Fabularne streszczenia [pomoc]

Wkradnij się tutaj, jeśli chcesz porozmawiać o świecie Thiefa, rozważyć zawiłości fabuły i dowiedzieć się czegoś o mitologii stworzonej na potrzeby gry lub poruszyć podobne kwestie.

Moderator: Spidey

Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Dobra, zdenerwowałem się, miałem już skończoną prawie "The lost city", pisaną w oknie szybkiej odpowiedzi, przez pomyłkę nacisnałem coś i poszło się... Ech, może wieczorem siądę. A na pewno jutro.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Aen pisze:miałem już skończoną prawie "The lost city", pisaną w oknie szybkiej odpowiedzi, przez pomyłkę nacisnałem coś i poszło się...
Znam ten ból. Polecam pisać tekst w Wordzie i wklejać na forum :)
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

ZAGINIONE MIASTO

Księga wyjaśniała dokładnie czym właściwie są i po co istnieją talizmany. Miały one odpieczętować bramę do tej przeklętej katedry, czego oczywiście się domyślałem. Kłopot w tym, że dwa z nich znajdowały się w posiadaniu Młotów, a dwa kolejne - W tym miejscu przeczytałem jeszcze raz, nie będąc pewnym, czy nie mam problemów ze wzrokiem - tkwiły ukryte w Mieście Królów, Karath-Din, pochłoniętym przez ziemię.

Zasięgnąłem wiedzy paru mądrych ludzi i istotnie, okazało się że pod Miastem MOŻE znajdować się coś takiego, jak resztki dawnej cywilizacji. Odkryłem nawet wzór mapy tego miejsca, który niezwłocznie skopiowałem. Opiekunowie w swojej księdze, porwanej wprost z biblioteki w Starej Dzielnicy, opisali dokładnie gdzie znajduje się jedno z wejść do Karath- Din. Spakowałem się więc i ruszyłem na południe Miasta, w okolice kanałów.

Przez pół godziny wodziłem nosem po wilgotnych, porośniętych zielonymi witkami głonów kamieniach, budujących ściany obmywane kanałem. W pewnym momencie kucnąłem na mostku i spojrzałem smętnie w żółtą wodę. Przypadkowy przechodzień zdziwiłby się niezmiernie widząc, jak postać przy barierce kładki nagle podrywa się na równe nogi, po czym skacze do kanału od którego cuchnęło tak, że puszczało się bąka, by odkazić powietrze. Przechodzień ten nie wiedziałby, że właśnie postać znalazła to, czego poszukiwała...

Wstrzymując oddech wyciągnąłem z torby kamienny klucz- zagadkę i...przyłożyłem do wyżłobienia w ścianie, mającego ten sam kształt. Zadziałało, ściana cofnęła się z chrobotem, ujawniając podwodny tunel. Nabrałem powietrza, czując w piersi znanego mi, podniecającego diabełka zwiastującego przygodę, po czym zanurkowałem.

Woda w tunelu stopniowo oczyszczała się. Płynąłem przez jaskinie w których śmigały małe rybki, a ze ścian uchodziły wielkie bąble powietrza, kończące swój krótki byt w chwili zderzenia z wystającymi, porośniętymi glonami podwodnymi stalaktytami. Zaczęło brakować mi powietrza w chwili, gdy zauważyłem, że właściwie nie muszę nawet płynąć- prąd wody niósł mnie sam. Gdy zdałem sobie sprawę dlaczego, przeszedł mnie dreszcz.

Szczęśliwie, jaskinia się skończyła. Podpłynąłem do krawędzi i starałem się jej chwycić, jednak silna, ściągająca bystrzyna powodowała tylko połamanie paznokci i poranienie dłoni. W końcu udało mi się nadludzkim wysiłkiem wypełznąć na brzeg. Leżałem przez chwilę, łapiąc oddech, po czym wstałem i spojrzałem wprost na huczący wodospad i ciemną, daleką kipiel w dole, w której przygoda ta mogła skończyć się równie szybko jak się zaczeła.

Znajdowałem się w okrągłej, ogromnej jaskini, z której ścian, jak jaskółcze gniazda, wystawały wielkie głazy, do złudzenia przypominające schody. Użyłem ich, a na górze ruszyłem wybitym w skale tunelem.

Nagły syk i chrobot za plecami spowodował, że odwróciłem się...i natychmiast zaczałem biec. Sadziłem wielkimi krokami uważając, by nie zawadzić głową w wystające skalne kawałki. Jeden zły ruch i mogłem skończyć jako obiad...
Za mną, sycząc wściekle, pędziło stadko pająków - cztery białe, z zielonym na czele. Wszystko byłoby dobrze, gdyby jasne stawonogi nie były wielkości wyrośniętych szczurów...a zielony sporego psa. Psa, który rzuca się na kark, wpija weń jadowite szczękoczułki, po czym owija wciąż żywą acz obezwładnioną ofiarę w kokon i pożywia się nią przez długie dni. Stanowczo nie podobała mi się taka alternatywa.

W pewnym momencie zauważyłem, że ze ściany przede mną tryska strumien lawy. Nie zdążyłem wyhamować, zwyczajnie przeskoczyłem go, lądując pewnie na dwóch nogach tuż przed przepaścią wypełnioną również płynną skałą, wyszarpując jednoczesnie miecz. Zielony pająk również nie zdążył wyhamować, jednak ze skocznością nie było już tak dobrze jak u mnie - Wwalił się wprost pod gorący strumień, który w okamgnieniu zmienił go w bezkształtną, parującą masę. Białe pajączki były skoczne jak cholera, jednak niewiele im to dało - Dwa odbiły się jak piłki od ścian i podzieliły los zielonego, dwóm kolejnym się natomiast udało - Jeden zrobił to zbyt nadgorliwie. Celując w moją twarz, zwyczajnie przeleciał majestatycznie nad moją głową, wpadając do płonącej przepaści. Kolejnego odbiłem mieczem. Upadł parę metrów ode mnie, prężąc swoje długie kończyny i pryskając zielonkawym płynem. Odwróciłem się i ruszyłem wgłąb korytarzem.

Więc to jest Karath-Din...Trzeba przyznać, robiło spore wrażenie. Ogromne, zbudowane z żółtych piaskowych bloków budowle przeglądały się w lawie jak wiejskie panny w bystrzynie strumyka. Minąłem parę takich kolosów i wskoczyłem do otworu wybitego w ziemi, prowadzącego do ciemnych pomieszczeń...

Szybko odkryłem wiele dziwów - W sufitach poszczególnych sal tkwiły błękitne kryształy, które automatycznie oblewały pomieszczenie niebieskawym światłem, gdy doń wszedłem. Na początku zachwyciły mnie, po chwili zdałem sobie sprawę jak bardzo mogą przeszkodzić - Nie dało się ich oderwać od sklepienia, a ich rozbłyski mogły zaalarmować to, co tu żyło. Pytacie - Przewrażliwiony jakiś czy jak? W zaginionym pod ziemią mieście? Chciałbym...jednak na środku korytarza znalazłem wielką, parującą jeszcze kupę. Były tu więc burricki.

Faktycznie, parę gadów krążyło po kompleksie, jednak spora dawka cienia zapewniała bezpieczeństwo. Doszedłem w końcu do osiedla niskich, kwadratowych budynków. Tam usłyszałem głośny rumor. Ostrożnie sprawdziłem jego źródło i zobaczyłem grupę burricków mordowaną przez ogniste istoty. Żywiołaki ognia, bucząc wściekle jak lewitujące gniazda os, metodycznie ostrzeliwały świergoczące płaczliwie gady ognistą magmą. Korzystając z zamieszania, przemknąłem dalej.

Stwierdzam, że moglibyśmy się od starożytnych wiele nauczyć...Odkryłem teatr z kamiennymi ławami, na ścianach widniały interesujące, zatarte jednak freski, w wielu miejscach stały misternie rzeźbione kolumny...jednak największym szacunkiem darzę ich za wyroby ze złota i szmaragdu - Bogowie, co za piękne łupy udało mi się zebrać! Niechronione przez nadgryzione zębem czasu skrzynie, szybko lądowały w torbie. Uważając na krążące wokół żywiołaki, wydłubałem też nożem ze ścian interesujące błękitne jak modre oczy pewnej ladacznicy z zamtuza "Na pieroga" kryształy. Rewelacyjny, inteligentny lud...

Po dość długim "zwiedzaniu" odkryłem osiedle kamiennych mastabów, zalewane przez lawę. Wdrapałem się na dach najbliższego, i skacząc po nich jak pszczoły z kwiata na kwiat, doszedłem do niedostępnej obecnie części podziemnych korytarzy. Tam znalazłem to, czego szukałem...

