THREE HERONS AND THREE SPARROWHAWKS
TRZY CZAPLE I TRZY KROGULCE
Niczym czarny kruk spadło przekleństwo.
Niczym jastrząb.
Niczym kot.
Niespodziewanie, okrutnie i bez przyczyny.
Ptasi Ród musiał umrzeć!
Fragment Legendy o Trzech Czaplach i Trzech Krogulcach
Ktoś zapukał do drzwi. Wyciągnąłem zza pazuchy sztylet i czekałem. Po ponownym stukaniu rozległ się niski, lekko przepity głos:
-Panie, jestem klientem, mam pewną bardzo ciekawą robotę.
Nadal trzymając ostrze w dłoni otworzyłem drzwi. Za nimi stał niski jegomość, lekko otyły, wyglądający na kupca w kwiecie wieku. Jego głowę zaznaczyła już łysina.
-Proszę wejść, lecz ostrzegam.
-Wiem, wiem... Wiele o panu słyszałem. Za każdy podejrzany ruch czeka mnie sztylet w brzuchu, racja?
-Trochę faktycznie pan o mnie słyszał.
-Nie inaczej. Gdyby nie to, nie przyszedł bym tutaj. Według mojej opinii, jest pan najwyższym mistrzem złodziei w tej części kraju...
-Dziękuję za pochlebstwo, ale przejdźmy może do spraw bardziej przyziemnych. Na przykład moje zadanie i moje wynagrodzenie. No i moja decyzja – gość się troszkę zmieszał
-No tak... w takim razie... przyszedłem, bo jestem pewien, że tylko pan sprosta temu zadaniu. Jest ono niezwykle niebezpieczne, ale słyszałem, że wrócił pan z Bonehoard...
-To prawda. Ale rzeczą, która mnie zachęca najbardziej do zadania są pieniądze.
-Racja. Jednak mogę zacząć od początku?
-Oczywiście. Proszę się rozsiąść i zacząć opowieść.
-Opowieść... trafna nazwa, gdyż będzie to dłuższa historia. Słyszał pan legendę o „Trzech Czaplach i Trzech Krogulcach”?
-Nie powinno się nazywać legendą prawdy.
-Wierzy pan w tę historię?
-Wierzyłem... w sumie to nadal wierzę, choć wyleciała mi ona całkowicie z głowy. Dlaczego miałaby to być bzdura? Brzmi mocno prawdopodobnie.
-W sumie... pozwoli pan, że opowiem ją od początku?
-Oczywiście. Proszę zaczynać.
-Jak pan zapewne słyszał tuż za murami miejskimi, w Wielkim Podgrodziu stoi opuszczony zamek Nordwind. Przed jakieś dwustu laty mieszkał tam ród Regallach, zwany Ptasim Rodem, gdyż wszyscy członkowie sobie wybierali na patrona jakiegoś ptaka. Pewnego razu narodził się pierworodny dziedzic rodu: Harraght. Rok później na świat przyszedł jego brat Herman, a po kolejnym roku jeszcze jeden: Huben. Znowu minął niemal idealnie rok i tym razem narodziła się dziewczynka: Hedwig. Po kolejnej wiośnie przybyła Hevriett, a po kolejnej Hanna. Zapewne zauważył pan tę dziwną zależność, że dzieci rodziły się niemal w idealnie rocznych odstępach, a najpierw było trzech chłopców, a potem trzy dziewczynki. Spostrzegli to też ówcześni uczeni i mędrcy, którzy przepowiedzieli rodzeństwu burzliwe i niezwykłe życie. Nie wiedzieli jednak, czy dobre, czy złe. Zwłaszcza, że dobro i zło są rzeczami względnymi. Trzej bracia zostali Krogulcami, a trzy siostry Czaplami.
Początkowo nic nie wróżyło późniejszych wydarzeń. Ptasi Ród zajmował się handlem, a w czasie wojen wystawiał do walki wielu znanych z dokonań rycerzy. Interes kwitł, zamek się rozrastał, tak jak majątek rodu. Jednak nagle, ni stąd, ni zowąd wydarzyła się tragedia. W czasie burzy piorun trafił w jedną z wież zamku, a ta dziwnym trafem się zawaliła, grzebiąc pod murami Henryka i Yajonnę – rodziców rodzeństwa. Zamek był ponoć dziełem najznakomitszych architektów, toteż podejrzewa się, że nie była katastrofa naturalna, lecz zamach. Dzisiaj to już nie sprawdzenia. Dzieci jednak szybko otrząsnęły się z żalu i przejęły interes. Harraght miał już 20 lat i był na to wystarczająco dorosły, zwłaszcza wspomagany przez resztę. Interes znowu się kręcił, a życie toczyło się szczęśliwie. Do czasu. Dwa lata później najstarszy z rodu spadł z konia i skręcił kark. Zachwiało to trochę interesem i rodzeństwem, ale Herman też był twardy i podniósł wszystko na nogi. Minął rok i wybuchła wojna. Dwaj bracia wzorem swoich przodków wyjechali na nią, lecz wrócił tylko młodszy, przywożąc ciało brata i grzebiąc je w kryptach zamku, obok Harraghta. Sprawy zaczęły się wymykać z rąk, ale ród nadal funkcjonował i nie stracił pozycji. Ale po roku przyszła zaraza i zabrała ze sobą najmłodszego brata, a zwierzchnictwo rodu przypadło Hedwig. Miała ona w tej chwili 21 lat. Każdy z członków rodzeństwa kończąc 12 lat ślubował czystość do osiągnięcia wystarczającej mądrości życiowej. Umownie był to moment 21 urodzin, toteż Hedwig w tym czasie związała się z miejscowym księciem Arkatanem. Niewiele później Czapla stała się brzemienna i po roku od śmierci Hubena nadszedł czas rozwiązania. Niestety, ani ona, ani dziecko nie przeżyło połogu. Książe wpadł w rozpacz i rzucił się z najwyższej wieży w zamku sióstr. Hevriett też stała się pełnoletnia, lecz nie związała się z nikim, gdyż była pogrążona w depresji. Po roku umarła... we śnie, nikt nie wie czemu. Hanna, dotychczas wesoła i dzielnie znosząca wszystkie te koszmarne koleje losu załamała się. Nigdy już nie zdjęła żałoby. Po roku od pogrzebu Hevriett Hanna popełniła samobójstwo. Napisała testament, który ponoć nigdy nie został przeczytany, wydała służbie wytyczne dotyczące jej pogrzebu i przebiła się sztyletem. Ponoć sztylet ten został potem wbity w drzewo rosnące na dziedzińcu i nikt nie mógł go żadną siłą wyciągnąć. Ptasi Ród wygasł... rok po roku ginął najstarszy członek. To musiała być klątwa, za dużo na zbieg okoliczności.
Co ciekawe, dopóki żyła najmłodsza z sióstr, zamek zdawał się całkowicie opierać czasowi. Nigdy nie było w nim brudno, nie wymagał remontów, nawet dachówki nigdy nie odpadały. Ledwo ona zmarła, a w ciągu roku przekształcił się w ruinę. Są na to świadectwa służby, spisane przez nadwornego kronikarza.... słucha mnie pan, panie Garrett?
Przypomniało mi się, jak dawno temu, gdy byłem zupelnym szczeniakiem, zbieraliśmy się przy kominku w Sali Legend, a mistrz Alahar opowiadał nam historie o dalekich krainach, o zamierzchłych czasach, o wielkich ludziach i ich czynach. Zasłuchiwaliśmy się wtedy w te słowa, wyobrażając sobie... każdy na swój sposób. Ogień trzaskał, lecz poza tym nie było słyszeliśmy dźwięku. Tylko spokojny i ciepły głos mistrza. Potem kładliśmy się spać, a każdego nawiedzały sny powiązane z ostatnią opowieścią. Spojrzałem w mój mały piecyk i ujrzałem go zupełnie innego. Był to teraz wielki, marmurowy kominek z wymurowanym symbolem dziurki od klucza. Otrząsnąłem się i spojrzałem na mojego klienta. Gdybym nie wiedział, że mistrz Alahar nie żyje, to bym przysiągł, że siedzi tuż przede mną. Te same łyse czoło, te same blizny na policzkach... otrząsnąłem się powtórnie, a klient odzyskał swoją dawną kupiecką postać.
