Tu doprecyzuję: Hattori łączy talent z dobrymi, naprawdę dobrymi podstawami merytorycznymi. TDA to pełnoprawna powieść zarówno pod względem objętości, jak - przede wszystkim - jakości. Uważam, że spokojnie może wprowadzać rozdziały w taki sposób, jak ma to miejsce w TDA. Osobie zupełnie początkującej radziłabym jednak spłodzić najpierw kilka rozdziałów zamiast wrzucania pierwszego i czekania na opinie. Taką tendencję widzę na DA - może niepotrzebnie zrazić ("mija już X czasu, od kiedy wrzuciłem rozdział pierwszy i NIIIIC!!!"). Samo posiadanie rozdziałów czy innego sposobu dzielenia tekstu jest przydatne. Ja w książkach lubię mniej narzucone fragmenty, dlatego też z nich korzystam. To jednak tylko osobiste preferencje, nic więcej .Hattori pisze:Moje TDA jest pisane właśnie w taki sposób. Ze względu na rozmiar (pełnoprawna powieść-olbrzym) podział na rozdziały jest konieczny, ale nigdy nie miałem z tym problemów. W ramach odpowiedzi na pytanie mogę zdradzić, że TDA również będzie mieć zaburzoną chronologię, i to niedługo (jak tylko zechce mi się znowu pisać ). Przy czym to wszystko przy istotnym założeniu, o którym wspomniała Keeper: osobne notatki. TDA jest naprawdę wielkie i musiałem zrobić kilka plików na jego temat, aby się nie pogubić. Jeden z nich dotyczy stricte fabuły i tym samym jej zaburzeń w chronologii.Keeper in Training pisze:Dzielenie na rozdziały uważam za pewną pułapkę. Nigdy nie wiadomo, kiedy z przyczyn niezależnych robi się luka czasowa i trochę to głupio wygląda, a co ważniejsze, trudniej wrócić. Nigdy też chyba nie pisałam wbrew chronologii. Łatwo się pogubić, lepiej mieć oddzielny dokument z notatkami.
Z chronologią mam na myśli fakt, że pod żadnym pozorem nie piszę epilogu przed wprowadzeniem chronologicznie wcześniejszych wydarzeń. Oznacza to, że retrospekcje czy ewentualnie uzasadnione fabularnie przeskoki w przyszłość pojawiają się w takiej kolejności, w jakiej widzą je bohaterowie. Służy to temu, by fragmenty tekstu nie wydawały się pozlepianymi, tylko spójnie wypływającymi z potrzeby piszącego. Teraz np. przy okazji "Książki kucharskiej" mogę wyznać, że sam pomysł pojawił się, gdy w głowie zobaczyłam kilka obrazów:
- ośnieżonego Miasta, dokładnie rzecz biorąc, wschodniego brzegu Fae w miejscu, w którym rachityczne schodki przytulają się do wysoko położonego gruntu;
- zamulonego bajorka w środku jakiejś wioski z czymś w rodzaju zatkanej fontanny;
- ogromnej sali wypełnionej jakby zamrożonymi posągami, na które spływają kaskady pnączy przypominających glicynie;
- konia postawionego w niezwykle dlań żenującej sytuacji.
Niebezpiecznie przypomina to strategię Umberto Eco opisaną w "Wyznaniach młodego pisarza" (na marginesie: coś pięknego; każdy piszący i czytający powinien ją przeczytać). Że przytoczę skrócony cytat:
Problem, który porusza Eco, to fakt, w jaki sposób godnie połączyć te kilka obrazów. Historia snuje się sama, ale by była wiarygodna, musi splatać się w sposób, w jaki zamierza się ją zaprezentować. Wiem, że scena z Miastem ma pojawić się w epilogu, wynika to też ze stanu pogodowego. Bajorko zatem pojawi się przed nią i mimo iż mam doskonale sprecyzowany plan, jak scenka ta ma wyglądać, podświadomie wyczuwam, że muszę najpierw wprowadzić bajorko, potem konia i dopiero na końcu śnieg.Umberto Eco pisze:(...) Często zadawanym pytaniem jest: „Jaką ogólną ideę czy też jaki szczegółowy plan ma pan w głowie, przystępując do pisania?”. Dopiero po napisaniu trzeciej powieści zdałem sobie w pełni sprawę z tego, że punktem wyjścia do każdej z nich był inspirujący pomysł, będący czymś niewiele więcej niż obrazem. W „Dopiskach na marginesie Imienia róży” powiedziałem, że zacząłem pisać tę książkę, ponieważ „miałem ochotę otruć mnicha (...)". Byłem po prostu zafascynowany obrazem mnicha, który otruł się, czytając książkę (...).
