[LITERATURA] Rezydencja Marcusa (opowiadanie)

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Dex
Paser
Posty: 257
Rejestracja: 28 września 2008, 14:40
Lokalizacja: Wrocław

[LITERATURA] Rezydencja Marcusa (opowiadanie)

Post autor: Dex »

03,12,2008 - Wtedy zacząłem pisać to opowiadanie. Niestety nowa praca oraz brak czasu na cokolwiek zaprzestało mojego dalszego pisania.. Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę do pisania (nie mam jakichś wielkich zdolności..) i nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się dokończyć to opowiadanie (mimo, że scenariusz jest gotowy..).

(skopiowane z worda)
Wodę wylewawszy,
Ogień zgasiwszy,
Powietrze zamykawszy,
Ziemię zabierawszy,
W naturę wiarę odrzuciwszy,
Kwitnący w ziemi nie będziwszy!
Wpis z księgi przykazań Pogan.



Nad miastem zachodziło już słońce. Bardzo lubiłem siedzieć na dachach dzielnic i obserwować to, co w tych czas jest jeszcze niezmienne. I mam nadzieję, że takie pozostanie.

Wstałem i ześlizgnąłem się po rynnie na sam dół, tak, że aż dobiłem jedną z wystających kostek brukowych. Znowu poczułem to zbliżające się powietrze; lekko mroźne, gęste, niepewne. Wypełniało moje płuca, co przyprawiało mnie o spory dreszcze emocji. Noc i tym razem zwiastowała dla mnie niemały zarobek. Z ostatnich odwiedzin w ruinach, przyniosłem kilka wartościowych prezentów, z których zapewne Terrence będzie bardzo zadowolony. Ja zresztą też.

Ruszyłem przed siebie. Kwatera Terrence’a znajdowała się w Dayport, tam właśnie zmierzałem. Skręciłem w lewo i zatrzymałem się na chwilę w ciemnym rogu, gdyż usłyszałem damskie głosy. Rozmawiały o swoich ogródkach i nieposłusznych mężach. Widocznie były tą rozmową pochłonięte bez końca, bo nie zauważyły, kiedy zwędziłem im sakiewki.
Przedostałem się na drugą stronę ulicy, przeszedłem jakieś dwieście metrów mijając licznych pijusów na ulicach. Zbliżała się sobota, dlatego nie dziwiło mnie to bardzo. Na szczęście byli oni bardziej zajęci tym, co mają w swych kuflach, niżeli ulicą. Odwróciłem się i spoglądnąłem na Angelwatch – nigdy nie mogę nadziwić się tej budowli. Mam nadzieję, że już niedługo uda mi się zdobyć o niej więcej informacji i opłaci wspiąć się po spore pieniądze..

Skręciłem w ostatnią lewą, przeskoczyłem przez puste beczki i znalazłem się na ulicy Grandmauden. Poprawiłem kaptur i ruszyłem przed siebie. Na samym końcu, po lewej stał stary dom. Z komina unosił się siwy i gęsty dym, utwierdzając mnie, że Terry jest w środku.
Zrobiłem trzy mniejsze kroki i stanąłem przed zniszczonymi, zgniłymi drzwiami. Gdy wychyliłem swoją dłoń, żeby oznajmić dobremu znajomemu, że już jestem, ten otworzył drzwi, jakby przeczuwał, że już za nimi stoję.