-Oczywiście, słucham, słucham. Teraz mi się wszystko odblokowało, lecz ja znam lekko inną wersję legendy.
-Bo pan zna legendę, a ja znam prawdę.
-To by wiele wyjaśniało. Jakie jest moje zadanie?
-Przynieść mi kilka przedmiotów, które przypuszczam, że nadal są w zamku. Owszem, wielu złodziei i poszukiwaczy wyruszało do Nordwind, ale że nie wszyscy wrócili, to to miejsce nie cieszy się popularnością. Liczę, że strach zapewnił bezpieczeństwo tym przedmiotom.
-Skoro to takie straszne, to czemu mnie pan tam wysyła?
-Bo wrócił pan z Bonehoard i wiem, że byle co pana nie przestraszy.
-Ma pan całkowitą rację. Jednak istnieje ryzyko, że jednak już ktoś te przedmioty ukradł...
-Wiem, dlatego płacę panu 1000 za sam fakt udania się tam, oraz 1500 za każdy przyniesiony przedmiot z tej listy – wręczył mi jakiś papierek. Zapisano na nim informacje o dziesięciu skarbach – niestety, zależy mi na czasie. Dlatego proszę, by udał się tam pan jeszcze w tym tygodniu. Przyjdę tutaj po towar w niedzielę o tej samej poprzez co dzisiaj. Przy okazji, jeśli znajdzie pan tam coś jeszcze ciekawego, to istnieje szansa, że i mi się spodoba.
-Rozumiem... wchodzę w to. Brzmi jak wyzwanie.
-Wiedziałem, że jest pan rozsądny i byle co nie robi na panu wrażenia – wstaliśmy i uścisnęliśmy sobie dłonie – tak więc do niedzieli.
Klient wyszedł, a ja otworzyłem skrytkę w ścianie. W środku oprócz łupów, sprzętu czy czasami siebie, trzymam też z tuzin książek. Kilka to poradniki złodziejskie napisane przez dawnych mistrzów. Znam je na pamięć i w dodatku opatrzyłem własnymi komentarzami i uwagami. Gdyby to wydać...
Ale nie tego szukałem. Potrzebne mi dzieło leżało głęboko za stosem strzał wodnych i granatów błyskowych. Była to mała książeczka, obłożona skórą i z symbolem wilgi na okładce – symbolem tajemnicy. To zbiór najważniejszych baśni powiązanych z wielkimi rodami Miasta. Wiedziałem, że ten stary cwaniak mi nie powiedział wszystkich faktów, a ja nie mogłem ich sobie dokładnie przypomnieć. Nie chciał mnie dodatkowo straszyć, by nie zniechęcić.
Ale ja muszę wiedzieć... „Baśń o Trzech Czaplach i Trzech Krogulcach”... o jest tutaj: co się stało z zamkiem po śmierci Hanny... co my tu mamy... o cholera...
*
Zamek nie był zbytnio oddalony od Miasta, toteż udałem się tam na piechotę. To jakieś trzy kilometry w linii prostej, lecz za wzgórzami. Wolę pracować po zmierzchu, nie wiem, co tak spotkam. Teoretycznie noc jest groźniejsza, ale przyzwyczaiłem się... no i kto tu jest królem nocy? Dla „Złodzieja, Którego Nikt Nigdy Nie widział” mrok nie ma tajemnic.
Muszę przyznać, że dawno nie szedłem na żadną robotę tak wyposażony. Dwadzieścia strzał wodnych, po pięć ognistych, mchowych, hałasujących, i linowych. Tużin zwykłych. Do tego kilka min, granatów i butelek wody święconej. Na wszelki wypadek.
Zza wzgórza wyłonił się wysoki i pękaty donżon, potem trzy skrzydła mieszkalne połączone z nim mostkami, następnie kilka niższych wieżyczek, w tym jedna zawalona, a potem obmurowanie, jednym słowem, cały zamek. Zbudowany z białego kamienia, w starym stylu. Mury grube, wieże pękate, okna różniste, od groma strzelnic. Pokiwałem głową. Mimo, że siedem kilometrów od murów miejskich, to trochę na uboczu. Ciekawe, że nikt nie opiekuje się tą ziemią. Najwidoczniej spadkobiercy żyją, ale mają ten majątek gdzieś. Smutne...
Spojrzałem do notatek mojego klienta:
POSZUKIWANE PRZEDMIOTY
Po śmierci Hanny służba wzięła ze sobą jedynie swój dobytek, nic nie ruszając. W dodatku nikt się ze spadkobierców nie zgłosił... jacykolwiek by oni byli. Treści testamentu Hanny nikt nie poznał, bo był zaadresowany do jedynie osób spokrewnionych z Ptasim Rodem, a taki nikt się nie zgłosił. Tak więc wszystko powinno leżeć a swoim miejscu, jeśli ktoś tego nie skradł... później.
1. Testament Hanny. Powinien być w jej komnacie lub bibliotece.
2. Naszyjnik Hevriett z wygrawerowaną czaplą. Została z nim pochowana.
3. Dziennik Hevriett. Jej komnata, ewentualnie biblioteka, choć niekoniecznie.
4. Sygnet Hubena z krogulcem. Został z nim pochowany.
5. Diadem Hedwig z czaplą. Została z nim pochowana. Biżuteria Harraghta, Hanny i Hermana z symbolami ptaków została wyniesiona poza zamek.
6. Puchar Rodowy z literą H. Wielka Sala.
7. Złota Klepsydra. Biblioteka
8. Rubinowy Sztylet. Sala Rycerska
9. Miecz Runiczny. Sala Rycerska
10. Mały szmaragd z wygrawerowanym młotem. Komanta Henryka i Yalonny.
Trochę on tego sobie zażyczył. Ale jeśli znajdę wszystko... nawet ciężko mi sobie wyobrazić takie pieniądze. W dodatku po sprzedaży przedmiotów spoza listy. Otworzyłem jeszcze raz baśnie. Według tego, po śmierci Hanny w zamku zagnieździły się różnego rodzaju potwory pilnujące majątku przed złodziejami. Obawiam się, że znając życie, to miejsce będzie w dodatku nawiedzone. Tylko tego mi brakowało. Nie lubię takich robót i walki z nieumarłymi. Ale cóż... „żadna praca nie hańbi”, jak mawiają Młoty w Cragscleft.
Zbliżyłem się do bramy. Tworzyły ją dwie wieże połączone mostkiem. Wrota stały otworem, a na ziemi leżała czaszka. Tandetna sztuczka! Prawdziwe pułapki są zawsze głębiej, a kości leżące u wejścia do zakazanego obszaru to zawsze podpucha. Dlatego bez strachu przeszedłem pod brama i znalazłem się na zaśmieconym dziedzińcu. Po prawej czerniał podłużny budynek stajni, a przede mną, na wysokim postumencie stała rzeźba przedstawiająca rycerza z uniesionym mieczem. Na jego ramieniu siedział jakiś duży drapieżny ptak. Na wszelki wypadek nie podchodziłem za blisko, tylko przykleiłem się do muru. Spojrzałem na mapę:
Warto najpierw zobaczyć te stajnie, potem zawaloną wieżę, a potem wysoki zamek. Zbliżyłem się do wyłamanej bramy i zajrzałem do środka. Wnętrze wyglądało... jak stajnia. Boksy dla koni, po kątach walają się zeschnięte liście, na ścianach wiszą przegniłe uprzęże. Nie wygląda na obiecujący teren... ale profilaktycznie trzeba to sprawdzić. Nie wiedzieć czemu bałem się jednak to uczynić. Okolica wygląda na spokojną, słychać tylko szum wiatru... jednak zbyt wiele w życiu widziałem, by czuć się bezpiecznie. W końcu przemogłem się i wsunąłem do środka, przykucnięty. Oglądałem każdy boks, lecz nigdzie nie leżało nic wartościowego. Przeszedłem do drugiego budynku, czyli pokoju służby stajennej. Stały tu trzy łóżka oddzielone niskimi murkami, jedno biurko oraz kufer, otwarty i pusty zresztą. Tchnięty przeczuciem odsunąłem go od ściany i ujrzałem leżącą na ziemi kartkę papieru. Była mocno przegniła, lecz udało mi się odczytać słowa zapisane byle jakim pismem:
Lady Hanna pomimo tego, że upłynęło już pół roku od śmierci jej brata nadal nie może otrząsnąć się z żalu. Często płacze, nie może zasnąć, nie chce z nikim rozmawiać. Robi wyjątki tylko dla swych sióstr. Mówiłem z Lady Hedwig, prosiła mnie o poszukanie w mieście jakiegoś medyka potrafiąca zaradzić tej przygnębiającej sytuacji. Ja jednak nie znam nikogo w mieście, w przeciwieństwie do ciebie. Mógłbyś dać mi adres jakiegoś odpowiedniego człowieka? Byłbym bardzo wdzięczny, a wiesz, że posiadanie u mnie długu jest opłacalne.