Z "Wahadłem Foucaulta" sprawa była bardziej skomplikowana. Po napisaniu "Imienia róży" miałem poczucie, że w tę swoją pierwszą (i być może ostatnią) powieść włożyłem wszystko, co, nawet pośrednio, mogłem powiedzieć o sobie. Czy w ogóle istniało jeszcze coś innego, prawdziwie mojego, o czym mógłbym napisać? I wtedy w głowie pojawiły mi się dwa obrazy.
Pierwszym było wahadło Leona Foucaulta, które widziałem trzydzieści lat przedtem w Paryżu i które zrobiło na mnie wielkie wrażenie – kolejny silny dreszcz emocji, który od dawna spoczywał na dnie mojej duszy. Drugi obraz przedstawiał mnie samego – grającego na trąbce na pogrzebie kilku włoskich partyzantów. Jest to prawdziwa historia, o której często opowiadałem, bo uważam, że jest piękna – a także dlatego, że kiedy później przeczytałem Joyce’a, uświadomiłem sobie, że doznałem wówczas tego, co on nazywa (w "Stephen Hero") rodzajem epifanii.
Dlatego postanowiłem opowiedzieć historię, zaczynając od wahadła, a kończąc na chłopcu z trąbką na cmentarzu w niedzielny słoneczny poranek. Ale jak przejść od wahadła do trąbki? Aby uporać się z tym pytaniem, potrzebowałem ośmiu lat, a odpowiedzią okazała się powieść.
Dziwne? Bywa .
Zgadzam się w pełni z opinią nt. notatek, chociaż przyznaję, że nigdy nie korzystałam z map myśli. Do pracy - tak, ale przy pisaniu tekstów (para)literackich nigdy. Albo się piszą i nie mam problemów z rozplanowaniem ich (gdy coś się śni tak długo, aż tego nie opiszesz, mnemotechniki niepotrzebne ), albo...SPIDIvonMARDER pisze:Osobiście jestem zdania, że poważniejsza objętością powieść bez zeszytu pełnego notatek będzie albo bałaganem, albo płytkim brodzikiem intryg. Po pierwsze, jeśli masz już powyżej 50 bohaterów, to nie ma siły, aby spamiętać wszystkie imiona, kolory włosów i miejsca zamieszkania. A czytelnicy z rozkoszą znajdą błąd typu: Anna ma na stronie 467 zielone oczy, a na 783 niebieskie". Porządkuje to też detale i wiemy, że np. dana frakcja liczy sobie tylu i tylu członków, ma takie i takie struktury... itd, itd.
Napisałęm w życiu z 10 powieści/książek, jedne z taką skrupulatnością, inne nie. Te "z" wygrywają we wszystkich kategoriach. Krótko mówiąc, bez konsepktu ani rusz.
Nie jestem też pewien, czy da naprawdę głęboką intrygę stworzyć bez kartki pełnej strzałek. Inaczej można się samemu zgubić we własnych wątkach!
Co do edycji i korekty, zależy jaki jest Twój poziom dyskleksji, którą w XXI wieku ma każdy ^^ Ja nie mogę wystawić w internet tekstu bez pomocy tzreciej osoby... jednak każdy, dosłownie każdy powinien przeczytać tekst minimum 2 razy po napisaniu i to najlepiej w inne dni, niż go zakończył.
Jak już wspomniałam, nie odnoszę się do konkretnego tekstu. Trudno Cię nazwać żółtodziobem, łacherze, Tobie już nie wprowadza nieładu, bo kontrolujesz swój tekst . Osobie, która dopiero zaczyna, może utrudnić życie.Hadrian pisze:Hmmm... Nie do końca zrozumiałem, o czym mówisz Wydaje się, że nigdy nie miałem jakichkolwiek problemów z rozdziałami, po prostu jakiś przesuwałem w tekście lub wpychałem jakiś nowy i zmieniałem numer...Keeper in Training pisze:Dzielenie na rozdziały uważam za pewną pułapkę. Nigdy nie wiadomo, kiedy z przyczyn niezależnych robi się luka czasowa i trochę to głupio wygląda, a co ważniejsze, trudniej wrócić. Nigdy też chyba nie pisałam wbrew chronologii. Łatwo się pogubić, lepiej mieć oddzielny dokument z notatkami.
