Fabularne streszczenia [pomoc]

Wkradnij się tutaj, jeśli chcesz porozmawiać o świecie Thiefa, rozważyć zawiłości fabuły i dowiedzieć się czegoś o mitologii stworzonej na potrzeby gry lub poruszyć podobne kwestie.

Moderator: Spidey

Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Dzięki wielkie :)
Projekt zamarł ale wygląda na to że w wakacje to skończymy :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Nareszcie się doczekałam dalszej część :-D. Nie powiem, rozmowa z opiekunami była nader uprzejma i kulturalna :-D
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Kruk - Cynik który stracił oko nie może zwracać się "Ach panowie, pomóżcie mi" :-) A tak jest bardziej realistycznie...

Zaraz siadam do kolejnej misji...Co prawda nie pamiętam nawet co się w niej działo, ale nic to, wejdę na jakąś solucję i sobie przypomnę
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

DZIWNI SOJUSZNICY

Zwymiotowałem na schodach przed mieszkaniem. Otworzyłem drzwi wytrychami (Klucz miałem głęboko za pazuchą i dużo dłużej zajęłoby wyciągnięcie go), po czym wszedłem do środka. Tam zrzuciłem ubranie i zabrałem się do gruntownego leczenia. Przemyłem oczodół sycząc z bólu, a później zabrałem się za badanie i owijanie suchym bandażem barku oraz torsu, co zajęło mi godzinę. Następnie wyjąłem z szuflady kapciuch z tytoniem, odkorkowałem wino i usiadłem przed oknem. Czekała mnie długa noc rozmyślań...

Zanim wstało słońce, opuściłem dom. W zaistniałej sytuacji musiałem udać się po pomoc do Hamerytów, którzy na pewno znali jakąkolwiek metodę na powstrzymanie Trickstera, i którym jego powstanie zagrażało najbardziej. Miałem tylko nadzieję, że bożek nie dotarł do Sanktuarium pierwszy.

Myliłem się...Po raz kolejny.

Pierwsze ciało znalazłem nieopodal głównych wrót sanktuarium - Strażnik siedział oparty o mur, przypominając w porannym półmroku wór wystawiony przed wejście. Gdy uniosłem jego głowę, zakląłem. W miejscu piersi widniała wielka, karminowa dziura, z której po poruszeniu wyleciał brzęczący rój. Wyjąłem miecz i udałem się w stronę sakralnego budynku...

Wejście było wyłamane. W środku, omijając potłuczone szkło oraz porozbijane figury, zajrzałem do wybebeszonych baraków - Nikogo. Z plecami przy ścianie i ostrzu w dłoni ruszyłem dalej, wiedząc że szanse na spotkanie kogokolwiek żywego są niewielkie - Trickster był tu pierwszy. A sądząc po szybkości ataku i pobojowisku, nie przybył sam.

Tzzt

Jest...

Tzzt

Skończyły się żarty

Tzzt tzzt

Oko za oko...

Miecz Konstantyna z przerażającym sykiem wychynął z mroku dosięgając pełznącą po kaflach modliszkę, jak papier przecinając chitynowy pancerz i w obrotowym tańcu pozbawiając ją życia. Po ścianie natychmiast zsunęły się dwa tłuste pająki, z chrobotem pędząc w stronę zamieszania - Jeden nie zdążył nawet dotknąć podłogi, wypatroszony grotem strzały, drugi zaś przywitał pajęczego boga przecięty na pół skomplikowaną flintą. Taniec śmierci właśnie się rozpoczął...

Biblioteka...Kartki sklejone posoką, połamane półki, poorane pazurami blaty. Pająk. Błysk. Śmierć

Sypialnia kapłana. Wyłamane drzwi. Pęczki pierza wirujące w powietrzu nad rozprutym łóżkiem. Modliszka, silne pchnięcie. Śmierć

Dzwonnica. Przewrócone postumenty, rozbita na kawałki czaszka Yory. Nikogo...A mimo to śmierć...

Śmierć, śmierć, śmierć...Kiedy kres?

Dotarłem do kaplicy. Pomiędzy ławami zauważyłem czerwony kabat, jednak z daleka dało się poznać że ciało było tak zmasakrowane iż podchodzenie nie miało sensu. Z ulgą przyjąłem też fakt, że nie był to kapłan.
Ołtarz był odsunięty, odsłaniając ziejący otwór. Stanąłem nad nim i pociągnąłem nosem – Poczułem pleśń, butwiejące drewno i smród znany mi jeszcze z rezydencji Konstantyna. Szczurołaki...

Gotowyś mieczu? Napiłbyś się?
Napiłbyś się świeżej krwi?

Zsunąłem się w dół po drabinie, lądując bezdźwięcznie na miękkim podłożu. Okrągła jaskinia obrośnięta była zielskiem, czułem jednak lekki powiew co oznaczało że nie jest ślepa.

Z przyległego pomieszczenia wyszedł, stąpając koślawo, szczuroczłek. Uspokojony bezruchem i brakiem intruzów, poruszył lekko ogonem, zachrząkał i podrapał się po kosmatym pośladku. Gdy wychodził, ze ściany po lewej odkleił się niepozorny na pierwszy rzut oka kształt i ruszył za nim. Gdybyś miał problemy z kojarzeniem, drogi czytelniku, podpowiem że był to człowiek bez oka, cholernie wściekły z tego powodu i szukający zemsty...

W kolejnym pomieszczeniu stał inny szczurołak, zapatrzony w jakieś świecidełko które obracał w łapach. Drugi podszedł do niego i stanął obok, potrząsając lekko mieczem. W tym samym momencie, w ciemności za nimi uniosło się inne ostrze...

-Widziałeś coś? – chrapliwie odezwała się istota
-Nii...Nic żywego, nic nie ma
-Dobrze. Zmęczony. Nie móc bronić przejścia...

Ostrze zatrzymało się w powietrzu. Po czym powolutku opuściło się i wślizgnęło do pochwy.

„Co robisz? Szukasz zemsty. Zabij je!”
„Nie. Nie tak...”
„Oszalałeś?! Zabrały ci oko. Oszukały cię!”
„Nie one. To tylko kukiełki”
„Zasługują na śmierć!”
„Nie jestem rzeźnikiem. Jestem złodziejem. Nie zabijam gdy nie muszę. A te stworzenia były kiedyś ludźmi”

Ruszyłem dalej, zostawiając za sobą niewolników Trickstera...

W kolejnej sali nagły błysk przyciągnął moją uwagę. Zaciekawiony, zbliżyłem się do resztek drewnianej ławy – Leżało tam dłuto, tak wyszorowane i zadbane iż pasowało do tego miejsca jak Bafford do biblioteki. Podniosłem je i schowałem do torby, tknięty nagłym uczuciem iż jeszcze może mi się przydać...

Dalsza wędrówka korytarzami była pełna niespodzianek – Poza szczurołakami, pająkami oraz modliszką odkryłem małe pomieszczenia z kryształami, które oczywiście sobie przywłaszczyłem. W pewnym momencie zobaczyłem kamienne schody prowadzące w dół. Jakież było moje zdumienie, gdy w wyrzeźbionym w kształt młota portalu ujrzałem hamerytę.

Widocznie był strażnikiem, bo gdy mnie ujrzał uniósł broń i krzyknął. Za jego plecami ujrzałem siedzących pod ścianami zakonników, z których jak z pękniętego balonu uleciała duma i siła – Wszyscy byli pokrwawieni, owinięci jakimiś brudnymi szmatami. Ktoś klął, ktoś krzyczał podczas zmiany opatrunku, wielu kasłało. Jakiś tkwiący w malignie hameryta wrzeszczał że musi pójść do kaplicy po modlitewnik, co zapewne by uczynił gdyby nie trzech innych przytrzymujących go. Strażnik zbliżył się do portalu:
-To...Ty?! Przyszedłeś...z NIMI?- zacharczał, opierając się rękawicą o kamienną ścianę.
-Nie. Gdzie jest Najwyższy Kapłan?
-Zabrali go – zakonnik zakasłał, przesłaniając usta dłonią. Gdy odjął ją od twarzy, zauważyłem na niej kropelki krwi – Zabrali...Ty mógłbyś nam pomóc... Sprawdzić czy żyje i przyprowadzić go...A jeśli nie...Znaleźć ciało i uratować je przed pohańbieniem...
-Gdzie jest? Muszę go zobaczyć. Trickster wrócił.
-Wiemy...Podwoje zostały otwarte i największy wróg znów kroczy po ziemi. Weź tę mapę i klucz...Nasz brat...Gdzieś tam jest, za metalowymi drzwiami na górze. Śpiesz się.

Schowałem przedmioty do torby i odwróciłem się bez słowa. Wbiegłem z powrotem po schodach. Po lewej zauważyłem żelazne, pokryte nalotem rdzy drzwi. Otworzyłem je kluczem i wślizgnąłem się do środka...

Poruszałem się korytarzami, unikając patrolujących szczuroczłeków, zwłaszcza uważając na tych stojących przy ogniskach. W jednym z pomieszczeń zauważyłem czerwony błysk – W rogu, na dziwnej roślinnej strukturze przypominającej ołtarz, leżał kapłan.
Podpełzłem do niego i przyłożyłem palce do szyi – Żył, choć tętno było ledwo wyczuwalne. Przyjrzałem mu się, nie mogąc pohamować złośliwego uśmiechu na widok dziwacznie skrzywionego, zapewne złamanego przeze mnie niedawno nosa.
„No dobrze dziadku, wychodzimy” – Uważając na stojących za mną przy ogniu szczurołaków, uniosłem lekko jego stare ciało i przerzuciłem sobie przez ramię. Wycofałem się powoli, obserwując uważnie strażników.

