Vindobona - relacja z podróży

Zajrzyj tutaj, jeśli masz ochotę pogawędzić, poplotkować i wtrącić swoje trzy grosze do dyskusji na tematy niemające wiele wspólnego z Thiefem.

Moderator: Bruce

Który dzień sam najbardziej chciałbyś przeżyć?

Dzień I: Heurigen i Almdudler
0
Brak głosów
Dzień II: Dolna Austria
1
10%
Dzień III: Bruegel
2
20%
Dzień IV: Od tuberculosum do pacynek
2
20%
Dzień V: Schoenbrunn
3
30%
Dzień VI: Dźwięki muzyki
1
10%
Dzień VII: Złoty Strauss i czarno-biały Paryż
0
Brak głosów
Nie odpowieda mi żaden z tych dni.
1
10%
 
Liczba głosów: 10

Awatar użytkownika
Bukary
Homo Rhetoricus
Posty: 5569
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 18:15
Lokalizacja: Gildia Topielników (przy tawernie Pod Rozszalałym Wichrem)

Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Bukary »

Przygotowywałem ostatnio wpisy do albumu ze zdjęciami, który dotyczył będzie mojej ostatniej podróży do Austrii. Powstała z tego pokaźnych rozmiarów relacja. Może was zainteresuje.

W tej dużej (choć skrótowej) relacji umieściłem zdjęcia znalezione w Sieci, albowiem nie mam skanera, a poza tym swoich zdjęć jeszcze nie zdążyłem wywołać (a mam ich ponad 100).

Jeśli komuś uda się przedrzeć przez tę relację, to zachęcam do wypełnienia ankiety i napisania, co wam by się podobało najbardziej.


DZIEŃ I (21.07): HEURIGEN i ALMDUDLER

Z Polski wyruszamy około godziny 11.30. Granicę w Chyżnem pokonujemy bez większych trudności. Problem pojawia się jednak w chwili, gdy postanawiamy kupić winiety na słowackie i austriackie autostrady: sprzedawczyni nie pojawia się przez godzinę, choć - według notatki, którą zostawiła - powinna wrócić po trzydziestu minutach. Czekamy w nieznośnym upale. W końcu udaje nam się kupić winiety i ruszamy w dalszą drogę. Przejeżdżamy przez Słowację, kierując się na Nowy Kubin, a następnie Żylinę, i podziwiając piękne widoki oraz liczne zamki w dolinach rzek. W Bratysławie podejmujemy decyzję: granicę przekraczać będziemy na starym (gorzej oznaczonym, lecz mniej uczęszczanym) przejściu. Nie podążamy zatem za dużymi, zielonymi tablicami, które pokazują drogę na nowe przejście graniczne. Kierunek jazdy (w lewo) wskazuje nam niewielka, niebieska tablica. Odprawa przebiega szybko. Jesteśmy w Austrii.

Tuż za granicą znajduje się małe, bardzo piękne miasteczko. Podziwiamy wąskie, nastrojowe uliczki, które - jak twierdzi Agnieszka - przypominają Galicję. Od razu zauważam też element krajobrazu, który mógłby być znakiem rozpoznawczym austriackich wsi: uplecione w wianek (Buschen) gałązki drzew, które wywiesza się w pobliżu winiarni (Heurigen). Jeśli zielony wianek znajduje się w widocznym miejscu, a w pobliżu natrafimy na tabliczkę z napisem ausg'stekt ("wywieszone"), to możemy być pewni, że winiarnia jest otwarta. Ten zachowany do dziś zwyczaj jest konsekwencją prawa ustanowionego przez cesarza Józefa II w 1784 roku: Heurigen mogą być otwarte nie dłużej niż trzysta dni w roku.

Podążamy następnie autostradą A4, a po pewnym czasie wjeżdżamy na autostradę A23 w kierunku Gratzu. Skręcamy w zjazd oznaczony jako "Gürtel" i wjeżdżamy do Wiednia. Podążamy prosto w kierunku Lintzu. Obok pałacu Schönbrun, który widzimy w oddali, skręcamy w Johanstrasse, potem jedziemy szeregiem alei (gasse): Possingergasse, Herbstrasse, Kreitnergasse, przyglądając się z podziwem architekturze ruchliwych wiedeńskich ulic. Na Koppstrasse skręcamy w prawo i docieramy pod adres Klausgasse 9, gdzie znajduje się miejsce naszego pobytu.

Tego wieczoru po raz pierwszy próbujemy austriackiej kuchni. Jesteśmy zgodni: informacje o wyjątkowym smaku i różnorodności tutejszego pieczywa są prawdziwe. Zainteresowanie naszego podniebienia wzbudza również Almdudler - łagodny, gazowany napój o imbirowym smaku sprzedawany w całej Austrii.

Obrazek

DZIEŃ II (22.07): DOLNA AUSTRIA

Tego dnia zwiedzamy (dość pobieżnie) sporą część Dolnej Austrii. Wyjeżdżamy z Wiednia w kierunku St. Pölten. Docieramy do Mayerling. Widzimy pałacyk, z którym związane jest jedno z najbardziej tajemniczych wydarzeń w historii Habsburgów: książę Rudolf zamordował tutaj swoją siedemnastoletnią kochankę, Marię Vesterę, a następnie popełnił samobójstwo. Do dziś trwają dyskusje nad przyczynami (polityka, miłość lub syfilis) tej zbrodni i nad sposobem, w jaki próbowaną ją ukryć (np. w kilkanaście godzin po rozegraniu się tragedii całkowicie ubrane ciało Marii z pierwszymi oznakami rozkładu zostało wepchnięte w pozycji stojącej do powozu i w tajemnicy pochowane na cmentarzu w Heligenkreuz).

Obrazek

W okolicach Hafnenbergu, w Lesie Wiedeńskim oglądamy neobarokowe sanktuarium Klein Mariazell, po czym ruszamy do Krems (an der Donau). To jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widzieliśmy. Miasteczko położone jest na pokrytych winnicami tarasowych wzgórzach. W centrum, na różnych wzniesieniach (wyżej i niżej) usytuowane są trzy zabytkowe kościoły.

Obrazek

Zatrzymujemy się pod późnoromańskim Pfarrkirche (kościół parafialny), przechodzimy obok słynnej winiarni (otwarta, można degustować wina do woli) oraz ratusza i wkraczamy na największy w mieście deptak, Landstrasse. Przy tej wąskiej brukowanej uliczce znajduje się mnóstwo renesansowych domów z arkadowymi dziedzińcami. Siadamy w jednej z kawiarni, która jest zarazem niewielką galerią sztuki, zamawiając cztery oranżady oraz kawę (w Austrii zawsze podawana ze szklanką zimnej wody). Rachunek opiewa na 10 € (włączając napiwek). Potem ruszamy pod górę na Hoher Markt, najpiękniejszy z placów w Krems, i wspinamy się dalej aż do późnogotyckiego Piaristenkirche (kościół Pijarów) ze wspaniałym gwiaździstym sklepieniem. Rozpościera się stąd niesamowity widok na całe miasto i pobliskie winnice. Schodzimy w dół (do Pfarrkirche) niewielkimi, stromymi uliczkami, wokół których i nad którymi (na różnego rodzaju drewnianych występach) położone są pełne kwiatów ogródki.

Obrazek

Jedziemy doliną Dunaju do Melku, mijając szereg malowniczych ruin zamków oraz wiosek. Przypomina mi się wiersz Brodskiego "W Anglii", którego fragmenty dosyć wiernie oddają nastrój widzianych przez nas miejsc w Austrii:

Angielskie wsie kamienne. W oknie karczmy leży
butelka w kształcie katedralnej wieży.


Znowu pojawia się mnóstwo winnic, a co za tym idzie - mnóstwo Buschen i Heurigen ze zdobionymi (najczęściej w kształty beczek) bramami. Zatrzymujemy się pod jedną z winiarni, degustujemy białe wina i zajadamy się darmowymi morelami, które leżą w skrzynkach przed wejściem. Po drugiej stronie ulicy, u podnóża wzniesienia, na którym rozciąga się winnica, widzimy sad morelowy. Gdzieś w oddali, po drugiej stronie Dunaju, dostrzegamy z kolei niebieską wieżę kościoła w Spitzu. Ugasiwszy pragnienie i zaspokoiwszy głód, ruszamy w dalszą drogę.

Docieramy na parking pod słynnym opactwem benedyktynów w Melku. (To stąd pochodził Adso, jeden z bohaterów "Imienia róży" Umberta Eco). W oddali widzimy barokowe zabudowania klasztoru.

Obrazek

Idziemy w ich kierunku, pokonując malownicze schody i przechodząc obok wejścia do klasztornych ogrodów.

Obrazek

Na dziedzińcu opactwa (Prälatehhof) znajduje się potężna fontanna. Przechodzimy na drugą stronę i udajemy się do kolegiaty (Stiftkirche). Podziwiamy tam złoconą ambonę, główny ołtarz z postaciami św. Piotra i św. Pawła oraz rzeźby, freski i malowidła. Szczególną uwagę zwraca jednak wspaniała ośmiokątna kopuła na wysokości 60 metrów.

Obrazek

Do wnętrza klasztoru, gdzie znajduje się między innymi słynna biblioteka, nie wchodzimy.

Obrazek

Zmęczeni nieznośnym upałem udajemy się do kawiarni. Zamawiamy trzy piwa i dwa Almdudlery. Koszt: 13 euro.

Wracamy do Wiednia i zasiadamy do gorącej kolacji. Pieczoną gęś popijamy młodym winem, które kupiliśmy dzisiaj w jednej z winiarni w dolinie Dunaju. Po posiłku udajemy się pieszo do centrum miasta.

Obrazek

Pokonanie spacerem trasy: Klausgasse - Gablentzgasse - Burggasse zajmuje nam około czterdziestu minut. Jesteśmy pod Volkstheatre. Zapada zmrok. Idziemy przez Messeplatz i park cesarzowej Marii Teresy (mijając Museum Quartiers, Naturhistorisches Museum, Kunsthistorisches Museum), Burgring (mijając Hofburg i Burggarten), Goethegasse (mijając pomnik Goethego i Albertinę). Wkraczamy na Kartnerstrasse, jeden z głównych deptaków starego miasta, i dochodzimy do Stephansplatz, na którym wznosi się potężna katedra. Wszystkie te miejsca będziemy w ciągu kilku następnych dni zwiedzać dokładnie. Wstępujemy jeszcze do jednego ze sklepików z pamiątkami (w sieci "Mozart") i ruszamy w drogę powrotną. Na rogu Kartnerstrasse i (bodajże) Plankengasse kupujemy cztery gałki pysznych lodów (1 gałka - 1 euro; 2 gałki - 1,5 euro; 3 gałki - 2,2 euro etc.). Wracamy przez Neuer Markt i Michaelerplatz. W jednej z fontann na tym placu myjemy ręce, które ociekają sokiem z lodów. Potem wkraczamy w główną bramę Hofburgu i przez Heldenplatz, na którym stoi kilka autokarów (parking w samym centrum), dochodzimy do ogromnego pomnika Marii Teresy, a potem dalej - do Volkstheater i na Burggasse. Odkrywamy tutaj polską księgarnię (dokładny adres: Burggasse 22). Z wieczornego spaceru wracamy bardzo zmęczeni i raczymy się wodą z kranu, która w Wiedniu jest bardzo dobrej jakości i dlatego nadaje się do picia.

DZIEŃ III (23.07): BRUEGEL

Rano dojeżdżamy samochodem do centrum miasta, na Brandstätte, niemal pod samą katedrę św. Szczepana (lub - jak podają niektóre przewodniki - św. Stefana). Udajemy się na pobliski Hoher Markt, przechodząc kolumnadą przez Rottenturmstrasse, gdzie znajduje się niedrogi (jak na warunki Austriackie) sklep z kanapkami. Hoher Markt był niegdyś centrum rzymskiej osady, Vindobony, z której powstał Wiedeń. Godna szczególnej uwagi jest tutaj niezwykła Vermählungsbrunnen (fontanna Zaślubin), przedstawiająca arcykapłana udzielającego ślubu Maryi i Józefowi pod wykonanym z brązu baldachimem i pozłacanym promieniejącym słońcem.

