Bukary pisze:Tak? Z czego wnioskujesz? Szkoła to dosyć kosztowna inwestycja. Chętnie się dowiem, ile wynoszą opłaty w zagranicznych szkołach, do których państwo W OGÓLE nie dopłaca (o ile takie istnieją).
Na dzień dzisiejszy chyba wszędzie państwo trzyma łapę na edukacji (dobrych i posłusznych obywateli trzeba sobie w końcu „wychować”), a kryzys państwowej edukacji trwa od dawna i to nie tylko w Polsce. Austriaccy ekonomiści udowodnili, że rynek radzi sobie z zaspokajaniem potrzeb ludzi zdecydowanie lepiej niż państwo, przedsiębiorstwa państwowe są niewydajne, bo jak wiadomo państwowe/publiczne = niczyje. Jeśli prywatny, działający na wolnym rynku dostawca Internetu założy mi go szybciej niż państwowy monopolista, to ze szkołą, która „sprzedaje wiedzę” powinno być podobnie. Niestety, szkoły prywatne nie wytrzymują konkurencji z dotowanymi z podatków szkołami publicznymi, więc są na starcie przegrane i państwowe szkolnictwo staje się praktycznie monopolistą (a każdy monopol szkodzi konsumentom).
Wiadomo, że jak jest konkurencja, to trzeba bardziej postarać się o klienta i obniżać ceny, co za różnica czy chodzi o konkurujących ze sobą sprzedawców bułek czy właścicieli szkół?
Bukary pisze:Pobożne życzenia. Nauczyciele, którzy pracują obecnie w szkołach niepublicznych, mają gorsze warunki i relatywnie mniej zarabiają. Nie mówimy o elitarnych szkołach dla wybrańców. Mówimy o przekazaniu całego szkolnictwa w ręce prywatne. Czy ty w ogóle przemyślałeś tę koncepcję?
Przyjrzyj się obecnie działającym szkołom niepublicznym. Czy rzeczywiście reprezentują wyższy poziom?
Jak już pisałem, państwo ma monopol na edukację, jak sam zauważyłeś, szkoły prywatne to głównie te elitarne dla wybrańców, reszta to margines, który nie ma siły przebicia. Koncepcję przemyślałem wiele razy, zresztą wielu ludzi mądrzejszych ode mnie też ją przemyślało.
O wyższym poziomie za chwilę.
Bukary pisze:No tak. Powstaną szkoły "dla biedoty" i "dla bogaczy". W szkołach "dla biedoty" czesne musi być niskie, żeby niezamożni ludzie mogli płacić za naukę. Niskie czesne = niski standard, słabe wyposażenie, małe zarobki nauczycieli, bardzo liczne klasy. A to oznacza: niski poziom nauczania. I wracamy do średniowiecza, o którym wspominałeś: urodziłeś się pariasem, to pariasem umrzesz. Rodzice mają kasę = porządnie się kształcisz (szkoła z basenem, siedmiu uczniów w klasie, wypasiona sala lingwistyczna etc.). Nie mają kasy = jesteś skazany na kopanie rowów.
eLPeeS pisze:Nie wspominając o tym, że nawet najniższe czesne nie zagwarantuje, iż wszystkich będzie stać by szkołę opłacić.
No i pojawia się typowe u humanistów, empatyczne pierdu-pierdu, o którym pisałem
. Można by było to zakończyć, w ten sposób, że wy jesteście altruistami i uzasadnione jest według was zapewnianie komuś "wolności do" (np. "bezpłatnej" edukacji) kosztem "wolności od" (np. od przymusowego haraczu na tą "bezpłatną" edukację) innej osoby, a ja egoistą, zimnym draniem i uważam, że jest to nieuzasadnione, ale to by było głupie. Lepiej sięgnąć po jakieś argumenty utylitarne, do was pewnie nie trafią, ale może do kogoś innego, kto wie.
Zastanówcie się, czym te szkoły „dla biedoty” różnią się od dzisiejszego publicznego szkolnictwa? Większość normalnych ludzi chodzi do publicznej a bogaci wysyłają dzieci do prywatnych z basenami, kortami tenisowymi i w ogóle full wypas, straszna nierówność społeczna, niektórzy jedzą też na obiad same ziemniaki a inni kawior z łososiem, może by tak państwo zapewniło każdemu jedzenie na równym poziomie? W ogóle Bukary, piszesz tak jakby edukacja publiczna była darmowa, co jest bzdurą.
Jeśli wybieram się na wycieczkę i chcę daleko zajść, to kupuję sobie dobre i wygodne buty. Empatyczny etatysta oburzy się, że może wszyscy chcieliby zajść daleko i państwo powinno zapewnić każdemu buty, więc państwo zapewnia, wszystkim równe, ujednolicone i niewygodne, bo na różnorodne i dobierane dla indywidualnej osoby nie ma pieniędzy.