Droga powrotna wlokła się w nieskończoność, jednak obyła się bez przykrych niespodzianek, gdyż przy każdym szmerze chowałem się w najgłębszym cieniu. Staruszek nie dawał żadnych znaków życia i w pewnym momencie wystraszyłem się że zwyczajnie zszedł z tego świata. Gdy dotarliśmy do kamiennego portalu ten sam strażnik otworzył szeroko oczy:
-Jego świątobliwość!! Żyje?
-Żyje, ale ledwo...Wpuście mnie!
-Tak, ale żadnych sztuczek, złodzieju. Wystarczająco już wycierpieliśmy
Odrzuciłem z głowy kaptur, odsłaniając ziejącą z oczodołu dziurę.
-No co ty nie powiesz?
Hameryta przy całej swojej bladości zrobił się jeszcze bielszy. Przełknął ślinę.
-Wchodź...
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

:-D:-D:-D Albo mi się wydaje, abo w niektórych momentach zmieniłeś rodzaj narracji :wink: Ogólnie mi się podoba, dwójkę też opiszesz ?:-D
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Spokojnie. niech najpierw skończy T1 :)
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Kruk - Fakt, zmieniłem - Mówiłem gdzieś że po incydencie nasz młody junak trochę spokornieje i tekst będzie bardziej stonowany... Co do dwójki - Jeśli jest ktoś kto będzie chciał to czytać, to oczywiście
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
marek
Garrett
Posty: 4775
Rejestracja: 09 grudnia 2003, 08:52
Lokalizacja: Poznań
Płeć:
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: marek »

Tak dobrze piszesz, że chętnie poczytam 8-) :wink:
ObrazekObrazek
"No one reads books these days"
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Aen pisze:Co do dwójki - Jeśli jest ktoś kto będzie chciał to czytać, to oczywiście
Jak było ustalone. Po robocie Aen'a razem z Caer przygotujemy ładny i czytelny *.pdf ze streszczeniem w formie książki.
Wtedy się zadecyduje czy prosić Aen'a o T2.
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Dziarsky - Niezależnie od podjętej decyzji, w tym temacie będa lądować streszczenia dwójki (piszę z przyjemnością), a czy to wykorzystacie czy nie zależy już od Was
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Prosiłbym o taki tekst z czasów szkolenia Garretta u Keepersów. By wypełnić luke między zwerbowaniem go a pierwszym zadaniem z Berłem. Taki opis zycia wśród opiekunów. Licze na twojąwyobraźnię Aen :)
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Ok, dziś skończę Maw Of Chaos i zacznę Early Days :)
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Czekamy Aen na ostatnie dwa rozdziały :)
Póżniej juz zostanie trochę pracy nad oprawą graficzną i kształtem wydania i premiera.

Teraz w skrócie chciałbym wypisać szczegóły opracowania w punktach a forumowicze niech dodadzą swoje uwagi do tych punktów.

1. Streszczenie będzie miało formę A5 by bardziej przypominało książkę, zeszyt (dla chcących wydrukować i oprawić) niż jakiś duży album.

2. Plik zostanie udostępniony w formacie pdf (Adobe Acrobat) co zachowuje orginalny rozmiar i jakość wydania - wydruk zawsze jednakowy niezależnie od oprogramowania i sprzętu.

3. Rozkład treści następujący:
- Okładka
- Motto-wstęp (te z filmików)
- Early Days (czyli jak Garrett z ulicznego chłopca stał się złodziejem)
- Motto-misja1
- Treść misji1
- Motto misja2
- Treść misji2
- i tak dalej do końca
- Autorzy i podziękowania
- Ewentualna okładka na tył.

4. Wydanie proponujemy z białym tłem + mało kolorowych nagłówków zarówno na okładce jak i w treści. Oszczędzi to drukarki podczas drukowania. Możliwe, że przygotujemy wersję z cemną okładką dla chcących.

5. Treśc jest napisana w pierwszej osobie tak jak widać w treści przygotowaniej przez Aen'a.

6. Wykorzystamy czcionki: Papirus (nagłówki) i Carlton lub jakaś zwykła (treść) - nie zdecydowaliśmy jeszcze.

Czekam na ostateczne uwagi :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Caer »

Nie podoba mi się format A4: trudniej jest rozplanować jakoś sensownie tekst, a ozdobne literki mogą być mało czytelne. Ale o tym już chyba mówiłam... :-D
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Caer pisze:A4
Chyba A5 ?
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Caer »

Ech, wyprzedziłeś mnie. Wczoraj już nie chciało mi się poprawiać i stwierdziłam, że zrobię to dzisiaj, zanim zdążysz odpowiedzieć. Jak widać, nie udało mi się... :-D.

Tak, tak, miałam na myśli A5 oczywiście :).
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Ok, przepraszam za taką obsuwę, ale wyjazdy oraz niemożność wysyłania postów (Dzięki za pomoc Piotr!) uniemożliwiły mi dosłanie ostatniej, poza Early Days, części. Oto ona:

W TRZEWIACH CHAOSU

-Przytrzymajcie go! Połóżcie tutaj! – Jeden z hamerytów komenderował innymi, którzy otoczyli wianuszkiem wciąż nieprzytomnego kapłana, bez ceregieli odpychając mnie na bok. Stanąłem ze skrzyżowanymi rękami pod ścianą, za nic mając sobie nieprzyjazne spojrzenia i ciche przekleństwa wydobywające się z ust pojedynczych zakonników, patrzących na mnie spode łba. Reszta kucnęła nad świątobliwym mężem, przyglądając mu się z zafrasowaniem.
-Podajcie jakiś napój leczniczy! Szybko!
Stałem i patrzyłem na nich, czując się jak mysz wśród głodnych kocurów. Jeden z hamerytów odwrócił się w moją stronę. Był wielki i zarośnięty, a jego policzek szpeciła paskudna blizna. Zazgrzytał zębami po czym splunął mi pod nogi. Nie poruszyłem się.
-To ty jesteś wszystkiemu winien!- ryknął jak ranny tur, robiąc krok do przodu – To przez ciebie Leśny Pan wrócił! Wszedłeś z nim w konszachty, kanałowy szczurze!
Gwar rozgorączkowanych głosów ucichł, wszystkie głowy uniosły się znad leżącego kapłana i obserwowały całą scenę. Musiało to wyglądać rewelacyjnie – Wielki jak nosorożec, napęczniały gniewem wojownik, a naprzeciw niego chudy złodziej. Jeden z zakonników uniósł się z kolan i położył rękę na ramieniu rozjuszonego agresora.
-Ostaw, Yorick. Mamy ważniejsze sprawy na głowach – bąknął – Stało się. Chodź tu i pomóż...
-NIE! – Hameryta zrzucił dłoń z naramiennika jakby to były ptasie odchody i w dwóch podskokach znalazł się przy mnie. Poczułem jak moje stopy odrywają się od ziemi, gdy wielkie pokryte żelazem łapy chwyciły mnie za poły płaszcza i uniosły do góry – Gdyby nie on, nigdy by do tego nie doszło! Nie rozumiecie!? To złodziej! Śmieć!
Mówiąc to, przyciągnął moją twarz do swojej. Widziałem sklejoną brudem brodę i szramę na policzku. Widziałem jego ból, strach i gniew...Mając kamienną maskę, wpatrywałem się prosto w przekrwione oczy.
-ŚMIEĆ, SŁYSZYSZ GADZIE!? ZABIJĘ CIĘ! UDUSZĘ!
-Ostaw, Yorick – Rzekł inny głos. Takiej barwy i tonu, że hameryta puścił mnie i odwrócił głowę.
Kapłan stał, podtrzymywany lekko przez pomocnych zakonników. Był śnieżnobiały, na jego czole perliły się krople potu. Pomimo wątłej budowy ciała od jego głosu i postawy biła tak wielka moc i energia, że wielu aż wciągnęło słyszalnie powietrze. Najwyższy zakonnik wyswobodził się z rąk swoich braci i zbliżył powoli do mnie. Stałem, nie wiedząc co zrobić.
„Spali mnie...Podpali mnie ognistą kulą za nos” – takie myśli kołatały w mojej głowie. Gdy w końcu stanął przede mną, spojrzałem w czarne, paciorkowate oczy. Zobaczyłem smutek...I nadzieję.
-Chodź, złodzieju. Mamy niewiele czasu, a musimy omówić wiele rzeczy – Odwrócił się i ruszył w głąb korytarza. Poszedłem za nim, widząc jak hameryci rozstępują się przed jego świątobliwością, chyląc z szacunkiem głowy...