Obrazek

Tutaj po raz pierwszy zwraca moją uwagę również sposób, w jaki Austriacy chronią swoje zabytki przed niepożądaną obecnością gołębi. Otóż w pewnych miejscach zainstalowana jest zielona siatka, utkana z drobniutkich żyłek, które są właściwie niewidoczne z pewnej odległości i nie zakłócają przyjemności oglądania zabytków. Dzięki temu wszystkie pomniki, fontanny, rzeźby i tablice pamiątkowe - są czyste. Hoher Markt ma jednak do zaoferowania jeszcze jedną niezwykłą rzecz. Chodzi, oczywiście, o Ankeruhr - pozłacany zegar figurkowy, umieszczony na przewiązce łączącej dwa budynki. Pojawia się na nim co godzinę jedna z figurek postaci znanych z historii Wiednia, a w południe - o czym sami mieliśmy się innego dnia przekonać - oglądać można cały ich korowód.

Obrazek

Wracamy na Stephansplatz. "Zwiedzamy" potężną katedrę (Stephansdom) z zewnątrz (niesamowita fasada, kolorowe dachówki, wieże i niewielkie płaskorzeźby wokół głównego wejścia, czyli Bramy Olbrzymów) oraz wewnątrz (wyrzeźbiona w kamieniu kazalnica Pilgrama, organy, kaplice na obu końcach transeptu).

Obrazek

Obrazek

Nie schodzimy jednak do katakumb i nie wchodzimy na żadną z wież. Przy głównym wejściu spotkać można żebraków, którzy jednak siedzą nieruchomo z wyciągniętą dłonią, nie narzucając się zwiedzającym. Po wyjściu z katedry oglądamy nowoczesny, szklany budynek Haas Haus, który znajduje się przy Stephansplatz i kontrastuje z gotycką fasadą katedry.

Obrazek

Wchodzimy w Graben, najelegantszą - obok Kohlmarkt - ulicę handlową Wiednia. Znajduje się tutaj Pestsäule (kolumna Zarazy) wzniesiona dla upamiętnienia epidemii z 1679 roku. To uczta dla oczu: widzimy kłębowisko obłoków, świętych i aniołów, pod którym cherubin wbija pochodnię w wnętrzności starej wiedźmy symbolizującej zarazę.

Obrazek

Obrazek

Następnie udajemy się na Dorothergasse, przechodzimy obok czerwonego budynku Dorotheum, głównego wiedeńskiego domu aukcyjnego, i dochodzimy do Michaelerplatz.

Obrazek

Mijamy rzeźbioną fontannę, w której wczoraj myliśmy ręce i która wbudowana jest w jedną ze ścian cesarskiego pałacu, Hofburgu. Po prawej, na rogu Kohlmarkt i Herrengasse widzimy Loos Haus, budynek, który wyjątkowo nie podobał się Franciszkowi Józefowi i został przezeń nazwany "budowlą bez brwi", albowiem nie posiadał rzeźbionych gzymsów nad oknami. W chodzimy w główną bramę Hofburgu.

Nad sobą mamy potężną kopułę, pod którą przechodzimy do In Der Burg, gdzie znajduje się pomnik cesarza Franciszka w rzymskiej todze i gdzie rezyduje obecnie prezydent Austrii. Wchodzimy następnie na Heldenplatz, na którym stoją pomniki arcyksięcia Karola i księcia Eugeniusza Sabaudzkiego i z którego otwiera się wspaniały widok na ratusz i parlament przy Ringstrasse.

Obrazek

Cały Hofburg to mieszanina różnych stylów architektonicznych. Pałac budowano (a właściwie - rozbudowywano) ponad 700 lat. Istniał bowiem niepisany zwyczaj, że nowy cesarz nie mógł korzystać z komnat poprzednika. Nie decydujemy się jednak na zwiedzanie licznych pałacowych muzeów (Apartamenty Cesarskie, kolekcja dworskich sreber i porcelany, skarbiec, Hiszpańska Szkoła Jazdy Konnej, Międzynarodowe Muzeum Esperanto, Muzeum Teatru, Kolekcja Papirusów, Muzeum Efezu etc.), wchodzimy natomiast do parku Marii Teresy i udajemy się w kierunku Kunshistorisches Museum (Muzeum Historii Sztuki).

Obrazek

Sprawdzamy ceny biletów. Bilet normalny: 9 euro. Wchodzimy do środka i potężnymi schodami (ogromny posąg Tezeusza walczącego z Centaurem na półpiętrze) udajemy się od razu na górę, by zobaczyć Gemaldegälerie (galerię malarstwa). Zaczynamy zwiedzanie z planem sal w ręku. Szczególnie zależy mi na zobaczeniu obrazów Bruegela (czekałem na tę chwilę kilka lat). W sali nr IX podchodzi do nas strażnik i - jakby czytając w moich myślach - informuje po angielsku, że - w związku z wystawą czasową - doszło do pewnej reorganizacji i obrazy Bruegela wiszą w sali nr XII, a nie w sali nr X. Część z osób, które poruszają się po muzeum, korzysta cały czas z audioguide - przewodnika w postaci słuchawki telefonicznej, dostępnego również w języku angielskim (nigdzie pod obrazami nie ma bowiem podpisów w języku Szekspira). Oglądamy płótna Flamandów, dochodzimy w końcu do sali Bruegela "kwietnego" (syna), zaś obok znajduje się to, co skłoniło mnie do odwiedzenia tego muzeum - sala z obrazami Bruegela (ojca). Znajdziemy tutaj to, co najważniejsze: "Wieżę Babel", "Wesele chłopskie", "Zabawy dziecięce", "Walkę karnawału z postem", "Taniec chłopski", "Łowcę gniazd", "Rzeź niewiniątek", a przede wszystkim - cztery obrazy z cyklu "Pory roku". "Wesele" jest właśnie kopiowane przez wysokiego mężczyznę. Obrazy mają duży format, znacznie większy niż przypuszczałem. Zatrzymuję się dłużej przed "Zimą": płomienie przed chatą i zmrożone gałęzie wyglądają o wiele lepiej niż na reprodukcjach.

Obrazek

(Skrótowy i pobieżny charakter tej relacji nie pozwala, by opisywać dokładnie nasze wrażenia, ale jedno jest pewne: albumy z malarstwem nie są w stanie oddać kolorystyki i głębi obrazu). Przygotowuję aparat, by zrobić zdjęcie. Podchodzi do mnie strażniczka i prosi o wyłączenie lampy błyskowej. Gdy jednak słyszy, że rozmawiamy ze sobą po polsku, zwraca się do nas w ojczystym języku. To Polka! Krótko z nami rozmawia i umożliwia zrobienie zdjęcia z malarzem, który kopiuje "Wesele chłopskie". Kilkanaście minut krążymy po sali Bruegela. Niestety, musimy iść dalej. Najpierw - Rubens, Rembrandt, potem - Włosi: Tintoretto, Caravaggio, Rafael, Tycjan. Tylu geniuszy, a tak mało czasu. Nagle w niewielkiej sali, schowanej w cieniu głównych pokoi, odnajduję perłę: "Alegorię malarstwa" Vermeera (mapa z obrazu robi piorunujące wrażenie).

Obrazek

Wychodzimy z Gemaldegälerie. Przechodzimy przez bardzo drogą kawiarnię w górnym foyer i udajemy się na dół. Pora na zabytki starożytności. Oglądamy egipskie mumie, rzeźby, hieroglify. Niestety, okazało się, że wystawa poświęcona starożytnej Grecji jest tymczasowo zamknięta. Przypominamy sobie raptem, że nie udało nam się zobaczyć u góry obrazów Arcimbolda. A przecież zwiedzaliśmy Gemaldegälerie dokładnie.

Obrazek

Wracamy na pierwsze piętro. W końcu dowiadujemy się od jednego ze strażników, że Arcimbolda przeniesiono na parter, gdzie urządzona została wystawa poświęcona dynastii Habsburgów. Tam właśnie kierujemy swoje kroki. Podziwiamy szaty i insygnia królewskie, portrety pośmiertne, stare księgi zielarskie i, rzecz jasna, obrazy Arcimbolda. Oglądamy następnie pamiątki w muzealnym sklepie i wychodzimy z Kunshistorisches Museum.

Obrazek

Pada deszcz. Chowamy się pod drzewami w parku Marii Teresy i zmierzamy w kierunku Burggarten (obok Hofburgu), cesarskiego ogrodu w stylu angielskim. Oglądamy tam pomnik Mozarta, po czym siadamy na ławce i - podobnie jak wielu innych turystów - jemy drugie śniadanie. Przechodzimy następnie obok budynku cesarskiej oranżerii i insektarium (Schmetterlinghaus), wchodzimy w ulicę Goethego, następnie w Kartnerstrasse.

Obrazek

Obrazek

Jesteśmy spragnieni, więc pijemy wodę ze specjalnie do tego przygotowanej " ulicznej fontanny". Oglądamy piękną architekturę Kartnerstrasse.

Obrazek

Po drodze wchodzimy do niewielkiego jednonawowego Malteserkirche (kościoła Kawalerów Maltańskich). Vis-a-vis znajduje się sklep z drogim szkłem i kryształami, J. & L. Lobmeyr, który warto odwiedzić chociażby ze względu na zachwycające żyrandole i zastawy stołowe (nieoficjalne muzeum mieści się na drugim piętrze butiku). Jeden z futurystycznych żyrandoli, które oglądaliśmy, kosztował tam 30 000 euro.

Obrazek

Udajemy się na Neuer Markt i wchodzimy do skromnego Kapuzinerkirche (kościół Kapucynów), w podziemiach którego (w Kaisergruft) chowani byli wszyscy cesarze. Wejście do krypty znajduje się 15 metrów od wejścia do kościoła. Nie wchodzimy tam jednak.

Obrazek

Wracamy na deptak (Kartnerstrasse), przechodzimy obok głównego domu handlowego (Steffl) i po raz kolejny kupujemy wyjątkowo dobre lody na rogu Kartnerstrasse i (bodajże) Plankengasse (znowu po dwie gałki). Ze Stephansplatz skręcamy w Domgasse, gdzie znajduje się dom (Figarohaus), w którym mieszkał Mozart. Zielony budynek nie prezentuje się najlepiej: na parterze jest wybita szyba, a na dziedzińcu (nota bene ładnym) stoją kubły na śmieci. Naszą uwagę zwraca natomiast sklep z cudownymi maskami weneckimi, znajdujący się naprzeciw Figarohaus.

Wracamy na Stephanplatz, przechodząc obok postoju dorożek (konie są przystrojone na rożne, bardzo wymyślne sposoby). Odpoczywamy przez chwilę na ławce pod katedrą. Podchodzi do nas jakiś pijaczyna i prosi o szluga. Nikt z nas jednak nie pali. Udajemy się po raz kolejny na Hoher Markt, przechodzimy pod secesyjnym zegarem, przez Fleishmarkt (dawny targ mięsny) i kierujemy się na Seitenstettengasse, gdzie znajduje się jedyna synagoga (Stadttempel), której naziści nie zniszczyli w noc kryształową.

Obrazek

Okna synagogi są zasłonięte, zaś u wylotu ulicy stoi uzbrojony policjant, który cały czas przygląda się okolicy. To konsekwencja napadu terrorystycznego na synagogę w 1983 roku, w wyniku którego zginęły trzy osoby. Skręcamy w prawo i dochodzimy do niewielkiego, szarego i malowniczo tonącego w bluszczu Ruprechtskirche (kościół św. Ruperta). W oddali widać już nową część miasta (potężne, szklane budowle).

Obrazek

Wracamy przez Judengasse na Hoher Markt. Po drodze moją uwagę zwraca interesujący szyld (Szekspir na kolorowym tle) angielskiej księgarni Shakespeare & Co Booksellers. Postanawiam, że wrócę w to miejsce.

