Re: [LITERATURA] Zaproszenie do 'Interludium'
: 09 kwietnia 2004, 15:17
autor: Caer
Zupełnie zaskoczony złodziej przez moment przyglądał się znikającej w tłumie dziwnej postaci. Najpierw myślał, że się pomylił, że to faktycznie był ktoś inny, ale przecież nie spuszczał z magini wzroku. To musiała być ona. Ale... Gdy odwróciła głowę, spojrzała na niego nie ruda osoba o nieokreślonym wieku, tylko jakaś nieznana mu staruszka. W jednej chwili, niemal niedostrzegalnie zmienił się także jej strój i zamiast zakrywającego wszystko długiego podróżnego płaszcza, miała niekształtną brązowo-szarą suknię.
To musiało być to samo, co w bibliotece Zakonu Młota, nagle przypomniał sobie. Musiała być w stanie nie tylko stwarzać iluzję, ale także zakrywać nią siebie, dowolnie zmieniając postać.
Niezdecydowany przeszedł kilka kroków unikając potrącenia przez przechodzących obok niego ludzi, a mimowolnie podążający za nim wyrostek mało na niego nie wpadł. Po co tam poszła? Co takiego ważnego zostawiła, że bez wahania i bez względu na niebezpieczeństwo postanowiła wrócić do swojego mieszkania, umyślnie pchając się w pułapkę? Idiotka! - żachnął się w duchu. Można było poczekać, można było... jakoś inaczej to zrobić, a nie tak głupio ryzykować. Chociaż, musiał przyznać, przebranie działało idealnie, skoro było w stanie zwieść nawet jego i wbrew sobie poczuł podziw dla magini.
Mimowolnie obserwował, jak tuż przed nim chłopak, który właśnie go wyminął, jednym ruchem naparł na bogato ubraną kobietę śledzącą akcję na jednej ze scenek i zerwał jej sakiewkę.
Garrett zatrzymał się porażony nagłą myślą. Co on właściwie robił? Po co chciał się pakować w to wszystko? Jeśli Ryen chciała ryzykować i miała do wypełnienia jakąś "misję", to była to wyłącznie jej sprawa. Nie miał zamiaru dać się złapać dla głupiej...
Kobieta od razu poczuła, że coś było nie tak i odwróciła się akurat na moment, by zobaczyć, jak chłopak cofa dłoń z bogato wyszywaną sakiewką. Wyciągnęła rękę, by go złapać, ale natychmiast rozdzieliło ich kilka osób, które zmierzały z jednego końca placu na drugi.
Chociaż z drugiej strony, myślał intensywnie, nadal nie dawało mu spokoju, po co magini go potrzebowała. Z takim przebraniem mogła dostać się wszędzie. Dlaczego więc...? Musiał się dowiedzieć. W końcu ruszył z miejsca - niech to będzie ostatni raz, przemknęło mu przez myśl.
W jednej chwili czas zwolnił, a kobieta nienaturalnie wolno otworzyła usta, by coś krzyknąć. Wyglądało to karykaturalnie, gdy wszyscy przechodnie nagle zwolnili kroku, a kilka głów zaczęło swą powolną wędrówkę wokół własnej osi, by spojrzeć w kierunku kobiety.
- Złodziej! - czas gwałtownie przyspieszył, a dźwięki, które jeszcze przed chwilą dochodziły do niego przytłumione, jakby był pod wodą, teraz nagle go ogłuszyły - Łapać złodzieja!
Kilka osób odwróciło się, gdy chłopak przemknął tuż za nimi, ale Garrett nie zwrócił na nich uwagi, zmierzając szybko w stronę pobliskich kamienic. Co to, do diaska, było?!
*
- Nie zauważyłyście niczego dziwnego?
Kobieta zdawała się nie słyszeć, a potem nagle jej twarz zmieniła się. Poruszyła wargami, jakby coś mówiła, ale mężczyzna nie dosłyszał słów. Jak zafascynowany patrzył na jej postać, która zdawała się lekko falować i po chwili zauważył, że przez twarz starej gospodyni przebija jakaś inna, jakby ktoś nakładał na siebie dwa przezroczyste obrazki.
Pierwszy zareagował zakonnik na podłodze:
- To ona!