- Garrett! Dobrze Cię widzieć, wchodź, proszę – powiedział z lekkim strachem w głosie.
- Skąd wiedziałeś, że już jestem? – zapytałem, jednocześnie zamykając za sobą drzwi – Czyżby złodziejska intuicja odezwała się w Tobie, przyjacielu? – zaśmiałem się.
- Jak widzisz – szybko skwitował – nie tylko Ty takowe posiadasz, mój drogi – wycedził z niepewnym uśmiechem – a teraz do rzeczy – Dodał, dokładając drewno do komina – Wczoraj był u mnie Lord Marcus.
- TEN Lord Marcus – zapytałem, żądając w myślach przytaknięcia ze strony przyjaciela.
- Tak, TEN Lord Marcus – ciągnął dalej Terrence. – To była jego trzecia wizyta u mnie. Pierwsza, gdy potrzebował jakiegoś artefaktu, druga, gdy dowiedział się, że przez przypadek odkupiłem go od starej kobiety, a Lord wykupił go ode mnie a trzecia dzisiaj – i tu zamilkł nagle.
- Zaraz, zaraz. Poczekaj. Lord Marcus potrzebował artefaktu, gdy dowiedział się, że go posiadasz, przyszedł SAM i go wykupił od Ciebie? Od Pasera? Osobiście? – zapytałem, niedowierzając.
- Tak, Garrett. Lord Marcus wielbi się we wszystkim, co rzadkie i świecące, nie wiem skąd, ale wiedział kim jestem i jak mnie znaleźć – dodał – Powiedział, że przyszedł sam, bo nie lubi takich spraw załatwiać za pośrednictwem swoich ludzi, bo wielotonie go zawiedli – kontynuował. – Przyszedł około trzeciej w nocy. Myślałem, że to Ty, dlatego szybko wstałem i nie sprawdzając przez okno, otworzyłem drzwi – dodał szybko – wtedy go zobaczyłem i zdębiałem. Powiedział, iż wie, że skupuję różne błyskotki i zaproponował ogromną sumę za Talizman Życia – powiedział wyraźnie i cicho – artefakt, który wiąże za sobą nieprzyjemną historię, ale niczego więcej mi nie powiedział. Dodałem, że mogę popytać u źródeł, bo jak sam wiesz – u mnie ich wiele – skwitował – Lord nie był zachwycony wiadomością, że nie mam tego talizmanu, ale powiedział, że jak tylko go zdobędę, on będzie o tym wiedział pierwszy.

Wreszcie oboje usiedliśmy, o czym zapomnieliśmy z emocji. Już dawno nosiłem się z zamiarem wkradnięcia do najsłynniejszej rezydencji w mieście – Manekina, należącej właśnie do Lorda Marusa. Gdy tylko to imię wymówił Terry, moje myśli były jeszcze bardziej wytężone, niż wcześniej. Kontynuował dalej, rozlewając nam piwo;

- Pewnego dnia przyszła do mnie stara kobieta. Nie wiem ile miała, siedemdziesiąt? Osiemdziesiąt lat? – zapytał sam siebie, podając mi kufel – ale jedno o niej było pewne – śmierdziała rybami i ptasimi odchodami na sto łokci! – dodał, widocznie zbulwersowany – Podeszła do mnie i powiedziała, że za niedużą sumę pieniędzy sprzeda mi kamień, jaki znalazła. Nie wiedziałem wtedy, że był to właśnie ten Talizman Życia, o którym mówił Lord Marcus, do póki ten nie zjawił się u mnie tego samego dnia, późnym wieczorem – dodał, wziąwszy spory łyk, ocierając wskazującym palcem pianę, jaką miał pod nosem. – Garret, nie wiem, jak ta cholera dowiedziała się o tym, że go posiadam, ale dostałem kupę kasy! – powiedział z niekrytym szczęściem, gdy nagle, jak szybko się pojawiło, tak szybko ulotniło się – Wczoraj przyszedł do mnie i zagroził mi, że jeżeli nie znajdę rozwiązania, jak pozbyć się klątwy z tego cholernego talizmanu, mogę pożegnać się z moją działalnością a przede wszystkim – z własnym życiem, Garrett! – dodał bardzo zdenerwowany i przestraszony. Takiego nie widziałem go jeszcze nigdy. Ciągnął dalej - Dał mi na to cztery dni. Garrett, potrzebuje Twojej pomocy – przecedził przez zęby, jakby miał zaraz ktoś odrąbać mu głowę – nie chcę Cię w to mieszać, ale tylko Ty możesz mi pomóc i tylko Ty będziesz potrafił!

Z Terrence’em łączyły nas przede wszystkim interesy. To on często zlecał mi drobne i większe kradzieże, podrzucał mapy i przekazywał to, co usłyszał w podmiejskiej gospodzie. Bardzo było nam to na rękę, gdyż ja nie zalegałem z czynszem i mogłem pozwolić sobie na zakup większej amunicji, a Terry miał z tego niemałe pieniądze, opychał on bowiem to za zwiększoną stawkę. Często kilkakrotnie. Pomimo całej tej płachty finansowej, zrodziła się między nami lekka nić niezależności. Wiedzieliśmy, że będziemy siebie potrzebować, przynajmniej, dopóty, dopóki jeden nie zastąpi drugiego. Było mi to bardzo na rękę, że być może zakradnę się do Manekina i wyniosę co nie co dla samego siebie a przy okazji pomogę staremu przyjacielowi. Cóż mogłem zrobić? Zgodziłem się. Dopiłem swoje piwo i zapytałem.