Wchodzimy w Tuchlauben i dochodzimy do Petersplatz, gdzie znajduje się Peterskirche (kościół św. Piotra) z kopułą pokrytą zieloną patyną.

Obrazek

Niestety, ołtarz tego wspaniałego barokowego kościoła jest akurat poddawany renowacji. Zwracamy jednak uwagę na kunsztowne zdobienia boków ławek kościelnych i rozmieszczone na nich pozłacane lampy. Duże wrażenie wywiera na nas także ogromna kopuła z freskiem "Wniebowzięcie NMP" Rottmayra. Po zwiedzeniu Peterskirche udajemy się na Brandstrasse i wracamy do domu.

DZIEŃ IV (24.07): OD TUBERCULOSUM DO PACYNEK

Do centrum dostajemy się (po raz pierwszy) autobusem 48A. Pod Volkstheater wsiadamy do metra i linią U2 (kierunek: Schottenring) docieramy od Schottentoru. Posługujemy się tzw. 8-Tagen-Karte, biletem ośmiodniowym (wielokrotnego kasowania), zachowującym ważność przez dwadzieścia cztery godziny od momentu każdego kolejnego skasowania i uprawniającym do przejazdu wszystkimi środkami transportu (autobus, metro, kolejka podmiejska, tramwaj) w obrębie miasta. Jedna osoba może korzystać z karnetu przez osiem dni, dwie osoby - przez cztery dni etc. Cena 8-Tagen-Karte: 24 euro. (Jednodniowy bilet wielokrotnego przejazdu dla jednej osoby kosztuje aż 5 euro). W czasie tej podróży zauważamy liczne udogodnienia, z których korzystać mogą również (lub przede wszystkim) osoby niepełnosprawne: po pierwsze, wejście do autobusu nigdy nie znajduje się znacznie powyżej poziomu chodnika; po drugie, w czasie jazdy przed każdym przystankiem na tablicy w autobusie (lub metrze) wyświetla się nazwa ulicy, na której (lub pod którą) zatrzymuje się autobus (lub metro), zaś z głośnika rozlega się głos, informujący pasażerów o nazwie przystanku, a także o miejscach, które znajdują się w jego pobliżu; po trzecie, na ważniejszych przystankach umieszczona została elektroniczna tablica, na której wyświetla się czas pozostały do przyjazdu autobusu (lub metra). Transport przebiega tutaj bardzo sprawnie: autobusy i tramwaje jeżdżą średnio co 10 minut, a metro - co 3 minuty. Chociaż w Wiedniu ruch jest duży, środki publicznego transportu raczej się nie spóźniają.

Po wyjściu ze stacji metra podążamy Universitatstrassse. Po prawej widzimy w oddali bryłę Votivkirche (kościół Wotywny), a po lewej budynek Rathaus (ratusz). Od strony Haulerstrasse wchodzimy do zabudowań Altes Allgemeines Krankenhaus (stary szpital), gdzie mieści się kilka wydziałów uniwersytetu. Natrafiamy na tablicę z planem kompleksu i szukamy na niej dziedzińca nr 13. Tam bowiem usytuowany jest nasz cel: Pathologisch-anatomische Bundesmuseum (Krajowe Muzeum Anatomii Patologicznej) mieszczące się w dawnym, zamkniętym w 1866 roku szpitalu dla obłąkanych w Narrenturm (Wieży Szaleńców). Śpieszymy się, bo muzeum jest otwarte tylko do godziny 11 (i tylko dwa dni w tygodniu). Mijamy dwa dziedzińce i w końcu odnajdujemy wieżę. Pięciopiętrowy gmach, który przypomina więzienie (niewielkie okna), nie jest zbyt wysoki, ale ma duży obwód: na każdym piętrze jest 28 salek.

Obrazek

Wchodzimy do środka. Bilet (z rysunkiem bakterii, przekrojem wieży i podobizną fundatora Narrenturm, cesarza Franciszka) kosztuje 2 euro. Najpierw rozmawiamy z pracownicą muzeum (wszyscy są w kitlach) po angielsku, a później przechodzimy na rosyjski: okazuje się, że możemy ze sobą wnieść plecaki, ale obowiązuje tutaj całkowity zakaz robienia zdjęć i, co ciekawe, spożywania posiłków. Agnieszka rozmienia pieniądze u lekarza, którego później nazywa - nomen omen - dr Frankensteinem. Przekraczamy elektroniczną bramkę i zaczynamy rozumieć, że ten ostatni zakaz związany był nie tylko z ochroną eksponatów, ale przede wszystkim - z dobrem samych zwiedzających. To muzeum dla ludzi o silnych nerwach i mocnym żołądku: w ciasnych salkach, gdzie niegdyś przetrzymywano obłąkanych i w których unoszą się teraz mdłe zapachy, rozmieszczono dziesiątki eksponatów mogących przyprawić każdego o mdłości. Widzimy zniekształcone przez różnego rodzaju choroby (gruźlica płuc, kości, syfilis etc.) narządy (palce, dłonie, płuca, żołądek, jelita, macica etc.) zakonserwowane w formalinie, szkielety ludzkie (także dziecięce) zdeformowane w potworny sposób, stary, kamienny stół do sekcji zwłok, dawne protezy, zrekonstruowany gabinet dentystyczny i ginekologiczny, naczynia na medykamenty i wiele innych, przerażających eksponatów. Przy wyjściu oglądamy sklepik z pamiątkami, a po wyjściu oddychamy z ulgą świeżym powietrzem i udajemy się do Votivkirche.

Obrazek

Kościół Wotywny to z pewnością najpiękniejsza budowla o charakterze religijnym, jaką widzieliśmy w Wiedniu. Przypomina monumentalne gotyckie katedry z Kolonii i Chartres. Został wzniesiony w pobliżu miejsca, gdzie dokonano nieudanego zamachu na Franciszka Józefa. Niestety, kamień, z jakiego wykonano kościół, nie był najlepszego gatunku i biały niegdyś gmach stał się niemalże czarny. Na szczęście już połowa elewacji kościoła została odnowiona. Po zwiedzeniu wnętrza Votivkirche (przepiękne witraże!) udajemy się Reichstrasse w kierunku ratusza.

Obrazek

Potężny Rathaus - z neogotycką wieżą, wieżyczkami i fasadą - sam przypomina katedrę. Przed ratuszem zainstalowany został ogromny ekran, na którym co wieczór (z zapadnięciem zmroku) wyświetlane są w lipcu i sierpniu przedstawienia operowe lub koncerty muzyki poważnej. (O tym, jak niezapomniane to przeżycie, będziemy się mogli wkrótce przekonać).

Przez Rathausplatz idziemy w stronę kolejnego z pięknych ogrodów Hofburgu, Volksgarten.

Obrazek

O ile Burggarten, w którym wczoraj jedliśmy drugie śniadanie, był ogrodem w stylu angielskim (dzikość), o tyle Volskgarten to typowy ogród francuski (porządek): wszędzie znajdują się harmonijnie rozłożone klomby róż, żywopłoty i krzewy obok fontann są równo przycięte, a w środku umieszczono dorycką Theseus-Tempel (świątynię Tezeusza), replikę ateńskiego Tezejonu.

Obrazek

W tym miejscu kończy mi się pierwsza rolka filmu do aparatu. Siadamy więc na ławce i wkładam do aparatu następną. Później udajemy się na Heldenplatz. Przed sobą widzimy park Marii Teresy, a w nim bliźniacze budynki Naturhistorisches Museum i Kunsthistorisches Museum. To ostatnie zwiedzaliśmy wczoraj. Dzisiaj więc kolej na pierwsze.

Bilet (ze zdjęciem gmachu muzeum) kosztuje 6,5 euro. Najpierw oglądamy urządzone na parterze Vivarium z różnymi gatunkami ryb. Niektóre akwaria i okazy wyglądają niesamowicie.

Obrazek

Potem zwiedzamy poszczególne sale na parterze wedle kolejności: minerały (tysiące okazów, część z Wieliczki), kamienie szlachetne (m.in. struś zrobiony 761 drogich kamieni i 2102 diamentów), meteoryty (w tej sali znajduje się też wspaniałe, zabytkowe astrolabium), antropologia i ewolucja (rekonstrukcje wiosek ludzi pierwotnych, znaleziska archeologiczne, przyrządy i narzędzia z ery kamienia, brązu i metalu, szkielety naszych przodków umieszczone we wspaniałych, podłogowych gablotach etc.). Zatrzymujemy się na dłużej przy dwóch ogromnych ekranach: na jednym z nich uruchamiać można komputerowe animacje poświęcone ewolucji poszczególnych zwierząt, a na drugim - obserwować, poruszając przy tym kołem sterowniczym, jak przemieszczały się przez tysiące lat poszczególne kontynenty i jak będzie wyglądał ich układ za dwa miliony lat (tak, wtedy będzie to właściwie jeden kontynent).

Obrazek

Obrazek

W innym miejscu odnajdujemy z kolei ekran, na którym wyświetlana jest animacja dotycząca powstawania i kształtowania się powierzchni Ziemi. Pod koniec zwiedzania sal na parterze trafiamy do niewielkiego pomieszczenia, w którym wystawiona jest kopia (oryginał jest zbyt cenny) niezwykłego okazu Muzeum Przyrodniczego: w niewielkiej, podświetlonej gablocie spoczywa posążek Wenus z Willendorfu (oryginał ma 25 tysięcy lat).

Obrazek

Zmierzamy na pierwsze piętro. W Kunsthistorisches Museum znajdował się na półpiętrze posąg Tezeusza, tutaj zaś powieszono obraz przedstawiający fundatora kolekcji muzealnej, Franciszka Józefa, trzymającego w dłoni emerald, który do dziś znajduje się w zbiorach Naturhistorisches Museum. Można go oglądać w gablocie pod obrazem. Najwyższe piętro budynku jest z kolei poświęcone zoologii. Widzimy tutaj tysiące wypchanych gatunków zwierząt (naturalnej wielkości): ssaków, ptaków, gadów, płazów, ryb, owadów. Nie brakuje też, rzecz jasna, szkieletów dinozaurów.

Obrazek

Obrazek

Z zainteresowaniem oglądamy gablotę, w której umieszczono wszystkie rodzaje znoszonych przez zwierzęta jaj: od najmniejszego do największego. Szczególny podziw budzi w nas jednak sala nr 21, czyli tzw. Microtheatre. Okna są tutaj pomalowane w kształty owadów, na środku znajduje się scena teatralna, gdzie - przy dźwiękach muzyki klasycznej - oglądamy niezwykłe sceny z życia mikroskopijnych organizmów. Z boku stoją narzędzia badawcze, z których można dowolnie korzystać. Obok jest również panoptikum z dwoma trójwymiarowymi wizjerami, przez które można podejrzeć cuda natury.

Obrazek

Obrazek

Kończymy zwiedzanie. Przechodzimy przez Cafe Nautilius, obok sklepu z pamiątami i podziwiamy przepiękne wnętrza muzeum. Schodząc po schodach, zwracamy jeszcze uwagę na niewielką, "trójwymiarową" wystawkę, która dotyczy kamieni szlachetnych w "Czarodziejskim flecie" Mozarta. Odbieramy nasze plecaki z szatni i psioczymy na brak tabliczek pod okazami w jakimkolwiek innym języku niż niemiecki. Jesteśmy jednak bardzo zadowoleni, mamy też sporo zdjęć, które można było w tym muzeum robić do woli. Do parku Marii Teresy wychodzimy z ulgą, chociaż na dworze jest upał: w muzeum (a zwłaszcza w dziale minerałów) panował bowiem nieznośny zaduch. Szukamy jednak cienia. Pora też coś zjeść.