Na ziemi leżał szkielet, owinięty resztkami płaszcza Opiekunów. Z notatek wokół dowiedziałem się, że to uczestnik ekspedycji, mającej ukryć talizmany. No cóż...życie bywa okrutne. Obok ciała leżał brązowy medalion. Wziąłem go ze sobą oczywiście - Opiekunowie na pewno będą chcieli odzyskać tą błyskotkę...za odpowiednią cenę.

Niedaleko kości odkryłem schody prowadzące w dół, do grobowca kogoś bogatego, jak mniemałem po rysunkach na ścianach. Niepokoiła mnie cisza oraz to, że pochodnie były zapalone...Ale nic to. Wszedłem do środka.

Szedłem powoli wąskim korytarzem. Użyłem strzały linowej, by przeskoczyć wyrwę wypełnioną lawą. Zrobiłem to szybko, bo sznur zaczął się palić. Cholera, wracając będę musiał zużyć drugi.

Zszedłem po kolejnych schodach, i wtedy okazało się, że moje szczęście jest ogromne, wręcz niepojęte. Za plecami usłyszałem metaliczny zgrzyt, instynktownie padłem więc na wznak, a w następnej sekundzie olbrzymia, metalowa płyta oderwała się od sklepienia i przeleciała mi nad głową, przeczesując prawie włosy. Gdyby nie stare, zatarte mechanizmy pułapki, straciłbym głowę - dosłownie i w przenośni.

Grobowiec bez wątpienia należał do kogoś ważnego. Świadczyły o tym bogato adkrustowane sarkofagi i mnogość cennych błyskotek. W jednym z bocznych pomieszczeń znalazłem dziwną dźwignię. Coś mi mówiło że może się przydać. Obok sarkofagu widniała wybita w ścianie dziura, w której chlupotała woda. Zajrzałem do niej i uśmiechnąłem się - Na dnie leżała kamienna płyta z wyżłobionym na powierzchni symbolem fali...Talizman wody, jak mniemam?

Zadowolony, ruszyłem z powrotem. Radość zniknęła momentalnie gdy, stojąc w wejściu grobowca, usłyszałem niedaleki klekot. Skryłem się i wyjrzałem - Wokół krążyło kilka istot, których przedstawiciela spotkałem w Starej Dzielnicy - humanoidalnych stawonogów z wielkimi kleszczami.
Zacząłem się gorączkowo zastanawiać, jak ominąć stwory - Poruszały się ospale, wręcz powolnie, nie chciałem jednak wystawiać ich na próbę - masywne szczypce budziły respekt i jestem pewien, że gdyby któryś mnie pochwycił, zostałbym w podziemnych kompleksach na zawsze.
Powoli przesuwałem się wzdłuż kamiennego murku okalającego zejście do grobowca. W końcu odbiłem się plecami od kamiennego bloku i zacząłem biec. Za sobą usłyszałem świdrujący pisk. Zerknąłem na chwilę do tyłu i zobaczyłem, jak dwa potwory, odpychając się od ziemi kleszczami, sadzą za mną skokami. Przeskoczyłem nad lawą, lądując na dachu mastaba, po czym z rozpędu wylądowałem na następnym. Rakoludy nie były tak odważne - Wyhamowały przed gorącą masą i stały sycząc wściekle i kręcąc małymi główkami, wygrażając mi (TAK! Zupełnie jak ludzie) szczypcami. Posłałem im obelżywy gest ręką (Nie jestem pewien czy zrozumiały, zresztą nie interesowało mnie to) po czym dzięki mastabom przedostałem się do znanej już cześci kompleksu.

Krążąc po korytarzach, napotkałem jeszcze parę tych kleszczy cholernych, psia ich mać, jednak udało mi się uniknąć ich wzroku. W jednej z sal zobaczyłem wielką maszynę, do której pasowała zabrana z bogatego grobowca dźwignia - Mechanizm zajęczał, powoływany po latach do życia, a ja, dzięki metalowemej kładce która wysunęła się w jednej z odnóg, mogłem ruszyć dalej.

W jednej z jaskiń natrafiłem na przedziwny posąg. Stał, lekko przekrzywiony, na małej wysepce otoczonej rzeką lawy, budząc przerażenie. Nie wiem co właściwie przedstawiał, jednak, może przez zmęczenie, w głowie ujrzałem przerażający obraz - Zakrwawiony ołtarz, uniesiony i nagle opadający rytualny nóż, martwe ciała leżące u podnóża figury...odwróciłem od niej wzrok i otrząsnąłem się. Chora religia, tfu...

Ruszyłem po kamiennym występie, dostając się do olbrzymiej budowli, którą widziałem na samym początku. Nad wielkim placem krążyły dwa żywiołaki, ciągnąc za sobą, jak małe komety, dymiące ogony. Bojąc sie wykrycia i podzielenia losu nieszczęsnych burricków widzianych niedawno, przywiązałem do strzał kryształy z wodą, zazwyczaj służące do gaszenia pochodni, po czym oparłem je na cięciwie i wypuściłem. Żywiołaki zwyczajnie rozpadły się z cichym pyknięciem. Przemierzyłem plac i udałem się do budowli po przeciwnej stronie. W środku zacząłem wspinać się po szerokich schodach. W pewnym momencie jednak stopnie urywały się. Konstrukcja była zawalona.

Obok było okno z wąskim, kamiennym gzymsem. Wgramoliłem się na niego i powolutku zacząłem przesuwać wzdłuż zewnętrznej ściany. Nie mam lęku wysokości, jednak świadomość że mógłbym spaść wprost do ognistej lawy, a w locie jeszcze przemyśleć całe swoje życie spowodowała że oblał mnie zimny pot. W końcu dotarłem pod okno miesczące się na wyższym poziomie. Nad nim tkwiła belka. Co prawda bałem się, czy wytrzyma mój ciężar, jednak udało się - Dzięki strzale z liną dostałem się na górę. A tam, parząc sobie palce, porwałem wprost z płonącego postumentu talizman ognia.

Wracając do dziury, przez którą wpadłem do tego miejsca, zauważyłem że z mojej torby wyraźnie paruje i się dymi- Gorący talizman przepalał powoli materiał. Zakląłem i kucnąłem, wytrząsając go na ziemię. Krytycznym wzrokiem oceniłem torbę i jej zawartość. Jeden złoty pierścien stopił się zupełnie, a na dodatek, o dziwo, połowa materiału była naznaczona kręgami nadpalenia, a połowa, ta pod przegródką z talizmanem wody, mokra, parująca już od ciepła wywołanego przez gorący artefakt.

Szybko znalazłem rozwiązanie - Przyłożone do siebie talizmany w ogóle nie reagowały, związałem je więc mocnym sznurem i wsadziłem z powrotem do torby, wraz z łupami. Udało się - Gdy z wielkim trudem wypłynąłem w końcu w brudnym kanale, zmagając się ze sciągającą siłą wodospadu, nic nie było już mokre, choć nadpalenia oczywiście zostały. Za sto tysięcy kupię sobie kilkaset takich toreb. Czas zabrać te dwa maleństwa do domu i poszukać następnych...
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

http://80.55.143.106/~dziarski/thief/st ... e_test.rar
Taki mały test. Plik *pdf -potrzeby Acrobat Reader.
Próbka zawiera Wprowadzenie, film1 i misje1 (by Aen).
To wstępna forma. Chciałbym zrobić menu w programie odsyłające do poszczególnych stron. Ale nie wiem jak to zrobić :/

Piszcie o szczegółach na Priv.
Obrazek
Awatar użytkownika
Karollol
Ożywieniec
Posty: 81
Rejestracja: 14 maja 2005, 22:52
Lokalizacja: Kraków

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Karollol »

Człowieku ty jestes mistrzem!!! szacuneczek i oczywiscie czekam na wiecej, mysle ze nie tylko ja.... :D
"...uwazaj jak tańczysz bo zciowy parkiet bywa śliski..."
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Karollol pisze:Człowieku ty jestes mistrzem!!! szacuneczek i oczywiscie czekam na wiecej, mysle ze nie tylko ja....
Mistrzem jest Aen :) Gośc strzela niesamowite opisy :)
Postaram się oficjalnie wydać to najładniej jak się da.
http://80.55.143.106/~dziarski/thief/st ... e_test.rar
-dodałem Bookmarks i okładkę.

ps. jak wyzej, czekam na komentarze (na priv)
Obrazek
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

No to jedziem dalej, tawarisze

W PRZEBRANIU

Kolejne talizmamy miały być w posiadaniu Młotów, a dokładniej w najstarszym i najpilniej strzeżonym sanktuarium w Mieście. Ze wstydem musiałem przyznać, że nawet ja nie zdołałbym tam odnaleść artefaktów - budynek był silnie strzeżony dzień i noc, a na dodatek po brzegi wypełniony nowicjatem, jako że to właśnie tam hameryci zaczynający służbę bożą mieli odbyć staż po raz pierwszy. I kiedy tak siedziałem w moim nowym, pachnącym żywicą pokoiku na poddaszu kamienicy w Alcett Square, wpadłem na genialny pomysł. Nie zwlekając, udałem się do Basso.

