Przez Ciebie musiałem przebić się przez cringe swoich nastoletnich wynaturzeń xD
Nie no, tak na serio, to na swój sposób ten temat, jak i całe Thief forum, jest fascynującym zapisem naszego dojrzewania i starzenia się. Wszak istnieje już 20 lat. Nie ma bata, nawet najstarsi z nas na początku thiefowej kariery byli (w miarę) młodzi
No, ale ok. Jak rozumiem, mam skomentować te przemyślenia po 13 latach i podzielić się aktualnymi?
Zacznę może od tego, że kompletnie nie umiem potwierdzić, czy moje przewidywania dot. przyszłych karier moich "klasmejtów" (jak to się mówi z angielska xD) się sprawdziły, bo kompletnie nie utrzymuję kontaktu z tymi ludźmi
Teoretycznie są tam gdzieś na fejsie w znajomych, ale absolutnie się nie interesuję. Podejrzewam, że od matury do dzisiaj ilość moich przypadkowych spotkań ich na ulicy czy gdzieś można zamknąć w liczbie 10. Nie będę ukrywał, że w cholerę mnie nie kręci, aby cokolwiek sprawdzać, nawet teraz, kiedy temat został wywołany
Ocena ówczesnych przemyśleń jest oczywista: były bardzo naiwne i romantyczne. Dodatkowo napędzone atmosferą mojego "prestishofffego" liceum. Wiecie... pierwsze miejsce w rankingach, "101% zdaje maturę", "szkoła otwarta na inności i indywidualne talenty".
Zatem... chyba nie ma co go jakoś biczować z tego powodu
Zaczytanemu nastolatkowi wiele rzeczy wydaje się być bardziej wzniosłymi, niż są w rzeczywistości i chwała mu za to, gdyż to go napędza do dalszego życia i realizacji ambicji. To chyba jest jedyna rzecz, której zazdroszczę tamtym czasom, za którą tęsknię. Wiele osób wspomina okres nastoletni jako "ten lepszy", bo miało kumpli, wolny czas, bawiło się, imprezowało (w sensie alkoholowo) i nie miało dorosłych obowiązków. Well... to nie tak, że w dorosłym życiu też nie można się bawić grzecznie lub mniej
A z wolnym czasem w liceum też bym nie przesadzał. Obowiązków dorosłości niby było mniej, ale równocześnie kontrola nad już narzuconymi pierdołami była mniejsza.
Przykład psychologiczny (Sigmund Freud approves):
-Bardzo często mi się śni, że wróciłem do szkoły. Jest jakaś paskudna sytuacja... nie wiem, nauczycielka mi grozi, że nie zdam, że nie dopuści mnie do matury, robi jakieś wyrzuty. Boję się złej oceny i późniejszej reakcji w domu.
Tak, to są moje traumy ze szkoły, z którymi już się nie rozstanę.
No ale w tych snach pokazuję wszystkim środkowy palec, wywalam nogi na stół i mówię, że mogą mi naskoczyć, bo mam już magistra xD
Konkluzja: bardzo chciałbym być w czasach licealnych tak pyskaty, jak jestem teraz. I mieć świadomość, jak wielką ściemą było wiele wymogów i rygorów z tamtych czasów. Mimo wszystko dorosłe życie wydaje mi się być nieco bardziej logiczne i sprawiedliwe, gdyż więcej zależy ode mnie. Tak, tak. To wciąż wielkie uproszczenie I WIEM, ŻE BYWA RÓŻNIE. Np. zależy kto ma jaką pracę. W mojej mogę czasem klientowi bardzo delikatnie zasugerować, że gówno wie i niech pozwoli nam robić, co możemy. Ale wiem, że niektórzy nie mają tego komfortu i wymaga się od nich bezwzględnego płaszczenia.
Przykład:
► Pokaż Spoiler
-to dość delikatny przykład, ale była taka sytuacja, że klient zadzwonił z pretensjami, że CELOWO nie powiadamiamy go o skompletowaniu zamówienia. Ogólnie koleś opryskliwy i arogancki. Wkurzyłem się i (wciąż) dość spokojnym głosem poprosiłem, aby mi wytłumaczył, jaki ekonomicznie uzasadniony cel mielibyśmy w celowym niepowiadamianiu go o skompletowaniu zamówieniu i poleceniu dokonania przelewu xD
-albo jak koleś rzuci kurwą, to po prostu mu mówię, że tym tonem nie będziemy rozmawiać.
Chciałbym móc powiedzieć swojemu nauczycielowi w szkole, że jest wobec mnie arogancki i nie będę z nim w ten sposób rozmawiał, elo
Zatem jestem bardzo daleki od uznania, że bycie nastolatkiem samo z siebie jest super i "kiedyś to było". To trudny okres, kiedy nie jest się już dzieckiem, ale i nikt nie traktuje Ciebie jako dorosłego, kiedy by się tego chciało. Obowiązków też dużo, a mało się wie o świecie i wszystko wychodzi... różnej jakości. Najgorsze, że nie zna się na ludziach i to generuje przypały.
