[LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

[LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

No to proszę. Edversion z zaskoczenia wyskakuje z opowiadaniem. ;)
Zapowiadam kolejną sagę moich opowiadań, będących kontynuacją Personifikantów, ale opisującą inną historię. ;)

Na początek krótki i może nic nie wnoszący Prolog, ale potem akcja się rozwinie. Planuję napisać jeszcze dłuższy utwór, wykorzystując masę bohaterów (głównych i pobocznych) a u każdego pokazująć inne historie, które z biegiem wydarzeń zaczną ze sobą się splatywać. No, co będę zanudzał. Mam nadzieję, że się spodoba. ;) Zaczynam!


WIECZNY ODPOCZYNEK

PROLOG
"...pokonując zło drzemiące w jednym z naszych braci i niszcząc je raz na zawsze. Kamień nazywany Okiem przestał żyć, myśleć, mówić i stał się zwykłym, wartym jedynie pod względem swojej historii przedmiotem. Zło i nieznany nam demon drzemiący w środku został wypędzony i zesłany do wiecznej odchłani, z której nigdy już nie powróci na nasz świat.
Miasto bezpieczne. Wyznawcy Młota jak i Szachraja odnawiają swój kult. Wszystko to jest zasługą Wybrańca, Prawdziwego Strażnika, który trzykrotnie uratował świat przed zagładą. Najpierw niwecząc Mroczny Projekt, poten kończąć Erę Metalu i Wiek Ciemności, aby w końcu rozpocząc w mieście Erę Pokoju. Możemu tylko pozostawać wdzięczni Wielkiemu Garrettowi, synowi Ambera..."

Skryba skulony nad słabo oświetlonym, przez blask świecy, stole zamknął ceremonialnie grubo oprawioną księgę. Nic nie było tak ostatecznego, jak ten czyn - zapisanie historii o niezwykłym człowieku, jednym z najważniejszych Strażników w historii, porównywanym do Pierwotnego Strażnika, założycielem bractwa. Jego życiorys musiał być zapamiętany.
Skryba wstał i oddał księgę Strażnikowi Edversionowi, który zaniósł ją do odgrodzonej części w Dolnych Bibliotekach. Tam została wsadzona pomiędzy księgi na najwyższym regale, obok historii Pierwotnego i Strażnika Xaviera.
Może za parę stuleci, ktoś sięgnie właśnie po nią i dowie się jak wyglądało życie złodzieja? A może zostanie użyta przez Strażników, jako pomoc w rozszyfrowaniu jakiś innych ksiąg czy przepowiedni? Jedno było pewne. Na razie zostanie zapomniana, wiecznie w cieniu, zdala od światła. Będzie czekała, aż pokryje ją kusz...


- Rozpoczynam Zebranie Rady Strażników - Strażnik Draco, stojący po środku wysokiej, okrągłej sali z wnękami dla członków Rady, uciszył swym doniosłym głosem szepczących Strażników - Najpierw poruszę temat Mistrza Garretta i wydarzeń nie dawno minionych. Nie zdołaliśmy odnaleźć ciała Wybrańca, jek i jakichkolwiek szczątków Artemusa. Nie wiadomo jak, ale Oko i Kielich Budowniczego, ktre Brat i Zdajca wchłonął w siebie, w nienaruszonym stanie zostały nam zwrócone. Czy ktoś chce się na ten temat wypowiedzieć?
Głos zabrała Strażniczka Kasandra.
- Nie można tego wytłumaczyć. Są to zjawiska niezbadane, przepełnione magią. Ludzki umysł nie jest w stanie ich pojąć.
Inni członkowie Rady zgodzili się z Kasandrą.
- Dobrze więc - kontynuował Przewodniczący Draco - Odnośnie Garretta.. księga zawierająca jego życiorys została umieszczona wśród najważniejszych księgozbiorów znajdujących się w Naszych Bibliotekach, które są dostępne dla każdego z nas, bez wyjątku. To postać historyczna, muszą ją znać przyszłę pokolenia. Czy Rada zgadza się z moimi słowami?
- Tak - odpowiedzieli Strażnicy jednogłośnie.
Draco uśmiechnął się.
- Dobrze więc - mówił - A teraz najważniejszy temat, dla któego zwołałem dzisiejsze zebranie. Mianowicie Personifikanty. Po pokonaniu zła, drzemiącego w sercu Artemusa, Oko straciło swą moc. Stało się bezwartościowym kamykiem, czego nie można powiedzieć o pozostałch czterech Personifikantach, z których mocy nadal możemy korzystać. Co mamy z nimi zrobić?
- Zachować je. Mogą zostać ponownie wykorzystane w przyszłości - powiedział czarnoskóry Quince.
- Rozpatrywałem tę możliwość - odparł Pierwszy Strażnik Draco - Ale te przedmioty są zbyt potężne. Mogą omamić i zapanować nad duszą kolejnego z nas, a wtedy nie wiadomo co się stanie.
- Ukryjmy je - głos wziął Strażnik Morrow - Tak, jak swego czasu ukryliśmy talizmany pieczętujące wejście do nawiedzonej katedry kryjącej Oko.
- Tak, ale zapominasz, Strażniku Morrowie, że ten pomysł już raz zawiódł - głos zabrał Emory - Talizmany zostały skradzione.
- Dobre rozumowanie - powiedział Draco - Ale trzeba pamiętać, że dokonał tego nie kto inny jak zmarły Garrett. Żadna inna osoba nie miała nawet pojęcia o tych Talizmanach.
- Tak. Ukrycie Personifikantów to jedyne dobre rozwiązanie - mówiła Strażniczka Kasandra - Najlepiej dokonać tego w Mieście, w miejscach bezpiecznych ale dobrze nam znanych, nie wiadomo kiedy ponownie będziemy musieli ich użyć.
- To najlepsze rozwiązanie. Jednak proszę Radę o dokładne zastanowienie się w tej sprawie. Odraczam podjęcie końcowej decyzji do następnego zebrania. Tymczasem dzisiejsze spotkanie możemy uznać za skończone.