Sposób był dziecinnie prosty, opierający się na zasadzie "Najciemniej pod latarnią" - W przebraniu Hameryty miałem dostać się do środka główną bramą i tam trochę powęszyć. Basso załatwił mi stosowną odzież i zbroję (Niewygodne jak cholera), a także legalny inaczej dokument, uprawniający mnie do odbycia stażu w sanktuarium...oczywiście za stosowną opłatą. Cwany łotr wychodził widocznie z założenia, że pomoc przy Bonehoard spłacała jego dług. A szkoda...

W nocy, dwa dni po zebraniu talizmanów z Karath- Din, udałem się w stronę kościoła. Bałem się, i to nieziemsko - Nigdy przedtem nie brałem udziału w takiej maskaradzie, pozbawiającej mnie przewagi i elementu zaskoczenia. Nie miałem przy sobie żadnego ekwipunku ani narzędzi, za wyjątkiem wytrychów. A na dodatek, strój pił pod pachami.

Powoli zbliżałem się do bramy głównej, widząc już stojącego obok strażnika. "A jeśli ktoś mnie rozpozna?" - przemknęło mi przez głowę - "A jeśli któryś z tych głupich napaleńców widział listy gończe?" Sami musicie przyznać, że miałem powody do obaw. Na szczęście wartownik chyba nie zdradzał objawów rozpoznania najsłynniejszego złodzieja w Mieście.

-A dokąd to, dupku? - zawarczał wściekle, nierad widocznie, że jakiś zakryty płaszczem człowiek zbliża się do jego kochanego sanktuarium. Gdy odrzuciłem kaptur, ukazując uniform Hameryty, twarz strażnika złagodniała trochę. Ale nie oczy...
-Nowicjat?- spytał, wysmarkując się w dwa palce i wycierając je w nogawkę
Kiwnąłem głową w milczeniu. Zaletą bycia nowicjuszem w hameryckiej posłudze był fakt, iż nie można było się odzywać.
-Pokaż papiery- polecił wartownik, wyciągając wielką jak patelnia łapę. Gdy wcisnąłem w nią dokument, rzucił okiem na pieczęć i złagodniał.
-Wejdź do środka bracie, i niech Budowniczy kieruje Twą ścieżką - rzekł odmienionym głosem i wrzasnął na powrót chrapliwym - Otworzyć bramę!
Wszedłem do środka. I musiałem zdrowo nad sobą panować, by trzymać ręce przy sobie. Wszędzie bowiem błyskały ku mojej osobie jakieś kosztowności.

Zwiedzając sanktuarium, doszedłem do dwóch wniosków. Pierwszy - Ci ludzie są nienormalni. Nawet w wychodku śpiewają psalmy i odmawiają modlitwy. Drugi - Symbolizm w religii Młota pełni nadrzędną funkcję. Otaczały mnie czerwone gobeliny z symbolem narzędzia, witraże przedstawiały hameryckich świętych...z młotem, nad drzwiami niedostępnymi dla nowicjuszy widniały czerwone młoteczki, jednym słowem- wariactwo. Musiałem uważać, by nie zobaczono mnie, otwierającego takie drzwi. Groziło to "Niewymownymi konsekwencjami, niech będzie pochwalone imię Budowniczego". Rewelacja...

Zwiedzając dostępne kwatery, odwiedziłem dzwonnicę. Tam, na piedestałach leżały dość ciekawe artefakty. Była nawet czaszka świętego Yory, założyciela tego całego bajzlu zwanego Religią Młota. Świerzbiło mnie by zabrać któryś i sprzedać na czarnym rynku kolekcjonerom, jednak opanowałem się i wyszedłem. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że w niedługim czasie odwiedzę przybytek nazwany imieniem Yory...

W bibliotece, zyskując pewność że nikt nie idzie, otworzyłem wytrychami oznaczone czerwonym symbolem drzwi i wślizgnąłem się do środka. W malutkim pokoiku znalazłem instrukcję dotyczącą talizmanów. Dowiedziałem się, że aby się do nich dostać, musiałem posiadać święty symbol. Po drugie, w przeciągu pięciu minut należało uruchmić pięć przekładni - Jedną tam, gdzie rozwiązywane są ludzkie języki, kolejną w okolicy kamiennego drzewa, następną za piecem, przedostatnią obok jednego z braci, a ostatnią za czaszką świętego Yory. Nie miałem na razie pojęcia co to dokładnie znaczy. Dodatkowo należało odczytać modlitwę do Budowniczego, aby zdjąć z talizmanów barierę ochronną, i to wszystko, dziękuję bardzo. Trochę się nachodzimy...

Na początek przeczesałem górny poziom w poszukiwaniu modlitwy, i znalazłem ją na jednym ze stołów. Wpakowałem rulon za pazuchę i ruszyłem dalej. Święty symbol znalazłem w prywatnych kwaterach najwyższego kapłana (Staruszek nawet nie zauważył, jak wbiegłem i wybiegłem, chwytając pozłacany młot z jego szafki). Rozwinąłem ponownię instrukcję i zacząłem zastanawiać się nad lokalizacją przekładni...

Kuchnia i czaszka świętego Yory były oczywiste, ale co z resztą? Pokrążyłem znów po kompleksie i odnalazłem wszystkie- Kamienne drzewo to krzew przy murku w ogrodzie, maszyna rozwiązująca języki była madejowym łożem w kwaterach nadgorliwego kapłana (Słyszałem, jak zakonnicy szeptali o jego niezdrowych preferencjach), zaś dźwignia obok "brata" w rzeczywistości znajdowała się w mauzoleum. W przeciągu pięciu minut przesunąłem wszystkie, po czym ruszyłem po talizmany, znajdujące się, z tego co słyszałem, w odnodze na południu sanktuarium.

Istotnie, były tam, oddzielone od zewnętrza barierą, kratą oraz brakiem podestu. Dotknięciem czerwonego kafla symbolem sprawiłem, że wysunęła się kładka. Przesunąłem dźwignię, która stała się dostępna po zabawach z przekładniami, a tuż przy talizmanach odczytałem modlitwę. Bariera z sykiem zniknęła.

Oto leżały przede mną w małej celi...Jeden miał symbol błyskawicy, a przy dotknięciu pryskał iskrami, pulsując. Drugi natomiast był chłodny, jak kamień na wietrze. Niestety, gdy je wpakowałem do torby, stała się rzecz, której nie przewidziałem - Zawył alarm.

Wybiegłem z sali jak mogłem najszybciej. Będąc na schodach, usłyszałem zbliżający się odgłos podkutych buciorów. Po chwili na dole pojawiło się pięciu rosłych zakonników. Widząc mnie, unieśli młoty, a ich oczy rozbłysły. Co miałem robić?
-Bracia!- krzyknąłem łamiącym się głosem- Pomóżcie! Świętokradztwo! Tam! Złodziej!
Hałasując minęli mnie, pędząc w stronę sali w której do niedawna spoczywały ich talizmany. A ja zbiegłem na dół, rad ze swojej mądrości...i ich głupoty.

Później nie było już tak różowo. Wszędze, przy akompaniamencie wyjącego alarmu, widziałem hamerytów, uzbrojonych i gotów do walki. Nie zwracali na mnie większej uwagi...Poza najwyższym kapłanem. Zdybał mnie w jadalni z dwoma zakonnikami za plecami.

-TY! Znam cię! Nie jesteś nowicjuszem! Jesteś...- Nie dałem mu dokończyć, błyskawicznie wysuwając do przodu pięść i z chrupotem miażdżąc mu nos, zanim zareagowali dwaj ochroniarze. Starzec stęknął tylko i chlusnął krwią z obu dziurek, ja zaś pchnąłem go na zaskoczonych hamerytów. Wskoczyłem na długi stół, o cal unikając świszczącego młota. W następnej sekundzie mordercze uderzenie mogące przełamać na pół konia rozstrzaskało blat w miejscu, w którym chwilę wcześniej stałem. Wykorzystałem ten moment zachwiania, kopnąłem mocno w twarz drugiego hamerytę, po czym przepchałem się między nimi i runąłem w kierunku bramy głównej, w biegu zrzucając ciężkie, niewygodne naramienniki i pancerz. Widząc upragnione wyjście, przyspieszyłem, unikając zręcznie kolejnych ciosów. Przeskoczyłem przez masywny próg i zeskoczyłem z podwyższenia, wysokiego na trzy metry. Robiłem to nieraz, więc nic mi się nie stało. Zakonnicy, nie posiadający takiej wprawy, stali przez chwilę na krawędzi wygrażając mi i pomstując, po czym pobiegli, szukając innego zejścia na dół. Nie mogli mnie już jednak znaleść. Na terenie Miasta to ja byłem królem...
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Świetne! Pisz dalej!
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

POWRÓT DO KATEDRY

Jeszcze nigdy tak intensywnie nie przygotowywałem się do misji. Odwiedziłem pasera, sprzedając łupy z Karath-Din, a całą sumę zamieniłem na potrzebne strzały, kryształy żywiołowe, fiolki z wodą święconą. Od znajomego maga, po kosmicznych wręcz cenach, nabyłem parę napojów leczniczych i eliksir szybkości. Ciekawe, czy zadziała, gdy otoczą mnie nieumarli...