Talor
Wezmę to, może się przyda memu klientowi. Wróciłem do głównej bramy i ukrytymi w ścianie schodkami wszedłem na mury. Najwidoczniej straż uznała, że wszelkie wyposażenie wież i bram należy do nich, gdyż nic nie znalazłem, nawet złamanej strzały. Jeśli tu jest tak słabo, to obawiam się, co zastanę w wysokim zamku. Jeszcze mi się ta wyprawa nie zwróci! To by była dopiero tragedia... otrząsnąłem się poszedłem do zawalonej wieży.
Wyglądała trochę przejmująco. Urwana w połowie, pusta w środku. Dno zasłane gruzami i przegniłymi deskami. Niestety, tutaj też nic nie było cennego. Już miałem odejść, gdy coś mnie zaniepokoiło. Jakieś szemranie... dobiegające z pustego komina wieży. Przeczuwając niebezpieczeństwo oddaliłem się i poszedłem dalej na północ, ku baszcie łączącej dwa mury ze sobą. Ona również została przez byłych mieszkańców lub złodziei wyczyszczona do cna. Coraz bardziej się bałem porażki. A jeśli poszukiwane przedmioty też zniknęły? Sprzęt podrożał i wydałem wszystkie pieniądze, a jeszcze zalegam z czynszem. Muszę coś znaleźć!
Dopiero teraz zauważyłem, że wychodząc z wieży, wyjdę na teren zamku wysokiego... że tam będzie inaczej. To dopiero przedsionek... a właściwe zadanie zacznie się tu... takie miałem przeczucia. Ale taka mam pracę, że trzeba łamać zabezpieczenia i drzwi, toteż powoli wysunąłem się na mur.
Nic się nie stało.
Trochę tym ośmielony obszedłem północne skrzydło od tyłu. Była to wysoka, ceglana budowla z mnóstwem małych okienek. Niestety, ściana się nie nadawał do wspinaczki a nie było gdzie wbić strzały linowej. Musiałem wejść tam od frontu. Ale jeszcze nie teraz.
Obszedłem donżon i zachodnie skrzydło i zszedłem na ziemię w ogrodzie. Miejsce było powtórnie zapuszczone. Alejki zniknęły pod zwałami zielska, kwiaty i drzewa zdziczały, altanki przegniły i z ziemi sterczały tylko smętne drewniane kolumny. Gdzieniegdzie rosły sobie strzały mchowe, z czego skwapliwie skorzystałem. Nawet jak nic nie ukradnę, to i tak troszkę mi się zwróci. Zainteresowało mnie jedno z drzew. Na korze miało dziwne ni to narośla, ni to wypustki. Jedno wyglądało, jak dłoń przyciśnięta do szyby od drugiej strony. Gdzie indziej bym przysiągł, że wyrósł drzewu nos lub kolano. Chichocząc skierowałem się do fontanny usytuowanej centralnie na środku dziedzińca wewnętrznego. Na jej rzeźbionym cokole stał żuraw z wyciągniętą do nieba szyją. Niewątpliwe, niegdyś stąd tryskała woda. Niestety, teraz wszystko pokryło się porostami. Dopiero teraz zauważyłem, że dziedziniec zasłany jest suchymi liśćmi, mimo że jedyne drzewa w okolicy to kilka usuniętych badyli w parku. Dziwne, że nie spostrzegłem tego wcześniej. Zaczął mnie ogarniać coraz większy niepokój... jakby to było ostrzeżenie... aaaa! Na pohybel!
„Praca czyni wolnym”, to kolejne powiedzonko Młotów z Cragscleft.
Wejścia do skrzydeł znajdowały się pod mostkami prowadzącymi do donżonu. Najpierw postanowiłem zwiedzić West Wing, toteż tam się skierowałem. Parter był murowany z kamieni, a nie z cegieł, toteż nigdzie nie wybito okna. Musiałem skorzystać z drzwi... to zupełnie nie w moim stylu, lecz nie miałem wyboru. Ku mojemu zdziwieniu, były uchylone! Ciężkie, dębowe wrota, rzeźbione w wodne ptaki. Oni byli chyba totalnie zboczeni na punkcie ptactwa. Ile można?
Zajrzałem i moim oczom ukazała się wielka sala, z rzędem ośmiobocznych kolumn, podpierających kryształowe sklepienie. Ściany, kolumny i sufit pokryto białym tynkiem, teraz już szarym i brudnym. Przeciwległy koniec komnaty kończył się drzwiami.
O ile przedzamcze wyglądało jak dokładnie przeszabrowane, to tutaj panował jako taki ład. Na wysokich szafach stały puchary i pucharki, na rozpadającym się stole poniewierały się nawet talerze i sztućce. Na ścianach wisiały tarcze herbowe.
Co ciekawe, w pomieszczeniu było widno, chociaż nie wiem, skąd miałoby dobiegać światło. Nieśmiało przekroczyłem prób i zbliżyłem się do stołu. Niestety, sztućce były żelazne, a więc nic nie warte. Również wśród pucharów nie mogłem dostrzec żadnego z literą H, a te które tam stały, zdawały się być wykonane z jakiś tanich stopów. Na wszelki wypadek nie dotykałem ich... wezmę je, gdy w całym zamku nie znajdę nic lepszego. Drugie drzwi okazały się o dziwo zamknięte. Musiałem chyba z pięć minut dłubać w nich wytrychami, by puściły. Za nimi znajdowała się niewielka komnatka, gdzie najwidoczniej kiedyś służba przygotowywała do podania potrawy przyniesione z kuchni. Na dużym stole leżało kilka noży, lecz nie przedstawiały sobą żadnej wartości. W rogu zauważyłem tylne drzwi dla przynoszących towary. Wychodziły na tyły zachodniego skrzydła. Warto zapamiętać, zwłaszcza, że pozostawiono je otwarte.
W rogu, wokół kwadratowego słupa pięły się schody. Postanowiłem najpierw zwiedzić piwnicę, niestety nieopisaną na mapie.
W nisko sklepionym lochu stało kilka stołów i szaf, skupiających się wokół wielkiego pieca.
Wśród skrzyń i beczek pełnych zapleśniałych wspomnień jedzeniu znowu nie znalazłem żadnego fanta. Teraz już nie byłem przygnębiony, a ni nawet zrozpaczony. Byłem szczerze wściekły jak niemal nigdy w życiu. Co za cholerny zamek? Nic tu nie ma.... to na czym jadali? Czym chcieli się wyróżniać i robić wrażenie? Żelaznymi sztućcami? Nie... tu gdzieś musi być ukryte coś wartościowego i ja to znajdę!
Nie znalazłem i poszedłem na górę.
W końcu trafiłem do części, w której przebywali właściciele zamku. Na podłodze dużego korytarza leżał dywan z gwieździstym wzorem, a po prawej stronie wybito piękne, strzeliste okna. Natomiast po lewej stronie znajdowało się troje drzwi. Pierwsze, prowadzące do „komnaty mądrości” (tak przynajmniej głosiła mapa) były zaryglowane, gdyż nie chciały nawet drgnąć przy napieraniu. Drugie natomiast ktoś wyrwał z zawiasów i leżały w drzazgach na podłodze. Po nich wszedłem do biblioteki.