- Powiedz mi tylko, jak mam zdobyć jakąkolwiek informację o tym Talizmanie?
- Sam nic nie wiem, inaczej postarałbym się uporać z tym problemem, ale jest coś, co daje mi do myślenia – przełknął dosyć głośno łyk piwa, uniósł ręce ku górze, wyciągnął palce wskazujące, przytknął je do starych i pomarszczonych skroni, jakby jego głowa miała zaraz eksplodować od nadmiaru migreny i obrysował dwa, niewidoczne koła – Ta stara kobieta.. jej buty były całe w mule, suchych wodorostach i ptasich odchodach no i ten smród ryb! Tak! Tak, Garrett! Jestem pewien, że ona musi koczować gdzieś w dokach! – dodał, jakby uradowany, potrącając trochę piwa z kufla na samego siebie.
- Dobrze, mamy mało czasu – powiedziałem – oto, jaki mam plan; Ty skryjesz się na te cztery dni w moim domu. Wynajmuję go w South Quarter, na ulicy Hill. Nikt nie będzie Ciebie tam szukał, bo nikt nie wie, gdzie jest moja kryjówka – wyjąłem klucze z kieszeni i dałem je wraz z odrysowaną przez siebie mapą w pomarszczone dłonie Terrence’a, mówiłem dalej – Zaraz po tym, udam się do doków i postaram się zasięgnąć informacji na temat tej starej kobiety. Ty siedź ciągle u mnie i czekaj, aż wrócę, nawet, jeżeli miałoby to trwać te całe cztery dni, nie kuś losu! – Ostrzegłem go wstając. Kiwnąłem głową na drzwi, poczekałem, aż założy buty i płaszcz. Otworzyłem drzwi i znowu przywitało mnie to wilgotne powietrze. Tak.. – pomyślałem – uwielbiam noc. Znowu ma dla mnie wyzwanie.





Zbliżała się północ. Po tym, jak odprowadziłem druha do swojej kanciapy, dotarłem prosto do doków. Nie przepadałem za tym miejscem – portowe doki nie były dobrym miejscem na okradanie przechodniów, gdyż ci z kolei nie darzą tej części miasta sympatią. Statki także coraz rzadziej cumowały, odkąd latarnia przestała działać. Kropla wody rozbiła się o mój nos.
- Nie dość, że tu śmierdzi i nie mam kogo okradać, to jeszcze zaczyna padać – wyszeptałem sam do siebie.

Zanurzyłem się w cień rzucany przez budynki dzielnicy portowej. Tutejsza architektura nie była zbyt ciekawa. Wszystko zaprojektowano z myślą o użyteczności a nie wdzięku. Wiele z nich nie było pilnowanych lub zostały dawno opuszczone. Ruszyłem dalej. Niebezpiecznie, otuliła mnie szarość murów. Rozejrzałem się a moje nozdrza pochwyciły lekki, wilgotny i o dziwnym zapachu powiew.

Skręciłem w prawo i ujrzałem molo a obok niego stało dwóch tęższych rybaków. Stanąłem w cieniu i nasłuchiwałem rozmowy.
- Powiadam Ci! Odkąd latarnia przestała działać, żadnego strażnika tu nie uświadczysz! – skarżył się wyższy z nich – połowy mam coraz to gorsze, a w dodatku jestem z nich okradany.
- To ta przeklęta wiedźma! – podniósł nagle głos drugi, zaciągając pas w górę – cholera jedna! Ostatnio przyłapałem ją, jak grzebała mi w sieci, zabrała mi kilka ryb.
- Nie martw się, przyjacielu – pocieszył go – ta stara prukwa siedzi w opuszczonym magazynie C5 – dodał, widocznie podenerwowany całą tą sytuacją – głupia! Kiedy zabrała mi połów, śledziłem ją. Nie chciałem tam sam wchodzić, bo ino życie mi miłe, a z nią to nie wiadomo! – dodał, ostrzegawczo – wiedźma, czy nie – lepiej na starą uważać!
Ha! – wypadło mi samo z ust. Na szczęście – nie na tyle głośno, aby to usłyszeli – Zatem możliwe, że mówili o mojej zaginionej Lady, heh – dodałem, śmiejąc się sam do siebie.

Wilki morskie ruszyły w stronę miasta, ja natomiast w przeciwną. Wiem, gdzie jest magazyn C5, bo oni rozmawiali przed B2 – Doki były podzielone na pięć sektorów, po pięć magazynów. Od A1 do E5. Deszcz dawał się coraz bardziej we znaki, gdyż całe moje ciżemki były nie tylko mokre, ale i całe od przybrzeżnego mułu. Skręciłem w mniejszą uliczkę, która wiodła w stronę sektorów C. Omijając coraz to większe kałuże, ku mojemu zdziwieniu, wyłonił się wielki murowany dom. Choć z okien nie dobywało się światło i sam budynek wydawał się być opuszczony, dostrzegłem coś, co nie pozwoliło mi iść dalej. Błyszczało w świetle księżyca tak bardzo, że zahipnotyzowało mnie i przyciągnęło do siebie.

