Fabularne streszczenia [pomoc]

Wkradnij się tutaj, jeśli chcesz porozmawiać o świecie Thiefa, rozważyć zawiłości fabuły i dowiedzieć się czegoś o mitologii stworzonej na potrzeby gry lub poruszyć podobne kwestie.

Moderator: Spidey

Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Raczej czymś w rodzaju rozgrzewki :P :-) :wink:
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Awatar użytkownika
Lord_N
Mechanista
Posty: 380
Rejestracja: 06 maja 2004, 11:21
Lokalizacja: Chorzów

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Lord_N »

Dziarsky pisze: Tak oto petli mi się w głowie fabuła. Jeśli brzmi to banalnie i fałszywo to już wiecie czemu prosiłem o stworzenie prawdziwego streszczenia :)
Też jestem za prawdziwym streszczeniem.
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Też jestem za prawdziwym streszczeniem.
Po weekendzie rusze z poczatkiem streszczenia (pierwsza misja T1).
Ciekaw jestem czy Wam będzie się podobało.
Obrazek
Awatar użytkownika
Lord_N
Mechanista
Posty: 380
Rejestracja: 06 maja 2004, 11:21
Lokalizacja: Chorzów

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Lord_N »

Dziarsky pisze:Po weekendzie rusze z poczatkiem streszczenia (pierwsza misja T1).
Jak tam postępy?
:-D
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Chciałem zrobić wstęp w pdf'ie :) -szukałem program.
Znalazłem program - okazało się, że pisze w czym kolwiek i tylko konwertuje na pdf :x
Zmarnowałem duzo wolnego czasu.
Postaram się w tym tygodniu przedstawić próbkę :)
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Ech, nudzę się to i coś skrobnę :)

Miasto spało. Latarnie, uruchomione po zmroku przez mocno podchmielonych już gwardzistów, delikatnie hipnotyzowały zielonkawym, upiornym wręcz światłem. Dla wielu jasność ta była ostoją i zapewnieniem bezpieczeństwa. Nie dla mnie. Jestem złodziejem i światło potrzebne mi jak, pardon, zatrzaski w rzyci.

Przykucnąłem na murku, wciągając łapczywie nocne powietrze. Chłodny wiatr wiał dość mocno, zwiał mi z głowy kaptur, jednak nie przejmowałem się tym na razie. Wpatrywałem się w olbrzymią rezydencję Bafforda. W miejsce, z którego miałem, wedle transakcji, wynieść coś należącego do "najbogatszego skurwysyna w Mieście", jak to krótko, acz treściwie określił mój zleceniodawca. Jego kryształowe, adkrustowane klejnotami berło. Nie powinno być z tym problemu. Zeskoczyłem z murku i wylądowałem na bruku. Czas zacząć...

Główne wejście do rezydencji wychodziło wprost na ulice. Przy zakratowanej bramie stało paru strażników i dość niewyraźnymi głosami rozprawiało o porannej wycieczce do Niedźwiedzich Dołów. Minąłem pilnowaną bramę i ruszyłem w górę ulicy. Minąłem zaśniedziałe klapy wiodące do kanałów bez zainteresowania. Śmierdziało od nich jeszcze bardziej niż na powierzchni, a ja, człek czysty, babrać się w cudzym nie lubię.
Napotkałem jednoosobowy patrol, jednak gwardzista nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, zajęty bębnieniem jelcem miecza w lampy i pogwizdywaniem. Doszedłem na mały placyk i widok sprawił, że na mojej nieogolonej twarzy zagościł uśmiech.

Stała tam studnia zaopatrująca Bafforda w wodę. Grubas nie był w Mieście zbyt lubiany, w obawie przed trucicielami załatwił sobie więc własny dopływ. Dodatkowo, w podobnym strachu przed ekskrementami zawistnej biedoty, postawił wokół ujęcia budkę, a przed wejściem postawił strażnika. Obecnie w niezbyt dobrej, że się tak wyrażę, kondycji. Bez trudu zwędziłem mu klucz i otworzyłem drzwi do kabiny. Zamknąłem je po cichu
i zanurkowałem do studni.
Woda była przeraźliwie zimna. Zbawczy haust powietrza dodał sił. Popłynąłem do przodu, dość wolno z powodu ściągającego w dół, namokniętego płaszcza.
Z góry lały się strumienie wody. Dopłynąłem do miejsca, w którym można było wyjść na brzeg. Wspiąłem się na górę i, przez wielką dziurę w ścianie, dostałem się do posiadłości.

W piwnicy śmierdziało wilgocią i szczurzymi odchodami. Odczekałem chwilę, aż woda wypłynie z mokrych butów, po czym ruszyłem za dwoma strażnikami, którzy rozprawiali inteligentnie w ciasnym korytarzu. Dostałem się do komnat służby, a stamtąd prosto do właściwej części posiadłości.

Zawsze zastanawiałem się, co kieruje bogaczami, by mieszkać w tak wielkich, a zarazem zimnych i zapyziałych korytarzach? Starego Bafforda nieźle musi łupać w kościach. Może od tego dziadyga zrobił się tak podejrzliwy, wewnątrz bowiem krążyło mnóstwo gwardzistów. Rzekłbyś - Strażnik na strażniku, gdyby nie brzmiało to tak dwuznacznie. Przedostałem się do cichu do ogrodu, a stamtąd do korytarza patrolowanego przez kapitana w złotym uniformie. Odciążyłem go od niewygodnego klucza i zszedłem po schodkach, do drzwi po przeciwległych stronach. Miałem mapę, wiedziałem że idę dobrze.

Wewnątrz skuliłem się w ciemnym kącie. Znajdowałem się w obszernej sali wyłożonej kaflami. Wszystkie pochodnie były zapalone, a pod ścianą stał gong. Domyśliłem się, że strażnik stojący przed wejściem do wnęki szukał tylko pretekstu, by sobie porządnie pobębnić. A na to pozwolić nie mogłem.

Wyjąłem z kołczanu kryształ wodny, przywiązany do strzały. Napiąłem łuk i wycelowałem w jedną z pochodni. Z trzaskiem i sykiem przeciwległy kąt zatonął w półmroku. Myślałem, że gwardzista dostanie ataku serca, albo w najlepszym wypadku popuści ze strachu. Wykorzystałem moment przewagi i wyskoczyłem z mroku, uderzając go ćwiekowaną rękawicą w skroń. Hełm zabrzęczał, zapewne tak jak stojący w kącie gong.

Zamroczonego strażnika odciągnąłem w zacieniony kąt. Wyprostowałem się i wkroczyłem do...Sali tronowej. Nie dość że głupi, nielubiany i stary, to jeszcze pretensjonalny. No cóż... Bez berła, leżącego na półeczce obok "tronu" nie będzie już władcą Miasta. "Na sraczyku ci królować, dziadygo" mruknąłem, chowając berło za pazuchą. To samo pomyślałem, opuszczając włości przez boczne wejście
Ostatnio zmieniony 09 maja 2005, 22:41 przez Aen, łącznie zmieniany 1 raz.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Poetycja solucja.
Majstersztyk jakby nie było :)
Świetne:) ale ja myślałem raczej o streszczeniu, średnim strzeszczeniu w ładnej oprawie :)
Używając takiego języka też można przygotować ale streszczenie 8-) .
Bo z tak dokładym opisem urosnie księka na 1000 stron A-4 :).
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Tak napisałem, może Ci się na coś przyda :-D Jeśli chcesz, mogę w podobny sposób (relacja Garretta) opisać reszte misji
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

fajne! Podoba mi się! Napiszesz coś jeszcze? Proszę! :aniol:
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Proszę bardzo :)

WIĘZIENIE CRAGSLEFT

Są chwile w życiu człowieka, kiedy musi, po prostu MUSI sobie poprzeklinać.
Wyjątkowo plugawie i nieprzystojnie, Chwila taka nadeszła, gdy, w doskonałym humorze i z berłem pod pachą, odwiedziłem norę Cutty'ego, mojego pracodawcy, po to tylko by dowiedzieć się, że Młoty zabrały go oraz Basso do Cragsleft. Co oznaczało, że pieniędzy za berło na oczy nie ujrzę...