Na piknik udajemy się - podobnie jak wczoraj - do Burggarten. Siadamy pod jednym z rozłożystych drzew. Przed sobą widzimy mury Hofburgu i pałacową oranżerię. Agnieszka żartuje: "Jemy w tym samym miejscu, w którym jedli cesarze". Rzeczywiście, Burggarten był miejscem, w którym dworzanie i cesarz często spożywali posiłki. Odpoczywamy, a potem decydujemy się na zobaczenie Kaisergruft (Krypty Cesarskiej) w kościele Kapucynów. Przez Albertinaplatz dostajemy się na Neuer Markt. Przy wejściu do krypty byliśmy już wczoraj. Wtedy opłaty za wstęp pobierał brodaty mnich, dzisiaj jest to starsza kobieta. Wstęp kosztuje 3.60 €. Schodzimy do podziemi kościoła. Przy wejściu położone są potężne sarkofagi (ze stopu cyny z ołowiem) poszczególnych członków rodziny cesarskiej. To kłębowisko wyrzeźbionych czaszek, insygniów, postaci. Niektóre trumny są skromne, inne zaś - barokowo zdobione. Krypta Marii Teresy w całości zajęta jest przez potężny (3 m wysokości, 3 m szerokości, 6 m długości) rokokowy sarkofag.

Obrazek

Przystajemy przed nim z podziwem. Z przepychem tej krypty kontrastują natomiast pomieszczenia, w których znajdują się skromne trumny ostatniej cesarzowej, Zyty (zmarłej w 1989 roku), i Franciszka Józefa (przy jego sarkofagu zawsze położone są świeże kwiaty).

Obrazek

Obrazek

Robimy zdjęcia niektórych płaskorzeźb, potem wychodzimy z krypty i udajemy się na Michaelplatz. Wchodzimy do gotyckiego Michaelkirche (kościół św. Michała), by zobaczyć rokokowy relief "Upadek aniołów" w apsydzie ponad ołtarzem. To niezapomniany widok: relief właściwie "rozsadza" całą apsydę, wychodząc niejako do nawy głównej.

Obrazek

Następnie wchodzimy w pobliską ulicę Kohlmarkt. Zahaczamy tutaj o najsłynniejszą w Wiedniu cukiernię, Demel, gdzie czas zatrzymał się w miejscu (Demel nadal reklamuje się jako "ck cukiernicy", a ceny podawane są tam nie tylko w euro, ale i w szylingach). Spotyka mnie tam niemiła przygoda: zderzam się gwałtownie z kelnerką, która niesie tacę z wieloma naczyniami. Na szczęście żadne z nich nie ląduje na podłodze. Następnie udajemy się Walnerstrasse w stronę najsłynniejszej wiedeńskiej kawiarni - Café Central. Niestety, akurat w tym miejscu jacyś robotnicy wiercą dziurę w drodze, wzniecając przy tym kłęby kurzu i dymu oraz uniemożliwiając nam zobaczenie tej kawiarni nawet z zewnątrz. Przedzieramy się przez tumany kurzu w stronę Am Hof. Odpoczywamy tutaj na ławce przy postoju taksówek, podziwiając zarazem ten największy plac śródmieścia i znajdującą się na nim kolumnę Mariensäule. Barokowy Kirche am Hof jest zamknięty, więc udajemy się od razu ulicę Schulhof, gdzie mieści się Uhrenmuseum (Muzeum Zegarów) oraz chętnie odwiedzane przez turystów Puppen und Spielzeug Museum (Muzeum Lalek i Zabawek).

Schulhof to w zasadzie niewielki, ale bardzo ładny plac, który zawdzięcza swój urok głównie pięknie przystrojonej bramie do Muzeum Lalek (zabawki wplecione w zielone gałązki) oraz zajmującej witrynie sklepu ze starymi zegarami. Wchodzimy przez kolorową bramę na dziedziniec Schulhof 4, a następnie - po schodach - na pierwsze piętro. Za bilet (z kilkoma zabawkami na szarym tle) do Puppen und Spielzeug Museum trzeba zapłacić 9,7 euro. Przyglądamy się biedermaierowskim figurkom z porcelany, lalkom przedstawiającym mieszkańców Afryki, Ameryki i Chin, skromnym zbiorom pociągów i pluszowych misiów, teatrowi marionetek, ekranowi z teatru cieni oraz domkowi dla lalek, który wyposażony jest w oryginalny secesyjny serwis do kawy. Wolno tutaj robić zdjęcia (bez lampy błyskowej). Po kilkunastu minutach opuszczamy niewielkie w gruncie rzeczy muzeum. Przyglądamy się w zachwycie pobliskiej witrynie sklepu z zegarami.

Potem wchodzimy na Judenplatz, gdzie mieściło się wiedeńskie getto dla Żydów. Znajduje się tutaj niezbyt interesujący Holocaust-Mahnmal (pomnik Ofiar Holocaustu) i Museum Judenplatz. W tym miejscu po raz kolejny widzimy uzbrojonego policjanta. Wczoraj - obok synagogi na Judengasse, dziś - na Judenplatz. Nigdzie indziej nie widzieliśmy policjantów w Wiedniu. Tylko w tych dwóch miejscach. Próbuję zrobić zdjęcie pomniku Lessinga, ale przeszkadza mi w tym trochę gruchająca pod nim para.

Przedostajemy się na Hoher Markt, a stamtąd pod Shakespeare & Co Booksellers. Wczoraj obiecałem, że tutaj wrócę. Na witrynie zwraca moją uwagę opasły tom "Collected Poems" Roberta Lowella, ale sama księgarnia (a zwłaszcza dział "Literary Criticism") rozczarowuje. Idziemy na Stephansplatz. Po raz kolejny wchodzimy do katedry, ale tym razem postanawiamy wyjechać windą na wieżę północną (Adlerturm), aby obejrzeć ogromny dzwon Pummerin i panoramę Wiednia.

Obrazek

Bilet (z piękną ryciną przedstawiającą Pummerina), który kosztuje 4 euro, kupujemy u mężczyzny obsługującego windę. Na górze wchodzimy na kolejne kondygnacje po wąskich schodach i podziwiamy niesamowitą panoramę miasta (widzimy po raz pierwszy w oddali diabelski młyn na Praterze i wiele ogródków na dachach domów) oraz szczegóły fasady katedry (dachówki, rzeźby, zdobienia). Zjeżdżamy na dół i na Stephansplatz wsiadamy do metra, potem przesiadamy się na autobus 48A i wracamy do domu.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Ostatnio zmieniony 01 sierpnia 2003, 16:00 przez Bukary, łącznie zmieniany 3 razy.
Thief Antologia PL: od 20 X 2006 w sklepach!
Zagraj w FM Old Comrades, Old Debts i zobacz moje zrzuty.
Awatar użytkownika
Bukary
Homo Rhetoricus
Posty: 5569
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 18:15
Lokalizacja: Gildia Topielników (przy tawernie Pod Rozszalałym Wichrem)

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Bukary »

DZIEŃ V (25.07): SCHÖNBRUNN

Autobusem 10A dojeżdżamy do ogromnego pałacu Schönbrunn, letniej rezydencji Habsburgów na odległych przedmieściach Wiednia. Przekraczamy bramę główną z dwoma obeliskami i rzeźbami orłów (pamiątka po Napoleonie) i naszym oczom ukazuje się pozbawiona ozdób, majestatyczna fasada pałacu, która pomalowana została na musztardowożółty kolor.

Obrazek

Przemierzamy potężny plac przed wejściem głównym do zamku, kierując się na lewo, do kas. Kolejka jest niewielka. Będziemy zwiedzać Prunkräume (sale pałacowe). Wybieramy droższy (cena biletu: 10,5 euro) Wielki Szlak (40 pokoi), a nie Szlak Cesarski (22 sale). Zostawiamy nasze plecaki w szatni, oddajemy także aparat, bo nie wolno tutaj robić zdjęć we wnętrzach. Na bilecie znajduje się kod kreskowy, którego używamy do przekroczenia elektronicznej bramki. Następnie podchodzimy do okienka, gdzie wydawane są audioguides. Ku naszemu zdziwieniu dostępne są również przewodniki w języku polskim. Przykładamy więc słuchawkę do ucha i rozpoczynamy wędrówkę przez wieki.

Zwiedzanie sal pałacowych jest naprawdę interesujące. Odsłuchanie nagranego tekstu zabiera około 50 minut. Przechodzimy przez poszczególne apartamenty cesarskie i, dzięki dobrze przygotowanemu przewodnikowi w języku polskim i tabliczkom w języku angielskim, zwracamy uwagę na wszelkie szczegóły, otrzymując wyczerpujące informacje o kolejnych wnętrzach zamku. Nagranie można w dowolnym momencie zatrzymać lub cofnąć. Dzięki niemu udaje nam się nawet usłyszeć zachowany głos Franciszka Józefa.

Zwiedzamy więc między innymi: pokój straży (z figurami gwardzistów), salę bilardową, Salon Orzechowy, gabinet i sypialnię Franciszka Józefa (z jego portretem pośmiertnym i cesarską toaletą), pokoje dla służby, sypialnię małżeńską (Sisi nie lubiła tutaj ponoć przebywać), pokój dziecinny, śniadaniowy (z przepięknym widokiem na ogród), Galerię Lustrzaną (gdzie mały Mozart, po brawurowym koncercie, skoczył cesarzowej Marii Teresie na kolana), Wielką Galerię (pod trzema ogromnymi kopułami tej sali balowej bawili się uczestnicy Kongresu Wiedeńskiego, a Kennedy i Chruszczow podali sobie tutaj dłonie), Niebieski Salon Chiński, Salę Ceremonialną (gdzie wywieszone są ogromne obrazy przedstawiające zaślubiny najstarszego syna cesarzowej Marii Teresy, Józefa, a na jednym z nich dostrzec można małego Mozarta), Pokój Rumaków (ze stołem, przy którym Habsburgowie spożywali posiłki składające się zazwyczaj z 13 dań). Szczególnie podobają się nam jednak: Okrągły Gabinet Chiński (w tym cudownym pokoiku z tajnym przejściem Mara Teresa odbywała najważniejsze narady wojenne), Gabinet Miniatur (na wszystkich ścianach wywieszone są niewielkie, bardzo piękne obrazki, wykonane własnoręcznie przez członków rodziny cesarskiej przy pomocy niebieskiego tuszu) oraz Pokój Milionowy (Maria Teresa wydała podobno milion Guldenów na urządzenie tej sali: umieszczono tutaj na tle boazerii z drzewa różanego stare perskie miniatury w pozłacanych ramach, a naprzeciw siebie wiszą dwa ogromne, kryształowe lustra, które odbijają się w sobie i stwarzają niezwykle złudzenia optyczne). Przyjemność zwiedzania psują nam jedynie pojawiające się od czasu do czasu grupy z przewodnikiem, który mówi bardzo głośno, zagłuszając wręcz odsłuchiwane przez nas nagranie.

Przez okna poszczególnych sal widzimy niesamowity ogród, raz udaje nam się również zobaczyć nadmuchaną postać Poldiego, duszka, który króluje w części pałacu przeznaczonej dla dzieci (mogą się tam one przebierać za członków rodziny cesarskiej i bawić w salach lub na dziedzińcu). Przed wyjściem z Prunkräume oglądamy jeszcze pamiątki (a zwłaszcza niezwykłe gęsie pióro) w sklepie pałacowym i dobrowolnie wypełniamy elektroniczną ankietę (na dużym ekranie komputerowym) na temat jakości usług i wyglądu muzeum.

Kierujemy się teraz do pałacowych ogrodów. Po drodze odnajdujemy w kompleksie pałacowym po zachodniej stronie dziedzińca wejście do Schlosstheater (teatr pałacowy). Latem odbywają się tutaj niezwykłe spektakle. Nasze zainteresowanie wzbudza zwłaszcza Marionettentheater. Co wieczór wystawiany jest tutaj przy udziale niezwykłych, rzeźbionych w drewnie marionetek "Czarodziejski flet" Mozarta. Opera trwa dwie i pół godziny i, sądząc po zdjęciach, przedstawienie jest wspaniałe. Niestety, nie jest to zbyt tania rozrywka: bilet pierwszej kategorii (najbliżej sceny) kosztuje 28 euro. Przy teatrze urządzone zostało muzeum marionetek. Otwarte jest jednak dopiero po południu. Udajemy się zatem do ogrodów Schönbrunn.