W małym, wykutym w skale pokoiku opowiedziałem mu wszystko – Od zdobycia miecz i eskapadę do Starej dzielnicy aż po ujrzenie samego Trickstera. Mówiłem cicho, podczas gdy kapłan siedział na zydlu, wspierając brodę na dwóch wysuniętych palcach. Przy drzwiach tłumili się hameryci, słuchając mojej opowieści. Gdy doszedłem do pochwycenia Oka, któryś krzyknął z niedowierzaniem:
-To niemożliwe! Nikomu nie udałoby się wejść do tego miejsca!
Kapłan uciszył go jednym ruchem ręki. Gdy skończyłem mówić, popadł w krótką zadumę, po czym rzekł:
-Wiem że mnie nie okłamałeś, złodzieju. Muszę przyznać że jesteś jedyną osobą która może cofnąć to, co się stało. Ba, jesteś jedyną osobą która powinna to zrobić z racji na swoją winę. Pomogę ci w dostaniu się do legowiska Trickstera. Leśny Pan pragnie za pomocą Oka przywrócić czas, gdy człowiek był zwierzyną dla otaczającego go mroku. Pokonamy go więc własną bronią...Bracie Markusie?
-Jestem, panie! – z tłumu czerwonych kabatów wyszedł hameryta i skłonił się
-W tych korytarzach znajduje się jeszcze ta stara kuźnia, prawda?
-Tak, panie
-Co z bratem Salomą i Geraldem?
-Polegli, panie
-A młodsi metalurdzy? Czeladnicy?
-Zabici
-No cóż, będziesz więc musiał poradzić sam. W mojej księdze widnieje rycina Oka. Wykonaj dokładną replikę ze szklanym kryształem. Spiesz się, nie mamy dużo czasu.
-Tak panie – Brat Markus skinął głową po czym zniknął w tłumie, który zafalował.
-Co zamierzasz, panie? – spytało paru zakonników. Najwyższy kapłan popatrzył przez chwilę na mnie po czym rzekł głośno
-Dzięki zdolnościom tego człowieka replika wyląduje w barłogu Trickstera na miejscu prawdziwego artefaktu, przez co zachwiana zostanie delikatna struktura rytuału przyzwania, a w konsekwencji porażka Leśnego Pana. Dodatkowo, operując żywiołami – te słowa skierował do mnie – zniszczysz portal, będący wylęgarnią bestii służących bożkowi. Udasz się tam i powstrzymasz go po swojemu. Cicho. Bezdźwięcznie. Bezpiecznie. Godzisz się na to?
Popatrzyłem na jego starą, poznaczoną ciemnymi żyłkami, pergaminową twarz. Przekręciłem głowę, obserwując stłoczonych w wejściu zakonników. Westchnąłem:
-Nie mam wyboru...
-Faktycznie, nie masz. Zjedz coś teraz i odpocznij. Zawołam cię, gdy replika zostanie wykonana, a ja zbiorę siły na tyle by otworzyć bramę do jego świata...

I oto stoję w dziwnej, tęczowo błyszczącej komorze, ze sztucznym klejnotem za pazuchą, nie wiedząc czego się spodziewać przed sobą. Wytężam wzrok w ciemność, słyszę odległe, niepodobne do niczego dźwięki, a ciepłe powietrze przynosi feerię zapachów, od skrajnie nieprzyjemnych po średnio-nieprzyjemne. Czas iść...

Zrobiłem krok do przodu i natychmiast przywarłem plecami do ściany. Z korytarza, oświetlona lekko przez fioletową narośl na skale, wyszła modliszka. Intuicja podpowiadała mi by nie robić hałasu, jednak wiedziałem że jeśli stwór wejdzie do komory i odwróci się, ujrzy mnie w świetle kryształów.

Stawonóg przecisnął się przez wąskie wejście do pomieszczenia, poruszył czułkami i zazgrzytał żuwaczkami. Jego owadzie zmysły nie wykryły zagrożenia. Odwrócił się by opuścić komorę. I w tym momencie spadłem na niego spod kamiennego stropu jak nietoperz, gdzie tkwiłem, zawieszony w szpagacie pomiędzy ścianami. Szybko opadający sztylet, dźwięk padającego chitynowego ciała...i spokój.

Umieściwszy zwłoki w rogu, ostrożnie wyszedłem, wprost do ogromnego, opadającego w dół podziemnego korytarza. Powoli, chowając głowę w ramionach, ruszyłem pod mroczną ścianą uważając na stojące we wnękach inne modliszki, pilnujące przejścia. Minął mnie też rakolud, mieniący się niebieskawą barwą pancerza oraz szczuroczłek. Bezdźwięcznie poruszałem się wzdłuż kamiennych ustępów, obserwując coraz to nowych chitynowych wartowników. Bez problemów minąłem kompleks fioletowych jaskiń, w których z ulgą powitałem leżące gdzieniegdzie kryształy gazowe. Schowałem je bezpiecznie do torby – Kapłan mówił coś o żywiołach i portalu. Mogą się więc przydać...

Dotarłem do dalszej części jaskiń. Roiło się tu od przeróżnych stworów, głównie szczurołaków. W pewnym momencie usłyszałem niedalekie bulgotanie lawy i wszedłem do olbrzymiej kawerny, Stąpając po kamiennych występach i skacząc z głazu na głaz nad jeziorem rozżarzonej magmy, dostałem się do nowego korytarza...

Dziwny zapach, jakby po burzy, połaskotał moje nozdrza. Z pochyłego gruntu wyrastały dziwne, krystaliczne formacje. Podszedłem do jednej z rezerwą. Wydawały z siebie lekki, buczący odgłos, a gdy zbliżyłem dłoń, parę iskier trysnęło, parząc mnie w palce. Zrobiłem krok do tyłu i usłyszałem...kumkanie. Ki diabeł?
Odwróciłem się, widząc niedużego płaza, wpatrzonego we mnie guziczkami czarnych oczu. Istotka poruszyła gardzielą, wydała wysoki świergotliwy dźwięk po czym...skoczyła wprost w kierunku mojej twarzy.
Cofnąłem się odruchowo, czując nagle jak grunt usuwa mi się spod nóg. Uderzyłem boleśnie potylicą w twardą ziemię i rozszerzyłem ze zdumienia oczy gdy okazało się że z dość dużą prędkością zsuwam się w dół. Jeszcze bardziej przeraziłem się, gdy płaz, w połowie skoku, wybuchł z głośnym trzaskiem, a na mojej twarzy wylądowały wnętrzności istoty. Zjeżdżając na plecach, starłem krwawą breję z twarzy i okręciłem się tak, by wylądować na dole nogami. Ze stęknięciem wylądowałem na dole pochylenia, po czym ruszyłem przed siebie.

Jaskinia była podobna do poprzedniej, jednak zamiast wybuchających płazów zauważyłem żywiołaki ognia, krążące niespokojnie po kawernie. Nie miałem ochoty na zabawę, przymocowałem więc kryształy wodne do strzał, po czym z cichym pyknięciem posłałem istoty w niebyt. Środkiem jaskini płynął strumień lawy, który przeskoczyłem, zabierając jednocześnie parę kryształów ognia, leżących na skalnej półce tuż nad gorącą powierzchnią. Minąwszy strumień, spotkałem coś...dziwnego.

Szum wody spowodował nagłe zatrzymanie i ocenienie sytuacji. Zobaczyłem przed sobą wodospad, który...płynął w górę. Nie zastanawiałem się nad bezsensem całej sytuacji, a jako że nie miałem innej drogi, wciągnąłem głęboko powietrze po czym wskoczyłem do zimnej górskiej wody. Prąd uniósł mnie, rzucając jak stateczkami z kory, którymi bawiłem się będąc szczeniakiem. Po krótkiej chwili, która mi, trzymającemu powietrze wydawała się wiecznością, wodospad wypluł mnie wprost do wielkiej, naturalnej kadzi. Odbiłem się stopami od kamiennego dnia po czym wychynąłem na powierzchnię, łapczywie łapiąc powietrze.

W następnej, olbrzymiej jaskini znajdowało się drzewo. Nie takie, jakie widuje się w ogrodach i parkach, ani nawet takie jak to, które widziałem pod domem Konstantyna – To było ogromne, omiatało koroną niewidoczne w mroku sklepienie, a mocarne, przypominające nogi tytana korzenie rozrywały bez trudu kamienne ściany. Wokół krążyło kilku szczuroczłeków, jednak uniknąłem bliskich kontaktów kryjąc się we wnękach. Jedyna droga którą zauważyłem wiodła do środka pnia, skryłem się tam więc. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego – W porośniętym mchem wnętrzu widniały drabiny, po których zacząłem się wspinać, unikając jednocześnie czających się gdzieniegdzie pająków. Na szczycie zauważyłem kolejny dziw – Zrobiony z powłóczystej, migotliwej powłoki mostek. Z lekką obawą wszedłem na niego – Wytrzymał, ba, był jak z granitu...
Szedłem wciąż cholernymi tunelami, w których widniały parzące kryształy. W końcu dotarłem do pierwszego celu – Portalu. Zaczajony za wielkim, chropowatym głazem, obserwowałem jak po drugiej stronie jeziora magmy otwór przesłonięty czerwoną mgłą wypluwa raz po raz lewitujące kokony, w których zwinięte w letargu stwory Konstantyna czekały na wcielenie ich do armii bożka. Obok portalu stała modliszka oraz szczuroczłek. Zdjąłem z ramienia łuk, zrzuciłem z głowy kaptur, cięciwę ozdobiłem strzałą rozpryskową, po czym wypuściłem syczący grot – przewodnika śmierci...

Ha, nie muszę już zamykać jednego oka.