Szczęśliwie, życzliwi którym brak Cutty'ego również doskwierał, zasugerowali mi żebym odbił tego starego, szczwanego lisa Hamerytom. Dobrze że nie jadłem gdy to usłyszałem, bo nastąpiłoby, że się tak precyzyjnie wyrażę, grande vomit. Ja rozumiem, że uważa się mnie za Mistrza, sam nieskromnie myślę o sobie podobnie, ale, na bogów, wedrzeć się do strzeżonego przez najbardziej fanatycznych religijnych oprawców więzienia i wydrzeć stamtąd dwóch ludzi?....W sumie...Czemu nie?

Nabyłem mapę kompleksu od "zorientowanego". Dorzucił mi gratis buteleczkę święcówki, napominając o plotkach jakoby kopalnie pod więzieniem były nawiedzone. Przyjąłem to, jednak moja mina wyraźnie pokazała mu, gdzie takie plotki może sobie wsadzić. Nawiedzone, psia jego mać, pewnie...

Gdy w końcu stanałem przed wejściem do starego, zalanego żółtą wodą kamieniołomu za Miastem, byłem już nieźle zmęczony przebytą drogą. Złodziej nie może jednak narzekać - Zanurkowałem w zimnej, brudnej jak ladacznice w dokach cieczy...

Gdy płynąłem, coraz bardziej zdawałem sobie sprawę że coś się w kopalni wydarzyło. Tu kilof, tam lampka - Ludzie uciekali, zostawiając za sobą co popadnie. Nie wierzyłem w bzdurne zabobony, jednak dla pewności przełożyłem fiolkę wody święconej z torby do kieszeni. Żwir zachrupotał pod podeszwami butów, gdy mokry znalazłem się w końcu w ciemnej i cichej kopalni.

Bogowie, jaki tu spokój, pomyślałem idąc korytarzami. Jednostajnie drążąca gdzieś w skale kropla, pojękiwania zbutwiałego drewna, uciekający spod nóg żwir odbijający się od resztek torów, po których lata temu jeździły wydobywające węgiel wózki - To jedyne dźwięki, jakie słyszałem...Przez pierwsze kilka metrów. Potem doszło bzyczenie.

Cofnąłem się odruchowo, zakrywając ręką łzawiące od smrodu oczy i nos. Otoczony całunem much, przede mną rozkładał się prawdopodobnie jeden z górników. Ominąłem go jak najszybciej, nawet nie sprawdzając czy nie ma przy sobie jakichś kosztowności. Muchy, wielkie jak konie, zjadłyby mnie niechybnie.

Po chwilowym błądzeniu znalazłem się w obszernej, wykutej w skale kawernie. Dwie wielkie prądnice jednostajnym buczeniem oznajmiały, że nadal działają. Na lewo od nich stał zapełniony węglem wózek, a na środku leżały zwłoki. Szczęśliwie, bez much. Podszedłem do nich...

Od tego dnia zacząłem wierzyć w plotki i zabobony, oraz dorzucać żebraczkom i kwiaciarkom parę groszy do kies. Zwłoki bowiem nie leżały spokojnie jak to zwłokom przystało, gdy dotknąłem ich czubkiem buta. Trup zerwał się na ogołocone z mięsa nogi i z okropnym wizgiem rzucił się na mnie. Myślałem, że serce wyskoczy z piersi i z wrzaskiem przepłynie wpław z powrotem na powierzchnię...

Potknąłem się o wystający głaz widząc jednocześnie, jak truchło z przeraźliwym rzężeniem wprost z nadgniłej krtani kieruje się pokracznie w moją stronę, wyciągając zakrzywione kości palców. Skoczyłem na równe nogi i wyciągnąłem miecz. Jednym płynnym ciosem pozbawiłem truposza ręki, barku oraz chęci do dalszych uciech. Zwalił się na żwir jak wór pszenicy.

Oparłem się o miecz i oddychałem ciężko. Czytałem kiedyś o katakliźmie w Mieście, o chodzących zwłokach pragnących cierpień żywych i takich tam, ale nie dawałem nigdy wiary. Jeśli dalej czekają mnie podobne niespodzianki, to może być ciężko.

Na wyższy poziom dostałem się po resztkach mostu, do których dostałem się poprzez dziurę na prawo od prądnic. W okolicy była winda, ale nie miałem zaufania do stuletnich, zardzewiałych mechanizmów. Narobiłbym wiele hałasu, a to nie pomogłoby mi na pewno. Zwłaszcza, że wyższy poziom również nie spał.

Siedząc w cieniu, obserwowałem jak wokół szybu chodzą żywe trupy, wydając przy tym paskudne, mlaszczące odgłosy. Rozszerzonymi oczami obserwowałem ciągnące się za nimi sznury jelit czy tłumy much, obsiadających pozbawione nosów twarze, z których spozierały martwo białe, pokryte kataraktami oczy. Puste, a zarazem pełne nienawiści do wszystkiego co żywe. Nie licząc much...

Szczęśliwie, wokół było sporo mroku. Udało mi się przedostać przez śmierdzące, wilgotne szyby. W pewnym momencie natknąłem się na pułapkę- szkieleta, którą jakiś dowcipniś ustawił na samym środku korytarza. Ledwo odskoczyłem przed wystrzeloną czaszką, która uderzyła w ścianę za moimi plecami. Słysząc zaalarmowane pojękiwania truposzów, rzuciłem się pędem do przodu.

Gdy usłyszałem głosy żyjących, prawie się ucieszyłem. Dotarłem do zaznaczonej na mapie fabryki, w której Młoty wyrabiały swój oręż...

Jak mysz prześlizgiwałem się pomiędzy tymi ubranymi w czerwone kabaty ideowcami. Nie dziwota - Przeciętny Hameryta to prawie dwumetrowy, szeroki jak szafa byk. Jeśli dodać do tego fanatyzm wpajany przez lata w licznych świątyniach kultu Mistrza Budowniczego oraz ogromny młot w dłoniach, którym każdy z nich potrafił posługiwać się z morderczą skutecznością, każdy zrozumie, że wolałem nie ujawniać swojej obecności.

Dzięki drewnianym podestom dostałem się do pomieszczeń, z sufitu których tkwiły dziwne wykrywacze, a stamtąd do cel więziennych, podzielonych na cztery sektory. W którymś tkwił uwięziony Cutty i Basso. Pytanie tylko, w którym? Strażnicy mówili coś o bloku czwartym...Sprawdźmy to.

"Pamiętaj, nigdy nie daj się złapać...bo wylądujesz w podobnym łajnie" - myślałem, zaglądając do pojedynczych cel. Więzienie było brudne, wilgotne, a odgłosy zza krat dowodziły, że karmili tu nieregularnie, a i wychodków się w celach nie uświadczy. Na balkoniku stał Hameryta - Dostałem się tam, jego samego potraktowałem niepostrzeżenie pałką (Bogowie, jakie cięzkie chłopisko!), a następnie, po ówczesnym sprawdzeniu w dowcipnie przez kogoś zatytułowanym jako "księga gości" woluminie numeru cely z Cuttym, otworzyłem ją mechanizmem.

Wyglądał okropnie. Ledwo trzymał się na nogach, nadtrawiony chorobą. Gdy delikatnie napomknąłem o zapłacie za berło Bafforda, szczwany lis zaczął bełkotać coś o mapie do grobowców Bonehoard i spoczywającym tam skarbie. Nie dokończył. Podtrzymałem go gdy konał...

Mapę, wraz z paroma groszami i resztkami złodzieja, znalazłem w zalanej piwnicy. Odwiedziłem też kwatery kapitańskie, gdzie w sejfie znajdowało się parę kosztowności oraz wskazówki odnośnie tego całego Bonehoard. Basso, po dokonaniu podobnych procedur więziennych, wytargałem nieprzytomnego z bloku trzeciego. Zaczeła się mozolna wędrówka powrotna...

