[LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

Black_Fox pisze:I jakim cudem nie znalazłaś hasła "piersiówka"? :o Jakieś słabe te słowniki. ;)
Hasło "piersiówka" występuje zarówno w jednotomowej jak i 21- tomowej encyklopedii - jako ... choroba zakaźna koni. Innych objaśnień nie ma. W słowniku języka polskiego nie znalazłam nic. W internecie jest, owszem, ale jako reklama przedmiotu. Nie o to mi chodziło, a o pochodzenie tego konkretnego słowa, jak również kiedy i gdzie powstał ten przedmiot. W słowniku sztuki znalazłam butelkę pielgrzymią z okresu średniowiecza, płaskie, bogato zdobione naczynie podróżne do płynów, może to był pierwowzór piersiówki?
A tak na marginesie - czy zawsze muszę wszystko tłumaczyć z polskiego na nasze? :shock:
Czy ja napisałam, że Garrett musiał być myśliwym żeby korzystać z piersiówki? Napisałam tylko jakie mam skojarzenia, może ktoś wie więcej, to wszystko.
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

krystyn-a pisze:W słowniku sztuki znalazłam butelkę pielgrzymią z okresu średniowiecza, płaskie, bogato zdobione naczynie podróżne do płynów, może to był pierwowzór piersiówki?
A tak na marginesie - czy zawsze muszę wszystko tłumaczyć z polskiego na nasze? :shock:
Czy ja napisałam, że Garrett musiał być myśliwym żeby korzystać z piersiówki? Napisałam tylko jakie mam skojarzenia, może ktoś wie więcej, to wszystko.
Dobrze kojarzysz.
O tej 'butelce pielgrzymiej' nie słyszałem, ale wiem, że piersiówka była popularnym naczyniem myśliwych oraz ludzi związanych z wojskiem. Dlaczego? Płaska, poręczna, pojemna. Można też domyślić się, że służyła niejako ochrona ciała. I na pewno czyniła to bardziej niż książeczka do nabożeństwa, bo alianci w czasie wojny... Oj... chyba zbytnio odbiegłem od tematu. ;)

Piersiówka to - najprościej mówiąc - płaskie, metalowe naczynie w którym przechowuje się alkohol. Tak mi mówi mój słownik języka polskiego PWN.
No i nosi się ją - z reguły i jak nazwa wskazuje - przy piersi. Np. w wewnętrznej kieszeni marynarki, czy kurtki skórzanej, czy w czym tam jeszcze... szlafroku na przykład... ;)
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

krystyn-a pisze:
Czego chciec więcej? :)
(...)to o ile się orientuję, konserwowano ją łojem lub woskiem. Może jakimiś środkami chemicznymi w płynie, obecnie konserwuje się zbroje bedące w muzeum.
W stwierdzeniu “diabeł wie gdzie” chodzi mi o diabła, to chyba nie ta bajka, ale może jestem w błędzie.
Właśnie o tym myślałem. Chyba Młotki czy Mechaniści mieli choć bardziej zaawansowego technologicznie od zwykłego wosku :) Wszak takich olbrzymich i skomplikowanych maszyn jak Dziecięta Budowniczego łojem by się nie utrzymało w dobrej kondycji.

“Piersiówkę z mocną wódką” - jestem dociekliwa i przeszukałam wszelkiego rodzaju encyklopedie, słowniki (również specjalistyczne) nie tylko w internecie, hasła “piersiówka” nie znalazłam, ale to naczynie kojarzy mi się z łowiectwem, co nie znaczy, że w jakiś sposób nie mogło dotrzeć do Garretta.
Piersiówka to naczynie (zazwyczaj służące do przechowywaniu mocnych alkocholi) o płaskim, lekko wygiętym kształcie.
Adrenalinę wyodrębniono pod sam koniec XIX wieku, więc jeżeli akcja dzieje się wcześniej... sam rozumiesz.
Steampunk
I parę ciekawych cytatów:
“Zwęszyłem świetną miejscówę na robotę w stylu Felixa”, “Garciu… toś teraz dał dupy”, “Chyba ci się Garciu coś popierdoliły kierunki…”, możesz to opchną głąbie. “, “niech se teraz trochę pocierpi”, “ten głupiec chce mnie nabić na jakiś wyklęty cmentarz czy świątynię “.
I parę mniej ciekawych:
“kurde”, “nom”, “KURNA! O CO TU CHODZI?! “, “koleś”, “dwa i pół patyka”.
Czy pasują do Garretta? W/g mnie nie, ale to Twoja decyzja.
I taki drobiażdżek:
Pomyśl kurwa! Co znowu do łachera? - dwa zupełnie inne klimaty. Osobiście wolę to drugie określenie, podobnie jak wyrażenia “Wszak ty chyba też pożądasz” lub “wisi jakaś klątwa”.
Rozumiem, ze to steampunk (nie jestem pewna czy akurat T1), ale jakieś realia obowiązują - tylko w przypadku jeżeli chce się być w zgodzie z pierwowzorem.
To tyle ... :))
"Do łachera". Nie lubię tego słowa, lecz ok, jest klimatyczne i pasuje.
Ale ile można jego używać? Już w grze mnie drażniło, że to było chyba jedyne słowo tego typu. Ciągle tylko "You taffer"/"Taffer"/"Come on, taffer!"
To nudne, trzeba używać innych określeń.
Zacytowałas kilka kwestii Basso. O nim wiemy jedynie tyle, że jest złodziejem specjalizującym się w łamaniu zamków. Myslę, że nic nie świadczy, by miał być elokwentnym, eleganckim mówcą.
To złodziej, do którego IMO pasuje właśnie taki, lekko prostacki język.
Prostacki?
To za mocne określenie, wszak to zwykły język, jakim rozmawiają ze sobą dobrzy kumple.

A Garrett... jest cynikiem, złodziejem, posługującym się po części slangiem czyli “ten głupiec chce mnie nabić na jakiś wyklęty cmentarz czy świątynię “ chyba niczemu nie wadzi.
Moja wizja Garretta jest taka, że to nie książe, a złodziej... złodziej przez duże Z. Owszem, nie stawia "kurew" zamiast przecinków, ale też gdy chce określić złą sytuację nie powie:
"aktualny rozwój wydarzeń jest dla mnie nieprzychylny"
a raczej
"Wszystko się sypie!" ewentualnie gdy ma zły humor "Cholera, wszystko się sypie"

A co do diabła to faktycznie warto się zastanowić, jak bardzo jego postać jest chrześcijańska. Bo jeśli bardzo, to faktcznie nie powinien wystepować w opowiadaniu. A jesli mniej... to czemu nie?[/quote]
Ostatnio zmieniony 05 kwietnia 2009, 21:25 przez SPIDIvonMARDER, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Awatar użytkownika
Katharsis13
Poganin
Posty: 706
Rejestracja: 09 listopada 2003, 15:03
Lokalizacja: Toruń

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Katharsis13 »

Zgadzam się z krystyn-a w 100 %! Te wyrażenia po prostu nie pasują do Garretta, albo raczej do świata Garretta, bez względu na to czy to jest średniowiecze czy steampunk. Oczywiście nie oznacza to, że Garrett ma się wypowiadać elokwentnie ... Ale ja nie jestem pisarką tylko czytelniczką, więc nie będę Ci mówiła jakiego stylu masz w dialogach używać 8-)
A propos steampunka...Dla mnie to słowo i jego znaczenie jest nowością (proszę nie otwierać ust ze zdziwienia :luk ). Więc pierwsze moje skojarzenia świata Thiefa wiązały się ze średniowieczem lub chociażby z czymś dawnym, archaicznym. I mam pytanie do wszystkich żarliwie broniących określania świata gry mianem "steampunk": czy wg Was nie ma on w ogóle jakichkolwiek podobieństw do odległych czasów w naszej historii? Czy grając, nie macie żadnych skojarzeń z czymś archaicznym?
Ostatnio zmieniony 13 lutego 2009, 22:24 przez Katharsis13, łącznie zmieniany 1 raz.
Sowy nie są tym czym się wydają...
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Thief to średniowiecze. Pełną piersią.

Ale inne.

Dlatego pasuje tam zarówno łuk, jak i latarnia elektryczna. Obie te rzeczy się wzajemnie uzupełniają tworząc jedyny w swoim rodzaju, doskonały klimat.
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Katharsis13 pisze:A propos steampunka...Dla mnie to słowo i jego znaczenie jest nowością (proszę nie otwierać ust ze zdziwienia :luk ). Więc pierwsze moje skojarzenia świata Thiefa wiązały się ze średniowieczem lub chociażby z czymś dawnym, archaicznym. I mam pytanie do wszystkich żarliwie broniących określania świata gry mianem "steampunk": czy wg Was nie ma on w ogóle jakichkolwiek podobieństw do odległych czasów w naszej historii? Czy grając, nie macie żadnych skojarzeń z czymś archaicznym?
Mamy, ale oficjalnie opisano grę mianem Steampunku, więc zostańmy przy zamyśle twórców gry.
Thief to średniowiecze. Pełną piersią.
Czy Średniowiecze bym nie powiedział. Pełną piersią? Piersią może, ale na pewno nie pełną.
SPIDIvonMARDER pisze:Dlatego pasuje tam zarówno łuk, jak i latarnia elektryczna. Obie te rzeczy się wzajemnie uzupełniają tworząc jedyny w swoim rodzaju, doskonały klimat.
Średniowiecze to Średniowiecze. Steampunk to Steampunk. I nic tego nie zmieni. I właśnie dlatego pasują tam (w T.) miecz, elektryka, mechanika, a nawet magia czy mistycyzm...

Zostawcie Średniowiecze w spokoju.
Czuję, że to zaczyna się robić jak całkiem niedaleka dyskusja o bezsmakowym używaniu angielskich słów na forum.

A dla tych którzy nadal nie wiedzą co to Steampunk:
Najprościej mówiąc jest to przeciwieństwo Cyberpunku (ale co to jest Cyberpunk, nie? ;)).
Steampunk to odmiana fantastyki naukowej. Otóż w Cyberpunku wszystko co otacza potencjalnych bohaterów oparte jest na elektronice, a w Steampunku jest odwrotnie - na mechanice.
Akcja Steampunku jest kojarzona z epoką wiktoriańską, lub jak kto woli - epoką pary. Tyle, że z dodatkiem magii, mistycyzmu, fantastyki... Bo dlaczego maszyna różnicowa miałaby nie obsługiwać pociągu? Dlaczego by nie zainicjować w niej sztucznej inteligencji i stworzyć rozumnego robota? ;)
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

THREE HERONS AND THREE SPARROWHAWKS
TRZY CZAPLE I TRZY KROGULCE

Niczym czarny kruk spadło przekleństwo.
Niczym jastrząb.
Niczym kot.
Niespodziewanie, okrutnie i bez przyczyny.
Ptasi Ród musiał umrzeć!
Fragment Legendy o Trzech Czaplach i Trzech Krogulcach


