piescia.
Przebiegl przez brame, potem przez droge, az doszedl do drzwi. Otworzyl je, ale w tym samym momencie zauwazyl go pewien zolnierz patrolujacy zamek tuz nad nim. Od razu ruszyl do ataku. Robin musi sie pospieszyc . Za drzwiami, które otworzyl Robin byly schody na wyzszy poziom murów i ... inny nadbiegajacy straznik. Robin stoczyl z nim szybka bitwe na srodku schodów, poniewaz Robin zatoczyl mieczem takie kolo, ze trafilo zolnierza w sam brzuch. Zolnierz padl na schody i staral sie z nich na sam dól.
Robin pobiegl dalej. Znajdowal sie na murze. Droga byla tylko jedna - na lewo - i tam tez sie udal Robin. Przeszedl przez drzwi, gdzie stal jeden zbrojny i podziwial tarcze ze szczerego zlota. Ta sala w ogóle przypominala jakies miejsce spoczywania zolnierzy. Na szczescie w tej chwili byl tylko on. Robin potraktowal go piescia i on takze zemdlal. Pózniej na lewo bylo kolejne przejscie. Robin przeszedl przez nie. Chwile znajdowal sie na murze, ale juz po chwili wszedl do kolejnej komnaty.
Ta komnata to nic innego jak jadalnia dla Lorda Godwina i kilku rycerzy. Byl tam trzy stoly, w tym jeden ozdobiony bialym obrusem. Z pewnoscia przystosowany dla Lorda. Byl tam takze piecyk, w którym palil sie ogien.
Robin zauwazyl tam jednego czlowieka, ubranego na zielono-pomaranczowe szaty. Ten mezczyzna to nikt inny, tylko Edward, jeden ze sluzacych Godwina. Robin za mlodu dobrze go znal. Prawdopodobnie bedzie on w stanie powiedziec, gdzie mozna znalezc Godwina. Robin podszedl do niego i dopiero teraz zauwazyl, ze Edward ma biale wlosy i biala brode. Ma takze róg na szyi.
-Ach, panie Robinie, czy to pan? - odezwal sie - Tak sie ciesze, ze pana widze! Szeryf oglosil, ze zginal pan podczas krucjaty! Wiec stary Stuteley mial racje. To bylo klamstwo, zeby szeryf mógl przejac pana ziemie! Oznacza to jednak, ze jest pan w wielkim niebezpieczenstwie!
-Mów mi po prostu Robin. Nie pan Robin - zasmial sie Robin - Wiesz moze, gdzie moge znalezc Lorda Godwina?
-Nie, Robin, nie wiem, gdzie jest sir Godwin. Zniknal, a ludzie szeryfa przejeli zamek, aby go odszukac - tak przynajmniej twierdza... Obawiam sie jednak, ze spotkala go jakas krzywda... To moze sie równiez przytrafic tobie, jesli nie opuscisz tego miejsca! Szeryfowi chyba nie spodoba sie fakt, zes powrócil...
-I co ja teraz zrobie? Dokad sie udam? - lamentowal Robin.
-Ja wiem. Prosze sluchac, przekaze wiesci mojemu synowi, który mieszka w wiosce na zachód od zamku. On pomoze ci uciec, Robinie... To wszystko, co moge zrobic. Niestety z zamku musi sie pan wydostac na wlasna reke, Powodzenia, panie Robinie - powiedzial.
Edward udal sie do okna, na parapecie napisal cos na kartce, zagral na rogu dwa razy i w chwile potem przylecial do okna mlody golab. Edward dal mu kartke do pyska i powiedzial: „Do mojego syna!” Golab odlecial.
Robin patrzyl na to z otwartymi ustami.
-No juz! Musisz sie stad jak najszybciej wynosic! - niemal zaryczal Edward.
Robin odwrócil i uslyszal za soba kroki. Kroki czlowieka w stali.
-Uwazaj! - zagrzmial Edward i uciekl.
Robina zauwazyl pewien straznik-pikinier. Rozpoczela sie walka. Pikinier zadawal Robinowi ciosy, ale ten dobrze je sparowal. Po kilku minutach, w czasie nie uwagi zolnierza Robin zadal mu decydujacy cios.
Zaczal biec tedy, skad przyszedl. Po chwili przekroczyl juz brame i jego oczom ukazala sie wieksza brama, wyprowadzajaca z zamku. Robin przebiegl przez nia i przy pomoc mostu zwodzonego, którego wczesniej opuscil dostal sie na wolnosc.
I udal sie na zachód, lub tylko mu sie tak wydawalo, bo nie zauwazyl wioski, tylko czterech zolnierzy, bawiacych sie kosztem jednego wiesniaka. Robin z gniewem ruszyl do ataku na nich. Po chwili wszyscy padli oszolomieni od ran na ziemie. Wiesniak uciekl, a do Robina biegl juz piaty zolnierz tego tez Robin oszolomil. Ten przy sobie mial
w sakwie troche funtów.