Ominęliśmy (A raczej ja ominąłem, z zalegającym Basso na ramieniu) Młotów stosunkowo łatwo. Gorzej było z kopalnią - Głupio wpakowałem się wprost na dwóch umarlaków w szybie. Instynktownie upuściłem Basso i zakląłem plugawie, słysząc jak bezwładnie upadł na resztki beczek, robiąc potworny hałas. Martwiaki ruszyły w moją stronę. Jednego zarąbałem mieczem. Drugi chwycił mnie za poły płaszcza, zionąc w twarz zgnilizną, więc cięciem od dołu pozbawiłem go słodkich paluszków i głowy. W następnych rzuciłem w panice święconą wodą, nie wierząc za bardzo w jej działanie. Rzeczywistość jednak przekroczyła najśmielsze oczekiwania- Fiolka rozbiła się, opryskując nadgniłych napastników, którzy z potwornym rykiem...wybuchli, zalewając korytarz resztkami zgniłego mięsa i czarną mazią. Chwyciłem Basso i zacząłem biec przed siebie, kątem oka widząc jak nieumarły którego zarąbałem jako pierwszego, powoli podnosi się z ziemi. Tuż przy szybie windy napotkałem kolejnego zombie. Nie bawiąc się w ceregiele, kopnąłem go wprost w klatkę piersiową. Rozbiła się jak stary arbuz, a trup wleciał do szybu. Nie liczyłem ile spadał. Długo.

Wytarłem but i zbiegłem po żwirze na resztki mostu. Najtrudniej było przepchnąć Basso przez podwodny tunel - Gdy w końcu wypłynęliśmy na powierzchnię, przywitałem promienie słońca wrzaskiem radości. Zrzuciłem z siebie Basso i ległem obok, głośno oddychając. "No chłopaczku" - pomyślałem- "Cutty złośliwie umarł, zostawiając Ci sprawę berła na głowie. A przy okazji pralni, którą za mnie opłacisz, bo tego smrodliwego odoru trupów chyba normalnie nie da się sprać". Gdy odpocząłem chwilę, zacząłem cucić nieprzytomnego...
Ostatnio zmieniony 11 maja 2005, 12:12 przez Aen, łącznie zmieniany 2 razy.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Sachmet
Akolita
Posty: 153
Rejestracja: 28 marca 2005, 18:37

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Sachmet »

Fajne! Nie chcę być natrętna jak jakiś niewychowany zombiak, ale... CHCĘ WIĘCEJ!
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

W BONEHOARD

Dwie doby zbierałem informacje na temat tego miejsca. Można było Basso określić wieloma epitetami, jednak na pewno nie był niewdzięcznikiem - umożliwił mi dojścia oraz dość dobrze zaopatrzył. Z zakurzonych ksiąg w małym mieszkanku poleconego przez niego nauczyciela dowiedziałem się, że Bonehoard jest ogromnym kompleksem grobowców najbogatszych rodzin oraz podziemnych korytarzy. Tam właśnie znajdował się wspomniany przez Cutty'ego skarb - Róg Quintusa. Jako meloman nie mogłem przepuścić takiej okazji. Zwłaszcza, że paru paserów już zainteresowało się wspomnianym artefaktem...
Jak już wspomniałem, dostałem do dyspozycji całkiem niezły sprzęt. Strzały linowe, wypuszczające magiczny, wytrzymały sznur po wbiciu w drewnianą powierzchnię na pewno okażą się przydatne w eksploracji grobowców, dołów i innych nieprzyjemnych miejsc. Dodatkowo, nauczony przygodą w kopalni, uzbroiłem się w parę flaszek wody święconej od zaprzyjaźnionego kapłana oraz kryształy ogniowe. Lepiej dmuchać na zimne...

Grobowce znajdowały się na uroczysku, daleko za Miastem. Ze stajen Straży Miejskiej...wypożyczyłem sobie konia, po czym pojechałem w stronę wskazaną przez mapę skopiowaną z jednej z ksiąg. Basso napomknął też o rabusiu Felixie, który z rejzą udał się na łowy do grobowca, oraz o dwóch cennych klejnotach - Sercu oraz Duszy. Warto mieć oczy dookoła głowy.

Gdy dojechałem na miejsce, było już po zmierzchu. Bonehoard z lotu ptaka było kołem ogrodzonym murem, na środku którego znajdowały się małe krypty oraz wejście do głównego grobowca. Wspiąłem się na starożytną ścianę dzięki wiszącym już linom z kotwiczkami (zapewne własność Felixa i znajomych. Trzeba będzie mieć się na baczności) i zeskoczyłem na dół.

Przed głównym wejściem leżał stary, na wpół rozłożony trup. Nawet nie chciałem sprawdzać, czy w Bonehoardzie też nie śpią, więc obszedłem go szerokim łukiem. Wszedłem do środka.

Ostrożnie stąpając po rozsypujących się deskach, doszedłem do wielkiej komnaty. Spojrzałem w dół - Zombie, maleńki jak szmaciana lalka, człapał pokracznie pomiędzy resztkami kamiennych figur. Wbiłem w sufit strzałę linową, po czym przeskoczyłem tuż pod powałą na drugą stronę. Tam zeskoczyłem na dół. Powietrze było ciężkie, wyczuwałem stęchliznę. To nie był dobry znak.

Umarli dobrze bronili swoich skarbów. Pod skrzyniami, stojącymi na piedestałach, często ziały otwory, z których po podniesieniu wieka wystrzeliwał bełt. Za pierwszym razem ledwo uskoczyłem, przeklinając siebie za brak ostrożności. W wielu salach na podłodze leżały też stare zwłoki. Na potwierdzenie teorii rzuciłem z bezpiecznego miejsca w truchło hameryckiego kapłana małym kamykiem. Mający nie żyć umarlak zawarczał wściekle, co utwierdzało w przekonaniu, że zakup wody święconej był dobrym pomysłem. Nigdzie jednak nie dostrzegałem Felixa, co niepokoiło jeszcze bardziej.

W końcu dostałem się do wyżłobionego w skale tunelu. Na jego dnie zalegały butwiejące liście, zewsząd wyrastały fosforyzujące grzyby. Wiedziałem, co rzeźbi tak wytrwale w skale i żywi się takimi ściennymi wyrostkami. Widziałem wiele razy turnieje walk tresowanych Burricków, a kiedyś, jeszcze jako szczeniak wraz z kiloma wychowankami Opiekunów znaleźliśmy nad brzegiem ciało tego wielkiego, jaskiniowego gada. Nigdy jednak nie zetknąłem się z dzikimi osobnikami. Ruszyłem do przodu, ostrożnie stąpając po ściółce.

Pierwszego Burricka napotkałem dość szybko. Krępy gad jak beczka przesuwał się wzdłuż tunelu, co chwilę zniżając łeb jak krowa by rozgrzebać pyskiem pokłady liści. Na szczęście wyminąłem go dosyć łatwo - gdy się odwrócił, zniknąłem w bocznej gałęzi tunelu.

Po drodze minąłem kilka większych pieczar, w których widziałem małe stada tych istot. Żaden mnie jednak nie zauważył ani nie wyczuł. W miarę jak przemierzałem ciemne tunele, coraz wyraźniej dochodził mnie dziwny, jakby buczący, dźwięk...rogu. Ktoś grał? Felix? To by było bez sensu. O co więc chodzi? Zdjęty niepokojem, ledwo zauważyłem że tunel niespodziewanie się kończy by ustąpić miejsca ogromnej krypcie.

W ścianach, aż po sam sufit niknący w mroku tkwiły sarkofagi z piaskowca. Wyrastające zewsząd wielkie kolumny również posiadały w sobie groby. Pomiędzy nimi, w ciemności, zauważyłem ruch. Wiedziałem co to. Po zapachu.