Ktoś zapukał do drzwi. Wyciągnąłem zza pazuchy sztylet i czekałem. Po ponownym stukaniu rozległ się niski, lekko przepity głos:
-Panie, jestem klientem, mam pewną bardzo ciekawą robotę.
Nadal trzymając ostrze w dłoni otworzyłem drzwi. Za nimi stał niski jegomość, lekko otyły, wyglądający na kupca w kwiecie wieku. Jego głowę zaznaczyła już łysina.
-Proszę wejść, lecz ostrzegam.
-Wiem, wiem... Wiele o panu słyszałem. Za każdy podejrzany ruch czeka mnie sztylet w brzuchu, racja?
-Trochę faktycznie pan o mnie słyszał.
-Nie inaczej. Gdyby nie to, nie przyszedł bym tutaj. Według mojej opinii, jest pan najwyższym mistrzem złodziei w tej części kraju...
-Dziękuję za pochlebstwo, ale przejdźmy może do spraw bardziej przyziemnych. Na przykład moje zadanie i moje wynagrodzenie. No i moja decyzja – gość się troszkę zmieszał
-No tak... w takim razie... przyszedłem, bo jestem pewien, że tylko pan sprosta temu zadaniu. Jest ono niezwykle niebezpieczne, ale słyszałem, że wrócił pan z Bonehoard...
-To prawda. Ale rzeczą, która mnie zachęca najbardziej do zadania są pieniądze.
-Racja. Jednak mogę zacząć od początku?
-Oczywiście. Proszę się rozsiąść i zacząć opowieść.
-Opowieść... trafna nazwa, gdyż będzie to dłuższa historia. Słyszał pan legendę o „Trzech Czaplach i Trzech Krogulcach”?
-Nie powinno się nazywać legendą prawdy.
-Wierzy pan w tę historię?
-Wierzyłem... w sumie to nadal wierzę, choć wyleciała mi ona całkowicie z głowy. Dlaczego miałaby to być bzdura? Brzmi mocno prawdopodobnie.
-W sumie... pozwoli pan, że opowiem ją od początku?
-Oczywiście. Proszę zaczynać.
-Jak pan zapewne słyszał tuż za murami miejskimi, w Wielkim Podgrodziu stoi opuszczony zamek Nordwind. Przed jakieś dwustu laty mieszkał tam ród Regallach, zwany Ptasim Rodem, gdyż wszyscy członkowie sobie wybierali na patrona jakiegoś ptaka. Pewnego razu narodził się pierworodny dziedzic rodu: Harraght. Rok później na świat przyszedł jego brat Herman, a po kolejnym roku jeszcze jeden: Huben. Znowu minął niemal idealnie rok i tym razem narodziła się dziewczynka: Hedwig. Po kolejnej wiośnie przybyła Hevriett, a po kolejnej Hanna. Zapewne zauważył pan tę dziwną zależność, że dzieci rodziły się niemal w idealnie rocznych odstępach, a najpierw było trzech chłopców, a potem trzy dziewczynki. Spostrzegli to też ówcześni uczeni i mędrcy, którzy przepowiedzieli rodzeństwu burzliwe i niezwykłe życie. Nie wiedzieli jednak, czy dobre, czy złe. Zwłaszcza, że dobro i zło są rzeczami względnymi. Trzej bracia zostali Krogulcami, a trzy siostry Czaplami.
Początkowo nic nie wróżyło późniejszych wydarzeń. Ptasi Ród zajmował się handlem, a w czasie wojen wystawiał do walki wielu znanych z dokonań rycerzy. Interes kwitł, zamek się rozrastał, tak jak majątek rodu. Jednak nagle, ni stąd, ni zowąd wydarzyła się tragedia. W czasie burzy piorun trafił w jedną z wież zamku, a ta dziwnym trafem się zawaliła, grzebiąc pod murami Henryka i Yajonnę – rodziców rodzeństwa. Zamek był ponoć dziełem najznakomitszych architektów, toteż podejrzewa się, że nie była katastrofa naturalna, lecz zamach. Dzisiaj to już nie sprawdzenia. Dzieci jednak szybko otrząsnęły się z żalu i przejęły interes. Harraght miał już 20 lat i był na to wystarczająco dorosły, zwłaszcza wspomagany przez resztę. Interes znowu się kręcił, a życie toczyło się szczęśliwie. Do czasu. Dwa lata później najstarszy z rodu spadł z konia i skręcił kark. Zachwiało to trochę interesem i rodzeństwem, ale Herman też był twardy i podniósł wszystko na nogi. Minął rok i wybuchła wojna. Dwaj bracia wzorem swoich przodków wyjechali na nią, lecz wrócił tylko młodszy, przywożąc ciało brata i grzebiąc je w kryptach zamku, obok Harraghta. Sprawy zaczęły się wymykać z rąk, ale ród nadal funkcjonował i nie stracił pozycji. Ale po roku przyszła zaraza i zabrała ze sobą najmłodszego brata, a zwierzchnictwo rodu przypadło Hedwig. Miała ona w tej chwili 21 lat. Każdy z członków rodzeństwa kończąc 12 lat ślubował czystość do osiągnięcia wystarczającej mądrości życiowej. Umownie był to moment 21 urodzin, toteż Hedwig w tym czasie związała się z miejscowym księciem Arkatanem. Niewiele później Czapla stała się brzemienna i po roku od śmierci Hubena nadszedł czas rozwiązania. Niestety, ani ona, ani dziecko nie przeżyło połogu. Książe wpadł w rozpacz i rzucił się z najwyższej wieży w zamku sióstr. Hevriett też stała się pełnoletnia, lecz nie związała się z nikim, gdyż była pogrążona w depresji. Po roku umarła... we śnie, nikt nie wie czemu. Hanna, dotychczas wesoła i dzielnie znosząca wszystkie te koszmarne koleje losu załamała się. Nigdy już nie zdjęła żałoby. Po roku od pogrzebu Hevriett Hanna popełniła samobójstwo. Napisała testament, który ponoć nigdy nie został przeczytany, wydała służbie wytyczne dotyczące jej pogrzebu i przebiła się sztyletem. Ponoć sztylet ten został potem wbity w drzewo rosnące na dziedzińcu i nikt nie mógł go żadną siłą wyciągnąć. Ptasi Ród wygasł... rok po roku ginął najstarszy członek. To musiała być klątwa, za dużo na zbieg okoliczności.
Co ciekawe, dopóki żyła najmłodsza z sióstr, zamek zdawał się całkowicie opierać czasowi. Nigdy nie było w nim brudno, nie wymagał remontów, nawet dachówki nigdy nie odpadały. Ledwo ona zmarła, a w ciągu roku przekształcił się w ruinę. Są na to świadectwa służby, spisane przez nadwornego kronikarza.... słucha mnie pan, panie Garrett?
Przypomniało mi się, jak dawno temu, gdy byłem zupelnym szczeniakiem, zbieraliśmy się przy kominku w Sali Legend, a mistrz Alahar opowiadał nam historie o dalekich krainach, o zamierzchłych czasach, o wielkich ludziach i ich czynach. Zasłuchiwaliśmy się wtedy w te słowa, wyobrażając sobie... każdy na swój sposób. Ogień trzaskał, lecz poza tym nie było słyszeliśmy dźwięku. Tylko spokojny i ciepły głos mistrza. Potem kładliśmy się spać, a każdego nawiedzały sny powiązane z ostatnią opowieścią. Spojrzałem w mój mały piecyk i ujrzałem go zupełnie innego. Był to teraz wielki, marmurowy kominek z wymurowanym symbolem dziurki od klucza. Otrząsnąłem się i spojrzałem na mojego klienta. Gdybym nie wiedział, że mistrz Alahar nie żyje, to bym przysiągł, że siedzi tuż przede mną. Te same łyse czoło, te same blizny na policzkach... otrząsnąłem się powtórnie, a klient odzyskał swoją dawną kupiecką postać.
-Oczywiście, słucham, słucham. Teraz mi się wszystko odblokowało, lecz ja znam lekko inną wersję legendy.
-Bo pan zna legendę, a ja znam prawdę.
-To by wiele wyjaśniało. Jakie jest moje zadanie?
-Przynieść mi kilka przedmiotów, które przypuszczam, że nadal są w zamku. Owszem, wielu złodziei i poszukiwaczy wyruszało do Nordwind, ale że nie wszyscy wrócili, to to miejsce nie cieszy się popularnością. Liczę, że strach zapewnił bezpieczeństwo tym przedmiotom.
-Skoro to takie straszne, to czemu mnie pan tam wysyła?
-Bo wrócił pan z Bonehoard i wiem, że byle co pana nie przestraszy.
-Ma pan całkowitą rację. Jednak istnieje ryzyko, że jednak już ktoś te przedmioty ukradł...
-Wiem, dlatego płacę panu 1000 za sam fakt udania się tam, oraz 1500 za każdy przyniesiony przedmiot z tej listy – wręczył mi jakiś papierek. Zapisano na nim informacje o dziesięciu skarbach – niestety, zależy mi na czasie. Dlatego proszę, by udał się tam pan jeszcze w tym tygodniu. Przyjdę tutaj po towar w niedzielę o tej samej poprzez co dzisiaj. Przy okazji, jeśli znajdzie pan tam coś jeszcze ciekawego, to istnieje szansa, że i mi się spodoba.
-Rozumiem... wchodzę w to. Brzmi jak wyzwanie.
-Wiedziałem, że jest pan rozsądny i byle co nie robi na panu wrażenia – wstaliśmy i uścisnęliśmy sobie dłonie – tak więc do niedzieli.
Klient wyszedł, a ja otworzyłem skrytkę w ścianie. W środku oprócz łupów, sprzętu czy czasami siebie, trzymam też z tuzin książek. Kilka to poradniki złodziejskie napisane przez dawnych mistrzów. Znam je na pamięć i w dodatku opatrzyłem własnymi komentarzami i uwagami. Gdyby to wydać...
Ale nie tego szukałem. Potrzebne mi dzieło leżało głęboko za stosem strzał wodnych i granatów błyskowych. Była to mała książeczka, obłożona skórą i z symbolem wilgi na okładce – symbolem tajemnicy. To zbiór najważniejszych baśni powiązanych z wielkimi rodami Miasta. Wiedziałem, że ten stary cwaniak mi nie powiedział wszystkich faktów, a ja nie mogłem ich sobie dokładnie przypomnieć. Nie chciał mnie dodatkowo straszyć, by nie zniechęcić.
Ale ja muszę wiedzieć... „Baśń o Trzech Czaplach i Trzech Krogulcach”... o jest tutaj: co się stało z zamkiem po śmierci Hanny... co my tu mamy... o cholera...
*
Zamek nie był zbytnio oddalony od Miasta, toteż udałem się tam na piechotę. To jakieś trzy kilometry w linii prostej, lecz za wzgórzami. Wolę pracować po zmierzchu, nie wiem, co tak spotkam. Teoretycznie noc jest groźniejsza, ale przyzwyczaiłem się... no i kto tu jest królem nocy? Dla „Złodzieja, Którego Nikt Nigdy Nie widział” mrok nie ma tajemnic.
Muszę przyznać, że dawno nie szedłem na żadną robotę tak wyposażony. Dwadzieścia strzał wodnych, po pięć ognistych, mchowych, hałasujących, i linowych. Tużin zwykłych. Do tego kilka min, granatów i butelek wody święconej. Na wszelki wypadek.
Zza wzgórza wyłonił się wysoki i pękaty donżon, potem trzy skrzydła mieszkalne połączone z nim mostkami, następnie kilka niższych wieżyczek, w tym jedna zawalona, a potem obmurowanie, jednym słowem, cały zamek. Zbudowany z białego kamienia, w starym stylu. Mury grube, wieże pękate, okna różniste, od groma strzelnic. Pokiwałem głową. Mimo, że siedem kilometrów od murów miejskich, to trochę na uboczu. Ciekawe, że nikt nie opiekuje się tą ziemią. Najwidoczniej spadkobiercy żyją, ale mają ten majątek gdzieś. Smutne...
Spojrzałem do notatek mojego klienta:
POSZUKIWANE PRZEDMIOTY
Po śmierci Hanny służba wzięła ze sobą jedynie swój dobytek, nic nie ruszając. W dodatku nikt się ze spadkobierców nie zgłosił... jacykolwiek by oni byli. Treści testamentu Hanny nikt nie poznał, bo był zaadresowany do jedynie osób spokrewnionych z Ptasim Rodem, a taki nikt się nie zgłosił. Tak więc wszystko powinno leżeć a swoim miejscu, jeśli ktoś tego nie skradł... później.
1. Testament Hanny. Powinien być w jej komnacie lub bibliotece.
2. Naszyjnik Hevriett z wygrawerowaną czaplą. Została z nim pochowana.
3. Dziennik Hevriett. Jej komnata, ewentualnie biblioteka, choć niekoniecznie.
4. Sygnet Hubena z krogulcem. Został z nim pochowany.
5. Diadem Hedwig z czaplą. Została z nim pochowana. Biżuteria Harraghta, Hanny i Hermana z symbolami ptaków została wyniesiona poza zamek.
6. Puchar Rodowy z literą H. Wielka Sala.
7. Złota Klepsydra. Biblioteka
8. Rubinowy Sztylet. Sala Rycerska
9. Miecz Runiczny. Sala Rycerska
10. Mały szmaragd z wygrawerowanym młotem. Komanta Henryka i Yalonny.


Trochę on tego sobie zażyczył. Ale jeśli znajdę wszystko... nawet ciężko mi sobie wyobrazić takie pieniądze. W dodatku po sprzedaży przedmiotów spoza listy. Otworzyłem jeszcze raz baśnie. Według tego, po śmierci Hanny w zamku zagnieździły się różnego rodzaju potwory pilnujące majątku przed złodziejami. Obawiam się, że znając życie, to miejsce będzie w dodatku nawiedzone. Tylko tego mi brakowało. Nie lubię takich robót i walki z nieumarłymi. Ale cóż... „żadna praca nie hańbi”, jak mawiają Młoty w Cragscleft.
Zbliżyłem się do bramy. Tworzyły ją dwie wieże połączone mostkiem. Wrota stały otworem, a na ziemi leżała czaszka. Tandetna sztuczka! Prawdziwe pułapki są zawsze głębiej, a kości leżące u wejścia do zakazanego obszaru to zawsze podpucha. Dlatego bez strachu przeszedłem pod brama i znalazłem się na zaśmieconym dziedzińcu. Po prawej czerniał podłużny budynek stajni, a przede mną, na wysokim postumencie stała rzeźba przedstawiająca rycerza z uniesionym mieczem. Na jego ramieniu siedział jakiś duży drapieżny ptak. Na wszelki wypadek nie podchodziłem za blisko, tylko przykleiłem się do muru. Spojrzałem na mapę:
Obrazek
Warto najpierw zobaczyć te stajnie, potem zawaloną wieżę, a potem wysoki zamek. Zbliżyłem się do wyłamanej bramy i zajrzałem do środka. Wnętrze wyglądało... jak stajnia. Boksy dla koni, po kątach walają się zeschnięte liście, na ścianach wiszą przegniłe uprzęże. Nie wygląda na obiecujący teren... ale profilaktycznie trzeba to sprawdzić. Nie wiedzieć czemu bałem się jednak to uczynić. Okolica wygląda na spokojną, słychać tylko szum wiatru... jednak zbyt wiele w życiu widziałem, by czuć się bezpiecznie. W końcu przemogłem się i wsunąłem do środka, przykucnięty. Oglądałem każdy boks, lecz nigdzie nie leżało nic wartościowego. Przeszedłem do drugiego budynku, czyli pokoju służby stajennej. Stały tu trzy łóżka oddzielone niskimi murkami, jedno biurko oraz kufer, otwarty i pusty zresztą. Tchnięty przeczuciem odsunąłem go od ściany i ujrzałem leżącą na ziemi kartkę papieru. Była mocno przegniła, lecz udało mi się odczytać słowa zapisane byle jakim pismem:

Lady Hanna pomimo tego, że upłynęło już pół roku od śmierci jej brata nadal nie może otrząsnąć się z żalu. Często płacze, nie może zasnąć, nie chce z nikim rozmawiać. Robi wyjątki tylko dla swych sióstr. Mówiłem z Lady Hedwig, prosiła mnie o poszukanie w mieście jakiegoś medyka potrafiąca zaradzić tej przygnębiającej sytuacji. Ja jednak nie znam nikogo w mieście, w przeciwieństwie do ciebie. Mógłbyś dać mi adres jakiegoś odpowiedniego człowieka? Byłbym bardzo wdzięczny, a wiesz, że posiadanie u mnie długu jest opłacalne.
Talor


Wezmę to, może się przyda memu klientowi. Wróciłem do głównej bramy i ukrytymi w ścianie schodkami wszedłem na mury. Najwidoczniej straż uznała, że wszelkie wyposażenie wież i bram należy do nich, gdyż nic nie znalazłem, nawet złamanej strzały. Jeśli tu jest tak słabo, to obawiam się, co zastanę w wysokim zamku. Jeszcze mi się ta wyprawa nie zwróci! To by była dopiero tragedia... otrząsnąłem się poszedłem do zawalonej wieży.
Wyglądała trochę przejmująco. Urwana w połowie, pusta w środku. Dno zasłane gruzami i przegniłymi deskami. Niestety, tutaj też nic nie było cennego. Już miałem odejść, gdy coś mnie zaniepokoiło. Jakieś szemranie... dobiegające z pustego komina wieży. Przeczuwając niebezpieczeństwo oddaliłem się i poszedłem dalej na północ, ku baszcie łączącej dwa mury ze sobą. Ona również została przez byłych mieszkańców lub złodziei wyczyszczona do cna. Coraz bardziej się bałem porażki. A jeśli poszukiwane przedmioty też zniknęły? Sprzęt podrożał i wydałem wszystkie pieniądze, a jeszcze zalegam z czynszem. Muszę coś znaleźć!
Dopiero teraz zauważyłem, że wychodząc z wieży, wyjdę na teren zamku wysokiego... że tam będzie inaczej. To dopiero przedsionek... a właściwe zadanie zacznie się tu... takie miałem przeczucia. Ale taka mam pracę, że trzeba łamać zabezpieczenia i drzwi, toteż powoli wysunąłem się na mur.
Nic się nie stało.
Trochę tym ośmielony obszedłem północne skrzydło od tyłu. Była to wysoka, ceglana budowla z mnóstwem małych okienek. Niestety, ściana się nie nadawał do wspinaczki a nie było gdzie wbić strzały linowej. Musiałem wejść tam od frontu. Ale jeszcze nie teraz.
Obszedłem donżon i zachodnie skrzydło i zszedłem na ziemię w ogrodzie. Miejsce było powtórnie zapuszczone. Alejki zniknęły pod zwałami zielska, kwiaty i drzewa zdziczały, altanki przegniły i z ziemi sterczały tylko smętne drewniane kolumny. Gdzieniegdzie rosły sobie strzały mchowe, z czego skwapliwie skorzystałem. Nawet jak nic nie ukradnę, to i tak troszkę mi się zwróci. Zainteresowało mnie jedno z drzew. Na korze miało dziwne ni to narośla, ni to wypustki. Jedno wyglądało, jak dłoń przyciśnięta do szyby od drugiej strony. Gdzie indziej bym przysiągł, że wyrósł drzewu nos lub kolano. Chichocząc skierowałem się do fontanny usytuowanej centralnie na środku dziedzińca wewnętrznego. Na jej rzeźbionym cokole stał żuraw z wyciągniętą do nieba szyją. Niewątpliwe, niegdyś stąd tryskała woda. Niestety, teraz wszystko pokryło się porostami. Dopiero teraz zauważyłem, że dziedziniec zasłany jest suchymi liśćmi, mimo że jedyne drzewa w okolicy to kilka usuniętych badyli w parku. Dziwne, że nie spostrzegłem tego wcześniej. Zaczął mnie ogarniać coraz większy niepokój... jakby to było ostrzeżenie... aaaa! Na pohybel!
„Praca czyni wolnym”, to kolejne powiedzonko Młotów z Cragscleft.
Wejścia do skrzydeł znajdowały się pod mostkami prowadzącymi do donżonu. Najpierw postanowiłem zwiedzić West Wing, toteż tam się skierowałem. Parter był murowany z kamieni, a nie z cegieł, toteż nigdzie nie wybito okna. Musiałem skorzystać z drzwi... to zupełnie nie w moim stylu, lecz nie miałem wyboru. Ku mojemu zdziwieniu, były uchylone! Ciężkie, dębowe wrota, rzeźbione w wodne ptaki. Oni byli chyba totalnie zboczeni na punkcie ptactwa. Ile można?
Zajrzałem i moim oczom ukazała się wielka sala, z rzędem ośmiobocznych kolumn, podpierających kryształowe sklepienie. Ściany, kolumny i sufit pokryto białym tynkiem, teraz już szarym i brudnym. Przeciwległy koniec komnaty kończył się drzwiami.
O ile przedzamcze wyglądało jak dokładnie przeszabrowane, to tutaj panował jako taki ład. Na wysokich szafach stały puchary i pucharki, na rozpadającym się stole poniewierały się nawet talerze i sztućce. Na ścianach wisiały tarcze herbowe.
Co ciekawe, w pomieszczeniu było widno, chociaż nie wiem, skąd miałoby dobiegać światło. Nieśmiało przekroczyłem prób i zbliżyłem się do stołu. Niestety, sztućce były żelazne, a więc nic nie warte. Również wśród pucharów nie mogłem dostrzec żadnego z literą H, a te które tam stały, zdawały się być wykonane z jakiś tanich stopów. Na wszelki wypadek nie dotykałem ich... wezmę je, gdy w całym zamku nie znajdę nic lepszego. Drugie drzwi okazały się o dziwo zamknięte. Musiałem chyba z pięć minut dłubać w nich wytrychami, by puściły. Za nimi znajdowała się niewielka komnatka, gdzie najwidoczniej kiedyś służba przygotowywała do podania potrawy przyniesione z kuchni. Na dużym stole leżało kilka noży, lecz nie przedstawiały sobą żadnej wartości. W rogu zauważyłem tylne drzwi dla przynoszących towary. Wychodziły na tyły zachodniego skrzydła. Warto zapamiętać, zwłaszcza, że pozostawiono je otwarte.
W rogu, wokół kwadratowego słupa pięły się schody. Postanowiłem najpierw zwiedzić piwnicę, niestety nieopisaną na mapie.
W nisko sklepionym lochu stało kilka stołów i szaf, skupiających się wokół wielkiego pieca.
Wśród skrzyń i beczek pełnych zapleśniałych wspomnień jedzeniu znowu nie znalazłem żadnego fanta. Teraz już nie byłem przygnębiony, a ni nawet zrozpaczony. Byłem szczerze wściekły jak niemal nigdy w życiu. Co za cholerny zamek? Nic tu nie ma.... to na czym jadali? Czym chcieli się wyróżniać i robić wrażenie? Żelaznymi sztućcami? Nie... tu gdzieś musi być ukryte coś wartościowego i ja to znajdę!
Nie znalazłem i poszedłem na górę.
W końcu trafiłem do części, w której przebywali właściciele zamku. Na podłodze dużego korytarza leżał dywan z gwieździstym wzorem, a po prawej stronie wybito piękne, strzeliste okna. Natomiast po lewej stronie znajdowało się troje drzwi. Pierwsze, prowadzące do „komnaty mądrości” (tak przynajmniej głosiła mapa) były zaryglowane, gdyż nie chciały nawet drgnąć przy napieraniu. Drugie natomiast ktoś wyrwał z zawiasów i leżały w drzazgach na podłodze. Po nich wszedłem do biblioteki.
Na środku stał długi, lecz wąski stół zawalony książkami. Dookoła ciasno poustawiano wysokie półki pełne książek, zwojów i bóg wie czego jeszcze. Co ciekawe, na podłodze leżały dwa szkielety. Jeden ramionami obejmował głowę, a drugi w chwili śmierci spadł z krzesła. Ubrane były w resztki zwykłych, tanich strojów, toteż to nie mógł być nikt z domowników. Zwłaszcza, że w dłoniach dzierżyli bardzo dobrej jakości miecze! Koło jednego leżał plecak, a w nim nich innego, jak wielki, zloty puchar z literą H o konturach z masy perłowej! Fantastycznie... W końcu pierwszy skarb! Nie powiem, ale mi ulżyło. Jednak szybko wrócił zdrowy rozsądek. Te trupy to najwidoczniej dwaj złodzieje, lecz jak zginęli? Sądząc ze stanu strojów, nie dalej niż pół roku temu, czyli już po opuszczeniu zamku przez mieszkańców. Nagle po moich plecach spłynęła strużka zimnego potu, a serce przyspieszyło. Wyciągnąłem miecz i postanowiłem go już więcej nie chować. Złodzieje mieli jeszcze przy sobie odrobinę złotych monet, którymi się zaopiekowałem, natomiast puchar ustawiłem na stole. Mój wzrok padł na małą książeczkę oprawioną w skórę i zatytułowaną „Dziennik”. Rewelacyjnie! Za jednym zamachem zaliczę także dziennik Hanny! Jednak moją uwagę zwrócił stosunkowo dobry stan przedmiotu. Kartku na brzegach nie były pogniecione i napuchnięte, znaczy to, że nikt w tym nigdy nie pisał. Postanowiłem to sprawdzić. Książeczka zamknięta była na miniaturowy zameczek, wystarczyła szpilka, by go otworzyć. W środku zapisano zaledwie jedną stronę:

Pokój Mądrości jest zaryglowany, zresztą oni i tak czekają na korytarzu. Zabarykadowaliśmy drzwi, lecz to na pewno nie wystarczy. Gwynth rzucił na nie jakiś czar ochronny, lecz jest bardzo słaby. On i czar. Siedzi teraz i szuka czegoś o tym dziwnym drzewie, co złapało Ann. Usłyszeliśmy tylko jej krzyk i już było po wszystkim. Wysoki krzyk... małej Ann.
Na korze pojawiły się wybrzuszenia w kształcie jej dłoni, nóg, głowy i biustu. Jakby próbowała się jeszcze wydostać...
Czekamy... aż w końcu czar osłabnie i się przedrą. Trzeba jakoś wypełnić ten czas. Gwynth czyta, ja piszę. Co innego nam pozostało? Okiennice nie puszczają, jesteśmy zamknięci.
Co jakiś czas słychać stukanie zza drzwi. Nie wiem co to jest, nie chcę wiedzieć. Mam nadzieję tylko, że to mnie szybko zabije.
Czasami słyszymy również ptasie krzyki... jakiegoś nieznanego mi dokładnie gatunku. Coś jak młody orzełek i czapla. Nic z tego nie rozumiem.
Postanowiłem coś po sobie zostawić potomnym... coś ponad ten dziennik. Mianowicie kilka złotych rad. A nóż widelec ktoś to będzie miał okazję przeczytać? Warto go ostrzec. Tak więc słuchaj:
1. Niech ci nawet przez myśl nie przejdzie, by coś stąd ukraść. To wtedy się wszystko zaczęło, gdy ruszyliśmy ten cholerny puchar! Tzn, musiało się wtedy zaczać.
2. W pokoju rycerskim jest skrytka. Należy pociągnąć do siebie jeden z toporów zawieszonych na ścianie... Ten z symbolem młota. Wtedy otworzą się drzwi w ścianie... niestety nie zdążyliśmy tego spenetrować, gdyż... to się zaczęło.
3. Wy....


„Wy”... może zarówno oznaczać „wysoki”, jak i „wynosić” bądź coś innego. Notka jednak ciekawa... drzewo wchłonęło kobietę? To by się zgadzało.... muszę się tutaj po prostu nie zbliżać do żadnych drzew. „Okiennice nie puszczają”. Teraz są otwarte. Jacy „oni”? O co tu chodzi? Może ci dwaj oszaleli lub coś? Spotykałem już się z takimi pułapkami, które rozpylały gaz halucynogenny. Człowiek sam się wykańczał widząc różne okropieństwa stworzone przez własną wyobraźnię.
Faktycznie, wszystkie książki na stole traktowały o roślinach i magii. Jedna leżała dużo bliżej szkieletu od pozostałych, czyli była przeglądana jako ostatnia. „MAGICZNE PRZEKLEŃSTWA U ROŚLIN PIÓRA AGRAKTA JAKKALATA”. Napisane zostało jakimś strasznym stylem, toteż kartkowałem ją nie czytając. Wtem natrafiłem na stronę wyrwaną do połowy. Skupiłem się i zacząłem odcyfrowywać znaki:

natenczas usłuchaliśmy krzyk Aldarica. Obróciłyśmy się wyciągając brzeszczoty, ależ Aldarica za nami nie było! Znikł się zupełne jak kamfora. Przetrzęseliśmy bliskie krzaczyska, lecz żadnego śladu nie widzieliśmy. Nagle Hoker krzyknął i wskazał na pobliskie drzewo, wysokie i czarne jak smoła. Kora w kilku miejscach była jakoby wypchnięta i miała kształt ludzkich członków. Przypominało to mi naciągnięty rybi pęcherz. Strwożyliśmy się bardzo i czym prędzej uszliśmy w oddalone miejsce, by to wszystko przemyśleć i zaradzić, co z tym uczynić powinniśmy”
Gerhard van Brock – Podróż do dzikich krain południa, co tam widzieliśmy i co przeżyliśmy.[/
u]
Powyższy zapis to jedyne źródło dotyczące pewnego fenomenu. Opis pochłonięcia ofiary przez drzewo jest niezwykle realistyczny i zgadza się z wszelkimi innymi relacjami ustnymi, a jest ich zaledwie 5.
Niewiele o tym wiemy. Jedyne to, ze to nie jest jakiś szczególny gatunek drzewa, a przekleństwo rzucone na nie. W jaki sposób? Przez kogo? Istnieje hipoteza, że drzewo staje się takie niebezpieczne, jeżeli rośnie w przeklętej ziemi i ktoś za jego pomocą popełni jakąś zbrodnię. Jednak w takim razie dlaczego drzewa wisielców nie są zazwyczaj dotknięte takimi klątwami?
Jedyne co wiemy na pewno, to to, że ofiarom, zarówno roślinom, jak i ludziom, nie da się już pomóc.


Ciekawe. W każdym razie warto kontynuować poszukiwania dziennika. Wstałem i szczęka mi opadła, a cały zapał ulotnił się. Dopiero teraz sobie zdałem sprawę, ile tu jest książek! Poszukiwania jednej zajmą mi lata! Ci bibliotekarze to muszą mieć narąbane w głowie, by pamiętać umiejscowienie każdej pozycji. SZLAG!
Usiadłem i z niechęcią wziąłem pierwszą lepszą książkę z pobliskiej półki. Wystawała z niej jakaś wymęczoną kartka papieru:

To niesamowicie szczęśliwy zbieg okoliczności, że Lady Hedwig zmarła w połogu. Nasz problem powoli sam się rozwiązuje, ale mimo to powinniśmy mu trochę pomóc. Wiem jak usunąć lady Hevriett. Za ciężkie pieniądze kupiłem pewien specyfik. Bez smakowy, nie pozostaje w organizmie, bezzapachowy, zabija w 10 minut. Musimy jednak działać rozważnie! Nic pochopnego! Poczekajmy trochę... zapewne sam zauważyłeś, że Krogulce i Czaple odchodzą z tego świata z zadziwiającą regularnością! By nie budzić podejrzeń, powinniśmy z zamachem poczekać rok, czyli do najbliższego letniego przesilenia.
Potem się zaszantażuje Lady Hannę. Jest ona bardzo delikatna i łatwo ulegnie. Zmusimy ją do napisania testamentu, w którym oddaje wszystko swojemu najwierniejszemu słudze, czyli tobie. Do tego czasu bądź dla niej jak najlepszy, nawet uratuj jej życie. Wtedy nikogo taki testament nie zdziwi. Jako jej były piastun, a obecnie pierwszy służący zapewne wiesz, co robić.
Bibliotekarz.


To dopiero sukinsyństwo! Zostać zabitym przez własnego piastuna, zapewne najlepszego przyjaciela z dzieciństwa. Brzydzę się takimi ludźmi, co z zimną krwią mordują osoby, które obdarzyły ich bezgranicznym zaufaniem. Chyba już wiem, czemu to miejsce jest przeklęte.
Nie ma co tutaj szukać pamiętnika. Lepiej zobaczyć w pokoju Hanny.... najwyżej się wrócę. Drzwi od pokoju mądrości były otwarte na oścież. Ściany pokoju całkowicie pokrywały mapy, sam nie wiem czego. Na kwadratowym stole leżały porozrzucane złote przyrządy kartograficzne, którymi się chętnie zaopiekowałem. Oprócz tego z pokoju wyniosłem dwa srebrne świeczniki i duży szafir, który krył się w kącie pomieszczenia.
Wróciłem na korytarz i udałem się do sali rycerskiej. Drzwi były otwarte, toteż bez problemów dostałem się do środka. W środku stało mnóstwo manekinów, zarówno drewnianych, jak i słomianych. Na ścianach wisiały tarcze, topory, miecze, gizarny, partyzany, halabardy, berdysze i inne bronie, których nie potrafiłem nazwać. Bez trudu wyłowiłem wzrokiem miecz, o który chodziło memu kupcowi. Był doprawdy piękny. Długi na trzy stopy, pokryty cały znakami runicznymi. Znalazłem jakąś pochwę i przymocowałem go sobie do pasa. Nieopodal leżał sztylet z rękojeścią pokrytą maleńkimi rubinkami. Coś wspaniałego! Rubinki były drobne jak piasek i uniemożliwiały wyślizgnięcie się broni z ręki.
Odnalazłem też topór z symbolem młota, był zawieszony na wysokości moich oczu. Pociągnąłem za niego, a w rogu ściana uchyliła się jak drzwi. W skrytce stałą maleńka, pozłacana szkatułka. Już sięgnąłem ręka, gdy przypomniałem sobie dziennik złodzieja. Niestety, mój zawód jest jaki jest i muszę ryzykować.
Otworzyłem szkatułkę.
W środku na jedwabnej poduszeczce leżała okrągły medalion z wypukłą niedźwiedzią paszczą. Dookoła niej były jakieś hieroglify, lecz nie potrafiłem ich odczytać.
Szybkim ruchem zabrałem błyskotkę i odwróciłem się wyciągając miecz.
Nic się nie stało.
Co jest do łachera?
Chcą na pewno uśpić moją czujność, więc muszę być podwójnie ostrożny.
W północnym narożniku sali usytuowana drzwi na mostek. Był on całkowicie ceglany i sprawiał dobre wrażenie, więc przeszedłem nim do donżonu. Był to gigantyczny, pusty w środku komin, opleciony schodami. Naprzeciwko, piętro wyżej znajdowało się wejście do północnego skrzydła, przejścia do góry i na dół zawaliły się. Gdy wszedłem na drugi mostek, to na granicy słyszalności usłyszałem dalekie wołanie o pomoc. Nie... to jest po prostu zbyt nachalne! Wyciągnąłem miecz i powoli otworzyłem drzwi prowadzące do najwyższego piętra północnego skrzydła. Korytarz wyglądał niemal identycznie, jak w zachodniej części, dywan był nawet tego samego koloru. Wzdłuż południowej ściany były 3 przymknięte drzwi. Wołania nie ustawały i dobiegały jakoś z dołu, dokąd prowadziła klatka schodowa na końcu korytarza. To zapewne pułapka, ale intryguje mnie i rozprasza. Może nią zajmijmy się najpierw, by mieć spokój? Tak, to chyba dobry pomysł. Powoli zszedłem na dół, do identycznego pod niemal każdym względem korytarza. Wołania dobiegały ze środkowego pokoju i co ciekawe, nadal były bardzo ciche, jakby dobiegały z oddali. Błogosławiąc przegniły dywan podkradłem się do właściwych drzwi. To chyba komnata Hevriett. Zajrzałem przez dziurkę od klucza, lecz była zapchana. Schowałem miecz i wyciągnąłem łuk. Sięgnąłem po strzałę gazową, lecz po chwili namysłu zmieniłem na ognistą. Naciągnąłem broń, i szybkim kopniakiem otworzyłem drzwi.
Wołanie niemal mnie ogłuszyło, lecz nie oślepiło i pomimo pisku przewiercającego czaszkę dojrzałem niebieskawą postać stojącą w dużym łożu z baldachimem. Strzeliłem, ale nim strzała dosięgła celu, zjawa zniknęła, a dźwięk ustał. Pocisk roztrzaskał obraz wiszący na przeciwległej ścianie... na szczęście nie wyglądał na szczególnie cenny. Obtarłem pot z czoła. Zamek najwidoczniej zdecydował w końcu ukazać mi swoje prawdziwe oblicze...choć nadal nie wiem, czego się spodziewać. Czy te duchy będą agresywne? Czyja w ogóle to była zjawa do diaska? Skupmy się na naszej misji i spadajmy stąd! Co ja właściwie miałem wziąć? Aha, dziennik Hevriett... a nie Hanny? Nie no, jak byk pisze Hevriett. Nie wiem co się ze mną dzieje, że mam takie problemy z pamięcią. W dodatku zapomniałem poszukać złotej klepsydry. Nie chcę tam wracać... to tam zginęli ci złodzieje. Głupio by było skończyć tak samo w tym samym miejscu.
Podszedłem do stojącej koło łóżka skrzyni i sekretarzyka. Skrzynia była pełno zniszczonych sukien, lecz w schowku sekretarzyka leżały kilka książek, listów i innych papierów. Przejrzałem je, lecz ich treść nim mi nie mówiła, z wyjątkiem... oprawionej w droga skórę, ze złotymi obramowaniami książeczki. Dziennik! Z czystej ciekawości otworzyłem na losowej stronie:


12 maja, sobota
Herman na swoje osiemnaste urodziny dostał od rodziców piękny miecz – pokryty runami i równie wspaniałą pochwę. Harraght i Huben byli niemal zieleni z zazdrości. Dziwię się Hubenowi, który przecież za tydzień na swoje urodziny dostanie ten rubinowy sztylet, o którym mówiła mama. On przecież też wtedy podsłuchiwał pod drzwiami.
Przerzuciłem kilkanaście stron do przodu:
22 grudnia, wtorek
Hanna pomimo naszych wysiłków nadal ciężko przeżywa śmierć Hermana. Mało mówi, na każde wspomnienie o bracie zaczyna płakać. Tak mi jej żal... czuję się bezsilna. Ale cóż więcej mogę uczynić? Dobrze i tak, że Hedwig przekonała ją do jedzenia, bo by umarła niechybnie. Dwa tygodnie głodówki... ale teraz na szczęście jest lepiej.
Znowu trochę przeskoczyłem:
20 czerwca, środa
Czujemy się wraz z Hanną takie samotne w tym wielkim zamku. Niegdyś rozbrzmiewał on gwarem rycerzy, śpiewem kobiet, śmiechem dzieci... czyli nas. Teraz to grobowiec, w którym dwa trupy stoją nad swoim sarkofagiem.
Nawet służba zdaje się być jakaś inna. Jeszcze rok temu chętnie z nami rozmawiała, ludzie się uśmiechali. Gdy musieliśmy połowę zwolnić, to wraz z nimi ten zamek opuściła krew. Zostały tylko dwa serca. Hanna zawsze bardzo przeżywało rodzinne tragedia. Jednak to, co się z nią dzieje teraz, to najsmutniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam. To uosobienie rozpaczy. To oblicze płaczu.
21 czerwca, czwartek
Co się dzieje z tym bibliotekarzem? Unika mego wzroku jak ognia, gdy do niego mówię, pochyla nisko głowę, jednako nigdy tego nie robił. Głos mu się łamie.... zaczął się jąkać. Najwidoczniej śmierć Hedwig dotknęła też go... choć przecież to było niemal rok temu. Może to całokształt sytuacji jest taki dla niego dobijający?
24 czerwca, niedziela
Chcę się wypłakać, a nawet nie mam komu. Gdyby Hanna zobaczyła, że nawet ja już tego nie wytrzymuję, odebrałaby sobie życie. Wiem, że tylko moja harda postawa dodaje jej animuszu i motywacji do bycia. Straszna jest taka odpowiedzialność, lecz dla niej mogę zrobić wszystko.
Ale po co to wszystko? Do czego dążymy? My też umrzemy, to pewne. Nie wiem, za co ta klątwa, za jakie grzechy przodków, ale nic nie mogę poradzić, choć chciałabym wszystko.
Jesteśmy jak dwa ptaki... jesteśmy dwoma ptakami siedzącymi w klatce, która zaraz się zawali. Czuję, jak orzeł szybuje nad dogorywającą czaplą, by zadać ostateczny cios. A obok niej nie ma krogulca, który by ją obronił.
To był ostatni wpis. Zamknąłem książkę i schowałem ją do kieszeni. Nie jestem jakiś strasznie uczuciowy, lecz trochę mnie to poruszyło. To musi być paskudne uczucie, być świadomym takiej klątwy. Gdy słyszy się o tym w legendzie, to to brzmi bezbarwnie. Natomiast gdy ma się styczność z prawdziwymi przeżyciami osoby z takiej legendy... koszmar...

Wyszedłem na korytarz i udałem się do pokoju Hedwig. Był niemal identyczny, jak Hevriett, lecz sekretarzyk stojący w rogu był pusty. Wisiały tu dwa obrazy. Jeden przedstawiał bogatego młodzieńca z czapką z kolorowym piórem... to pewnie mąż Hedwig. Na drugim natomiast była namalowana czapla siedzącą na gnieździe.. Ten zamek jest pełen symboli, których nie rozumiem. Dziwne miejsce...
Komnata Hanny była inna, dużo przytulniejsza. Pełna draperii na ścianach i dywanów na podłodze. Okno zasłaniały ciężkie zasłony, wszystko było w kolorze czerwonym i granatowym. Na pięknie rzeźbionej komodzie stała złota figurka przedstawiająca czaplę ze spuszczoną głową. Ulokowałem ją delikatnie w kieszeni. Kątem oka spostrzegłem kartkę papieru leżącą na pościeli w łóżku. Podszedłem i wyciągnąłem rękę, a tej samej chwili usłyszałem płacz... płacz pełen rozpaczy... płacz kobiety, której odebrano wszystko. Dosłownie wszystko.
Nawet nie wiem, skąd to wiedziałem.
Chwyciłem kartkę, a wszystko ucichło. A może tego w ogóle nie słyszałem? Może to urok, albo zwykły szum wiatru? Głupota byłoby wierzyć we wszystko, głupotą byłoby ignorować ostrzeżenia. Zacząłem czytać:

Moja ostatnia wola – Hanna z Ptasiego Rodu
Chciałam całość wszystkiego co moje przekazać Barrenowi Gedonowi, za to, że zawsze mnie wspierał w tej przerażającej sztuce, jaką jest życie. Szczególnie jestem mu wdzięczna za ostatni rok, gdy to utrzymywał mnie na duchu, a przy życiu, gdy zabrakło mojego rodzeństwa, mojej krwi.
Lecz teraz, gdy finalna aria została odśpiewana, nikt nie spodziewa się owacji na stojąco. Nie na koniec takiego dramatu, w którym giną wszyscy bohaterowie, a nic nie jest radosne.
Mój piastun, a potem najwyższy służący, czyli właśnie Barren Gedon okazał się dużo bardziej złożonym człowiekiem, niż mogłam kiedykolwiek przypuszczać. Okazał się zdrajcą... najnikczemniejszym, jaki może chodzić po tym świecie. To go obdarzyłam pełnym zaufaniem w dzieciństwie, to on mnie wspierał w czarnych czasach, to on mnie zniszczył.
Wszystko już skończone, mój byt jest już nieporozumieniem. Nadszedł właśnie czas, w którym przeznaczenie mnie zechce zabić. Nie chcę czekać, raczej sama sobie odbiorę życie, lecz wcześniej przekażę swoją ostatnią wiadomość i wolę.
Oto wiadomość
Barren chciał mnie otruć, bym wcześniej po przepisaniu mu zamku, musiała go oddać.
A oto wola:
Niech przeklęty będzie on, a także jego kamraci. Niech klątwa, która w niepojęty sposób dotknęła Ptasi Ród, na nim się skupi i go ukarze za wszystko, co w życiu wyrządził.
Niech wszyscy opuszczą zamek, a on stoi pusty na znak żałoby.
Niech powstanie legenda opisująca niesprawiedliwość przeznaczenia.
Niech przyjdzie śmiałek, który odważy się Ptasiemu Rodowi wynagrodzić całe okrucieństwo ze strony losu.
Niech on skompletuje po jednym skarbie rodowym każdego z Krogulców, każdej Czapli.
Niech wrzuci je do fontanny.
A wtedy stanie się zadość, a Ptasi Ród będzie mógł powrócić.
Niechaj tak się stanie!


Schowałem kartkę do dziennika Hevriett, a moją głowę wypełniły pytania i wątpliwości. Mój pracodawca najwidoczniej chce wypełnić testament i skompletować biżuterię rodową całego rodzeństwa. Po co? Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Ale skąd on o tym wie, skoro testamentu ponoć nikt nigdy nie czytał? Może to tylko moja nadinterpretacja... ale w takim razie... dziwne to.
Hannie udało się wykryć spisek i przeklęła swoich niedoszłych. Ciekawe, co się z nimi stało?
Z każdą chwilę robiłem się coraz mocniej przygnębiony... atmosfera tego miejsca stawała się coraz bardziej ponura. Wyszedłem z pokoju i udałem się w kierunku schodów na drugie piętro.
Gdy moim oczom ponownie ukazał się korytarz, usłyszałem lekkie stukanie, dobiegające zza najbliższych drzwi, czyli komnaty Hubena. Podkradłem się i zacząłem nasłuchiwać. Wyraźnie ze środka dobiega pukanie o jakieś drewno! Powoli wyciągnąłem łuk, a także strzałę ognistą. Tak samo jak poprzednio, kopniakiem odtworzyłem drzwi i odskoczyłem do tyłu.
I w tej chwili oberwałem czymś w głowę.
Nim upadłem, ujrzałem jeszcze jak strzała rozrywa się na suficie nade mną. Odrzuciłem łuk i wyciągnąłem miecz, lecz nie mogłem się podnieść. Spojrzałem do pokoju, lecz był pusty. To coś, co mnie zaatakowało już znikło. Może się przestraszyło wybuchu? Trzeba być ostrożniejszym... powoli wstałem, a momentalnie upadłem z powrotem. Czułem się, jakbym dostał w głowę cegłą. To cud, że nie straciłem przytomności, tutaj stracić przytomność... na samą myśl zrobiło mi się zimniej.
Znowu spróbowałem wstać... tym razem poszło trochę lepiej, bo zdążyłem złapać się framugi. Druga rękę wyczułem na czole wielkiego guza... albo raczej krwawiące rozcięcie. Powoli przemyłem się strzałą wodną.
Gdy poczułem się trochę lepiej, to zajrzałem do listy. Z tego piętra nie mam niczego do wzięcia... choć rozejrzeć się warto. Może się trafi coś niezwykłego?
Pokój się zdecydowanie różnił od tych niżej. Tamte pomimo całej swojej surowości były.... kobiece. Pościel wyglądała na niegdyś puszystą, meble dekorowano w kwietne motywy, a w komodach leżały suknie, szczotki do włosów i inne kobiece instrumenty. Natomiast tu... to pokoje wojowników. Żadnych dywanów, żadnych puchowym pościeli. Surowe koce i meble, a na gobelinach dominowały sceny batalistyczne. Z ciekawości zajrzałem do komody: leżała w niej droga, lecz bardzo zniszczona kolczuga. Szkoda jej... ale nigdzie nie sprzedam takiego złomu. Z bólem serca zamknąłem skrzynię i przeszukałem proste, drewniane biurko. Leżało tu troszkę rozpadających się w palcach papierów. Na przykład typowo dziecięcy rysunek przedstawiający różę i podpisany
Dla mojego kochanego braciszka z okazji dziewiątych urodzin: Hedwig.
To jest właśnie ciekawe... rzecz, która mnie fascynowała od zawsze. Jak to możliwe, że takie dzieci się nagle stają dorosłymi: matkami, wojownikami, łapsami, złodziejami...

Kochany Hubenie!
To rzecz oczywista, że tutaj w Przybrzeżu jest fantastycznie, nie muszę tego chyba nawet dodawać.
To niezwykłe... mieszkamy tak blisko, a rodzice mimo to nigdy nas wcześniej tu nie zabrali, a przecież to takie piękne miejsce...
Może to wina miejscowej ludności. Ojciec nie pozwala nam nigdzie się ruszać bez eskorty, i chyba ma rację. Miejscowi patrzą na nas naprawdę wrogo. Raz Hanna się oddaliła od Hevriett i poszła sama na brzeg. Trafiła akurat na jakiegoś pijanego rybaka, który chciał ją... nie mogę pisać o tak paskudnych rzeczach, lecz Hanna jeszcze przez dwa dni się nie odzywała. Na szczęście Hevriett potrafi się z nią dogadać i pocieszyć. Spróbuj sobie wyobrazić, jaka to musi być potworna przygoda dla 11 letniej dziewczynki. Ja jakoś nie mogłam nigdy uspokajać dzieci... nie nadaję się chyba na matkę, bo jestem za surowa i za twarda. Całe szczęście, że jest ten ślub czystości. Gdyby nie to, to pewnie Ojciec by mnie już teraz wydal za jakiegoś barona czy kogoś, a tak mam trochę czasu. Postanowiłam sobie, że nigdy nie zostanę matką, by nie psuć dzieciństwa moim dzieciom. Rozsądne, prawda?
Ojej, ale zeszłam z tematu. Muszę kończyć, bo jedziemy do Miasta na zakupy. Odbywa się tam właśnie targ i mam nadzieję kupić coś na urodziny dla Hevriett... zawsze marzyła (od kiedy nauczyła się pisać) o prowadzeniu dziennika... dobre, prawda?
W takim razie kończę, życzę Ci wszelkiej pomyślności w czasie turnieju. Tak żałuję, że nie mogę na nim być, ale Ojciec twierdzi, że to nie będzie widok dla młodych dam. Co miał na myśli?
Całuję mocno: Hedwig.