Życie złodzieja było trudne, szczególnie gdy żyło się samemu i nie było u kogo pokładać zaufania. A może dopiero wtedy było bezpieczne? W końcu nie było osoby, która mogłaby go zdradzić?
Jednak jej życie było jakby pisane piórem jakiejś pozytywnie nastawionej do świata osoby. Specjalny strój, który nie odbijał światła i magiczny kamień, pokazujący jak bardzo była widoczna, bardzo ułatwiały jej życie. Jeszcze nigdy nie została przyłapana na kradzieży, czego zasługą było mini innymi specjalne szkolenie, jakie przeszła u Strażników, kiedy jeszcze należała do tego bractwa.
Niektóre skoki młodej, chociaż obiecującej złodziejki przewyższały działania najlepszych rabusiów tamtych czasów. Mało tego. Potrafiła wszystko trzymać w tajemnicy - nikt nie wiedział o jej działalności ani o jej podwójnym życiu.
Ale mimo to i tak życie było trudniejsze, niż się jej wydawało...
Zamykając drzwi do swojego tymczasowego mieszkania w Południowej Dzielnicy, rzuciła torbę z drogocennymi przedmiotami pod łóżko, po czym zdjęła kaptur i rozwinęła kucyk rudych włosów.
Zmęczona usiadła na brzegu łóżka. Misja w nowo wybudowanej, skromnej świątyni Młota, stworzonej w ciągu roku przez grupkę misjonarzy z Corales, została wykonana bez najmniejszych problemów. Minie parę godzin, zanim Młotodzierżcy spostrzegną, że ich świątynia została obrabowana.
Zdjęłą łuk i wcisnęła go pod łóżko. To samo uczyniła ze starą, ale wciąż solidną czarną pałką.
- Chowasz to pod łóżkiem? Ja zawsze robiłem tajemne skrytki.
Czy to był ten.. głos? Czy tylko się jej przewidziało?
Ze zdenerwowania aż podskoczyła i obróciłą głowę w stronę miejsca, z którego wydało jej się, że uleciał ten dźwięk. Przez chwilę ujrzałą parę niebieskich oczu, z których jedno było mechaniczne, ale szybko doszła do wniosku, że to halucynacje. Była zbyt zmęczona a w środku poikoju nie było nikogo oprócz jej.
- Uspokój się, Moira - rzekła sama do siebie - Odpocznij, jesteś zbyt przemęczona - ponownie usiadła na łóżku.
Wtedy usłyszała zgrzyt i nagle kawałek ściany przesunął się, ukazując wejście do wnęki. Dziewczyna dobiła miecza.
- Byłem pewien, że gdzieś w tym mieszkaniu zostawiłem jedną z moich skrytek - ponownie usłyszała znajomy głos, którego nie słyszała już od bardzo dawna.
Sparaliżowane ze strachu i z tysiącem myśli przelatujących w jej głowie nawet nie zauważyłą jak miecz wysuwa się z jej dłoni i uderza głośno o podłogę.
Jak to możliwe? Co się dzieje?
- Wszystko w porządku, mała nieudacznico? - tym razem głos był blisko, jakby ktoś szeptał jej do ucha.
Cofnęła się o krok i uderzyła o ścianę.
- To ty, to na pewno jesteś Ty! - wyszeptała.
- Co do tego, że jestem, to się nie zgodzę, ale tak. To ja - odpowiedział jej głos.
- Ale jak?
- Co, myślałaś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Nie, mała, przybyłem jeszcze trochę cię pognoić - głos brzmiał przyjaźnie i radośnie.
- Możesz zrobić, bym cię ujrzała? - zapytała nieśmiało złodziejka.
- Nie wiem, czy chcę. W końcu jestem tym, którego nikt nigdy nie widział.
- Teraz to moja ksywka - uśmiechnęła się trochę odważniejsza już Moira.
- Sądzisz, że pokonasz Mistrza?
- A jeszcze tego nie zrobiłam?
- Źle nosisz łuk, twój miecz jest zbyt ciężki jak na osobę twojego pokroju, szatę masz przydługą, podwinięte rękawy nic nie dają, a tylko przeszkadzają w rabunkach - wyliczał głos - Częściej używaj rozumu, niż przydatnych przedmiotów, które masz przy sobie. Nie gaś wszystkich pochodni, w takim momencie żadna z ciebie złodziejka. Wreszcie przestań chować te rzeczy pod łóżko, ktoś może niechcący to odkryć. Korzystaj z...
- Dobra, skończ! - przerwała dziewczyna z uśmiechem na twarzy.
- Jak sobie życzysz.
- Chciałąbym.. Tak, chciałabym Cię zobaczyć.
- To rozkaz?! Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem, po wszystkim co straciłem?
Nie taki efekt chciała uzyskać Moira. Zamknęła oczy i powiedziała to, co zawsze chciała powiedzieć, gdy było już za późno.
- Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Dziękuję, że uratowałaś świat i moje skromne, nic nie warte życie, kosztem własnego. Dziękuję, Garrettcie!
Otworzyła powieki a wtedy jej oczom ukazał się wspaniały widok, którego zawsze pragnęła i który zaczynała powoli zapominać: wysokiego mężczyzny, w złodziejskim strojy wraz z pełnym wyposażeniem, z głową owiniętą kapturem i jednym sztucznym okiem, podarowanym mu przez młotodzierżców. Cały błyszczący i półprzeźroczysty. Żywy, chociaż martwy. Duch.
Wyciągnęła rękę. Tak bardzo chciała poczuć jego dotyk, poczuć bijące od niego ciepło. Mimo, że on traktował ją jak jakąś marną służącą i był przywiązany tylko i wyłącznie jak do uczennicy, ona była pewna tego co czuje.
Złodziej dostrzegł zmianę na twarzy Moiry, posmutniał i cofnął się o krok.
- Wybacz, ale to i tak niemożliwe - powiedział - Nie jestem materialny. Nie można mnie dotknąć.
- Zapomniałam, że ty już nie żyjesz.. - jej oczy napłynęły łzami.
- Głowa do góry - uśmiechnął się - Czasami bywałem taki, że moja śmierć byłaby twoim największym marzeniem.
- Nie chciałam, żebyś umarł..
- Ale to się stało, to było mi pisane i nic na to nie poradzę.
- Niestety - dziewczyna badała wzrokiem swojego nauczyciela - Masz mój strój.
- Nie. To raczej ty masz mój - odparł Garrett.
- Ale to niemożliwe..
- Myślałaś, że to przypadek? To, że go znalazłaś tam w tej alejce? To ja ci tu podłożyłem.
- Ale po co?
- Chciałem, żebyś sobie przynajmniej myślała, że jesteś najlepsza w tym, co robisz - odpowiedział Garrett z uśmiechem na twarzy - Ale pamiętaj o jednym. Prawdziwego Mistrza Złodzieji nikt nigdy nie pokona! - z tymi słowami widmo Garretta znikło.
Moira usiadła. Na sercu zrobiło jej się cieplej. Mogła go ponownie zobaczyć, porozmawiać z nim.. Szkoda, że tak krótko..
Ale to co powiedział na końcu.. O nie! Nie podda się bez walki. Jeszcze mu odowodni, że się myli.
Wzięła ekwipunek złodziejski z pod łóżka i opuściła swoje mieszkanie, kierując się w stronę Starodalów, nie bacząc na ogromne zmęczenie, które targało jej ciałem...


Puk, puk.
Strażnik Draco odchylił głowę w stronę drzwi do swojego gabinetu. Zrobił to tak energicznie, że płomyk świecy stojącej na jego biurku niebezpiecznie zakołysał się w powietrzu.
- To ja, Strażniczka Kasandra. Chciałabym jeszcze raz porozmawiać z tobą o Personifikantach.
Zamek cofnął się ze zgrzytem, a drzwi stanęły otworem. Kasandra zastała Draco ślęczącego nad czymś nad biurkiem.
- Słucham cię.
- No więc - mówiła Kasandra - rozmawiałam z innymi Strażnikami na ten temat i wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że artefakty trzeba ukryć. Nie było ani jednego sprzeciwu, bądź innych sugestii.
- Dobrze - odpowiedział Draco - W takim razie nie widzę innego wyboru. Ukryjemy Personifikanty. Są zbyt potężne, żeby dłużej czekać. Musimy to zrobić jak najszybciej.
- Zgadzam się. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Będę już...
- Poczekaj. Mam jeszcze pewien problem - wskazał na biurko, przy którym siedział. Obok przeróżnych starych ksiąg i pergaminów leżał czarny kamień z trzema wyrastającymi mackami - Chodzi o Oko. Nadal je badam, ale wygląda na to, że zło lub demon, który żył w środku nie zagraża już ludzkości, a sam przedmiot nie może być nazywany Personifikantem. Chciałbym jednak przeprowadzić nad nim dalsze badania. W ostateczności zaś, gdy nie uda mi się wybadać nic nowego na jego temat, zniszczę go używając glifów. Mimo, że jest bezwartościowy, ma zbyt brudalną i mroczną przeszłość, by mógł istnieć.
- Wierzę, że to co uczynisz, jest słuszne.
- Ja mam tylko taką nadzieję - nastąpiła krótka chwila ciszy, po której Draco powiedział - Tak więc, Strażniczko Kasandro, skontaktuj się osobiście z Morrowem. Niech wybierze sześciu gotowych na ekspedycję ludzi. Ja ich potem odprawię.
- Dobrze, Strażniku Draco - Kasandra wyszłą zamykając drzwi.


- Pobudka! Już wcześnie - Moirę obudził głos jej Mistrza.
Obróciła się na plecy i mocno przeciągnęła.
Od kilku dni bardzo dobrze sypiała, mimo wczesnych pobudek. Może było to spowodowane obecnością duszy Garretta w pobliżu? A może tym, że pod jej łóżkiem nie walały już się żadne graty, nie odbijające się na komforcie leżenia?
Minęło kilka tygodni od czasu, w którym po raz pierwszy mogła rozmawiać z Garrettem, po jego śmierci. Był to okres ciężki, pełen treningów i wskazówek, który uzyskiwała od byłego złodzieja. Tak bardzo kiedyś tego pragnęła, chciała być przez niego trenowana, a po jego śmierci było już na wszystko za późno. Straciła nadzieję, gdy tu nagle wszystko zaczęło się układać. A jej dziecięce marzenie - spełniać.
Wszystko było idealnie.
- Warto podsłuchiwać rozmowy mieszkańców na ulicach. Można w ten sposób dowiedzieć się wiele ciekawych rzeczy i przydatnych informacji, które można potem w przyszłości wykorzystać.
Moira akurat zasiadła przy stole i wzięła kanapkę w dłoń, wyglądając przy tym za okno. Dopiero nastawał zmierzch. Było tak wcześnie, jak na jej porę wstawania z łóżka. Mimo to podziwiała widok, jaki nadawało niebu zachodzące słońce. Dawno nie oglądała czegoś równie pięknego.
- Warto też utrzymywać przyjaźń z obiema znanymi w Mieście w frakcjami: Młotami i Poganami. Jej członkowie mogą się okazać nieocenionymi przyjacielami - kontynuował naukę Garrett - Jednak w twoim wypadku będzie to trochę trudne. Młotowcy są słabi, z potęgi jaką niegsyś byli, przed Wiekiem Ciemności, nic nie zostało. Zaś z Poganami niezbyt się dogadywałaś, szczególnie przy wyprawie z głosem Leśnej Bogini. Warto byłoby polepszyć wasze stosunki.
Moira skończyła "śniadanie", wyciągnęła ze skrytki pałkę i sztylet i schowała je pod codzienny ubiór.
- Gdzie ty się wybierasz? - zapytał Garrett.
- Wychodzę na Miasto, puki jeszcze jasno i można spotkać jakiś mieszkańców. Mam nadzieję, że uda mi się coś podsłuchać - wyszła z mieszkania.
Duch złodzieja uśmiechnął się.
Ryzykantka - myślał sobie - Ale czy on był inny?
Wiedział, że trening wykonuje tak, jak chciał, żeby to robiła.


