[LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Thanks a lot ;P


Jak obiecałem, piszę "THIEF - THE CITY STORIES", co znaczy "Złodziej - opowieści z Miasta. Jest to luxny zbiór opowiadań, dotyczących czasów od The Keeper Training aż po emeryturę Garretta :P
Na razie prezentuję w formie zapowiedzi jedno z opowiadań. Akcja dzieje się pomiędzy T1, a T2 (można to też wywnioskować z dat przewijających się w tekście).
Tradycyjnie proszę o opinie, nawet zwykłe "fajne postacie/głupie dialogi" mnie usatysfakcjonują. Oczywiście, im bardziej rozbudowana recenzja, tym lepiej :))


Tak więc... Panie i Panowie: THIEF - THE STORY ABOUT THIEF, WHO ANYBODY NEVER SAW!

THE PYRAMID
PIRAMIDA
I rzekł tedy Anubis - opiekun zmarłych:
-I choć masz swoje racje Sethcie, to i Horus ma swoje racje. Jeśli pytasz o moje myśli w tej sprawie, to brzmią one tak: niech jeden włada Górnym, a drugi Dolnym Egiptem
I odrzekł mu Seth, a w jego oczach zapłonął szkarłat:
-Zaprawdę, mówisz mądrze szakalu. Wiedz jednak, że Dobro nigdy nie podzieli się ze Złem, choć Zło podzieliłoby się z Dobrem.
MIT O WALCE HORUSA Z SETHEM

Zamknąłem dokładnie drzwi i rzuciłem się na kanapę. To mój nowy nabytek, dzięki któremu czuje się tak jakoś bardziej wielko mieszczańsko. Mimo to nie miałem co szpanować dobytkiem. Moje mieszkanie to dwa pokoje, w jednym stoi łóżko i skrzynia, w drugim stół z czterema krzesłami i szafkami kuchennymi, pustymi zresztą. Broń, łupy i forsę trzymam w skrytce w ścianie, to jedyne miejsce na świecie, które uważam za bezpieczne. Nie raz, nie dwa chowałem się w środku w czasie rewizji.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na artykuł z dzisiejszej gazety:
TRYBUNA MIEJSKA
EGIPSCY BOGOWIE W MIEŚCIE!
Dziś rano, gdy zamykaliśmy to wydanie „Trybuny”, do Starego Portu przybił statek wyładowany zabytkowymi przedmiotami pochodzącymi ze Starożytnego Egiptu. Pojutrze rano zostaną zaprezentowane na wystawie „PANTEON STAROŻYTNEGO EGIPTU”, organizowanej przez Lorda Bafforda. On to zakupił te wszystkie eksponaty, sprowadził i organizuje wystawę w swoim zamku. Zrobił to, bo jak powiedział w specjalnym wywiadzie prezentowanym tylko u nas: „Chcę zaprzeczyć i dać koniec plotkom dotyczącym mojej chciwości i skąpstwu. Dlatego wstęp na wystawę będzie darmowy”. Kolekcję Lorda Bafforda będzie można zwiedzać do końca przyszłego tygodnia, czyli do 15 grudnia. Nie wiemy jeszcze, co będzie prezentowane, baron robi z tego niespodziankę.
Bafford nie skąpcem? Boki zrywać! Ten stary centuś owszem, nie sprzedaje biletów, ale zapewne po wystawie opchnie wszystkie eksponaty za grube pieniądze. Kolekcjonerzy w całym kraju są głodni staroegipskich pamiątek. Niewiele tego jest tutaj. Cóż... dlaczego by część przedmiotów nie powędrowało do paserów?
Ten artykuł z jednej strony mnie uradował, bo szykuje się opłacalna robota, a z drugiej trochę wkurzył. Mam mało czasu, muszę jeszcze tej nocy przejść się do portu, póki eksponaty są w magazynie, a nie w pilnie strzeżonej sali wystawowej. Nie lubię pracować bez przygotowania, a teraz mam przy sobie totalne minimum sprzętu. Zaledwie kilka strzał wodnych i jedną gazową. Nic więcej. Hmmm... ale z drugiej strony.... dzięki temu ta misja stanie się wyzwaniem, a wyzwania mnie zawsze pociągały!