Wkraczamy do Schlosspark. Ogród jest niezwykły. To efekt nieprzeciętnego zainteresowania Habsburgów ogrodnictwem i botaniką. Jego powierzchnia czterokrotnie przewyższa powierzchnię państwa watykańskiego. 12-metrowe żywopłoty ciągną się na odcinku 30 km.

Obrazek

Patrzymy na to wszystko w zachwycie. W oddali widzimy potężną fontannę Neptuna, a nad nią, na wzgórzu wznosi się ogromna Glorietta, arkadowy pawilon ogrodowy. Przechodzimy obok dużego labiryntu z żywopłotów (Irrgarten) i po kilkunastu minutach docieramy do fontanny, która przypomina scenę teatralną: Tetyda, otoczona najadami i ujarzmiającymi konie trytonami, błaga Neptuna o pomoc dla swego syna Achillesa podczas jego podróży morskiej do Troi. Rzeźby są naturalnej wielkości (a nawet większe). Fontanna ma chyba 15 m szerokości i 10 wysokości.

Obrazek

Obrazek

Następnie, przechodząc obok jednego z trzech wejść do Tiergarten (ogrodu zoologicznego na terenie parku), idziemy w stronę Palmenhaus (palmiarnia), na wschodni kraniec Schlosspark.

Obrazek

To podobno najpiękniejsza cieplarnia na świecie. Tron konstrukcji szklanego budynku stanowią pofalowane elementy z kutego żelaza. Wchodzimy do środka. Mamy wybór: albo kupimy karnet uprawniający do wstępu do Palmenhaus, Tiergarten i Wüstenhaus (inna cieplarnia z roślinami Madagaskaru, Afryki i Ameryki), albo będziemy płacić za osobne bilety wstępu (drożej). Nie decydujemy się jednak na zwiedzanie Wüstenhaus, więc kupujemy zwykłe bilety (z rysunkiem szklanej budowli) do palmiarni (cena jednego: 3,5 euro). Wnętrze jest podzielone na trzy pomieszczenia z automatycznie kontrolowanym mikroklimatem. W każdym z nich widnieją wspaniałe baldachimy palm, a poniżej liczne rododendrony, lilie, hortensje i begonie. W pomieszczeniu z klimatem dżungli równikowej (upał i wilgoć) w ciągu kilkunastu sekund nasze ubrania stają się wilgotne. Agnieszka podziwia tutaj storczyki. W centrum palmiarni znajduje się duża klatka z kanarkami. Obserwujemy je przez chwilę. Cały czas z ukrytych głośników dobiegają odgłosy różnych zwierząt. Wspaniała atmosfera.

Obrazek

Obrazek

Po wyjściu z palmiarni zaglądamy przez szybę do pobliskiego Wüstenhaus, gdzie dostrzegamy pustynię z mnóstwem kaktusów. Tuż za palmiarnią znajduje się niewielki ogród japoński. Widzimy, jak pracownicy parku, siedząc w kucki, wyrywają poszczególne źdźbła trawy, aby podłoże całego ogrodu pokryte były jedynie mchem.

Obok ogrodu japońskiego odnajdujemy główne wejście do Tiergarten. Przed nim usytuowano duży sklep z różnorodnymi przedmiotami w kształcie zwierząt (rękawice, notesy, pokrowce na komórki etc.). Ponieważ Tiergarten jest najstarszym ogrodem zoologicznym na świecie (założony przez Franciszka Stefana w 1752 roku) i ponieważ należy do najpiękniejszych obiektów tego rodzaju, decydujemy się na kupno drogich biletów (cena jednego: 12 euro). Zoo jest ogromne, więc zaraz po wejściu wchodzimy do biura informacji i bierzemy darmowy plan. Najpierw poruszamy się wokół ośmiobocznego pawilonu, gdzie cesarz z cesarzową jadali śniadania pośród zwierząt.

Obrazek

Oglądamy duże vivarium. Nasz podziw wzbudzają tutaj potężne akwaria umieszczone po bokach i nad głowami zwiedzających (wydaje się, że przebywamy w wodzie, nad nami i obok nas pływają ogromne ryby). Potem oglądamy krokodyle, żółwie, małpy, ptaki, żaby, żyrafy i wiele innych zwierząt. W pewnym momencie wchodzimy do cieplarni, gdzie urządzono fragment sawanny i lasu tropikalnego (zwierzęta poruszają się tutaj swobodnie, nie ma klatek). Potem podziwiamy słonie i słoniątka na ogromnym wybiegu. Podoba nam się też pomieszczenie z fokami, które jest tak urządzone, że zwierzęta widać zarówno nad wodą, jak i pod wodą. Z kolei wybieg i jezioro dla pingwinów jest akurat w remoncie, więc zwierzęta gromadzą się w pobliżu zwiedzających. Goryl jest nieco przed porą karmienia, więc wydaje się być bardzo smutny.

Obrazek

Obrazek

Szukamy pand, które sprowadzono do Tiergarten z okazji 250 rocznicy powstania ogrodu zoologicznego. Znajdujemy je i widzimy, jak misie dostają kukurydzę, po czym siadają opierając się o wielki pień i wcinają swój obiad. Trafiamy również na porę karmienia lwów i jaguarów. Filmuje tę scenę jakaś ekipa telewizyjna.

Potem udajemy się do wielkiego lasu na wzgórzu (Tirolegarten) w obrębie ogrodu zoologicznego. Wspinamy się na szczyt wzgórza po stromych schodach. Mijamy tabliczkę informacyjną, na której jakiś wandal i ksenofob domalował napis: "Nigger raus". Docieramy do stoku, gdzie - na polecenie Franciszka II, wielkiego miłośnika Alp - umiejscowiono dwie chatki tyrolskie. Na dole trzymane są owce, konie i kozy, a na górze urządzono wystawę przedstawiającą historię gospodarstwa. W kuchni można spróbować wyrabianych na miejscu serów, tyrolskiej zupy, chleba czy mięs. Nieopodal, w drugiej chatce znajduje się również niewielki sklep spożywczy. Zmieniam tutaj kolejna rolkę filmu w aparacie, po czym opuszczamy Tirolengarten schodząc w dół. Trafiamy na niewielką "wieżyczkę obserwacyjną", z której widać wspaniałe niedźwiedzie polarne wylegujące się w słońcu na skalnych występach nad wodą.

Obrazek

Potem wchodzimy do ogromnego oszklonego pawilonu (cieplarni), w którym poruszają się swobodnie zwierzęta w odtworzonych na kilku kondygnacjach warunkach tropikalnych (stawy, wodospady, drzewa): w wodzie pływają dziwne płazy i gady, a w ciemnej grocie odpoczywają nietoperze (przejście przez tę mroczną jaskinię to niezapomniane przeżycie). Na najwyższym piętrze pawilonu znajduje się kawiarnia. Potem oglądamy jeszcze żubry, bociany, pelikany, orły i decydujemy się na wyjście z zoo, w którym spędziliśmy kilka godzin, przez bramę w pobliżu fontanny Neptuna. Naprawdę warto odwiedzić to miejsce, nie tylko ze względu na zwierzęta, ale też z uwagi na wspaniałe, naturalne warunki, jakie im stworzono. Wizyta w Tiergarten to nie tyle spacer wzdłuż wielu zamkniętych klatek, co raczej przechadzka po niezwykłym ogrodzie.

Wchodzimy na fontannę Neptuna po specjalnie do tego przygotowanej ścieżce, a następnie wspinamy się zygzakowatymi dróżkami do Glorietty. Dochodzimy do tej wspaniałej budowli w kształcie otwartej kolumnady, która zwieńczona jest po obu stronach trofeami strzeżonymi przez kamienne lwy.

Obrazek

Można tutaj wstąpić do kawiarni, dla nas była ona jednak już zamknięta, gdyż dotarliśmy do Glorietty w późnych godzinach popołudniowych. Roztacza się stąd wspaniały widok na park, pałac i na cały Wiedeń. Zainteresowani mogą nawet za opłatą wyjechać windą na szczyt Glorietty.

Obrazek

Wkraczamy teraz w zachodnią część parku. Dochodzimy do niewielkiej wieżyczki, tzw. Kleine Gloriette (Mała Glorietta), gdzie cesarska para jadała czasami śniadania, po czym udajemy się w stronę Römische Ruine (Ruiny Rzymskie). Zanurzone w wodzie kamienie korynckiego pałacu, otoczone przez rzeźby rzecznych bożków, wśród których odbywały się przedstawienia na otwartym powietrzu - to mogłaby być najpiękniejsza budowla, jaką widzieliśmy w Schlosspark. Niestety, ruiny są akurat poddawane renowacji i część ich piękna znika pod ramionami dźwigów i kształtem betoniarek. Pomimo że mężczyzna, który dokumentuje przy pomocy aparatu fotograficznego kształt poszczególnych elementów Römische Ruine, prosi nas o opuszczenie terenu ruin, udaje mi się jednak chyba zrobić interesujące zdjęcie.

Obrazek

Znajdujący się nieco na wschód obelisk ku czci Habsburgów również jest odnawiany. Dochodzimy do niego, ale cała kaskada, na której obelisk spoczywa, przykryta jest rusztowaniami. W tej części parku spotykamy mnóstwo wiewiórek, chętnie dokarmianych przez ludzi, którzy odpoczywają na ławkach. Zmierzamy w stronę wyjścia z paku. Trafiamy jeszcze na odpływ dawnego Schöner Bruner (Piękne Źródło, od którego wzięła się nazwa zamku) w pawiloniku stylizowanym na grotę, w którym nimfa Egeria wlewa wodę z kamiennego dzbanka do zbiornika w kształcie muszli. Przed wyjściem oglądamy jeszcze otwartą już wystawę marionetek i kawiarnię w Marionettentheater, ostatni raz spoglądamy na bryłę pałacu i wracamy autobusem do domu.

DZIEŃ VI (26.07): DŹWIĘKI MUZYKI

Autobusem 48A podjeżdżamy pod Volkstheatre. Tam wsiadamy do metra (linia U3) i jedziemy aż 12 przystanków do Simmering. Potem wsiadamy do tramwaju 71 i wysiadamy pod drugą, główną bramą największej w Wiedniu nekropolii, Zentralfriedhof (Cmentarz Centralny). Widzimy ogromną, secesyjną bramę cmentarza z dwiema kolumnami. Przy wejściu jakaś kobieta wypożycza konewkę. Ogrom tego cmentarza budzi respekt. Porusza się po nim nawet specjalny autobus, a samochody jeżdżą po wyznaczonych ulicach w obrębie nekropolii. Pochowano tutaj dwa i pół miliona osób. Tuż za bramą dochodzimy do półkolistego szeregu arkad z czerwonej cegły. Nie wygląda to najlepiej. Arkady są zniszczone, a umieszczone pośród nich bardzo cenne i stare nagrobki - brudne. Najbardziej oryginalny z nich to grobowiec austriackiego przemysłowca Zanga, mający kształt wejścia do szybu kopalni strzeżonego przez karzełki z latarniami. Wchodzimy w Ehrengräber - sektor, w którym mieszczą się groby sławnych i zasłużonych. To cel naszej "pielgrzymki". Wszystkie nagrobki mają tutaj oryginalną postać. Są ogromne. Najczęściej ukształtowane przy pomocy dużych rzeźb. Cały cmentarz jest jakby wielką galerią sztuki umieszczoną w pięknym ogrodzie.

Szukamy sektora 32A. Odnajdujemy w nim niewielki skwer, w którego centrum wznosi się pomnik Mozarta (postać kobiety próbującej złapać spadającą stertę książek). Za grobem Mozarta znajdują się groby Beethovena (zaniedbany, z zapracowaną złotą pszczołą) i Schuberta. Przechodzimy też obok nagrobków Glucka, Brahmsa i Straussów.