Mały gabinet, oświetlony tylko coraz mniejszą palącą się woskową świecą, zdawał się w ogóle nie istnieć dla Draca. On widział tylko swoje biurko i leżące na nim Oko, starając się jak najbardziej na nim skoncentrować i pojąć jego tajemnicę. Przejrzał już wszystkie księgi, próbował wszelkich możliwych sposobów - nadaremnie.
Oko nie ujawniało swojego sekretu, jakby specjalnie ukrywając je przed Pierwszym Strażnikiem.
Ech. Nic z tego. Musi odpocząć. Musi gdzieś wyjść.
I wtem usłyszał pukanie. Wstał z krzesła i otworzył stare, drewniane drzwi, ozdobione małymi płaskorzeźbami. Po drugiej stronie jednak nikogo nie było. Wzruszył ramionami i zszedł kilka stopni w dół. Wtem tuż za sobą, pomiędzy nim a wejściem do jego gabinetu usłyszał znajomy głos.
- Kopelat, Draco.
Wystraszony odwrócił się, jednocześnie dobijając swojej różdżki i posłał niebieski pocisk przed siebie. Promień przeleciał przez korytarz i odbił się od drzwi do biura Pierwszego Strażnika, chronionego różnymi czarami.
- Co się stało? Swoich dawnych znajomych nie poznajesz? - powietrze przed nim zaczęło robić się ciężkie i przekształciło się w półprzeźroczystą ludzką postać z jednym mechanicznym okiem.
- G-Garrett? - wyjąkał Draco - Ale jak to możliwe?
- Możliwe co - odparł złodziej - To, że możesz mnie widzieć, czy to, że pojawiłem się w waszych progach, co, przyznam, nie jest dla mnie zbyt ciekawym przeżyciem?
- Jak to możliwe, że jesteś wśród nas? - powtórzył pytanie Draco, chowając różdżkę i bacznie przyglądając się zmarłemu znajomemu.
- Nie jestem do końca przekonany, ale sądzę, że coś trzyma mnie na tym świecie i nie pozwala odejść. Z początku sądziłem, że to przez nie spełnione obowiązki nauczyciela względem Moiry, ale to nie to.
- Dziwne - Draco zaczął kierować się z powrotem do swojego gabinetu, obok ducha Garretta.
- Tak. Coś podobnego działo się z bratem Murusem z Nawiedzonej Katedry. Dopiero gdy pochowałem jego przyjaciół, jego dusza zaznała spokoju.
- Możliwe - przeszli przez drzwi - Coś się łączy z tym światem. Widocznie musisz... Garrett? Garrett?!
Postać złodzieja nagle znikła, a zamiast niej pojawiło się parę kłębków białego dymu. Zaskoczony Draco przyglądał się bacznie całemu niepokojącemu zdarzeniu. Wtem za sobą usłyszał głosne pęknięcie. Odwrócił głowę w stronę biurka. Z Oka wylatywały podobne kłębki dymu, z tym, że czarne.
Gdy Pierwszy Strażnik podszedł bliżej, dostrzegł, że klejnot przybrał biarę czewoną, co zdarzało się, gdy Garrett był w niebezpieczeństwie. Poza tym był w wielu miejscach popękany, co jeszcze nigdy w jego historii się nie zdarzyło. Był niezniszczalny. Tylko glify mogły go unicestwić, a on sam tak po prostu pękał?
Wtem, gdy ostatnie kłębki dymu uleciały pod sufit, kamień ponownie przybrał swoją normalną, czarną barwę, a szczeliny zlepiły się ze sobą, ukazując pierwotny wygląd byłego artefaktu..
Dziwne.. Na prawdę dziwne..


Zachodzące słońce rzucało ciemne promienie na dachy stoisk kupieckich znajdujących się na Skalnym Targu. Mimo późnej godziny ten teren wciąż tętnił życiem. Targ - otwarty od wschodu do zachodu słońca - nadal był otwarty dla konsumentów, chociaż o tej porze utrudnienie stanowił poważny brak towaru, a nabite sakwy kupców mogły stać się łupem ewentualnych złodzieji.
Przechodzący mieszczanie zjawiali się tu raczej, żeby porozmawiać o życiu i jakiś niezwykłych zdarzeniach z ostatnich tygodni, zamiast kupować produkty żywnościowe, ale zdarzały się wyjątki. Nie szukając daleko: sklep zielarski u Madame Szachres, z którą rozmawiał właśnie wysoki, łysy mężczyzna z mieczem przypiętym do pasa.
- Jak to nie ma? Proszę sprawdzić! - człowiek zaczynał tracić cierpliwość - Pani obiecawszy, że to nam dawszy! Blady księżyc mógłwszy to potwierdzić! Pani musi mieć to tu! - trzasnął ręką o blat stołu.
- Chwileczkę - Madame Szachres zaczynałą powoli się bać - Jeszcze raz, o co panu chodziło?
- O ziarna górskiego mirandola.
Kobieta poszukałą w schowku.
- Mam je. Będą kosztowały..
Ale mężczyzna odebrał jej paczuszkę z ziarnami z ręki i odszedł bez słowa. Kobieta dobrze go znała i była zbyt wystraszona, by wzywać Straż Miejską. To mogło się źle dla niej skończyć. Lepiej zostawić wszystko tak jak jest. To najbezpieczniejsza opcja.
uzbrojony człowiek wrócił do niewysokiej, szczupłej blondynki, która nawet nie zwróciła na niego uwagi, tylko obserwowała uważnie pewne miejsce.
- Mam je - powiedział mężczyzna, podrzucając skórzaną torebką do góry. Kobieta dalej nie odrywała wzroku od tego miejsca - Możemy zacząwsz..
- Zmiana planów, Oset - odezwała się kobieta - Najpierw musimy coś załatwić.
- Ale...
- Nasiona poczekawszy. Miawszy tu coś ważniejszego na głowie. Rudą myszkę, która nie wiedziawszy, że z poplecznikami Leśnego Pana się nie zadziera, a już na pewno nie z ich najważniejszymi członkami. Chodź - zaczęłą kierować się naprzód, ściskając w dłoni swoją różdżkę.
Oset spojrzał w miejsce, w które wpatrywała się jego towarzyszka i szybko zorientował się o co jej chodzi. Zmierzali właśnie w stronę złodziejki, która wraz z Garrettem pokonała Leśną Bogini i stosując jej głos chciała oszukać całą armię Pogan. Taki wyczyn nie mógł ujść bezkarnie. Ale tu i teraz?
- Dyan, ty chyba nie chcesz..
Ale ta już wyciągałą różdżkę, już skierowała ją na twarz odwracającej się rudej dziewczyny i już ze złowieszczym uśmiechem skupiała się na uderzeniu.
Nastąpił wielki huk w towarzystwie zielonego światła, po którym wszyscy zaczęli uciekać w panice.
Cień pokrył cały targ. Słońce zaszło...


Jej ciało przeleciało w powietrzu i poczuła jak plecami uderza o zimne kamienie. Przed oczyma wciąż miała zielone światło, który wyleciało z różdżki tej kobiety, którą kiedyś spotkała w jaskini. Tak, pamięta ją. Już kiedyś to się działo. Już kiedyś ona ją zabiła... Fortuna zatacza koło.. Nie da się uciec przed przeznaczeniem.
W uszach słyszała szum... Czy to szelest trzepoczących skrzydeł... Czy to odgłosy morza?
Czy umierała? Wszystko działa się tak wolno... Czy tak właśnie czuł się Garrett, gdy jego życie osiągnęło swój kres?
Było jej tak błogo...


Zielony promień zniknął. Dyan wciąż trzymała wyciągniętą do przodu różdżkę. Ale uśmiech z jej twarzy znikł równie szybko jak się pojawił. Stało się coś niewyobrażalnego. Uciekający w panice ludzie nie kryli się przed bójką, tylko przed duchem, który pojawił się tuż naprzeciw poganki.
Ta nie wierzyła własnym oczom. Przecież to był ten złodziej, z którym mieli w przeszłości tyle problemów. Cały on. Ta sama figura, ten sam strój, te samo świecące oko, tylko, że inne, magiczne, półprzeźroczyste i połyskujące.
Jego twarz, przepełniona złością i gniewem. Czy zawsze taka była? W końcu widziała ją pierwszy raz.
- Trzymaj się od niej z daleka i nie waż się nawet jej tknąć! - powiedział złodziej po czym z jego magicznego oka uderzyło niesamowicie jasne światło, które oślepiło Dyan mocniej niż bomba błyskowa.
Upadła na ziemię, kryjąc rękoma palące oczy. Usłyszała jak obok pada ciała Oseta i dziesiątki nasion, rozsypujących się po chodniku.