Do Dzielnicy dostałem się tą samą drogą jak poprzednio - przez mur w okolicy Zaułku Pątników. Droga do katedry minęła spokojnie, jako że znałem już teren... Mówiąc więcej, była wręcz identyczna, poza paroma różnicami - Szczur w dłoni mijającego mnie trupa w opończy złodziejskiej stał się dość nieświeży, a zwłoki strażnika zgubiły gdzieś hełm...

Stanąłem przed wrotami katedry, wciągając zimne, kąsające wręcz mrozem powietrze. Mocno zadarłem głowę, by zobaczyć wieńczące wieże sakralnego budynku ornamenty. Wydawało mi się, że słyszę złowieszcze szepty, jednak zignorowałem to...W takim miejscu wyobraźnia płatała niezłe figle.

Cztery alabastrowo białe figury aniołów wpatrywały się we mnie smutnym wzrokiem, rozkładając ręce. Gdy umieściłem w ich dłoniach talizmany, w głowie rozbrzmiał znany mi już, mroczny głos Oka.
-Wróciłeś człowieku...Przyniosłeś je, dobrze, bardzo dobrze...Wejdź do środka, bez strachu...Strach czeka wewnątrz...
Pchnąłem ramieniem wrota, które bez dźwięku ustąpiły. A ja znalazłem się w wąskiej, niesamowicie ciemnej kruchcie. Przede mną widniały dwuskrzydłowe drzwi do nawy głównej, jednak po tym co zobaczyłem niedawno przez otwór w murze, byłoby samobójstwem wchodzić właśnie tędy. Wybrałem drzwi na lewo ode mnie...

Ostrożnie stawiałem kroki po posadzce, uważając by nie potrącić czegoś i nie narobić hałasu. W pokoju, w którego kącie stały gnijące resztki biurka, zauważyłem drabinę prowadzącą przez dziurę w suficie do pomieszczenia wyżej. Zbliżyłem się do niej i już oparłem nogę na dolnym szczeblu, gdy usłyszałem odgłos otwieranych drzwi nad głową. Po chwili do uszu doszły ociężałe kroki i upiorny, dyszący odgłos, a do nosa potworny, niszczący śluzówkę, słodkawy smród gnijącego mięsa. Drzwi trzasnęły, gdy coś nade mną zamknęło je z powrotem.

Wdrapałem się na górę i ostrożnie pchnąłem je ramieniem. Znalazłem się na podeście nad nawą, dzięki bogom odpowiednio zacienionym. Żywy trup którego słyszałem wchodził właśnie w przejście po drugiej stronie, w ciemności majaczyły jego jasne, poznaczone czarnymi dziurami plecy. Zrobiło mi się niedobrze, gdy zauważyłem w nich białe, ruchliwe czerwie. Odwróciłem wzrok i spojrzałem w dół, wprost na patrolujące towarzystwo...

Obok resztek ław leżały zombie, nie ruszając się. Między nimi ciężko stąpały kościotrupy w wypłowiałych hameryckich pancerzach. Znowu usłyszałem koszmarne szepty, śmiechy i brzdęk łańcuchów. Po drugiej stronie nawy był pomost, identyczny jak ten, na którym się znajdowałem. A w prezbiterium, nad wielką figurą młota, wirowało Oko. Teraz tylko należało je złapać.

Spojrzałem do góry. Nad głową widniała węziutka belka, zapewne był to kiedyś podobny pomost, ale zawalił się, pozostawiając po sobie tylko rdzeń. Wypuściłem strzałę z liną. Gdy grot wpił się w drewno z cichym mlaśnięciem, stojący pode mną szkielet podniósł głowę i z potwornym, głębokim westchnieniem zaczął omiatać pustymi oczodołami ciemny podest. Byłem jednak w takim miejscu że, nie wyczuwając niczego, opuścił potworną czaszkę i powrócił do bezcelowego dreptania po kaflach katedry. Ja tymczasem błyskawicznie wdrapałem się na belkę.

Lata treningu czyniły swoje. Inny człowiek w parę sekund straciłby równowagę i z wrzaskiem spadł na dół, łamiąc sobie kark, mi jednak bieganie po wąskiej kładce nie sprawiało problemu. Pchnąłem drzwi i przez wąską sień dostałem się do odnogi, tuż obok figury młota. Klejnot był już tak blisko, że dokładnie widziałem soczewkowaty kryształ, otoczony wiankiem złoconych kolców, zakrzywionych jak nogi pająka. Nie mogłem sięgnąć go ręką, był za daleko. Hen, wysoko nad młotem majaczyła w mroku kolejna belka. Już po chwili magiczny sznur rozwijał się delikatnie, lądując mi w dłoniach.
Wiedziałem ze muszę pochwycić artefakt niezwykle szybko, jako że, wisząc na linie, zostałbym od razu zauważony na tle wielkiego witrażu przez wszystko co znajdowało się poniżej. Poplułem w dłonie, chwyciłem sznur i odepchnąłem się nogami, uczepiony go jak pająk. Przeleciałem nad prezbiterium w momencie gdy szkielety stały odwrócone, jedną ręką chwyciłem Oko i, będąc obok drugiej odnogi, puściłem sznur, lądując na twardej i zimnej posadzce.

Wepchnąłem klejnot do torby i przeszedłem przez bliźniaczą do poprzedniego sień, wychodząc na widziany wcześniej podest po drugiej stronie. Tam odezwało się...
-Masz mnie człowieku. Istotnie, wspaniała robota. Jednak...nie myślisz chyba, że pozwolę ci ot tak wyjść?

Gdy ten potworny głos przebrzmiał, stało się coś okropnego. Usłyszałem wyraźnie, jak drzwi, do których odpieczętowania przygotowywałem się przez tyle czasu, zamykają się z trzaskiem. Jednocześnie klejnot rozbłysł czerwonym światłem, przenikającym wyraźnie przez materiał. Wszystkie trupy na dole, zaalarmowane odgłosem zamykanych wrót, zacharczały. Po czym jednocześnie skierowały pozbawione mniej lub bardziej mięsa twarze na pomost. W kierunku światła.

Padłem na wznak, zakrywając ciałem torbę. Istoty na dole wszczęły poszukiwania, słyszałem wyraźnie postękiwania podnoszących się z ziemi zombie, a jednocześnie trzaskanie drzwi, gdy szkielety rozlazły się po całej katedrze. Po raz pierwszy mogłem z całkowitą pewnością powiedzieć, że wpadłem w niezłe gówno.

Wolałem nie sprawdzać, co kryje się za drzwiami niedaleko. Wyjąłem z torby zielony kryształ (Oko na szczeście przestało się jarzyć poświatą, wyglądało teraz jak zwykły klejnot) po czym odkręciłem górną część i wysypałem magiczną zawartość na posadzkę nawy głównej. Nasionka przy zetknięciu z ziemią pękły, uwalniając zielone łodyżki, które w błyskawicznym tempie splotły się ze sobą, tworząc gruby, tłumiący kroki kożuch. Zeskoczyłem nań i, omijając w ciemności wlokące się, jazgoczące zombie, wskoczyłem w drzwi na lewo od figury młota.

Znalazłem się na błoniach katedry. W chaszczach zauważyłem ducha kapłana, identycznego jak ten krążący na terenie Dzielnicy, był tam też szkielet, metodycznie rozstrząsający poszczególne krzaki wielkim młotem. Przemknąłem po kamiennym, półotwartym korytarzu i skręciłem w prawo. Ledwo wyhamowałem przed resztką schodów. Wyglądało to tak, jakby ktoś specjalnie zniszczył stopnie, nie chcąc dopuścić by to co szwędało się na dole weszło na górę. Zeskoczyłem i....napatoczyłem się wprost na ducha.