Na środku stał długi, lecz wąski stół zawalony książkami. Dookoła ciasno poustawiano wysokie półki pełne książek, zwojów i bóg wie czego jeszcze. Co ciekawe, na podłodze leżały dwa szkielety. Jeden ramionami obejmował głowę, a drugi w chwili śmierci spadł z krzesła. Ubrane były w resztki zwykłych, tanich strojów, toteż to nie mógł być nikt z domowników. Zwłaszcza, że w dłoniach dzierżyli bardzo dobrej jakości miecze! Koło jednego leżał plecak, a w nim nich innego, jak wielki, zloty puchar z literą H o konturach z masy perłowej! Fantastycznie... W końcu pierwszy skarb! Nie powiem, ale mi ulżyło. Jednak szybko wrócił zdrowy rozsądek. Te trupy to najwidoczniej dwaj złodzieje, lecz jak zginęli? Sądząc ze stanu strojów, nie dalej niż pół roku temu, czyli już po opuszczeniu zamku przez mieszkańców. Nagle po moich plecach spłynęła strużka zimnego potu, a serce przyspieszyło. Wyciągnąłem miecz i postanowiłem go już więcej nie chować. Złodzieje mieli jeszcze przy sobie odrobinę złotych monet, którymi się zaopiekowałem, natomiast puchar ustawiłem na stole. Mój wzrok padł na małą książeczkę oprawioną w skórę i zatytułowaną „Dziennik”. Rewelacyjnie! Za jednym zamachem zaliczę także dziennik Hanny! Jednak moją uwagę zwrócił stosunkowo dobry stan przedmiotu. Kartku na brzegach nie były pogniecione i napuchnięte, znaczy to, że nikt w tym nigdy nie pisał. Postanowiłem to sprawdzić. Książeczka zamknięta była na miniaturowy zameczek, wystarczyła szpilka, by go otworzyć. W środku zapisano zaledwie jedną stronę:
Pokój Mądrości jest zaryglowany, zresztą oni i tak czekają na korytarzu. Zabarykadowaliśmy drzwi, lecz to na pewno nie wystarczy. Gwynth rzucił na nie jakiś czar ochronny, lecz jest bardzo słaby. On i czar. Siedzi teraz i szuka czegoś o tym dziwnym drzewie, co złapało Ann. Usłyszeliśmy tylko jej krzyk i już było po wszystkim. Wysoki krzyk... małej Ann.
Na korze pojawiły się wybrzuszenia w kształcie jej dłoni, nóg, głowy i biustu. Jakby próbowała się jeszcze wydostać...
Czekamy... aż w końcu czar osłabnie i się przedrą. Trzeba jakoś wypełnić ten czas. Gwynth czyta, ja piszę. Co innego nam pozostało? Okiennice nie puszczają, jesteśmy zamknięci.
Co jakiś czas słychać stukanie zza drzwi. Nie wiem co to jest, nie chcę wiedzieć. Mam nadzieję tylko, że to mnie szybko zabije.
Czasami słyszymy również ptasie krzyki... jakiegoś nieznanego mi dokładnie gatunku. Coś jak młody orzełek i czapla. Nic z tego nie rozumiem.
Postanowiłem coś po sobie zostawić potomnym... coś ponad ten dziennik. Mianowicie kilka złotych rad. A nóż widelec ktoś to będzie miał okazję przeczytać? Warto go ostrzec. Tak więc słuchaj:
1. Niech ci nawet przez myśl nie przejdzie, by coś stąd ukraść. To wtedy się wszystko zaczęło, gdy ruszyliśmy ten cholerny puchar! Tzn, musiało się wtedy zaczać.
2. W pokoju rycerskim jest skrytka. Należy pociągnąć do siebie jeden z toporów zawieszonych na ścianie... Ten z symbolem młota. Wtedy otworzą się drzwi w ścianie... niestety nie zdążyliśmy tego spenetrować, gdyż... to się zaczęło.
3. Wy....
„Wy”... może zarówno oznaczać „wysoki”, jak i „wynosić” bądź coś innego. Notka jednak ciekawa... drzewo wchłonęło kobietę? To by się zgadzało.... muszę się tutaj po prostu nie zbliżać do żadnych drzew. „Okiennice nie puszczają”. Teraz są otwarte. Jacy „oni”? O co tu chodzi? Może ci dwaj oszaleli lub coś? Spotykałem już się z takimi pułapkami, które rozpylały gaz halucynogenny. Człowiek sam się wykańczał widząc różne okropieństwa stworzone przez własną wyobraźnię.
Faktycznie, wszystkie książki na stole traktowały o roślinach i magii. Jedna leżała dużo bliżej szkieletu od pozostałych, czyli była przeglądana jako ostatnia. „MAGICZNE PRZEKLEŃSTWA U ROŚLIN PIÓRA AGRAKTA JAKKALATA”. Napisane zostało jakimś strasznym stylem, toteż kartkowałem ją nie czytając. Wtem natrafiłem na stronę wyrwaną do połowy. Skupiłem się i zacząłem odcyfrowywać znaki:
„natenczas usłuchaliśmy krzyk Aldarica. Obróciłyśmy się wyciągając brzeszczoty, ależ Aldarica za nami nie było! Znikł się zupełne jak kamfora. Przetrzęseliśmy bliskie krzaczyska, lecz żadnego śladu nie widzieliśmy. Nagle Hoker krzyknął i wskazał na pobliskie drzewo, wysokie i czarne jak smoła. Kora w kilku miejscach była jakoby wypchnięta i miała kształt ludzkich członków. Przypominało to mi naciągnięty rybi pęcherz. Strwożyliśmy się bardzo i czym prędzej uszliśmy w oddalone miejsce, by to wszystko przemyśleć i zaradzić, co z tym uczynić powinniśmy”
[u]Gerhard van Brock – Podróż do dzikich krain południa, co tam widzieliśmy i co przeżyliśmy.[/u]
Powyższy zapis to jedyne źródło dotyczące pewnego fenomenu. Opis pochłonięcia ofiary przez drzewo jest niezwykle realistyczny i zgadza się z wszelkimi innymi relacjami ustnymi, a jest ich zaledwie 5.
Niewiele o tym wiemy. Jedyne to, ze to nie jest jakiś szczególny gatunek drzewa, a przekleństwo rzucone na nie. W jaki sposób? Przez kogo? Istnieje hipoteza, że drzewo staje się takie niebezpieczne, jeżeli rośnie w przeklętej ziemi i ktoś za jego pomocą popełni jakąś zbrodnię. Jednak w takim razie dlaczego drzewa wisielców nie są zazwyczaj dotknięte takimi klątwami?
Jedyne co wiemy na pewno, to to, że ofiarom, zarówno roślinom, jak i ludziom, nie da się już pomóc.
Ciekawe. W każdym razie warto kontynuować poszukiwania dziennika. Wstałem i szczęka mi opadła, a cały zapał ulotnił się. Dopiero teraz sobie zdałem sprawę, ile tu jest książek! Poszukiwania jednej zajmą mi lata! Ci bibliotekarze to muszą mieć narąbane w głowie, by pamiętać umiejscowienie każdej pozycji. SZLAG!
Usiadłem i z niechęcią wziąłem pierwszą lepszą książkę z pobliskiej półki. Wystawała z niej jakaś wymęczoną kartka papieru:
To niesamowicie szczęśliwy zbieg okoliczności, że Lady Hedwig zmarła w połogu. Nasz problem powoli sam się rozwiązuje, ale mimo to powinniśmy mu trochę pomóc. Wiem jak usunąć lady Hevriett. Za ciężkie pieniądze kupiłem pewien specyfik. Bez smakowy, nie pozostaje w organizmie, bezzapachowy, zabija w 10 minut. Musimy jednak działać rozważnie! Nic pochopnego! Poczekajmy trochę... zapewne sam zauważyłeś, że Krogulce i Czaple odchodzą z tego świata z zadziwiającą regularnością! By nie budzić podejrzeń, powinniśmy z zamachem poczekać rok, czyli do najbliższego letniego przesilenia.
Potem się zaszantażuje Lady Hannę. Jest ona bardzo delikatna i łatwo ulegnie. Zmusimy ją do napisania testamentu, w którym oddaje wszystko swojemu najwierniejszemu słudze, czyli tobie. Do tego czasu bądź dla niej jak najlepszy, nawet uratuj jej życie. Wtedy nikogo taki testament nie zdziwi. Jako jej były piastun, a obecnie pierwszy służący zapewne wiesz, co robić.
Bibliotekarz.