- Hej, dzieweczko, wszystko w porządku?
Poczuła, jak ktoś ją podnosi i sprowadza do pionu. Powoli otworzyła powieki. Obraz z początku był rozmazany, ale szybko się wyostrzył. Dlaczego leży? Co się stało?
Nagle o wszystkim sobie przypomniała.
Złapała się energicznie za twarz. O dziwo była cała, taka jak zawsze. Nie było na nich żadnych ran, rozcięć ani śladów walki.
Spojrzała na swojego wybawcę. Był to Akolita Zakonu Młotodzierżców, ubrany w szare szaty z czerwonym emblematem młota. Był szczupły, przystojny, z lekkim choć dodającym mu urody zarostem na twarzy i dziwnie postawionymi do góry jasnymi włosami.
Mężczyzna uśmiechnął się do rudej dziewczyny.
- Masz wielkie szczęście. Sam Budowniczy uraczył cię swoją łaską, ukazał się w formie ducha, oślepił i wypędził te pogańskie szumowiny, jakież cię zaatakowały - mówił głośno, tak by słyszeli go wszyscy zebranie wokół gapiowie.
- Budowniczy? - niedowierzała Moira. Ci Młotowcy we wszystkim widzieli jego zasługę.
- Tak, tóż to on. Nie chciał by spoglądano na jego święty wizerunek, więc uśpił cię na chwilę a potem uratował. Azaliż niezbadane są wyroki boskie.
Moira podrapała się za tył głowy.
- Jesteś zbyt zmęczona i zszokowana. Pozwól, że zabiorę cię w bezpieczne miejsce - akolita pomógł jej wstać i zaczął prowadzić ulicami Miasta. Towarzyszyła mu młoda, urocza z twarzy kobieta, o brązowych wsłosach, idealnej linii i długiej, czerwonej sukni.
Słońce już dawno zaszło. Niebo rozgwieżdżone było licznymi gwiazdami, a zza miejsca budowy nowej wieży zegarowej wyłaniał się księżyc w pełni.
Moira wraz z dwoma nieznajomymi dotarła do Starej Dzielnicy. Byli sami, zostawiając gapiów daleko w tyle.
- Co chcesz zrobić? - odezwała się kobieta w czerwonej suknii.
- Nic, Caroline - odpowiedział jej akolita - Wypuścimy ją.
Moira popatrzyłą na nich uważnie. Nabierałą złych przeczuć.
- O co chodzi? - zapytała niepewnie.
- O nic - odpowiedział jej mężczyzna w stroju Młotodzierżcy - Tutaj skończy się nasza wędrówka. Wybacz, ale musiałem Cię zaciągnąć aż tak daleko - mężczyzna wlał jej do ust napój lecznicy - Pozwól, że się przedstawię. Na imię mam Tales - uśmiechnął się - A duch, który cię uratował to wcale nie był Budowniczy. To był Garrett..


Dadzą jej spokój. Będzie bezpieczna..
Musi się skontaktować z Draco. Jego zadanie skończyło się. Wyszkolił ją, tak jak niegdyś tego chciała. Wykonał swoją ostatnią misję. Tak skończyła się jego historia. Nie bylo już dla niego miejsca na tym świecie. Znajdzie sposób, by przenieść się do raju. O ile był na tyle dobrym człowiekiem, by móc się tam znaleźć...
Tylko gdzie jest Draco? Dziwnym trafem, nie mógł pojawić się w jego gabinecie. Coś go od niego odpychało, tak jak wtedy, gdy w połowie ostatniej rozmowy z Pierwszym Strażnikiem nagle zaczął znikać.. zaczął ponownie umierać... Na szczęście wszystko dobrze się skończyło a jego dusza wciąż była bezpieczna.
Ale gdzie jest Draco? Przejrzał sypialnię, skryptorium i Salę Posągów, po czym w końcu znalazł go w Zakazanych Bibliotekach, gdzie stawiał na półkach jakieś stare, dobrze oprawione księgi.
- Draco - wyszeptał, by Strażniczka Kasandra, wędrująca pomiędzy regałami na najwyższym piętrze ich nie usłyszała.
Pierwszy Strażnik odwrócił się w jego stronę. Nie był tak zaskoczony jak za pierwszym razem, gdy zobaczył ducha złodzieja.
- Wiesz już co zrobić, by uwolnić moją duszę? - zapytał Garrett.
- Tak. To Oko cię tu trzyma - odpowiedział Draco - Trzeba je zniszczyć, wtedy wszystko się zakończy.
- Zrób to - powiedział Garrett, po czym zaczął znikać...
Wpadł przez otwarte okno do jej pokoju. Spała. Nie musiał stawać się niewidzialnym, co tak bardzo uwielbiał robić za życia.
Spojrzał na jej młodą twarz, ukrytą pomiędzy gęstwiną rudawych włosów. Nauczyła się już wystarczająco dużo rzeczy Jest gotowa! Gotowa by stać się nową Mistrzynią Złodzieji. Spełnił swe zadanie.
Patrząc na postać swojej następczyni poczuł, jak z miejsca gdzie powinno znajdować się jego serce, uderza fala gorąca. Stopniowo zamiast jej twarzy zaczął widzieć jedynie białą, plamę a chwilę później wszystko stało się białe. Wszystko spowiła jasność..
Czuł, jakby cały świat stworzony był ze światła, jakby wszystko było boskie i przepełnione dobrem. Czuł ataki ciepła z jego serca, które zaczęło na nowo bić. Spojrzał na swoje ręce. były realne, tak jak kiedyś za jego życia. Mógł czuć dotyk, mógł oddychać.. Żył!
Życie, cóż to za piękne uczucie. Docenia się je, dopiero gdy jest już za późno. To jeden z największych błędów ludzi. Powinni cieszyć się życiem!
- Witaj z powrotem - usłyszał zza siebie czyjść głos.
Odwrócił się i ujrzał postać jego wzrostu, o długich kruczoczarnych włosach, ogolonej brodzie i niebieskimi oczami. Ubrana była w długi, ciemny płaszcz, a na palcu wskazującym prawej ręki nosiła pierścień ze znakiem Strażników. Złodziej, jak za życia, zwracał uwagę na najmniejsze szczegóły.
Postawać zdawała się być mu znajoma, jednak nie wiedział kto to taki. Jeog wątpliwość przerwał nieznany osobnik, który z uśmiechem na twarzy powiedział:
- Miło w końcu cię poznać, Garrettcie.. mój synu...


Dziewczyna wyjrzała za okno. Nastał poranek, niebo coraz bardziej się rozjaśniało, aż w końcu zrobiło się całkiem czerwone. Pierwsi mieszczanie zaczynali wychodzić ze swych domostw. Najwyższy znak, że trzeba już iść spać.
Przebrała się w piżamę, rozpięła swoje długie rude włosy i usadowiła się wygodnie w łóżku. Patrząc w sufit rozmyślała.
Dlaczego odszedł? Dlaczego od tamtego momentu na targu już się nie pojawił? Może uznał, że osoba, która tak łatwo potrafi wpaść w tarapaty zostać zaskoczoną, nie jest godna nazywać się jego uczennicą? W jej oczy napłynęły łzy.
A może doszedł do wniosku, że już jest wystarczająco dobra, by samej prowadzić te rzemiosło, jakim było złodziejstwo?
- Która z tych opcji, Garrettcie? Proszę, daj jakiż znak.. - wycedziła przez zaciśnięte zęby, zamykając oczy.
W tym momencie poczuła uderzenie ciepła na swojej twarzy. Pierwsze promienie wschodzącego słońca padły prosto na nią...
Położyła głowę na poduszkę.
Dziękuję...
Zasnęła.


Czy to możliwe, że żył?
Nie! Ale przecież widział świat, taki jaki pozostawił. Ciemne uliczki Miasta.. dokładniej mówiąc Stara Dzielnica. Jego dusza znajdowała się w Mieście.
Wstał na nogi. Jak to możliwe? Niby miał energię i siłę ale gdy tylko chciał, mógł to wszystko zredukować i po prostu zniknąć. Być niewidocznym, bądź półprzeźroczystym i jaśniejącym.
Spojrzał na swoje białawe dłonie. Wciąż wyglądały tak samo jak za jego życia, z tym sygnetem Strażników na jednym z palców.
Istniał.
Ale jak to się stało? Powinien wtedy umrzeć.. Szybko doszedł do wniosku, że coś blokuje jego przejście na tamten świat. Nie interesowało go jednak, co to takiego.
To co się stało było mu na rękę. Miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia...