Wyciągnąłem opalizujący miecz Konstantyna którego ostrze uprzednio natarłem pieczołowicie wodą święconą i, na lekko ugiętych nogach, zadałem cios. Ostrze, co było do przewidzenia, przeniknęło ze świstem przez astrala, ten jednak nawet nie poruszył się. Wtedy zauważyłem na jego pucułowatej twarzy, jakże innej od wykrzywionych widm, uśmiech.

-Witaj nocny pielgrzymie - w głowie rozbrzmiał jego głos, zwyczajny, lekko rubaszny, jakże inny od dotychczas zasłyszanych - Nazywam się brat Murus. Widzę, że wylądowałeś w tym dawniej świętym miejscu, bez możliwości ucieczki. Możemy sobie wzajemnie pomóc. Jeśli odnajdziesz dla mnie parę przedmiotów, niezbędnych w moim...hmm...przeniesieniu do lepszego świata, ujawnię ci, jak wydostać się z tego pozbawionego już obecności Budowniczego miejsca.

Z dziwną miną wysłuchałem ducha - Potrzebował różańca ze swojej skrzyni w barakach, świecy, księgi liturgicznej oraz świętego symbolu. Coś jeszcze, widmowy cwaniaku?

Udałem się dalej. Na szerokim dziedzińcu mijały się patrolujące szkielety i nadgniłe truchła, jęcząc i szurając po kocich łbach zniekształconymi stopami.
Wszedłem, uważając, w drzwi po lewej, które prowadziły do pomieszczeń z maszynerią. W jednym znalazłem ciężkie formy do odlewów. Jedna była w kształcie młota. Dzięki kadzi wytopiłem go. Jeśli to nie był święty symbol według przezroczystego widma w czerwonym kabacie, to nie wiem co nim było.

Po metalowych schodach wspiąłem się na wyższy poziom maszynowni, wtedy usłyszałem ruch na dole. Jeden ze szkieletów przetrząsał pomieszczenia, kierując się ku schodom. Przemknąłem pod ścianą, gorączkowo szukając drogi ucieczki. Podłoga kończyła się, ale tuż obok z wielkiego otworu w ścianie wystawał metalowy, skośny pomost. Sypnąłem na niego nasionkami tworzącymi wyciszającą warstwę, po czym skoczyłem nań i sturlałem się, zanim martwy hamerycki wojownik ukazał się w całej krasie na górze.

Wypadłem na nierównym placu. Spomiędzy kocich łbów wystawiały swoje główki trawy i małe, żółte kwiaty. Przy ścianie zewnętrznej maszynowni stała malutka graciarnia, wypełniona resztkami wiader i szczotek. Na daszku znalazłem świecę. Zabrałem ją, słysząc jednocześnie, jak szkielet buszuje po drugiej stronie grubego muru. Po drabince dostałem się z powrotem na teren dziedzińca.

Krążyły tu też duchy, żaden z nich nie był jednak Murusem. Wszedłem do kolejnych drzwi. W sali, oprócz kości, znalazłem szyb, a na dole niesprawną windę. Na lewo był portal prowadzący do jakiejś innej salki. Przeskoczyłem tam. Zszedłem po schodach, i tylko smród gnijącego ciała uratował mnie przed śmiercią. Stał tam zombie, jego złamany kark spowodował, że głowa opierała się na ramieniu pod dziwnym kątem. Przeszedłem za jego cuchnącym ciałem z załzawionymi oczami, a na dnie skrzyni znalazłem pokryty plamkami rdzy klucz. Zabrałem go i wróciłem na dziedziniec.

Krążyłem po przykatedralnych budynkach, odwiedzając sale i powoli wiążąc całą tę historię w jedność. Drzwi, często wygięte pod wpływem starych ciosów, wywalone dziury w ścianach i ślady cięć na wielu człapiących korytarzami ciałach pozwalały stwierdzić, że to tutaj koncentrowały się walki żywych z umarłymi. Mogłem się tylko domyślać, że kłopoty zaczęły się od przywiezienia do katedry Oka. Prawdy wolałem nie znać...

W budynku imienia znanego mi już Yory znalazłem różaniec ducha. Panowało tam zatrzęsienie truposzy - Nieraz, trzymając koraliki w dłoni, kuliłem się za drzwiami podczas gdy do pomieszczenia wchodził zombie, kiwając upiornie korpusem umiejscowionym na nagim, oblepionym zeschłymi ochłapami kręgosłupie. Nie wierze w bogów, ale w takich chwilach instynktownie gładziłem sznur koralików kciukiem...

W pewnym momencie dotarłem do biblioteki. Miałem niebywałe szczęście - Księga której poszukiwałem dla Murusa leżała na górnym poziomie, tuż obok stłoczonych regałów pełnych zakurzonych woluminów. Moje szczęście skończyło się w momencie, gdy zeskoczyłem na dół, na jeden ze stołów. Gdy uniosłem głowę, zobaczyłem jak w drzwiach wejściowych stoi potwór, błyskając upiornie wyszczerzonymi, żółtymi zębami...

Stałem bez ruchu, ściskając księgę, mając nadzieję, że istota nie widzi mnie, bo jak chodzący szkielet, z oczodołami wypełnionymi piachem, może widzieć? Myliłem się. Truposz w stroju hameryty kłapnął nagą żuchwą, po czym zrobił krok do przodu. W tym momencie moja głowa eksplodowała bólem i upiornym śmiechem. Jęknąłem i upadłem na jedno kolano. Gdy otworzyłem oczy potwór biegł w moją stronę, unosząc młot. Wykonałem salto do tyłu, unikając potwornego uderzenia, w jednej ręce trzymając torbę a w drugiej księgę, w locie odrzucając obie. Wylądowałem i wyszarpnąłem miecz.

Istota była przerażająco szybka i równie silna. Po kilku sparowaniach jego ciosów zacząłem zwyczajnie obracać się w piruetach, unikając świszczącej broni potwora, jednocześnie szukając słabego miejsca. W końcu pochyliłem się i zamaszystym cięciem przejechałem po nogach. Pod wpływem ostrej jak brzytwa klingi piszczele pękły jak zapałki, szkielet stracił równowagę i upadł. Stanąłem nad nim i potężnym rąbnięciem rozpołowiłem czaszkę. W głowie po raz kolejny rozbrzmiał wrzask...po czym cisza. Zostałem tylko ja...i dymiący z powodu wody święconej kościotrup. Pozbierałem strzały, które wypadły z kołczana podczas akrobatycznego skoku, chwyciłem go za nogi i postękując z wysiłku przeciągnąłem ciężkie, grzechoczące ciało w ciemny kąt między regałami. Nie drasnął mnie, jednak byłem nieziemsko zmęczony. Zdjąłem lak z buteleczki z płynem leczniczym i jednym haustem wypiłem zawartość. Odżywcza ciecz przywróciła siły...

Przed wejściem stał Murus. Poprosił, bym udał się na cmentarz, leżący za bramą niedaleko od dziedzińca, po czym zniknął z cichym pyknięciem. Przekradłem się tam i znalezionym w skrzyni kluczem otworzyłem sobie wejście na cmentarz...jakby całe to miejsce nim nie było.

Pomiędzy nierównymi, rozsypującymi się nagrobkami wałęsały się, brodząc po kostki w zbutwiałych liściach, zombie. Przy jednym z grobów, zapewne swoim własnym, stał nieporadny duch. Poprosił mnie, bym powiesił na nagrobku różaniec, postawił na nim świecę, odczytał fragment z księgi (to zrobiłem szeptem) oraz dotknął płyty symbolem młota. Gdy to zrobiłem, Murus wydawał się wręcz wzruszony. Podziękował mi za podarowanie mu wiecznego życia, jednak poprosił o kolejne przysługi - Miałem wynieść z katedralnego strychu oraz piwnicy zwłoki jego dwóch przyjaciół - Martello i Renaulta a także zabić wszystkich skażonych złem braci zakonnych... Astral miał cholerne szczęście, że był niematerialny, gdyż miałem ogromną ochotę spłazować go mieczem. A jeśli i wykonanie tych zadań skończy się na zdawkowym "Dziękuję, śmiertelniku", to już coś wymyślę, by szedł do hameryckiego raju z połamanymi kulasami.

Cóż było robić? Zacząłem przesuwać się z powrotem w stronę katedry. W środku trochę się uspokoiło - Po sali krążyły trzy szkielety, a zombie zniknęły gdzieś, zapewne patrolując boczne pomieszczenia. Zaczaiłem się w mroku z mieczem w dłoni. Gdy tylko któryś przechodził obok mnie, ciąłem go w kark uderzeniem znad głowy, przytrzymując potem, by zniwelować odgłos upadku. Ułożyłem ich nieruchome kształty za figurą młota. Ruszyłem na dół, w stronę piwnicy.