Gdy tylko się ściemniło, to ja już czekałem koło bramy Starego Portu. Pokonanie muru nie było niczym trudnym. Potem schowałem się wśród skrzyń i rozejrzałem.
Stary port jest niewielki. To ledwie pięć małych magazynów, dwa średnie i dwa duże. Dalej są dwa nabrzeża otoczone kamiennymi falochronami. Z racji nikłych rozmiarów doków, nie mogą się tu zatrzymywać większe okręty, a jak wiadomo, im większy okręt, tym większe opłaty. Dlatego Stary Port zazwyczaj stoi pusty i podupada. Póki jakiś bogacz nie zainwestuje i nie przebuduje nabrzeży, to to miejsce będzie idealne na załatwienia brudnych interesów, a nie na rozładunek statków.
Nie wiem, gdzie są eksponaty, muszę to najpierw wybadać. Podkradłem się pod pierwszy z małych budynków, w którym mieści się kancelaria. Z racji, że zarząd portu oszczędza na oświetleniu, cieni miałem tutaj nawet nadmiar. Zarząd oszczędza też na ochronie, więc to wymarzone miejsce dla złodzieja. Gdy nie to, że tu nigdy się nie składuje niczego wartościowego.
Budynek był drewniany i kwadratowy. Zajrzałem przez okratowane okno. Przy biurku zawalonym papierami siedział stary i siwy jegomość z potężnymi okularami na nosie i dłońmi poplamionymi inkaustem. Wyglądał jak typowy księgowy. Jedynym oświetleniem była wysoka świeca stojąca na biurku, zapewne przyniesiona przez księgowego. Wątpię, by port marnował pieniądze na jakieś fanaberie pod postacią świec. To nie w jego stylu. Delikatnie nacisnąłem klamkę, i popchnąłem drzwi. Co ciekawe, były naoliwione. Wyjąłem pałkę i zdzieliłem księgowego, a ten osunął się na swoje papiery. Moje mechaniczne oko widzi w ciemnościach, ale do czytania potrzebuje dodatkowego światła, toteż musiałem zaryzykować i nie gasić świecy. U pasa staruszka znalazłem kluczyk do stojącego w kącie sejfu. W środku były tak żałosne sumy, że zostawiłem je z obrzydzeniem. Co jak co, ale „Złodziej, Którego Nikt Nigdy Nie Widział” nie okrada biedaków z ostatnich oszczędności. Zwłaszcza, że w magazynie czeka na mnie prawdziwy skarb. Jednak w kasie pancernej leżała jeszcze opasła teczka:
IMPORT
GRUDZIEŃ 1422
1. Mag. M1. Lady Togar. Komplet porcelany, nie wiadomo skąd. 30 obiektów o łącznej wartości 1241 Finetów. IN 01.12.22 OUT 02.12.22 -> 129 Finetów
2. Mag M1. Frank Fillengrot. 20 pustych skrzyń, o łącznej wartości 100 Finetów. IN 05.12.22 OUT 30.12.22 -> 230 Finetów
3. Mag. B1. Lord Bafford. Kolekcja sztuki egipskiej, nie wyceniona. Szacunek: 250000 Finetów. 144 obiekty. IN 07.12.22 OUT 08.12.22 -> 5000 Finetów + 1250 za wyłączność magazynu
4. Mag S3. Obraz 2x2 m, niemagiczny i niezabytkowy. Wartość 40 Finetów. IN 07.12.22 OUT 15.12.22 -> 66 Finetów
Jednak bywają tu cenne rzeczy. Najwidoczniej właściciele przetrzymują je tutaj, by nie rzucały się oczy. „Mag” to pewnie skrót od „magazyn”. Tak więc Bafford jest w magazynie B1. Musze to tylko znaleźć...
Przerzuciłem pozostałe papiery, lecz nie zauważyłem niczego ciekawego.
Nie musiałem długo szukać właściwego budynku. Moja uwagę zwrócił ten, przed którego bramą od strony miasta stało dwóch bramkarzy. Wyglądali na takich, co bez trudu przełamują człowiekowi kręgosłup, ale nie umieją mówić złożonymi zdaniami. Nie miałem jak ich usunąć, stali pod jedyną w okolicy zapaloną latarnią, obok siebie, za plecami mieli mur. Ni jak podejść. Ale... wróciłem się do kancelarii. Wziąłem pierwszą z brzegu teczkę, a z palca dziadka ściągnąłem pierścień zarządu portu. Oczywiście, potem mu go oddam. Nie kradnę takiej tandetnej biżuterii. Wróciłem do bramy magazynu i sztywnym korkiem podszedłem do wyższego gbura.
-Czego tu, głąbie? – gość wyciągnął zza pleców wielki morgensztern
-Milcz palancie! Jestem z zarządu portu –mignąłem mu przed oczami sygnetem – grozi wam w każdej chwili definitywna kontrola Miejskiej Kontroli Portowej.
-Yyy... co?
-Mydło debilu... – gość się totalnie zmieszał, postanowiłem go skołować do końca – jeśli będzie kontrola, a okaże się, że przechowywany tu towar nie spełnia warunków statusu Qiu Qwn De Pormenante, to wam się oberwie pierwej, że pilnujecie lewego interesu. Jednak Lord Bafford ma znajomości w zarządzie, toteż my najpierw wszystko sprawdzimy, póki nie jest za późno. Czy to takie trudne?
-Ja... nie wiem... drużynowy będzie wiedział, panie.
-Prowadź mnie więc do niego.
-Ja nie mogę... opuścić... bramy.
-Sam wtedy pójdę.
-Tak panie – bramkarz otworzył małe drzwiczki w rogu bramy, a ja wszedłem do środka.
Wszędzie panowały ciemności, jednak nie za gęste dla mego mechanicznego oka. To, że Bafford jest strasznym skąpcem było widać na każdym kroku. Zamiast zapłacić portowi za oświetlenie, dał ochroniarzom po pochodni. Dzięki temu wszędzie było ciemno, a ja widziałem dokładnie, gdzie są strażnicy. Po chwili obserwacji naliczyłem ich trzech. Na taki wielki budynek! Kpina... a ja myślałem, że to będzie wyzwanie...
Stwierdziłem, że jednak warto zacząć od odwiedzenia drużynowego. Może będzie miał plan rozmieszczenia eksponatów, bo nie mam całego tygodnia na otwieraniu każdej skrzyni i szukaniu cennych rzeczy. Musze od razu wiedzieć, gdzie co jest.
Pomieszczenie było bardzo stare. Obecnie magazyny portowe się buduje z lekkiej, żelaznej konstrukcji. Tutaj strop był kamienny i miał gwieździste sklepienie, a sala poprzetykana dziesiątkami kolumn, które skutecznie ograniczały miejsce. Miałem nieraz problemy z przedarciem się poprzez wszędobylskie skrzynie. Wspiąłem się na jedną i tak dalej podążałem w kierunku małego, oświetlonego kantorku. Podkradłem się pod otwarte drzwi i zajrzałem. W środku, przy biurku spał niewysoki, lekko posiwiały facet, ubrany w szaty z godłem Bafforda oraz lekką kolczugę. Podszedłem otworzyłem szufladę w biurku. Wtedy gość zachrapał i obudził się. Spojrzał na mnie, wytrzeszczył oczy i sięgnął do cholewy po sztylet. Nie było czasu na wyciagnięcie pałki czy łuku, zamiast tego wyjąłem strzałę gazową, wstrzymałem oddech i walnąłem nią gościa w głowę. On zacharczał i obwisł na krześle, a ja zakryłem twarz płaszczem i czekałem, aż zielonkawy gaz się rozwieje. Mimo ochrony zakręciło mi się w głowie. Jednak po minucie wszystko minęło. Wróciłem do penetrowania szuflad. W końcu znalazłem rozpiskę i umiejscowienie wszystkich przedmiotów. Wyszedłem przed kantorek i zacząłem poszukiwać skrzyni oznaczonej jako „Udżat 2”. Miałem szczęście i była niedaleko. Specjalnie na dzisiejszą robotę wypożyczyłem od znajomego butelkę magicznego płynu rozpuszczającego gwoździe. Kosztowało to ciężkie pieniądze, ale liczę, że to się zwróci po dwóch skrzyniach. Otworzyłem butlę i nalałem dwie krople na wielki gwóźdź, zamykający pokrywę. Metal zasyczał, zrobił się biały i zaczął dymić. Po chwili po nim nie został nawet ślad, tylko wgłębienie w drewnie. Powtórzyłem operację jeszcze sześciokrotnie, a wieko odskoczyło. Już zaglądałem do środka, gdy usłyszałem kroki. Wspiąłem się na najwyższą skrzynię i ukryłem w cieniu. Po chwili zza dużego pakunku wyszedł strażnik, ubrany identycznie jak drużynowy. Spojrzał w kierunku „Udżat 2” i tak stał przez chwilę. W co on się tak wgapia? O cholera...zostawiłem wielko na podłodze. Gość powoli i ostrożnie podszedł, rozglądając się panicznie na boki. Nawet tu pod stropem czułem bijący z niego strach. W końcu gość zebrał się w sobie i powiedział cicho:
-Na Budowniczego! Ktoś tu był... i nie zostawił śladów...
Zeskoczyłem na ziemię tuż za nim. Gość odwrócił i widząc mnie w czarnym płaszczu cofnął się przerażony:
-Demonie... zostaw mnie w spo...
Nie zdążył dokończyć, bo zdzieliłem go pałką. Jednego mniej. Zajrzałem do skrzynki. W trocinach leżały małe amulety w kształcie charakterystycznego egipskiego oka: z wyraźną brwią, łezką na dole i wyciągniętym okiem do tyłu. To tak zwane „Oko Horusa”. Normalny złodziej lub poszukiwacz natychmiast rzuciłby się i gorączkowo pakował skarby do worka. Ale ja nie jestem zwykłym złodziejem. Jestem „Złodziejem, Którego Nikt Nigdy Nie Widział!” Powoli i delikatnie wsadzałem każdy amulet z osobna do kieszeni. Gdy skończyłem, do wrzuciłem gościa do skrzynki i założyłem wieko. Ledwo się domknęło. Ciekawe, po co na 25 małych błyskotek skrzynia mieszcząca w środku człowieka? Pewnie to skrzynie kupione z drugiej ręki, na szybkiego. Bafford to straszny skąpiec...
Poszedłem dalej, do skrzynki „Anubis”. W rozpisce jest trzy razy podkreślona czerwonym ołówkiem. To musi być coś ważnego.. i cennego. Tym razem szukanie zajęło mi przynajmniej kwadrans. W końcu trafiłem... na dwóch strażników, schylonych ku sobie i szepczących drżącymi głosami:
-Stan zniknął. Mówiłem, że tak będzie.
-Racja. Wszyscy mówili, by Stary nie ruszał tego egipskiego gówna, ale on się uparł, że pokaże swoją hojność. Zapomniał jednak, że połowa tych przedmiotów jest magiczna i obłożona klątwami. Ponoć pięciu ludzi szlag trafił, gdy to pakowali!
-A teraz przyszedł czas na nas. Drużynowy też leży bez oznak życia, Stan zniknął... Bogowie... dlaczego?
-Nie becz! Musimy ogłosić alarm!
-Nie chcę iść sam! Zróbmy to razem!
-Racja.
Alarm? To ostatnia rzecz, jakiej mi trzeba. Postanowiłem trochę wystraszyć tych mięczaków. Poprawiłem kaptur tak, by było jaką najbardziej widać moje mechaniczne oko. Przypomnę, że ono świeci na zielono w ciemnościach. Wyjąłem łuk i strzały wodne. Wycelowałem i zgasiłem pochodnię pierwszego strażnika.
-AAAAAAAAAAAAAAAAA! GERDTH!!! Dostali mnie!
Psss... druga pochodnia
-MARK! MNIE TEŻ!
Powoli podkradłem się za bliższego i zdzieliłem go pałką. Z pobrzekiwaniem kolczugi osunął się na podłogę. Drugi się odwrócił, ale nie widział kumpla, w końcu zrobiło się całkowicie ciemno. Nagle dostrzegł moje oko. Wyciągnął miecz i wysunął go przed siebie na oślep.
-ZOSTAW MNIE DEMONIE! ZAKLINAM CIĘ!
Wyjąłem swój miecz i wytrąciłem mu jego broń.
-Odwróć się! – rozkazałem chrapliwym głosem. Ku mojemu zdumieniu, strażnik zrobił to bez wahania. Podszedłem, a w tym momencie poczułem zapach uryny. Doprawdy, Bafford nie mógł wynająć odważniejszych ochroniarzy? Po chwili na ziemi ułożył się ostatni pachołek. Uśmiechnąłem się – teraz mam wolne ręce! Wznowiłem poszukiwania i po chwili natrafiłem na skrzynię z wielkim, czarnym napisem „ANUBIS”. Za pomocą rozpuszczalnika usunąłem gwoździe i zdjąłem boczną ścianę skrzyni. W środku była czarna figura, przedstawiająca leżącego psa, z czujnie podniesioną głową i szpiczastymi uszami. Był trochę większy niż w naturze. Szczegółowość i doskonałość detali, ścięgień i mięśni widocznych pod skórą wprawiła mnie w oczarowanie. Na szyi miał złotą obrożę, tak samo wnętrze uszu i obwódki oczu było złote. Oczy... tak realistyczne... zdawało się wprost, że zaraz spojrzy na mnie. Mimo, że to drewniana rzeźba, to ja w tych oczach mogłem coś wyczytać... mądrość i tajemnicę... trochę groźby... ale widzę także bezgraniczną wierność i oddanie... oddanie czemu? Jakiej sprawie czy osobie? Kto mógł sobie zasłużyć na zaufanie szakalogłowego Anubisa? Ta doskonałość kształtów i formy... to zaprawdę niezwykła rzeźba... ta figura jest strażnikiem!
Cofnąłem się. Anubis leżał tak jak wcześniej, bez ruchu. To niesamowite... ale przestraszyłem się. Poczułem, że próba kradzieży tego eksponatu może się naprawde źle skończyć. Już chciałem odejść, gdy zauważyłem, że Anubis coś trzyma pomiędzy łapami. Nie byłbym Garrettem, gdybym nie spróbował okraść samego boga. Dlatego zbliżyłem się i powoli wyciagnąłem rękę.
Anubis nie reagował.
Moje palce musnęły przedmiot, to jakiś zwój.
Anubis nadal leżał spokojnie.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
Ujrzałem to samo co poprzednio
Ale nie tylko
Także... zachętę?
Zdumiałem się, złapałem zwój i powoli go wyciągłem.
Gdy już miałem rękę przy sobie, to szybko odskoczyłem.
Nic się nie wydarzyło.
Schowałem zwój za pazuchę i wyjąłem rozpiskę. Teraz moją uwagę zwrocił ładunek „The Ankh crosses”. Tym razem minęło z dziesięć minut, nim znalazłem ładunek. Tradycyjną już metodą dostałem się do wnętrza. W środku pełno było krzyży z pętlą zamiast szczytowego ramienia. Złote, kościane, srebrne, z drogimi kamieniami, pokryte hiroglifami, magiczne i zwykłe... słowem: pełny wybór. Na szczęście największy mieścił się w dłoni, toteż udało mi się je pochować po kieszeniach, które specjalnie na dzisiejszą okazję ponapychałem miękkimi chustami i watą. Obok była skrzynia zatytułowana „The Scarab of Sky”. Zawartością był złoty skarabeusz wielkości szczura, cały pokryty kamieniami szlachetnymi oraz drogocennymi pastami. Ładne... będzie w kolekcji jakiegoś barona, lecz nie Bafforda... hehe.
Następna w rozpisce była „The Gold Pyramid”. Super... to będzie dopiero warte! Docelowa skrzynia znajdowała się naprzeciw innej, stojącej pionowo i sięgającej sufitu. Napisano na niej „SETH – THE GOD OF EVIL”. Brzmi groźnie, ale ja nie takie rzeczy czytałem na sejfach patrycjuszy. Dlatego pchnięty ciekawością otworzyłem od przodu skrzynię. W środku stał czterometrowy posąg, przedstawiajacy mężczyznę noszącego jedynie spódniczkę oraz dzierżącego w dłoni harpun tak wysoki jak on sam. Miał głowę... mrówkojada? I takie dziwne, prostopadłościenne, stojące uszy. Ciekawostka. Nie zauważyłem niczego wartościowego, toteż odwróciłem się w stronę skrzynki z piramidą. Na wieku czerwoną farbą napisano: „DANGER! DO NOT TOUCH!”. Psiakrew… znowu straszą. Otworzyłem pudło i ujrzałem złotą piramidę, nie wiekszą od czaszki. Tu też rzemieślnik się postarał, kąty wyglądały na idealne. Chwyciłem ją, a przez moje ciało przebiegła błyskawica. Wrzuciłem skarb z powrotem do skrzyni. Nie wiem co mnie ostrzegło, ale chyba tylko szósty zmysł złodziejski ratujący przed pułapkami. Rzuciłem się w bok, a w niemal tej samej chwili, w miejsce gdzie stałem grzmotnął gigantyczny harpun. Odskoczyłem do tyłu wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. Olbrzymia figura Setha właśnie się do mnie zbliżała i atakowała swoim drzewcem. Jej oczy jarzyły się czerwienią. Wskoczyłem na najbliższą skrzynię i odchyłem uniknąłem kolejnego udzerzenia. I znowu musiałem ratować się skokiem. Seth pomimo swoich rozmiarów i kamiennego ciała poruszał się z niesamowitą gracją i zręcznością, ani razu nie zahaczył nawet o którąkolwiek ze skrzyń. Cofnąłem się i zderzyłem plecami z kolumną. SZLAG!!!!!!!!!!!
Posąg podszedł i ciął na wysokości mojej szyi, bym nie mógł uciec na boki. W porę skoczyłem do przodu i złapałem się drzewca. Seth bez najmniejszego wysiłku strzepnął mnie na wysoką skrzynię. Odbiłem się od niej i chyba tylko cudem złapałem się i szybko wspiąłem. Nagle usłyszałem w głowie złośliwy głos:
-Zwinny jesteś niczym kot, ale po cóż? Ja ciebie zawsze złapię, zawsze dogonię, zawsze zabiję. ZAWSZE! Ani przestrzeń, ani czas ciebie nie ochroni!
Nagle wpadłem na pewien pomysł... sam nie wiem skąd:
-Może zagramy o moje życie?
Byłem już w zasięgu harpuna Setha, ale ten się wstrzymał.
-Zagramy? Lubię szranki. Jeśli wygram, zabiję ciebie. Jeśli przegram, pozwolę ci odejść i przyrzekam więcej nie ścigać. Co proponujesz?
-Cofnij się pod tamtą kolumnę, a ja ciebie trafię z łuku w oko.
-Po ciemku? Czyżbyś ze strachu postradał umysł? Nie lubię brać udziału w turniejach, w których jedna ze stron nie ma zadnych szans na zwycięstwo. Cenię ryzyko!
-Zdziwisz się.
-Zgoda. Traf mnie z... tej odległości. Stój gdzie stoisz!
Wyciągnąłem strzałę ostrą i łuk. Seth nie ma skąd wiedzieć o zaletach mechanicznego oka, o tym, że widzi w ciemnościach. Wycelowałem i skupiłem się. Oczy posągu zgasły... Seth je zamknął. Ale i tak nie były mi potrzebne. Wstrzymałem oddech i uspokoiłem się. Wyobraziłem sobie tor lotu strzały i puściłem cięciwę. Seth podniósł z ziemi złamaną strzałę i zgniótł ją na proszek.
-To... niemożliwe! Wielce zaimponowałeś mi człowieku swoimi umiejętnościami... – Seth nagle dostrzegł zieleń mego oka i się zawahał.– albo inteligencją. Jedno z drugim zasługują na szacunek. Nie mówiac o brawurze. Dotrzymuję swojej obietnicy i pozwolę ci odejść. Żegnaj więc...
Oddaliłem się czym prędzej. I tak miałem już wystarczająco łupów. Przekroczyłem próg bramy i zwróciłem się do bramkarza:
-No, macie tutaj niezły burdel. Radziłbym nie wchodzić do środka bo będzie na was. Drużynowy wprost szaleje z wściekłości, bo jacyś debile nie załatwili formalności.
-Tak panie.
Oddaliłem się, zostawiłem sygnet, przekroczyłem mur i zniknąłem w ciemnym zaułku.