To dopiero sukinsyństwo! Zostać zabitym przez własnego piastuna, zapewne najlepszego przyjaciela z dzieciństwa. Brzydzę się takimi ludźmi, co z zimną krwią mordują osoby, które obdarzyły ich bezgranicznym zaufaniem. Chyba już wiem, czemu to miejsce jest przeklęte.
Nie ma co tutaj szukać pamiętnika. Lepiej zobaczyć w pokoju Hanny.... najwyżej się wrócę. Drzwi od pokoju mądrości były otwarte na oścież. Ściany pokoju całkowicie pokrywały mapy, sam nie wiem czego. Na kwadratowym stole leżały porozrzucane złote przyrządy kartograficzne, którymi się chętnie zaopiekowałem. Oprócz tego z pokoju wyniosłem dwa srebrne świeczniki i duży szafir, który krył się w kącie pomieszczenia.
Wróciłem na korytarz i udałem się do sali rycerskiej. Drzwi były otwarte, toteż bez problemów dostałem się do środka. W środku stało mnóstwo manekinów, zarówno drewnianych, jak i słomianych. Na ścianach wisiały tarcze, topory, miecze, gizarny, partyzany, halabardy, berdysze i inne bronie, których nie potrafiłem nazwać. Bez trudu wyłowiłem wzrokiem miecz, o który chodziło memu kupcowi. Był doprawdy piękny. Długi na trzy stopy, pokryty cały znakami runicznymi. Znalazłem jakąś pochwę i przymocowałem go sobie do pasa. Nieopodal leżał sztylet z rękojeścią pokrytą maleńkimi rubinkami. Coś wspaniałego! Rubinki były drobne jak piasek i uniemożliwiały wyślizgnięcie się broni z ręki.
Odnalazłem też topór z symbolem młota, był zawieszony na wysokości moich oczu. Pociągnąłem za niego, a w rogu ściana uchyliła się jak drzwi. W skrytce stałą maleńka, pozłacana szkatułka. Już sięgnąłem ręka, gdy przypomniałem sobie dziennik złodzieja. Niestety, mój zawód jest jaki jest i muszę ryzykować.
Otworzyłem szkatułkę.
W środku na jedwabnej poduszeczce leżała okrągły medalion z wypukłą niedźwiedzią paszczą. Dookoła niej były jakieś hieroglify, lecz nie potrafiłem ich odczytać.
Szybkim ruchem zabrałem błyskotkę i odwróciłem się wyciągając miecz.
Nic się nie stało.
Co jest do łachera?
Chcą na pewno uśpić moją czujność, więc muszę być podwójnie ostrożny.
W północnym narożniku sali usytuowana drzwi na mostek. Był on całkowicie ceglany i sprawiał dobre wrażenie, więc przeszedłem nim do donżonu. Był to gigantyczny, pusty w środku komin, opleciony schodami. Naprzeciwko, piętro wyżej znajdowało się wejście do północnego skrzydła, przejścia do góry i na dół zawaliły się. Gdy wszedłem na drugi mostek, to na granicy słyszalności usłyszałem dalekie wołanie o pomoc. Nie... to jest po prostu zbyt nachalne! Wyciągnąłem miecz i powoli otworzyłem drzwi prowadzące do najwyższego piętra północnego skrzydła. Korytarz wyglądał niemal identycznie, jak w zachodniej części, dywan był nawet tego samego koloru. Wzdłuż południowej ściany były 3 przymknięte drzwi. Wołania nie ustawały i dobiegały jakoś z dołu, dokąd prowadziła klatka schodowa na końcu korytarza. To zapewne pułapka, ale intryguje mnie i rozprasza. Może nią zajmijmy się najpierw, by mieć spokój? Tak, to chyba dobry pomysł. Powoli zszedłem na dół, do identycznego pod niemal każdym względem korytarza. Wołania dobiegały ze środkowego pokoju i co ciekawe, nadal były bardzo ciche, jakby dobiegały z oddali. Błogosławiąc przegniły dywan podkradłem się do właściwych drzwi. To chyba komnata Hevriett. Zajrzałem przez dziurkę od klucza, lecz była zapchana. Schowałem miecz i wyciągnąłem łuk. Sięgnąłem po strzałę gazową, lecz po chwili namysłu zmieniłem na ognistą. Naciągnąłem broń, i szybkim kopniakiem otworzyłem drzwi.
Wołanie niemal mnie ogłuszyło, lecz nie oślepiło i pomimo pisku przewiercającego czaszkę dojrzałem niebieskawą postać stojącą w dużym łożu z baldachimem. Strzeliłem, ale nim strzała dosięgła celu, zjawa zniknęła, a dźwięk ustał. Pocisk roztrzaskał obraz wiszący na przeciwległej ścianie... na szczęście nie wyglądał na szczególnie cenny. Obtarłem pot z czoła. Zamek najwidoczniej zdecydował w końcu ukazać mi swoje prawdziwe oblicze...choć nadal nie wiem, czego się spodziewać. Czy te duchy będą agresywne? Czyja w ogóle to była zjawa do diaska? Skupmy się na naszej misji i spadajmy stąd! Co ja właściwie miałem wziąć? Aha, dziennik Hevriett... a nie Hanny? Nie no, jak byk pisze Hevriett. Nie wiem co się ze mną dzieje, że mam takie problemy z pamięcią. W dodatku zapomniałem poszukać złotej klepsydry. Nie chcę tam wracać... to tam zginęli ci złodzieje. Głupio by było skończyć tak samo w tym samym miejscu.
Podszedłem do stojącej koło łóżka skrzyni i sekretarzyka. Skrzynia była pełno zniszczonych sukien, lecz w schowku sekretarzyka leżały kilka książek, listów i innych papierów. Przejrzałem je, lecz ich treść nim mi nie mówiła, z wyjątkiem... oprawionej w droga skórę, ze złotymi obramowaniami książeczki. Dziennik! Z czystej ciekawości otworzyłem na losowej stronie:
12 maja, sobota
Herman na swoje osiemnaste urodziny dostał od rodziców piękny miecz – pokryty runami i równie wspaniałą pochwę. Harraght i Huben byli niemal zieleni z zazdrości. Dziwię się Hubenowi, który przecież za tydzień na swoje urodziny dostanie ten rubinowy sztylet, o którym mówiła mama. On przecież też wtedy podsłuchiwał pod drzwiami.
Przerzuciłem kilkanaście stron do przodu:
22 grudnia, wtorek
Hanna pomimo naszych wysiłków nadal ciężko przeżywa śmierć Hermana. Mało mówi, na każde wspomnienie o bracie zaczyna płakać. Tak mi jej żal... czuję się bezsilna. Ale cóż więcej mogę uczynić? Dobrze i tak, że Hedwig przekonała ją do jedzenia, bo by umarła niechybnie. Dwa tygodnie głodówki... ale teraz na szczęście jest lepiej.
Znowu trochę przeskoczyłem:
20 czerwca, środa
Czujemy się wraz z Hanną takie samotne w tym wielkim zamku. Niegdyś rozbrzmiewał on gwarem rycerzy, śpiewem kobiet, śmiechem dzieci... czyli nas. Teraz to grobowiec, w którym dwa trupy stoją nad swoim sarkofagiem.
Nawet służba zdaje się być jakaś inna. Jeszcze rok temu chętnie z nami rozmawiała, ludzie się uśmiechali. Gdy musieliśmy połowę zwolnić, to wraz z nimi ten zamek opuściła krew. Zostały tylko dwa serca. Hanna zawsze bardzo przeżywało rodzinne tragedia. Jednak to, co się z nią dzieje teraz, to najsmutniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam. To uosobienie rozpaczy. To oblicze płaczu.
21 czerwca, czwartek
Co się dzieje z tym bibliotekarzem? Unika mego wzroku jak ognia, gdy do niego mówię, pochyla nisko głowę, jednako nigdy tego nie robił. Głos mu się łamie.... zaczął się jąkać. Najwidoczniej śmierć Hedwig dotknęła też go... choć przecież to było niemal rok temu. Może to całokształt sytuacji jest taki dla niego dobijający?
24 czerwca, niedziela
Chcę się wypłakać, a nawet nie mam komu. Gdyby Hanna zobaczyła, że nawet ja już tego nie wytrzymuję, odebrałaby sobie życie. Wiem, że tylko moja harda postawa dodaje jej animuszu i motywacji do bycia. Straszna jest taka odpowiedzialność, lecz dla niej mogę zrobić wszystko.