Obrazek

Obrazek

Potem udajemy się na drugą stronę alei wiodącej do cmentarnego kościoła i podziwiamy nagrobki innych znanych lub bogatych mieszkańców Wiednia. Wracamy jednak na drugą stronę, by w sektorze 32C odnaleźć prostopadłościenny nagrobek Schönberga.

Obrazek

W końcu dochodzimy do otoczonego krzewami ronda. To Prasidentergruft (Krypta Prezydencka), w której pochowano prezydentów Drugiej Republiki. Tuż obok wznosi się olbrzymi Friedhofskirche. Wchodzimy do środka przykrytej kopułą świątyni. Wnętrze jest utrzymane w stylu surowego klasycyzmu. Ruszamy w drogę powrotną. Znowu wsiadamy do tramwaju 71, a w Simmering schodzimy na stację kolejki podmiejskiej, którą mamy zamiar dojechać na dworzec kolejowy, Südbahnhof, i kupić bilety do Polski.

Kolejka podmiejska, w przeciwieństwie do innych środków transportu w Wiedniu, jeździ dosyć rzadko (średnio co pół godziny). Zdarza się również, że wagony nie są oznakowane. Udaje się nam jednak dotrzeć na dworzec. Po wyjściu z peronu dostrzegamy obskurną tablicę: "Informacje dla Polaków" (pełno na niej reklam polskich knajp i sklepów). Jesteśmy zdumieni, albowiem nigdzie na dworcu nie ma podobnych tablic dla innych nacji. Südbahnhof to niezbyt przyjemne miejsce: w powietrzu unosi się przykry odór, pełno tutaj nieczystości pozostawionych przez gołębie, w pobliżu kręcą się podejrzane typy. Po raz pierwszy czujemy się jak w Polsce. Nie udaje nam się jednak odnaleźć polskich kas z biletami autobusowymi. Mężczyzna udzielający na dworcu informacji również nie wie, gdzie się znajdują. A ponieważ na tablicy z polskimi ogłoszeniami znaleźliśmy reklamę nowej linii autobusowej (Elite Tours) do Polski, więc udajemy się tramwajem (linia D) pod wskazany adres (Rennweg 9). To kiosk z polskimi czasopismami, w którym dowiadujemy się, że Elite Tours to linia dzienna (cena biletu do Krakowa: 23 euro). Nam jednak zależy na kupnie biletów na linię nocną. Obok kiosku odnajdujemy polski kościół, który jest - niestety - zamknięty. Ładne, koliste wnętrze oglądamy więc jedynie z przedsionka. (Później dowiadujemy się, że kardynał zalecił, by wszystkie kościoły w Wiedniu były otwarte, jednak Polacy - jako jedyni - obawiają się kradzieży. W każdą niedzielę pod ten kościół przychodzi też podobno sporo ludzi, nie tylko na mszę, ale też po to, by kupić przemycone papierosy lub alkohol). Wracamy na dworzec, wstępując jeszcze na chwilę do wspaniałych ogrodów Belvedere. Na dworcu zasięgamy języka u kręcących się tam Polaków. Okazuje się, że polskie kasy biletowe znajdują się w pewnej odległości od dworca, po jego wschodniej stronie. Tam też się udajemy. Po drodze dopadają nas sępy, które proponują podróż do Polski z podwózką pod sam dom. Cena: 35 euro. Nie korzystamy. (I raczej nikomu tego nie polecam). Trafiamy wreszcie na kasy. To brudne budki, na dodatek - zamknięte. Kupować bilety można dopiero od godz. 17.00. Brak wywieszonej informacji o cenach biletów lub aktualnym rozkładzie jazdy. Opuszczamy paskudny dworzec i jedziemy do centrum.

Wysiadamy pod budynkiem Staatsoper (Opera Państwowa). To przysadzisty gmach zaprojektowany w renesansowym stylu. Następnie uliczkami śródmieścia docieramy do Haus der Musik (Dom Muzyki) przy Anangasse, do nowo odrestaurowanej siedziby Filharmoników Wiedeńskich. Przekraczając bramę tego muzeum, nie spodziewamy się, że spędzimy tu jedne z najciekawszych chwil w Wiedniu. Już sam dziedziniec przy kasach jest interesujący: znajduje się tutaj kawiarnia i fortepian, na którym można grać do woli.

Decydujemy się na kupno biletów. Cena jednego: 10 euro. Ale są to dobrze wydane pieniądze. Muzeum składa się z pięciu pięter. Pierwsze zajmuje wystawa ilustrująca dzieje Wiener Philharmoniker. Można tutaj zobaczyć np. batutę Karajana lub interesujące figury woskowe. Można także posłuchać i obejrzeć na ekranie komputera członków orkiestry opowiadających o ciekawych wydarzeniach i swojej pracy. Wszystkie napisy i wypowiedzi są również przetłumaczone na język angielski.

Co innego przyciąga jednak zwiedzających na to piętro: Walc z Gry w Kości. Otóż w jednej z sal znajduje się ogromny ekran, a przed nim dwie plansze i dwie wielkie kostki do gry. Dwie osoby rzucają kośćmi (jedna odpowiada za flet, a druga - za inne instrumenty), losowo generując fragmenty melodii, które łączone są następnie w sekwencję. Po ośmiu rzutach powstaje walc, którego można wysłuchać lub nawet nagrać na płytę CD i wziąć ze sobą. Liczba kombinacji jest ogromna: ponad 1,6 miliona. Tego rodzaju gry losowe inspirowały wielkich kompozytorów: Mozarta i Haydna. I my próbujemy w tym miejscu swoich umiejętności muzycznych (lub swojego szczęścia).

Po wysłuchaniu skomponowanego przez siebie walca udajemy się na drugie piętro muzeum, które poświęcone jest naturze dźwięku. Najpierw wkraczamy do niezwykłej, mrocznej sali. Na środku znajduje się niewielka kopuła, pod którą wyświetlają się ruchome obrazy płodu. Tak, to brzuch ciężarnej kobiety. Po wejściu do sali słyszymy niezwykłe dźwięki, a podłoga pod naszymi stopami drga w intrygujący sposób. To wszystko imitacja dźwięków słyszanych i doznań odczuwanych przez dziecko w łonie matki. Niezwykłe przeżycie. Dalej oglądamy interaktywny wykład o biologii ucha, po czym wkraczamy do "laboratorium percepcji": na dziesiątkach ekranów obserwujemy, jak ludzie reagują na dźwięki o różnej częstotliwości, głośności etc. Wszystkiego możemy dotknąć, wypróbować: nagrywamy własne glosy i przyglądamy się ich analizie i wizualizacji (np. w postaci łańcuchów górskich), wybieramy na ekranie komputera różne pomieszczenia (piramida, sala koncertowa, toaleta etc.) i słuchamy, jak rozchodzą się w nich różne dźwięki (np. kaszel, ryczenie krowy etc.), wchodzimy do "komory wichrów", by poczuć się jak beduin w czasie burzy piaskowej.

Obrazek

Wchodzimy następnie do pomieszczenia, gdzie znajdują się powiększone kilkakrotnie instrumenty (np. bęben). Można własnoręcznie spróbować wydobyć z nich dźwięk. Obok usytuowana została tonąca w ciemności sala, gdzie samodzielnie dokonuje się analizy ludzkich narządów biorących udział w tworzeniu dźwięku i jego podziale na samogłoski i spółgłoski. W pomieszczeniu są trzy czarne obeliski, na których podświetlonych jest kilkanaście rysunków liter, ust i strun głosowych w różnych etapach wydawania dźwięku. Należy zbliżyć dłoń do któregoś rysunku, by usłyszeć odpowiednią postać dźwięku. Jeśli robimy to szybko i zmieniamy obeliski, to słyszymy kakofonię dźwięków oraz ich echo. Kolejne niezapomniane wrażenie. A nie muszę chyba dodawać, że wszystkie dźwięki, jakie słychać w tym muzeum, są generowane przez najwyższej jakości urządzenia foniczne. W pobliżu znajduje się sala-laboratorium, gdzie można stworzyć własne nagranie na płycie CD, korzystając z biblioteki setek dźwięków (np. odgłosy ulicy w Tokio, dźwięki kosmosu etc.) i miksując je w oryginalny sposób. Tworzę własny utwór (trzyminutowy), ale nie decyduję się na nagranie go na CD. Koszt płyty (do odbioru w kasie przy wyjściu) to 7,5 euro. W ścianie kolejnego pomieszczenia umieszczone są dziesiątki tub, w których - po przyłożeniu ucha - usłyszeć można różne ciekawe odgłosy: kaszel, dentysta, monety etc. Podziw Agnieszki wzbudza sala, w której muzyka klasyczna poddawana jest wizualizacji na czterech ekranach (na jednym z nich jest powierzchnia księżyca). Panuje tu niesamowity nastrój. Przypominają mi się walce Straussa w "2001" Kubricka.

Trzecie piętro związane jest z tradycją muzyczną. Otrzymujemy tutaj audioguide, którym posługujemy się przy zwiedzaniu sal poświęconych wielkim kompozytorom. Najpierw - Mozart. Cieszę się, bo odnajduję tutaj wiele eksponatów związanych z moją ulubioną operą. Oglądam wspaniały kostium ptasznika Papagena z "Czarodziejskiego fletu", marionetkę - Królową Nocy (również z "Czarodziejskiego fletu") z Marionettentheater w Schönbrunn, ilustracje ukazujące dekoracje do "Czarodziejskiego fletu", "trójwymiarową" wystawkę poświęconą symbolice masońskiej w "Czarodziejskim flecie" etc. Przyglądam się ponadto woskowej figurze kompozytora i na ekranie komputera rozbieram na poszczególne instrumenty słynną serenadę Eine kleine Nachtmusik. Teraz kolej na salę Beethovena. Oglądam film o kompozytorze, robię zdjęcie oryginalnego afisza z premiery "Fidelia" i podchodzę do ściany, w której umieszczone są różnej wielkości trąbki dla niedosłyszących (Beethoven ogłuchł na starość): można w nich posłuchać (lub raczej: nie-do-słuchać) wielu kompozycji Beethovena tak, jakby je słyszał sam mistrz w końcowym stadium swojej choroby. Z kolei sala Mahlera ma postać niewielkiego lasu (będącego dlań inspiracją), w którym odnajduje się pamiątki związane z kompozytorem. Równie ciekawie jest w muzeum Johanna Straussa: na potężnych monitorach widać stopy pary tańczącej walca. Można samemu spróbować pójść w jej ślady i zatańczyć, naśladując pojawiające się na ekranie figury tańca. Mijamy też sale Schuberta i Schönberga.

Obrazek

W kolejnym pomieszczeniu znajduje się duży ekran, a przed nim joystick, za pomocą którego odbyć można wirtualną podróż po Wiedniu (i np. odwiedzić dom Bethovena). Niemniej jednak apogeum interakcji w Haus der Musik stanowi zabawa w dyrygenta: wchodzimy na przeznaczony dla maestra podest, bierzemy do ręki elektroniczną batutę, wybieramy za jej pomocą na dużym monitorze utwór, który będzie grany przez orkiestrę, i zaczynamy dyrygować. Nie jest to dyrygowanie na niby: Filharmonicy Wiedeńscy na ekranie naprawdę reagują na ruchy batuty i dostosowują do nich tempo i rytm wykonywanego utworu. Jeśli dyryguje się zbyt szybko lub wolno, Filharmonicy przestają grać, a niektórzy z nich zjadliwie komentują poczynania maestra, grożąc mu przy tym smyczkami. Dzięki tej interaktywnej zabawie poznaliśmy, jak trudna jest w istocie praca dyrygenta. Niestety, prowadzona przeze mnie orkiestra w katastrofalny sposób zagrała "Marsz Radetzkiego".