CZĘŚĆ 1
Głuchej, nie kończącej się ciszy nic nie było w stanie przerwać.
Świat, w którym się znajdowali, stworzony z samej światłości, zdawał się być jedynie wytworem cudzej wyobraźni. Cała ta akcja działa się jakby w myślach, marzeniach czy też w podświadomości jakiegoś człowieka, nie mogąc zdarzyć się na prawdę.
Ale Garrett czuł. Czuł bicie własnego serca, drgania nóg, dreszcz na karku oraz zimno metalowego oka. Poza tym myślał. Przez mózg przelatywało mu mnóstwo myśli. Potrafił też odbierać obraz wzrokowo i analizować go.
To było zbyt realne jak na sen. To musiała być rzeczywistość.
- Kim jesteś? - odezwał się w końcu złodziej, a echo jego głosu przetoczyło się po całym jaśniejącym niebiańskim blaskiem, nieskończonym obszarze.
Mężczyzna z sygnetem Strażników przez chwilę przyglądał mu się uważnie. W końcu oznajmił:
- Nazywam się Amber. Należałem do Strażników, Garrettcie.
- A poza tym?
Garrett wiedział już kim jest ów nieznajomy. Przeczuwał to. Serce mu to podpowiadało.
- A poza tym jestem twoim ojcem - odpowiedział spokojnie, spoglądając mu w oczy.
Garrett pochylił głowę. Pięści ściskał najmocniej jak potrafił, ale w ogóle nie czuł bólu. Nie miał jednak czasu by się nad tym głębiej zastanowić.
- Jak możesz! - wyrzucił z siebie - Jak możesz to tak spokojnie mówić. Cierpiałem! Omal nie umarłem z głodu, gdyby nie...
- To nie jest moja wina, Garrettcie - przerwał mu Amber - Zmarłem trzy miesiące przed twoimi narodzinami.
Złodziej cofnął się o krok, spuścił głowę, podniósł ją i ponownie spuścił na dół. Nie wiedział co ma mówić, co robić.
- Och! - złapał się za głowę - Za wiele wrażeń, jak na jedno życie.. czy też życie po śmierci.. Opowiedz mi wszystko - usiadł co przyszło mu dość lekko. Dopiero teraz zauważył, że nie ma żadnej broni, żadnych narzędzi złodziejskich, które tak bardzo go obciążały.
Mężczyzna usiadł na przeciwko niego, a pomiędzy nimi zmaterializowało się ognisko - tańczące płomienie zasilane drewnem i gałązkami jakiegoś ściętego drzewa. Garrett nie pytał co i jak. Miał w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie.
- Jak już wiesz należałem do Strażników - przemówił Amber wbijając wzrok w palenisko - Można powiedzieć, że byłem dość ważny w ich szeregach. W końcu nie każdy może być Pierwszym Strażnikiem. Jako mistrz i nauczyciel Xaviera, przyszłego przywódcy bractwa...
- Byłeś mistrzem Xaviera? - podchwycił Garrett.
- Tak, nauczyłem go wszystkiego co umiałem. Wytyczyłem mu też ochronę ciebie, syna mojego i siostry Xaviera, na wypadek jakiegoś... incydentu.
- Chwila, chwila.. Chcesz powiedzieć, że siostra Xaviera to moja matka? Że byłem z nim spokrewniony?
- Spokrewniony to mało powiedziane. On żył miłością do ciebie, zanim jeszcze się narodziłeś. Co dzień doglądał twojej matki, sprawdzał czy wszystko gra, czy ciąża jest bezpieczna.. Chciał być dla ciebie ojcem, szybko zapominając kto jest nim na prawdę.
- Dlaczego więc odnalazł mnie dopiero po tylu latach? Dlaczego z początku żyłem jak śmieć walący się po brudnych ulicach?
Amber przełknął cicho ślinę.
- Tamte czasy były na prawdę niebezpieczne. Zdarzyło się mnóstwo dziwnych wypadków...
- Jakich wypadków? - nie dał za wygraną Garrett.
- Na prawdę chcesz wiedzieć?
- Chcę wiedzieć wszystko i dokładnie.
Amber przyjrzał mu się uważnie.
- Dobrze - powiedział - Niech tak będzie - ponownie spojrzał w ognisko, wspominając ostatnie dni swojego życia - Jeden ze Strażników, potężny człowiek ukrywając swe prawdziwe oblicze i niespotykaną na co dzień moc i wiedzę, dokonał zdrady. Potajemnie odsłuchał odczytywanie przepowiedni tłumaczonej przez młodziutką Interpretatorkę Caducę. Przepowiednia ta dotyczyła ciebie, Garrettcie. To, co usłyszał ów Strażnik bardzo mu się nie spodobało. Postanowił cię zabić. Wiedział, że jestem twoim ojcem. Pewnego wieczoru przyszedł do mojego gabinetu - przerwał na chwilę, po czym kontynuował - Był niezwykle potężny, w starciu z nim nie miałem najmniejszych szans. Szybko mnie rozbroił - spojrzał synowi w oczy - Zaczął dopytywać się o twoją matkę, która z kobiet nią jest. Tylko ja i Xavier o tym wiedzieliśmy. Nie chciałem tego zmieniać - wbijał wzrok w Garretta, co wprowadzało go w straszną nie zręczność - Poświęciłem swe życie aby was ocalić.
Garrett spuścił głowę w dół. Nie chciał, żeby ojciec w tej chwili na niego patrzył.
- Wiadomość o śmierci Pierwszego Strażnika szybko się rozeszła. Nikt nie miał pojęcia kto jest mordercą, nikt nie wiedział kto dopuścił się tego zamachu. Szybko i sprawnie wybrano mojego następcę, Xaviera, jednego z najpotężniejszych Strażników w historii. Ale on też nigdy nie poznał prawdy. Ona jednak przeczuwała. Wiedziała, że wraz z dzieckiem są w wielkim niebezpieczeństwie, że musi cię chronić. Będąc w ósmym miesiącu ciąży uciekła z Siedziby Strażników, nie mówiąc o niczym nikomu, nawet Xavierowi, który wbrew temu co zapewniał nie był w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa.
- Nawet Xavier? Nawet on nie był w stanie pokonać tego Strażnika? Kim on był, kim, jest morderca mojego ojca?
Ale nie doczekał się odpowiedzi.
Ognisko w mgnieniu oka znikło, zostawiając nagą, jaśniejącą blaskiem posadzkę. Zaraz po nim znikł Amber. Niebiańsko białe ściany ściemniały, stawiając się ciemne i mroczne...


- Draco!
- Draco!
- Strażniku Draco! - drzwi do gabinetu Pierwszego Strażnika otworzyły się z hukiem.
Wszystko co nastąpiło później, odbyło się w ułamkach sekundy.
Kasandra, medyczka, wrzasnęła z przerażenia. Morrow, zachowując spokój i opanowanie, kazał jej coś zdziałać.
Kasandra uklękła przed bezwładnym ciałem leżącym za biurkiem i uważnie mu się przyjrzała.
Jej przerażenie zwiększyło się, gdy zamiast piwnych tęczówek zauważyła nieskazitelnie białe, nieruchome oczy.
***
- ...cue et filibo de medicinex... -
- Wydobrzeje z tego?
- Nie przerywaj mi! Cuo sibiliminmo de factum...
Morrow podszedł do drzwi, by sprawdzić, czy nikt nie nadchodzi. Tymczasem Kasandra używała wszelkich swoich umiejętności leczenia, by zrobić coś z Pierwszym Strażnikiem. Najgorsze było to, że nie wiedziała co ma robić. Nie wiedziała co dolega Draco.
- Powiedz przynajmniej czy żyje? - martwił się Morrow zaglądający na korytarz.
- Nie wiem - do jej oczu napłynęły łzy - Jego ciało jest strasznie twarde. Jak skała. Nie mogę wyczuć tętna czy bicia serca.
Na bezwładne ciało Draco spadły pierwsze krople łez.
***
- ...cu lumos de fideax...
***
- ...cualthex. At deus menasfix...
***
- Ktoś idzie.
- To go zatrzymaj - przerwała recytację zaklęcia Kasandra - Et fideas sandras...
Do otwartych drzwi gabinetu Pierwszego Strażnika podszedł Edversion, zaglądając do środka. Jego twarz w jednej chwili spochmurniała i zanim Morrow zdążył zareagować, już klęczał przy ciele Draco, lejąc na niego kolejne krople łez.
***
- ...et supax in mimito dea...
***
- ...-cuo et mea culpa it mino...
***
- Strażniku Draco - wydyszała Kasandra lejąc gęste łzy. A były to łzy szczęścia.
- Draco!
Pierwszy Strażnik otworzył lekko oczy, po czym chwytając kant biurka chwiejnie wstał na nogi.
- Proszę leżeć, jeszcze nie jest pan..
Ale on jej nie słuchał. Wstał podtrzymując się obiema dłońmi blatu biurka. W tle słyszał jakieś głosy, ale te szybko rozmazywały się w jego myślach, będąc niewyraźnymi.
Nie było ważne, co oni mówią. Ważnym było to co się stało. A stało się wiele. Użył najpotężniejszych glifów, najgroźniejszej magii, a Oko odbiło czar godząc nim w samego Draco, który cudem, dzięki interwencji Kasandry przeżył.
Jak to możliwe, że Oko odbiło ten czar? Czyżby możliwym było, że nie utraciło swojej mocy? I najważniejsze - co z Garrettem?
Potrzebował spokoju, by przeprowadzić dalsze badania.
- Dziękuję za pomoc, już wszystko dobrze - odezwał się swym zwykłym, niezmienionym głosem - Morrow, czy nie powinieneś czasem być na ekspedycji ukrycia Personifikantu? Ty Kasandra, jak mniemam, miałaś uporządkować leki i ziela. A Edversion? Możesz pogrupować księgi w Dolnych Bibliotekach. to będzie całkiem użyteczne, nie sądzisz?
Zgiełk i kłótnie trwały jakąś chwilę, ale w końcu ustąpili. Biuro Pierwszego Strażnika opustoszało, a ten miał mnóstwo wolnego czasu. Postanowił to intensywnie wykorzystać.