Zanim jednak zdołał się podnieść, mężczyzna przy ścianie chwycił leżący przy nim buzdygan i w jednej chwili znalazł się przy kobiecie, a dowódca dopiero w tym momencie ujrzał w niej maginię. Zakonnik zamachnął się, a kobieta w ostatniej chwili zrobiła unik i buzdygan zamiast w głowę trafił ją w bark. Upadła na podłogę, jedną rękę wznosząc nad głowę, by ją osłonić.
- Ma być żywa! - krzyknął ostrzegawczo i ruszył wreszcie z miejsca. W tym samym momencie kątem oka zauważył, ze do salonu wbiega zakonnik, który przeszukiwał sypialnię, a na schodach usłyszał prędkie kroki, zapewne dwóch pozostawionych na parterze mężczyzn - Skrępować jej ręce!
Zakonnik zamierzył się po raz drugi, ale zanim nastąpił cios kobieta wykonał ręką nad głową szybki gest, jakby rozsuwała zasłonę. Buzdygan trafił na niewidoczną przeszkodę na cal od rozczapierzonej dłoni magini, a ta tylko się skrzywiła. Drzwi za dowódcą wreszcie otworzyły się i mężczyzna usłyszał skrzeczący głos:
- Co tu się dzieje?
Zaskoczony odwrócił głowę tylko na sekundę, by ujrzeć w drzwiach gospodynię domu, tą samą, która jeszcze przed chwilą stała przy kominku. To wystarczyło. Sekundę później poczuł, jak olbrzymia siła trafia go w pierś, niemal łamiąc żebra i posyłając go na ścianę za nim. Uderzenie wypchnęło mu całe powietrze z płuc, a nogi ugięły się pod nim i zsunął się na podłogę. Przez chwilę niezdolny wstać, łapiąc gwałtownie oddech i krzywiąc się, gdy obite żebra dały o sobie znać zauważył jedynie, jak spod kominka kobieta znajduje coś wśród popiołu, chwiejnie podnosi się i wybiega z mieszkania.
*
Wyjście z pokoju blokowała krępa postać gospodyni, ale bezceremonialnie odepchnęłam ją, bez szacunku dla jej wieku - w końcu co najwyżej mogła mieć połowę moich lat! Zatoczyła się w kierunku ściany, prosto na dwóch stojących za nią mechanistów, ja już zbiegałam po schodach, a dotarłszy do drzwi wyjściowych gwałtownie szarpnęłam za klamkę i wybiegłam na zewnątrz.
Ostre słońce na sekundę oślepiło mnie, a potężna fala ciepła niemal odebrała oddech. Rzuciłam się w stronę placu, słysząc za sobą pospieszne kroki na schodach. Ramię pulsowało tępym bólem przy każdym ruchu, ale teraz nie miałam czasu się nim zająć. Gwałtownie skręciłam za róg budynku, dopiero w ostatniej chwili zauważając, że ktoś tam był. Pięciu mężczyzn poderwało się z ziemi, gdy przebiegłam przez narysowaną na bruku uliczki planszę, rozrzucając pionki i kostki, i posłało za mną soczystą wiązankę, ale nawet nie odwróciłam głowy. Moment później wpadałam już na plac, już przeciskałam się między ludźmi, usiłując wtopić się w tłum.
*
Basso odwrócił głowę w stronę budynku, gdy nagle usłyszał jakiś łomot wewnątrz, drzwi gwałtownie otworzyły się, a na ulicę wypadła rudowłosa kobieta. Potknęła się, a jej prawe ramię zwisło bezwładnie, ale sekundę później odzyskała równowagę i pobiegła w stronę placu. Moment później z kamienicy wypadli dwaj mechaniści i rzucili się w pogoń. Niewiele myśląc Basso pobiegł za nimi - oto miał idealny powód, by dyskretnie "zaopiekować się" kobietą. Jeśli jeszcze w pobliżu kręciłby się Garrett...
Skręcił za Ryen i zakonnikami, wpadając z zaułków w krótką uliczkę prowadzącą do placu, prosto na graczy w fasolki. W ostatniej chwili ominął ich, wyrywając się ich chwytom i ani przez chwilę nie tracąc kobiety z oczu.
- Stwórca jest łaskawy dla wszystkich, którzy się go boją - mężczyzna w szacie pokutnej, z wygoloną głową, który nagle wyrósł przed nim zmuszając go do zatrzymania się, wyciągnął w jego stronę rękę z ulotką.