Obrazek

Czwarte, futurystyczne piętro poświęcone jest przyszłości dźwięku. W jednej z sal, wyglądającej jak pomieszczenie w statku kosmicznym, odnajdujemy komputer podłączony do ogólnoświatowej sieci, która poddana została trójwymiarowej wizualizacji. Widzimy, jak na ekranie komputera podróżują w wirtualnym świcie poszczególne dźwięki, łącząc się co chwilę z innymi i tworząc niezwykłe kompozycje foniczne. I tak w nieskończoność. Podróże i koligacje poszczególnych dźwięków w tej sieci są na całym świecie skrupulatnie rejestrowane przez odpowiednie programy komputerowe. To niezwykły eksperyment. W innych pomieszczeniach natrafiamy na futurystyczne instrumenty muzyczne, których nie sposób nawet opisać: potężne muszle, wydrążone drzewa, skorupy z wypustkami itp. Na wszystkim próbujemy zagrać lub chociaż wybijać rytm.

Obrazek

Zasiadamy również przed ekranem komputerowym i zaczynamy sterować nutą, która podróżuje - niby samochód wyścigowy - po krętych kanałach dźwiękowych, odbijając się o określone odgłosy lub nuty i wydając przy tym niezwykłe dźwięki. Ustawiamy się również przed ruchomym bębnem, po którym wodzi się palcem, generując dźwięki o wysokich tonach. Nagrywamy też w wielkiej muszli swój głos, a komputer dobiera do niego odpowiednie melodie. Wkraczamy na piąte piętro oczarowani tym, co do tej pory widzieliśmy i słyszeliśmy.

Na piątym piętrze znajduje się sklep z wszelkimi bibelotami, które wiążą się jakoś z muzyką. Kupić tu można, rzecz jasna, nagrania muzyczne, ale także "muzyczne" ołówki, serwetki, skarpety i wiele innych rzeczy. Opuszczamy muzeum, zjeżdżając windą na parter. Wracamy do domu.

Po obiedzie jedziemy po raz kolejny na dworzec, aby kupić bilety. Tym razem kasa jest czynna. Bilet autobusowy do Polski (w linii Jordana) kosztuje 29 euro. Wracamy do centrum, wysiadamy pod Hofburgiem. Powoli zapada zmrok. Będziemy podziwiać Wiedeń nocą. W ogrodach Hofburgu (a zwłaszcza w Volksgarten) są setki ludzi: grupa Murzynów zrobiła sobie bramki z plecaków i rozgrywa mecz, para gejów przytula się do siebie na ławce, całe rodziny spożywają kolację na trawie, mężczyźni popijają piwo pod drzewami. A mimo to panuje spokój. Idziemy pod ratusz. Zbliża się pora wyświetlania opery. Przed potężnym ekranem rozłożono tutaj setki krzeseł. Prawie wszystkie są już zajęte. Udaje nam się jednak znaleźć miejsce. Kupujemy sok jabłkowy i piwo (razem ze szklanymi naczyniami: 6 euro). O zmroku na scenę przed ekranem wychodzi kobieta i w trzech językach (niemiecki, angielski, francuski) zapowiada operę. Po chwili zaczyna się "Cyganeria" Pucciniego. To nagranie z Paryża: na Sekwanie umieszczono ogromną dekorację (nachylona scena, gigantyczne krzesła, domy w kształcie pocztówek etc.). Całe libretto jest tłumaczone na niemiecki (w postaci napisów kinowych). Przychodzi coraz więcej ludzi, starych i młodych. Siadają wszędzie: na ławkach w parku, na ziemi. Oglądają i słuchają, popijając przy tym sprzedawane w pobliskich budkach napoje, drinki lub piwo. Szczególne wrażenie wywiera na mnie początek II aktu (zimowa scena na ulicy paryskiej). Niestety, musimy wyjść w chwili, gdy Musetta przysiada się do grona młodych artystów w nocnym klubie w Dzielnicy Łacińskiej (koniec II aktu). Zwracamy szkła i dostajemy 2 euro. Idziemy następnie - w oddali wciąż słysząc dźwięki opery - na Kohlmarkt, by rzucić okiem na tablicę poświęconą Chopinowi (jest biała, zatarta i brudna). Obok usytuowany jest sklep z porcelanowymi zabawkami. Na witrynie znajdują się lalki w lubieżnych pozach. Jedna z nich, największa i najbardziej wyuzdana, kosztuje 1000 euro. Oglądamy Wiedeń po zmroku: wszystkie ważniejsze budowle są oświetlone w cudowny sposób i nocą wyglądają jeszcze piękniej niż za dnia.

Obrazek

Spacer uliczkami śródmieścia dostarcza o tej porze pamiętnych wrażeń. Przez główną bramę Hofburgu idziemy do parku Marii Teresy, potem pod Volkstheatre, a następnie jedziemy autobusem 48A do domu.

DZIEŃ VII (27.07): ZŁOTY POMNIK I CZARNO-BIAŁY PARYŻ

Dojeżdżamy do centrum autobusem 48A, a następnie metrem (linia U3, kierunek: Simmering) udajemy się do Stadtparku (parku miejskigo).

Obrazek

Z nieba leje się żar. W parku natrafiamy na kolumnę, w którą wbudowany jest termometr oraz barometr i wokół której umieszczono tablice z nazwami stolic poszczególnych państw i ich odległościami od tego miejsca. Sprawdzamy temperaturę. 36 stopni. To kolejny dzień upałów. Dochodzimy do słynnego, "pocztówkowego" pomnika Straussa. Złotą postać kompozytora otaczają łukiem nagie wirujące nimfy wodne. Mnóstwo turystów robi tutaj zdjęcia.

Obrazek

Obok, na żwirze członkowie ruchu Falun Gong siedzą w bezruchu (medytują?). Nie poruszają się przez kilkanaście minut, które spędzamy w parku. Dochodzimy do renesansowego budynku Kursalon, przed którym znajduje się scena, gdzie odbywają się codziennie koncerty muzyki poważnej.

Obrazek

Wychodzimy z parku i kierujemy się w stronę Albertiny, przechodząc przez Annangasse i Kartnerstrasse.

Nagle rozlega się bicie dzwonu z Stephansdom. Jest południe. To niepowtarzalna okazja, by zobaczyć wszystkie figurki w Ankeruhr. Biegniemy więc szybko na Hoher Markt. Pod zegarem stoi tłum gapiów. Oglądamy w ciszy niezwykły spektakl: w takt ponurej, organowej muzyki przesuwają się przez kilka minut figurki najważniejszych postaci z historii Wiednia - od Marka Aureliusza do Józefa Haydna. Gdy spektakl się kończy, zmierzamy do Albertiny.

Od strony Augustinerstrasse wchodzimy na wielkie schody prowadzące na jeden z tarasów Hofburgu. Tu umieszczono wejście do Albertiny, muzeum założonego w 1768 roku przez Albrechta. Znajduje się ono w najdalej wysuniętej na południe części Hofburgu i szczyci się jedną z największych na świecie kolekcji grafik (50 tysięcy rysunków, akwafort i akwareli oraz 1,5 miliona rycin). Na zbiory składają się rysunki Rafaela, Rembrandta, Dürera, Egona Schielego, prace Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Rubensa, Boscha, Bruegela, Picassa, Matisse'a. Pragnąc zobaczyć chociaż część tej wspaniałej kolekcji, kupujemy bilety wstępu (cena jednego: 7,5 euro). Najpierw kierujemy się na wystawę czasową. W muzeum prezentowane są prace Brassaia (jeden z najsłynniejszych fotografów XX wieku) z cyklu "Paryż nocą" i "Paryż za dnia". Początkowo nieufni, dajemy się jednak porwać urokowi tych czarno-białych zdjęć. Widać na nich tajemnicze, często wyuzdane kobiety, mgliste uliczki, podejrzane knajpy, a także "surrealistyczne" (choć istniejące naprawdę) przedmioty i kształty, które Brassai fotografował z myślą o publikacji w słynnym czasopiśmie surrealistów, "Minotaur". Po obejrzeniu wystawy Brassaia wchodzimy do sterylnych, marmurowych komnat pałacu, gdzie powinna się znajdować wystawa grafik. I przeżywamy wielki zawód: wystawiono tylko kilkanaście prac, a na dodatek wszystkie są faksymiliami (światłoczułe oryginały spoczywają w bezpiecznym miejscu). Z rozczarowaniem oglądamy więc kopie prac Leonarda da Vinci, Rembrandta, Dürera, Egona Schielego etc. Zainteresowanie wzbudza w nas natomiast piękna sala pałacowa z posągami wszystkich muz. Samo muzeum grafiki nie jest jednak w tej chwili warte odwiedzenia. Dopiero pod koniec roku pojawi się tutaj potężna wystawa wszystkich prac (i grafik, i obrazów) Dürera. Na razie jednak sale (których część jest wciąż remontowana) świecą pustkami. Zaglądamy jeszcze do księgarni z wydawnictwami na temat sztuki i - rozczarowani - opuszczamy Albertinę. Po raz ostatni udajemy się na Kartnerstrasse, gdzie - znowu! - zjadamy pyszne lody, potem odpoczywamy na ławce na rogu Graben i Kohlmarkt i wsiadamy w metro na Herrengasse. Linią U3 dojeżdżamy do Volkstheatre, a stamtąd autobusem do domu.

Pora się pakować. Przed odjazdem oglądamy jeszcze budynek pobliskiego przedszkola. Udaje nam się nawet dostać na jego dach. Podziwiamy stamtąd panoramę Wiednia. Widzimy wszystkie katedry i kościoły, które zwiedzaliśmy, Prater, dwa ogromne budynki nowego szpitala i górującą nad miastem, futurystyczną wieżę, w której mieści się bodajże spalarnia śmieci. To nasze pożegnalne spojrzenie na to cudowne miasto. Robię ostatnie zdjęcia. Z dworca Südbahnhof odjeżdżamy autobusem linii Jordan o godzinie 21.00.
Thief Antologia PL: od 20 X 2006 w sklepach!
Zagraj w FM Old Comrades, Old Debts i zobacz moje zrzuty.
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Maveral »

Aleś przywalił tekstem :wink: . Nie ma bata zabieram się za czytanie i może za tydzień skończę :)
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
tokaj
Skryba
Posty: 311
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 23:24
Lokalizacja: Czaniec

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: tokaj »

Uff, długo ładowała mi się ta strona ale warto było. :)

Świetna relacja, mógłbyś Bukary pisać przewodniki turystyczne :).
Nie byłem dotąd w Wiedniu, ale gdyby kiedyś... to nie zapomnę zwiedzić Haus der Musik (tak też głosowałem w ankiecie). Bruegela też wam (pozdrowienia dla małżonki) zazdroszczę i cieszę się, że cenisz Bruegela Chłopskiego ("Ślepcy" to dla mnie arcydzieło).

I jeszcze taka luźna dygresja: coś dużo remontów w tym Wiedniu z tego co piszesz :)
Awatar użytkownika
skurczfun
Paser
Posty: 195
Rejestracja: 02 lipca 2003, 03:14
Lokalizacja: stolica
Kontakt:

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: skurczfun »

Świetna relacja, mógłbyś Bukary pisać przewodniki turystyczne
nic dziwnego. jeśli Bukary jest polonistą :)... zresztą moja matka też jest polonistką więc wiem jakie to uczucie być poprawianym na każdym kroku :)
Awatar użytkownika
Bukary
Homo Rhetoricus
Posty: 5569
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 18:15
Lokalizacja: Gildia Topielników (przy tawernie Pod Rozszalałym Wichrem)

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Bukary »

tokaj pisze:Świetna relacja, mógłbyś Bukary pisać przewodniki turystyczne :).
Nie byłem dotąd w Wiedniu, ale gdyby kiedyś... to nie zapomnę zwiedzić Haus der Musik (tak też głosowałem w ankiecie).
Tak, świetna rzecz. Zresztą prawie wszystkie muzea w Wiedniu zawierają elementy edukacji przez doświadczenie. To wspaniałe.

Moja relacja nie obejmuje, niestety, wielu rzeczy, których się dowiedzieliśmy o poszczególnych budowlach czy muzeach. Nie zobaczyliśmy też, rzecz jasna, wszystkiego, co warto zobaczyć w Wiedniu.