Postawiłem kilka kroków, mijając kolejne tafle wody, w których odbijał się księżyc, dzięki któremu dojrzałem błyskotkę. Dojrzałem bluszcz, który wił się wkoło okna. To właśnie w tym rejonie to widziałem. Podszedłem do bluszczu i spróbowałem się wspiąć. Niestety, moje mokre podeszwy nie pomogły mi w wejściu po nim, gdyż on sam do suchych nie należał. Wyciągnąłem zatem z kołczanu strzałę linową, zrobiłem kilka kroków w tył, przywarłem ją do łuku, namierzyłem drewnianą belkę i wystrzeliłem strzałę.

- Cholera jasna! – rzuciłem sam do siebie – Przeklęty deszcz! – Cięciwa ześlizgnęła mi się ze strzały i nie trafiłem tam, gdzie powinienem.

Wyjąłem kolejną strzałę – jak dobrze, że byłem na małych zakupach – pomyślałem. – Tym razem wystrzelona przeze mnie linówka (bo tak je nazywałem) wbiła się dokładnie w sam środek belki z taką siłą, aż usłyszałem zgrzytające, przemoczone drewno. Teraz tylko pozostaje mi wierzyć w to, że utrzyma ona mój ciężar.

Wspiąłem się po niej delikatnie, zmierzając ku górze. Zatrzymałem się na chwilę, aby odsapnąć i rozejrzałem się dookoła. Faktycznie, bez latarni morskiej to miejsce traciło swój urok, jaki miało. Moje oczy przywitała tafla niekończącego się morza. Nad nim unosiła się lekka, zielonkawa mgła. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że przecież zaraz obok latarni stoi mój wymarzony cel – Rezydencja Lorda Marcusa, Manekin. Widziałem zaledwie czubek małej wieżyczki. Póki co, odsunąłem od siebie tą myśl i zacząłem wspinać się dalej. Dotarłem do gzymsu okna. Mój wzrok jednak mnie nie mylił a księżyc nie starał się mnie okłamać – okno było lekko uchylone a zaraz za nim stał piękny, złoty świecznik. Oczywiście – stał.

Zsunąłem się po linie na sam dół a moje stopy chlusnęły z całej siły w kałużę, której jeszcze nie było, nim dostałem się wyżej. Poprawiłem kaptury i ruszyłem dalej, ciemną uliczką w stronę sektorów C. Mijałem kolejno C1, C2, C3, gdy przy C4 stała ogromna skrzynia, z której dogorywał ostry smród ryb. Zatrzymałem się przy nim i wziąłem kilka razem ze sobą. Teraz od magazynu C5 dzieliło mnie zaledwie paręnaście kroków. Nie starałem się mijać kolejnych tafli wody, gdyż była ona już wszędzie. Stopy miałem już całej mokre i co pewne – strasznie brudne. Muszę pomyśleć nad zmianą obuwia.

Stanąłem przed magazynem C5. Podszedłem do ogromnych metalowych drzwi, które sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz na mnie ryknąć za zakłócanie ich wiecznego spoczynku i pociągnąłem do siebie ogromną, mosiężną klamkę. Drzwi uchyliły się na tyle, abym mógł tam mało swobodnie, lecz wejść. Zamknąłem je za sobą. Na środku magazynu stał ogromny stół, który był oświetlany dzięki górnym oknom poprzez księżyc. Podszedłem do stołu i nie zastanawiając się ani chwili dłużej, rzuciłem na niego skradzione wcześniej ryby, ponownie zalewając się w cieniu.

Nie musiałem długo czekać. Niska postać wyłoniła się zza jego drugiego końca. Miała na sobie starą, pelerynę, która ewidentnie wyglądała na przemoczoną, bowiem na głowie osiadał ją kaptur, z którego ciągle kapała woda. Kobieta podeszła bliżej i wyciągnęła dłonie ku rybom.