Robin pomyslal: „To nie zachód, tylko wschód. Musze sie udac w strone przeciwna.”. I tak tez zrobil.
Gdy przebiegl kolo bramy, zauwazyl most nad rowem. Robin przebiegl na nim, pobiegl chwile dalej i tam zauwazyl kolejnych zolnierzy. Chwile z pierwszym sie bil, ale po chwili padl oszolomiony od uderzenia w glowe rekojescia miecza Robina. Robin kolejnego zolnierza pokonal swoja mocna piescia. Zblizyl sie juz kolejny, rozmawiajacy z jakas dama. Dama wygladala, jakby nie chciala rozmawiac z zolnierzem, ale nie miala wybory. Zolnierz ja do tego zmuszal. Zolnierz zauwazyl go i juz zblizal sie do niego. Rozpoczela sie walka. Dama uciekla. Zolnierz bil sie dobrze, ale i tak padl oszolomiony od ciosów Robina.
Robin na ziemi znalazl opuszczona sakwe z pieniedzmi. Wzial ja. Obok znalazl kilka strzal. Je tez wzial.
Przeszedl odcinek do wysokich krzaków i zobaczyl czterech, rozmawiajacych ze soba zolnierzy. „A moze by tak wykorzystac ich chciwosc?” - pomyslal sobie Robin. Wzial on sakwe z pieniedzmi i rzucil w sam srodek zolnierzy. Wszyscy zaczeli brac pieniadze i bic sie o nie. Robin nie umial sie opanowac ze smiechu. Trzej zolnierze padli nieprzytomni od ciosu najsilniejszego z nich. Robin podszedl do niego i powiedzial:
-Bron sie! - i po minucie walki najsilniejszy z tej czwórki zolnierzy padl na ziemie nie przytomny.
Zabral pieniadze, które Robin wczesniej rzucil i przebiegl przez most, do wioski.
Znajdowalo sie tutaj piec domów. Kazdy mial dach zóltawy od slomy. Przed jednym z nich stala kobieta, ubrana w zólto-zielone szaty. „To pewnie ta, która chciala sie uwolnic od zolnierza, ale ten na to nie pozwalal” - zauwazyl Robin. W drugim domostwie stal mezczyzna, którego wczesniej Robin uwolnil od zlych zolnierzy. Przybiegl on do Robina.
-Dzieki twojej pomocy udalo mi sie uciec moim przesladowcom! - powiedzial uradowany - Nie wiem, jak ci dziekowac... Moment, wiem! Wez ten talizman, Dostalem go od mojej babci. Powiedziala, ze dzieki niemu nawet
z powazna rana unikne smierci. Wez go, ochroni cie przed najgorszym. Ale pamietaj, aby odzyskac sily, którys z twoich przyjaciól bedzie musial przy tobie czuwac. Jezeli bedziesz sam, to ten oto talizman nie zda sie na wiele...
-Dzieki, ale nastepnym razem uwazaj na ludzi szeryfa Nottingham - odpowiedzial Robin.
Robin uzyskal niezwykly amulet. Bardzo sie ucieszyl.
Przed trzecim domem siedzial mezczyzna o brunatnych wlosach i pomaranczowo-zielonej szacie - takiej samej jaka nosi sir Edward. Robin poszedl do niego niesmialo.
-Jestes moze synem Edwarda, slugi Lorda Godwina? - zapytal.
-Tak. Ty zapewne jestes Robin Hood?
-Zgadza sie - zasmial sie Robin.
-Panie Robinie! Otrzymalem wiesci od ojca, przygotowalem juz wszystko, co moze pomóc panu opuscic Lincoln. Ach, co za czasy - westchnal - Podatki sa nie do zniesienia, a ludzie szeryfa szukaja wszelkich sposobów, aby napelnic swoje kieszenie! Jedynie odwazny Stuteley próbowal sie przeciwstawic ich grabieznym planom, ale zostal pojmany i czeka go egzekucja w Nottingham. Tak, to naprawde smutne czasy!
-To Stuteley ma zginac?! - az wrzasnal Robin.
-Niestety tak - westchnal syn Edwarda.
-No to nie mam wyboru - musze go uwolnic!
I pobiegl drózka w strony Nottingham.
Za nim syn Edwarda westchnal:
-Tak, to naprawde smutne czasy!
Robinowi udalo sie opuscic majatek Lincoln, lecz jego sytuacja nie jest wesola. Nie udalo mu sie odnalezc swojego ojca chrzestnego i nie wie, gdzie ma szukac pomocy. Ponadto, mlody czlowiek donosi mu, ze sytuacja jest gorsza, niz sie wydawalo. Szeryf rzadzi zelazna reka, a kazdy, kto mu sie sprzeciwi, zostaje stracony. Tylko niewielka grupa ludzi, dowodzona przez Stuteleya, rzemieslnika, odwazyla sie mu przeciwstawic. Niestety, zostali niedawno pojmani i wkrótce trafia na szubienice. Ludzi ci mogli by pomóc Robinowi. Musi on ich uwolnic.