-Lordzie Ramirez, przybył Lord Bafford.
-Prosić prosić... Baffi! Jak to dobrze ciebie widzieć w dobrym zdrowiu!
-Witaj Raz! Szmat czasu minął...
-Muszę koniecznie ci się czymś pochwalić. Na twój wzór postanowiłem założyć własną egipską kolekcję...
-Raz... chyba się domyśliłeś, że ja to rozprowadzę po kraju za grube pieniądze. Nie jestem głupi.
-A czy ty mnie masz za frajera? Stary... ja też rozprowadzę swoje. Zwłaszcza, że nie uwierzysz, ale udało mi się zakupić trochę towaru tutaj, w Mieście!
-Niemożliwe, nie wysyłałeś ekspedycji?
-Wyślę, ale już mam podwaliny pod kolekcję. Zwłaszcza, że kupiłem to za zaledwie 20000 Finetów. Natomiast sprzedam za dwa razy tyle. To po prostu w Mieście są takie niskie ceny.
-Imponujące. Mogę zobaczyć?
-Oczywiście, po to ciebie tutaj zaprosiłem. Spójrz... oto wspaniała kolekcja krzyży Ankh... znaków życia i wieczności. A to amulety Udżat, zwane Okiem Horusa. Jeden piękniejszy od drugiego. A to mój największy skarb. Zloty Skarabeusz... Baffi! Co z tobą... nie rób sobie jaj... BAFFI! KAMERDYNER! Wołaj medyka, ale żywo! Lord Bafford zasłabł i piana mu leci z ust! Rusz się!
Ostatnio zmieniony 21 września 2008, 20:01 przez SPIDIvonMARDER, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Edversion »

Nom.. bardzo ładnie opisane opowiadanie, ciekawe, szczególnie walka z posągiem i sposób z nim wygrania. A zakończenie wprost wyśmienite. Czekam na ciąg dalszy.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Ciągu dalszego niestety nie będzie... :evil: tzn. bezpośrednio powiązanego z powyższym. Będą inne, osobne teksty.
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Ze względu na równoczesne pisanie wielu tekstów premiera "THIEF: THE CITY STORIES" oraz "THIEF: THE METAL AGE" będzie... miejmy nadzieję, że w tym roku. :evil: Nie mówiąc już o zwykłym braku czasu i nauce. :guard:

Tymczasowo dla pożarcia dla krytyków:
Opowiadanko naskrobane w 3 dni dla mojej dobrej znajomej o xywie Lady Amaranta.
Akcja dzieje się tuż przed "TDP".
Enjoy!
:sword:
4.CALL OF LAGON
WZYWAJĄC LAGONA
Wielkie rody zawsze będą przypominać stado dzikich psów,
bijących się o każdy ścierw mięsa.
Naszym zadaniem jest nie dopuścić do zbytniego rozlewu krwi,
ale zawsze znajdą się ofiary.
MaYnar Trzeci Strażnik






No dobra, przyznaję się.
Zapiłem.
Narąbałem się jak ostatnia świnia i straciłem kontakt z rzeczywistością.
To dlatego teraz leżę w tym lesie, w sumie fuksem. Mogli mnie zabić, mogli obić, ale nie. Oni też byli narąbani i postanowili się zabawić. Wywieźli mnie za Miasto do lasu i kazali wrócić sobie samemu do domciu. I dupa.
*
Nie miałem nawet sił by otworzyć oczy. Byłem cały obolały. W palcach lewej ręki wyczułem mój stary łuk, a w drugiej miecz. Uff... to byli amatorzy. Nie docenili wartości tej broni i połakomili się na sakiewkę, w której nie miałem nawet ułamka tego, czym jest dla mnie ten oręż.
Poczułem nagle czyjąś obecność w okolicy. Wytężyłem słuch i odniosłem wrażenie, że ktoś się skrada po trawie. Chciałem wstać, ale nie mogłem. Zebrałem w sobie całe siły i otworzyłem oczy.
Jakieś trzy metry przede mną stała tajemnicza istota. Wyglądała jak niska i drobna kobieta, z imponująco długimi, rozpuszczonymi czarnymi włosami. Ubrana w zieloną, zwiewną suknię z kapturem i przewieszonym przez plecy łukiem wyglądała, jakby urwała się z jakiejś mitologii. Jej łuk... był bardzo długi i nawet stąd widziałem wykonane na nim zdobienia i specyficzne zamocowanie cięciwy zmniejszające opór. To fachowa broń do polowań. Kim ona jest?
Nagle przemówiła do mnie altem:
-Paskudnie wyglądasz, taki rozwalony pod drzewem. Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałam.
-Co? Jesteś elfem, driadą czy demonem? Nic nie rozumiem.
-Zapewne ucieszy ciebie fakt, że jestem takim samym człekiem jak ty. Zwę się Lady Amaranta ze Starodali, choć swój tytuł utraciłam.
Spróbowałem się ukłonić, choć w pozycji półleżącej jest to raczej trudne do wykonania. Widząc to dziewczyna rzekła:
-To raczej ty teraz jesteś wyżej usytuowany jako mistrz złodziei Garrettcie, Złodzieju, Którego Nikt Nigdy Nie Wiedział. Co nieco o tobie słyszałam.
-Pewnie między innymi to, że nigdy się nie upijam. Aż do tej chwili.
-Jesteś szczęściarzem, i to wprost trudnym do uwierzenia.
-Szczęście?
-Tak, że twoi oprawcy postanowili się najpierw zabawić tobą, a nie zabić. W dodatku to amatorzy nie znający się na broni, więc zabrali ci tylko sakiewkę. Nie dostrzegli jakości twojego łuku, który pomimo, że niejedno widziałam, budzi we mnie zazdrość... No i jeszcze jeden dowód, że jesteś urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. Ten, który postanowił ciebie jednak zabić i wyciągnął nóż… tam leży – spojrzałem w kierunku rozciągniętego na trawie trupa ze strzałą sterczącą z otwartych ust.
-Bardzo ładnie – powiedziałem z podziwem
-Reszta zwiała, gdy on dostał. Pomogę ci wstać i pójdziemy do mnie, a tam opatrzę ci rany.
*
Pośród drzew zbudowano zamaskowany szałas sporych rozmiarów. Gdyby nie fakt, że szliśmy wprost do niego, nie zauważyłbym go. Lady Amaranta kazała mi usiąść przed jego wejściem, a sama zniknęła wewnątrz. Wróciła z kilkoma dziwnie jasnozielonymi liśćmi. Zaczęła mi je owijać wokół siniaków i zawiązywać rzemieniem. Ku mojemu zdziwieniu, ból we wszystkich miejscach szybko przechodził.
-Jesteś niesamowitym szczęściarzem – powiedziała.
-Doprawdy? W czymże znowu?
-Oni ciebie nawet nie pobili, nie mówiąc o zranieniu. Te siniaki to ślady po... wyrzuceniu z knajpy na pysk.
-Nie pamiętam tego dokładnie, ale to bardzo możliwe.
-No gotowe! Przejdź się!
Wstałem i ku swemu teraz już całkowitemu zdziwieniu – nic mnie nie bolało i mogłem się poruszać jak w pełni zdrowy.
-Co to za cholerstwo?
-Co takiego?
-No te liście.
-To jest Akwyrta Królewska. Jej olejki likwidują wszelkie obrzęki i stłuczenia uśmierzając ból.
-Cudo! Da się to kupić w Mieście?
-Tak. Z tego się robi słynne „Mikstury Leczące”.
-Aha, dobrze wiedzieć. W każdym razie, jestem twoim dłużnikiem. Uratowałaś mi życie, a ja mogę taki dług spłacić tylko ratując życie tobie.
-Będziesz miał niedługo okazję. Lecz wpierw muszę zobaczyć, czy będziesz w stanie.
-Jak?
-Test strzelectwa i fechtunku, standardowy.
-Skoro wiesz kim jestem, to zapewne powinnaś też słyszeć, że jestem delikatnie mówiąc mistrzem.
-Haha! Legenda zawsze przerasta bohatera. Muszę zweryfikować jak bardzo. Zrób to samo co ja lub lepiej – w tej chwili błyskawicznie chwyciła zawieszony na plecach łuk wraz ze strzałą, obracając się naciągnęła i nie zatrzymując puściła cięciwę. Strzała wbiła się w sam środek zawieszonej na drzewie jakieś trzydzieści metrów dalej tarczy. Spojrzałem na Lady Amarantę z szacunkiem, a ona uśmiechnęła się szeroko odsłaniając okazałe, białe zęby. Podszedłem do tarczy i wyjąłem strzałę. Schowałem ją do kołczanu, a łuk przewiesiłem przez plecy. Podszedłem do dziewczyny i przy niej nie zatrzymując się gwałtownie skręciłem tułowiem, wyjmując i ładując łuk. Gdy mój wzrok znalazł się na linii tarczy, ja już puściłem cięciwę , a strzała trafiła w to samo miejsce co poprzednio. Lady zaczęła klaskać i śmiać się.
-Świetnie, ale łuk ciebie nie uratuje w walce wręcz. Wyciągaj swój miecz!
Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Najpierw zmierzyłem ją wzrokiem i zacząłem oceniać skalę trudności. Ona robiła dokładnie to samo, więc postanowiłem wykorzystać moment nieuwagi. Skoczyłem do przodu uderzając z prawej strony na wysokości barku. Przykucnęła, równocześnie wyprowadzając kontrę na moje udo. Przed upadkiem musiałem się ratować piruetem w tył, co dało mi trochę dystansu i okazję do kolejnego ataku. Jej parada, moje ześlizgniecie na głowę, jej powtórny unik. Wiedziałem już wszystko. To bardzo ciekawy pojedynek. Ja mam dłuższe ręce oraz jestem silniejszy, przez co ona nie jest w stanie blokować moich ataków. Jednak na swoją korzyść ma swój bardzo niski wzrost, dzięki czemu trudniej mi ją trafić, a jej łatwiej uskoczyć. No i w dodatku ja jestem dla niej dużym celem. Ona też to zauważyła, jednak nie doceniła mojej zręczności (w końcu jestem złodziejem) i co chwilę odbijałem jej ataki. Raz zrobiłem to mocniej niż zwykle i musiała przykucnąć, by nie upaść. Z tej pozycji prześlizgnęła się pod moim mieczem i przyłożyła go mi od spodu do serca.
-Koniec? – spytała szeroko się uśmiechając
-Koniec. Tak więc nie zdałem testu?
-Zdałeś. Przegrałeś walkę, ale to i tak było widowiskowe. Jeszcze nie spotkałam szermierza, który z taką szybkością i zręcznością stosuje parady.
-Bo mnie nie spotkałaś. Co to za miecz?
-To? – podrzuciła swoje ostrze do góry i złapał gdy spadało – to damska półtorka.
-Damska półtorka? To dość rzadka broń, mogę zobaczyć?
Miecz był jak dla mnie jednoręczny wagowo, choć dość długi. Ciekawe... może warto w coś takiego zainwestować?
-No dobra. W takim razie jak mogę ci spłacić ten dług, skoro zaliczyłem turniej?
-Robi się ciemno, poczekaj, zaraz rozpalę ognisko i sobie coś upichcimy. Przy żarciu się lepiej gada.
*
Faktycznie, przy żarciu się lepiej gada. Dookoła bzyczały komary, piekł się zając, a Lady Amaranta rozpoczęła swoją opowieść:
-Gdy miałam jakieś dwadzieścia lat, co było kilka lat temu, nagle opuścili mnie moi rodzice. Gdy skończyła się żałoba, stwierdziłam, że sama jestem w stanie poprowadzić wszystkie interesy rodowe. Przeliczyłam się. Wraz z czasem wszystko się sypało coraz bardziej, aż w końcu mój ród stał się niczym. W dodatku miałam kilka konfliktów z innymi Wielkimi Rodami Rycerskimi. Po części z mojej winy. Niestety, z powodu braku silnej rodziny za swoimi plecami musiałam ustąpić. Resztki majątku zostały podzielone, a ja skazana na wygnanie tutaj do lasu. W sumie, to jeszcze nie wiem, czy chcę wrócić do Miasta, trochę się go brzydzę... ale nieważne. W każdym razie, by z powrotem stać się kimś na dworze, muszę sięgnąć po pomoc Lagona.
-Kto to?
-To opiekuńczy duch naszego rodu.
-Jak znam życie, to wszelkie próby wzywania demonów kończą się śmiercią dla wzywającego.
-Lagon jest z nami od wieków. Jakieś tysiąc lat temu, bezimienny dziś przodek zrobił Lagonowi jakąś przysługę. Od tego czasu Lagon jest zobowiązany pomagać naszemu rodowi w trudnych czasach. Dotychczas korzystaliśmy z jego pomocy jakieś cztery razy i nigdy nie żałowaliśmy.
-Demon zawsze oczekuje zapłaty.
-Mówiłam, że mu już zapłacono.
-Rób jak uważasz za stosowne.
-Lagon pomoże mi w odzyskiwaniu pozycji poprzez usunięcie kilku łepków, którzy położyli łapę na moim majątku. Ogólnie się przyda jakiś argument siły.
-Jaka jest moja rola?
-By wezwać Lagona musimy się udać do pobliskiego zamku czy grobowca... licho wie co to jest. Tam zapewne będą różne pułapki, może i strażnicy. Musisz sobie z nimi poradzić. Ponadto, według legendy, Lagona wezwać może tylko mężczyzna i kobieta razem... byłeś pod ręką, więc się przydasz.
-Rozumiem. Kiedy tam idziemy?
-Jutro, dzisiaj trzeba odpocząć.
Gdy już zjedliśmy, to Lady Poszła spać do szałasu, a ja ułożyłem się u wejścia. Pod głowę położyłem swój płaszcz, a pod niego wsadziłem sztylet. Oczywiście reszta broni też była w zasięgu ręki. Nigdy nie wiadomo, co w lesie może przyjść w nocy.
*
Zazwyczaj mam czujny sen i byle co mnie budzi. Nie inaczej było tej nocy, dlatego rano byłem zupełnie niewyspany. Jednak nie ma to jak własne wyro w kamienicy w Mieście.
Gdy otworzyłem oczy to ujrzałem interesujący widok. Jakieś trzy metry przede mną boso na mchu stała Lady Amaranta we wczorajszej sukni do ziemi. Miała rozpuszczone włosy. Rozłożyła szeroko ręce i okręcając się dookoła śpiewała:

Lotorrien kn’nort
Relliru weis
Gewo’ses hort
Hill y’teiess!

Gelanna pa vez
Hi Olweiitor
O’! Posdaras weitez!
Jewo m rez’eezoeior!

Znam to. Po naszemu to znaczy mniej więcej tyle:

Ten poranek
Poranne powietrze
To Słońce i rosa
Są dla mnie wszystkim!

Niczego już mi nie trzeba
Wszystko zakończone
Och, witaj kwiatku
Dziś mą krew pić będziesz

Zatrzymała się przede mną i przerwała śpiew uśmiechając się. Odpowiedziałem na to:
-Szkoda, że skończyłaś. Następna zwrotka o przebijaniu się nożem jest bardzo malownicza.
-Znasz to? Przecież w Mieście tego nikt nie śpiewa! To pieśń Pogan!
-Widzisz, ja nie zawsze byłem złodziejem, ale to nic. Zastanawia mnie, jak możesz się poruszać po lesie w tej sukni.
-Do lasu mam inne ubranie, to jest do ludzi. Zresztą, zaraz sam zobaczysz.
Zniknęła wewnątrz szałasu, by po chwili ukazać się w stroju bardzo podobnym do mojego, czyli cichej i wygodnej szacie ze skóry i lnu.
-No teraz dużo lepiej.
-Do jedzenia są tylko resztki z wczoraj i trochę owoców. Potem wyruszamy.
*
Jednak las to nie mój świat. W Mieście jestem w stanie ukryć się wszędzie, tak samo cicho poruszać. Tutaj co chwilę napataczałem się na jakieś gałęzie i głośne podłoże. Co innego Lady Amaranta, gdybym jej nie widział, to nie miałbym pojęcia o jej obecności.
Szliśmy już kilka ładnych godzin jedną ścieżką wyglądającą jak utworzona przez jelenie. W końcu nie wytrzymałem i się spytałem:
-Czy my nie kręcimy się w kółko?
-Ta droga jest pokazywana każdemu członkowi rodu w dniu dziesiątych urodzin. Nie pokazywane jest tylko to, co na końcu. Wiem, gdzie idę.
Nie oponowałem, ale zacząłem się irytować.
Niepotrzebnie, bo po kwadransie dotarliśmy chyba na miejsce. Pośród drzew ukryto mały, sześcienny, ceglany budyneczek przypominający zwykłą, cmentarną kryptę. Nad niskim wejściem była płaskorzeźba przedstawiająca uskrzydlonego wilka. Poniżej natomiast znajdowały się dębowe wrota zamknięte na wielką kłódkę.
-To koniec drogi, musimy być przy siedzibie Lagona. Tak szczerze, to oczekiwałam czegoś większego. No dobra złodzieju, twoje pierwsze zadanie to otworzyć tę kłódkę.
-A to nie macie żadnego rodowego klucza czy czegoś takiego?
-Nie. Jakbym miała, to bym nie potrzebowała twojej pomocy.
Podszedłem do zamka i się mu przyjrzałem, następnie obmacałem w dłoniach. Sięgnąłem do kieszeni po wytrychy, ale natrafiłem na pustkę. No tak... do karczmy nie chodzę z tak drogim sprzętem.
-Bez wytrychów tego nie otworzę. Muszę użyć starego sposobu moich przodków,.
-Łał, jakiego? Brzmi tajemniczo.
Odsunąłem się, wyciągnąłem miecz, zamachnąłem się i rozciąłem zardzewiałą kłódkę na pół.
-Gotowe.
-No to wejdź do środka jako zwiadowca.
Westchnąłem i stojąc za drzwiami otworzyłem je. Przez szparę pomiędzy nimi a framugą zajrzałem do środka. Nic nie zobaczyłem. Ostrożnie i powoli wsunąłem się w ciemność. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, ale pomimo tego i tak na podłodze poniewierały się zeschnięte liście i inne śmieci. Na środku stał wysoki obelisk w kształcie piramidy. Z przodu miał okrągły otwór jakby ślad po kiedyś wydłubanym szlachetnym kamieniu. Poza tym komnata była pusta. Na granicy słyszalności w powietrzu wisiał jakiś dźwięk. Gdy się w niego wsłuchałem, stwierdziłem, że to jakaś pieśń
Wziąłem długi kij i dokładnie nim zbadałem każdy fragment podłogi i ścian. Dziwne, żadnych pułapek. Na piramidą też niczego nie znalazłem. Wtedy spojrzałem na sufit. Tuż pod nim był podwieszony zielonkawy kokon cały w pajęczynach. Powoli się wycofałem na zewnątrz.
-Są dwie możliwości - powiedziałem – jak dotkniemy piramidki, to albo z tego kokonu wykluje się tysiące pajączków lub innego draństwa, albo jeden potężny strażnik. Jednak musi istnieć jakiś bezpieczny sposób ominięcia tej pułapki, bo przecież jak inaczej mielibyście wzywać tego Lagona?
-Widzisz ten medalion? – wyjęła zza dekoltu duży, okrągły medalion z wygrawerowanym uskrzydlonym wilkiem, takim jak na portalu – to trzeba włożyć w tę okrągłą dziurę. Dalej nie wiem.
Wziąłem od niej złoto i wróciłem do grobowca. Wyjąłem miecz i włożyłem do otworu medalion. Wtedy trochę niżej, w boku piramidy pojawiły się dwa otwory otoczone rudymi plamami. Plamami krwi.
-Zdaje się, że musimy tutaj złożyć w ofierze po kropli krwi. Mojej i twojej.
Lady Amaranta rozcięła sobie palec grotem strzały i puściła kroplę do lewej dziury, a ja do prawej. Wtedy piramida zaczęła świecić, najpierw słabo, a potem oślepiająco. Pieśń stała się ogłuszająco głośno. Wtem wszystko wróciło do normalności.
W drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna ubrany w kompletną zbroję i dzierżący w dłoniach miecz dwuręczny. Odezwał się głębokim basem.
-Wezwałaś Pani Lagona, i to stawił się Lagon. Ród znowu w potrzebie, takoż i ja się stawiam na wezwanie!
Ku mojemu zdumienia, Lady Amaranta powitała Lagona śpiewem:
-Och Lagonie
ostatnio nadziejo tego rodu
kiedy świat jest w czerwieni
ty jeden przynosisz błękit

Kiedy ty się stawiłeś,
nie odejdziesz aż nie skończysz
swego dzieła
do którego cię wyznaczę.