Dochodziła północ. Ulice spustoszały. Dzisiejsza noc zapowiadała się na bardzo chłodną. Było zbyt zimno, by wyjść na zewnątrz. Strażnicy patrolujący uliczki z pośpiechem wracali do swoich domostw, myśląc wyłącznie o jednym - ciepłym kominku. Psy chowały się po kątach, koty ogrzewały się w kontenerach z odpadkami. Nawet złodzieje chcący wykorzystać nieobecność straży, szybko zmieniali swoje zamiary, fizycznie odczuwając chłód tej jesiennej nocy.
Na posterunku Nadrzecze strażnicy składali właśnie raporty z minionego tygodnia. Większość nie różniła się niczym szczególnym od tych codziennych, nudnych spraw, typu "zaginiona bransoletka Lady Citadel", czy też "spór o własność sklepu Peabury". Jednak jedna sprawa odróżniała się od pozostałych, a mianowicie wieczorne zajście na Skalnym Targu, i to ono było dzisiaj ulubionym tematem rozmów obijających się strażników.
- Wiesz, Creg, teraz to Młotkom się udało - powiedział niski, lekko przy sobie stróż prawa, któremu z pod niebieskiej niebieskiej szaty wystawał tłusty brzuch.
- Ta, i pomyśleć, że tak szybko po tym ich unicestwieniu wrócili na swoje miejsce w Mieście. Ci to mają szczęście, do łachera - odpowiedział mu wysoki, barczysty osobnik w lekkiej zbroi.
Znajdowali się właśnie w poczekalni posterunku, nie daleko gabinetów szeryfa i poruczników. Tuck - strażnik z wielką nadwagą siedział pod ścianą, zajmując dwa krzesła, gdy Creg stał przed nim, skupiony na rozmowie.
- Wiesz, tamtego wieczoru dużo się wydarzyło. Atak Pogan na jakąś niewinną mieszczankę, potem podobno ukazanie się jakiegoś ducha a na koniec sprawna interwencja Młotków - Tuck zamyślił się, co mu przyszło z trudem - Wiesz? Czasami myślę, że powinniśmy być przez nich szkoleni. Może wtedy nasze działania byłyby nieco.. efektywniejsze.
- Taa - westchnął Creg - Ludzie zaczęli by nas przynajmniej na nowo szanować.
- Wiem, byłoby wspaniale - nastąpiła chwila ciszy, po której opasły Tuck wycedził - Ech, do łachera z tymi marzeniami. Ciekawi mnie co się stało z tą dwójką Pogan.
- Zostali schwytani przez Młotków, co przyszło im bez najmniejszego problemu. Zostali podobno oślepieni.
- Dobrze im tak, pogańskie nasienie - Creg splunął na dywan - Za czasów Truarta angażowałem się w tępienie tych karaluchów, a teraz są wszędzie. Miasto jest całe do dezen.. desyn.. dezysentyminifikowania.
- Już nie długo, Creg. Nie długo.
- Jak to? - zdziwił się umięśniony strażnik.
- Jedna z tej dwójki z targu to najważniejsza przywódczyni Pogan. To Dyan i jej naiwniak, Oset!
- Tak? - Creg zdawał się być zdumiony i podniecony jednocześnie.
- Tak. Teraz pewnie gniją gdzieś w Rozpadlinach albo w jakimś innym więzieniu. Możliwe, że tym samym, Młotki zdobędą upragnioną przewagę nad Poganami.
- Mam taką nadzieję. Nędzne szczury.
W tym momencie na klatce schodowej dało się słyszeć kroki.
- Lepiej wracajmy do roboty - powiedział Tuck - Chodź, pomóż mi wstać.
Ale Creg już zniknął za zakrętem, zostawiając grubego kolegę na pastwę losu. Jeszcze przez chwilę słyszał jak Kapitan Price ryczy po obijającym się pracowniku i grozi mu, że go zwolni.
Niestety. W tym świecie trzeba walczyć wyłącznie o własne dobro.


- Zajmij się Juniorem. Znowu płacze - powiedziała Jennifer.
Faktycznie. Płaczu dziecka nie dało się nie słyszeć.
Bazyl wstał z łóżka, wyciągnął z drewnianego kojca swego syna i zaczął go tulić. Po pewnym czasie chłopiec przestał płakać.
- Czasami wydaje mi się, żeś to ty powinna robić takie rzeczy - Bazyl zwrócił się do Jennifer.
- Przestań. Dobrze sobie radzisz - żona obdarowała go rozkosznym uśmiechem.
Bazyl spojrzał na jej odsłonięte ramię, po czym ponownie przeniósł swój wzrok na jej twarz. Było im dobrze, czego jednak nie potwierdzał ich dorobek materialny. Żyli nędznie i w biedzie. Jennifer nie było nawet stać na drobny pierścionek, nie myśląc już nawet o większych błyskotkach. Szczęście, że Jennifer nadal pracowała. Gdyby nie ona, poumierali by z głodu. Szczęście też, że mieli dach nad głową. Co prawda sufit w kuchni co chwilę przeciekał, przez co średnio dwa razy w miesiącu musiał być reperowany, ale lepsze to niż samo gwiaździste niebo. Trochę lepsze...
Dwu pokojowe mieszkanie przygniatało ich ze wszystkich stron. Było tłoczno, aż strach pomyśleć co będzie jak Junior podrośnie albo gdyby Jennifer jeszcze raz zaszła w stan błogosławiony.
Ale gdy tak patrzył na jej pogodną, uśmiechniętą twarz, wszystkie troski w jednej chwili znikały. Wtedy była tylko ona..
Włożył zmęczone dziecko do kojca, które nawet nie protestowało, nie podnosiło głowy, po czym położył się obok Jennifer, tuląc ją do siebie.
- Czasami żałuję, że cię z tam tąd uwolniłem - powiedział Bazyl - Żyło by ci się o wiele lepiej.
- Przestań, to przy tobie chcę żyć, to tam jestem najszczęśliwsza.
- Tak, ale... - Bazyl zamyślił się, co dostrzegła Jennifer.
- Co cię tak wzięło, kochanie? - powiedziała, kładąc się na nim i masując go po owłosionej klatce - No dalej, nie każ mi się prosić - nałożyła na siebie kołdrę, która zakryła ich obu.
Ta noc należała do bardzo długich... i intensywnych.


- Wielki Arcykapłanie - akolita spojrzał z wyrzutem na wysokiego rangą młotodzierżcę.
- Wybacz, Ignaz - powiedział ochrypłym głosem Arcykapłan, będący w podeszłym już wieku - Wiedz, ale nie zbadane są wyroki boskie. Nikt nie wie co szykuje nam Wielki Mistrz Budowniczy.
- Tak, ale on? Jego zachowanie pozostawia nam wiele do życzenia. Nie jest godzien być kapłanem - bronił się Ignaz.
- Pozwól, że to ja będę o tym decydował - upomniał go Arcykapłan.
Ignaz, skruszony, pochylił głowę.
- Wybacz, czcigodny.
Arcykapłan spojrzał na niego z politowaniem.
- Widzę, że bardzo zależało ci na święceniach kapłańskich.
- Jest to prawdą - odpowiedział akolita.
Najważniejszy członek zakonu spojrzał na niego z uwagą.
- Musisz zrozumieć, bracie, że tego chce lud. Tego też wymagał ode mnie sam Budowniczy. Musisz pogodzić się ze swoim losem.
- Ale...
- Dość tego! Dobrze wiesz o co chodzi. Mistrz dał nam niepodważalne znaki. Jak to możliwe, że on jako jedyny przeżył atak mrocznej, czarnej chmury na nasz Zakon? Że go jako jedyną wciąż oddychającą osobę znaleziono w miejskiej świątyni? - Arcykapłan przerwał ale nie czekał długo na odpowiedź - Być może będziemy mieć nowego świętego? Tak jak niegdyś byli to Yoga, Edgar czy Friderick. Święty Tales - zamyślił się - Tak. Wierzę w to. Wiem, że to co robię jest słuszne. Dlatego musisz się pogodzić ze swym losem, Ignazie.
- Tak, Arcykapłanie. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. To wszystko.
Podszedł do drzwi.
- Niech Budowniczy ma nasze życia w opiece.
I wyszedł.