Pomieszczenia, w których kiedyś zakonnicy trzymali wino i kiszoną kapustę, teraz zalane były brudną wodą po kolana, na powierzchni której unosiły się resztki beczek i szklane butelki. Brodziło tam też paskudne, wzdęte ciało, wydzielające obrzydliwy fetor, jak zresztą wszystko w tym chorym miejscu, a także unosił się lekko duch, ledwo widoczny na tle ciemnych, wilgotnych ścian. Mam nadzieję, że gdy wyniosę stąd Oko, jego moc przestanie konserwować truchła i w końcu miejsce to dostąpi spokoju. Bogowie, mam nadzieję, że w ogóle je stąd wyniosę.

W jedynym suchym pomieszczeniu znalazłem zwłoki hameryty, który mógł być tylko resztkami Renaulta. Były wysuszone na wiór, śmierdziały więc tylko stęchlizną, pomimo to ze wstrętem przewiesiłem je sobie przez ramię. Przeszedł mnie dreszcz, gdy na drzwiach do pomieszczenia zobaczyłem wyżłobione przez paznokcie ślady ukazujące rozpacz zamkniętego w środku zakonnika.

Ułożyłem jego truchło w okolicy resztek schodów na dziedziniec. Ruszyłem z powrotem do nawy głównej. Tam, dzięki strzałom linowym, dostałem się pod sam sufit. Otworzyłem drzwi i wszedłem na stryszek.

W środku śmierdziało szczurzymi odchodami, kurzem i terpentyną. A na podłodze leżało podobnie wysuszone ciało hameryckiego kapłana. Miałem małe problemy ze zniesieniem go na dół, więc przywiązałem go po prostu sznurem do siebie i zjechałem po linie. Niezwykle zabawnie musiało to wyglądać...

Oba ciała były leciutkie, przewiesiłem je więc przez ramiona i ruszyłem na cmentarz. Murus czekał już przy dwóch grobach. Wrzuciłem jego przyjaciół do wykopanych dołów.
-Dobrze, bardzo dobrze. Zaprawdę, zasługujesz na szacunek - Zapiał duch, przyglądając się wykręconym kształtom w dziurach - Teraz proszę tylko o jedno - Ocal resztę braci zakonnych
-Wszystkich? - uniosłem wzrok, omiatając nim przestrzeń cmentarza i dwójkę ożywieńców, którzy właśnie człapali niezdarnie przez sam środek. Murus uśmiechnął się z wyższością.
-Nie nie, tylko dusze wyznawców Młota, w strojach z insygniami zakonnymi - odparł, kręcąc pogodnie widmową głową - Reszta to słudzy, stajenni i byli mieszkańcy dzielnicy, więc pal ich licho.
Opuściłem cmentarz z mieczem w ręku. Typowe...

Jak ogar wytrapiałem szkielety i mordowałem ich niespodziewanym pchnięciem w kark. Wiedziałem, że jawna walka mogła spowodować tylko to, że kiedyś kolejny złodziej wskazałby mnie jakiemuś duchowi, a ten, widząc moje drepczące zwłoki, odparłby "pal go licho". Nie wdawałem się więc w potyczki i ceregiele, zwyczajnie rąbałem w plecy. Załatwiłem tak jakąś siódemkę czy ósemkę, poza jednym. Kroczył w lochach pomiędzy regałami spiżarnymi. Na tym wypróbowałem nowy zakup - Strzały z nadpiłowanymi, rozszczepialnymi grotami, po osiem za sztukę. Były iście zabójcze - Z trzaskiem wbiły się w suchy mostek potwora, wychodząc w kilku miejscach plecami. Zachwiał się, a wtedy z mroku wyleciała jeszcze jedna, trafiając prosto w lewy oczodół. Prysnęło na boki fragmentami kości oraz świetlistymi odpryskami grotu, a szkielet padł na ziemię jak wór kartofli. Warte swoich pieniędzy,słowo daję.

Wychodząc z lochów, usłyszałem w głowie głos Murusa. Dziękował mi wylewnie, nie szczędząc pochwalnych epitetów. Polecił by udać się z powrotem na cmentarz i odebrać swoją nagrodę. Jakież było moje zdziwienie, gdy przekazał mi...klucz. Powiedział, że w zamkniętej zbrojowni na stryszku katedralnym znajdę coś, co pozwoli mi otworzyć masywną bramę Cloister, będącą swoistym wyjściem bocznym do Dzielnicy. Po raz setny chyba ruszyłem do nawy głównej a stamtąd, po linach, na stryszek. Nie chwaląc się, nawet zombie i duchy wymijałem z lekkim znudzeniem.

Stary zamek metalowych drzwi ustąpił, gdy kilkakrotnie przekręciłem w nim klucz. W środku znalazłem kryształy ogniste oraz ciężką, metalową półokrągłą strukturę. Kartka obok głosiła, że to bomba...Była za duża, by umieścić ją w torbie, przez całą drogę do Cloister trzymałem ją więc pod pachą. Położyłem ją pod masywnymi wrotami i cofnąłem się. Nie bardzo wierzyłem w pirotechniczne umiejętności hamerytów, więc dość lekceważąco stanąłem parę kroków dalej i rzuciłem w bombę kryształem. Wybuch odrzucił mnie, spalił brwi i spowodował zanik słuchu na parę sekund. Wylądowałem na tyłku z wyjątkowo głupią miną, gdy nad głową z zatrważającą prędkością śmignął mi żelazny uchwyt od bramy i wbił się do połowy w ścianę za moimi plecami. Dym rozwiał się, ukazując smętne resztki po dumnej niegdyś, broniącej dostępu do sakralnego obiektu bramie. Nie zwlekając, wybiegłem na zewnątrz i zniknąłem w mroku zniszczonej uliczki.

"Masz mnie, człowieku, masz swoje cenne Oko...Co teraz z nim zrobisz?"

Jak to co? Wymienię na sto tysięcy!

Głupi, nie wiedziałem wtedy jeszcze, że z tym przeklętym klejnotem powiążą mnie nie tylko pieniądze...
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Caer »

Ładne. Podoba mi się Twoje poczucie humoru, choć w pierwszej części, jako że dopiero rozpoczynamy swoją karierę, przydałoby się trochę pokory... :-D

No i nie byłabym sobą, gdybym nie miała kilku uwag, głównie merytorycznych :-D.
► Pokaż Spoiler
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Caer- Przykro mi, że wiele rzeczy nie pokrywa się z Tobie znanym uniwersum Thiefa - Każdą planszę piszę na spontana w oknie szybkiej odpowiedzi, bez sprawdzania niczego a to czego nie pamiętam po prostu podbudowuję wyobraźnią. Wiele rzeczy dobarwiam ot, według własnego widzimisię. Nie zagłębiałem się tak w świat Thiefa by pamiętać, że Bonehoard leży w jakiejś dzielnicy, wydawało mi się, że dużo ciekawszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie go poza Miastem, dodanie wierzchowca...Po prostu od zawsze to miejsce kojarzy mi się z odległym uroczyskiem, a nie czymś, co widzi się przez okienko w toalecie :wink:

Ramirez...No cóż, jak już mówiłem, piszę od razu bez poprawek, więc wyleciało mi z głowy iż w filmiku było powiedziane o "propozycjach". Mea Culpa.

Old Quarter od zawsze tłumaczę jako Stara Dzielnica i tak już pozostanie.

Masz rację, najstarszym sanktuarium była katedra, jednak dla mnie ona nie znajduje się już w Mieście :wink: Nawet napisałem "Inny świat, w którym groza wędruje uliczkami". Nie jest nawet wykorzystywana przez hamerytów, więc za główne sanktuarium uważam to z Undercover

A dlaczego niby nie miało być listów gończych? Nie widzę w tym niczego dziwnego.

Yora - W zakątkach umysłu kołatało mi się, że coś o współzałożeniu zakonu było napisane na tabliczke pod czaszką. Mogłem się mylić jak widać...

Błędy? Mogą się zdarzyć, piszę bez sprawdzenia:)

Z tym high priestem troszkę mnie rozbawiłaś. Dla mnie wysoki kapłan nie ma żadnego związku ze wzrostem, a z rangą. Arcykapłana uważam za GŁÓWNEGO, któremu podlegają wszystkie zakony i pojedyncze sanktuaria. Wysoki to dla mnie zarządca danego obiektu. A nie chcę zakładać, że dziadyga w Undercover to ten Arcy. Moim zdaniem to po prostu różnice w poznanych przeze mnie i Ciebie tłumaczeniach :wink: .

Acha, na przyszłość - NIGDY nie nazwę The Keepers "Szafiarzami", to zawsze będą i byli Opiekunowie, gdyby ktoś się pytał :ok

Pozdrawiam!