Odepchnął go ze złością i szybko spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widział kobietę, ale jej już tam nie było. Zaklął szpetnie, usiłując w gąszczu ludzkich głów znaleźć gdzieś intensywnie rude włosy, ale nigdzie ich nie widział. Zaraz jednak jego wzrok przyciągnął jakiś ruch niecałe dwadzieścia kroków od niego: grupa już pięciu osób w bladoniebieskich uniformach biegła - tak szybko, na ile pozwalał im płynący tłum - w kierunku Doków. Podążył wzrokiem za ich spojrzeniem i wreszcie ją dostrzegł: już była przy kamienicach zamykających plac od południa. Nie zastanawiając się długo rzucił się w tamtą stronę, prawie nie zauważając jakiegoś poruszenia po jego lewej stronie, przy scenie - dotarło do niego po chwili - przy której jeszcze niedawno stał. Zdążył zauważyć jedynie przebłyski czerwonych strojów, zanim widoku nie przesłoniła mu grupa gapiów. Potrząsnął głową - teraz miał ważniejszą sprawę na głowie.
*
- Ryen!
Prawie nie usłyszałam głosu. Spostrzegłam go dopiero, gdy poczułam, jak ktoś mnie łapie, a moje ramię przeszył nagły ból. Musiał mnie obserwować od jakiegoś czasu i widział, co się działo, bo bez słowa ruszył w kierunku Doków, pociągając mnie za sobą.
W biegu spojrzałam za siebie tylko po to, by zobaczyć, jak pierwszy z mechanistów biegnie jakieś dziesięć kroków za nami. Na chwilę zastąpił mu drogę sprzedawca obwarzanek, ale bezceremonialnie odepchnął go krzycząc coś, co zaraz utonęło w gwarze placu. Nie mogło nam się udać. Zwłaszcza poza placem, na niemal pustych ulicach. To była tylko kwestia czasu.
Sklepione przejście odbiło echem nasze kroki, gdy wpadaliśmy pod podcienie. Trzech wyrostków idących z przeciwka rzuciło nam zdziwione spojrzenia, a towarzyszący im pies zaczął głośno ujadać i rzucił się w pogoń za spodem mojego płaszcza.
- Tam są! - usłyszałam z tyłu, a do odgłosów pogoni, które docierały z dziwnym pogłosem, dołączył chór młodych głosów, kibicujących mechanistom i zagrzewających ich do szybszego biegu. Zaklęłam w duchu, gdy oprócz kroków pięciu zakonników wyraźnie usłyszałam klaskanie bosych stóp na kamieniach ulicy; pewnie ulicznicy przyłączyli się do pościgu, uważając to za niezłą zabawę. I do tego jeszcze ten parszywy kundel!
- Zrzuć płaszcz - dotarło do mnie rzucone szeptem z przodu.
- Co? - w pierwszej chwili nie zrozumiałam, ale zaraz mnie olśniło i szarpnęłam się, by zsunął się z ramion, a zraniony bark zapromieniował bólem.
Po lewej stronie do placu dochodziła wąska, ocieniona uliczka między dwoma wysokimi kamienicami i złodziej gwałtownie skręcił za róg.
- Teraz!
Płaszcz spadł na bruk ulicy, a pies przestał wreszcie ujadać, zaczął za to warczeć, dobierając się pewnie do mojego najlepszego wierzchniego okrycia. A niech go...!
Kroki mężczyzn i krzyki dzieciaków było słychać jeszcze za rogiem, ale lada moment będą musieli skręcić za nami zanim zdążymy zniknąć w następnej uliczce. Byli za blisko! Jeszcze chwila i...
Złodziej przede mną nagle pociągnął mnie w bok, kilka stopni w dół prowadzących do wnęki z tylnym wejściem do kamienicy. Niemal zaparło mi dech, gdy uderzyłam plecami o drzwi, a ramię przeszył nagły ból.
- Co robisz?! - szarpnęłam się, ale mężczyzna trzymał mocno. Czy on oszalał?!
- Nie ruszaj się! - warknął, zmuszając mnie, bym się schyliła, a jego szeroki płaszcz zasłonił mnie całkowicie. Wściekła, spojrzałam na jego twarz, ale oczy, nieprzyzwyczajone do głębokiego cienia, w jakim staliśmy, dostrzegły jedynie ciemną plamę. Serce waliło jak oszalałe po długim biegu, choć oddech miałam spokojny. To przecież absurd mieć nadzieję, ba, być pewnym, że tu nas nie znajdą. To nie mogło się udać...