Ważna rzecz, w pełni popieram. Nazywam to rytmem wahadłowym: fragment dynamicznej akcji, fragment statyczny, by czytelnik wziął oddech, znowu dynamiczny etc. Zmiana perspektywy też się przydaje.Hadrian pisze:Jeśli jednak chodzi o chronologię, to byłem zmuszony ostatnio ją zaburzyć, aby akcja była prowadzona równomiernie i równolegle. Obszernie opisane wydarzenia, które dzieją się na przestrzeni ok. 4 dni i dotyczą jednego bohatera, musiałem poprzedzielać trzema fragmentami, które dotyczą innych, a u których akcja idzie wolniej. Tak, aby czytelnik nie miał poczucia przytłoczenia akurat jedną intrygą w jednym momencie, tylko odczuł, że to wszystko rozwija się niezależnie od siebie, czasu i miejsca akcji.
Ciekawa i, pozwolę sobie powiedzieć, wiarygodna hipoteza. Trochę to tajemnicze, wiem - nie nasza wina, Tharna .Hadrian pisze:Nie zgodzę się. Próbowałem coś takiego robić kilka razy przed zaczęciem tekstu. I jak to się zaczęło? Żadnego z nich tak na dobrą sprawę nigdy nie rozpocząłem No, w jednym całkiem sporo napisałem, ale szybko porzuciłem. Wydaje mi się, że opisywanie fabuły niejako sprawia, że pisarz ma poczucie, że już opowiedział tą historię, jaką miał do przekazania...Hattori pisze:Warunkiem koniecznym jest jednak to, aby mieć przedtem rozpisaną całą fabułę - konkretnie, szczegółowo, ale bez przesady. Ja piszę fragmenty TDA bardzo losowo, zależnie od tego, na co akurat mam natchnienie i ochotę. Jednak zawsze mam to już ujęte w pewne ramy - dzięki temu nie boję się, że wyjdzie później coś niespójnego.
Mam pytanie: jesteś uznawany za ścisłowca? Wydajesz się mieć bardzo spójny system, a efekty widać w kolejnych tekstach. Ostatni był zwyczajnie wyborny.Hadrian pisze:Za to zdecydowanie jestem zwolennikiem rozpisywania sobie fabuły w przejrzystych punktach. Kolorami oznaczam scenki nieistniejące jeszcze, nie zaczęte, skończone i skończone, ale trzeba poważnie przeredagować. Zaznaczam też, kto akurat w tej scence jest głównym bohaterem i z kogo punktu widzenia będę opisywał to, co ma się wydarzyć - narrator trzecioosobowy o ograniczonej wiedzy, charakterystyczny dla Gry o Tron i reszty książek z serii Tylko tam to ustalił kilka głównych postaci, których ciągle się trzyma i oznacza tytuły rozdziałów ich imionami lub określeniami ("Twórczyni królowych"). Ciekawe i oryginalne.