Szczuroczłek dostał prosto poniżej mostka. Lawa przelewała się hałaśliwie pod moimi stopami co uniemożliwiło mi usłyszenie jego wrzasku, nie sądzę jednak by zdążył wydać jakikolwiek dźwięk – Strzała tego typu zazwyczaj wychodziła plecami, w kilku miejscach. Gdy zwalił się na ziemię, modliszka uniosła swój błyszczący łeb i złowiła moją sylwetkę po drugiej stronie. Uniosła do góry przednie ostre kończyny, po czym – Co spowodowało nagły gorący przypływ do mojej twarzy – Rozpostarła wielkie skrzydła których nie uświadczyłem u żadnego poprzedniego okazu i uniosła się nad rozpaloną gładzią, kierując chitynowe ciało wprost w moim kierunku
Sięgnąłem ręką do kołczana, wtedy lecący stwór rzygnął we mnie jakąś ruchliwą chmurą. Był jeszcze dosyć daleko, chmura jednak zaczęła się zbliżać, i to naprawdę szybko. Ujrzałem co to jest – Rój wielkich much.
Przypływ adrenaliny i lekkie ukłucie paniki spowodowały że odskoczyłem niezbyt płynnie do tyłu – Strzały wyleciały się z kołczanu i jak drewniane bierki rozsypały się między głazami.
Kurwa

Nie było czasu na zbieranie – Skoczyłem za mojego przyjaciela – głaz, słysząc zbliżające się brzęczenie – Żywa kula uderzyła w twardą powierzchnię odbijając się od niej i rozpierzchając na wszystkie strony. W tym samym momencie wyciągnąłem miecz i wyskoczyłem zza głazu na spotkanie z nadlatującym stawonogiem.
Istota czekała na mnie – Kucała na krawędzi, błyskając rozpostartymi skrzydłami na których widniały jakieś dziwaczne wzory. Gdy stanąłem naprzeciwko, skrzydła zaczęły drgać z okropnym buczącym dźwiękiem, zaś żuwaczki potwora zaczęły intensywnie klekotać. Uniosłem ostrze:
-Nie wiem na ile jesteś inteligentny, robaczku, ale na twoim miejscu wziąłbym dupę w troki i odleciałbym. I to szybko.
Nie była inteligentna. Szkoda...
Skoczyła na mnie zatrważająco szybko, aż posypały się kamyczki. Uderzyła naraz ostrymi odnóżami – Jedno musnęło płaszcz, drugie zaś – udo. Wrzasnąłem, czując jak tryska krew. Odskoczyłem i spojrzałem na jedną sekundę w setki oczu stawonoga – Ujrzałem niczym nieskrępowaną nienawiść. Śmierć...
Modliszka odbiła się mocnymi kończynami od podłoża i zapikowała w dół, próbując przyszpilić mnie do ziemi. Przeturlałem się w stronę głazu w ostatniej chwili, stwór grzmotnął w kamienie z głośnym sykiem. Szybko się uniósł, ale ja byłem szybszy – Ciąłem z półobrotu, pozbawiając go jednego skrzydła oraz końcówek uniesionych przednich odnóży. Modliszka zakrzyczała, a był to krzyk iście ludzki. Wytrącona z równowagi nagłym szokiem i bólem nie stanowiła zagrożenia – Kopnąłem butem w klekoczące żuwaczki, a gdy odsłonił się w ten sposób tułów – pchnąłem.

Gdy używałem strzał z żywiołami na poszczególnych postumentach wokół odległego portalu powodując jego zniszczenie, niewidoczne dotąd muchy – dzieci pokonanej sfrunęły z ciemności i zaczęły żerować na swojej matce...

Wyczuwałem lekkie drgania, nozdrza zaś wychwyciły zapach jakby po burzy – Gdzieś niedaleko działała magia. Opatrzyłem nogę (na szczęście rana była dość płytka), po czym poszedłem na spotkanie. Z nim.

Wiszące liany pokonałem szybko jak jaszczurka. Już po minucie, leżąc na brzuchu, obserwowałem krążącego w dole Trickstera. Stukając kopytami, chodził pomiędzy postumentami. Na środkowym ujrzałem Oko. Nie ma co czekać.

Zsunąłem się na dół. Szczęśliwie, wokół było wystarczająco cienia by się ukryć. Konstantyn, machając nerwowo wielkim ogonem, poprawiał coś przy jednym z postumentów nie widząc Oka. To była moja szansa – Bezszelestnie przebiegłem przez krąg, chwyciłem prawdziwy klejnot a na jego miejscu ustawiłem szklaną replikę. Wycofałem się w to samo miejsce i kucnąłem. W głowie rozbrzmiał głos:
-Wiedziałem że po mnie wrócisz złodzieju. To nieuniknione...
-Zamknij się – pomyślałem – Nie teraz...
Po kilku sekundach ciszy usłyszałem:
-Jak sobie życzysz...Dupek...
Aż się uśmiechnąłem.

Konstantyn zbliżył się do kolejnego piedestału i ustawił na nim jakiś przedmiot. Zbliżając się do środkowego, najważniejszego, uniósł wzrok i napotkał ciemność, w której siedziałem. Uśmiechnąłem się złośliwie i pokazałem środkowy palec – Nie mógł mnie przecież zauważyć.

Wtedy ten skurwiel uniósł szponiastą dłoń, odwzajemnił obelżywy gest i ułożył usta jak do pocałunku.

Nawet nie zdążyłem pomyśleć, gdy z wysuniętej łapy bożka wyleciały lepkie sieci, przygważdżając mnie do ściany. Szarpnąłem się na próżno. Konstantyn, śmiejąc się gardłowo, zbliżył się postukując kopytami. Stanął przede mną górując jak wielka kosmata lalka.
-Myślałeś, że możesz się ukryć w ciemności przede mną?
Potężny cios w twarz – Drań nie używał magii, szponów czy czegoś takiego – zwyczajnie prał mnie kułakami w papę
-Co, złodziejaszku? Myślałeś że możesz ot tak wejść i bez szwanku przerwać mój mroczny projekt
Bach! Potężny cios w żołądek. Nie wytrzymałem i zwymiotowałem gwałtownie. Trickster uśmiechnął się odsuwając w stronę piedestału ze sztucznym Okiem:
-Patrz, śmieciu, bowiem to niebywały zaszczyt a zarazem ostatnie momenty twojego bezowocnego żywota. Nadszedł czas rytuału, a ty będziesz świadkiem nowego porządku! Ciesz się chwilą, bo to co wyjdzie za parę chwil z mojego świata dzięki tym obrządkom zamieni ciebie i całą twoją zasraną rasę w pożywienie!
Mówiąc to, zaczął recytować zaklęcie monotonnym głosem, chodząc od piedestału do piedestału. Kręciło mi się w głowie, żółć oraz krew mieszały się w moich ustach i ściekały po brodzie. Widziałem, jak przedmioty na kamiennych postumentach rozbłysły feerią barw, a Konstantyn stanął przy Oku, uniósł potężne ramiona i krzyknął:
-Otwórz się dla mnie! Dla mnie! Dla mnie!
Wszystko zadrżało, na parę sekund zapanowała cisza, a w tym momencie bożek zrobił taką minę która sprawiła że ból był jak najlepsza pieszczota, a mieszanka smaków w ustach jak najdroższy trunkowy bukiet.

Zrozumiał, że przegrał, że został brutalnie i ostatecznie oszukany.

Piedestał wybuchł przy akompaniamencie oślepiającego białego światła, magiczny strumień spowił Konstantyna który padł bez ruchu na posadzkę. Zamknąłem obolałe oko, szarpiąc się na wszystkie strony. Klejąca substancja trzymała jak konopne sznury, a gdy wszystko wokół zaczęło się walić, zdałem sobie sprawę że umrę.
„Przynajmniej jako pieprzony bohater” – pomyślałem...Po czym straciłem przytomność.

Obudziły mnie ciche rozmowy. Zdałem sobie sprawę że leżę w jednym z pokojów Sanktuarium, obwiązany ciasno bandażami. Nade mną pochylał się Najwyższy:
-Żyjesz, synu?
Uniosłem lekko głowę i syknąłem – Bardziej z obowiązku, bo mówiąc szczerze bolały mnie tylko i wyłącznie mięśnie nóg
-Taa...Jak mnie wydostałeś?
-Portal. I to w samą porę. Udało się, wiesz?
-Chyba...
Przez chwilę milczeliśmy – Ja zapatrzony w białą powałę, on zaś obok łóżka, z brodą opartą na dłoniach i oczami utkwionymi gdzieś w przestrzeni
-I co teraz, hameryto?
-Teraz? Teraz ubierzesz się, boś zdrów już jak rydz, wyjdziesz z tego świętego miejsca i, mam nadzieję, nigdy się już więcej nie spotkamy.
-Hm...Dobry plan, pater. Dobry jak jasna cholera...
Wciągałem koszulę i skórzany kabat. Gdy narzucałem płaszcz, mój wzrok padł na wiszące lustro. Z wrażenia aż otworzyłem usta, widząc zieloną, połyskującą trupio z do niedawna pustego oczodołu źrenicę. Kapłan uśmiechnął się:
-To małe podziękowanie od najlepszych techników zakonu. Widzisz te małe plamki na metalowej gałce? Przyłóż palec...
Zrobiłem jak powiedział – A wtedy zielona źrenica wypełniła cały kąt patrzenia. Odjąłem rękę – I wszystko wróciło do normy.
-No, i co ty na to? – rzekł kapłan, wstając z zydla i otrzepując rękawy – Nie powinienem tego mówić, ale chyba przyda się w twojej profesji, prawda?
-Nawet nie wyobrażasz sobie jak, pater – uśmiechnąłem się paskudnie do swojej nieogolonej twarzy widniejącej na szkle, po czym narzuciłem na ramię torbę i odwróciłem się do drzwi.
-Jeszcze jedno, złodzieju – coś świsnęło i uderzyło mnie w plecy z siłą wielkiego młota. Stęknąłem i rozłożyłem się na ziemi. Błyskawicznie przekręciłem się i szybkim skokiem znalazłem na nogach, dzierżąc w ręku sztylet. Najwyższy uśmiechnął się promiennie:
-Przykazanie mówi „Nie rób drugiemu co tobie nie miłe” oraz "Kochaj swoich bliźnich, dzieci boże", co skwapliwie sączymy w dusze naszych braci. Ale musiałem to zrobić – W końcu złamałeś mi nos, sukinsynu.
Śmiał się gdy wychodziłem. Ja też próbowałem, ale plecy bolały nieznośnie...