Pierwszy błąd popełniłem dość szybko. Ukryty w cieniu, obserwowałem trzech truposzy, ciągnących niezdarnie nogi, patrolujących nisze z sarkofagami. Gdy jeden przechodził zaledwie metr ode mnie, byłem spokojny- stwór nie miał połowy trzewioczaszki, a z jedynego ocalałego oczodołu świeciła pustka. Brakowało też nosa, nie mógł więc mnie zobaczyć ani wyczuć. A jednak. Gdy mnie mijał, nagle zatrzymał się, a głowa makabrycznie przekręciła się z chrzęstem w moją stronę. Gdy wrzasnął potwornym głosem, ja już wystrzeliłem z mroku. Biegłem ile sił w nogach, słysząc za sobą pochrząkiwania i wrzaski umarlaków.

W panice wbiegłem do szerszej okrągłej sali z odnogami. Za sobą miałem kilkanaście nadgniłych chodzących zwłok, tutaj krążyła jakaś piątka. Pośrodku sali było ocembrowanie, dość wysokie. Nie mając wyjścia, chwyciłem się ustępu i wdrapałem, czując już na sobie resztki dłoni zombie.
Na górze odetchnąłem i spojrzałem w dół. Truposze stały, kierując w moją stronę zmasakrowane przez czas twarze. Kołysały się lekko lub niezdarnie człapały, obijając się jak ślepcy o cembrowinę. Nie było różowo...

Wyjąłem z torby ognisty kryształ. Czułem w dłoniach ciepłe, rozgrzane szkło, pod którym tańczyły języki płynnego ognia. Rzuciłem nim w największą grupę zombie.
Kryształ rozbił się pod ich nogami, wybuchając i wypuszczając przy tym płynne, lepkie strugi. Truposzczaki zakrzyczały nieludzko, ten który stał najbliżej zamienił się w parującą masę ścierwa, reszta, tląc się jak pochodnie, rozbiegła się koślawo po sali. Jeden z nich wpadł na inną grupkę chcących pozbawić mnie krwi zombiaków, podpalił ich wysuszone resztki, po czym upadł skwiercząc. Jeden wielki armageddon. Korzystając z zamieszania, zeskoczyłem z cembrowiny, silnym kopniakiem pozbawiłem pionu stojącego najbliżej zombie i skoczyłem w bok. Wbiegłem po podeście jak mogłem najszybciej, wprost na wyższe poziomy grobowców...

Błąkałem się po pomostach, odwiedzając coraz to nowe sale i zabierając z nich kosztowności. Znalazłem nawet dziurę w ścianie, przez którą mogłem wyjść na powierzchnię po skończonej misji. W pewnym momencie jednak ocalały z masakry żywy trup zaczął mnie ścigać, wyjąc potępieńczo. Wbiegłem do nieodwiedzonego jeszcze pomieszczenia i zobaczyłem, jak w moją stronę mknie ognisty pocisk. Uskoczyłem na bok, gdy uruchomiony mechanizm wypluł z siebie jeszcze jeden, dosłownie rozczłonkowując truposzczaka, który właśnie ukazał się w wejściu. Patrząc na dymiące szczątki, pomyślałem tylko "Chwała pułapkom".

Znalazłem też paru ludzi Felixa. Czarne, wykręcone kształty na ziemi miały poprzegryzane gardła, wyżarte nosy i uszy. Jedyne co mogłem zrobić, to pokropić ich wodą święconą...

Ach, naturalnie udało mi sie zdobyć dwa kryształy - Serce i Duszę. Nie było z tym wielkiego problemu - Wszelkie wskazówki na temat pułapek ochraniających klejnoty oraz ewentualnych niebezpieczeństw udało mi się wyczytać z ksiąg. Co prawda zadziwił mnie szkielet Hameryty, który pojawił się znikąd przy próbie pochwycenia Serca, jednak zanim mnie zauważył, zniknąłem w mroku.

Podążając za dźwiękiem Rogu doszedłem do szerokiej pieczary. Nim się zorientowałem, wyrosło przede mną stado Burricków. Słyszałem o technice zabijania tych gadów poprzez duszenie przeciwnika trującym gazami, wydobywającymi się wprost z ich paszczy, byłem więc przygotowany na straszną śmierć. Gady nie zwróciły na mnie jednak najmniejszej uwagi, stały jedynie pomrukując i kołysząc się w rytm muzyki Rogu. Cudownie...
W pieczarze było wejście do krypty, w której, dzięki drabinom, wspiąłem się prawie pod sam sufit. Tam na piedestale leżał Róg. Naprawdę, piękna rzemieślnicza robota. A najdziwniejsze było to, że wydobywała się z niego muzyka, pomimo braku trębacza. Ale, sami pewnie spytacie, jak coś takiego może zadziwić kogoś, kto przed chwilą podpalił parę chodzących umarlaków, po czym ominął stado dinozaurów?

Przestraszyłem się w momencie, gdy podniosłem Róg z zamiarem zważenia go w dłoni. Momentalnie nastapiła natrętna, straszna wręcz cisza. Stanąłem jak wryty, nasłuchując. Nic, żadnego dźwięku. Żadnej melodii, uspokajającej Burricki. Dmuchnąłem w ustnik - bez skutku. Po prostu pieknie. Schowałem artefakt do torby i zszedłem po drabinkach...

Burricki krążyły po całej pieczarze, nie stały już i nie kołysały się. Gdy mnie zobaczyły, zaświdrowały wręcz przyjaźnie. Na szczeście głupkiem nie jestem i zacząłem szybko biec, unikając mniej przyjaznych żółtych kłębów duszącego, gryzącego gazu który momentalnie spowił pieczarę. Wybiegłem na pomosty i zacząłem zbiegać na dół. Już uśmiechałem się do siebie na myśl o pieniądzach, gdy przede mną wyrosło kilka żywych trupów. Wybitnie niezadowolonych z zakłócenia im spoczynku.
Nie wiem, czy zombie mogą odczuwać jakieś uczucia z racji posiadania śmierdzącej papki zamiast mózgów, jednak te przede mną na pewno doznały uczucia zaskoczenia. Przez kilka sekund wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, po czym czwórka z nich zawyła potępieńczo (Piąty nie posiadał żuchwy oraz żadnej miękkiej tkanki wokół szyi, jestem jednak pewien, że dzielnie próbował potępieńczo zawyć) i ruszyła na mnie. Za sobą słyszałem świergotliwe odgłosy Burricków. Wyciągnąłem miecz gotów bronić swojego życia, stała się jednak rzecz niesłychana - zombie zwyczajnie mnie zignorowali, przeszli obok, zostawiając za sobą jedynie smród. Odwróciłem się. Żywe trupy okrążyły jednego Burricka i rzuciły na niego, atakując zębami, ostrymi palcami bądź resztkami kończyn. Pożerany żywcem gad zakwilił jak ludzkie dziecko. Niestety, altruistą nie jestem - wykorzystując sytuację, zbiegłem na dół. Rzuciłem się w stronę otworu, będącego moją drogą ucieczki, kątem oka zauważając jak wysoko na rampie Burricki roztrącają masywnymi ogonami zombiaków jak pionki szachowe. Przeczołgałem się na świeże powietrze, wspiąłem z powrotem po murku, dobiegłem do przywiązanego konia i galopem oddaliłem się z tego przeklętego, zapomnianego przez bogów miejsca. Ktoś będzie mi musiał sporo za ten trud zapłacić...
Ostatnio zmieniony 10 maja 2005, 19:13 przez Aen, łącznie zmieniany 3 razy.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
steppenwolf
Akolita
Posty: 151
Rejestracja: 03 kwietnia 2005, 21:00
Lokalizacja: centralna Polska

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: steppenwolf »

Przyznam, że talentu to ci nie brakuje 8-)
It is no easy thing to see a Keeper. Especially one who does not wish to be seen.
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Pewnie, że nie! Czekam na dalszą część (mam nadzieję, że nie tylko ja :wink: )
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Maveral »

Z tego co pamiętam to w jednym z czasopism była solucja do Thief'a w formie opowiadania... :wink:
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Mav- Napisałem w podobnej formie solucję do TDS :)

A co do streszczeń w formie historii- To zależy od was, czy mam się zamknąć, czy opisać w podobny sposób wszystkie misje.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Opisz wszystkie!! Oczywiście jeśli tylko Ci się chce :wink: Fajnie się je czyta :-D
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Nie mam pytań.
Opowieści Aen'a mogą być w sam raz na wydanie streszczenia.
Postaram się pokazać jak to by wyglądało w tym tygodniu :)
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

No to jedziemy

ZABÓJCY

Z posłańcem, wyjątkowo mrukliwym i ponurym typem, spotkałem się w bramie przy rynku. Gdy wyciągnąłem Róg z torby, zaświeciły mu się oczy. Oby transakcja przebiegła pomyślnie, jedną rękę trzymałem pod połą płaszcza, prosto na małej, ale jakże skutecznej kuszy. Naturalnie, on zrobił tak samo. Jednak obyło się bez szczękliwych cięciw.