To trochę jak u Eco. Ostatnio na konkurs, który organizował Johnn Four, przygotowywałam tzw. campaign seeds - zalążki kampanii lub przygód na sesje RPG. Świetne ćwiczenie - zmieść się w limicie 100-150 słów tak, by opisać sytuację, kilka postaci niezależnych i zachęcić do gry. Tak się złożyło, że moje zgłoszenia pojawiły się w końcowej publikacji. Kumpel skorzystał i sekundowałam mu w mistrzowaniu. Było to bardzo przydatne, bo w momencie, w którym się nieco zacinał, od razu mogłam podać mu pomysł (w końcu znałam koncepcję). Ciekawostka polega na tym, że w dokładnie dopracowanej przygodzie sensacyjno-detektywistycznej nie miałam pomysłu na samego przestępcę. Ten przyszedł dopiero w kluczowym momencie sesji. Podsumowując, doskonale Cię rozumiem .Hadrian pisze:Mniej więcej się zgadzam, ja jednak mam tendencję do ciągłych zmian fabularnych i dorabiania wszystkiego na gorąco. Czasem po prostu pojawi mi się jakiś niejasny pomysł, zaczynam opisywać całą scenę na gorąco, dodając masę szczegółów i tego, o czym jeszcze przed chwilą bym nie pomyślał. Przykład? Niespodziewanie dochodzi do morderstwa. Opisuję dokładnie scenę śmierci, wiem kto i kogo zabił, ale zwykle nie znam powodów kierujących mordercą. Te się pojawiają w głowie dopiero... gdy świadkowie, lub inne osoby postronne, zaczynają rozmawiać o całej sprawie i sami formułować swoje wnioski, wyrażać opinie. Wtedy ja sam wpadam na to, co tak naprawdę powinienem wiedzieć od początku xD Trochę popieprzone, ale to pomaga.SPIDIvonMARDER pisze:Osobiście jestem zdania, że poważniejsza objętością powieść bez zeszytu pełnego notatek będzie albo bałaganem, albo płytkim brodzikiem intryg. Po pierwsze, jeśli masz już powyżej 50 bohaterów, to nie ma siły, aby spamiętać wszystkie imiona, kolory włosów i miejsca zamieszkania. A czytelnicy z rozkoszą znajdą błąd typu: Anna ma na stronie 467 zielone oczy, a na 783 niebieskie". Porządkuje to też detale i wiemy, że np. dana frakcja liczy sobie tylu i tylu członków, ma takie i takie struktury... itd, itd.
Innymi słowy też miałeś sytuację, w której tekst zaczyna żyć własnym życiem? To jak opis powstawania "Mektub..." (wersji pisanej do szuflady - znacznie bardziej dopracowanej i jedynej dostępnej do dziś w Sieci) oraz "Książki kucharskiej".Hattori pisze:Opisujesz trochę inną sytuację, niż moja, ale to dobrze. Widzisz, ja nie miałem problemu z zaczęciem pisania TDA, a rozpisanie i domknięcie fabuły miało miejsce już w trakcie - było reakcją na oszacowany przeze mnie rozmiar TDA. I tak, wiem, jakie to doświadczenie wstępnie coś "naszkicować" i później już nie mieć zapału do tego wrócić - mam to samo, tyle że z pracami graficznymi. Tak więc, mamy dwie sytuacje: jedna, kiedy rozpisanie fabuły ma miejsce przed pisaniem, i druga - w trakcie pisania. Właśnie się dowiedzieliśmy, że ten pierwszy wariant może być niebezpieczny.Hadrian pisze:Nie zgodzę się. Próbowałem coś takiego robić kilka razy przed zaczęciem tekstu. I jak to się zaczęło? Żadnego z nich tak na dobrą sprawę nigdy nie rozpocząłem No, w jednym całkiem sporo napisałem, ale szybko porzuciłem. Wydaje mi się, że opisywanie fabuły niejako sprawia, że pisarz ma poczucie, że już opowiedział tą historię, jaką miał do przekazania...Hattori pisze:Warunkiem koniecznym jest jednak to, aby mieć przedtem rozpisaną całą fabułę - konkretnie, szczegółowo, ale bez przesady. Ja piszę fragmenty TDA bardzo losowo, zależnie od tego, na co akurat mam natchnienie i ochotę. Jednak zawsze mam to już ujęte w pewne ramy - dzięki temu nie boję się, że wyjdzie później coś niespójnego.
Komuś może się przydać ten fakt, na przykład Tharnie.
Jeszcze odpowiedź na temat dialogów: mi raczej nie wychodzą drętwe, o wiele bardziej wolę pisać i czytać dialogi niż opisy. Moi bohaterowie też skaczą z "tematu na temat" i muszę jedynie uważać, aby się nie zagalopowały.
Przede wszystkim decydujesz, w jakich proporcjach zmieszasz mowę zależną i niezależną. Ta pierwsza zwykle wprowadza dialog w sytuacji statycznej, ta druga podkreśla dynamikę. Czytanie na głos to pierwszorzędna technika. A jeśli jesteś już tak sfiksowany jak ja - słyszysz głosy... nie musisz nawet głosić .SPIDIvonMARDER pisze:Hadrian: wtedy po prostu dokonujesz korekty w notatkach. To dużo prostrze, niż zaufać własnej pamięci, a potem szukać po cały, dokumencie detalu, którego się zapomniało.