Przerwała i zwróciła się do mnie:
-Garrettcie, dziękuję ci za twą pomoc
-Nie przydałem się specjalnie.
-Nawet nie wiesz jak się przydałeś. Ja sama bym na pewno uruchomiła tę pułapkę z kokonem, pamiętaj też o swojej krwi. No ale teraz już chyba faktycznie dzieło ukończone, odprowadzimy ciebie do Miasta, bo mamy wspólną drogę. Siedząc w tym lesie przez te dwa lata wszystko sobie poukładałam w głowie i obmyśliłam. Niedługo ujrzysz powrót rodu Lady Amaranty!



Od SPIDIEGO:
Jak już mówiłem Lady Amaranta istnieje naprawdę. Ona i jej odpowiednik w tekście posiadają wiele wspólnych cech fizycznych i psychicznych :bow:
Obrazek
Awatar użytkownika
Dex
Paser
Posty: 257
Rejestracja: 28 września 2008, 14:40
Lokalizacja: Wrocław

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Dex »

Przeczytałem oba opowiadania, czekam na książkę! Nie znam się i nie jestem żadnym krytykiem, nie pisząc już o tym, że mam ogromne problemy z interpunkcją (:P), ale postaram się napisać od siebie, co czuję/uważam.

PIRAMIDA
Bardzo duży plus za wstawkę z mitologii – świetnie to połączyłeś z Lordem Baffordem! Świetne opisy miejsc – dokładne, rzetelne i przejrzyste. Gdy ja coś czytam, staram się w tym samym momencie postawić w opisywanym miejscu i często udaje, że to ja sam – to pomaga mi w większym zagłębieniu w opowiadaniu, czy też książce, wczuć się. W Twoje opowiadanie można szybko się wczuć. Czy „Finety” to waluta ze świata Thiefa? Brak literówek (może jedną dostrzegłem - ale kto ich nie popełnia?), dodatkowym atutem jest język i forma pisania. Opis czynów Garretta też nie pozostaje w cieniu, świetny! Z miłą chęcią przeczytałbym ciąg dalszy, bo jedyny minus (malutki), jaki widzę, to zakończenie – bardzo szybko ucięte.

Co do "Wzywając..." nie będę się rozpisywał, bo jestem pod większym wrażeniem pierwszego opowiadania. To (mam wrażenie) pisane jest tylko i wyłącznie na potrzebę koleżanki, tak? Więc nie zagłębiałem się zbytnio, aczkolwiek uważam, że to również kawałek przyjemnego tekstu. Ogromny plus za pieśni pogańskie!
Awatar użytkownika
Katharsis13
Poganin
Posty: 706
Rejestracja: 09 listopada 2003, 15:03
Lokalizacja: Toruń

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Katharsis13 »

Cóż, ja nie będę taka miła :zlo

PIRAMIDA

Pomysł może i interesujący, ale zarówno on jak i cała fabuła jakoś mnie nie poruszyła. Po prostu przeczytałam i..nic :? Poza nielicznymi fragmentami, które mnie rozśmieszyły, nic mnie w tym tekście nie urzekło i nie było specjalnie ciekawe. Jest on w miarę poprawny, ale nic więcej. Wydaje mi się, że za mało w nim opisów budujących mroczny lub mistyczny klimat, a z drugiej strony dość słabo rośnie napięcie. Poza tym zdanie:
Cóż... dlaczego by część przedmiotów nie powędrowało do paserów?
powinno chyba brzmieć nieco inaczej, np: "Cóż...dlaczego część przedmiotów nie miałaby powędrować do paserów?". Wprawdzie nie jestem polonisktą, ale zdanie oryginalne jakoś mi nie pasuje. Żeby się jeszcze bardziej przyczepić :diab9: ;) wytknę literówke:
Zarząd oszczędza też na ochronie, więc to wymarzone miejsce dla złodzieja. Gdy nie to, że tu nigdy się nie składuje niczego wartościowego.
Ale są też plusy. Bardzo mi się podoba pomysła narracji w 1 osobie :ok Po pierwsze jest chyba dość rzadko spotykany w opowiadaniach pisanych przez fanów, poza tym nawiązuje do stylu gry (filmiki przed misjami) no i myślę, że w ten sposób można lepiej uchwycić tę specyficzną osobowość Garretta, co miejscami Ci nawet wychodziło, np.:
Moja uwagę zwrócił ten, przed którego bramą od strony miasta stało dwóch bramkarzy. Wyglądali na takich, co bez trudu przełamują człowiekowi kręgosłup, ale nie umieją mówić złożonymi zdaniami.
albo:
Wziąłem pierwszą z brzegu teczkę, a z palca dziadka ściągnąłem pierścień zarządu portu. Oczywiście, potem mu go oddam. Nie kradnę takiej tandetnej biżuterii.
Podoba mi się również humor, zwłaszcza zakończenie :ok i nietypowe wykorzystanie broni przez Garretta:
Nie było czasu na wyciagnięcie pałki czy łuku, zamiast tego wyjąłem strzałę gazową, wstrzymałem oddech i walnąłem nią gościa w głowę. On zacharczał i obwisł na krześle, a ja zakryłem twarz płaszczem i czekałem, aż zielonkawy gaz się rozwieje.
:-)

WZYWAJĄC LAGONA

To opowiadanie podobało mi się bardziej, ale pewnie ze względu na pogański wątek :-D . Pozostałe uwagi podobne do tych powyżej: właśnie w tym opowiadaniu aż prosi się o "owianie wszystkiego leciutką mgłą tajemnicy i mistycyzmu"! :zdg Ale oczywiście plus za humor :ok
W sumie nie jestem żadnym krytykiem, więc są to czysto subiektywne uwagi, którymi wcale nie musisz się przejmować. Pisz dalej, bo jak wiadomo praktyka czyni mistrza :-D . Ja tymczasem czekam na książkę :)
PS. Wysłałam do Ciebie na prw wiadomość z mailem. Mam nadzieję, że doszła
Sowy nie są tym czym się wydają...
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Dzięki za opinie ;P

Jesteś chyba pierwszą osobą, która zauważyła w tym humor :)
Literówki to moja wada genetyczna, pracuję nad tym.
A co do konstrukcji tamtego zdania, to to jest po prostu mój syl pisarski. Mam tentendcję (pewnie niektórych to wkurza) do zamainy kolejności czasownik/rzeczownik i to wtedy wygląda trochę jak z staropolskiego. Z jednej strony to wkurza bo burzy szyk zdania, a z drugiej nadaje IMO trochę klimatu.

A co do narracji... trafnie zauważyłaś, że to ma trochę wspólnego z cutscenkami. Bardzo pośrednio takież i było moje założenie, a teraz sobie nie wyobrażam pisania inaczej o Garrettcie ;P

PS: moją głowę nawiedziło ostatnio kilka nowych pomysłów do THIEF: THE CITY STORIES. Może do końca roku to coś się ukaże...
PS2: jak ktoś chciałby się podzielić swoją opinią o poprzedniej książce (TDP), to również zapraszam do tego tematu ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
Dex
Paser
Posty: 257
Rejestracja: 28 września 2008, 14:40
Lokalizacja: Wrocław

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Dex »

^ powiedz mi tylko jeszcze, jak z tymi finetami? to była prawdziwa waluta w Thiefie? Czy to waluta jakiegoś średniowiecznego państwa?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Finety to termin wymyślony przez moja koleżankę, która po przeczytaniu dema książki powiedziała: "Smoki? Jak tak można nazwać walutę? To takie już objechane. Zmień na Finety lub coś takiego..."

to i mamy Finety :)

A skąd ona je wzięła to nie mam pojęcia. Możliwe, że to faktyczna waluta czegoś z jakiegoś okresu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Dex
Paser
Posty: 257
Rejestracja: 28 września 2008, 14:40
Lokalizacja: Wrocław

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Dex »

Sprawdzałem w każdych możliwych źródłach - nie występuję - ale świetna nazwa, naprawdę! Można by było zrobić jakiś oficjalny plebiscyt, aby nazwać wreszcie walutę w Thiefie - np. na oficjalnej stronie Dziarskiego - :D
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

SPIDI byłabym baaaaardzo wdzięczna, gdybyś przesłał mi swoją książkę. Poproszę wersję 1.0 i 2.0
triss_95(at)o2.pl
uwielbiam książki tego typu i jestem pewna, że twoja mi się spodoba ;)
Ostatnio zmieniony 06 listopada 2008, 19:57 przez Moira, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Wersja 2.0 to ulepszona 1.0, więc nie było sensu zachowywać starej :P

PS: Ruszyły znowu prace nad "THIEF - THE CITY STORIES" Mam pomysły na jakieś 15 kolejnych opowiadań... :-D
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

hmm... czy na pewno? ja tam lubię powracać do moich starych opowiadań...
wiecie, raz napisałam książkę o Kurshokach! :-D
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

To ją zamieść :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

jest nie dokończona, a poza tym w dość dziwnym kontekście... naszych czasów...
Obrazek
Awatar użytkownika
Katharsis13
Poganin
Posty: 706
Rejestracja: 09 listopada 2003, 15:03
Lokalizacja: Toruń

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Katharsis13 »

Moira pisze:jest nie dokończona, a poza tym w dość dziwnym kontekście... naszych czasów...
Nie widzę w tym żadnych przeszkód :) Będziesz ją kończyć na naszych oczach ;)
Sowy nie są tym czym się wydają...
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

Oki... ale ona ma prawie 70 stron formatu A4 ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Hehe :D Ładnie, aczkolwiek to nie jest rekord na tym forum :D
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

domyślam się :)
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Proszę państwa, niedawno byliśmy świadkami ukazania się na tym forum pierwszego opowiadania koleżanki Moiry. Dla tych, co go nie czytali przypomnę, że jego główną bohaterką była nastoletnia złodziejka Moira, która na swojej drodze życia spotkała mistrza złodziejskiego Garretta... tak się szczęśliwie składa, że ja piszę akurat z perspektywy pana G.
Więc postanowiłem napisać opowiadanie w którym również wystąpi Moira, lecz widziana z perspektywy Garcia... czyli drugą stroną!
No i nie od dziś wiadomo, że kobiety mnie inspirują do pisania.
Tak zrodził się ten tekścik. Please comment:
PS: Moira, nim przeczytasz to opowiadanko, to zobacz PW, jakie do Ciebie wysłałem. Dziękuję.