Mechaniści przebiegli za plecami mężczyzny, ani na chwilę nie zwalniając kroku przy wejściu do kamienicy, jakby nikogo tam nie widzieli. Musieli skręcić na następnym przecięciu, bo w chwilę później odgłos ich kroków ucichł, usłyszałam za to głosy i nierówne oddechy kilku osób gdzieś na początku uliczki, tam, skąd przybiegliśmy. Pies nadal warczał i po chwili dobiegł do mnie odgłos rozdzieranego materiału. Zaklęłam pod nosem. Że też ten kundel...
- Rani, pójdziesz! - ktoś widać wysłuchał moich złorzeczeń, bo rozległ się świst powietrza, a pies zaskomlał żałośnie - Dyć to dobry płaszcz!
- Jak myślicie - odezwał się drugi chłopięcy głos, pomiędzy głębokimi wdechami - dopadli ich?
- Nie ma szans - do rozmowy dołączył się trzeci, chyba najstarszy, lekko wpadający w falset - Już by ich złapali.
- Nie może być - zaprotestował pierwszy podnosząc chyba mój płaszcz, bo usłyszałam szelest materiału - Byli zaraz za nimi. Jak mogli im zwiać?
- Może się gdzieś ukryli - falset niemal słyszalnie wzruszył ramionami.
- Gdzie? - wpadł mu w słowo pierwszy - Może pod jednym z kamieni? - zarechotał radośnie, ale umilkł, gdy cicho odezwał się milczący dotąd drugi.
- A jak to był...
- Głupiś! - żachnął się pierwszy, a płaszcz zaszeleścił gwałtownie - Co by tu miał robić? On nie z takich, co sakiewki na rynku ucina.
W cieniu wreszcie zobaczyłam, jak wargi mężczyzny układają się w krzywy uśmiech.
- Ale...
- Cicho! - wszyscy posłusznie zamilkli, a gdzieś z uliczki, gdzie musieli skręcić mechaniści, dały się słyszeć czyjeś kroki. Chłopcy nie namyślali się długo.
- Wiejemy! - płaszcz miękko upadł na kamienie ulicy, pies znowu zaczął szczekać, a po chwili pospieszny tupot stóp oddalił się w kierunku placu.
Złodziej wreszcie puścił mnie, a ja wyprostowałam się, pełna zdumienia. Jak to możliwe, że nas nie widzieli? Byłam w stanie zrozumieć, że mechaniści mogli przeoczyć wnękę, ale chłopcy? Stali jakieś dziesięć kroków od nas, gdzie teraz leżała porzucona peleryna. To niemożliwe, że nic nie zauważyli – wnęka nie była na tyle głęboka. A jednak...
Odgłos kroków wzmógł się, odbity echem od wysokich ścian pobliskich domów i minęła nas wysoka zakapturzona postać, zmierzając w stronę placu. To był mężczyzna, a ja od razu rozpoznałam bladoniebieski tatuaż na policzkach i wokół oczu. To nie mogło być już! Oni nie mogli jeszcze zacząć! Zimny strumyk spłynął wzdłuż mojego kręgosłupa i poczułam nagłą złość. Jeszcze nie wszystko było stracone! Jak mogli zadecydować beze mnie?!
- Nie! - wyrwało mi się, ale mężczyzna nie zareagował, dalej zmierzając swoją drogą, a Garrett odwrócił się w moją stronę.
- Co się stało?
Potrząsnęłam tylko głową i wyszłam wreszcie z niszy, by podnieść mój płaszcz.
- Co się dzieje? – już był przy mnie i zmusił mnie, bym na niego spojrzała.
- Mam niewiele czasu.
*
Uliczka była pusta. Gdzieś z dalszej jej części dochodził do Basso słaby pogłos szybkich kroków kilku osób, w niewielkim tylko stopniu zagłuszany przez gwar placu, który dochodził aż tutaj. Jakaś kobieta spokojnie rozwieszała pranie na sznurze łączącym jej okno z oknem na trzecim piętrze naprzeciwległej kamienicy, a chwilę później minęło go biegiem trzech wyrostków, wśród których rozpoznał płowowłosego Yanna, który ostatnio usiłował stać się pełnoprawnym członkiem gildii, ale mu to nie wychodziło. Za chłopcami biegł, ujadając dziko, szaro-bury kundel.