Chyba dość się naoglądałem. Zamknąłem szufladę i poszedłem do drugiego pokoju, tym razem Hermana. Postanowiłem się wycwanić i owszem, otworzyć drzwi kopnięciem, ale z boku. Stanąłem przy ścianie i walnąłem z całej siły, a drzwi wyleciały z zawiasów i z łoskotem upały na posadzkę.
Cisza.
Świetnie!
Pokój wyglądał niemal identycznie, z tą różnicą, że tutaj na środku stała złota figurka przedstawiająca pikującego krogulca. Oczywiście ją wziąłem, a potem poszedłem do pokoju Harraghta. Drzwi były uchylone, a gdy je otworzyłem na oścież, to na przeciwległej ścianie ujrzałem przepiękny miecz w pochwie wykonanej ze złotych drutów. Na głowni była głowa drapieżnego ptaka, rękojeść pokryta małymi kolcami uniemożliwiającymi wyślizgnięcie się broni z ręki, a na ostrzu wygrawerowano lecącego krogulca. Nie jestem frajerem i nie mogłem przepuścić czegoś takiego. Odwiązałem od pasa swój zwykły miecz i powiesiłem go na miejsce drogocennego. Teraz mając u boku taki skarb czułem się naprawdę szczęśliwy.
Chyba już zobaczyłem tutaj wszystko. Poszedłem schodami na parter, po drodze zabierając kilka drobnych złotych świeczników z klatki schodowej.
Korytarz kończył się wrotami prowadzącymi do fontanny. Po lewej stronie znajdowało się troje drzwi, lecz zbyły zabite na głucho. Nie chciałem znowu ryzykować strzał ognistych... kto wie jaka to pułapka. Z drugiej strony jedna z tych komnat pewnie należała do rodziców rodzeństwa, a ja muszę tam znaleźć szmaragd. A tam... zobaczmy najpierw krypty.
Wejście do krypt znajdowało się pod schodami... niestety też zostało zamurowane. Chcąc nie chcą, muszę się jednak pobawić strzałami... ulokowałem kilka pod murem, a obok położyłem wszystkie swoje miny. Zróbmy to raz, a dobrze. Cofnąłem się do załomu korytarza, wycelowałem, strzeliłem i uciekłem. Mimo to wybuch rzucił mnie na kolana, a ból w głowie eksplodował z nową mocą, zagłuszając dźwięk kruszących się ścian. Leżałem chwilę jak martwy, aż obolały podniosłem się i zobaczyłem, że w murze udało m się zrobić niewielki otwór, choć podłoga dookoła została całkowicie zniszczona. Co jak co, ale kiedyś to budowali porządne rzeczy.
Z długiego i prostego tunelu śmierdziało zaduchem. Powoli schodziłem na dół, nasłuchując co pięć kroków. Skoro na górze o mało mnie nie zabili, to co dopiero będzie tutaj?
W końcu dotarłem do końca, czyli ciężkich, dębowych drzwi zamkniętych na gigantyczną kłódkę. Na szczęście nie była ona wyzwaniem dla moich wytrychów i po chwili mogłem ją odstawić na podłogę. Uchyliłem drzwi. Za nimi był kolejny długi korytarz, po którego obu stronach stały kamienne sarkofagi. Najróżniejsze: większe, mniejsze, marmurowe, z piaskowca, podniszczone i zachowane w świetnym stanie. Jednak miały jedną cechę wspólną: ptasie motywy. Sokoły, orły, żurawie, gołębie, gęsi, ibisy, sowy, łabędzie i wiele innych, na płaskorzeźbach, figurach, freskach i malunkach. Coś pięknego...
Szedłem coraz dalej. Na niektórych grobach wyryto datę, toteż stwierdziłem, że im głębiej, tym mogiły są świeższe.
Panowała niczym nie zmącona cisza. Niczym. I to mnie właśnie przerażało...
Dotarłem do końca. Dalej był tylko gładki mur, a po lewej i prawej ręce stały po trzy sarkofagi. Na jednym był wyrzeźbiony lecący krogulec, na drugim pikujący, a na trzeciej siedzący. Prawie identycznie jak po drugiej stronie: czapla siedząca na gnieździe, lecąca i stojąca, ze smutno zwieszoną głową. Chyba się domyśliłem, co symbolizują te pozy.
Rozejrzałem się i spróbowałem zsunąć wieko od sarkofagu Hevriett. O dziwo, nie zostało niczym przymocowany. W środku dookoła szkieletu leżało kilka książek, ubrań i błyskotek, a wśród nich naszyjnik złożony ze złotych oczek, z małą złotą płytką z wygrawerowaną czaplą. Końcówką miecza Harraghta podniosłem go i chwyciłem. Był potwornie zimny, lecz poza tym nic dziwnego nie spostrzegłem. Przyszła kolej na Hedwig. Wieko od jej sarkofagu odeszło równie łatwo, a we wnętrzu były bardzo podobne rzeczy. Wyróżniał się piękny, złoty diadem z czaplą, który za pomocą miecza zwinąłem. Potem tak samo zabrałem pierścień Hubena. Nadal nic się nie działo.
To się zaczęło dopiero, gdy zasunąłem z powrotem wieka.
Nagle cały korytarz wypełnił się szeptami i krzykami. Ból znowu eksplodował w mojej głowie z taką siłą, że osunąłem się na podłogę. Gdy podniosłem wzrok, to dookoła mnie stała szóstka młodych ludzi: trzech mężczyzn w zbrojach i trzy kobiety w wytwornych sukniach. Byli jakby lekko przeźroczyści i świecący... Bez trudu rozpoznałem barczystego Harraghta, wysokiego i szczupłego Hermana, długowłosego Hubena, postawną i temperamentną Hedwig, wysoką i smukłą Hevriett i niziutką, pucułowatą Hannę. Rozpoznałem, chociaż nigdy nie widziałem ich wizerunków. Po chwili przez rąbiący ból w czaszce przedarł się niski głos:
-Doczołgał się aż tutaj, tylko po to, by skraść kilka bezwartościowych świecidełek, mimo, że w poprzednich grobowcach są większe skarby.
-Mówiłam – przerwał stanowczy alt – że to nie jest zwykły złodziej. Zwykły nie zasuwa z powrotem wiek.
-Kim on jest? – spytał delikatny sopran
-Kimkolwiek... jest złodziejem. Musi zginąć.
-Może to...
-Nie Hanno. To na pewno nie jest Śmiałek. On by nie kradł pucharu i innych rzeczy.
-Przychodzę na polecenie Śmiałka. – wydyszałem
-Słyszycie? Co o tym myśleć?
-Nie wiem Hub. Może coś jeszcze powie.
-Uh... Śmiałek wynajął mnie, by skompletować biżuterię rodową, którą wrzuci do fontanny, by Ptasi Ród mógł powrócić.
-Skąd on niby mógł to wiedzieć? Przecież testament nie ujrzał światła. Nigdy! Hanna zostawiła go na poduszce i wyszła zamykając pokój. Nikt później go nie otworzył... Dlaczego pomimo takiej misji zdecydowałeś się na kradzież innych przedmiotów?
-Nie mam pojęcia skąd wiedział... skądś. A skąd wy wzięliście ten rytuał?
-Hanna znalazła go w jakiejś kronice rodowej, w tyle biblioteki.
-Bibliotekarz mógł go też przeczytać i rozpowiedzieć.
-Nie zrobiłby tego, bo to on był moim mordercą!
-Ależ Hevriett, przecież on zawsze powtarzał, że nie wierzy w żadne stare rytuały. Może jednak...
-No dobra, faktycznie. Ale dlaczego pomimo swojej misji kradłeś?
-Bo jestem... złodziejem. Na co wam złoto? Tam skąd pochodzę ma o wiele większą wartość niż na tym opuszczonym zamku.
-Niby racja...
-Co się stało z bibliotekarzem? Klątwa go dosięgła?
-A jakże. Także jego syna i jego syna... jego ród nadal dotyka ta sama klątwa, co nas. Ród piastuna już dawno wygasł.
-Tak więc puśćcie mnie, a będziecie mogli powrócić. To chyba się opłaca, w zamian za kilka świecidełek.
-Niby dlaczego mamy tobie wierzyć...
-Bo... –PANIKA PANIKA! Co powiedzieć?! Jak ich przekonać? Nagle spłynęło na mnie nieoczekiwane objawienie: -bo ja... ja jestem Garrett, Złodziej Którego Nikt Nigdy Nie Widział! Przysięgam na swój Honor Złodziejski, że biżuterię rodową zwrócę memu pracodawcy, a on wrzuci je do fontanny. Żyliście w czasach, gdy Honor Złodziejski coś znaczył... ja jestem jednym z ostatnich, którzy go przestrzegają!
-Niech Harraght zadecyduje.
-Nie widzę w tobie kłamstwa, ale to może być bardzo udane krzywoprzysięstwo. Myślę jednak, że możemy zaryzykować.
-Dziękuję wam. Zobaczycie, że wrócę tu niedługo.
-Żegnaj Garrettcie. Obyś dotrzymał swej obietnicy, bo klątwa Ptasiego Rodu może dotknąć i ciebie!
Poszedłem do wyjścia nie oglądając się za siebie. Stamtąd udałem się do głównej bramy. Po drodze minąłem drzewo z wbitym w nie długim sztyletem. Nie zatrzymywałem się.
*
-Witam pana.
-To ja witam, panie Garrett. Wprost nie może pan sobie wyobrazić, jak bardzo drżę z niecierpliwości, co pan dla mnie przyniósł.
-Mamy tak... miecz runiczny... sztylet... biżuterię rodową... dziennik... puchar... to chyba wszystko. Jak sam pan mówił, nie wszystko zostało na swoich miejscach. Reszty nie znalazłem.
-To i tak niezwykle bogate żniwo. A jakieś zwykłe przedmioty?
-Też, proszę spojrzeć tutaj – zerwałem koc z łóżka, by odkryć resztę moich łupów, łącznie z mieczem Harraghta. Niestety, jest dla mnie za długi, toteż muszę go sprzedać. Klientowi oczy niemal wyskoczyły
-To jest niemożliwe! Takie skarby! Kupuję wszystko!
-Jak pan sobie życzy. Echm....
-Oczywiście... niech policzę.... no! W tym worku – wyjął z kieszeni płaszcza pękaty worek monet, wielkości czaszki – jest odpowiednia suma. Reszty nie trzeba.
-Och! – walnąłem się w czoło i udałem wielkie zaskoczenie –zapomniałbym o jednej rzeczy! Tutaj jest testament Hanny. W sumie, to nie wiem, po co panu, skoro i tak go pan zna...
-Co pan insynuuje?
-Skąd pan zna termin „biżuteria rodowa z symbolami ptaków”. I po co ona panu, skoro to są rzeczy niewiele warte, jak np. naszyjnik Hevriett. W jej sarkofagu były znacznie cenniejsze rzeczy. No i skąd pan tyle wie o lokalizacji poszczególnych przedmiotów w zamku, zwłaszcza tych w grobowcach? Ja się domyślam...
-Bardzo mi przykro, ale nic nadal nie rozumiem – na twarzy gości pojawiło się zdziwienie i nutka strachu
-Proszę pana, ja ROZMAWIAŁEM z duchami rodzeństwa. Mówiły wiele o jakiś Śmiałku, który ma je przywrócić. Jednak jednej osobie, chyba Hermanowi wymknęło się ciekawe zdanie. Ze klątwa Ptasiego Rodu NADAL dręczy ród bibliotekarza. Niech pan się przyzna, to bardzo ułatwi sprawę.
-Niby po co?
-Bo inaczej pana zabiję i sam pójdę do tej cholernej fontanny. Biżuteria rodowa musi się tam znaleźć. I ja zrobię wszystko, by tak się stało. Z pewnych osobistych powodów.
-Też pan złożył przysięgę?
-A i owszem. Przy okazji...
-No tak... jestem potomkiem bibliotekarza. Klątwa co dziesięć lat zabija najstarszego członka mego rodu w sposób identyczny jak w legendzie. Rok temu zginął mój ojciec i zostałem sam. Przed śmiercią dał mi mapę, notatki i szarfę ze złotą, wyszytą Czaplą. Dopiero on zaczął rozwiązywać nasz problem, lecz nie zdążył. Ja jednak się zbyt bałem, by pójść do samego zamku i stanąć z nimi twarzą w twarz... dlatego pan był mi potrzebny. Teraz mamy już wszystko... możemy zakończyć tę ponurą tragedię.
-Racja.
*
Spodziewałem się jakiegoś wielkiego efektu magicznego, ale zamek od początku zdawał się być dziwnie katatoniczny. Wrzuciliśmy te przedmioty, a one roztrzaskały się na miliardy drobinek. Owe ziarenka ułożyły się w sylwetki trzech krogulców i trzech czapli.
Nic więcej się nie stało, choć ja jakby poczułem wielką ulgę na sercu.
Przynajmniej coś...
*
-Czego szukasz u mnie, prostego wróżbity? Czego szukasz, Loggandzie Kruku?
-Rady... i odpowiedzi na pytanie...
-Czym będzie przyszłość? Wielu o to pyta, lecz ja przezornie nie odpowiadam. Przyszłość, która dotknie człowieka przed czasem potrafi wyrządzić wiele złego.
-Jestem gotowy na najgorsze.
-Jesteś, jesteś. Bardziej od tamtych, dlatego ci odpowiem. A twoja przeszłość jest odbiciem przeszłości sprzed wielu wieków... dobrym odbiciem złej przeszłości. Twoja żona niedługo spodziewa się syna...
-Niemożliwe! Przecież jest od zawsze jałowa!
-A rok później przyjdzie kolejny syn, po roku takoż samo. Na kolejne letnie przesilenie spodziewaj się córy, o kolejnym następnej, a potem ostatniej.
-Sześcioro? Na Budowniczego...
-Dzieci te będą żyły ze świadomością tamtego odbicia, toteż nie dziw się, że ich wiedza o wielu rzeczach wykroczy poza pospolitość. Będą to dzieci starej klątwy, obecnie jednak przełamanej. Pamiętaj o tym wszystkim, a być może uda ci się wynagrodzić ich cierpienia. A teraz odejdź, gdyż wystarczająco się dowiedziałeś, a ja już nie mam ci nic do powiedzenia.
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

hmmm... przyjemnie się czytało...
(zajefajna mapa!!!!)
nie wiem czemu, ale jak dla mnie odrobinę za sztywno... ale naprawdę tak tylko troszeczkę... czegoś mi brakowało...
poza paroma litrówkami super
masz wyobraźnię brachu :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Wieczór, ptaszki ćwierkają, więc pora na recenzję.
SPIDIvonMARDER pisze:Wyciągnąłem zza pazuchy sztylet i czekałem.
Hmm... hmm...
Pazucha to miejsce pod wierzchnim ubraniem na piersi. Czy tam nosi się sztylet?
SPIDIvonMARDER pisze:Nadal trzymając ostrze w dłoni otworzyłem drzwi.
Jak już wyciągnął ten sztylet, to chyba jasne, że go trzymał w tej chwili. Przecież go nie zjadł.
SPIDIvonMARDER pisze:wyglądający na kupca w kwiecie wieku
Wyrażenie 'w kwiecie wieku' jest związkiem frazeologicznym, który oznacza rozkwit. Okres pełni życia; radości. Dalej mówisz...
SPIDIvonMARDER pisze:Jego głowę zaznaczyła już łysina.
... więc można powiedzieć, że był już stary, lub na drodze do starości. Czy starość jest okresem rozkwitu?
Owszem, można powiedzieć 'w kwiecie wieku' o osobie która się ustatkowała, jest bogata, czerpie radość z życia (zwłaszcza po przeżytej chorobie, czy niszowym stanie psychicznym, np. depresji).
SPIDIvonMARDER pisze:-Proszę wejść, lecz ostrzegam.
-Wiem, wiem... Wiele o panu słyszałem. Za każdy podejrzany ruch czeka mnie sztylet w brzuchu, racja?
-Trochę faktycznie pan o mnie słyszał.
I po co ostrzegać? To psuje klimat. Jak facet się okaże niebezpieczny, to właśnie nóż w bebechy i po krzyku.
Mogłeś to rozwiązać inaczej - ukazać strach kupca, że się trzęsie, jest niepewny; czuje się osaczony.
SPIDIvonMARDER pisze:-Nie inaczej. Gdyby nie to, nie przyszedł bym tutaj. Według mojej opinii, jest pan najwyższym mistrzem złodziei w tej części kraju...
Wiem o co Ci chodzi, ale może to zabrzmieć dość dwuznacznie. Użyłbym tu najlepszym. Przecież była rozmowa o wzroście G. ;)

Dobra. Tutaj. <pokazuje paluchem> Przeczytałem dialog. Opiszę to co rzuca się w oczy, bo tekst jest długi, a wypisywanie poj. błędów byłoby żmudne.
Nadużywasz niektórych wyrazów - przyimków, zaimków. Czasem jakieś drobne powtórzenia, ale na szczęście mało, prawie, że w ogóle. Trochę błędów merytorycznych, logicznych, niektóre umknęły oku (Twojemu) i są totalnie zbędne. Rozwalasz wypowiedź kupca na akapity... Wtf? IMO tak się nie robi. Poza tym - po wymawianej kwestii stawiasz niekiedy myślnik i narralizujesz ów wypowiedź inną osobą.
Dobra tam... ale nie o to mi chodzi. Za te techniczne wpadki udzielam rozgrzeszenia.

Tekst (dialog) przewidywalny. Legenda banalna. Rozmowa jest nudna, nieciekawa. Robisz z G. jakiegoś sympatycznego faceta, wręcz dżentelmena. Nie podoba mi się.
SPIDIvonMARDER pisze:czy czasami siebie
Dobre. ;)

I tutaj zwątpiłem. Błędów jest sporo, więc nie mam po prostu ochoty ich wypisywać. Tekst jest rozległy, a ja jestem leniwy.

Powtórzenia, błędy logiczne, szyk zdania!, zaimki, przyimki, literówki... ogólnie wszystkiego po trochu. Mix. ;)

Całość opisana bajkowo - to nie jest wada. Jednak... nudnie. Moje zainteresowanie wzbudziły dopiero listy i notki znalezione przez G. w zamku.
Opowiadanie przewidywalne. Trochę naciągane. Napisanie "nie do końca" - mogłoby być rozleglej, ciekawiej, mistycznej. Początek banalny; najmniej mi się podobał. Zakończenie najlepsze, chociaż nie dobre. Dostateczne.

Mapa przyzwoicie wykonana. Plus za to.

Ogólnie czasu jako tako nie straciłem.