6. THE FIVE SWORDS OF STEEL ROSE THORN
PIĘĆ MIECZY CIERNIA STALOWEJ RÓŻY

MŁOTOTŁUKOM MAŁO NISZCZYWSZY
SWYCH WŁASNYCH ZIEM,
TAKOŻ I ZABIERAWSZY SIĘ DO RĄBANIA DRZEW
I MORDOWANIA ŻYCIA!
MUSIWSZY ICH POWSTRZYMAĆ!
Anonimowe kazanie szamana Pogan

NIGDY NIE OSIĄGNIEMY ZWYCIĘSTWA,
JEŚLI NIE WYPLENIMY ZŁA TAKŻE POZA GRANICAMI MIASTA!
NIECH MŁOT ZMIAŻDZY NIEWIERNYCH!
Młotodzierżców Księga Zasad

Odwróciłem się i spojrzałem w ciemną uliczkę. Czekałem chwilę nasłuchując, trzymając gardę na rękojeści miecza. Cisza... zupełna cisza… a mógłbym przysiąc, że ktoś mnie śledzi, od kiedy tylko wyszedłem z domu. Ale nie wiem nic na pewno, nawet przez moment go nie widziałem… to raczej złodziejski instynkt mnie ostrzega.
I to pojedyncze mignięcie sylwetki na rogu ulic Gerwazego i Stągiewnej. Sylwetki... humanoidalnej, ale trochę małej na człowieka, a za dużej na karła. Któż jest moim prześladowcą?
Nieważne, i tak zdaje się, że go zgubiłem.
Każda taka historia jest dla mnie alarmem i jeśli jeszcze choć raz nabiorę jakiś podejrzeń, to trzeba będzie się przeprowadzić. Nie mogę dopuścić do rewizji czy wpadki...
Wybierałem się właśnie poza Miasto do opuszczonej strażnicy Młotów o romantycznej nazwie „Cierń Stalowej Róży”, gdyż w takich miejscach zawsze jest trochę miłych dla oka fantów. Umówiłem się z jednym chłopem, że mnie tam zawiezie przez Bramę Guślarzy. Owszem, teoretycznie powinna być na noc zamknięta, ale czego się nie robi dla pieniędzy... strażnicy miejscy są tego najlepszym przykładem.
Około jedenastej dotarłem do mojego transportu. Chłop siedzący na koźle niedużej furmanki z zaprzęgniętymi dwoma karymi końmi podniósł dłoń na znak, że mnie rozpoznał. Wdrapałem się na zawalony sianem wóz, a ten ruszył i powoli wytoczył z terenu placu, a potem przez bramę. Do strażnicy jeszcze kawałek drogi, wiec rzuciłem się na siano chcąc trochę odpocząć przed robotą.
Na kogoś wpadłem.
Poderwałem się i złapałem intruza za gardło, wyciągając sztylet. Ku mojemu zdumieniu, on zrobił dokładnie to samo w identyczny złodziejski sposób, lecz jakoś nie sięgnął do gardła i zadowolił się nadgarstkiem duszącej go ręki. Bardzo mała, zakapturzona postać. Chwilę się wzajemnie szachowaliśmy ostrzami, ja mu je przykładałem do głowy, on mi do ręki.
Nagle błyskawicznie uderzyłem go kolanem w dłoń wytrącając nóż. Krzyknął cicho z bólu... a raczej pisnął! Przekrzywił głowę i światło księżyca padło na jego twarz... oświetlając zakrzywioną bliznę biegnącą z ust do połowy policzka.

Co?

Odepchnąłem napastnika, a ten padł na deski wozu. Spojrzałem na niego i powiedziałem:
-Moira! Ty szalona gówniaro! Mogłem cię zabić! Czemu to zrobiłaś?!
Dziewczyna masowała swoją dłoń nic nie mówiąc, jakby zastanawiała się, czy się obrazić na nazwanie gówniarą, czy przeprosić.
Dlaczego gówniarą? A jak inaczej nazwać czternastoletnią złodziejkę? Skąd ją znam, od kiedy to w ogóle zadaję się z takimi szczeniakami? Sam nie wiem… może ją spotkałem na jakiejś robocie, może z powodu Strażników, a może... eee… tam! Kij z tym. Najprawdopodobniej w przeszłości mieliśmy jakiś wspólny interes, to i się poznaliśmy, a ja wyznaję zasadę kolekcjonowania kontaktów, gdyż nigdy nie wiadomo, co i kto może się przydać. Nie dziś, to za pięć lat.
Woźnica patrzył na nas lekko przestraszony, lecz machnąłem mu ręką, żeby się nie interesował. Moira nadal milczała, patrząc na mnie tymi swoimi wielkimi, stalowoniebieskimi oczyma, jakby czekała, aż to ja w końcu coś powiem konkretnego.
Na pierwszy rzut oka w ogóle się nie wyróżniała z tłumu takich samych dziewcząt na progu dojrzałości. Niziutka, drobniutka, piegowata, z długim brązowym kitkiem.
Figura wprost idealna na złodziejkę, zwłaszcza, że jak sama twierdziła, jest silna i zręczna.

Dlaczego tak bardzo przypominała mi mnie samego?

W końcu nie wytrzymałem, schyliłem się i brutalnie podniosłem ją na nogi. Zgiąłem się zrównując się z nią wzrostem i spojrzałem prosto w oczy:
-Wiesz, kim jestem i jak muszę żyć. Jeśli ty też chcesz, to nigdy więcej nie rób takich błędów. A teraz spływaj, póki się za bardzo nie oddaliliśmy od murów.
-Garrett… - odezwała się po raz pierwszy, wysokim i delikatnym szeptem – ja chcę jechać z tobą.
-Zgłupiałaś? Won!
-Ale Garrett! Weź mi pozwól! Proszę! Sam powiedziałeś, że mogę w przyszłości zostać wielką złodziejką, a jak mam się nauczyć tego fachu, jak nie z jego mistrzem?
Ja coś takiego kiedyś powiedziałem? Niech mnie diabli...
-Nie wiesz o czym mówisz. Ja nie prowadzę szkółki złodziejstwa.
-Ależ... a czy tobie nie dano nigdy szansy na stanie się kimś? Dlaczego mi jej odmawiasz?
Szlag! Dlaczego ona ma rację?
-Dobrze, możesz jechać. Ale musisz robić co ci każę i się nie odzywać. Aha, no wszystkie łupy są moje, ty tylko patrzysz i się uczysz.
-To niesprawiedliwe!
-Chcesz wysiąść?
-Ale ja też bym...
-Nic nie jest za darmo. Naucz się tego – Moira otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale po spojrzeniu mi w oczy zrezygnowała, tylko obrażona usiadła na krawędzi wozu.