Z pełną sakwą szedłem przez Miasto, pogwizdując lekko. Czyżby w końcu wracał do mnie fart? Wstąpiłem na ciepły (w końcu) posiłek do jednej z gospod niedaleko Auldale, po czym wróciłem do domu i zasnąłem. Wieczorem wyszedłem znowu...na zakupy.
Jestem typem, który nie przepuści dobrej passie. Na cel obrałem sobie nową, wciąż pachnącą świątynię Hamerytów, zbudowaną w centrum. A jako że mogłem się teraz porządnie obkupić w przydatny sprzęt, udałem się przedtem do Farkusa.

Farkus to najdroższy kupiec w Mieście. Wielu złodziei po prostu nie stać na jego, fakt faktem, fenomenalne wyroby. Gdy wszedłem do małego, obskurnego sklepiku, uśmiechnął się obleśnie ukazując rząd złotych zębów w górnej szczęce. Błysnął łysiną oraz wielkimi okularami, po czym zaprosił do targów.

W torbie wylądowały nowiutkie wytrychy, zaś sakwa uszczupliła się nieco. Gdy uścisnąłem mu prawicę, stało się coś niespodziewanego. Do sklepu wraz z szybą wpadł bełt od kuszy. Starzec zacharczał, gdy śmiercionośny pocisk przebił mu pierś, ja sam instynktownie padłem na ziemię, wzbijając spomiędzy desek chmurę kurzu wysoką na sążeń. Skuliłem się, dobywając sztyletu, gdy doszła mnie rozmowa. Bełt przeznaczony był dla mnie, a dwóch skrytobójców właśnie oddalało się, pewnych sukcesu. Nie lubię skrytobójców...A teraz sprawię, że oni przestaną lubić mnie.
Wziąłem parę przedmiotów, jako że Farkusowi już by korzyści nie przyniosły, po czym opuściłem sklepik, widząc w oddali znikające za rogiem dwie ciemne sylwetki. Czas na mały spacer, świątynia Młotów będzie musiała poczekać...

Trzeba przyznać, że napastnicy znali się na swoim fachu. Wiele razy odwracali się, wypatrując ogona. Wiele razy wstrzymywałem oddech z plecami przy ścianie, pewien że mnie dojrzeli. Na szczęście nie spodziewali się kłopotów, więc te pseudo- czujki były zapewne odruchem nabytym. W końcu doprowadzili mnie do posiadłości, na widok której zazgrzytałem aż zębami. Sam pan Ramirez zainteresował się moją osobą? Czas odwzajemnić ciekawość. I pozbawić go sakiewki. Uwielbiam testować swoje umiejętności.

Nie wiecie kim jest Ramirez? Służę wyjaśnieniem. Mówiłem o Baffordzie, że jest zblazowany, pretensjonalny i obrzydliwie bogaty? No więc Ramirez przebija go dziesięciokrotnie. Zazwyczaj unikałem zadań, w których wymieniano jego imię, jednak tym razem nie mogłem tego tak zostawić, wszak jego draby dokonały na mnie zamachu. Gdy zniknęli we wrotach posiadłości, ostrożnie wszedłem do ogrodu (Czerwony żwirek? Bogowie...)

Na murach stali strażnicy, plujący z nudów do mini-fosy i drapiący się leniwie po zadkach. Przemknąłem obok żywopłotu i wszedłem do małego pomieszczenia. Kręcone schody doprowadziły mnie do okna, z którego miałem wprost idealną okazję do skoku na balkon. Tak też zrobiłem. Przetestowałem moje nowe wytrychy - sprawiały się bez zarzutu.

Sypialnia Ramireza sprawiała imponujące wrażenie. Wszędzie walały się złote kieliszki i talerzyki, którymi skwapliwie się zaopiekowałem. Ktoś kiedyś w karczmie powiedział mi, że za kominkiem Ramirez trzyma srebrny pogrzebacz - I proszę, sprawdziło się! Jak tu nie słuchać pijanych?

Posiadłość była ogromna. Czy wszyscy wielmożni mają pewien...kompleks...mniejszości? Odwiedziłem chyba setkę pokoi - A to pokoiki gościnne. A to pokój z obrazami. A to marmurowe łazienki. Oparszywieć można. Na dodatek wszędzie kręcili się strażnicy. Dzięki kradzieży paru kluczy dostałem się na niższe poziomy. Tam, w barakach, spotkałem dwóch znajomych mi już drabów. Ledwo powstrzymałem się przed zdzieleniem ich po głowach pałką.

Podsłuchałem też parę rozmów. Jakieś plotki o nawiedzonych dzielnicach, a także to, że słudzy nie przepadali za "Jego Tłustowatością". Jest chamski, śmierdzący i dobiera się do służek. Dodatkowo, co chwila dźwiękiem gongu daje znać służbie w kuchni, by przyniosła mu posiłek do piwnicy, w której całe dnie przelicza swoje pieniądze. Interesujące. Dostałem się do kuchni i ruszyłem za wbitym w przyciasny kostium sługą, niosącego tacę w trzęsących się dłoniach. Zszedłem za nim do podziemnych korytarzy, i tam właśnie wpadłem na genialny pomysł - Mocnym uderzeniem w kark pozbawiłem go przytomności, chwyciłem tacę by nie narobić hałasu, po czym zaciągnałem ciało do małej spiżarenki z winami. Tam zdjąłem z niego łachy służącego i narzuciłem na własny grzbiet. Minąłem dół z dwoma tłustymi Burrickami (Fanaberie bogaczy nie przestaną mnie zadziwiać, słowo daję) i dotarłem do celi, w której sknerus puszył się swoim bogactwem. Przed wejściem zostawiłem swoją torbę, poprawiłem jeszcze raz strój, i wszedłem do środka.

Bogowie, co za tłusty grzyb. Patrzysz i nie wiesz - żywy czy wypchany. Na dźwięk moich kroków odwrócił nieznacznie głowę od kartki z rachunkami i nie znoszącym sprzeciwu głosem polecił mi postawić tacę obok. Niezwłocznie to zrobiłem, a gdy pochylałem się nad stołem, zręcznym ruchem pozbawiłem go sakiewki. Wyszedłem w ukłonach...i z ogromnym uśmiechem na twarzy. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie uczyniłem.

Wziąłem torbę sprzed wejścia i ruszyłem z powrotem. O dziwo, nikt mnie nie zaczepiał. Dopiero w ogrodzie usłyszałem walenie w gong i głośne wrzaski "ALAAAAAAARM, KURWAAAAAA!" i tym podobne. Wybiegłem z olbrzymiego domostwa, podniosłem pokrywę ściekową i niezauważony wskoczyłem do środka. Z uśmiechem przywitałem odgłosy bezwładnej bieganiny nad moją głową i przeplatane przekleństwami rozkazy. Kanałami też da się wrócić do domu, znam drogę. Ale najpierw się, cholera, przebiorę...
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Hahahaha! Niezłe :ok, pisz, pisz :-D
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

MIECZ

Nieziemsko zmęczony, głodny i śmierdzący kloaką Miasta wróciłem do swojej kamieniczki. Wstyd się przyznać, ale od razu, nie zdejmując nawet butów, ległem na posłaniu i zasnąłem. Dopiero po obudzeniu zająłem się higieną.

