Skończyłem i widzę, że nie napisałem recenzji misji nr 5. Bardziej podobała mi się od nr 4, głównie z powodu bardzo dobrze zaprojektowanej i zwięzłej w swej formie posiadłości (garnizonu). Można ponarzekać na keyhunting i niezbyt logiczne zbieranie setek kilogramów złota xD No ale w końcu Thief to Thief. Jak zrezygnujemy z przeszukiwania kibli, to robi się nudno.
W końcu pojawiły się też sensowne motywy magiczne,
choć i tutaj mogę pokręcić nosem, że było ich mało i de facto ograniczyły się do jednej scenki, co akurat wpisuje się w średnią tej kampanii. Co więcej, na początku nas nabrano sugerując, że kopalnia też jest nawiedzona. A to nieprawda.
Bardzo fajny i oryginalny pomysł z tureckim obozem, egzotyka mocno
Fabuła dalej się rozkręca i o ile sam motyw dostania się do więzienia to moim zdaniem bzdura, o tyle późniejsze dzieje mają sens. Dodatkowym kolorytem są motywy ze zdradzoną żoną oraz fałszywą gwiazdą.
Nie będę rozpisywał się nad Katelyn wyrywającą deski ze ściany gołymi rękami, bo to też taki standard tej gry xD
Misja nr 6, czyli Fallen.
Wielki finał,
► Pokaż Spoiler
nareszcie można zdjąć maski i pokazać zmumifikowaną/lekko nieświeżą lub po prostu ukrytą pod toną makijażu twarz nieumarłej Elżbiety. Wszystkie hamulce puszczają, nie ma zasad, liczy się tylko romantyczna zemsta skrzywdzonej kobiety.
Dostajemy cały pakiet super gadżetów, które są potężnymi broniami, dają niewidzialność nielimitowaną ilość razy, a także oczywiście standardowe rzeczy jak miecz czy pałkę (tym razem pogrzebacz). Jak ktoś chce, to może przebiec całą misję i rżnąć niewinnych dookoła... albo aktywując bez przerwy płaszcz niewidzialności ominąć literalnie wszystko i wszystkich. Zatem misja sprzyja lenistwu i de facto jest banalnie prosta. Jest to... relaksujące, tak jak relaksujący jest Quake. Czyli nieco bezmyślny
By nie było, drzwi do utrudniania sobie życia stoją otwarte i nadal możemy bawić się w skradanie i cichą eliminację strażników poprzez ich nokautowanie.
Nieumarła Elżbieta nie posiada za bardzo nadnaturalnych mocy i tylko dali jej jakąś pseudo super siłę, gdyż możemy nosić wszystkie ciała bez wysiłku. Moim zdaniem dość głupie w sytuacji, kiedy nasze ciało jest nadal normalnie śmiertelne i ginie od uderzeń pięścią, oddycha tlenem i do otwierania tandetnych drzwi potrzebuje kluczy. Keyhunting stanowi zatem jedyne wyzwanie tego epizodu... do czasu, aż znajdujemy MASTER KEY, który otwiera nawet skarbiec Sknerusa McKwacza. Wygląda na to, że Sensut naprawdę zaczął się śpieszyć.
Dlatego misja jest z jednej strony bardzo ciekawa i miła, z drugiej czuć, że pod tą grubą warstwą polewy czekoladowej jest zwykłe i średnio dopieczone ciastko.
Trochę wątpliwości budzi stosunek do
lootu. Złoto na tamtym świecie nie jest nam do niczego potrzebne, więc nic dziwnego, że go nie zbieramy, ale nagle okazuje się, że gra jest szybka i właściwie nie trzeba nigdzie się szwendać i zaglądać pod łóżka. Trochę dziwnie pusto robi się na mapie, kiedy drogocenne przedmioty pojawiają się tylko tam, gdzie naprawdę by były, a nie w każdej skrzynce i na półce w spiżarni.
Ale pochwalę dwie rzeczy. Znowu bardzo dobrze przemyślana posiadłość. Sensut powinien być architektem w grach komputerowych.
A dwa, to zwrot fabularny. I tak, wiem. To coś w stylu
Harrego Pottera, gdzie jeden z villainów za pomocą pojedynczej sceny okazuje się największym sojusznikiem i wszystko go rozgrzesza, ale nadal to doceniam.