A więc nie złapali ich - skonstatował z uśmiechem. Nie złapali ich, bo inaczej już by o tym wiedział. Znając Garretta, pewnie przyczaili się gdzieś w ciemnym zaułku czekając, aż pogoń się zniechęci i zrezygnuje, albo oddali na tyle, by można było bezpiecznie wyjść z ukrycia. A potem powinni pojawić się na placu, gdzie było najbezpieczniej i najłatwiej można się było wtopić w tłum. A do tego czasu... Odwrócił się, by dojść do placu, gdy minęła go wysoka, zakapturzona postać, którą - sądząc po wyrazie twarzy - z czystym sumieniem mógłby zaliczyć do zabójców.
Jego uwagę od razu zwróciła scena, przy której wcześniej stał, a dokładnie - to, co działo się pod nią. Nie mylił się - wśród widzów dostrzegł gwałtownie gestykulującą, ubraną w czerwony strój postać, otoczoną czterema osobami, również noszącymi czerwone uniformy z narzuconymi nań napierśnikami, które Basso znał aż za dobrze. Wzdrygnął się na samo wspomnienie pobytu w Cragscleft, ale widok zakonników Młota zdziwił go. Od jakiegoś bowiem czasu nie opuszczali swojej świątyni, przestali też patrolować ulice, co pewnie ucieszyło część mieszkańców Miasta. Tego dnia, co prawda, było ich święto, ale z prawdziwej uroczystości religijnej niewiele zostało i wszystko odbywało się raczej po to, by kontynuować tradycję, aniżeli z prawdziwej potrzeby bogobojnego serca. Co więc w środku tego wszystkiego robili Młoty?
Mężczyzna stał za daleko, by usłyszeć, co wykrzykuje ktoś, kto wyglądał na kapłana, ale docierały do niego pojedyncze słowa: "hańba... pamięć poległych... nieszczęsne wydarzenia... szacunek i - oczywiście - gniew Stwórcy". Adresatami zdawali się być aktorzy na scenie, którzy - nadal w czarnych "złodziejskich" płaszczach - przerwali grę i odwrzaskiwali coś do zakonników na dole, i widownia, z zainteresowaniem śledząca rozwój wypadków. Gdzieś z tamtej strony dobiegło go także szczekanie psa i choć nie potrafił powiedzieć, czy to był ten sam kundel, wśród gapiów dostrzegł płową czuprynę Yanna, który - znając życie - zamierzał coś niecnego. Basso obserwował ich przez chwilę, ale jako że nic bardziej ciekawego się nie działo, powrócił do obserwacji placu.
Podążył wzrokiem dalej i zobaczył coś, co mu się nie spodobało: za linią scenek wolnym krokiem szedł patrol straży miejskiej. Co prawda, w tym tłumie trudno im będzie kogokolwiek złapać, ale Basso nie chciał próbować. Ani, tym bardziej, wpaść przez kogoś innego. Na razie jednak wymiar sprawiedliwości był daleko, a na plac wchodzili nowi ludzie, wśród których dostrzegł kobietę. Uśmiechnął się, gratulując sobie w duchu – tych rudych włosów nie można było pomylić z niczym innym. Zaraz jednak zauważył jakiś ruch trochę na lewo od niej i zaklął pod nosem – jeżeli on ją zobaczył, prędzej czy później zobaczą ją także mechaniści. W tym samym momencie usłyszał za swoimi plecami przeraźliwy wrzask i "Łapać złodzieja!" głośniejsze niż zwykle, a pod sceną zapanował chaos: ludzie nagle ruszyli w przeciwne strony, wpadając na siebie, ze swego miejsca już biegła straż miejska, czyjaś płowa czupryna szybko zmierzała w stronę Shoalsgate, a ponad tłum wzniósł się wrzask:
- Młot! Mój młot! Złodziej!
Basso rzucił okiem w stronę mechanistów, ale zdawali się być całkowicie zaabsorbowani tym, co działo się pod sceną. Teraz albo nigdy - przemknęło mężczyźnie przez myśl i w jednej chwili rzucił się w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą widział kobietę. Dopadł jej i chwycił za ramię, ale kobieta zwróciła na niego zdziwione spojrzenie.
- Przepraszam - wyjąkał, gorączkowo rozglądając się dokoła. Przecież to niemożliwe...
- Szukasz kogoś? - poczuł klepnięcie w ramię i odwrócił się, rozpoznając głos. Nie zdołał jednak ukryć zdziwienia, bo kobieta stojąca obok Garretta wcale nie przypominała Ryen - Miło cię widzieć.
Basso potrząsnął głową - nie było czasu. Ruszył z miejsca i szepnął:
- Za mną.