Kiedyś to było... Podobno niektóre tytuły sprzed lat wspominamy tak dobrze, bo kojarzą nam się z dzieciństwem, młodością, a w rzeczywistości dodajemy im te kilka punktów oceny więcej jedynie przez sentyment, nawet kiedy dostrzegamy już bardzo dużo niedociągnięć. Czy to źle? Moim zdaniem to nic złego, przywoływać grą pozytywne emocje z przeszłości. Każdy może oceniać, jak mu się podoba, o gustach się nie dyskutuje. Jednakże wysokie oceny danego tworu udowadniają, że zapewne jest w nim coś dobrego, że jest pod jakimś względem lepszy od tego z niższą oceną.
Pierwszy raz zetknęłam się z Thiefem mając 9-10 lat. Mieliśmy komputer stosunkowo od niedawna, a Internetu wcale. Od samego początku byłam niemal uzależniona od gier, najpierw podróbka NES-a, potem PeCet, zawsze chciałam być najlepsza w grach. Złodziej pojawił się w domu za sprawą pożyczonej płyty z którejś gazety z grami. Najpierw tylko patrzyłam, jak brat gra (mieliśmy jakąś taką dziwną zasadę, że nie mogłam zagrać, dopiero później mi pozwolili), potem sama spróbowałam. Ze wstydem przyznam się, że wtedy przeszłam może 3-4 misje TDP w całości na łatwym poziomie, resztę Ctrl-Alt-Shift-End. Z Ery Metalu pokonałam chyba tylko pierwszy poziom, ponieważ moja znajomość angielskiego sprowadzała się do alfabetu i nie wiedziałam, co mam zrobić. Pokonałam to dobre słowo. (Pałka? - a komu to potrzebne. Podobnie strzały wodne.) Miecz w dłoń i lecimy. Gorzej, kiedy pojawiły się zombie i nie dało się ich posiekać. O skradaniu nie myślałam - w tamtym czasie byłam wkręcona w takie bardziej zręcznościowe gry: Tomb Raider, GTA Vice City, Delta Force albo Carmageddon (wiecie, takie gry dla dzieci). (Nie mnie to oceniać, czy wyrosłam na psychopatę.) Już wtedy zauroczona byłam Zaginionym Miastem, a zabójczy panowie w czerwonych strojach na zawsze pozostaną Młotowcami (nie Młotodzierżcami). Udało mi się zdobyć Talizman Wody. Tylko ten. A później Oko. Powrót do Katedry do tej pory jest dla mnie najtrudniejszą misją z pierwszego Thiefa, a wspomnienia strachu przed Szkieletami również dzisiaj są żywe.
Kiedy kilka lat później znałam już dość dobrze angielski i fabuła, obok grywalności (wciąż nie lubię klikaczy) stała się ważnym elementem, który decydował, czy coś mi się podoba (trzecim, najmniej ważnym jest grafika - zdarza się, iż czasem ładne 'coś' mnie przyciąga), przypomniałam sobie o Złodzieju. Nagle zaczęłam rozumieć, co mówi Garrett, a byłam w takim wieku, że fascynowały mnie postacie z tak hipnotycznym głosem, więc zainteresowałam się historią zapisaną na zwojach i w księgach. Pomyślnie przeszłam trening Opiekuna, co pozwoliło mi zrozumieć, że latanie z mieczem jest na samym końcu listy użytecznych umiejętności w grze. Nauczyłam się słuchać, a ta umiejętność przydaje się też w wielu innych grach. Co dziwniejsze, w niewielu dźwięk jest tak dopracowany, często jest wręcz pomijany i stanowi słabą stronę danej produkcji. Poznałam ułamek świata Garretta. Jest czarujący. Thief to jedna z niewielu serii gier, które pozwoliły mi zapomnieć, że siedzę przed komputerem. Immersja była tak głęboka, że nieświadomie wykonywałam ruchy głową lub rękoma (albo mało nie spadłam z krzesła, bo wystraszył mnie jakiś strażnik). Przejęłam nawet kilka złodziejskich nawyków do swojego zachowania, nauczyłam się nasłuchiwać otoczenia, obserwować, czy ktoś mi nie zagraża. Wreszcie - pokochałam czytanie.
Ten świat został tak ciekawie opisany, że wciągnął wielu ludzi. Jest jednocześnie tak otwarty, że może się w nim wydarzyć mnóstwo historii. Ktoś kiedyś zapytał : What if? Co by było gdyby? Niezapisana strona tylko czeka na pierwszą kroplę atramentu, na pierwszą linię nakreśloną ołówkiem. Właśnie to jest piękne. Że każdy może mieć wpływ na ten mały świat, poczuć, że ma nad nim boską wręcz kontrolę. Dlatego wciąż wyczarowuje się tyle fanmisji. Tworzenie ich wymaga odrobinę umiejętności, cierpliwości, więc powstaje względnie mało chłamu, ale nie jest znowu tak skomplikowane, żeby stało się domeną wybrańców. Jakimś sposobem społeczność w większości tworzą wspierający ludzie, którzy (zazwyczaj) nie wylewają na siebie nawzajem hektolitrów szamba, co jest coraz rzadziej spotykane w Internecie. Do takich ludzi chce się wracać.
Gdy napisałam o oprawie dźwiękowej, nie wspomniałam o muzyce. Cała trylogia ma niezwykle klimatyczną ścieżkę dźwiękową, której chce się słuchać. Nawet teraz, pisząc te słowa, wsłuchuję się w ambient z Południowej Dzielnicy.
|