Jeśli tak Was bardzo boli brak równych szans, to najprawdopodobniej znajdzie się więcej ludzi, których też to boli, nic nie stoi na przeszkodzie, by założyć fundację dla dzieci biednych, może niektórzy będą chcieli nawet uczyć charytatywnie. Reszta niech sama dba o swoje dzieci, większość rodziców chce dla pociech jak najlepiej i będą pracować na to, żeby uczyły się w dobrej szkole.
Największą krzywdą jaką zrobiono ludziom, jest to, że nie potrafią być dzisiaj odpowiedzialni za swoje życie. Dzisiaj króluje pogląd, że społeczeństwo (czyli zbiór zupełnie różnych jednostek) ma działać dla dobra ogółu, np. ludzie bezdzietni i wysyłający dzieci do szkół prywatnych mają płacić na publiczną edukację i w ogóle „dawać kasę chamy!”, pierdy wyhegelowane z dupy Marksa.
Czytałem kiedyś o niejakim profesorze Jamesie Tooley’u, jeździł po różnych biednych krajach i sprawdzał jak wygląda tam edukacja dla biednych, okazało się, że działało tam wiele małych i tanich szkółek prywatnych, najczęściej w świetle prawa nielegalnych, mało tego, poziom edukacji nie tylko dorównywał szkołom uznanym przez państwo, ale nawet czasami je przewyższał. No i skąd pomysł, że poziom nauczania musi być koniecznie wysoki? Dla przykładu, Polacy chwalą się, że są tacy wykształceni a np. Amerykanie to idioci, którzy mylą Poland z Holland. Tylko, które państwo jest potężniejsze? Polska czy USA? Może dlatego, że sukces gospodarczy wcale nie zależy od wyedukowanych mas. Jak pisał Murray N. Rothbard w książce „W kierunku nowej wolności”, miłośnicy szkoły publicznej wywodzący się z wykształconej klasy średniej mylą formalną naukę z wykształceniem w sensie szerszym, które zdobywa się przez całe życie.
Być może nie każdemu jest potrzebna wszechstronna wiedza, być może ludzie powinni uczyć się tego, co im się w życiu przyda, np. handlu czy mechaniki, co ciekawe swego czasu wpadli na to zarówno przedstawiciele Nowej Lewicy (jedna z niewielu kwestii gdzie mieli rację, niestety później dali się zwieść starym mitom) jak i libertariańskiej prawicy (lewicy zresztą też). Chodziłem do szkoły (publicznej, a jakże) i znam ludzi, większość z tych, którzy wagarowali, obijali się na lekcjach, nie czytali lektur i nie wiedzą gdzie leży Berlin, radzi sobie w życiu zdecydowanie lepiej niż niejeden "wykształciuch". Jak zauważył teoretyk indywidualizmu, Jay Albert Nock, masy są „niewyuczalne” i zmuszanie wszystkich do podporządkowania się jednemu programowi szkolnemu narzucanemu przez państwo jest głupotą, dzieciom robi się wręcz krzywdę na siłę zrównując i ujednolicając. Przez ciągłe dążenie do wysokiego poziomu doprowadzamy do tzw. inflacji dyplomów, niedługo, żeby zostać sprzątaczką trzeba będzie mieć wyższe wykształcenie i znać dwa języki.
eLPeeS pisze:Już teraz tak co niektórzy robią a co dopiero by się działo po reformie ministra Bodom.
Ja nie chcę być żadnym ministrem, do pieca z ministrami
. Ja chciałbym, żeby ludziom dano w końcu wolną rękę i żeby państwo przestało "o nas dbać", bo robi to
chujowo.
Jak to pisał Isaiah Berlin "bycie wolnym oznacza (…), że nikt nie wtrąca się w moje sprawy. Im większy jest obszar niewtrącania się, tym większa jest moja wolność”.
Jacek pisze:Bodom, tak naprawdę z podatków opłacamy mnóstwo rzeczy z których nie korzystamy.
Tak, i to jest draństwo.
Jacku, zarzuciłeś mi już, że jestem dziecinny, powiem Ci coś... Masz rację!
Ja tutaj rzeczywiście postuluję pewną utopię, ale to, że coś jest w danej chwili niemożliwe do wprowadzenia, to nie znaczy, że nie jest słuszne i nie należy do tego dążyć.
Mój wolnorynkowy anarchizm (anarchizm niestety źle się kojarzy, przez grupki zbuntowanej, czerwonej młodzieży) albo jak kto woli libertarianizm jest bardziej poglądem etycznym niż wiarą w to, że taki system musi nastać i dobrze działać, można być libertarianinem pesymistą. Państwo i przymusowe podatki są draństwem, nawet jeśli są draństwem koniecznym, to nie zmienia dla mnie faktu, że są draństwem.
Ale poplątałem.