Dialogi: dużo daje czytanie ich na głos z pewną modulacją, intonacją głosu zbliżoną do pożądanego efektu. Pozwala to wyczuć, czy dialogi nie są sztuczne lub nadto teatralne. Kwestią kluczową są też "didaskalia" (nie wiem, czy w epice też można użyć tego określeniea, stąd cudzysłów). Połowę dialogu, jego jakości, jest zawarte w opisach co postać robi i myśli, jak się zachowuje. Wtedy mamy plastyczny opis np. tonacji głosu czy mimiki twarzy. Co więcej, czasem łatwiej napisać:
Garrett prychnął lekceważąco, a na jego twarzy malowało się soczyste niedowierzanie
niż kombinować z onomatopejami:
-Pfffff... jaaaasne! Już ci wierzę!
Tu powiem, że w większości przypadków nie. Znów wyjdę na schizofreniczkę, ale u mnie postaci po prostu mówią, a ja zapisuję. Z grubsza. Często scena rodzi się z krótkiej wymiany zdań, która później rośnie - już na samej kartce. Zwracam uwagę na rozłożenie akcentów, bo zawsze mam przed oczami osobę czytającą tekst pewnej grupie (taka wizualizacja przydaje się potem przy głoszeniu referatów itp.); tak jak powiedział Spidi, warto przeczytać sobie coś na głos. To też dobra wskazówka na temat długości zdań - często korzystam z wielokrotnie złożonych, jestem po prostu przyzwyczajona do czytania tekstów, które są w dużej mierze na nich oparte. Długie zdania mnie nie męczą, ale muszą mieć odpowiedni rytm, dykcję, akcentowanie. Na początku - naprawdę dawno - często czytałam na głos, by usłyszeć brzmienie. Teraz tego nie potrzebuję: znam głos moich postaci i słyszę ich wypowiedzi. To ułatwia - w domu nie jesteśmy sami, a wykłócający się Garrett brzmi dość żenująco w uszach postronnych .Hadrian pisze:A jak wam u was z rozmowami? Jak je piszecie, macie czasem wrażenie, że wychodzą drętwe? Ja zwykle też piszę je całkowicie na gorąco, wypowiedź po wypowiedzi. Zazwyczaj wiem o czym bohaterowie mają rozmawiać i w jakim celu lub okolicznościach się spotkali, wtedy zaczynam po prostu pisać to, co by mieli sobie do powiedzenia. Potem skaczą z tematu na temat, czasem potrafią niespodziewanie się pożegnać - tak jak w rzeczywistości
Nie aspiruję do fachowej wiedzy - jak zauważycie, nie używam nawet pojęć "pisarz" i "powieść" w stosunku do swoich tekstów, za wysokie progi na moje krótkie nóżki - ale oczywiście chętnie pomogę, jak umiem.Hattori pisze:Co do formy pracy nad tekstem - inspiracja rzecz ulotna i dlatego nie ma niczego złego w tym, by zapisywać, co akurat ślina na język przyniesie. Warunkiem koniecznym jest jednak to, aby mieć przedtem rozpisaną całą fabułę - konkretnie, szczegółowo, ale bez przesady. Ja piszę fragmenty TDA bardzo losowo, zależnie od tego, na co akurat mam natchnienie i ochotę. Jednak zawsze mam to już ujęte w pewne ramy - dzięki temu nie boję się, że wyjdzie później coś niespójnego.
Co do redagowania i korekty. Oczywiście robię własną - po ukończeniu rozdziału czytam go jeszcze raz, od początku do końca (czasem chyba zbyt wiele razy ), patrząc, czy wszystko jest w porządku. Ponadto - w ramach starej znajomości - mam tą przyjemną możliwość wysłania swojej pracy do Keeper, zanim trafi do szerszego grona. Myślę, że jak ją ładnie poprosisz i wyślesz swoją pierwszą wersję, to z Tobą również podzieli się fachową wiedzą. Chociaż nie będę się za nikogo wypowiadać - wiesz, wszyscy mamy własne życia.
Ogółem jednak zawsze znajdą się na tym Forum osoby chętne do tego, by pomóc Ci rozwinąć swe złodziejsko-literackie skrzydła