Ale po co to wszystko? Do czego dążymy? My też umrzemy, to pewne. Nie wiem, za co ta klątwa, za jakie grzechy przodków, ale nic nie mogę poradzić, choć chciałabym wszystko.
Jesteśmy jak dwa ptaki... jesteśmy dwoma ptakami siedzącymi w klatce, która zaraz się zawali. Czuję, jak orzeł szybuje nad dogorywającą czaplą, by zadać ostateczny cios. A obok niej nie ma krogulca, który by ją obronił.
To był ostatni wpis. Zamknąłem książkę i schowałem ją do kieszeni. Nie jestem jakiś strasznie uczuciowy, lecz trochę mnie to poruszyło. To musi być paskudne uczucie, być świadomym takiej klątwy. Gdy słyszy się o tym w legendzie, to to brzmi bezbarwnie. Natomiast gdy ma się styczność z prawdziwymi przeżyciami osoby z takiej legendy... koszmar...
Wyszedłem na korytarz i udałem się do pokoju Hedwig. Był niemal identyczny, jak Hevriett, lecz sekretarzyk stojący w rogu był pusty. Wisiały tu dwa obrazy. Jeden przedstawiał bogatego młodzieńca z czapką z kolorowym piórem... to pewnie mąż Hedwig. Na drugim natomiast była namalowana czapla siedzącą na gnieździe.. Ten zamek jest pełen symboli, których nie rozumiem. Dziwne miejsce...
Komnata Hanny była inna, dużo przytulniejsza. Pełna draperii na ścianach i dywanów na podłodze. Okno zasłaniały ciężkie zasłony, wszystko było w kolorze czerwonym i granatowym. Na pięknie rzeźbionej komodzie stała złota figurka przedstawiająca czaplę ze spuszczoną głową. Ulokowałem ją delikatnie w kieszeni. Kątem oka spostrzegłem kartkę papieru leżącą na pościeli w łóżku. Podszedłem i wyciągnąłem rękę, a tej samej chwili usłyszałem płacz... płacz pełen rozpaczy... płacz kobiety, której odebrano wszystko. Dosłownie wszystko.
Nawet nie wiem, skąd to wiedziałem.
Chwyciłem kartkę, a wszystko ucichło. A może tego w ogóle nie słyszałem? Może to urok, albo zwykły szum wiatru? Głupota byłoby wierzyć we wszystko, głupotą byłoby ignorować ostrzeżenia. Zacząłem czytać:
Moja ostatnia wola – Hanna z Ptasiego Rodu
Chciałam całość wszystkiego co moje przekazać Barrenowi Gedonowi, za to, że zawsze mnie wspierał w tej przerażającej sztuce, jaką jest życie. Szczególnie jestem mu wdzięczna za ostatni rok, gdy to utrzymywał mnie na duchu, a przy życiu, gdy zabrakło mojego rodzeństwa, mojej krwi.
Lecz teraz, gdy finalna aria została odśpiewana, nikt nie spodziewa się owacji na stojąco. Nie na koniec takiego dramatu, w którym giną wszyscy bohaterowie, a nic nie jest radosne.
Mój piastun, a potem najwyższy służący, czyli właśnie Barren Gedon okazał się dużo bardziej złożonym człowiekiem, niż mogłam kiedykolwiek przypuszczać. Okazał się zdrajcą... najnikczemniejszym, jaki może chodzić po tym świecie. To go obdarzyłam pełnym zaufaniem w dzieciństwie, to on mnie wspierał w czarnych czasach, to on mnie zniszczył.
Wszystko już skończone, mój byt jest już nieporozumieniem. Nadszedł właśnie czas, w którym przeznaczenie mnie zechce zabić. Nie chcę czekać, raczej sama sobie odbiorę życie, lecz wcześniej przekażę swoją ostatnią wiadomość i wolę.
Oto wiadomość
Barren chciał mnie otruć, bym wcześniej po przepisaniu mu zamku, musiała go oddać.
A oto wola:
Niech przeklęty będzie on, a także jego kamraci. Niech klątwa, która w niepojęty sposób dotknęła Ptasi Ród, na nim się skupi i go ukarze za wszystko, co w życiu wyrządził.
Niech wszyscy opuszczą zamek, a on stoi pusty na znak żałoby.
Niech powstanie legenda opisująca niesprawiedliwość przeznaczenia.
Niech przyjdzie śmiałek, który odważy się Ptasiemu Rodowi wynagrodzić całe okrucieństwo ze strony losu.
Niech on skompletuje po jednym skarbie rodowym każdego z Krogulców, każdej Czapli.
Niech wrzuci je do fontanny.
A wtedy stanie się zadość, a Ptasi Ród będzie mógł powrócić.
Niechaj tak się stanie!
Schowałem kartkę do dziennika Hevriett, a moją głowę wypełniły pytania i wątpliwości. Mój pracodawca najwidoczniej chce wypełnić testament i skompletować biżuterię rodową całego rodzeństwa. Po co? Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Ale skąd on o tym wie, skoro testamentu ponoć nikt nigdy nie czytał? Może to tylko moja nadinterpretacja... ale w takim razie... dziwne to.
Hannie udało się wykryć spisek i przeklęła swoich niedoszłych. Ciekawe, co się z nimi stało?
Z każdą chwilę robiłem się coraz mocniej przygnębiony... atmosfera tego miejsca stawała się coraz bardziej ponura. Wyszedłem z pokoju i udałem się w kierunku schodów na drugie piętro.
Gdy moim oczom ponownie ukazał się korytarz, usłyszałem lekkie stukanie, dobiegające zza najbliższych drzwi, czyli komnaty Hubena. Podkradłem się i zacząłem nasłuchiwać. Wyraźnie ze środka dobiega pukanie o jakieś drewno! Powoli wyciągnąłem łuk, a także strzałę ognistą. Tak samo jak poprzednio, kopniakiem odtworzyłem drzwi i odskoczyłem do tyłu.
I w tej chwili oberwałem czymś w głowę.
Nim upadłem, ujrzałem jeszcze jak strzała rozrywa się na suficie nade mną. Odrzuciłem łuk i wyciągnąłem miecz, lecz nie mogłem się podnieść. Spojrzałem do pokoju, lecz był pusty. To coś, co mnie zaatakowało już znikło. Może się przestraszyło wybuchu? Trzeba być ostrożniejszym... powoli wstałem, a momentalnie upadłem z powrotem. Czułem się, jakbym dostał w głowę cegłą. To cud, że nie straciłem przytomności, tutaj stracić przytomność... na samą myśl zrobiło mi się zimniej.
Znowu spróbowałem wstać... tym razem poszło trochę lepiej, bo zdążyłem złapać się framugi. Druga rękę wyczułem na czole wielkiego guza... albo raczej krwawiące rozcięcie. Powoli przemyłem się strzałą wodną.
Gdy poczułem się trochę lepiej, to zajrzałem do listy. Z tego piętra nie mam niczego do wzięcia... choć rozejrzeć się warto. Może się trafi coś niezwykłego?
Pokój się zdecydowanie różnił od tych niżej. Tamte pomimo całej swojej surowości były.... kobiece. Pościel wyglądała na niegdyś puszystą, meble dekorowano w kwietne motywy, a w komodach leżały suknie, szczotki do włosów i inne kobiece instrumenty. Natomiast tu... to pokoje wojowników. Żadnych dywanów, żadnych puchowym pościeli. Surowe koce i meble, a na gobelinach dominowały sceny batalistyczne. Z ciekawości zajrzałem do komody: leżała w niej droga, lecz bardzo zniszczona kolczuga. Szkoda jej... ale nigdzie nie sprzedam takiego złomu. Z bólem serca zamknąłem skrzynię i przeszukałem proste, drewniane biurko. Leżało tu troszkę rozpadających się w palcach papierów. Na przykład typowo dziecięcy rysunek przedstawiający różę i podpisany
Dla mojego kochanego braciszka z okazji dziewiątych urodzin: Hedwig.
To jest właśnie ciekawe... rzecz, która mnie fascynowała od zawsze. Jak to możliwe, że takie dzieci się nagle stają dorosłymi: matkami, wojownikami, łapsami, złodziejami...