Oto więc miejsca lub wydarzenia, których nie udało mi się zobaczyć, a które chciałbym zobaczyć:

- katakumby w Stephansdom
- Steffl w Stephansdom
- Schatzkammer des Deutschen Ordens (Skarbiec Zakonu Krzyżackiego)
- Muzeum we wnętrzu Figarohaus
- Artaria Haus (najsłynniejszy sklep kartograficzny na Kohlmarkt)
- Uhrenmuseum (Muzeum Zegarów)
- Teddybaren Museum (Muzeum Pluszowych Misiów) ;)
- Ruiny rzymskie na Hoher Markt
- Schoenlaterngasse (Aleja Piękniej Latarni)
- cesarski Schatzkammer w Hofburgu
- Theatermuseum w Hofburgu
- Hiszpańska Szkoła Jazdy w Hofburgu
- Museum fur Volkerkunde (Muzeum Etnograficzne) w Hofburgu
- Globenmuseum (Muzeum Globusów) w Hofburgu
- Schmetterlinghaus (insektarium) w Hofburgu
- MuseumsQuartier (a zwłaszcza kolekcję sztuki współczesnej)
- wnętrze Staatsoper
- zbiory sztuki w Akademie der bildenden Kunste
- Pawilon Secesji
- Urania (planetarium i obserwatorium)
- ogrody Belvedere
- kolecje sztuki w Belvedere
- Hunderstwasserhaus (dom-mozaika)
- Bestattungsmuseum (Muzeum Obrzędów Pogrzebowych) :twisted:
- Sigmund-Freud Museum
- Prater
- Wagenburg (Powozownia) w Schoenbrunn
- Technisches Museum (Muzeum Techniki)
- "Czarodziejski flet" w Marionettentheater

Nie ukrywam, że największą radość sprawiłby mi "Czarodziejski flet".
Bruegela też wam (pozdrowienia dla małżonki) zazdroszczę i cieszę się, że cenisz Bruegela Chłopskiego ("Ślepcy" to dla mnie arcydzieło).
Widziałem "Ślepców" trzy lata temu w Luwrze. Niestety, podobnie jak Veermer w Kunsthistorishes Museum, ten obraz ginie wśród setek arcydzieł: jest, o ile dobrze pamiętam, znacznie mniejszych rozmiarów niż dzieła Bruegela, które widziałem w Wiedniu, a na dodatek był powieszony wysoko. Oczywiście, udało mi się go odnaleźć, albowiem ogromną miłością pałam do wszystkich obrazów Bruegela. :) (Nawet wybrałem sobie tego malarza na egzamin z historii sztuki na uniwersytecie). Chętnie pogawędzę na jego temat.
I jeszcze taka luźna dygresja: coś dużo remontów w tym Wiedniu z tego co piszesz :)
Zgadza się: Votivkirche, sadzawka pingwinów w Tiergarten, Ruiny Rzymskie i obelisk w Schoenbrunn, sekcja starożytna w Kunsthistorisches Museum, komnaty w Albertinie etc.
Thief Antologia PL: od 20 X 2006 w sklepach!
Zagraj w FM Old Comrades, Old Debts i zobacz moje zrzuty.
Awatar użytkownika
brzeszczot
Młotodzierżca
Posty: 817
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 11:09
Lokalizacja: Wrocław

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: brzeszczot »

Bardzo ciekawa relacja, bardzo lubie czytac, podobne sztambuchowe zapiski z ciekawych miejsc, ktore sie odwiedza...
Uwielbiam (choc to raczej pamietnik ) "Szkice piorkiem" Andrzeja Bobkowskiego , barbarzyncow w ogrodach Herberta, ech.....

no dobra.... ale tego katakumbowego grzechu zaniechania nie darujemy :evil: :wink:

Palacyk Mayerling - teraz rozumiem w pelni tatokazikowy (Stanisław Staszewski 1925-1973) tekst.......

"W czarnej urnie"


W czarnej urnie moich wszystkich czarnych lat
Czarna błyskawica spala czarny kwiat
Czarne słońca gasną, wschodzi czarny nów
Spieszmy się nim, czarny dzień powróci znów
Twoje ciało złote zwija się jak dym
Drga i złotym potem płonie, a ja w nim
W czerni tonąc piję złoto z Twoich ust
Tak jak tamtej wiosny sok z rozdartych brzóz
Ale wciąż dokoła pełznie tamten świat
Mych toporów krwawych, Twoich barwnych szmat
Wciąż ciaśniejszy wokół poplątany krąg
Co raz częściej straszy zimno naszych rąk

Ni nam samym, ni we dwoje zostać nam
Ni nam samym, ni bez siebie żyć
Nie odmieni żaden spazm
Mgły co była stalą w stal znów
Nie próbujmy jeszcze raz skuwać się łańcuchem słów

Ilu istnień czas jak jedna chwila zbiegł
Jak to dawno może tydzień, może wiek
Na mój barłóg czas jak deszcz jesienny mży
Zmywa ślady moich łez i Twojej krwi
I okrywa z wolna zapomnienia płaszcz
Noc, gdy pierwszy raz pluliśmy sobie w twarz
Śpiewaliąmy wtedy, szczęście - ja, Ty - fart
Jak sztylety wbici w siebie, aż do gard
Serce pękło z żalu, dłoni zimna kiść
Ogrzej nad popiołem już możemy iść
Ty w swe zamki z błota, ja w śmierdzący szynk
A dom pusty jak pałacyk Mayerling

Ni nam samym, ni we dwoje zostać nam
Ni nam samym, ni bez siebie żyć
Nie odmieni żaden spazm
Mgły co była stalą w stal znów
Nie próbujmy jeszcze raz skuwać się łańcuchem słów

Słyszę Twój stłumiony głos
Mówisz słowa gorzkie przez łzy
Lecz już we mnie tylko złość
Zimna wściekłość, już nie Ty

Ni nam samym, ni we dwoje zostać nam
Ni nam samym, ni bez siebie żyć
Nie odmieni żaden spazm
Mgły co była stalą w stal znów
Nie próbujmy jeszcze raz skuwać się łańcuchem słów
tokaj
Skryba
Posty: 311
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 23:24
Lokalizacja: Czaniec

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: tokaj »

skurczfun pisze:nic dziwnego. jeśli Bukary jest polonistą :)...
Wiem (tak plus, minus od dwóch lat) :) .
Bukary pisze:Chętnie pogawędzę na jego temat.
Też chętnie. Ale obawiam się, że - cytując pewnego moderatora z pewnego forum :) - nie jestem dla ciebie partnerem do rozmowy na ten temat. Moja edukacja skończyła się wieki temu i z ówczesnych zainteresowań i fascynacji niewiele zostało. Kurcze, właśnie zdałem sobie sprawę jak niewiele mi zostało... A miałem takie ambicje (mówić przynajmniej trzema językami, znać się na muzyce, literaturze i sztuce :) ). Eh, życie... :?
Bukary pisze:Widziałem "Ślepców" trzy lata temu w Luwrze.
"Ile jest niezbadanych lądów? Ile jest mórz, których nie zobaczę?" :cry: (Robinson Crusoe, marynarz z Yorku)
(Może jednak kiedyś zobaczę :D )
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Maveral »

Ja czekam na zdjęcia Bukareago. Może będą ciekawe.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Bukary
Homo Rhetoricus
Posty: 5569
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 18:15
Lokalizacja: Gildia Topielników (przy tawernie Pod Rozszalałym Wichrem)

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Bukary »

Maveral pisze:Ja czekam na zdjęcia Bukareago. Może będą ciekawe.
Jak gdzieś znajdę skaner i wywołam te zdjęcia, to może coś pokażę... Ale jaki fragment podrózy chcielibyście zobaczyć? Oczywiście, nie o wszystkim mogłem napisać... ;)

Jesli interesują was jeszcze jakieś szczegóły dotyczące miejsc, gdzie byłem, to piszcie. Chętnie coś więcej opowiem...

A teraz zagadka dla uważnych:

Ile euro wydałem (ja sam) na wstępy do muzeów i zabytków? :twisted:
Thief Antologia PL: od 20 X 2006 w sklepach!
Zagraj w FM Old Comrades, Old Debts i zobacz moje zrzuty.
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Maveral »

Odpowiedź:
Ani jednego bo płaciłeś markami? :)

Tak poważnie to chyba nieuważnie czytałem.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
timon
Garrett
Posty: 3883
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 19:07

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: timon »

Maveral pisze:Odpowiedź:
Ani jednego bo płaciłeś markami? :)

Tak poważnie to chyba nieuważnie czytałem.
Markami w Wiedniu ?????? Nawet przed okresem euro było to raczej trudne :wink: Walutą Austrii był szyling austriacki.
Zezwierzęcony, o zdradzieckiej mordzie, umysłowo niestabilny. Kanalia. Patologiczny element czyli OBYWATEL. Nie należący do ich wspólnoty narodowej. Hołota chamska. "Nie kocha Polski i Pana Boga"
Obcy kulturowo prezesowi
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Maveral »

Ale wy się czepiacie. Sorki za niedopatrzenie.
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
timon
Garrett
Posty: 3883
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 19:07

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: timon »

My się czepiamy ? :wink:
Zezwierzęcony, o zdradzieckiej mordzie, umysłowo niestabilny. Kanalia. Patologiczny element czyli OBYWATEL. Nie należący do ich wspólnoty narodowej. Hołota chamska. "Nie kocha Polski i Pana Boga"
Obcy kulturowo prezesowi
Awatar użytkownika
Maveral
Bruce Dickinson
Posty: 4661
Rejestracja: 11 kwietnia 2003, 12:07
Lokalizacja: Radlin
Płeć:

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Maveral »

nieeeeeeeeeeeeeeeeee wcale a wcale
Ciemność jest naszym sprzymierzeńcem!
Awatar użytkownika
Nivellen
Złodziej
Posty: 2799
Rejestracja: 30 stycznia 2003, 23:21

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Nivellen »

Głosowałem na Dzień V: Schoenbrunn, ale prawie cała wycieczka była ciekawa. Sam z wielką ochotą zobaczyłbym Tiergarten, Palmenhaus, Haus der Musik(dźwięki mają dla mnie szczególne znaczenie, więc spędziłbym tam dużo czasu). Niewątpliwie interesującą pozycją jest również Pathologisch-anatomische Bundesmuseum, tego rodzaju miejsca zapadają na zawsze w pamięć. Jeśli chodzi o malarstwo, to jestem zaczarowany przez rosyjskich artystów(pokrewne słowiańskie dusze?) Repina, Surikova, Serova, ale mając okazję do obejrzenia tylu wspaniałości na własne oczy, nie przepuściłbym okazji. Jeśli masz jakieś dobre zdjęcia architektury, chętnie zobaczę. Dzięki za fachowy przewodnik, mam wielką nadzieję, że kiedyś to wszystko zobaczę.
Awatar użytkownika
mabrus
Mechanista
Posty: 420
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 11:48
Lokalizacja: z cienia tawerny

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: mabrus »

Dałem 4. Jednak nie jestem pewien wyboru. Taka impreza to moc doznań, musiałbym sam to oglądać. :wink:
To zadziwiające, na końcu prawie zawsze jest jakiś Potwór...
Awatar użytkownika
Bukary
Homo Rhetoricus
Posty: 5569
Rejestracja: 12 sierpnia 2002, 18:15
Lokalizacja: Gildia Topielników (przy tawernie Pod Rozszalałym Wichrem)

Re: Vindobona - relacja z podróży

Post autor: Bukary »

Dzięki za dotychczasowe głosy i zapraszam do dalszej zabawy.

Ciekawe jest to, że nikt nie oddał głosu na Dolną Austrię. A wioski, które tam widziałem, były naprawdę niezwykłe. :D

Z perspektywy czasu (minął tydzień) niezwykle sobie jednak cenię możliwość zobaczenia Bruegela, dlatego - pełen wątpliwości - sam oddałem głos na ten właśnie dzień. Ale już się zastanawiam, czy dobrze zrobiłem... :oops:
Thief Antologia PL: od 20 X 2006 w sklepach!
Zagraj w FM Old Comrades, Old Debts i zobacz moje zrzuty.
ODPOWIEDZ