Ok, tak naprawdę to Thurzo nie był wcale bez grzechu, ale mimo to nadal wybielono go zaawansowanie.
Epilog to króciutkie pożegnanie z bohaterami i jedna wredna skrytka, po której przechodziłem 5 razy bez sukcesu. Potrzebowałem ttlg do pomocy <kołnierz hańby>
Jednak posiadało wybitny klimat. Wracając do ciała Gellerta czułem się jak po magicznym śnie.
Zmęczony, ale prawdziwie wstrząśnięty i pełen przemyśleń. Bardzo mi się spodobała bezpośrednia wiadomość od Elżbiety i nasza nagroda, która niejako spinała fabularnie wszystkie misje. Światło dnia pięknie ogrzewało tekstury mapy, więc tym bardziej klimatycznie idealnie się wczułem w naszego protagonistę, który właśnie zapoznał się z brutalną, ale wciąż baśniową historią.
POSUMOWUJĄC:
W 2012 roku dałem tej misji 6/6 i choć dziś dałbym 5/6, to nie wstydzę się tamtej oceny, gdyż ilość pracy, pomysłów i to uwzględniając kontekst czasowy... no zasługują na to. FMka zestarzała się trochę, tego nie można ukryć. Ale wciąż jest wybitnym przykładem tego, ile miłość i pasji można włożyć w tworzenie niekomercyjnych przygód. Jest wielka, posiada naprawdę miażdżąco dopracowaną i ciekawą fabułę, a także to po prostu profesjonalna thiefowa kampania. Jednak trzeba uczciwie przyznać, że posługuje się też techniką clickbaitu. Jest niejako reklamowana jako mroczna gothic mhokness of darkness, a tak naprawdę motywy tego typu są wątkami pobocznymi w skali:
a) ogółu fabuły, która jest intrygą polityczną
b) gameplay'u, który przypomina klasyczne misje zamkowe bez magii
Wyjątkiem jest misja Fallen, ale i tam nie mamy zbyt wiele mroku, a jedynie trochę... hmmm gadżetów.
Zatem po raz 4 powtórzę, że rozumiem obie strony. Tę rozczarowaną niedostatkiem Diablo, jak i ten w pełni zachwyconej historią. Ja wpisuję się tak w 4/5 w stronę tej zadowolonej.
Poważną wadą FMki jest oprawa dźwiękowa, a mianowicie prawie całkowity brak ambientu. Jest go na serio mało i na przestrzeni danej misji powtarzają się 2-3 motywy. Z drugiej strony nagrano osobne kwestie i głosy dla obu kobiet, a dla Elżbiety to na nawet dwie wersje. Nie ma jednak tego dużo, Ela raz mówi po angielsku, a raz po węgiersku, a Katelyn używa współczesnego języka. Jednak przede wszystkim brak muzyki... ach to mi przeszkadzało. Serio.
Sądzę, że misji nie zaszkodziłoby usunięcie misji Menial Faithfulness (pierwszej Katelyn) i połączenie Blood and Ice z All Souls Day. To ostatnie wymagałoby poważnej zmiany fabuły, jednak zdecydowanie przyspieszyłoby rozgrywkę i pozwoliłoby uniknąć poczucia przerabiania po raz 4 tego samego.
A jak ocenić samą hrabinę? W 2012 roku było mi miło być taką miła panią bez grzechu i czułem się uszlachetniony. Dziś dostrzegam w tym pewne spłycenie charakteru. Miałem nadzieję, że nasza zemsta będzie okazją do zbrukania własnej duszy, a de facto bratamy się z czarnymi mocami tylko po to, aby zabić i tak ciężkiego
skurwysyna. Wiem, że możemy mordować też niewinnych ludzi, ale przecież to nie jest to, co daje satysfakcję w Thiefie i napędza fabułę -_-
Bardzo się cieszę, że to w końcu przeszedłem. Doświadczenie inspirujące! Dzięki, Sensut!
PS: wygląda na to, że uzupełniłem zaległości i zagrałem we wszystkie misje Sensuta!
PS2: dziś śniło mi się, że byłem spokrewniony z Elą xD