Kochany Hubenie!
To rzecz oczywista, że tutaj w Przybrzeżu jest fantastycznie, nie muszę tego chyba nawet dodawać.
To niezwykłe... mieszkamy tak blisko, a rodzice mimo to nigdy nas wcześniej tu nie zabrali, a przecież to takie piękne miejsce...
Może to wina miejscowej ludności. Ojciec nie pozwala nam nigdzie się ruszać bez eskorty, i chyba ma rację. Miejscowi patrzą na nas naprawdę wrogo. Raz Hanna się oddaliła od Hevriett i poszła sama na brzeg. Trafiła akurat na jakiegoś pijanego rybaka, który chciał ją... nie mogę pisać o tak paskudnych rzeczach, lecz Hanna jeszcze przez dwa dni się nie odzywała. Na szczęście Hevriett potrafi się z nią dogadać i pocieszyć. Spróbuj sobie wyobrazić, jaka to musi być potworna przygoda dla 11 letniej dziewczynki. Ja jakoś nie mogłam nigdy uspokajać dzieci... nie nadaję się chyba na matkę, bo jestem za surowa i za twarda. Całe szczęście, że jest ten ślub czystości. Gdyby nie to, to pewnie Ojciec by mnie już teraz wydal za jakiegoś barona czy kogoś, a tak mam trochę czasu. Postanowiłam sobie, że nigdy nie zostanę matką, by nie psuć dzieciństwa moim dzieciom. Rozsądne, prawda?
Ojej, ale zeszłam z tematu. Muszę kończyć, bo jedziemy do Miasta na zakupy. Odbywa się tam właśnie targ i mam nadzieję kupić coś na urodziny dla Hevriett... zawsze marzyła (od kiedy nauczyła się pisać) o prowadzeniu dziennika... dobre, prawda?
W takim razie kończę, życzę Ci wszelkiej pomyślności w czasie turnieju. Tak żałuję, że nie mogę na nim być, ale Ojciec twierdzi, że to nie będzie widok dla młodych dam. Co miał na myśli?
Całuję mocno: Hedwig.
Chyba dość się naoglądałem. Zamknąłem szufladę i poszedłem do drugiego pokoju, tym razem Hermana. Postanowiłem się wycwanić i owszem, otworzyć drzwi kopnięciem, ale z boku. Stanąłem przy ścianie i walnąłem z całej siły, a drzwi wyleciały z zawiasów i z łoskotem upały na posadzkę.
Cisza.
Świetnie!
Pokój wyglądał niemal identycznie, z tą różnicą, że tutaj na środku stała złota figurka przedstawiająca pikującego krogulca. Oczywiście ją wziąłem, a potem poszedłem do pokoju Harraghta. Drzwi były uchylone, a gdy je otworzyłem na oścież, to na przeciwległej ścianie ujrzałem przepiękny miecz w pochwie wykonanej ze złotych drutów. Na głowni była głowa drapieżnego ptaka, rękojeść pokryta małymi kolcami uniemożliwiającymi wyślizgnięcie się broni z ręki, a na ostrzu wygrawerowano lecącego krogulca. Nie jestem frajerem i nie mogłem przepuścić czegoś takiego. Odwiązałem od pasa swój zwykły miecz i powiesiłem go na miejsce drogocennego. Teraz mając u boku taki skarb czułem się naprawdę szczęśliwy.
Chyba już zobaczyłem tutaj wszystko. Poszedłem schodami na parter, po drodze zabierając kilka drobnych złotych świeczników z klatki schodowej.
Korytarz kończył się wrotami prowadzącymi do fontanny. Po lewej stronie znajdowało się troje drzwi, lecz zbyły zabite na głucho. Nie chciałem znowu ryzykować strzał ognistych... kto wie jaka to pułapka. Z drugiej strony jedna z tych komnat pewnie należała do rodziców rodzeństwa, a ja muszę tam znaleźć szmaragd. A tam... zobaczmy najpierw krypty.
Wejście do krypt znajdowało się pod schodami... niestety też zostało zamurowane. Chcąc nie chcą, muszę się jednak pobawić strzałami... ulokowałem kilka pod murem, a obok położyłem wszystkie swoje miny. Zróbmy to raz, a dobrze. Cofnąłem się do załomu korytarza, wycelowałem, strzeliłem i uciekłem. Mimo to wybuch rzucił mnie na kolana, a ból w głowie eksplodował z nową mocą, zagłuszając dźwięk kruszących się ścian. Leżałem chwilę jak martwy, aż obolały podniosłem się i zobaczyłem, że w murze udało m się zrobić niewielki otwór, choć podłoga dookoła została całkowicie zniszczona. Co jak co, ale kiedyś to budowali porządne rzeczy.
Z długiego i prostego tunelu śmierdziało zaduchem. Powoli schodziłem na dół, nasłuchując co pięć kroków. Skoro na górze o mało mnie nie zabili, to co dopiero będzie tutaj?
W końcu dotarłem do końca, czyli ciężkich, dębowych drzwi zamkniętych na gigantyczną kłódkę. Na szczęście nie była ona wyzwaniem dla moich wytrychów i po chwili mogłem ją odstawić na podłogę. Uchyliłem drzwi. Za nimi był kolejny długi korytarz, po którego obu stronach stały kamienne sarkofagi. Najróżniejsze: większe, mniejsze, marmurowe, z piaskowca, podniszczone i zachowane w świetnym stanie. Jednak miały jedną cechę wspólną: ptasie motywy. Sokoły, orły, żurawie, gołębie, gęsi, ibisy, sowy, łabędzie i wiele innych, na płaskorzeźbach, figurach, freskach i malunkach. Coś pięknego...
Szedłem coraz dalej. Na niektórych grobach wyryto datę, toteż stwierdziłem, że im głębiej, tym mogiły są świeższe.
Panowała niczym nie zmącona cisza. Niczym. I to mnie właśnie przerażało...
Dotarłem do końca. Dalej był tylko gładki mur, a po lewej i prawej ręce stały po trzy sarkofagi. Na jednym był wyrzeźbiony lecący krogulec, na drugim pikujący, a na trzeciej siedzący. Prawie identycznie jak po drugiej stronie: czapla siedząca na gnieździe, lecąca i stojąca, ze smutno zwieszoną głową. Chyba się domyśliłem, co symbolizują te pozy.
Rozejrzałem się i spróbowałem zsunąć wieko od sarkofagu Hevriett. O dziwo, nie zostało niczym przymocowany. W środku dookoła szkieletu leżało kilka książek, ubrań i błyskotek, a wśród nich naszyjnik złożony ze złotych oczek, z małą złotą płytką z wygrawerowaną czaplą. Końcówką miecza Harraghta podniosłem go i chwyciłem. Był potwornie zimny, lecz poza tym nic dziwnego nie spostrzegłem. Przyszła kolej na Hedwig. Wieko od jej sarkofagu odeszło równie łatwo, a we wnętrzu były bardzo podobne rzeczy. Wyróżniał się piękny, złoty diadem z czaplą, który za pomocą miecza zwinąłem. Potem tak samo zabrałem pierścień Hubena. Nadal nic się nie działo.
To się zaczęło dopiero, gdy zasunąłem z powrotem wieka.
Nagle cały korytarz wypełnił się szeptami i krzykami. Ból znowu eksplodował w mojej głowie z taką siłą, że osunąłem się na podłogę. Gdy podniosłem wzrok, to dookoła mnie stała szóstka młodych ludzi: trzech mężczyzn w zbrojach i trzy kobiety w wytwornych sukniach. Byli jakby lekko przeźroczyści i świecący... Bez trudu rozpoznałem barczystego Harraghta, wysokiego i szczupłego Hermana, długowłosego Hubena, postawną i temperamentną Hedwig, wysoką i smukłą Hevriett i niziutką, pucułowatą Hannę. Rozpoznałem, chociaż nigdy nie widziałem ich wizerunków. Po chwili przez rąbiący ból w czaszce przedarł się niski głos:
-Doczołgał się aż tutaj, tylko po to, by skraść kilka bezwartościowych świecidełek, mimo, że w poprzednich grobowcach są większe skarby.
-Mówiłam – przerwał stanowczy alt – że to nie jest zwykły złodziej. Zwykły nie zasuwa z powrotem wiek.
