Noo, wreszcie mam to za sobą. Przyznam ze skruchą, że grałam w to głównie dla tego niesamowitego zakończenia, którym wszyscy się zachwycali iii...
częściowo miałam rację
Tzn. tego, że
Elizabeth jest córką Bookera domyśliłam się gdzieś w okolicach Hall of Heroes, o tym, że Booker to Comstock zaczęło mi świtać przy końcu... Ale to mogło mieć coś wspólnego z faktem, że próba sprawdzenia, ile mi jeszcze zostało zawiodła mnie nieco zbyt daleko
Niemniej to, czego się nie domyśliłam wystarczyło, aby zrobić wrażenie. Co do reszty...
Po fabule tego kalibru spodziewałabym się, że będzie
przeżyciem. Tymczasem okazała się...
grą. Świat przedstawiony jest całkiem ładną dekoracją, ale ani przez chwilę nawet nie stara się udawać prawdziwego świata. Bohaterowie są niemal całkowicie pozbawieni osobowości, w dodatku oba wiodące wątki fabularne - czyli bunt w Columbii i historia Bookera/Elisabeth powiązane są tak słabo, że równie dobrze można by jeden wywalić. No i też nie bardzo podoba mi się tempo - najpierw coś się działo, potem długo długo nic, no i na końcu jak pięścią w zęby. Nie wierzę, że nie dało się tego lepiej przekazać, choćby zamiast tych głupich, nic nie wnoszących nagrań, których w pewnym momencie nawet nie chciało mi się słuchać.
Wciąż nie mogę przejść do porządku nad brakiem możliwości zapisu. Jest mnóstwo momentów, w których chciałabym zrobić z niej użytek, a nie mogłam z przyczyn bliżej niewyjaśnionych i gdy tylko omsknęła mi się noga musiałam znosić wszystkie nieprzyjemne konsekwencje.
Amerykańskość przestała mi przeszkadzać gdzieś tak w połowie. W końcu jak się gniewać na dekorację, gdy interakcja z nimi sprowadzona jest niemalże do zera?
Wspomniałam o niemożności zapisu?
No i naprawdę wkurzały mnie te rozgałęzienia mające udawać, że poziomy nie są liniowe. Czy twórcy uważają, że jesteśmy aż tak głupi?
W sumie nieliniowy moment, kiedy mogliśmy pobiegać sobie po mieście i pozałatwiać sprawy był jeden i był to najlepszy moment w całej grze. Prawie jak... chyba każdy poziom w pierwszym
Bioshocku?
Niemożność zapisu w dowolnym miejscu.
Największym grzechem gry jest natomiast to, że jest zwyczajnie nudna. Idziemy jak po sznureczku - bam! - rozwalamy grupkę przeciwników, przy czym spokojnie możemy obejść się z dwiema-trzema broniami i dwoma plazmi... vigorami. Chciałam nawet sprawdzić inne, ale z vigorami jakoś nigdy nie miałam okazji, a broń wylatywała z ekwipunku jak tylko skończyła się amunicja. Zresztą na co komu różnorodność, gdy większość przeciwników da się zdjąć jednym strzałem ze snajperki? Fajne natomiast były
niektóre "pomoce" wzywane przez Elizabeth, jednak ich ciągłe miganie na ekranie momentami bardziej wkurzało i rozpraszało, niż pomagało.
W dodatku nie ma nawet głupiego urozmaicenia w postaci minigierek.
raven4444 pisze:Mam problem z ogarnięciem czemu mogliśmy użyć batysfery zaprogramowanej na genom Ryana, szczególnie że kombinacje że on jest synem Anny nie pasują wiekowo oraz tym że jest on imigrantem z Rosji
Może w tej wersji wydarzeń nie była ona zaprogramowana na genom Ryana
Ogółem: bardzo ciekawa gra, ale żałośnie mało grywalna
and tis the biggest sin of all
Heroes are so annoying.