Na zewnątrz panował mróz. Wciągnąłem kłujące powietrze i poprzez obłoczki pary obserwowałem gwiazdy. Bogowie, dawno tego nie robiłem. Stałem tak, ciesząc się chwilą która właśnie nadeszła, w swoisty sposób odpoczywając na zimnie. Wtedy poczułem ich obecność. Nie odwracając się, zadałem pytanie, które już raz tego samego dnia przeszło mi przez usta:
-I co teraz?
Z mroku wyszedł Opiekun, otulony szczelnie płaszczem
-Udało ci się pokonać parę kartek, niepokorny...Czyny te, jakkolwiek ważne dla świata, a zwłaszcza dla twojego ego, są tylko kroplą w zalewie następstw i przepowiedni które spełnią się po śmierci Trickstera. Nadchodzi nowa era, złodzieju. Równowaga nie została całkowicie zachowana, powiem więcej – została rozdarta na strzępy...
-Czyli nie zostałem bohaterem?
-Wiedz – Opiekun udał że nie słyszy ironii w moim głosie – że twój wkład w utrzymanie balansu nie zakończył się z dzisiejszym dniem. Nadchodzi era metalu, podczas której spełnią się kolejne proroctwa. Wtenczas przeznaczenie znów upomni się o ciebie, a ty...
-A ja podążę swoją własną ścieżką i zrobię to, co będę uważał za słuszne – powiedziałem spokojnie i odwróciłem się. Ruszyłem w stronę domu, zostawiając za sobą czarnego, nieruchomego jak posąg rozmówcę.

Szedłem przez Miasto, ciesząc się chrupiącym dźwiękiem rozgniatanego śniegu pod podeszwami, bladym księżycem na niebie, tym że w końcu się wyśpię, ba, nawet wrzaski pijanego strażnika na podmurzu, obrzucającego obelgami kobiety będące członkiniami rodziny jakiegoś „Hofenmeiera” miały swój urok.

Miał rację. Coś się kończy, a coś zaczyna...

Co ma być to będzie. W tym momencie cieszyłem się światem który mnie otaczał.




Cholera, co oni tam budują?
Ostatnio zmieniony 16 sierpnia 2005, 17:24 przez Aen, łącznie zmieniany 2 razy.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Cudo. Masz całusa ode mnie Aen :-)
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Wrrr :oops: :twisted:

Dziś zabieram się za ten Early Days...Coś trzeba będzie wymyślić żebyście się robaczki nie nudziły
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Ostatnia (A może raczej pierwsza) historia o losach złodzieja:

PIERWSZE WYJŚCIE Z MROKU

Z niedużej, wybitej w ścianie dziury dobiegło chrobotanie, świadczące o posiadaniu mieszkańca. Po paru sekundach wysunął się zeń mały, ruchliwy nosek, a czarne guziczki ślepek omiotły trwożliwie cały pokój zniszczonej, zapomnianej kamienicy w Dayport. Nie wyczuwając zagrożenia, stworzonko wyszło w kierunku leżących na zakurzonych deskach okruchów, usiadło na tylnich łapkach i zaczęło je prędko konsumować.
-Mam cię...- szepnąłem do siebie, schowany za przewróconym, rozbitym blatem stołu. W odpowiedniej chwili skoczyłem jak kot, przygważdżając zwierzątko do ziemi z siłą powodującą wyrzucenie pyłu spomiędzy desek na sążeń. Sapiąc, chwyciłem piszczącego przeraźliwie gryzonia za długi, nagi ogon i uniosłem z uśmiechem.

Okruszki pochodziły z chleba podwędzonego o świcie z piekarskiego kramu, gdy tłusta, spocona świnia odwróciła się podczas układania parujących bochnów na nieheblowanych deskach. Teraz na dodatek miałem do niego mięso. A także ogon, który za grosik mogłem opchnąć jakiemuś szarlatanowi od amuletów. Dzień jak co dzień...

Mieszkałem na ulicy od zawsze. Dorastałem wśród obdrapanych budynków, brudu i bruku, robiąc wszystko by przeżyć kolejny dobę. Moi rodzice? Nie wiem kto nimi jest i nie dbam o to...No, może czasem trochę. W każdym bądź razie ulica została moją drugą matką – Srogą, ale nie pozostawiającą złudzeń. Żyłem z tego co mogła mi zaoferować, jednocześnie nie dając mojej osobie łatwych sposobów na zyskanie tychże prezentów. Trening, rozumiecie...

Ile mam lat? Kurwa, sam nie wiem. Jednak nie za dużo – Czasami, szczególnie podczas zimy trzymałem się z bandami innych uliczników i widziałem tam nawet takich, którzy mają już włosy pod nosem. Ja ich nie mam...Ale i tak jestem lepszy od nich wszystkich. Podczas kradzieży sapią i tupią jak burrick na rui, często więc obrywali wszyscy. Dlatego właśnie staram radzić sobie sam – Poza jedzeniem często zwijam sakiewki i błyskotki, a złapali mnie tylko raz. No, może dwa. Ale nie więcej! Jestem cichy i szybki.

Po posiłku wyszedłem przez małe okienko na zrujnowanym podwórzu, mrużąc oczy przed oślepiającym porannym słońcem. Zatupałem bosymi stopami po nierównych kocich łbach i wybiegłem na główną ulicę – Dayport jest dzielnicą biedoty i robotników, nikogo nie dziwi więc mały oberwaniec. Na dodatek był to dzień handlowy, wszędzie więc wędrowali ludzie, przechodzący przez to miejsce w kierunku Market Street. Doskonała pora na łatwy zarobek.

Oparłem się plecami o pozbawioną tynku ścianę i obserwowałem idących. Dwie matrony w dziwacznych czapkach i jeszcze brzydszych ciżmach nie miały pasów, nie uświadczyłem więc sakiewek. Parę błyskotek wyglądało nieśmiało spomiędzy fałd drogich ubrań, jednak widok ubranego na czarno osiłka z krótką pałką za pasem idącego z paniami krok w krok odciągnął mnie od moich zamiarów. Dalej – Hameryta. Do tych ześwirowanych zakonników lepiej nawet nie podchodzić. Stałem więc spokojnie, patrząc na różnokolorową rzekę ludzi. Uniosłem twarz do słońca, poddając się ciepłemu dotykowi jego promieni, jednak kącikiem oka dojrzałem insygnia Straży Miejskiej, wolałem więc zniknąć w chłodniejszym zaułku. Wtedy ktoś puknął mnie w ramię. Obejrzałem się i ujrzałem znajomą, naznaczoną czerwonymi krostami i uśmiechniętą twarz:
-Cześć Smitty!
-Siemasz Garrett! Na łowach?

Garrett...Nie wiem czy tak zostałem nazwany, imię to jednak trwało przy mnie odkąd sięgam pamięcią. Przyjąłem je więc i kazałem tak się tytułować, co czynili znajomi z band. Oraz Smitty.

Był on jednym z nielicznych chłopaków, z którymi znalazłem wspólny język. Jak my wszyscy, został porzucony i karmił się tym co znalazł. Lubię go – Byliśmy w podobnym wieku, nie gadał głupot jak niektórzy i naprawdę nieźle sobie radził w łapaniu dyndających u pasów wielmożów okazji – Kiedyś nawet chcieliśmy zamieszkać i robić wypady razem, we dwójkę. Smitty jednak kochał towarzystwo i trzymał się z bandą Derricka – Nadętego, cholernego szczyla. Mówiłem już, że go lubię?
-Taa- odparłem, odwracając się w stronę kręconych blond krótkich włosów, perkatego nosa oraz niebieskich, modrych oczu – Ale coś posucha dziś, o dziwo
-Boś, durna pało ty, w złym miejscu stanął – zaśmiał się mój rozmówca – Chłopaki z grupy koszą od rana przy wejściu do dzielni. To co tu idzie, już okrojone.
-Aha. No nic to, może jednak na coś trafię
-Jak sobie chcesz. Nie poszedłbyś ze mną na szczury przy kanale? Dają po groszu za ogon...
-Może później, teraz sobie tu postoję. Chcesz ogon? Ze śniadania mi został.
-Pewnie! No to do zobaczenia!
-Trzymaj się

I pobiegł, a ja wróciłem pod ścianę – punkt obserwacyjny.

Stałem, a tłum powoli rozpierzchł się. Ziewnąłem z nudów i już miałem się zbierać, gdy...Zobaczyłem coś dziwnego.

Ulicą szedł zakapturzony mężczyzna. Nie szedł tak jak inni przechodnie – Zwyczajnie przemykał wśród nich, idąc szybko i cicho jak mysz w spichlerzu. Co innego jednak zwróciło moją uwagę- wielka, pękata sakiewka u pasa. Jak banda mogła go nie przyuważyć?