-Kim on jest? – spytał delikatny sopran
-Kimkolwiek... jest złodziejem. Musi zginąć.
-Może to...
-Nie Hanno. To na pewno nie jest Śmiałek. On by nie kradł pucharu i innych rzeczy.
-Przychodzę na polecenie Śmiałka. – wydyszałem
-Słyszycie? Co o tym myśleć?
-Nie wiem Hub. Może coś jeszcze powie.
-Uh... Śmiałek wynajął mnie, by skompletować biżuterię rodową, którą wrzuci do fontanny, by Ptasi Ród mógł powrócić.
-Skąd on niby mógł to wiedzieć? Przecież testament nie ujrzał światła. Nigdy! Hanna zostawiła go na poduszce i wyszła zamykając pokój. Nikt później go nie otworzył... Dlaczego pomimo takiej misji zdecydowałeś się na kradzież innych przedmiotów?
-Nie mam pojęcia skąd wiedział... skądś. A skąd wy wzięliście ten rytuał?
-Hanna znalazła go w jakiejś kronice rodowej, w tyle biblioteki.
-Bibliotekarz mógł go też przeczytać i rozpowiedzieć.
-Nie zrobiłby tego, bo to on był moim mordercą!
-Ależ Hevriett, przecież on zawsze powtarzał, że nie wierzy w żadne stare rytuały. Może jednak...
-No dobra, faktycznie. Ale dlaczego pomimo swojej misji kradłeś?
-Bo jestem... złodziejem. Na co wam złoto? Tam skąd pochodzę ma o wiele większą wartość niż na tym opuszczonym zamku.
-Niby racja...
-Co się stało z bibliotekarzem? Klątwa go dosięgła?
-A jakże. Także jego syna i jego syna... jego ród nadal dotyka ta sama klątwa, co nas. Ród piastuna już dawno wygasł.
-Tak więc puśćcie mnie, a będziecie mogli powrócić. To chyba się opłaca, w zamian za kilka świecidełek.
-Niby dlaczego mamy tobie wierzyć...
-Bo... –PANIKA PANIKA! Co powiedzieć?! Jak ich przekonać? Nagle spłynęło na mnie nieoczekiwane objawienie: -bo ja... ja jestem Garrett, Złodziej Którego Nikt Nigdy Nie Widział! Przysięgam na swój Honor Złodziejski, że biżuterię rodową zwrócę memu pracodawcy, a on wrzuci je do fontanny. Żyliście w czasach, gdy Honor Złodziejski coś znaczył... ja jestem jednym z ostatnich, którzy go przestrzegają!
-Niech Harraght zadecyduje.
-Nie widzę w tobie kłamstwa, ale to może być bardzo udane krzywoprzysięstwo. Myślę jednak, że możemy zaryzykować.
-Dziękuję wam. Zobaczycie, że wrócę tu niedługo.
-Żegnaj Garrettcie. Obyś dotrzymał swej obietnicy, bo klątwa Ptasiego Rodu może dotknąć i ciebie!
Poszedłem do wyjścia nie oglądając się za siebie. Stamtąd udałem się do głównej bramy. Po drodze minąłem drzewo z wbitym w nie długim sztyletem. Nie zatrzymywałem się.
*
-Witam pana.
-To ja witam, panie Garrett. Wprost nie może pan sobie wyobrazić, jak bardzo drżę z niecierpliwości, co pan dla mnie przyniósł.
-Mamy tak... miecz runiczny... sztylet... biżuterię rodową... dziennik... puchar... to chyba wszystko. Jak sam pan mówił, nie wszystko zostało na swoich miejscach. Reszty nie znalazłem.
-To i tak niezwykle bogate żniwo. A jakieś zwykłe przedmioty?
-Też, proszę spojrzeć tutaj – zerwałem koc z łóżka, by odkryć resztę moich łupów, łącznie z mieczem Harraghta. Niestety, jest dla mnie za długi, toteż muszę go sprzedać. Klientowi oczy niemal wyskoczyły
-To jest niemożliwe! Takie skarby! Kupuję wszystko!
-Jak pan sobie życzy. Echm....
-Oczywiście... niech policzę.... no! W tym worku – wyjął z kieszeni płaszcza pękaty worek monet, wielkości czaszki – jest odpowiednia suma. Reszty nie trzeba.
-Och! – walnąłem się w czoło i udałem wielkie zaskoczenie –zapomniałbym o jednej rzeczy! Tutaj jest testament Hanny. W sumie, to nie wiem, po co panu, skoro i tak go pan zna...
-Co pan insynuuje?
-Skąd pan zna termin „biżuteria rodowa z symbolami ptaków”. I po co ona panu, skoro to są rzeczy niewiele warte, jak np. naszyjnik Hevriett. W jej sarkofagu były znacznie cenniejsze rzeczy. No i skąd pan tyle wie o lokalizacji poszczególnych przedmiotów w zamku, zwłaszcza tych w grobowcach? Ja się domyślam...
-Bardzo mi przykro, ale nic nadal nie rozumiem – na twarzy gości pojawiło się zdziwienie i nutka strachu
-Proszę pana, ja ROZMAWIAŁEM z duchami rodzeństwa. Mówiły wiele o jakiś Śmiałku, który ma je przywrócić. Jednak jednej osobie, chyba Hermanowi wymknęło się ciekawe zdanie. Ze klątwa Ptasiego Rodu NADAL dręczy ród bibliotekarza. Niech pan się przyzna, to bardzo ułatwi sprawę.
-Niby po co?
-Bo inaczej pana zabiję i sam pójdę do tej cholernej fontanny. Biżuteria rodowa musi się tam znaleźć. I ja zrobię wszystko, by tak się stało. Z pewnych osobistych powodów.
-Też pan złożył przysięgę?
-A i owszem. Przy okazji...
-No tak... jestem potomkiem bibliotekarza. Klątwa co dziesięć lat zabija najstarszego członka mego rodu w sposób identyczny jak w legendzie. Rok temu zginął mój ojciec i zostałem sam. Przed śmiercią dał mi mapę, notatki i szarfę ze złotą, wyszytą Czaplą. Dopiero on zaczął rozwiązywać nasz problem, lecz nie zdążył. Ja jednak się zbyt bałem, by pójść do samego zamku i stanąć z nimi twarzą w twarz... dlatego pan był mi potrzebny. Teraz mamy już wszystko... możemy zakończyć tę ponurą tragedię.
-Racja.
*
Spodziewałem się jakiegoś wielkiego efektu magicznego, ale zamek od początku zdawał się być dziwnie katatoniczny. Wrzuciliśmy te przedmioty, a one roztrzaskały się na miliardy drobinek. Owe ziarenka ułożyły się w sylwetki trzech krogulców i trzech czapli.
Nic więcej się nie stało, choć ja jakby poczułem wielką ulgę na sercu.
Przynajmniej coś...
*
-Czego szukasz u mnie, prostego wróżbity? Czego szukasz, Loggandzie Kruku?
-Rady... i odpowiedzi na pytanie...
-Czym będzie przyszłość? Wielu o to pyta, lecz ja przezornie nie odpowiadam. Przyszłość, która dotknie człowieka przed czasem potrafi wyrządzić wiele złego.
-Jestem gotowy na najgorsze.
-Jesteś, jesteś. Bardziej od tamtych, dlatego ci odpowiem. A twoja przeszłość jest odbiciem przeszłości sprzed wielu wieków... dobrym odbiciem złej przeszłości. Twoja żona niedługo spodziewa się syna...
-Niemożliwe! Przecież jest od zawsze jałowa!
-A rok później przyjdzie kolejny syn, po roku takoż samo. Na kolejne letnie przesilenie spodziewaj się córy, o kolejnym następnej, a potem ostatniej.
-Sześcioro? Na Budowniczego...
-Dzieci te będą żyły ze świadomością tamtego odbicia, toteż nie dziw się, że ich wiedza o wielu rzeczach wykroczy poza pospolitość. Będą to dzieci starej klątwy, obecnie jednak przełamanej. Pamiętaj o tym wszystkim, a być może uda ci się wynagrodzić ich cierpienia. A teraz odejdź, gdyż wystarczająco się dowiedziałeś, a ja już nie mam ci nic do powiedzenia.