-E-e. Nie tak szybko – wycedziłem – Najpierw porozmawiamy a później podziękujesz mi za prezent – dodałem z lekkim uśmiechem, widocznym tylko dla samego siebie.
- Czego chcesz? – syknęła, wyraźnie podirytowana i niewdzięczna kobieta – jak tu trafiłeś?
- Talizman Życia – rzuciłem słowami, jakby co najmniej ugodziły ją sztylety.
- Nie chcę słyszeć o tym przeklętym kamieniu! – zdenerwowała się – to przez niego muszę żyć tak, jak żyje! Wygnana, wyrzucona, opuszczona, - szlochała – chciałem się go pozbyć, a że trafiłam na pasera, to jeszcze dostałam godną zapłatę – dodała, uspokoiwszy się.
- Jakbym.. – zmieniłem temat – Skąd go masz? I dlaczego uważasz, że zniszczył Ci życie?
- Znalazłam go między rybami – zaczęła spowiedź – nie znam jego pierwotnego położenia. Czytałam trochę o nim w swoich księgach – nie wytrzymała i pomarszczoną dłonią sięgnęła po jedną z ryb – Artefakt ten ma ogromną moc.. wręcz niespotykaną – złamała jednym ruchem głowę rybie – gdy wpadnie w niepowołane ręce może stać się zagrożeniem nie tylko dla samego znalazcy, ale i ludzi, którzy go otaczają. Legenda prawi, że spełni on każde pragnienie osoby, w której ręce wpadnie. Lecz nie za darmo – dodała srogim tonem, gryząc spory kawał surowej ryby – każde pragnienie kosztuje. W zamian za jego spełnienie Talizman musi dostać coś w zamian. Aby to uczynić, musi zostać dotknięty przez swoje żądanie. Ciąży na nim ogromna i bolesna klątwa – przegryzała kolejne kęsy, co zbierało mnie na wymioty. – Dawno temu czarownica, którą Patrycjusze spalili na stosie rzuciła tę klątwę na artefakt. Ludzie, którzy posłużyli się tym kamieniem, poprosili, aby wskazał jej kryjówkę. Gdy udało im się dopaść wiedźmę, ta posłała swój urok na niego. Ten, który ponownie zapragnie czegoś od Talizmanu Życia będzie wiódł parszywy żywot! Wegetację! Będzie zależny od Talizmanu.. – Wypluła ogon – Kiedy artefakt ulegnie zniszczeniu – umrze osoba, która jest pod jego urokiem.
- A czy wiesz coś na temat zrzucenia klątwy? – Zapytałem.
- Ja nie wiem, jak ją zdjąć. Ale w miejskim muzeum powinieneś znaleźć odpowiedź. Spoczywam tam bowiem księga, w której opisano tamto zdarzenie i być może wskazówka, jak ów klątwę zdjąć – dodała, wycierając wargi rękawem od peleryny – Księga ta nosi nazwę „Minionych Cieni”.

To usłyszałem już będąc w drzwiach, gdyż nie chciałem patrzeć, jak konsumuje resztę ryb. Wiedziałem wystarczająco, aby udać się dalej. Krzyknąłem jeszcze, wychodząc.
- A.. lepiej zmień miejscówkę – Starzy rybacy chcą się Ciebie pozbyć!

I wyszedłem na zewnątrz. No cóż, teraz trzeba udać się do muzeum. Mam tylko nadzieję, że tam znajdę odpowiedzi na resztę pytań.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Rezydencja Marcusa (opowiadanie)

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Łoł! Dex wrócił :D

Opowiadanie klimatyczne i aksamitne. Ciekawe pomysły, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :ok
Wielki plus za kilka zwrotów: "dogorywał smród ryb" albo te drzwi od magazynu L:

Z wad, to zdania czasem zdawały się być zbyt długie... Poza tym bardzo sporadyczne błędy.
Uważam też... że mógłbyś trochę nasycić myśli bohatera. Wstawić ich trochę więcej i rozbudować.

Ale to oczywiście tylko opinia :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Rezydencja Marcusa (opowiadanie)

Post autor: Hadrian »

Super :shock: !!! Ale czekam na ciąg dalszy. :ok :ok :ok :ok
Awatar użytkownika
Hadrian
Złodziej
Posty: 2423
Rejestracja: 08 stycznia 2009, 13:38
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Rezydencja Marcusa (opowiadanie)

Post autor: Hadrian »

Napiszesz ciąg dalszy?
Awatar użytkownika
racaz
Paser
Posty: 221
Rejestracja: 02 maja 2009, 20:08

Re: [LITERATURA] Rezydencja Marcusa (opowiadanie)

Post autor: racaz »

No nie, opowiadanko pierwsza klasa :!: Mam nadzieje że będzie druga część.
Jeśli ktoś chętny do gry w T2 multi pisać!
Moje GG:25888157
ODPOWIEDZ