Tym lepiej dla mnie...
Ruszyłem za zagadkowym przechodniem, nie spuszczając go z oczu. Szedł szparko, nawet nie muskając innych którzy, jak na złość, wpadali na mnie ze złowrogim „Won z drogi, gnojku!”. W końcu udało mi się znaleźć jakiś metr od upragnionej zdobyczy. Wyciągnąłem rękę i już ją miałem...

Gdy on odwrócił się i chwycił mój nadgarstek żelaznym uściskiem.

Wiedziałem co teraz będzie – Solidny łomot albo wrzask „Złodziej!”. Szarpnąłem się – bezskutecznie. Nieznajomy nie puszczał. W końcu przemówił, patrząc mi prosto w oczy, cichym, spokojnym głosem:
-Zdolny jesteś. Niełatwo jest zobaczyć Opiekuna, który nie chcę być zauważony
Przestałem się szarpać i spojrzałem na niego przerażony. Świr jakiś czy co? Przyjąłem inną taktykę której się nauczyłem – próbowałem wziąć go na litość:
-Proszę, szanowny panie, puść mnie! Jestem głodny, nie jadłem od paru dni.
-Zapewne – odezwał się po chwili, jakby coś kalkulował – Masz talent chłopcze. Czy chciałbyś nauczyć się jak go wykorzystać?
-Co?
-Pytałem czy chciałbyś uczyć się tego co jest w tobie silne, śpiąc w ciepłym miejscu i jadając regularnie?
Przestraszyłem się nie na żarty – Chłopaki opowiadali mi, jak kiedyś w podobny sposób ktoś przekonał na ulicy Dennisa – jednego z młodszych w bandzie. Wrócił po paru dniach, zapłakany i milczący. Zatruli go czymś chyba, bo przez tydzień krwawił z tyłka. Brzmiało to niezwykle śmiesznie, jednak w tej sytuacji przestało.
-Puszczaj, świrusie! – szarpnąłem się po raz kolejny, ze zdziwieniem czując jak mężczyzna puszcza. Otarłem bolący nadgarstek patrząc jednocześnie w ciemną czeluść kaptura:
-Daję ci szansę, chłopcze. Nie musisz z niej korzystać. Wiedz jednak, że powinieneś – powiedział obcy, po czym obrócił się i ruszył w swoją stronę. Tym samym, szybkim tempem.
Stałem przez chwilę, przestępując z nogi na nogę. Po czym pobiegłem za nim...

-Gdzie jesteśmy? – spytałem, oglądając wielkie, pokryte wężykami rdzy wrota – O co w ogóle chodzi?
-To miejsce zapomniane przez Straż Miejską, zamaskowane przed oczami nieżyczliwych. Właśnie tutaj odbędzie się etap twojego przygotowania i treningu
Popatrzyłem na solidny, okalający budowlę mur, na bramę...I jeszcze raz na mur. Kluczyliśmy uliczkami, nie miałem więc pojęcia gdzie się znajdowałem. O to chyba mu chodziło...
-Treningu do czego?
Człowiek zaśmiał się cicho
-Czy to nie oczywiste? Nauczysz się jak żyć w pokoju z cieniem, ciszą i spokojem, jak być niezauważonym, niesłyszalnym...Nietykalnym. Po to, byś w przyszłości mógł działać w służbie równowagi i opiekować się Miastem. Jako Opiekun.
-Nie rozumiem, panie. Jako...Kto?
-Wszystkiego dowiesz się w środku. Chodźmy...
Poczułem za plecami czyjąś obecność. Odwróciłem się błyskawicznie i zobaczyłem kolejnego, stojącego w cieniu murów człowieka. Mój rozmówca zaśmiał się:
-Zdolny, a niech mnie...Akall, to ja – mówiąc to, podwinął rękaw i pokazał coś na ręce, czego dojrzeć nie mogłem- otwórz bramy.
Wrota bezgłośnie otworzyły się, a ja zostałem ponaglony. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak wielki zwrot w moim życiu miała znaczyć ta chwila...

Wewnątrz stał kolejny zakapturzony człowiek. Hala była obszerna i dosyć mroczna, musiałem aż zamrugać by przyzwyczaić wzrok. Wysokie kolumny upstrzone były paroma pochodniami, widziałem równo oddalone od siebie drzwi. Mężczyzna podszedł do mojego przewodnika, szepnął mu coś do ucha. Ten pokiwał głową i zwrócił się do mnie:
-Tutaj nastąpi moje pożegnanie. Oddaję cię pod opiekę Trevorowi – Będzie twoim trenerem i mentorem. Będzie też na bieżąco przekazywał mi informacje o twoich postępach, Garrett. Gdy wyniki będą zadowalające, przekaże mi ciebie na dalszą naukę. Bywaj!
-Zaraz – rzuciłem w stronę odchodzącej postaci – Skąd wiesz, że nazywam się Garrett?
Przystanął. Tkwił chwilę w miejscu jak czarny stalagmit, po czym odparł:
-Tak mi się przedstawiłeś
-Ja? Nie...Hm...Może...Nieważne. A jak TY się nazywasz?
Stalagmit nie poruszył się. Stał bite dziesięć sekund, zanim odpowiedział:
-Artemus

Trevor zaprowadził mnie do sypialni – Była to podłużna komnata, z jednym niewielkim oknem i szeregiem piętrowych, zbitych z desek łóżek pod ścianami. Gdy wszedłem z nim do środka, głowy siedzących na łóżkach chłopaków uniosły się. Każdy ubrany był w czarne materiałowe spodnie oraz kubrak tego samego koloru. Trener wskazał mi moje łóżko (przy oknie, cudownie...) na którym leżał podobny uniform, po czym rzekł do wszystkich:
-Jesteście tu nowicjatem. Od jutra zaczniecie zajęcia zarówno teoretyczne jak i praktyczne. Możecie czuć się odrobinę niepewni i skrępowani, ale obiecuję wam że za te kilkanaście godzin dowiecie się wszystkiego o tym miejscu, waszych prawach i obowiązkach, bractwie...Jeśli ktoś chce teraz wrócić na ulicę i wygrzebywać odpadki spod wozów i kramów, droga wolna. Później z odwrotem będzie gorzej.
Nikt się nie poruszył, wszyscy wlepiali w niego oczy. Uśmiechnął się:
-Nawet nie wiecie, jak ważną rolę przewidziało dla was przeznaczenie – mówiąc te słowa, wyszedł
Podszedłem do łóżka, nie patrząc na szóstkę lokatorów. Nie znałem żadnego z nich i nie miałem ochoty na poznanie. Przynajmniej nie teraz.
Zdjąłem brudną koszulinę i wzułem kubrak. Gdy przeciągałem go przez głowę, poczułem cios w żołądek. Stęknąłem i cofnąłem się, wciąż owinięty ubraniem, pod ścianę. Jeden z chłopaków, starszy ode mnie wysoki blondyn z wypryskami stał przede mną, masując pierś:
-Paniczyk, co?- rzucił pogardliwie, ukazując zęby, wśród których brakowało dwóch przednich – Nie przywita się z nowymi kolegami?
Rzuciłem okiem na resztę – Byli niewiele ode mnie starsi, siedzieli na łóżkach patrząc na całą scenę przymrużonymi oczyma. Cóż więc mogłem mu odpowiedzieć?
-Pierdol się
Za wolno się uchyliłem i dostałem w bark, który zapulsował bólem. Machnął łapą jeszcze raz, ale tym razem uchyliłem się, chwyciłem go za przegub i kopnąłem w brzuch. Wypróbowanym ciosem pod kolano ściągnąłem go jeszcze niżej, a wtedy uderzyłem otwartą dłonią w wystawiony, czerwony od krost nos.
-Co się tu dzieje?!- do sali wpadł Trevor, zaalarmowany wrzaskiem innych. Stanął w drzwiach, spojrzał na siedzącego na tyłku oponenta krwawiącego obficie z obu dziurek, potem na mnie, potem znów na niego.
-Ty...Greg, tak? Idziesz ze mną, zatamujemy to – wskazał ręką na krwawiącego, który siedział, zbyt jeszcze oszołomiony wynikiem walki- Ty zaś - zerknął na moją twarz, potem na zaciekłe i ponure gęby innych.

-Ty zaś nie będziesz miał tu łatwego życia...

Cholera, miał rację. W nocy dostałem porządny wycisk. Gdy nad ranem przyniesiono wodę oraz jakiś dziwny napój „na odrobaczenie”, umyłem się jak najszybciej, przełknąłem niesmaczną miksturę i wręcz wybiegłem na te tak zwane „zajęcia”, by uniknąć kolejnej fali gniewu. W drodze próbowałem ukryć jakoś rozcięcie i siniaki...

Nie lubiano mnie, oj nie. Za to, że przeciwstawiłem się Gregowi, szefowi tej cholernej grupki, musiałem przetrwać ciągłe podżegania. Ale poza tym było naprawdę ciekawie...

Skrybowie uczyli nas pisać i czytać. W wielkiej sali z ławami spotykali się wszyscy wychowankowie (Było ich naprawdę sporo, jednak nie chciałem kusić losu i mieć z nimi jakikolwiek kontakt), po czym dostawaliśmy kartki i pisaliśmy. A, be, ce, de i tak do usrania. Opowiedziano nam o Opiekunach, a gdy w końcu nauczyliśmy się trudnej sztuki kaligrafii i odczytywania tych wszystkich znaczków na papierze, oddano nam do dyspozycji ubogą bibliotekę nowicjatu. Spędzałem tam większość czasu wolnego, nie mając ochoty na cięgi od mojej szacownej grupy, przez co dowiedziałem się naprawdę sporo o historii Miasta, doktrynach Opiekunów i innych zgrupowań oraz o takich rzeczach jak przepowiednie, strzeżone przez glify sanktuarium (Wedle słów skrybów, mieliśmy się tam przenieść po odbyciu podstawowego szkolenia) czy równowaga pomiędzy Ładem i Chaosem. Powoli zacząłem pojmować gdzie się znajduję...