Przez dwa dni odpoczywałem. Miałem wystarczającą ilość pieniędzy by przeżyć, zacząłem nawet zastanawiać się nad przeprowadzką, jako że zajmowałem obecne lokum ponad miesiąc - długo jak na złodzieja. Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy przed drzwiami zastałem młodą kobietę w sukni charakterystycznej dla sfer wyższych. Ki diabeł? Zleceniodawca czy ladacznica, opłacona przez życzliwych? Wpuściłem ją do środka, nie wyjmując jednak ostrza z rękawu. Sprawa wyjaśniła się dość szybko...

Victoria, tak bowiem na imię miała kobieta, oznajmiła mi o możliwości niezłego zarobku. Zadanie było trywialne- wkraść się do posiadłości Kontantyna i wynieść z niej cenny miecz. Przyjąłem zlecenie, wymieniając odpowiednią kwotę. Victoria zaś, nie dając się skusić złotym winem L'abrec wprost z piwnic lorda Stentorusa, powiedziała, że wróci za kilka dni, gotowa odebrać miecz. Wyszła, zostawiając mnie z rozmyślaniami.

Konstantyn...Nawet najlepsze ogary z najciemniejszych spelun nie mogły rzec zbyt wiele na jego temat. Plotka głosiła, że był niezwykle bogatym inwestorem i kupcem. Sprowadził się do Miasta niedawno, zajmując olbrzymie domostwo, które na jego zlecenie budowało się od kilku lat, pamiętam to dokładnie. Kto wie, może kwota za miecz nie będzie jedyną, która wyląduje w mojej sakwie?

Budynek obserwowałem kilka dni, notując o której następuje zmiana straży oraz oceniając przypuszczalne drogi patroli wokół posiadłości. Odkryłem też pokrytą dzikim bluszczem część muru, wprost idealną dla kogoś, kto chciałby się dostać do środka. Gdy byłem już gotów, zrobiłem zakupy, poczekałem na zmierzch i jak jaszczurka wspiąłem się po wilgotnej, zarośniętej ścianie.

Zdawałem sobie sprawę, że wchodzenie głównym wejściem to automatyczne samobójstwo. Pomimo nieznajomości strażników Konstantyna (Uwierzcie mi, po kilku latach w moim fachu rozpoznaje się mordy gwardzistów, wypożyczanych tonami ze Straży przez bojących się o życie bogaczy - wie się, jak się nazywają, czy często zaglądają do butelki i któremu przyprawia się rogi...Ci zaś byli mi obcy) byłem pewien, że nie zareagują odpowiednio na zakapturzoną postać. Musiałem więc znaleść inne wejście. Okazja nadarzyła się dość szybko - Obok szerokiego balkonu, wysoko nad głową, tkwiła drewniana belka. Wyciągnąłem z kołczanu strzałę linową i już po chwili byłem na górze. Czas na zwiedzanie...

Światowiec, nie ma co...Na pierwszym poziomie, poza mrowiem strażników, znalazłem mnóstwo ciekawych dywanów i tapet, ozdobionych egzotycznymi ornamentami i znakami, zapewne wprost z krańców świata. Za ciężkie to wszystko było, aby wynieść, więc z bólem serca nie ruszyłem, zadowalając się jedynie złotymi zastawami i mieszkami złota. Przez otwór w suficie jadalni dostałem się niezauważenie na wyższy poziom. Tak dopiero zdałem sobię sprawę, że mam do czynienia...Jeśli nie z dendrofilem, to na pewno obłąkanym.

Powietrze było ciężkie, wypełnione zapachami żywicy, kolendry, spiżu oraz magnolii. Wszędzie latały chmary małych muszek, osiadając na ścianach, które jednak do końca ścianami nie były. Gdy dotknąłem ręką jednej z nich, kolorowej jak tecza, poczułem pod opuszkami palców ciepło i lekkie pulsowanie. To jeszcze nic. W pewnym momencie trafiłem do ogrodu, który wzbudziłby grymas zazdrości na twarzach szanownych profesorów z Instytutu Botanicznego niedaleko ratusza - Wszystko wokół żyło, pod nogami uginała się sprężysta zielona trawa, ściany spowijał bluszcz, w RZECZCE płynącej ukośnie przez salę srebrzyły się małe rybki, a pośrodku rosło...drzewo. Tak wielkie, że w środku możaby urządzić popijawę na kilka osób. Osobiście skojarzyło mi się z, wybaczcie wyrażenie, wzwiedzionym fallusem i po raz kolejny nasunęła mi się myśl o kompleksach bogaczy...

Strażnicy byli niezwykle czujni, jednak dzięki wszędobylskiej mgiełce udawało mi się ich bez problemu omijać. Gdy w końcu wróciłem na wyższy poziom, zacząłem przecierać aż oczy ze zdumienia. Ten człowiek był szalony...to znaczy, pardon, "ekscentryczny", jak zwykło się mawiać na bogaczy. Pomieszczenia z przyklejonymi do sufitu stołami i krzesłami, pokoje zwężające się i kończące miniaturowymi drzwiczkami czy korytarze wyłożone zakręcającymi we wszystkie strony kaflami to tylko niektóre rzeczy, które uświadczyłem. Wszystko to przypominało labirynt pełen pułapek, na końcu którego czekała nagroda. Lepiej żebym szybko ją znalazł, bo inaczej zwariuję w tym miejscu.

Na ostatni poziom dostałem się zielonym, zarośniętym mchem tunelem. Tutaj najbardziej się bałem. Zewsząd dochodził cichy cichot, szmery i szepty. Powietrze było ciężkie, przesycone pyłkami wydzielanymi z dziwnych, lekko falujących roślin. Zakręciło mi się w głowie, a oczy prawie same zamknęły. Nie napiszę, co mówiły mi głosy, bo będziecie się śmiali, a jedyne czego nie toleruję to wozaków i szyderców, jednak były to głosy tak piękne i zgoła bezpieczne...że przyśpieszyłem kroku, byleby tylko wyjść z tunelu. To były czary, a z czarami nie można żartować.

W końcu znalazłem miecz. Wirował, otoczony mgiełką pośrodku obszernej sali, wokół której roztaczał się taras, na której stałem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie znajdowało się jakieś dziesięć metrów nad ziemią. No cóż, za darmo mi nie płacą.

Odczekałem, aż patrolujący strażnicy oddalą się, i wziąłem rozpęd. Skoczyłem, modląc się do bogów aby nikt mnie nie dojrzał. W powietrzu chwyciłem miecz, po czym jedną ręką złapałem się dziwnej rzeźby, nad którą lewitował cenny oręż. Nie tracąc czasu, zjechałem na zadku po kręgach tworzących dziwny postument. Gdy znalazłem się na dole, schowałem miecz w ówcześnie przygotowaną pochwę i wybiegłem stamtąd.
Zakląłem, gdy w jasnym korytarzu przede mną usłyszałem tupot i wrzaski. Zakląłem znów, gdy okazało się, że jedyną drogą ucieczki był ponownie zaczarowany, porośnięty mchem tunel, prowadzący w dół. Trzecie przekleństwo było ot tak, profilaktycznie. Wstrzymałem oddech i skoczyłem...

Niewiadomym sposobem, dość szybko znalazłem się na balkonie, którym dostałem się do środka. Niewiadomym sposobem, miałem niesamowitego farta, mijając strażników wręcz o cal. Niewiadomym sposobem, odpadł mi guzik od płaszcza. Niech to szlag trafi, pewnie przy chwytaniu tego pieprzonego miecza...
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

NAWIEDZONA KATEDRA

W domu obejrzałem dokładnie ostrze - fenomenalna robota rzemieślnicza. Rękojeść obita gadzią skórą, idealnie przylegała do dłoni, najciekawsza jednak była klinga- opalizująco czarna, jak ametyst. Słyszałem o takich mieczach, robionych z metalu, który spadł z nieba. Wątpię czy w Mieście ktoś jeszcze posiadał takie cacko. Aż żal było się z nim rozstawać. Ale fach to fach...