No ale jednak rzecz, za którą tęsknię, to bardzo głębokie przeżywanie różnych doznań duchowych i zmysłowych. Tak, to nie jest banał, że "pierwszy pocałunek smakuje wyjątkowo". Wtedy umysł i hormony robią taki huragan, że zaprawdę takie rzeczy są wyjątkowe. Kurde, jak ja potrafiłem wtedy przeżywać słuchanie muzyki! Koncerty! Jakieś wyjazdy! Planszówki z kumplami! Grę w Thiefa i wsłuchiwanie się w ambient!
Serio! Naprawdę za tym tęsknię, aby odpalić sobie po ciemku "Running Interference" i poczuć to tak samo, jak 13 lat temu.
To nie tak, że dzisiaj nic już nie ma w sobie smaku. Nadal potrafię oczarować się jakimś utworem muzycznym. Nawet na tyle, aby usiąść i zacząć pisać o tym własną piosenkę. Jednak jest to rzadziej występujące zjawisko. Nawet nie chodzi o brak czasu. Będąc upiornie uczciwym... to mam czas, aby pisać wiersze. Ale już mi się tak nie chce, jak kiedyś.
Ale wciąż potrafię płakać na filmach i słuchając muzyki. Jedno co zostało...
No! I w ten sposób możemy gładko przejść do aktualnych wynaturzeń 31-latka.
Romantyzm? Nie umarł. Nadal od tych bardziej lubieżnych czynności wolałbym podziwiać kogoś w pięknej kreacji i móc nosić go na rękach. Ale teraz wiem, że raczej to nie jest koncepcja chwytająca innych za serce xD i dająca dobre świadectwo o mnie jako o solidnym partnerze do walki z życiem.
Ale nie ma co ukrywać. Psycha posypała mi się na całej linii, wiara w marzenia upadła, próba ich realziacji okazła się upadkiem z wysoka i teraz już właściwie nie mam żadnych ambicji i marzeń dotyczących szeroko rozumianej przyszłości.
Plany na przyszłość?
No zabić się nie jest tak łatwo, ajk myślałem
, więc chyba zostaje "przeżyć" ( ͡° ͜ʖ ͡°) A że mogę przebierać w pakiecie kompleksów, to jakiś się zawsze znajdzie dla kolorytu.
Aktualny status?
-Stabilny, akceptowalny. Ale szału nie ma.
Gdyby jako papierek lakmusowy przyjąć schemat zaprezentowany w filmie "Inside Out", to kilka lat temu dominującymi emocjami u mnie byłyby Smutek i Odraza. Potem Odraza i Gniew. A teraz w sumie chyba Odraza i Strach.
Chyba najgorsze w dorosłości jest uświadomienie sobie, że wiele paskudnych i trudnych życiowo rzeczy nie wynika z jakiś wyższych pobudek i epickich, dziejowych przesłanek. Nie ma walki dobra, ze złem. Ludzie nie są źli z powodu czarnej magii, a z powodu własnych słabości. Lęku przed byciem dobrym i podjętym w związku z tym ryzykiem. Krzywdzimy i męczymy siebie tylko dlatego... że jesteśmy i tak po prostu jest łatwiej. A wtedy definicja "zła" zaczyna się rozmywać. Zmaganie z rzeczywistością traci pikanterię, kiedy romantyk uświadamia sobie, że sam wcale nie jest taki uduchowiony, romantyczny, wyjątkowy, a i jego nemezis, a więc normicki, szary świat, to wcale nie jest jakieś morze szarości, po którym on dryfuje w swej łodzi poezji... już od dawna jest pomiędzy burtami.
To chyba pewne streszczenie moich przemyśleń: średniość. W życiu przeważają średnie wartości, więc i doznania są raczej... średnie. I to jest to gigantyczne rozczarowanie, które przygniotło takiego romantyka, jak mnie.
Że w życiu raczej się ma pracę, a nie karierę
Ze księżniczki nie chcą być księżniczkami.
Pisanie wierszy nie jest umiejętnością robiącą na kimkolwiek wrażenie
A bycie sobą jest bardzo drogie
Ale i jest jedna pocieszająca sprawa, którą akurat w dorosłym życiu czasem łatwiej przeżywać dzięki pieniądzom i niezależności. A jest to hobby. Możliwość podzielenia egzystencji na "życie" i na "hobby" - gdzie wszystko jest bardziej abstrakcyjne i dokonuje się wysiłków w imię pewnej idei: własnej satysfakcji i coraz głębszej eksploracji tematu. Dla mnie są to
kucy
ki. Serio, autentycznie, bez spiny. Zarówno w sferze życia społecznego (jestem członkiem bardzo dużej grupy i razem działamy), jak i w sferze stricto konsumpcyjnej (zapoznawania się z twórczością innych fanów, np. słuchanie fandomowej muzyki)... jak i obcowania z oryginalnym produktem. Ostatnio spotkałem się z dawno nie widzianym znajomym i poświęciliśmy grubą ilość godzin wspólnego urlopu po to, aby obejrzeć rzeczy, które znamy na pamięć.
Było warto.
A że i tak wyszło, że sam dynamicznie działam w tej społeczności, to faktycznie posiadam subkulturę, alternatywny świat, w którym mogę udawać, że ten zewnętrzny nie istnieje.
I to jest chyba powód, dla którego (nieco wbrew ogólnej filozofii) mogę przyznać, że warto żyć.
Cholera, napisałem to na głos xD