Pewnego dnia siedziałem w pustej, oświetlonej pochodniami bibliotece i czytałem jakąś ciekawą księgę, gdy stanął nade mną Trevor. Zaczerwieniłem się, próbując ukryć łokciem rycinę, na której jakaś para leżała razem w dość wyuzdanej pozie, on jednak nie zwróciwszy na nią uwagi, siadł obok:
-Masz wielki pociąg do wiedzy, adepcie – stwierdził fakt. Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć, bąknąłem więc coś niezrozumiale
-Taak...Wiedza jest najważniejszą częścią bycia Opiekunem- rzekł zamyślony, opierając brodę na dłoniach – Prawdziwy Opiekun potrafi w odpowiedniej chwili utrzymać balans i równowagę zarówno przy pomocy cichego chodu i mroku jak i szarych komórek. Twoje postępowanie dobrze rokuje...Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Robię to co powiedzieli mi skrybowie i inni trenerzy – bąknąłem – przygotowuję się do roli akolity i wstępu do sanktuarium. Jak reszta adeptów...
-Ty nie jesteś jak reszta adeptów, Garrett.
Siedziałem przez chwilę na zydlu, przetwarzając to co powiedział
-Jak to? Według doktryny moim przeznaczeniem jest...
-Twoje przeznaczenie – przerwał dość obcesowo trener – Jest zbyt trudne, byś teraz je poznawał. Jest pełne ścieżek i błądzenia, bólu i cierpień które w konsekwencji jednak okażą się konieczne do utrzymania równowagi.
Siedzieliśmy przez chwilę. On czekał na moje słowa, a ja układałem sobie wszystko w głowie:
-Czyli...Jestem kimś ważnym dla balansu?
Trevor wstał i bezgłośnie podążył ku drzwiom. Otworzył je...I wtedy obrócił głowę:
-Nawet nie wiesz jak bardzo, chłopcze...
Wyszedł, a ja zostałem wśród książek, uginających się półek, kurzu i zapachu inkaustu...

-Naaaapinać!
Staliśmy w rządku na murawie z łukami w dłoniach, na wewnętrznym dziedzińcu szkoły. Założyłem strzałę na cięciwę, uniosłem broń i napiąłem, słysząc przyjemne trzeszczenie jesionu
-I....Strzaaaaał!
Cięciwy zostały puszczone, rozległ się świst i głuchy odgłos wbijających się grotów. Popatrzyłem na swoją tarczę- Blisko środka, lepiej niż parę tygodni temu. Postęp...
-No dobra, młodziki – darł się z balkonu Trevor – Sięgać do kołczana i jeszcze raz...Naaaaaapinać!


-Parada, finta, parada, finta...Dobrze...Pchnij. Nie, nie tak. Nie całą reką, stracisz równowagę i odsłonisz bok. Powtarzamy. Lepiej, dużo lepiej
-Aaaaaaaa!
-Zaraza...Poćwicz chwilę na manekinie, Garrett. Pójdę zobaczyć co się stało temu tłukowi...Kurwa! Mówiłem, adepcie Bollock, NIE celujemy w twarz! Adepcie Redd, przyłóż to do policzka i chodź ze mną...


-Podwójne salto...Umiesz?
-Ćwiczyłem trochę...Spróbuję
-NIE. Umiesz albo nie umiesz – żadnego próbowania.
-Umiem
-Skacz

-Bardzo dobrze...Teraz przewrót...


-Widzicie, pokój został zacieniony, jednak tam, o, to pod sufitem, to wykrywacz – sprytny hamerycki wynalazek. Jeśli was...hm...zobaczy, zawyje. Dodatkowo, niektóre nawierzchnie są głośne. Musicie przejść na drugą stronę, a tam danymi wam wytrychami otworzyć drzwi. Za nimi czeka niespodzianka. Kto pierwszy? Garrett? Pokaż im jak to się robi, chłopcze...

I tak mijały miesiące...Miesiące walki o byt w nocy i intensywnych treningów umysłowo-cielesnych w dzień. Szło mi bardzo dobrze, co powodowało dodatkową falę zawiści ze strony tych wrednych kutasów, nie przejmowałem się jednak. Ignorowałem wszelkie zaczepki, a jeśli doszło do walki – Bez litości prałem ile wlezie. Ha, i w końcu zaczęły mi rosnąć włosy na brodzie i policzkach!

Pewnej nocy zostaliśmy wypuszczeni grupą mieszkalną na tzw: „Zajęcia praktyczne” bądź „Obłapiankę”, jak zwali to niektórzy trenerzy. Szliśmy w świetle księżyca pustymi ulicami, mając przejść aż do punktu na mapce, nieopodal kanału, w którym mieliśmy znaleźć wskazówki co dalej. Szóstka z Gregiem na czele szła z przodu, ja wolałem trzymać się z tyłu. Dla własnego bezpieczeństwa.

Drużyna nie byłą zbyt ostrożna ani cicha – Na szczęście dla nich na drodze nie było żadnej Straży Miejskiej. W pewnym momencie przystanęli, by zerknąć na mapę. Zaczęli też psioczyć:
-Mam już kurwa dość tych gierek. Rzygam ciągłymi tekstami o równowagach i balansach. Drażni mnie wszystko w tym cholernym więzieniu. A zwłaszcza ten dupek – nie odwracając głowy, Greg wskazał na mnie palcem co, naturalnie, zignorowałem.
- Właśnie – rzucił ogolony na łyso Dan, wyjątkowo wredny typ – Może po prostu porzucimy to gówno i zaczniemy żyć jak królowie?
-Co masz na myśli?
-Jak co? Osiądziemy gdzieś i zaczniemy obrabiać. Najpierw przechodniów, a potem domy. Może świątynie. Kiedyś zajrzałem do katedry hameryckiej. Człowieku, tylu kielichów i złotych pierdółek nigdy żem nie widział!
-Noo, albo grobowce- Podniecił się Oskar, zadziwiające, jeszcze głupszy od Dana – Słyszałem że ze zmarłymi chowają naprawdę cenne błyskotki
-Taa, a słyszałeś, tępy ćwoku, że zmarli często bardzo dobrze pilnują tych skarbów?- uciął Greg – Ale pomysł jest dobry. Albo najemnicy – Z tym co nas nauczono bylibyśmy niezłymi skrytobójcami. Cii...Słyszeliście?
Z zaułka nieopodal dobiegł szmer. Z cienia wyskoczył jakiś chudy łachudra. I natychmiast zaczął uciekać, błyskając piętami. Greg wyjął z cholewy nóż.
-No to, panowie- warknął przez zaciśnięte zęby- możemy poćwiczyć...
Pobiegli za nim, ja również. Nie wiem skąd ten idiota wziął nóż którego na pewno nam nie dano, ale wiedziałem że jeśli zabiją tego człowieka, wdepniemy w niezłe gówno.
-Stój, kretynie!- wrzasnąłem. Wtedy Dan odwrócił się i w uderzył pięścią w mostek. Zacharczałem i upadłem, plaskając tyłkiem w kałużę końskich szczyn. Słyszałem jak z wrzaskiem i śmiechem dopadają bezdomnego, który zaczął przeraźliwie krzyczeć. Gdy wstałem, kopali właśnie leżącego człowieka, który już nie krzyczał. Przepchnąłem się przez nich i spojrzałem na ciało, oświetlone teraz przez księżyc...

Znałem te kręcone blond włosy, zadarty, parchaty nos. Znałem niebieskie oczy, teraz wpatrzone w gwiazdy, których światło było jedyną rzeczą jaka odbijała się w pustych źrenicach. Nie znałem za to szerokiego cięcia pod brodą, cięcia z którego broczyła ciemna krew, wsiąkając pomiędzy kocie łby.

To był Smitty.

-Ładny cios- usłyszałem głos Oskara
-Dzięki – odpowiedział Greg. Wtedy nie wytrzymałem:
-Zabiję cię- szepnąłem. Wszyscy zamilkli. Przywódca tej śmierdzącej grupki zmrużył oczy:
-Bacz co mówisz, bo możesz się mocno minąć z własnymi słowami
-Zabiję cię – Powtórzyłem. Głośniej. Greg uniósł nóż do góry:
-Spróbuj...Długo na to czekałem.
Zaatakował od razu, celując szeroko prosto w gardło. Nie byłem jednak biednym Smittym, z łatwością odskoczyłem. Ponowił cios – znów niecelnie, jednak tym razem szybkim kopniakiem trafiłem w zaciśnięte na rękojeści palce. Herszt bandy zawył i rzucił się na mnie, próbując przygwoździć ciałem. Był większy, ale ja byłem szybszy. Ponowiłem cios, który trafił w nadgarstek, nóż wysunął się z bezwładnej dłoni. Złapałem go w locie i wysunąłem szybko. Greg nie zdążył się zatrzymać...

Gdy upadł, drgając spazmatycznie kończynami, reszta stała jak słupy soli. W końcu ocknęli się, a ja poczułem cios. I jeszcze jeden. I kolejny. Grad kułaków posypał się na mnie. Usłyszałem głos Dana:
-Lecimy po mentorów. Alan, pilnuj tego śmiecia!