Ocena
-3/6; na zachętę. ;)

Pozdrawiam. :bj:
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Linijek na oko 100, 90 o błędach technicznych, reszta o merytoryczności i "pozdrawiam".
Błedy są, bo to stary tekst. Sztylet za pazuchą można nosić, widziałem takie rozwiązania.\
Tak samo "w kwiecie wieku". Czlowiek może osiwiewc będąc nastolatkiem, na przykład na wskutek przeżyć. Są takie przypadki np. w mojej rodzinie. Ponadto mam kumpla, który ma 24 lata i zaczyna łysieć. Czyli będąc w kwiecie wieku, czyli po 30, może byc już lekko łysy jak w opowiadaniu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Caer »

SPIDIvonMARDER pisze:Ktoś zapukał do drzwi. Wyciągnąłem zza pazuchy sztylet i czekałem. Po ponownym stukaniu rozległ się niski, lekko przepity głos:
-Panie, jestem klientem, mam pewną bardzo ciekawą robotę. (...)
"To tylko kwestia lat, zanim straż miejska dowie się, gdzie mieszkam." (Deadly Simplicities).
To nie jest chyba nie świadczy dobrze o naszym złodzieju, jeśli praktycznie każdy wie, gdzie mieszka? ;)
Black_Fox pisze:Dobra. Tutaj. <pokazuje paluchem> (...) Rozwalasz wypowiedź kupca na akapity... Wtf? IMO tak się nie robi.
Robi się. Jeśli jest dłuższy tekst, np. relacja. Tyle że wtedy każdy akapit rozpoczyna się myślnikiem. Co nie zmienia faktu, że jest to czasami niejasne i ciężkie do czytania.
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Caer pisze:Robi się. Jeśli jest dłuższy tekst, np. relacja. Tyle że wtedy każdy akapit rozpoczyna się myślnikiem. Co nie zmienia faktu, że jest to czasami niejasne i ciężkie do czytania.
Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Albo nie pamiętam...
Jednakże dobrze wiedzieć, że nie jest to błędne i można tak zrobić. :ok
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

SPIDIvonMARDER pisze:Za nimi stał niski jegomość, lekko otyły, wyglądający na kupca w kwiecie wieku. Jego głowę zaznaczyła już łysina.
Gruby, łysy, z przepitym głosem (pijący kupiec, hm...) - czy tak wygląda osoba w kwiecie wieku? Również mam wątpliwości...
SPIDIvonMARDER pisze:Wnętrze wyglądało... jak stajnia. Boksy dla koni, po kątach walają się zeschnięte liście, na ścianach wiszą przegniłe uprzęże. Nie wygląda na obiecujący teren... ale profilaktycznie trzeba to sprawdzić. Nie wiedzieć czemu bałem się jednak to uczynić. Okolica wygląda na spokojną, słychać tylko szum wiatru... jednak zbyt wiele w życiu widziałem, by czuć się bezpiecznie.
Czasy...
SPIDIvonMARDER pisze:Drzwi były uchylone, a gdy je otworzyłem na oścież, to na przeciwległej ścianie ujrzałem przepiękny miecz w pochwie wykonanej ze złotych drutów. Na głowni była głowa drapieżnego ptaka, rękojeść pokryta małymi kolcami uniemożliwiającymi wyślizgnięcie się broni z ręki, a na ostrzu wygrawerowano lecącego krogulca.
Jak Garrett dojrzał takie szczegóły z drugiego końca komnaty? Czegoś tu brak...
Reszta j.w...
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Garrett ma lunetę w oku.
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

tak. bardzo użyteczny zoom :P
a poza tym nie było komputerów, ani telewizorów, ludzie mieli lepszy wzrok :-D
Obrazek
Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

SPIDIvonMARDER pisze:Garrett ma lunetę w oku.
Wiem... ale nie wiedziałam, ze ma w tym oku rentgena. :))
SPIDIvonMARDER pisze:miecz w pochwie wykonanej ze złotych drutów.... a na ostrzu wygrawerowano lecącego krogulca.
:P
Ostatnio zmieniony 17 lutego 2009, 20:36 przez krystyn-a, łącznie zmieniany 1 raz.
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

krystyn-a pisze:Oko z rentgenem? :))
Podczerwień, noktowizja + czternastokrotny zoom optyczny. :-)
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
krystyn-a
Arcykapłan
Posty: 1331
Rejestracja: 11 listopada 2006, 08:41
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: krystyn-a »

Mechaniczne oko - sztuczne oko Garretta, posiadające możliwość przybliżania obrazu. Powiększony obraz widoczny jest w odcieniach szarości.

Czy przy zbliżeniu można dostrzec przez pochwę to, co jest wygrawerowane na ostrzu?
Bardzo wątpliwe... :jez
Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

W pierwszych Thiefach zbliżenie odbywało się bez straty jakości obrazu i kolorów.
Obrazek
Awatar użytkownika
Artass
Egzekutor
Posty: 1539
Rejestracja: 07 października 2006, 11:45
Lokalizacja: Kraków

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Artass »

Black_Fox pisze:Ocena
-3/6; na zachętę.
A mnie się podobało. Chociaż początek naprawdę banalny to daję 4/6

[ Dodano: Pią 20 Lut, 2009 12:14 ]
Pod koniec miesiąca sam napiszę jakieś luźne opowiadanko. 8-)
Ostatnio zmieniony 20 lutego 2009, 14:58 przez Artass, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Rick
Miastolud
Posty: 41
Rejestracja: 10 marca 2009, 16:46

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Rick »

Poczatek na 4.Ale dalej są cuda :P .Opowiadanie tworzy sie w zgrabną całość,świtny opis otaczającego świata a nie coś w stylu"poszedł tam wziął to i wrócił",świat idealnie opisany ;) .Masz do tego smykałkę :-D .Pisz dalej ;) bo naprawdę umiesz.Tylko ten początek :| .Ale całość 6\6 :P :-D ;) 8-) :ok
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Nie wiem jak was, ale mnie zastanowiło:
dlaczego Garrett nigdy niczemu się nie dziwi? Przecież ma do czynienia z tyloma dziwnymi rzeczami, a on nigdy nawet nie mrukął: What a hell? Ba, nie dość, że przyjmuje wszystko na spokojnie, to jeszcze często od razu wie, jak należy z tym postępować.

Nieby jest kilka wytłumaczeń... ale według mnie one nie wystarczają.

Może to choć trochę:


To opowiadanie nie ma was zaskoczyć zwrotami akcji, niebanalnymi zagadkami czy wspaniale nakreślonymi charakterami. Nawet nie jestem pewien, czy ono nadaje się do oceny. To moja wizja... która chciałbym, by pobudział nas do dyskusji nad powyższym problemem... ale także <odkryj spoiler jak skończysz opowiadanie>
► Pokaż Spoiler

SEE AND FORGET!
UJRZYJ I ZAPOMNIJ

Świadomość czegoś
Jest bardzo groźną bronią.
Ten, kto umie nią władać,
temu niestraszny Los i Przeznaczenie
Strażnik Andrus, Badacz Oka


To niezwykłe, ale właśnie dziś podszedł do mnie sam Mistrz Alarus (jeden z najstarszych Strażników, ponoć pochodzący od tych słynnych Alarusów) i rzekł, że zabierze mnie w podróż! Mnie! Młodego akolitę, który jeszcze nie do końca umie czytać Hieroglify! Nigdy bym się nie spodziewał takiego zaszczytu...
Zdziwiło mnie jednak, gdy Mistrz zabronił mi się pakować, a jedynie polecił czekać na niego pod małą biblioteką, jakbyśmy mieli się udać najdalej gdzieś za miasto.
Czekałem i czekałem, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Do łachera! Ileż ten stary grzyb karze mi tu umierać z nerwów? O co mu w ogóle chodzi?
W końcu! Już chciałem sobie iść samemu gdzieś na piwo, gdy w ostatniej chwili ujrzałem starego Strażnika. Bez słowa otworzył drzwi jakiejś bocznej komnatki i gestem zaprosił mnie do środka. Pomieszczenie było całkowicie zaciemnione, toteż nie potrafiłem ocenić jego rozmiarów ani wyposażenia. Alarusowi jakby to zupełnie nie przeszkadzało, jedynie usiadł na podłodze, wyciągając z kieszeni świecę. Coś szepnął, a knot rozbłysnął słabym światłem, ledwo sięgającym jego twarzy.
-Usiądź, na stojąco może ci się coś przytrafić niemiłego – polecił ciepłym szeptem.
-Mistrzu...
-O nic nie pytaj, wszystkiego się dowiesz. Otóż Garrettcie, dziś są twoje piętnaste urodziny. To wiek, w którym chłopiec staje się młodzieńcem i zaczyna mieć coraz większy wpływ na własne życie...
-A nie przepowiednie?
-Prosiłem, byś nie przerywał! Wiesz kto wierzy w przepowiednie?
-Hmmmm Strażnicy? – palnąłem
-A jacy?
-Nie mam zielonego pojęcia.
-A widzisz! Nie wiesz, to się nie mądrz. Wierzą młodzi i starszy. Młodzi, bo ich bardzo łatwo się przekonuje i nimi manipuluje. Każdy lepszy demagog jest w stanie porwać młodzież gorącą przemową. Dorośli Strażnicy nie wierzą w przepowiednie, bo wydaje im się, że są na to za mądrzy. Jedynie ci najstarsi są w stanie z przepowiedni wyciągnąć co ważne i znają własny umysł. Dlatego ja wierzę w przepowiednie o tobie.
-O mnie? – spytałem się zdumiony, lecz mistrz zdawał się tego nie zauważyć:
-Inni nie chcą... lub nie umieją dojrzeć w nich ostrzeżenia, dlatego muszę działać sam... – starzec jakby przygasł i pogładził się po swojej łysej głowie, na której nie ostały się nawet najmniejsze siwe włoski.
-Panie! Powiedz o co chodzi! – poprosiłem błagalnym tonem, umierając z ciekawości. Jednak Alarus i to zignorował. Westchnął tylko:
-Czas na nas – wyjął z kieszeni maleńką sakiewkę, zawiązaną jedwabnym sznureczkiem, rozsupłał i wysypał na swą pomarszczoną dłoń odrobinę rubinowego pyłu:
-Wciągnij to głęboko do płuc, a zabiorę ciebie w daleką podróż.
-Dokąd mistrzu?
-Nie wiem, to ty wybierasz kierunek.
Patrzyłem na proszek zafascynowany. To musi być jakiś diabelnie drogi crack, zapewne o nie byle jakich właściwościach, skoro używają go nawet Strażnicy. Słyszałem już kiedyś o takich „podróżach”... to ponoć najpiękniejsze, co może przeżyć człowiek. Namiętniejsze od dziesięciu kochanek, bogatsze od królewskiego skarbca, smaczniejsze od wszystkich potraw, uderzające do głowy bardziej od czystej wódki.
Już chciałem nachylić się nad proszkiem, gdy nagle napadło mnie pytanie i samo wydostało się ustami:
-A jak wrócę?
-Ja ciebie sprowadzę. To jedyny sposób, by odnaleźć drogę w tej podróży. Pierwsi Strażnicy próbujący tego sposobu dostrzeganie drugiej rzeczywistości... robili to sami i już nigdy ich więcej nie widziano. Pozostawały tylko puste ciała, których skóra pokrywała się czerwonawym nalotem, przypominającym barwą ten proszek. A teraz nie przedłużajmy już tego...
Posłusznie nachyliłem się, zatkałem jedną dziurkę w nosie i wziąłem głęboki wdech.
*
Co to za miejsce? Jakieś wąskie zaułki, domy przypominające slumsy, na tle czerwonego, wieczornego nieba wysokie dźwigi.

Aha, Doki.

Śnieg, wszędzie śnieg. Śnieg na dachach, śnieg na ulicach, śnieg oblepiający wszystko.
I mróz. Tak cholernie zimno to jeszcze nigdy nie było.
Szczelniej opatuliłem się płaszczem i ruszyłem przed siebie, obojętne w jakim celu. Usłyszałem zachrypnięty głos jakiegoś pijaka:
-Ghhhh.... ej chłopczyku! Rrrr chcesz zobaczyć kotki w piwnicy?
Bez odwracania głowy wyjąłem miecz z pochwy
-Ej, gghhhrrrr szefie ja tylko żartowałem! A może lubi pan... męskie towarzystwo ergh...
Zignorowałem go i podszedłem do dwóch strażników miejskich, grzejących się przy ognisku. Patrzyli na mnie z wyraźną pogardą, ale ustąpili miejsca.
Mijały minuty milczenia. Strażnicy, gruby i chudy, zdawali się być mną w jakiś sposób zafascynowani. Niby wyglądałem jak każdy... ale coś im chyba nie pasowało.
-Ej, młody – niespodziewanie wystękał gruby – jak myślisz, kto kropnął Jacka Outroma?
-Nie wiem – odparłem. Kim do diabła jest ten jakiś Jack Outrom?
-Nie udawaj, szczeniaku – zmarszczył się chudy – jakem były złodziej mówię ci, że to właśnie tacy chłopcy na posyłki jak ty i inne grzdyle mają największy dostęp do wszelkich brudów. Gadaj więc...
-Nie mam pojęcia, kim jest ten cały Jack coś tam.
-Kent, on chyba faktycznie jest zielony. Przypłynąłeś tu z jakimś kupcem z innego miasta, hę? I włóczysz się teraz z nudów po porcie?
-Możliwe.
-Sprawa jest o tyle interesująca że kropnięcie go było dla wszystkich nieopłacalne. Koleś nie bogatszy od małego patrycjusza, ale jego wpływy sięgały... hohoho! Ponoć dworu królewskiego!
-Przesadzasz – przerwał mu grubas – ale faktem jest, że zwano go „panem wtyczką”, bo wszędzie potrafił się wcisnąć i dopasować. Szukałeś kontaktu? Płaciłeś mu i go miałeś. Zabijanie go to totalny bezsens, to tak jakby sobie samemu zatopić flotę handlową.
-I co? Kropnęli go? – spytałem bezsensu
-Głuchy jesteś? A o czym mu cały czas gadamy?! Sztylet w serce i nie ma gościa.
-Może go kobieta zabiła? Zemsta czy coś... – ku mojemu zdumieniu, oba psy spojrzały na siebie, jakby znaleźli mieszek złota
-Ty... to ma sens! Moja stara w tym całym swoim pieprzonym piśmie „Szlachcianka” czy jakoś tak... no wiesz, co baby kupują i się podniecają bez sensu... to tam ponoć było, że Jack kręcił z jakąś van Tarrengordt... tamta to ponoć kawał dumnej baby. Pewnie zrobił jej dzieciaka, a ona sztylecik ciach... i do piachu!
-Ty to masz łeb! Na co czekamy? Trza to powiedzieć staremu, może da nam premię! Dzięki młody, masz tu Fineta za pomysła – instynktownie złapałem monetę w locie, a obaj strażnicy pobiegli przed siebie.
Stałem cały czas, nie bardzo rozumiejąc co się stało. Że też nikt nie wpadł na tak proste rozwiązanie? I dałem się tak wyłuskać za Fineta?
Kim jest do cholery ta cała Straż Miejska, skoro nie potrafią skojarzyć kilku faktów... dotychczas myślałem, że oni są właśnie bystrzy i groźni!
Chyba mogę być spokojny. Moja przyszła profesja zapowiada się o wiele mniej ryzykownie, niż przypuszczałem.
*
Cholera... kaptur zsunął mi się na oczy. Te Hammerytowe ciuszki są potwornie niewygodne.
Główna nawa jakieś katedry, dookoła ołtarza stoją Młotodzierżcy i wpatrują się w wysoką kobietę, ubraną w suknię o takiej samej brawie jak ich stroje.
Panowała atmosfera skupienia i powagi. Nikt nie śmiał nawet się gwałtowniej poruszyć, by nie zakłócić jakiegoś nie znanego mi misterium.
Cisza... braciszkowie nadal milczą, niczym postacie z witraży.
Modlitwa to chyba najdoskonalsza rozmowa bez słów i gestów.

Nagle opat podnosi do góry obie dłonie... wszyscy otrząsają się medytacji i czekają, co będzie dalej.
Nawet posępne posągi zdają się niecierpliwić.