Chłop bał się wjechać do samego lasu, w którym zbudowano strażnicę, więc wysadził nas na skraju i czym prędzej odjechał. Moira miała przy sobie kilka strzał zwykłych, wodnych i mchowych, lecz były mało użyteczne. Po prostu dziewczę nie posiadało porządnego łuku i wysokich umiejętności, ale z czasem... zobaczymy kim będzie. Ja wziąłem standardowy zestaw ekwipunku, lecz brakowało mi wody święconej. Nie przypuszczam, by się mogła nam przydać, lecz kto wie, co tam spotkamy.
Nie szliśmy długo, lecz nawet ten krótki dystans zrobił wrażenie na mojej towarzyszce. Chyba po raz pierwszy w życiu była poza Miastem i widziała tyle drzew naraz. Gdybyśmy jeszcze mieli do czynienia ze zwykłymi drzewami… ale te miały w sobie błogosławieństwo Pogan. Były wysokie jak wieże i tak samo wielkie, a u ich stóp rozciągały się bezkresne pola kwiatów, które dziwnym trafem potrafiły rozkwitnąć w tym wiecznym półmroku. Niektóre rośliny zdawały się poruszać, lecz gdy tylko się skupiło na niej wzrok, wszystko zamierało. Ciągle słyszeliśmy jakieś śpiewy ptaków, kwilenia, wycie… a także dziwny śmiech… a raczej chichot, dochodzący z nieznanego kierunku.
Moira szła z ciągle wyciągniętym łukiem, spięta jak cięciwa. Muszę przyznać, że również miałem przeczucie, że w każdej chwili coś wyskoczy spod ziemi i nas zaatakuje. Co jak co, ale nie mogę odmówić Młotodzierżcom odwagi, że ośmielili się zbudować strażnicę w tym miejscu.
Po jakimś kwadransie wśród drzew ukazała się mała polanka, na której stał jakiś niski i długi budynek otoczony wysokim murem. Na wieży bramnej wykuto znak młota… jesteśmy w domu. Co ciekawe, o ile wszystko zdawało się być mocno nadszarpnięte przez czas i las, to żelazna brama stała zamknięta i sprawiała wrażenie nietkniętej. Najwidoczniej magia Młotowców nadal działała.
Moira lustrowała wszystko uważnie, starając się wychwycić jakieś ważne detale.
-Garrett, czy to coś wbite na szczyt wieży bramnej... to czaszka?
-Zgadza się.
-Na Budowniczego! Co tu się stało?
-Historia jest banalna. Otóż jak się zapewne domyślasz, Młotki nieodzownie panują w Mieście i Poganie mają tam małe szanse przeżycia… choć cały czas próbują coś wskórać. Idealnie odwrotnie jest w tych lasach, tutaj to zakonnicy są zwierzyną łowną, która musi na każdym kroku walczyć o życie. Dlatego też zbudowali tę strażnicę, by mieć jakiś przyczółek i punkt oporu. Jednak i tak została zdobyta przez Pogan, lecz i oni sami ją utracili, gdyż nie byli w stanie pokonać magii Młotodzierżców. Nawet martwych. Dlatego mamy tu unikalny przykład miejsca będącego równocześnie zakonnym i pogańskim… nawet nazwa strażnicy jest kompromisowa: „Cierń Stalowej Róży”.
-Ładne.
-Ciekawe, czy Młotki coś przypuszczały, gdy ją wymyślały? Ale dość gadania, trzeba się zająć robotą!
Wyciągnąłem mapę. Niestety, bardzo skromnie ją oznaczono, jednak zastanawiające były glify narysowane w lewym rogu nawy, obok ołtarza, oraz dziwaczny symbol po przeciwnej stronie. Na prawym od bramy murze napisano „Side Gate”… skoro brama jest zamknięta, to trzeba się tam udać. Zwłaszcza, że Poganie zdobywając strażnicę na pewno się przedostali właśnie tamtędy, więc przejście powinno być łatwe.
Doszliśmy, lecz zamiast bocznego przejścia był tylko gładki mur. To trochę zadziwiające, czyżby mapa kłamała? Wspiąłem się odrobinę na drzewo, by objąć wzrokiem całe założenie. Mur wszędzie był kompletny, otaczał dość długi kamienny budynek zakończony z jednej strony małą, trójkątną wnękę z dwoma kwadratowymi po bokach, a z drugiej dwoma niskimi wieżami. Wszystko wyglądało jak po wojnie: powybijane witraże, nadkruszone przypory, dziury w dachu, dziedziniec zasłany kośćmi, bronią i przedmiotami.
Ale mur był cały.
Zsunąłem się trochę zrezygnowany. Ani miejsca na strzałę linową, ani żadne drzewo nie sięgało konarami ponad murem, jakby się bojąc jakiegoś przekleństwa. Opukałem dokładnie wszystkie kamienie, ale nie znalazłem żadnych znaków czy skrytek. Chyba źle szukam...
-Hej Garrett!
Podskoczyłem przestraszony! Totalnie zapomniałem o swojej małej towarzyszce.
-Mówiłem ci, byś się nie odzywała!
-Oj, daj spokój! Znalazłam przejście!
Zaprowadziła mnie do małej dziury w ziemi. Gdy zajrzałem do wnętrza to ujrzałem wąski kanał prowadzący do strażnicy. Najwidoczniej młotki zbudowały go, by w razie oblężenia mieć którędy zwiać. Nie przypuszczali, że tą samą droga może nadejść zagłada.
-A więc to jest to side gate... niestety, jest trochę zawalone i się nie przeciśniemy.
-Ja się przecisnę!
-Tak? To przejdź tam, ja ci rzucę linę, a ty ją umocuj do czegoś.
Moira znikła w tunelu, a ja pokręciłem głową wzdychając. Tak w sumie to żaden wzrost nie jest idealny dla złodzieja. Niski pozwala się przeciskać nawet przez takie wąskie przejścia, ale natomiast wysoki daje sięgnąć tam, gdzie inny by nie dał rady.
Nie minęło wiele czasu, jak zza drugiej strony bariery Moira rzuciła sznur. Wspiąłem się po nim i zsunąłem na teren strażnicy.
Uderzyły mnie dwie rzeczy: przejmująca cisza, niepokojąco przypominająca Zamurze, oraz twarz dziewczyny: czyste przerażenie i wstręt.
-Co, te trupy są obleśne, nie? Jako złodziej musisz się przyzwyczaić do widoku różnych rzeczy... nawet bardzo różnych.
-Ale... ta cisza... to wszystko...
-Nikt nie obiecywał, że będzie przyjemnie. Musimy znaleźć wejście. Pamiętaj, by niczego nie dotykać!
Teoretycznie moglibyśmy się wdrapać na mur i wejść do głównej nawy przez wybite witraże, lecz obawiałem się zaczynać od największej sali. Zamiast tego zacząłem się wspinać do jednej basztowej strzelnicy, wysadzonej jakimś zaklęciem. Moira podążyła za mną, jak kocię za swa matką.
Psiakrew, od kiedy to miewam takie pogięte skojarzenia?
Wieża miała zaledwie jedno piętro, na które właśnie się wspiąłem. Była to kuchnia, zawalona porąbanymi meblami i sprzętami kuchennymi. Pomiędzy tym wszystkim poniewierał się powykręcany szkielet trzymający w dłoniach patelnię… nieszczęsny kucharz. Pod szpiczastym dachem zawieszono kaganek. Zdjąłem go i stwierdziwszy, że jest w nim jeszcze trochę paliwa, zapaliłem.
-Masz, przyda ci się jakieś światło, bo o ile na zewnątrz masz gwiazdy, wewnątrz panuje mrok.
-A ty?
-Ja nie potrzebuję światła.
Po kręconych schodach zeszliśmy na parter do jadalni, która nie wyróżniała się niczym od tysięcy takich samych w mieście, poza jednym maleńkim szczególikiem. Na środku wielkiego, dębowego stołu leżał szkielet pozbawiony obu dłoni, za to wiele jego kości przypominało... konary częściowo pokryte korą. Obrzydliwe...
Moira na widok tego zgięła się wpół i zwymiotowała na podłogę, sam bym się porzygał, gdybym miał czym. Co za sukinsyny! Takie rzeczy robić człowiekowi...
Po jakiś dwóch minutach opanowaliśmy i kontynuowaliśmy przeszukiwania, starając się nie patrzeć na stół. Ta komnata również nie skrywała nic ciekawego, oprócz kolejnych szkieletów i broni. Zdziwił mnie fakt, że trupy zakonników nie mają przy sobie Świętych Symboli, które można nieźle sprzedać. Najwidoczniej buszmeni je zabrali jako łupy wojenne.
Otworzyłem drzwi do środkowej sali, łączącej przedsionek, kaplicę i obie wieże.
Nagle... coś mnie zaniepokoiło… coś zmąciło któryś z moich zmysłów. Kątem oka zauważyłem, że Moira również stara się znaleźć zagrożenie.
Dźwięk... jakby rozmowa, krzyki i szepty... dziesiątki głosów naraz, nie zwracających na siebie wzajemnie uwagi i tworzących kakofonię. Już kiedyś takie coś słyszałem... gdzie to mogło być?

O cholera!

-Moira, mamy duży problem. Słyszysz te głosy?
-Tak. Co to jest?
-Obawiam się, że zaraz spotkamy Młotodzierżców i Pogan… - podszedłem trochę, chcąc dokładnie namierzyć źródło głosów. Przede mną znajdowały się wyłamane jednoskrzydłowe drzwi, prowadzące do przeciwległej wieży, natomiast bo bokach były dwie pary dwuskrzydłowych, lewe do kaplicy, prawe do przedsionka. Mur znaczyły dziury i osmolenia od chybionych zaklęć, podłogę pokrywały szczątki mebli i… ludzi. Wśród tego całego bałaganu wyróżniał się szkielet przybity do drzwi za pomocą długiej włóczni, na której końcu zawiązano czerwoną wstążkę... amulet antymagiczny. Ofiara to najwidoczniej kapłan lub szaman...
Tajemnicze głosy dobiegały zza kaplicznych drzwi. Gdy przyłożyłem ucho do dziurki od klucza, to słyszałem je dość wyraźnie... dużo bardziej niżbym sobie tego życzył.
Dlatego postanowiłem zacząć od przedsionka. Uchyliłem drzwi i zajrzałem do dość sporej i pustej komnaty, ze zbudowaną na środku barykadą. Dookoła też poniewierały się kości, a najwięcej przed główną bramą, która wyglądała jak raz wyłamana i potem sklejona.
Tam też ujrzałem swój pierwszy łup – złoty naszyjnik, błyszczący nawet w słabym świetle kaganka.
Uśmiechnąłem się, to cacko jest warte co najmniej dwie stówy! A jeśli ten kamień to szmaragd, to nawet trzy!
W tej samej chwili Moira wyskoczyła do przodu jak zając krzycząc: „MOJE!”. Rzuciłem się do przodu i złapałem ją za włosy:
-AAAAAAA!!!!! OSZALAŁEŚ?!
-Zamknij się i patrz, narwańcu! – wziąłem leżąca na ziemi czaszkę i rzuciłem nią w podłogę, jakiś krok od naszyjnika. W tej samej chwili z dziury w ścianie wyleciała płonąca na niebiesko strzała i rozbiła się naprzeciwko.
-O... KURDE...
-Ostrożność i stała czujność są potrzebne złodziejowi nawet bardziej od powietrza! – wróciłem się środkowej komnaty i przesunąłem wajchę znajdująca się na ścianie obok wejścia, a potem ponowiłem rzut inną czaszką. Z racji, że nic już nie strzelało, podszedłem powoli do naszyjnika i trąciłem go mieczem, a potem podniosłem i chwilę ważyłem na ostrzu, starając się wykryć coś podejrzanego Następnie schowałem skarb do kieszeni.
-Hej! To powinno być moje!
-Nie dość, że uratowałem ci życie, to jeszcze wymagasz ode mnie zapłaty? Pierwszy to wziąłem, to i jest moje. Poza tym nie zapominaj o umowie.
-Ja myślałam, że ty tylko tak straszysz... żartujesz.
-Umowy złodziejskie są śmiertelnie poważne i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Moira zmięła w ustach przekleństwo, ale się nie odezwała już więcej.
Wróciliśmy do środkowej sali, a następnie poszliśmy do Wieży Ciernia (jak głosiła mapa), będącej dwupoziomową sypialnią. Wśród zniszczonych łóżek i skrzyń w końcu znaleźliśmy kilka wartościowych drobiazgów, trochę męskiej biżuterii i Święte Symbole. Coś z tego pozwoliłem nawet zatrzymać Moirze.
Jednak nawet ten mały sukces nie polepszył mi humory, psutego świadomością konieczności udania się do kaplicy… i zmierzenia się z tym, co tam czeka.
Wrota były otwarte. Wymawiając w myślach imiona wszystkich sobie znanych bogów lekko je uchyliłem i wrzuciłem do środka kulę zwiadowczą, czyli mechaniczne oko ukazujące swój widok mojemu mechanicznemu oku z głowy. Zasłoniłem moje zwykłe oko, by nie zakłócać obrazu...
...komnata była znacznie większa, niż odniosłoby się wrażenie patrząc z zewnątrz. Długa kolumnada prowadziła na ołtarz będący wielkim, stalowym młotem. Pomiędzy wybitymi witrażami na ścianach wisiały olbrzymie zębatki i inne nieznane mi mechanizmy. Wśród porozrzucanych jak zabawki ław pełno było szkieletów w najróżniejszych pozach, a także cegieł i gruzu.
Najciekawszym natomiast elementem tego wszystkiego był olbrzymi pentagram wykuty na podłodze (kula zwiadowcza może dowolnie się obracać). Symbol ten ma bardzo wiele znaczeń, ale akurat Młotowcy go nie używają. Skąd on tutaj?
Ale co wydaje te dźwięki? Nikogo tu nie widzę!
Otrząsnąłem się z widzenia i powróciłem do swoich własnych oczu. Powoli, rozglądając się na boki i nasłuchując przy każdym kroku posuwałem się do przodu, dotarłem do kuli i schowałem ją do kieszeni.
Czułem, jak mi serce wali, niczym werble.
Moira stała niezdecydowana w drzwiach, również szukając osoby, która by mogła wydawać te dźwięki.

Osoby?