Gildia Złodziejów bardzo się zmieniła przez tę parę lat. Nagła i podejrzana śmierć Donala zakończyła spory pomiędzy nim a sir Reuhenem, które rozpoczęły się walką o szafirową wazę Lorda Randalla. Tym samym poprzednicy zmarłego przywódcy przeszli na stronę swojego wcześniejszego wroga, tworząc Gildię silną i zjednoczoną. Reuhen, dowodząc żelazną ręką nie dopuszczał do żadnych sporów. Największym bowiem niebezpieczeństwem dla Gildii była jej śmierć od wewnątrz.
Zmieniono także siedzibę Gildii. Stara, znajdująca się pod Kaprysem Suwerena została odkryta za czasów Szeryf Mosley przez Straż Miejską, co doprowadziło do poważnych łapanek złodziejów, których następnie postawiono przed sąd. Ci, którzy zdołali uciec, kryli się po kanałach, pod Dokami. Po jakimś czasie, po rozkazie sir Reuhena, tamto właśnie miejsce uznano za nową kryjówkę członków Gildii Zawietrzników, to tam wybudowano małą, choć bogato skrojoną rezydencję Reuhena i zaczęto sprowadzać skradzione eksponaty i łupy. Tam też mieli prawo przenocować się włamywacze, kryjąc się po brudnych i mokrych pomieszczeniach, przebudowanych z dawnych kanałów, nieużywanych od lat. Tamto też miejsce służyło za idealną kryjówkę oraz miejsce do wymiany ważnych informacji i wskazówek, jak i zwyczajnych rozmów pomiędzy zawietrznikami.
- I co? - zwrócił się Ret do wchodzącego do pomieszczenia z posępną miną złodzieja.
- Nic z tego - odparł Czad, okrywając się kocem - Strażnicy poukrywali się w środku. Było zimno jak cholera. Akurat, gdy grzebałem w bocznych drzwiach posiadłości, zesztywniały mi palce - przysunął się bliżej ogniska - Nic już nie mogłem zrobić. Pogoda nie dopisała.
- Wiedziałem, że tak będzie. To też dobrze zrobiłem nie ruszając się z miejsca - Ret uniósł zwycięsko brwi.
- Z czego tak rżysz? Nie ma zabawy bez ryzyka!
- Ale w tym wszystkim trzeba też mieć głowę. Najpierw planujemy, dopiero potem działamy, prawda?
- No.. no dobra - poddał się Czad - Poszedłem trochę na żywioł.
- Jeśli chcesz być tym nowym Mistrzem, to zacznij myśleć nad tym co robisz!
- Dobra, skończ już! Pomyliłem się i tyle. Ten raz wygrałeś. Nawet Garrettowi zdarzają się błędy - usprawiedliwił się Czad.
- Gdyby się zdarzały, to nie byłby tym Mistrzem. On zawsze używał mózgu. To dlatego był taki dobry.
- Swoją drogą coś mało o nim ostatnio słychać - zauważył Czad - Zapadł się pod ziemię?
- Wtedy trafiłby na nas - uśmiechnął się Ret - Ale faktycznie już dawno nie urządził jakiegoś skoku - zamyślił się - Czyżby odszedł na emeryturę?
- Złodziej taki jak on? Nigdy w życiu - wyśmiał go Czad - Prędzej by zginął. I takie też jest moje przypuszczenie. Garrett, Mistrz Złodziejów, nie żyje.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Coś mi podpowiada, że tak właśnie jest. I czuję, że to prawda. A wiesz co to oznacza?
- Co? - zapytał Ret.
- Że nic mnie już nie dzieli przed zdobyciem tytułu nowego Mistrza. Nic! - uśmiechnął się Czad, zrzucając z siebie koc. Wizja siebie w przyszłości szybko spowodowała, że zapomniał o panującym chłodzie.
- A co z tą małą? Jedenaście skoków, z czego trzy w piekielnie strzeżonych rezydencjach lordów w Starodalach.
- To dziewczyna do Ramireza! - oświadczył z gniewem Czad - On wiedział co się z takimi robi. Szkoda, że już odszedł.
- Tak, nie ma go. I to my musimy o siebie dbać. Reuhen pilnuje tylko swoich spraw. Jesteśmy zdani wyłącznie na siebie.
- Tak, bracie. Nas dwóch nic nie rozdzieli - Czad spojrzał na blady płomień ogniska - Musimy zabić tę szmatę!
- Co? - zdziwił się Ret.
- Musimy ją zabić. Ona jest lepsza ode mnie. Przez jej działalność mój wymarzony tytuł oddala się ode mnie. Nie mogę pozwolić na jego utratę. Wchodzisz w to?
- Ale...
- Wchodzisz w to, czy nie? - Czad podszedł do brata.
Ret spojrzał w dół, przez chwilę się zastanowił, po czym powiedział:
- Zrobię wszystko co w mojej mocy.
- Dziękuję - Czad znowu usiadł - Wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć. Zabijemy ją.


"(...) Niniejszym ogłaszam nominację Ciebież, akolitę Talesa, iż zostaniesz wyświęcony na kapłana Zakonu Młota za pośrednictwem wody święconej, świętego symbolu i posłannictwa Wielkiego Budowniczego, któremuż będziesz służył.
Od tej pory(...)"
Caroline przerwała czytanie przydługiego listu od Arcykapłana Ivanna, leżącego na stole.
- Gratuluję! - powiedziała w stronę Talesa.
- Ależ to nic takiego - blondyn o dziwnie postawionych włosach machnął ręką.
Znajdowali się w kwaterze przyszłego kapłana, zbudowanej niedaleko Więzienia Rozpadlin, chronionej magią i wodą święconą przed trupami nadchodzącymi z kopalni.
Te miejsce dziwnym trafem uchroniło się przed demonem zniszczenia, jakim był Wiek Ciemności. Kompleks nie został zburzony, chociaż wszyscy znajdujący się wewnątrz Mlotodzierżcy nagle z dnia na dzień zginęli z niewyjaśnionych bliżej przyczyn, zostawiając uwięzionych na pastwę losu. Biedni skazańcy poumierali z głodu. Nie doczekali powrotu misjonarzy Zakonu Młota i ponownego oddania do użytku tych budynków. Szczątki ludzi i ciała usunięto, a zaczęto zamykać za kratami nowych osobników, którzy pogwałcili prawa Budowniczego. Poza tym kompleks wzbogacono o kilka nowych pomieszczeń, które z czasem przywłaszczył sobie Tales, bogato je ozdabiając i dekorując niczym rezydencję jakiegoś lorda. Nie zostało to przez nikogo wykryte, bowiem nikt poza Talesem nie miał dostępu do środka.
- Teraz wszystko potoczy się dużo szybciej - zauważyła Caroline, podchodząc do Talesa.
- Tak, mamy szczęście. Jako kapłan, będę mógł sobie pozwolić na wiele więcej, niż dotychczas. Posiądę też część władzy nad tym kompleksem. Nareszcie ci przygłupi strażnicy będą do mojej dyspozycji.
- Tak jak i ja - uśmiechnęła się Caroline.
- Z tobą mi o wiele łatwiej - złapał ją w pasie - Gdyby nie ty, nie ruszyłbym tego planu z miejsca. Dziękuje ci za to.
- Ależ wiesz, że nie masz za co mi dziękować - odpowiedziała Caroline - Robię to wszystko dla ciebie.
Tales uśmiechnął się. Wsunął rękę pod jej czerwoną suknię i zaczął wodzić palcami po brzuchu.
- Czy nie uważasz, że powinniśmy uczcić mój awans? - sięgał ręką coraz wyżej.
- No wiesz co? - Caroline udawała oburzenie - Tak nie przystoi zakonnikowi Młota. Tym bardziej kapłanowi - objęła go za szyję.
- Kto by się tym przejmował - podniósł ją i zaniósł do sypialni.
W jednej chwili, w kwaterach Talesa zgasły wszystkie elektryczne lampy i pochodnie, jak od rzuconego czaru...