-Zaczynaj – rozkazał
Kobieta skrzyżowała obie dłonie na piersiach i zaczęła śpiewać krystalicznym sopranem.
Śpiewać?
Czy to nie za małe słowo dla tego, co wtedy usłyszałem?
To było wprost nie do opisania... po raz pierwszy w życiu... te psalmy chwalące Budowniczego... o mało w niego nie uwierzyłem i zapragnąłem stać się jego sługą.
Słowa to za mało, by to określić.

Śpiew... wypełniający serce najzacniejszym winem, upajający wszystkie zmysły.

Trwaliśmy tak wszyscy zaczarowani... niektórzy otworzyli szeroko usta, lecz nikt na to nie zwracał uwagi.

A gdy skończyła... miałem wrażenie, że cały świat zamilkł.
Że się skończył.
Mijały kolejne minuty, a nikt nie ośmielił się poruszyć.
-Ojcze... i jaka jest twa ocena – nieśmiało wydusił z siebie jeden ze starszych braci
-To było... nie! – przez twarz starca przeleciała błyskawica nienawiści – nie zgadzam się! Kobieta nigdy nie będzie służącą Budowniczego!
-Ależ... – brat wydawał się być całkowicie zaskoczony – ależ... ojcze... sami wszyscy słyszeliśmy... to był głos Budowniczego! Głos, którego potrzebujemy do życia! Nie możemy odrzucać takiej łaski!
-NIE! NIGDY! – zagrzmiał – kobieta jest stworzeniem zepsutym i kierowanym wyłącznie pokusą i pożądaniem! Dla tak niskiej, niedoskonałej i brudnej istoty nie ma miejsca w naszych szeregach! Kobiety w ogóle nie posiadają duszy!
Śpiewaczka wybuchła płaczem i wybiegła z katedry. Wyglądała tak delikatnie i pięknie zarazem... chciałem za nią pobiec i uratować, gdy świadomość zwrócił mi pogardliwy głos kapłana:
-Sami widzicie, co to za Młotodzierżca, co nie potrafi znieść porażki.
-A co to za Młotodzierżca, który gardzi darami Budowniczego – wycedził przez zęby jakiś inny brat
-Chcesz iść do karnego garnizonu w Cragscleft?!
-Wybacz mi ojcze mój niepokorny język – Młotowiec skłonił się nisko składając ręce.
-Wynoście się wszyscy! Nie pozwolę na podważanie moich decyzji!!! Zrozumiano?!
Wszyscy rozeszli się bez słowa.
-A ty?! – wskazał na mnie palcem – zabieraj się stąd! JUŻ!
-Nie – odparłem zimno – w ogóle was nie rozumiem, Młotodzierżcy. Odrzucacie takie bezkompromisowe piękno zdradzając swego Budowniczego i równocześnie zasłaniacie się pobożnością. Jesteście bezgranicznie oddani panu, którego nie słuchacie.
Nie czekając na reakcję wybiegłem z katedry.
*
-23, wyrównuję
-30, przebijam!
-Kurrrrwa! Pas!
-30, no chłopaki, sprawdzam...
-...kto ma większy sprzęt.
Fala śmiechu przetoczyła się przez moja klitkę, którą z dużą dozą optymizmu można nazwać „brudna celą”. Siennik, dookoła którego właśnie siedzieliśmy, oraz skrzynia to cały mój majątek. Sufit ostatnimi czasy coraz bardziej się przybliża, jeśli jeszcze choć trochę urosnę, będę zmuszony do znalezienia sobie nowej mety.
-Ty Basso spasowałeś – wróciłem do tematu – Cutty masz parę, leszczu, Maren małego strita... banda cieniasów!
-A ty mądralo niby co tam masz? – spytał z niedowierzaniem Cutty
-Kareta.
-CO?! Drugi raz pod rząd?! Nie wierzę...
-Ktoś tu nie umie przegrywać.
-To podciągnij rękawy, cwaniaku... – Cutty błyskawicznym ruchem złapał mnie za rękę i wyszarpnął z rękawa króla pik.
-O żesz kurwa!
-Ty cały czas oszukiwałeś!
-Taaak?! A to co jest? – w identyczny sposób znalazłem u Cuttiego kilka kart – cztery damy, cały burdel!
-No... to co?
-Ale wy jesteście pojebani – stwierdził sucho Maren – zamiast zajmować się pierdołami lepiej oporządźmy ten statek, co wpłynął do Dziennego Portu. Kto idzie?
-Ja i Basso na pewno. A ty Garciu?
-No nie wiem... mogę pójść dla sportu, by nie wyjść z wprawy. A co to za łajba?
-A ja wiem? Jakiś pomniejszy kupiec... skrójmy go, to dowiemy się czym handluje.
-To co? Jeszcze partyjkę? – Basso przetasował karty i rozdał. Wszyscy wlepili w nie oczy, nagle Maren krzyknął:
-Co jest kurr... – rzucił swoje na stół, ukazując pięć asów - czyja to talia pytam się?
-Garcia – z niewinną miną wsypał mnie Cutty – dopiero teraz zauważyłeś jej cudowne właściwości?
-Bystrzak z ciebie – zaśmiał się Basso
-Pierdolę! – Maren wstał i tupnął – chodźmy już lepiej na ten przeklęty statek, bo zaraz coś mnie rozniesie.
Cały czas śmiejąc się i nabijając z Marena powstaliśmy i wyszliśmy na miasto.
*
Bębny... ich łomot rozsadza mi czaszkę i porywa świadomość. Prąd rytmu.
Ostatkami silnej woli udaje mi się wrócić na ziemię i rozejrzeć wokoło.
Polana w lesie, oświetlona dziwnymi, fosforyzującymi grzybkami. Dookoła kamiennego stołu stoją Poganie, trzymając się za ręce i śpiewając jakąś niezrozumiałą dla mnie pieśń.
Nagle wszyscy zamilkli, a z szeregu wystąpiła szamanka, ubrana w zieloną suknię do ziemi, bosa, z rozpuszczonymi, długimi rudymi włosami. Wpierw wzniosła ręce do góry, a potem rozłożyła je na całą szerokość, zamknęła oczy i zaśpiewała:

Ohón óró fheiliró agus óchón oícheán óchán óchán oícheán fheiliró, fheiliró

Fuair rí na hAltana, Bás I ndairíre, Gan olc ar a tsaol seo.
Tháinig fear as a deisceart, Bhí Éamonn a shuí linn, Olc fada na crualach.
Chreid an slua, Breis agus ísleacht, ‘Way to Win’
Bhí dearmad air choíche, Radharc na héin, Seo finnscéal.

Ohón óró fheiliró agus óchón oícheán óchán óchán oícheán fheiliró, fheiliró.

Déag an rí, Gan olc ar a’ tsaol seo, Bhí n’teideal ag Éamonn.
Ohón fheiliró óchón.
Throid na hAltnaí, Daoine is Tiarnaí, Eatarthú féin.
Ohón fheiliró óchón.

Cuireadh go sciobail,
A adhaigh sa s’cogaidh,
Coireadh gan adhmad, Coireadh gan dóigh.
Crochadh tríocha, Tríocha gan uaisleacht,
Agus buachaillín a bhí óg, Croí Cróga, Finnscéal Beo.
Ohón fheiliró óchón.

D’fháiscigh an mhaorgacht, Ó bliain na hAltana,
Sé mbliain a bhí cróga, cróga gan dóigh.
Shuí ar a lá seo, comh cnéasta le coighleách,
Scairt sí a shaoirse, Fadó bhí Cróga, Croí cróga.


Wszyscy złożyli pokłon, nie wiadomo komu. Choć stałem w cieniu drzew i nikt nie miał prawa mnie zobaczyć, bezwolnie również wykonałem odpowiedni gest. Szamanka krzyknęła:
-Teraz!
Na prowizorycznych noszach zbudowanych z gałęzi i wielkich liści wniesiono jakiegoś mieszczanina, a po chwili ułożono go na stole. Szamanka rzekła:
-Zwyczaj użyźniawszy matkę glebę krwią głupoludów, dziś ją użyźniwszy także ich krzykiem! – wyjęła z kieszeni miniaturowy sierp i wbiła go człowiekowi w nogę. Ten zagryzł zęby i nawet nie pisnął, lecz rana rozbłysła zielonym światłem i zaczęły z niej wyrastać pnącze.
To nie był krzyk, wrzask ani nawet skowyty.
To był śmiertelny wizg. Człowiek miotał się na ołtarzu, lecz jakaś niewidzialna siła nie pozwalała mu się z niego zsunąć ani powstać. Jego ciało coraz bardziej pokrywały łodygi i gałęzie, niektóre weszły do ust i uszu, z których trysnęła krew.
Nie mogłem już dłużej znieść tego widoku, schowałem twarz w dłoniach.
*
-Karras mówi: ten, kto kuje swe żelazo, ten kuje swój los. Ten, który każe swe żelazo kuć innym, zdaje swój los w ich ręce!
-Dzięki ci Mistrzu Karrasie, za twą mądrość, którą nas obdarzasz!
Mechaniści skłonili się nisko i wrócili do swych prac przy dziwacznych, olbrzymich maszynach o nieznanym mi przeznaczeniu. Zważyłem w dłoniach tę ich specyficzną maczugę o czterech grzebieniach i podszedłem do kapłana w złotej masce, który czytał kazanie. Jednak nim zdążyłem choć otworzyć usta, duchowny mnie wstrzymał:
-Czas rozmów już był, Przyjacielu. Teraz jest czas pracy. Wszystko musi mieć swoją porę i kolejność.
Zrezygnowany wróciłem do urządzenia przypominającego skrzyżowanie dzwonu z widłami i zagaiłem do najbliższego Mechanisty, kręcącego różnymi śrubkami:
-Do czego to służy?
-Służy do ustawiania parametrów szlifierki wykańczającej wewnętrzne krawędzie hamulców wylotowych.
-A....ha. To nie przeszkadzam!
Odszedłem w jakiś kąt i objąłem wzrokiem całą salę. To muszą być jacyś szczęśliwi ludzie, skoro tak gorliwie pracują przy tak skomplikowanych urządzeniach, tworząc tą niezwykła technologię. Pracują bez słowa, bez odpoczynku... lecz nie są niewolnikami, nigdzie nie ma straży, krat ani pułapek. To ciekawe, że ludzie sami z siebie chcą się poświęcać. Nagle jeden starszy stopniem Mechanista raźnym, niskim głosem rozpoczął śpiewać, a chór mu odpowiadał.
Cała pieśń trwała z dobre kilka minut, nim skończyły się zwrotki i gdy w końcu padło ostatnie „For Karras Plan!”, wyszedłem z sali i znalazłem się w długim korytarzu, którego koniec znikał za zakrętem.
Ujrzałem przerażająca scenę: jeden z braci okładał drugiego ciężkim kluczem do śrub, cedząc przez zęby:
-Jak... śmiesz... wątpić... w plan Karrasa?!
Ofiara kajała się na ziemi w kałuży własnej krwi:
-Wybacz... już nigdy...
-Ja ci nie mam nic do wybaczania, to Karrasa zraniłeś! WSTAWAJ! Niech starszy kapłan o tobie zadecyduje! – brutalnym ruchem poderwał nieszczęśnika na nogi i pociągnął korytarzem. Zdziwiło mnie, że ranny w ogóle się nie opierał, wręcz starał się iść prędzej od kata, jakby chcąc się samemu oddać w ręce kapłana.
Spojrzałem na swą maczugę. Na trzonku znajdowały się słowa ułożone z wypukłych liter:
KARRAS PRACA MASZYNA
*
Dźwięk kapiącej wody i nic więcej.
Cisza.
Oświetliłem pochodnią niewielki sarkofag, na którym widniała niezwykle realistyczna płaskorzeźba przedstawiająca śpiącą kobietę w bogatej sukni i z rozrzuconymi dookoła włosami. Ich ilość i szczegółowość dosłownie odbierała dech w piersiach... to prawdziwe arcydzieło.
Ale dla złodzieja jeśli czegoś nie da się ukraść, to od razu traci całą wartość.
Wsunąłem łom w wąska szczelinę między wiekiem a spodem i mocno nacisnąłem.
Drgnęło!
Uwiesiłem się całym ciężarem i odsunąłem wieko na kilka centymetrów. Uff, ciężka ta ślicznotka.
Zrobiłem ostatni wysiłek i odsunąłem wieko tak, by odkryć połowę sarkofagu.
Z sukni nic już nie zostało, ale drobny szkielet wprost tonął w kosztownościach. Na palce dłoni i stóp wsunięto z tuzin pierścieni, szyję całkowicie zasłaniały naszyjniki i medaliony, nadgarstki i kostki zdobiły bransolety i a czaszkę opasał złoty diadem z rubinem na czole.
Sięgnąłem po najbliższy pierścionek, lecz cofnąłem rękę jak oparzony.
Szkielet drgnął i nagle sięgnął rękoma w stronę mojej szyi. Odskoczyłem do tyłu, a on szybko podniósł się, wyszedł z sarkofagu i zaczął się zbliżać.
Byłem zbyt zszokowany, by się poruszyć.
Dopiero, gdy zacisnęła swoje kościane palce na mej szyi, chwyciłem ją za bark i rzuciłem na ziemię. Szkielet był bardzo lekki i roztrzaskał się na posadzce.
Serce biło mi jak u szaleńca. Ciężko usiadłem na kamieniu i odczekałem aż się uspokoję.
Wtedy będę mógł wyzbierać skarby.
*
Poprawiłem mankiet i nieśmiało zapukałem. Słysząc ciche zaproszenie powoli otworzyłem drzwi i stanąłem na progu.
-Proszę wejść, Lordzie Garrettcie! Zapraszam.
Komnatę i wielkie łoże z baldachimem udekorowano szkarłatem i ciemnym złotem. Wśród tych wszystkich falban, pufów i puchowych pościeli niejako wyróżniała się kanciasta bryła czarnego klawesynu.
Przy którym siedziała ona, Lady Katherine. W szmaragdowej długiej sukni i błyszczących od kamieni pantofelkach. Nie miała w zwyczaju nosić żadnych nakryć głowy, nawet diademów, zresztą nie miała po co. Jej kruczoczarne loki były wystarczająco imponujące.
Wskazał mi dłonią fotel tuż obok niej, a sama zasiadła przy instrumencie. Nim zdążyłem otworzyć usta, ubiegła me pytanie:
-Cieszę się, że pan przyszedł – ach... jej piękny alt. To kolejna rzecz, jakiej zazdrościły jej wszystkie szlachcianki – ponieważ dzisiaj miałam natchnienie i stworzyłam coś, co bardzo bym chciała, by pan usłyszał. Czy mogę?
-Ależ oczywiście, lady. Proszę zaczynać!
Katherine odwróciła się w stronę klawiszy, zamknęła na chwilę oczy i zaczęła grać szybką melodię, przypominającą bieg jakiegoś uciekiniera... sam nie wiem skąd napadło mnie takie skojarzenie.
Zaczęła śpiewać, a ja mogłem utonąć w jej głosie:

Running along the streets
dark clouds, dark people up there
Keep running, little thief!
the red men are gonna catch you, quick
you are, quick you think in that backyard
barrels and wheels and shadow
seems like safety


Not many illusions left
no man, no woman, just the dark people
save for your skills at theft
seems like, you cooperate though they subordinate
you to them, to the town
Don't believe there's no thought of revenge at dawn


Run, thief, run!
You say, you're nigh uncatchable, show them!
and don't yet worry 'bout what's written
Run as long's you're young
You'll hit doom soon enough
You'll hit a man soon enough
enjoy your life without their eyes


Restless mind
don't turn into a bug, they would squash you
Remain the artist, go your
own way, but reckon with the others

The sun is setting now (bright orange)
sharp darkness cutting out the skyline
D'you see it walking down?
Grey empty valley -- but there
there's a tunnel at the end of the light


Restless mind
don't turn into a bug, they would squash you
Remain the artist, go your
own way, but reckon with the others


Interlude: Is it just greed that makes you approach to...


Run, thief, run!
You can be a diligent student, show him!
and let him show you what is written
Run as long's you're young
You met your fate at last
Seems like there's now a break to last
Regain your restless mind for sometime

Run thief! Run thief! Run!