Nagle tuż za sobą usłyszałem kroki. Odwróciłem się błyskawicznie, wyciągając miecz i tnąc na wysokości szyi.
…rozcinając pustkę.
Równocześnie usłyszałem zduszony krzyk Moiry, pokazującej palcem ołtarz. Znowu się obróciłem, gotów do walki.
Od strony młota podchodził do mnie najprawdziwszy Młotodzierżca, w swojej czerwonej szacie z młotem bojowym w garści. Przyjąłem podstawową pozycję szermierczą, lecz ten minął mnie obojętnie. Spojrzałem do tyłu i ujrzałem Poganina z wyciągniętym mieczem. Obaj fanatycy chwilę na siebie patrzyli, a potem zaczęli walczyć z wielką szybkością.
Nagle zjawy zniknęły.
Pojawiły się inne, cały rząd dzikusów strzelających z łuków do biegnących na nich Młotów. Co chwilę któryś z krzykiem walił się na ziemię, lecz jeden dobiegł i rozpoczął masakrę. Gdzie indziej kapłan strzelał ognistymi kulami do szamana, a po drugiej stronie sali jeden z leśnobrudasów wył potępieńczo jak wilk.
Ujrzałem Młotodzierżcę tulącego do piersi kikuty obu swoich dłoni. Nagle został otoczony przez pięciu Pogan, w tym jednego szamana. Złapali go za kończyny i na czymś rozciągnęli, a szaman wbił mu swoją różdżkę w gardło. Zakonnik kwiczał i wył, gdy nagle z jego gardła i uszu wytrysnęły zielone pędy, a ręce i nogi pokryły korą.
Odwróciłem wzrok zniesmaczony. Jak można człowiekowi, zwłaszcza bezbronnemu uczynić takie świństwo?!
Kobieta starająca się zasłonić sobą maleńkie dziecko… mająca w oczach przerażenie i zwierzęcy strach, jaki potrafi zabić. Otoczyło ją trzech zakonników, a jeden krzyknął:
-NIECH MŁOT ZMIAŻDZY NIEWIERNYCH LEŚNOBRUDASÓW!
Stalowe młoty po chwili uczyniły to, do czego zostały stworzone, rozlewając dookoła jezioro krwi.
-HURRA! CHWALEBNE ZWYCIĘSTWO DLA ZAKONU MŁOTA!
Nie wiem, skąd kobieta z dzieckiem na polu bitwy, może to jakieś wcześniejsze wspomnienie...
Nieistotne.
-Garrett! Chodźmy stąd!
-Podejdź do mnie! Nie zwracaj na nich uwagi, oni są zajęci... sobą.
Moira bardzo niechętnie zrobiła krok naprzód, a potem następny… i podbiegła jak najszybciej. Obejrzałem najpierw ołtarz, odnajdując w nim coś na kształt małych drzwiczek bez dziurki od klucza. Szpara pomiędzy nimi a resztą była tak cienka, że nie byłem nawet w stanie wsunąć ostrza noża. Machnąłem rękę i podszedłem do wnęki oznaczonej na mapie tajemniczym symbolem... coś mi przypominającym...
…coś jak Oko.
Leżące dwa kroki przede mną na piedestale niczym relikwia.
To... to nie niemożliwe! Przecież ono leży bezpiecznie w muzeum w Mieście!
Spojrzałem na nie z bliska… dostrzegając obłażącą farbę. To tylko kopia...
Druga wnęka, nie bez powodu oznaczona glifami, gdyż cały mur od środka pokrywały różnorodne znaczki. Przyjrzałem się im, przypominając sobie te niekończące się wieczory w Siedzibie Strażników, gdy to jako adept wkuwałem kolejne znaczenia symboli.
-Czy to hieroglify? – usłyszałem za sobą delikatny szept Moiry
-Nie... to tylko glify.
-A jaka jest różnica?
-Hieroglify mają w sobie ładunek mocy, służą do zapisywania zaklęć... i czynienia, utrzymywania Równowagi. A glify to tylko puste znaczki do czytania.
-A te tutaj co znaczą?
-Coś mówią o „Cierniu Stalowej Róży”, że ujrzeć go może tylko ten, kto „dostrzeże gwiazdę w ostrzu stali”. Ten cierń to musi być jakiś artefakt...
-A ta gwiazda?
-Gwiazda... no nie wiem... może trzeba światło gwiazdy tak odbić za pomocą miecza... by natrafiła na jakiś szczególny punkt? Tak... to wydaje się prawdopodobne. Ale na jaki punkt? Tutaj jest mnóstwo takich miejsc! – Moira rozejrzała się po sali, a jej spojrzenie zatrzymało się na pentagramie...
-Może to o tę gwiazdę chodzi?
-Ale co ma do tego ostrze?
-Nie wiem... myślę... spójrz... ten pentagram jest takiej samej długości, jak miecz!
-To co?
-Może... ułożyć miecz na tym pentagramie? Albo lepiej pięć mieczy, by tworzyły gwiazdę! Ułożyć je w pentagram!
-Można spróbować... – wziąłem z podłogi pięć mieczy i ułożyłem na środku, tak, by ostrza tworzyły gwiazdę. Rozległo się ciche pyknięcie, a drzwiczki w ołtarzu stanęły otworem.
-Brawo! Jesteś rewelacyjna! – wykrzyknąłem uradowany.
W tej chwili przypomniał mi się pewien bardzo ważny element tej sali, o którym dziwnym trafem zapomniałem.
O duchach.
Wszystkie przerwały walkę i zaczęły się na nas gapić. Nieśmiało zrobiłem krok w stronę ołtarza, oczekując jakiejś reakcji z ich strony.
Ale takiej nie było.
Ośmielony trochę podszedłem pod sam młot i zajrzałem do skrytki.
W środku leżała chyba najpiękniejsza róża, jaką widziałem! Łodyga wykonana z zielonego metalu, a płatki z czerwonego. Wyglądała jak prawdziwa roślina, dorównująca jej delikatnością i wdziękiem. Na łodyżce znajdowały się ciernie pokryte krwią... niewiadomo czyją.
Duchy się nadal gapiły.
-Moira? Podejdź do drzwi… a gdy tylko coś się stanie, to czym prędzej biegnij do kanału! To nie są żarty! – dziewczyna kiwnęła głową i wycofała się
Podsunąłem kieszeń i szybkim ruchem wrzuciłem do środka skarb.

Rozpętało się piekło.

Wszystkie duchy rzuciły się w moją stroną. Wywaliłem przed siebie dwa granaty błyskowe i od razu skoczyłem do przodu. Kilka zjaw zwinęło się z bólu, lecz tylko na chwilę. Biegłem do drzwi, a widma starały się mnie pochwycić... przy okazji walcząc między sobą o mnie i o Stalową Różę…
…dzięki czemu wybiegłem na dziedziniec i potem wskoczyłem na schody od wieży bramnej, by móc się zsunąć po drugiej stronie muru.

Adrenalina o mało nie rozrywała mi żył. Dyszałem ciężko, jakbym biegł nie dziesięć sekund, a dwie godziny. Po chwili podeszła do mnie Moira:
-Żyjesz? Nic ci nie jest?
-Nie, a tobie?
-W porządku.
-To świetnie. Zbierajmy się, do może do rana dojdziemy do Miasta.

Słońce zdążyło już dotrzeć na sam szczyt nieba, nim w końcu dotarliśmy do Południowej Dzielnicy. Spojrzałem na swoją towarzyszkę, a ta uśmiechnęła się szeroko:
-I co? Nauczyłaś się czegoś?
-Tak. By być złodziejem, trzeba być kawałem drania!
-Heh, zgadza się. Masz, zasłużyłaś! – wyjąłem z kieszeni ów piękny naszyjnik, dla którego Moira o mało nie oddała życia. Obejrzałem go po raz ostatni i rzuciłem w jej stronę. Zręcznym ruchem go chwyciła tak, by wpadł jej na rękę niczym bransoleta. Rozkoszowała się jego widokiem, jak słońce lśni w szmaragdzie, jak mienią się złote ogniwa.
-To jest... cudowne! Dziękuję… Ile jest warty?
-Co najmniej cztery stówy. Ale go nie sprzedawaj.
-Jak to? – zdziwiła się dziewczyna
-To twój pierwszy łup z pierwszej poważnej roboty. Zachowaj go jako symbol... kiedyś to zrozumiesz…
-Może…
-Ponadto masz czternaście lat, czyli niedługo będziesz dojrzałą kobietą. A kobieta powinna mieć jakąś biżuterię, nie? W dodatku kto wie, czy kiedyś nie nadejdą ciężkie czasy i nie będziesz potrzebowała nagle pieniędzy…
-Masz rację… już teraz czuję się jak dorosła, hehe!
-No dobra, a teraz spływaj, muszę odpocząć i przemyśleć, gdzie sprzedać resztę łupów... i na ile wycenić tę piękność, czyli Stalową Różę. Młotki będą musiały wyłożyć co najmniej dwa patyki... o ile nie więcej!
Moira odwróciła się na pięcie i po chwili znikneła mi oczu. Po prostu rozpłynęła się. Cholera… doświadczenia jej brakuje, ale ma w sobie coś… co powinien mieć dobry złodziej.
Trochę dziwnie się czuję jako niańka… niańka? Raczej nauczyciel, mistrz.
Nigdy tak naprawdę nim nie byłem, nie lubię się dzielić swoim doświadczeniem. Czasem coś komuś doradziłem, ale tylko znajomym… obcym nigdy.
Ale teraz niemalże się całkowicie otworzyłem dla tej smarkuli! Dlaczego?
Może dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkałem… a przynajmniej nie poznałem drugiego tak młodego złodzieja, który miałby w sobie to coś…
…co dostrzegli we mnie Strażnicy.
Ostatnio zmieniony 02 grudnia 2008, 15:56 przez SPIDIvonMARDER, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Awatar użytkownika
Katharsis13
Poganin
Posty: 706
Rejestracja: 09 listopada 2003, 15:03
Lokalizacja: Toruń

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Katharsis13 »

Nawet mi się podobało :ok :-D
Chociaż za "leśnobrudasów" należy Ci się :bj: ... :-) ;)
I tak sobie myślę...Wprawdzie nie przeczytałam jeszcze całej Twojej książki (jestem doiero przy "Skrytobójcach"), ale mam wrażenie, jakby Twój styl pisania w tym opowiadaniu był...nieco lepszy niż w tych pierwszych rozdziałach (i pierwszych opowiadaniach, jakie przeczytałam na forum :roll: ). Może się mylę, ale... Kiedy napisałeś te 4 rozdziały swojej książki?
Sowy nie są tym czym się wydają...
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Lipiec 2007.
PS: leśnobrudasy: sorry, ale Garciu nie darzy ich IMO sympatią... Młotów zresztą też za bardzo :P
PS2: be fałszywej skromności powiem, że mój styl pisania sprzed roku i teraz to dwa różne światy. Dlatego staram się pisać jak najwięcej, by się rozwijać.
Róznica jest nawet pomiędzy I rozdziałem książki, a VII.
Obrazek
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Moira »

łoo....
fajny pomysł z tą stalową różą...
nawet mam wenę do pisania :P
bardzo fajne... czkam na dalszą część :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Katharsis13
Poganin
Posty: 706
Rejestracja: 09 listopada 2003, 15:03
Lokalizacja: Toruń

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Katharsis13 »

SPIDIvonMARDER pisze:Róznica jest nawet pomiędzy I rozdziałem książki, a VII.
...ale do VII jeszcze nie doszłam :-D
Do wiosny pewnie się uda :-D ;)
Sowy nie są tym czym się wydają...
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Niezłe. Niezłe. :)

[ Dodano: Wto 25 Lis, 2008 23:38 ]
Nie zmarnowałem czasu, przyzwoita lektura przed północą. ;)

[ Dodano: Wto 25 Lis, 2008 23:41 ]
Sam bym coś chętnie napisał, wena jest, pomysły są, czasu nie ma... :|

[ Dodano: Wto 25 Lis, 2008 23:41 ]
Dobrej nocy. :P
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
ODPOWIEDZ