PS: To Tobie wysłałem kiedyś poradnik do TDS?
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Acha, i jeszcze jedno - Zaproponowałaś odrobinkę pokory. Założyłem, iż Garrett jako młodzik, gorąca krew i cholernie cyniczna bestia nie wierzy w możliwość porażki... NA RAZIE :wink: Po incydencie z Tricksterem, i podczas opisywania II części, nie będzie już taki "Cocojumbo i do przodu"
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Caer i Aen sobie ustalą czy wprowadzić zmiany 8-)
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Caer »

Hm... W sumie w opowiadaniach (już :-D) się nie czepiam, ale skoro to ma być fabularne streszczenie, wypadałoby, żeby fakty zgadzały się z tymi w grze, nieprawda? :wink: Jak to zrobisz, to tylko Twoja sprawa i nie będę nalegać. To, co napisałam, to tylko sugestie. Tłumaczenia są oczywiście sprawą indywidualną (nie rozumiem, dlaczego miałabym rezygnować ze swoich, ale, jak już napisałam wcześniej, nie będę nalegać).

Co do listów gończych nadal się nie zgadzam z powodów napisanych już wcześniej.

Nie ma "głównego kapłana". Ja także mogę się mylić, ale sprawdź, co to znaczy "high priest", bo tak jest nazywany kapłan w TDP. Chyba że to też nie jest ważne? :wink:
Aen pisze:Acha, na przyszłość - NIGDY nie nazwę The Keepers "Szafiarzami", to zawsze będą i byli Opiekunowie, gdyby ktoś się pytał :ok
Ależ nazywaj, jak chcesz. Jak pisałam, nie rozumiem, dlaczego ja nie miałabym używać swoich tłumaczeń :-D.
Aen pisze:PS: To Tobie wysłałem kiedyś poradnik do TDS?
Owszem. Ale chyba mi się gdzieś... hm... zawieruszył... :oops:
Dziarsky pisze:Caer i Aen sobie ustalą czy wprowadzić zmiany? 8-)
To pytanie do Aena, choć wątpię, by coś chciał zmienić :P: (sorry :-D)
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Powiem tak - tego co piszę, nie traktuję jak jakieś fabularne streszczenie - Wpisałem się z nudów do wątku Dziarsky'ego, spodobało się więc piszę dalej. Jeśli ktoś to traktuje poważniej (czytaj: Fabularne streszczenia a nie, jak ja, zwykłe historyjki) zapraszam do poprawiania moich błędów wynikających z nieznajomości universum Thiefa. Jeśli tak poważnie podchodzisz do tego, to liczę na Twoją pomoc w zredagowaniu faktów. Pis and lof.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Caer »

No to teraz przerzucamy ciężar podjęcia decyzji na Dziarskiego, co chciałby mieć :P:.

Pis and lof, brada.
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Moja propozycja:
1. Aen kończy pisać historyjki :)
2. Caer poprawia tekst Aen'a co do autentyczności faktów i miejsc, a reszta jak ustaliliśmy (mam nadzieję) na Priv 8-)
3. Ja robie grafikę i wykańczam całość.
4. Udostępniam gotową "książkę" a wszyscy ostatecznie wnoszą o poprawki (mam nadzieję wtedy już kosmetyczne) :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

Mnie się tam podoba! Jest zabawne i dobrze oddaje nastrój sceny. :-D
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Awatar użytkownika
Karollol
Ożywieniec
Posty: 81
Rejestracja: 14 maja 2005, 22:52
Lokalizacja: Kraków

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Karollol »

ehehe... to własnie było skierowane do Aen'a (ze jest mistrzem w pisaniu tego) :) ....... bez obrazy Dziarsky
"...uwazaj jak tańczysz bo zciowy parkiet bywa śliski..."
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Dobra, na następną misję troszkę trzeba będzie poczekać- Jutro mam maturę, pojutrze kuję, w piątek kolejna matura, wieczorem schlewam się jak wieprz, w sobotę powtarzam, więc w niedziele będą wszystkie misje :-) :wink:
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Dziarsky
Garrett
Posty: 4861
Rejestracja: 02 listopada 2003, 12:26
Lokalizacja: Gliwice
Kontakt:

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Dziarsky »

Karollol pisze:....... bez obrazy Dziarsky
szacunken :-)

ps. Jeśli myślicie, że wszyscy czekają tylko na Aen'a to się grubo mylicie :)
Duet: Caer i Dziarsky ciężko pracują nad wyglądem i poprawnoscią przyszłego dzieła :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Kruk
Skryba
Posty: 310
Rejestracja: 31 stycznia 2005, 19:25
Lokalizacja: Środek nieskończoności

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Kruk »

No Aen! Czekam na obiecaną dalszą część :-D Mam nadzieję, że się nie zniechęciłeś :wink: . Oczywiście mam nadzieję, że Caer i Dziarsky także robią postępy :-D Szcacunek!!
"Don't be afraid of the dark. Be afraid of what is hides"
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

Nie Kruk, po prostu dostałem pracę jako redaktor jednego z portali o grach komputerowych i w przerwach alkoholowych libacji napieprzam dla nich zapowiedzi i takie tam :wink: Dziś wieczorem postaram się napisać kolejny etap.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
Awatar użytkownika
Karollol
Ożywieniec
Posty: 81
Rejestracja: 14 maja 2005, 22:52
Lokalizacja: Kraków

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Karollol »

czekam z niecierpliwością... :lol:
"...uwazaj jak tańczysz bo zciowy parkiet bywa śliski..."
Aen
Mechanista
Posty: 423
Rejestracja: 01 listopada 2002, 12:43
Lokalizacja: Elbląg

Re: Fabularne streszczenia [pomoc]

Post autor: Aen »

No, czas wznowić streszczenia, wakacje w końcu

UCIECZKA

-Nawet nie wie pan, panie Garrett, jak bardzo jestem zadowolony z wykonanego zadania – rzekł Konstantyn, obracając Oko w swoich wysuszonych, naznaczonych niebieskimi żyłkami dłoniach – Zwyczajnie brakuje mi słów. Niech Wiktoria dokończy za mnie...

Znajdowaliśmy się w sali przyjęć ekscentryka, podpieranej przez kolumny z roślinnymi ornamentami. Pod nogami czułem dziwny dywan przypominający mech, a po ścianach pełzały tajemnicze, drgające cienie. Konstantyn siedział na krześle, a za nim jak zwykle stała w mroku Wiktoria. Uśmiechnęła się do mnie. Ten grymas wcale a wcale mi się nie spodobał.

-Taak, dostarczyłem klejnot, więc nadszedł czas na zapłatę, prawda?- Odparłem, bawiąc się niedbale klamrą od płaszcza
-Prawda...Proszę, niech Wiktoria ureguluje wszelkie...Płatności – Rzekł Konstantyn. I wtedy się zaczęło.

Światło przygasło, a budynek wyczuwalnie zadrżał w fasadach. Starzec roześmiał się i odchylił głowę. Guzik ozdobnego kabata pod jego szyją oderwał się i świsnął mi nad uchem, ze stukotem uderzając w kolumnę, a on sam zaczął z obrzydliwym chrzęstem deformować się. Patrzyłem przerażony, jak z czaszki wysuwają się dwa lśniące czarne rogi, tułów pęcznieje odkrywając pokryty włosiem tors, a spod stołu wysuwa się długi biały ogon. Gdy istota podniosła się, prawie dotykając paskudną głową sklepienia już wiedziałem czym była. Widziałem ją na starych rycinach w sanktuarium Młotów. Przede mną stał najzagorzalszy wróg Hamerytów, istota wielbiona przez pogan – Trickster...