Końcówkę wykrzyczała, aż niemalże poczułem, jak mi się łzy zbierają w kącikach oczu. Wstałem i skłoniłem się nisko:
-Lady, to była dla mnie prawdziwa uczta. Wspaniale zagrane i zaśpiewane, a treść utworu jest wprost urzekająca! Niestety, nie jestem pewien, czy całkiem rozumiem treść...
-Dziękuję za słowa uznania, to zaszczyt słyszeć je od pana - pochyliła głowę w półukłonie- a co do treści, to mogę je panu przetłumaczyć:

Biegniesz wzdłuż ulicy
Ponure chmury, ponurzy ludzie pod nimi
Biegnij! Mały złodzieju!
czerwony człek może cię chwycić, jesteś
szybki, myślisz szybko, że na tym podwórzu
beczek, kół i cieni
będziesz bezpieczny

Niewiele iluzji zostało
Żaden mąż, żadna niewiasta, tylko mroczni ludzie
Szkolą twój złodziejki fach
wykorzystujesz ich nierozwagę
u nich, w mieście
nie wierz, że nie zechcą się zemścić

Biegnij, Złodzieju, biegnij!
Mówisz, żeś nieuchwytny, ukaż to!
I nie przejmuj się tym, „co spisano”
Biegnij, pókiś młody!
Uderzyłeś w los dość razy
Uderzyłeś w człeka dość razy
Rozkoszuj się życiem bez ich oczu

Bez spoczynku dla myśli
Nie zmień się w robaka, co mogą go zgnieść
Zostaw artystę, idź swą
Własną drogą, ale bacz na innych

Słońce zachodzi (pomarańczem)
Ostrze ciemności przecina horyzont
Czy widzisz tę wędrówkę w dół?
szara pusta dolina, lecz tam
jest tunel ze światłem na końcu

Bez spoczynku dla myśli
Nie zmień się w robaka, co mogą go zgnieść
Zostaw artystę, idź swą
Własną drogą, ale bacz na innych

Interludium: Oto chciwość ciebie przybliża…

Biegnij, złodzieju, biegnij!

Możesz być skrzętnym uczniem, pokaż im!
i pozwól im ukazać, co napisano
Biegnij pókiś młody
W końcu spotkałeś swój los
Oto odpoczynek, nareszcie
Odzyskaj swój spokój myśli, na jakiś czas

Biegnij Złodzieju! Biegnij Złodzieju! Biegnij!


-Wspaniałe! O kim jest ta pieśń? – lady zagadkowo się uśmiechnęła, lecz nic nie powiedziała. Powstała i przesiadła się na łóżko. Pierzyna ugięła się pod jej ciężarem, a Katherine przeciągnęła się zmysłowo.
Krew zaczęła mi szybciej krążyć.
-Lordzie, czy chciałbyś usiąść tu obok mnie? Tak będzie się wygodniej rozmawiało.
Ta propozycja była bardzo jednoznaczna, ale nie potrafiłbym odmówić. Gdy już sam przekonałem się o miękkości łóżka, lady obróciła się w moją stronę i uśmiechnęła tak, że omal nie rozpłynąłem się z zachwytu. Spojrzałem w brąz jej oczu, widząc najsłodszą na świecie tajemnicę skąpaną w czystej rozkoszy.
-Garrettcie... czy mogę tak mówić?
-Ależ oczywiście, lady...
-Po prostu Kath. A więc Garrettcie... ta piosenka jest o pewnej osobie, która mnie od zawsze fascynowała, która mimo, że z zewnątrz jest lordem, wewnątrz nie ma nic wspólnego z naszym środowiskiem. Jest o Złodzieju... o tobie.
Zamurowało mnie, poczułem, że serce zamienia się w marmur.
-Słucham...?
-Ależ tak. Wiedziałam jak się nazywasz i kim jesteś zanim się przedstawiłeś. Twój umysł jest jak zamknięta księga, lecz na jej okładce, wielkimi, złotymi literami napisano: GARRET=ZŁODZIEJ. I to do ciebie pasuje... bycie lordem już nie.
Kobiety... napisano o was miliardy ksiąg i wierszy, a nie wyczerpano nawet ułamka tematu!
Katherine uśmiechnęła się jeszcze raz, jeszcze piękniej.
-I to właśnie jest w tobie wspaniałe. Nie należysz to tej bandy lowelasów, z którymi niestety muszę się spotykać w mym stanie. Czy ty również czujesz się inny?
Ja? Czy ja czuję cokolwiek?
Cokolwiek poza nią?
Katherine jakby przeczytała te myśli, gdyż westchnęła i spojrzała na mnie zalotnie.
Zdruzgotała całą moją obronę.
Której i tak bym nie zastosował.
Zdjęła pantofle, ukazując smukłe, delikatne stópki z pomalowanymi na srebrno paznokciami. Oparła je na dywanie i widząc, że nie mogę oderwać od nich wzroku, powiedziała:
-Ostatnio spotkała mnie przykra historia. Otóż mojego osobistego masażystę uwięzili w Cragscleft ci przeklęci Młotowcy... nie wiem za co, pewnie za mało gorliwie czcił Budowniczego, to jest za mało ofiarował na mszę. W każdym razie, teraz już nie ma kto mi wymasować stóp, a dzisiejszy dzień był taki meczący.
-Ta...ak? – jęknąłem wiedząc, o co mnie zaraz poprosi Katherine.
I co może być potem.
-Właśnie. Może to bardzo osobista prośba... ale ciekawa jestem... jaki jest wasz dotyk... dotyk złodzieja. Wszak słyniecie ze zręczności!
-Bardzo... możliwe. Czy chciałabyś sprawdzić?
-Marzę o tym – Lady przesunęła się do tyłu i wyciągnęła się obok mnie. Ująłem jej lewą stopę...
...a przez moje ciało przeleciał dreszcz rozkoszy. Jej skóra była gładsza od powierzchni wody i bardziej jędrna, niżbym mógł sobie wyobrazić. Mój zmysł dotyku rozpalił się, zagłuszając inne. Widziałem i słyszałem ją palcami, kształt jej stopy, gdy moje palce przeciskały się pomiędzy jej, gdy gładziłem wierzch i spód.
Wtedy ona mruknęła z rozkoszy i zamknęła oczy mówiąc:
-Masz taki delikatny dotyk, a jednocześnie czuć siłę palców. Gdybyś ścisnął, złamałbyś mi kość, ale potrafisz... wyzwolić rozkosz. Ale cała jestem zmęczona... czy mogę liczyć na coś więcej? Na większy masaż?
-Ależ oczywiście, to dla mnie zaszczyt.
Katherine powstała, zeskoczyła na podłogę i znikła za parawanem. Nie minęła minuta, a stanęła przede mną w samej, błękitnej koszuli nocnej, sięgającej kolan. Ułożyła się w identycznej pozie jak poprzednio, czekając na ciąg dalszy.
Co tu tak gorąco?
Była raczej szczupłej budowy, lecz nogi miała dobrze zbudowane, pod palcami wyczuwałem mięśnie. Gdy doszedłem do górnej części uda, Kath znowu zamruczała:
-Och, brzuch też...
Pod cienką warstwą tkaniny widać było lekko wypukły brzuszek, akurat taki, jaki trzeba, do jakiego można się przytulić. Był taki miękki, taki piękny... a wyżej biust, również w idealnym rozmiarze. Spojrzałem na niego i na nią, a ona szepnęła:
-Ale nie przez koszulę.
Wsunąłem dłonie pod materiał i zacząłem gładzic jej piersi.
Nie wiem, kto pierwszy jęknął z rozkoszy, ja czy ona.
Nie mogliśmy się nacieszyć tym dotykiem, ciągle chcieliśmy więcej. Podniosła dłoń i przyłożyła mi do serca:
-Ale ci szybko bije, niczym chorągiewka na silnym wietrze.
-A ci oczy błyszczą, jak dwa klejnoty. Czy boisz się samotnych nocy?
-Bardzo – nagle posmutniała, aż się przeraziłem, że powiedziałem coś nie tak – nigdy nie wiadomo, komu stoję na drodze do kariery. Ale teraz czuję się bezpiecznie. Nie przerywajmy tego.
-Nie przerwiemy – ośmieliłem się zbliżyć swą twarz do jej twarzy, tak blisko, by poczuć na policzkach jej ciepły oddech.
Jej pełne usta były niczym najszlachetniejsze wino, niczym ambrozja bogów.
A pocałunek najczystszą rozkoszą.
Wsunąłem pod nią dłoń i przytuliłem mocno, tak by uwierzyła, że tu jestem. By to udowodnić.
Mijały minuty, a my trwaliśmy w uścisku, nie potrzebując niczego innego...
...poza sobą.

Nagle ona otworzyła oczy i powiedziała:
-Ech... jak żałuję, że nie jesteś mój.
-A nie mogę nim być?
-Nie możesz, Alarus cię wzywa.
-Kto?
-Garrettcie, czas się obudzić.
Moje serce przeszyła zimna strzała... Zamknąłem oczy, pragnąc, że po ich otworzeniu ona powie, że to żart.
*
Otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą Alarusa, szukającego czegoś w kieszeni. Oddychał ciężko, niczym po wbiegnięciu po schodach. Spojrzał na mnie spod na wpół przymkniętych powiek i szepnął:
-I jak podróż? Podobała się?
-To... brak mi słów – wyjąkałem z trudem, cały czas mając mętlik w głowie. Co się działo? Co widziałem? Gdzie jestem?
-No to dobrze. Pozwól teraz, że sprawię, że wszystko zapomnisz...
-CO? – nagle otrzeźwiałem – to po co to wszystko było? Bym teraz zapomniał?
-Nie rozumiesz idei tej podróży. Otóż... – Alaraus nagle zgarbił się i postarzał w oczach – otóż... przepowiednie są jednoznaczne. Odejdziesz od nas i nigdy nie wrócisz, jednak nieraz będziemy od ciebie zależni. Dlatego w ramach prezentu pożegnalnego muszę ciebie uodpornić na to, co ciebie czeka w życiu... z czym zetknie ciebie Przeznaczenie... z czym my ciebie zetkniemy. Dlatego w czasie podróży widziałeś danych ludzi i miejsca, by gdy je ujrzysz w rzeczywistości, nie przeżyć szoku. I być przygotowanym.
-Jak, skoro to zaraz zapomnę?
-Zapomnisz, lecz gdy je ujrzysz, wydadzą ci się bardziej naturalne niż są w rzeczywistości. Coś ci się odblokuje w mózgu, jakiś ślad śladu, cień wspomnienia.
-Ale dlaczego mam to zapomnieć?!
-Bo mając ich świadomość, będziesz ich wyczekiwał, co może ciebie pchnąć do szaleństwa. Człowiek nie powinien znać przyszłości, dlatego my, Strażnicy, tak ostrożnie dysponujemy przepowiedniami. A teraz pochyl głowę... to nie będzie bolało...
*
-NIE! – krzyknąłem nagle przerażony! –Chcę to... oł... do łachera?! Co jest grane? – rozejrzałem się po swoim pokoju. Ogień w kominku dawno wygasł, poczułem ogarniający całe ciało chłód. Wstałem z łóżka, by się rozgrzać, gdy nagle przypomniałem sobie sen, który dopiero mnie nawiedził. Był tam stary Alarus, który coś gadał o jakiejś podróży... dokąd? Jak? Skąd? Ciekawe... pamiętam, że kiedyś, dawno temu, tuż przed moją ucieczką od Strażników, zaprosił mnie do jakiejś komnaty na ową podróż, jednak teraz zupełnie nie pamiętam, co było dalej.
Nie przejmując się tym więcej poszedłem zagotować trochę wody, by całkowicie nie zamarznąć.
Ostatnio zmieniony 06 kwietnia 2009, 09:17 przez SPIDIvonMARDER, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Awatar użytkownika
Katharsis13
Poganin
Posty: 706
Rejestracja: 09 listopada 2003, 15:03
Lokalizacja: Toruń

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Katharsis13 »

Nooo, SPIDI...Ale opowiadanie „wyskrobałeś” :-D . Zwłaszcza ostatnie miejsce w podróży...To chyba pierwszy wątek erotyczny z Garrettem w roli głównej, który czytałam :-D . Przez moment nawet zaczęłam odbierać go w sposób bardzo osobisty :luk ;) ...pewnie przez zbieżność imion :roll: ... ;)
A poważnie, to ciekawy pomysł...na opowiadanie, ponieważ jako wyjaśnienie opanowania Garretta w różnych ekstremalnych sytuacjach już gorzej. Tzn. nie twierdzę, że niemożliwy, nie pasujący do świata gry, ale...taki trochę niepotrzebny. Według mnie pewność i spokój Garretta wynika po prostu ze świata i okoliczności w jakich się wychował:
1) jako dziecko był chłopcem na posyłki i kieszonkowcem, po prostu dzieckiem ulicy, więc obracał się w najróżniejszych środowiskach, był światkiem przeróżnych, często pewnie krwawych scen, nasłuchał się opowiadań poszukiwaczy przygód i rzezimieszków, więc „uodpornił się” na pewne zdarzenia już bardzo wcześnie.
2) szkolenie w szeregach Strażników pozwoliło mu natomiast zetknąć się z informacjami niedostępnymi dla większości zwykłych „zjadaczy chleba”. Musieli oni przecież świetnie się we wszystkim orientować aby utrzymywać równowagę na świecie. Utrzymywali ją również w sobie, więc Garrett był nauczony panować nad emocjami.

Moim zdanie to w zupełności wystarczy, aby ukształtować taki, a nie inny charakter. No i oczywiście nie można również wykluczyć pewnych wrodzonych predyspozycji.
Co oczywiście nie zmienia faktu, że Garrett mógł przeżyć opisaną przez Ciebie „podróż”.
Jeżeli chodzi o same opowiadanie to szkoda, że go bardziej nie rozwinąłeś, tzn. nie opisałeś większej liczby odwiedzanych miejsc. Wydaje mi się, że mogły być one również nieco bardziej dziwne i niesamowite.
Poza tym jest jeszcze jeden mały szczegół:
SPIDIvonMARDER pisze:Już chciałem sobie iść samemu gdzieś na piwo...
Hmmm....wprawdzie nie jest to nigdzie napisane, ale nie wydaje mi się, żeby młodzi akolici Strażników chadzali sobie gdzieś na piwo. Chociaż o odmiennych ideach i charakterze, to jednak Bractwo Strażników ma według mnie równie rygorystyczne reguły i zasady postępowania dla młodych członków co Zakon Młotodzierżców. Po prostu, nie ważne co to za organizacja, zakon, czas czy przestrzeń, młodym pewnych rzeczy robić nie wolno :-D .
PS. A w ogóle to jednak gdzieś w grze Garrett wypowiada jakieś krótkie „What a hell” czy coś podobnego, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie :?
Sowy nie są tym czym się wydają...
Awatar użytkownika
Nivellen
Złodziej
Posty: 2799
Rejestracja: 30 stycznia 2003, 23:21

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Nivellen »

Całkiem ciekawe opowiadanie Spidi, gratulacje :ok
Katharsis13 pisze:(...) A w ogóle to jednak gdzieś w grze Garrett wypowiada jakieś krótkie „What a hell” czy coś podobnego, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie :?
Wypowiada je w formie skróconej nawet w kilku misjach.
Jeśli lubisz mroczne tajemnice i zamki...
Zapraszam do obejrzenia zrzutów z powstającej Fanmisji
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Z tym piwem, to tak sobie myślę, że Garrett podjął decyzję o ucieczce nie w ciągu jednej chwili, ale dojrzewał do tego na przestrzeni jakiegoś okresu czasu. Skoro tak... to jest wielce prawdopodobne, że łamał kodeksy Strażników, między innymi uciekając na Miasto (taka wolna dusza na pewno by nie wytrzymała długo w ramach jakiegoś kodeksu... poza kodeksem złodziejskim).
A gdzie mógł uciekać? Co kręci młodych chłopców?
:))
Ostatnio zmieniony 05 kwietnia 2009, 21:28 przez SPIDIvonMARDER, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
ODPOWIEDZ