Wictoria przyszła dwa dni później. Poleciła mi, by wziąść miecz i podążać za nią...

Doprowadziła mnie do małego mieszkanka, na północ od mojej siedziby. Poleciła mi usiąść w wielkim fotelu i poczekać. Wykorzystałem chwilę nieobecności, oglądając pomieszczenie. Największą ciekawość wbudziły we mnie eksponaty na półce nad kominkiem - W półmroku nie mogłem dokładnie rozpoznać co właściwie się tam znajdowało, ale chyba tkwił tam zakonserwowany w słoju homunkulus oraz mała, wysuszona główka. Upiornie...
Wictoria wróciła i przedstawiła mi mojego zleceniodawcę. Zanim jeszcze wyszedł z cienia i uśmiechnął się, zanim cokolwiek powiedział, wiedziałem już że to...

-Konstantyn - rzekł starszy, ale dobrze zbudowany mężczyzna z siwymi kosmykami okalającymi łysinę, wyciągając sękatą dłoń. Uścisnąłem ją, nie okazując najmniejszego zdziwienia. Prawowity właściciel miecza stanął naprzeciwko mnie, za nim w półmroku widziałem Wictorię. Uśmiechała się...dość dziwnie, przekrzywiając lekko jasną jak śnieg twarz otoczoną ciemnymi włosami. Konstantyn wyjaśnił mi, iż kradzież miecza z jego własnej posiadłości była testem, który rewelacyjnie zdałem. Poczęstował mnie również dość ciekawym w smaku winem, którego kielich podał mi, utopionemu w fotelu. Gdy degustowałem trunek, zaproponował mi pracę...

-Nie będzie to łatwe zadanie, panie Garrett - rzekł, splatając palce i opierając na nich podbródek - Chodzi o uzupełnienie mojej...kolekcji, którą na pewno już pan oglądał. Uzupełnienie o coś wręcz bezcennego - zawiesił na chwilę głos, zmarszczył czoło i kontynuował - Chodzi o pewien...
-Klejnot - wpadła w dyskurs Wictoria, wciąż z dziwnym uśmiechem na twarzy. Zerknąłem na nią, po czym skierowałem wyczekująco wzrok na Konstantyna.
-Dokładnie jak pan słyszy. Klejnot o niezwykłej aparycji i mocy. Niestety, znajduje się w miejscu do którego nie mam dostępu. W miejscu, do którego jedynie pan, ze swoimi umiejętnościami, mógłby się dostać.
-Ile?- odparłem, odstawiając na stół opróżniony kielich
-Czysty profesjonalizm? - uśmiechnął się Konstantyn, powiększając tym samym zmarszczki wokół ust - Sto tysięcy
Dobrze, że skończyłem wino, bo gdybym pił, oplułbym stół i samego rozmowcę. STO TYSIĘCY! Za tą kwotę mógłbym leżeć na grzbiecie do końca życia
-Nie wiem jak mógłbym odrzucić tak...interesującą ofertę.
-Cudownie. Wictoria wprowadzi pana w szczegóły.
Kobieta zaczęła mówić. A ja słuchałem, rozparty w fotelu...

Sprawa wyglądała tak - Miałem dostać się do opuszczonej części Miasta, zwanej Starą Dzielnicą, w której centrum znajdowała się katedra Hamerytów, a w niej tak pożądane przez Konstantyna Oko. Usłyszałem znaną mi już historię o dawnym, zagadkowym katakliźmie który spowodował odcięcie dzielnicy od reszty Miasta i zakrycie jej całunem milczenia, o walkach na ulicach, ogniu i panice...również o nieumarłych. Zadanie cholernie trudne, ale, na bogów, za taką cenę gotów jestem się go podjąć...Na dodatek dostałem ten wspaniały miecz...Ostrze, którego nie widać w mroku.

I oto stoję oparty o resztki ściany rozsypującego się budynku, tuż przy wielkim murze oddzielającym ten świat od tamtego, jakże bezpieczniejszego, w kieszeni tkwi pożółkła ze starości mapa. Przede mną znajduje się miejsce, w którym czas się zatrzymał, w którym wszystko zamarło ze strachu i grozy...krążącej po zniszczonych uliczkach morderczej grozy...
Spod nogi wystrzelił szczur, znikając błyskawicznie w szparze pod następnym niskim budynkiem z zapadniętym dachem. Wokół panuje nieznośna cisza, nawet cykady nie śpiewają. Na niebie nie ma nawet gwiazd... To nie będzie łatwe zadanie.

Wyruszyłem przed siebie, oglądając porośnięte domostwa, zaglądając do środka przez resztki okien. To co się tu stało, pewnie nawet w połowie nie było odzwierciedlone słowami Wictorii i starymi zapisami. Nadgryzione przez czas i walkę miejsce... W jednym z domów znalazłem stare, wysuszone zwłoki, szkielet prawie. Po oględzinach zdałem sobie sprawę, że ciało nie leżało tutaj od lat. Ono tu przyszło i rozsypało się ze starości. Oby inne spotkał taki sam los.

Gwałtownie uniosłem głowę, słysząc, tuż przy ścianie po drugiej stronie, ociężałe szuranie. Ostrożnie podszedłem do małego okienka i wyjrzałem. Ech, ja i moje szczęście...

Po ulicy przesuwał się powoli martwiak. Pochrząkując, w jednej ręce trzymał wysuszone truchełko szczura. W drugiej zaś na wpół skonsumowanego świeżutkiego gryzonia. Stwór miał na sobie resztki płaszcza, podobnego do mojego. Na rozerwanej szyi wisiał zaśniedziały amulecik Sh'erarii, mający chronić złodziei przed porażką. No cóż - temu amatorowi pozostawionych w domostwach skarbów jak widać los nie był łaskawy. Widocznie amulet trefny...

Gdy zniknął za rogiem, wyszedłem z domu i ruszyłem według mapy. Po drodze mijały mnie zombie w różnych stadiach rozkładu - Widziałem całkowicie pozbawione twarzy truchła sprzed wielu lat, ledwo przebierające ogołoconymi z tkanki kończynami, a na jednym z małych placyków stał nieruchomo...martwiak w hełmie Straży Miejskiej. Na oko i nos kilkumiesięczny...

Im dalej się posuwałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że nie warto było nawet za sto tysięcy. Co prawda w wielu domach znalazłem kosztowności, które wylądowały w mojej torbie. Co prawda posuwałem się w odpowiednim kierunku, przez Rubin Street. Ale, na bogów, DUCHY? Gdy szedłem obok powalonego budynku, z mroku wyszedł...hamerycki kapłan. Szedł dziarsko ulicą, tak zwiewny, że mógłbym przez niego przeczytać napisy na szyldach. Twarz miał wykrzywioną w agonii, a gdy przeszedł obok, usłyszałem w głowie dziwny głos, jakby spod ziemi. Lamentujące jęki potępionej duszy... Byłoby poetycko, gdyby nie było przerażająco.

To nie koniec ciekawostek i niespodzianek. W piwnicy jednego z budynków był wyżłobiony w skale korytarz. Obecność burricków była do przewidzenia, jednak w jednym z tuneli napotkałem coś, czego nigdy dotąd nie widziałem i nie chciałbym spotkać ponownie...Gdy usiadłem na chwilę, pewien że nic mi nie grozi, z ciemności koślawo wyczłapała biała istota. Klekocząc, minęła mnie, ocierając masywnymi szczypcami o ścianę tunelu i skrzypiąc węzłowatymi kończynami. A najciekawsze było to, że szła wyprostowana jak człowiek. Uciekłem stamtąd natychmiast.