Gdy przybyli Opiekunowie, siedziałem w kucki, patrząc niewidzącym wzrokiem na zwłoki przyjaciela. Gdy unieśli mnie, zamknąłem oczy, zwymiotowałem i zemdlałem.

Ocucili mnie w głównej sali. Stał nade mną Trevor. Z niezbyt wesołą miną:
-Zabiłeś innego adepta.
-Zabił mojego przyjaciela
-Prawo jest prawem. Będziesz osądzony.
-Chcesz mnie obić – zrób to. Za mało dziś dostałem
-Zbieraj się.
-Dokąd?
-Do sanktuarium...
Chyba nie udało mi się ukryć bezbrzeżnego zdziwienia na twarzy.

Doprowadzili mnie tam jakimiś podziemnymi korytarzami, czułem zapach pleśni i słyszałem lecącą gdzieś ciurkiem wodę. Oczy miałem zawiązane, więc gdy w końcu ściągnęli mi opaskę, blask pochodni podrażnił mnie.
Znajdowałem się w okrągłym, wielkim pomieszczeniu. Aż do wysokiego sufitu widziałem wnęki, w których stali Opiekunowie. Posadzono mnie na krześle, widziałem czających się w cieniu strażników z kuszami. Przede mną stał zafrasowany Artemus:
-Adepcie Garrett, dokonałeś dziś zbrodniczego czynu – przeciąłeś nić życia innego adepta. Czy miałeś motyw?
-Zabił bez powodu na ulicy bliską mi kiedyś osobę
-Wiemy to, waszych towarzyszy dosięgnie za to kara...Jednak prawo jest prawem. Czym się kierowałeś, sięgając po ostateczny sposób?
-Miał nóż. Gdyby nie na ulicy, zabiłby mnie podczas snu.
-Wiemy, że nie miałeś dobrego kontaktu z współmieszkańcami. Jednak czyn ten zachwiał równowagą bractwa. Nie miałeś prawa.
-Zabiłby mnie, nie słyszysz?- uniosłem głos, na co wielu ukrytych we wnękach Opiekunów zaszumiało.
-Wiemy, że...
-Skoro tak wszystko kurwa...- Strażnicy unieśli kusze do twarzy, pohamowałem się więc i obniżyłem ton- Skoro tak wszystko wiecie, to po co ta cała farsa? Zwyczajnie ukarzcie mnie, obijcie, wrzućcie do karceru, ale skończcie te gadki o równowadze, balansie, czy przeznaczeniu. Dziś przekonałem się ile warta jest ta wasza cała doktryna. Potraficie tylko gadać.
Artemus nie wiedział co powiedzieć, uniósł tylko ręce, po czym od razu je opuścił. Wstałem z krzesła, nie zważając na buczenie z wnęk czy stężałych strażników.
-Mam tego dość. Wyprowadźcie mnie stąd. Na ulicę, gdziekolwiek. Po prostu zniknijcie!
Opiekun patrzył na mnie smutnym spojrzeniem, wzrokiem przystopował podchodzących do mnie wartowników z mieczami w dłoniach.
-Osobiście wskażę ci drogę. Zostaniesz wypuszczony i pójdziesz swoją ścieżką. Wiedz jednak, niepokorny, iż nieraz jeszcze nasze drogi skrzyżują się
-Jasne...Po prostu pokaż mi wyjście.
Wyszedł z sali, ja za nim. Opiekunowie odsuwali się, słyszałem posykiwania i ciche epitety na mój temat. W wielkim, kamiennym wejściu obróciłem się na chwilę i spojrzałem na huczące dosłownie wnęki:
-A was – Zastanowiłem się przez chwilę i powiedziałem najmądrzejszą rzecz jaka przyszła mi do głowy – Pies chędożył...

I oto jestem znów na ulicy. Tym razem jednak nie będę karmił się szczurami i obrabiał płotki. Talent i pobrane nauki spowodują że zostanę najlepszym złodziejem w Mieście i dobrze zarobię na swoje utrzymanie. Znajdę mieszkanie, zasięgnę języków wśród sprzedawców i paserów, kupię sobie sprzęt i będę przyjmował same lukratywne zlecenia. Te najtrudniejsze...

To się musi udać!

Nad ranem, za pieniądze pewnego nieuważnego kapłana, wynająłem mały pokoik na strychu kamienicy nieopodal Shalebridge. Gdy wszedłem do środka i zobaczyłem cztery puste, drewniane ściany, biurko, szafę oraz rozłożony na ziemi koc, po policzku spłynęła mi łza.

W końcu coś własnego...

Cały dzień spędziłem na poszukiwaniu kontaktów. W jednym ze sklepów kupiłem solidną, czarną jak heban pałkę. To będzie musiało mi na razie wystarczyć – Pieniądze na łuk i miecz przyjdą z czasem. Tak samo jak porządne mieszkanie.

Wieczorem wróciłem do pokoju z odrobiną jedzenia i zakupionym obuchem. Usiadłem na kocu, łapczywie pochłonąłem bochenek chleba i parę plastrów suszonej wołowiny, po czym przypiąłem sobie pałkę do pasa – Czas wyruszyć na poszukiwanie miejsc, w których mogą być zleceniodawcy...

Przed wyjściem podszedłem do okna i wyjrzałem. Zbliżała się jesień, wiatr przeciskał się przez wypaczoną okiennicę, po ciemnej ulicy szli ludzie, strażnicy przekrzykiwali się wzajemnie, kupcy darli się jeszcze głośniej składając kramiki, a nad wszystkim górowały latarnie oraz wielkie hameryckie sanktuarium. Miasto...Moja prawdziwa matka.

Zobaczyłem odbicie swojej młodej twarzy w szybie i uśmiechnąłem się.

Znowu wszak pracowałem tak jak lubię – Sam...
Ostatnio zmieniony 21 sierpnia 2005, 12:02 przez Aen, łącznie zmieniany 3 razy.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Arven
Paser
Posty: 183
Rejestracja: 23 marca 2005, 17:42

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Arven »

:ok Aen, mnie bardzo podoba się Twój opis. To spokojnie może być scenariuszem kasowego filmu. A może tak do Hollywood?... :wink:
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Świetny tekst, zresztą wszystkie są świetne.
Teraz czas zebrać to w całość.
ps. dzisiaj już cały dzień sie działem nad flashem audio playera dla serwisu thief i jak moja dziewczyna dowie się, że mam dodatkowe zajęcie w tym temacie to chyba urwie mi wiadomo co :-) . Będę musiał posprzatać i zrobić obiad eh :).
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Caer »

I słusznie! :P:

Uff... oficjalny korpus skończony, biorę się za czytanie "Wczesnych dni". Boję się... ;)
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Aen pisze:Stałem przez chwilę, przestępując z nogi na nogę. Po czym pobiegłem za nim...
To był początek długiej edukacji ... - tak było w filmiku. Może to dodać ?

Aen pisze:-Zabiłeś innego adepta.
-Zabił mojego przyjaciela
-Prawo jest prawem. Będziesz osądzony.
Świetny pomysł, dzięi temu jasno wiadomo czemu Garrett jest samotnikiem.

Aen pisze:wynająłem mały pokoik na strychu kamienicy nieopodal Shalebridge.
Także strzał w dziesiątkę. W Auldale jest takie pomieszczenie na strychu, ciezko sie tam dostać a jest blisko brama Shalebridge.

Świetny cały tekst wstępu. Dużo przekleństw rzuca się w oczy ale to dobrze, wyraża to prostactwo młodego Garrett'a.

Jutro zrobię i przedstawię grafikę do wydania.
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Caer »

Aen pisze:- Twoje przeznaczenie - przerwał dość obcesowo trener - Jest zbyt trudne, byś teraz je poznawał. Jest pełne ścieżek i błądzenia, bólu i cierpień które w konsekwencji jednak okażą się konieczne do utrzymania równowagi.
Może nie powinnam się czepiać, ale... :bigrazz
Tak naprawdę chyba nikt nie zna jego przeznaczenia. Caduca mogła powiedzieć co najwyżej, że odegra znaczącą rolę w przyszłości, ale raczej nic więcej. Przecież jak dochodzi do "brata i zdrajcy", wiadomo, na kim pierwszym skupia się podejrzenie... :-D
Aen pisze:- Parada, flinta, parada, flinta... (...)
O, tego to Ci nie daruję :P:. Flinta, to może być co najwyżej Ewelina. A w świecie Thiefa jako broń pojawia się dopiero w "Grach zespołowych" ;) (kto czytał Maga Codziennego, ten wie :-D).

A. No i nie powinni tak łatwo go wypuścić. Jak dowiadujemy się w TDS,
pierwotnym zamysłem po jego opuszczeniu bractwa było wysłanie za nim Egzekutorów, by... rozwiązali problem i tylko starania Caduki sprawiły, że tak się nie stało

Btw, ciekawe, skąd rekrutują się Opiekunowie. Sami raczej nie zakładają rodzin, jawnego naboru prowadzić nie mogą... :) Nie chce mi się wierzyć, że większość rekrutuje się z "dzieci ulicy". Jak zapewnić sobie ich lojalność? W końcu poświęca się wiele wysiłku w to, by ich wyedukować, nie można potem za każdego zbuntowanego... usunąć. To się nie opłaca ;). Jakieś pomysły?
ODPOWIEDZ