Podczas metamorfozy patrzyłem skamieniały na Konstantyna, ignorując Wiktorię. To był błąd – Gdy przeniosłem na nią oczy, nie zobaczyłem już czarnowłosej, bladej kobiety w ciemnej sukni. Przede mną stała smukła istota o skórze barwy liści, z żółtymi taksującymi moje ruchy źrenicami. Na znak bożka wysunęła przed siebie rękę. Potężna siła pchnęła mnie do ściany, usłyszałem dźwięk jakby łamanych konarów, coś walnęło mnie w szczękę. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, iż owinięty jestem przez pędy i gałęzie będące zwieńczeniem ręki driady. Cała sytuacja trwała tyle, w ile da się wypowiedzieć zdanie „Nigdy nie ufaj swoim zleceniodawcom”

-Jeszcze raz muszę podziękować za wykonane zadanie człowieku. Jednak obawiam się, że to nie koniec twojej roli. Oko jest...ślepe – Rzekł dudniącym basem Trickster, podchodząc bliżej. Popatrzyłem w dół, na wielkie kopyta, potem na koźlo podobną postawę oraz znak pogański pomiędzy rogami i pomyślałem, że wolałbym chyba znowu być w katedrze – Musisz nam użyczyć swojego. Wiktorio?
Usłyszałem świst i poczułem okropny, rwący ból w czaszce. Krzyknąłem rozdzierająco, gdy pusty oczodół i twarz zostały zalane przez potok krwi. Otworzyłem ocalałe oko i zobaczyłem moją czerwoną gałkę w dwóch drewnianych szponach, wyrastających z drugiej ręki Wiktorii. „To sen, obudź się” – myślałem – „To się nie dzieje, nie czujesz bólu”
-Owszem, to się dzieje a ty czujesz ból – Usłyszałem głos Trickstera. Nie wiem skąd znał moje myśli, i w tym momencie nie dbałem o to. Przejął od Wiktorii jej „zdobycz” i przyłożył ją do klejnotu. Przedmiot błysnął i otoczył gałkę siateczką wypustek. Bożek uśmiechnął się.
-Ty ludzka larwo...Oko znów widzi. Dzięki tobie uda nam się powrócić w pełnej chwale. Świat znów padnie na kolana. Metal i kamień zginą pod naporem drzew, a człowiek przestanie być panem wszystkiego. Z powrotem nastanie nasz czas!
Wiktoria podeszła do niego, objęła jedną ręką i wepchnęła język do jego ust. Dawno nie widziałem czegoś tak obrzydliwego, odwróciłem więc głowę. Trickster to zauważył:
-Nie podoba ci się? Wiktorio, masz może ochotę na tego człowieczka? – Driada uśmiechnęła się, a ja poczułem między udami giętki, przesuwający się po nich pęd. Po paru sekundach chlasnął mnie mocno, aż jęknąłem z bólu. – Nie masz? Posilą się nim więc nasi bracia. Będzie pożywieniem i przysłuży się...Tak...Przysłuży...
Ostatnie słowa słyszałem jak przez grubą zasłonę. Krew wciąż lała się nieprzerwanym potokiem, napełniając usta metalicznym posmakiem. „Tylko nie zemdleć” – myślałem „Tylko nie zemdleć”...

Nie udało się.


-Widzę go...Żyje?
-Żyje. Nasz brat jest silny.

Otworzyłem oko. Wisiałem przyczepiony pędami do ściany w tym samym pomieszczeniu. Całą twarz pokrywał krwawy skrzep, nawet nie próbowałem podnieść drugiej, pustej już powieki. W pokoju nie było już monstrów. Byli tam za to...Opiekunowie. Nie rozpoznawałem kto dokładnie.
Poczułem zimny dotyk ostrza na dłoni. Żywe więzy zostały przecięte, a ja opadłem bezsilny na ręce Opiekunów. Posadzili mnie plecami przy kolumnie.
-Stało się. Uwolniłeś jedno z największych niebezpieczeństw. Będziesz je teraz musiał zniszczyć. Sam. Czuwamy nad tobą, nie możemy jednak ingerować... – Nie dokończył, bo złapałem go ręką za szatę i przyciągnąłem do siebie. Twarzą do twarzy.
-Spójrz na mnie, sukinsynu!- Syknąłem – Widzisz mnie? Widzisz? To coś wygląda jak cholerny kozioł na dwóch nogach, jest wielkim jak szafa bogiem pogan, a jego zdrewniała dzierlatka ostrymi paluszkami wyrwała mi oko, zanim się w ogóle zorientowałem. A ty mi mówisz, bym zniszczył go...Sam? Upadliście na głowę. Już dawno, swoją drogą!
-Nie krzycz, bo tu przyjdą – Opiekun odsunął się i stanął nade mną – Jesteś jedyną osobą która może tego dokonać. Przepowiednia nie kłamie. Ty jesteś wybrańcem i...
-Daj mi napój
-Słucham?
-Daj mi kurwa napój leczniczy.
Wypiłem całą buteleczkę jednym haustem i od razu poczułem się odrobinę lepiej. Oko już nie piekło tak bardzo. Sztyletem odciąłem szeroki pas materiału od płaszcza i przewiązałem sobie wokół oczodołu. Opiekunowie obserwowali mnie w ciszy. W końcu ten nade mną odparł:
-Musisz stąd uciekać i działać szybko. Trickster rośnie w siłę. Nie możesz dopuścić do rozpoczęcia rytuału i transferu...
-Skończ. Poradzę sobie...Jak zawsze bez was. Gdzie mój ekwipunek?
-Tutaj
-Macie napoje lecznicze?
-Nie
-No to wypierdalajcie...

Gdy rozpłynęli się w mroku, wstałem powoli, obmacałem ręką żebra i nie wyczuwając większych uszkodzeń założyłem torbę ze sprzętem na ramię. W kącie znalazłem dziwne fioletowe owoce, a że sytuacja była straszna, a ja niesamowicie głodny, skosztowałem ich. Były wyborne w smaku i przywracały siły, zapakowałem więc parę do torby. Otworzyłem drzwi i ruszyłem po schodach w dół.

Znalazłem się w wielkiej pieczarze, gdzieś pod domem. Ściany były czerwonawe, a ziemię wyścielały zbutwiałe liście. Schowałem się za murkiem i patrzyłem przerażony na strażników. Ich też nie ominęła przemiana właściciela...

Spomiędzy kolczug wystawało brudne, brązowe futro, a nad koślawymi nogami bujały się nagie, szczurze ogony. Istoty miały płaskie twarze, ni to małpy ni to gryzonia. Patrolowały okolicę, powłócząc nogami i trzymając miecze w długich, owłosionych łapach. Ominąłem ich dosyć łatwo, chociaż za każdym razem gdy przemykałem się za plecami, unosiły łby i chrząkały, jak gdyby wietrząc mnie. Na szczęście nie szły w pogoń – To cały czas była inteligencja strażnika, tyle że w ciele małpiszona...

Przemykałem się wąskimi korytarzami, uważając na szczurołaki. Dotarłem do rozległej kawerny z ogromnym drzewem pośrodku. Wokół krążyła paskudna maszkara. Wyglądała jak modliszka na dwóch nogach. Humanoidalny stawonóg chodził powoli, jakby szukając pożywienia, wydając cichutkie „tzzt”. Uważając na niego, wspiąłem się na drzewo by chwilę odpocząć w spokoju. Tam ze zdziwieniem odkryłem...platformę, a na niej parę owoców które natychmiast pochłonąłem, kilka strzał i księgę. Z niej wyczytałem zamiary Trickstera. No cóż, jeśli to naprawdę przeze mnie, będę miał wyrzuty do końca życia. No, może przesadzam...

Z podziemnych kompleksów dostałem się na teren domu. Wszędzie kręcili się szczurzy strażnicy, zauważyłem też parę opasłych zielonych pająków. Natknąłem się na parę kosztowności przeoczonych przeze mnie podczas ostatniej wyprawy, oraz kilka samorodków złota i srebra. Szelma wyciągał je pewnie z podziemnych tuneli...

Pamiętałem dom, więc w miarę szybko znalazłem wyjście. Było pilnie strzeżone, musiałem więc wejść na wyższy poziom by tam spuścić się do ogrodu poprzez balkon. Byłem ranny, całe ciało krzyczało, brak oka doskwierał, a na dodatek przywróciłem światu moc i potęgę wrednego bożka – Musicie zrozumieć że nawet nie miałem ochoty pozwiedzać innych kondygnacji.

Na górze czekała mnie nieprzyjemna niespodzianka – Natknąłem się na modliszkę. Stworzenie stanęło jak wryte i wpatrzyło się we mnie złotymi siateczkami oczu. Poruszyło żuwaczkami i zazgrzytało wręcz przyjaźnie. Za sobą usłyszałem jednak wrzask wbiegającego strażnika, instynktownie padłem więc na podłogę, boleśnie uderzając w nią żebrami i widząc ostrze miecza migające nad głową. W tym momencie usłyszałem przerażający dźwięk jakby plucia, coś żywego i bzyczącego przeleciało mi nad kapturem, a strażnik wrzasnął znowu...Tym razem jednak wyraźnie z bólu i strachu. Odbiłem się od podłogi wyciągając miecz, z rozpędu ciachnąłem modliszkę pozbawiając ją głowy i przyozdabiając zieloną krwią ścianę, po czym odwróciłem się. Szczuroczłek obijał się kwiląc i machając w panice łapami między łóżkami, znajdując się za chmurą ogromnych, bzyczących kąsających much. Nie wiedziałem skąd się tam wzięły i nie obchodziło mnie to. Błyskawicznie wyszedłem na balkon, wpiłem palce w pnącza oplatające ścianę i zjechałem na dół...
Ostatnio zmieniony 17 lipca 2005, 19:17 przez Aen, łącznie zmieniany 1 raz.
Kobiety są jak szanse - niewykorzystane, mszczą się okrutnie!
ODPOWIEDZ