Droga prowadząco do Katedry była zawalona resztkami budynku, zbyt jednak wysokimi by się nań wspiąć. Chciało mi się wyć, jednak wziąłem się w garść i zawróciłem w poszukiwaniu innej drogi.

Ulice śmierdziały zgnilizną i strachem. Dotarłem do pawilonu, w którym kołysały się, skrzypiąc na nocnym wietrze, szyldy odpowiednich kramów. Budynki były prawie całkowicie ogołocone, a wokół nich krążyły żywe trupy. W jednym jednak odkryłem drzwi prowadzące na odgrodzony kratą, cichy i spokojny placyk. Tam tkwił w ziemi wielki monument...Znany z opowiadań Grób Obserwatora, mający przynosić szczęście. Nie mogłem ot tak odejść. Wysupłałem z sakwy kilka monet i włożyłem do cynowej miseczki, ostrzem sztyletu wyrżnąłem też swoje imię obok tabliczki. Szczęście będzie mi potrzebne w tym przeklętym miejscu.

Wyszedłem i, kiedy truposze oddaliły się grupą, przebiegłem przez drewniany most. Tam widniał drugi - zwodzony. Moje wprawne oko zauważyło nad nim kładkę prowadzącą do zacienionych drzwi. Wdrapałem się po wilgotnej ścianie i wytrychami otworzyłem stare zamknięcie. Wszedłem do środka.
Przede mną widniała piękna posiadłość. Zatopiona w mroku, wyglądała jak bryła, do której coraz to bardziej pomysłowi architekci doklejali fragmenty. Podszedłem do drzwi i nacisnąłem klamkę - nic. Majstrowanie wytrychami również nie pomogło. Oczywiście, czystym przypadkiem poruszyłem nogą wycieraczkę i usłyszałem metaliczny chrzęst. Klucz był, dosłownie i w przenośni, pod nogami.
W środku panowała ciemność. Szedłem prawie po omacku, gdy natrafiłem ręką na poręcz schodów, użyłem ich. Na górze małe okienko wpuszczało trochę księżycowego światła, które zajaśniało zza chmur. I wtedy właśnie otworzyły się drzwi do jednego z pokojów.
Instynktownie wkomponowałem się w ścianę, obserwując uważnie, z dłonią na rękojeści. Z ciemności pomieszczenia wynurzył się ogromny, grzechoczący szkielet w lekkiej zbroi hameryckich strażników. Gdy stąpając ciężko przeszedł obok, w głowie rozbrzmiały mi potworne głosy, krzyki, szepty...Uczucie było przerażające, chwyciłem się za skroń i zakmnąłem oczy. Z salki wyszedł drugi kościotrup, dźwięki nasiliły się, po czym zgasły, gdy potwory zeszły na dół, trącając trzymanymi w rękawicach młotami o barierkę schodów. Wbiegłem do sali z której wyszły. Była to sypialnia. Obok łóżka stała skrzynia, a w niej wspaniała, kunsztownie wykonana i na pewno cenna obręcz. Schowałem ją do torby i, unikając stróżujących szkieletów, opuściłem domostwo.

Dotarłem na szeroki plac z mostkiem. Coś mówiło mi by nie przebiegać przez środek, i to coś nie pomyliło się. Spod ściany wypełzł wielki pająk i, skrobiąc długimi nogami po kamieniach, zlustrował kilkoma parami oczu otoczenie. Gdy wciągnął swój pękaty tułów z powrotem do nory, przemknąłem wąską przerwą pomiędzy budynkiem a murem. Tam, poza kilkoma burrickami, trafiłem na dziurę w ścianie. Przeczołgałem się na wielki plac i zobaczyłem ją...

Katedra zbudowana była na sporym kopcu, do którego prowadziła ogromna, żelazna brama. Słowo daję, nigdy nie widziałem większego budynku. Gdy podchodziłem do niej, czułem dreszcze na plecach. Wpatrywałem się w ciemne witraże i szyby, które jakby mówiły "Odejdź śmiertelniku, podziwiaj mój ogrom, ale nie podchodź". Gdy zimny wiatr smagnął mnie po twarzy, wzdrygnąłem się i zdecydowanym krokiem ruszyłem do wejścia. Byłem już tak blisko...

Masywne drzwi do środka otoczone były figurami czterech aniołów...I oczywiście były zamknięte. Cudownie...Zacząłem obchodzić wielki budynek, licząc na niską ścianę bądź otwarte okno, cokolwiek. Odkryłem wybitą w murze dziurę , dość wysoko. Wdrapałem się do niej i uczepiłem palcami. Zajrzałem do nawy głównej. I serce podeszło mi do gardła.

Pomieszczenie było równie imponujące jak zewnętrzna część budynku. Na olbrzymiej posadzce leżały ciała, wokół nich krążyły szkielety w zbrojach hameryckich, zupełnie jak te dwa napotkane w bogatym domu. A tuż przede mną, prawie na wyciągnięcie ręki, wirowało Oko.

To musiał być ten klejnot... Lewitował spokojnie nad kilkumetrowym postumentem w kształcie młota, migocząc do mnie i zachwycając widokiem. Nietrudno domyślić się, skąd nazwa Oko. Artefakt wpatrywał się diamentową źrenicą w olbrzymią salę i we mnie. A kiedy przemówił, z wrażenia spadłem na dół.

Po raz kolejny tego dnia moja głowa rozbrzmiała głosem. Tym razem jednak był on, pomimo brzmienia jakby spod ziemi, z samego piekła, wyraźny i skierowany do mnie. Dowiedziałem się, że Opiekunowie zapieczętowali drzwi, a żeby odkryć zagadkę, należało znaleść symbol, z którego dałoby się iluminować figurę ogniem. Potem zamilkł, a ja leżałem wśród ludzkich kości i starych, zbutwiałych liści, przełykając ślinę i oddychając pośpiesznie.

Wycofałem się na plac z pająkiem i ruszyłem mostem. Tam skoczyłem na wysepkę, na której tkwił żelazny znak dziurki od klucza. Stanąłem na niej i wypuściłem ognista strzałę wprost w figurę rycerza, z podobnym znakiem na kamienej tarczy. Gdy podpaliły się tkwiące obok pochodnie, usłyszałem zgrzyt ożywionego mechanizmu. Zeskoczyłem i podbiegłem do otwierającej się kraty. Bojąc się konsekwencji hałasu, wbiegłem szybko do środka...

Oczywiście, miejsce chronione było pułapkami. Oczywiście, wszystkie bezpiecznie ominąłem, znając techniki obrony Opiekunów. Znalazłem się w starej, zapieczętowanej bibliotece . Nie miałem czasu na przeglądanie woluminów stojących na półkach, zainteresowałem się tylko ogromną mapą Miasta z zaznaczonymi dziwnymi symbolami. Z księgi obok dowiedziałem się o talizmanach otwierających wrota do katedry. Skopiowałem szybko mapę, księgę wpakowałem do torby. Obok znajdował się dziwny, kamienny klucz, który również zabrałem. Spieszyłem się, gdyż wiedziałem że rumor spowodowany przez strzałę ognistą zaalarmował pewnie wszystko co żyło...bądź nie żyło w Dzielnicy. Tej nocy Oka jeszcze nie dostanę, należało wrócić do domu i tam spokojnie przeglądnąć to, co udało mi się zebrać. Talizmany...czym są talizmany? Z takimi myślami opuściłem bibliotekę... Pół godziny później wspinałem się już po murze prowadzącym do mojego świata...
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Nikt nic nie pisze... to ja napisze :-D Więc gdzie dalsza część? Mam nadzieję, że już powstaje:wink: Czekam!
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Sorry Kruk, ale dziś miałem maturę i jestem wypompowany...ale skoro ładnie prosisz, zaraz walnę sobie setkę i siadam do pisania :wink:
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
marek
Garrett
Posty: 4775
Rejestracja: 09 grudnia 2003, 08:52
Lokalizacja: Poznań
Płeć:
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: marek »

Podziwiam cię człowieku, oj podziwiam.
ObrazekObrazek
"No one reads books these days"
ODPOWIEDZ