- Cholera, ukryjcie się - krzyknął Strażnik Morrow do członków ekspedycji.
Strażnicy kucnęli za gęstymi krzakami, które dawały im idealne schronienie. Mimo to nie czuli się bezpiecznie, szczególnie gdy przed ich twarzami pojawił się ogromny drzewiec, uderzający potężnymi kończynami o podłoże tak głośno, że wiszące nad ich głowami sklepienie jaskini zdawało się za chwilę runąć.
Drzewiec zatrzymał się i zaczął badać okolicę swymi żółtymi ślepiami. Jego gniew szybko narastał. Był tak blisko zwycięstwa a w ostateczności stracił swe ofiary. Odwrócił się, szukając celu. Wtem jeden z młodszych Strażników odetchnął z ulgą. Czyn ten musiał zadziałać na gęstwinę, gdyż w akompaniamencie cichego i siejącego grozę chichotu gałęzie opadły na dół, klejąc się do podłoża.
- Cholera - syknął Morrow, gdy Drzewiec odwracał się w ich stronę - Quince, zrób coś.
Pogańska bestia z rykiem ruszyła w ich stronę. Strażnik Quince wyszedł jej naprzeciw, celując w nią różdżką i szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Po chwili z różdżki błysnęło niebieskie światło, które zdało się uspokajać bestię. Drzewiec zatrzymał się w pół kroku i niewzruszenie przyglądał się dziwnemu światłu. Czarnoskóry Quince podszedł do potwora, aż stanął na metr przed nim. Pogańska istota nawet nie drgnęła. Jej żółte ślepia wciąż wpatrywały się na koniec różdżki. Quince zbliżył się do niej i stuknął różdżką w czoło bestii. Drzewiec zamknął ślepia, rozprostował w bok swe kończyny i znieruchomiał. Pogrążył się w mocnym śnie.
Quince cofnął różdżkę. Światło wydobywające się z jej końca zniknęło.
- Uważajcie - zwrócił się do młodych członków ekspedycji - W takim miejscu jak to nigdy nie jest bezpiecznie. Zwłaszcza, że wszystko zwrócone jest przeciwko nam.
Znajdowali się właśnie w zarośniętych roślinnością jaskiniach, pod miejscem, gdzie niegdyś znajdowała się rezydencja boga pod przykrywką ekscentrycznego człowieka, Konstantyna. Tutejsza fauna i flora był Strażnikom nieznane. Wszystko jednak zdawało się żyć wspólnie, jedne organizmy informowały inne silniejsze, które miały za zadanie zlikwidować ciała obce. Zupełnie jak w ludzkim organizmie. Niebezpiecznie więc było tu się poruszać, zwłaszcza jako nowicjusze i akolici, do których należeli niektórzy członkowie ekspedycji.
Morrow podszedł do uśpionego drzewca. Na gałęzi, obok licznych plam krwi dojrzał jeden z medalionów Strażników. Bez chwili wahania ściągnął go z bestii.
- Biedny Akwizard. Nie miał szans na przeżycie - powiedział chowając medalion - Uznajcie to jako przestrogę dla was. Trzymajcie się blisko mnie i Strażnika Quince a wydostaniecie się z tąd cali, rozumiesz Aqual?
Nowicjusze aż drgnęli z przerażenia. Najmłodszemu z nich, Aqualowi, pojawiła się gęsia skórka.
- Całe szczęście, że do wyjścia już nie daleko - odezwał się Quince - Pamiętam to miejsce. Wyjście jest gdzieś tam - wskazał na korytarz skalny, obok dużej kałuży znajdującej się w ścianie.
Zdołali ukryć Kielich Budowniczego, ostatni z Personifikantów, jakie mieli zabezpieczyć przed światem ludzkim. Schowali go na domku na drzewie, w najniższym poziomie tych jaskiń. Nikt nie jest w stanie przebić się przez taką gromadę licznych stworzeń. Zaraz by został rozgnieciony przez jakąś bestię, tak jak młodziutki Akwizard. Kielich był więc bezpieczny.
- Dobra, koniec przerwy - ogłosił Morrow - Ruszamy! Chyba chcesz jak najszybciej stąd wyjść, co nie, Aqual? - zwrócił się do najmłodszego akolity.
- Tak - młodziak, odpowiadający za zapisanie przebiegu ekspedycji był cały blady.
Chciał jak najszybciej się stąd wydostać, jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
Nie był przygotowany ani gotowy na takie wyprawy. Fizycznie, a tym bardziej psychicznie. Nie tak wyobrażał sobie życie, jako Strażnika. Chciał tylko jednego..
Znaleźć się w bezpiecznym miejscu..


Zamek w drzwiach puścił.
Dziewczyna weszła do środka.
Gabinet w rezydencji lorda Perringtona był ze wszystkich stron obłożony dekoracyjną boazerią. Elektryczna lampa wisiała dokładnie nad potężnym, dębowym biurkiem obłożonym stertę papierów księgowych. Przy jednej ze ścian, na lewo od okna znajdującego się za biurkiem, obok nie wielkiej biblioteczki obłożonej przeróżnymi książkami stał wielki zegar z wahadłem. Wskazówki wskazywały godzinę trzecią trzydzieści. Na prawej ścianie wisiało parę obrazów.
Moira zamknęła delikatnie drzwi, nie robiąc przy tym najmniejszego szelestu. Przejrzała szuflady z biurka, w których poza zbędnymi i nie potrzebnymi jej przedmiotami znajdowała się jedynie nabita po brzegi sakwa, którą bez wahania sobie przywłaszczyła.
Ale gdzie może być ten sejf?
Zbadała wzrokiem całe pomieszczenie. Jej uwagę zwrócił rząd obrazów na jednej ze ścian. Przyjrzała się malowidłu przedstawiającym żonę lorda, kobietę średniej urody, odzianej w drogie purpurowe szaty i złoty naszyjnik na szyi.
Tak, to chyba to.
Zdjęła ostrożnie obraz, ale za nim, zamiast sejfu zobaczyła pustą ścianę.
Jak to?
Odłożyła obraz z powrotem na miejsce, a zdjęła ten przedstawiający lorda Perringtona, spoglądającego ku niej z pod swoich okularów-połówek.
"Zadumany w sobie dupek" - pomyślała Moira.
Pod obrazem znajdował się potężny, żelazny sejf. Złodziejka wsadziła klucz, który wcześniej zgarnęła z sypialni lorda, i przekręciła zamek.
W tym momencie, budząc całą posiadłość, włączył się alarm. Gabinet zajaśniał czerwonym światłem.
Cholera!
Szybko zgarnęła wszystko ze środka i wybiła szybę w gabinecie. W tym samym momencie usłyszała liczne kroki zbliżających się strażników wraz z lordem na czele.
Ześlizgnęła się po chłodnej rynnie na ulicę. Zimno szybko dało jej znać o sobie, zwiotczały jej wszystkie kończyny. Rozluźniła je lekko, biegnąc pomiędzy ciemnymi uliczkami w Starodalach.


- Sejf obrabowany - krzyknął lord Perrington - Mój sejf!
- Uciekła przez okno - zauważył jeden ze strażników, stojący w odłamkach stłuczonego szkła.
- Doprawdy? Nie grzeszysz inteligencją - warknął lord - No i na co się gapicie? Gońcie ją!
- Ale tam jest zbyt zimno - powiedział cicho jeden ze Strażników.
- No i co z tego? - lord zaczął wymachiwać w powietrzu laską - Ruszcie się bo was wszystkich pozwalniam a wcześniej obtłuczę - zaczął wściekle atakować swoich pracowników.
Ci pod atakiem natarczywego pracodawcy wyszli z gabinetu. Nie wiedzieli co jest gorsze. Panująca na zewnątrz pogoda czy wściekły lord.


- Strażniku Hortence - śpieszącego mężczyznę zatrzymał Draco.
- Tak, Pierwszy Strażniku?
Hortence był wysokim, szczupłym mężczyzną o bardzo krótkich włosach i nie wielkiej, nie ogolonej głowie. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie.
- Za nie długo powróci tu grupa wysłana przeze mnie jako ekspedycja. Chciałbym, żebyś przejął nowicjuszy od Strażników Quince'a i Morrowa i zaprowadził ich do wyznaczonych kwater.
- Dobrze, Pierwszy Strażniku.
- Dziękuję - Draco oddalił się w swoją stronę.
Cholera, jakbym miał tego wszystkiego mało.
Hortence'a podrapał się po głowie i odszedł w swoją stronę. Życie Strażnika zaczynało go już nudzić. Miał tego dość.
Wszedł w korytarz, w ciemność, nie widział niczego. "To dziwne - pomyślał - zawsze paliło się tu parę pochodni".
- Hortence - usłyszał czyjś szept.
- Kto tu jest? - Strażnik wyciągnął różdżkę i zaczął rozglądać się wokół.
Było zbyt ciemno, by mógł cokolwiek zobaczyć.
- Pokaż się - powiedział, gdy przed sobą usłyszał parę kroków.
Minęła sekunda, jak ponownie je usłyszał. Tym razem za sobą.
"O co chodzi, jest ich więcej? - zastanawiał się - Otaczają mnie?"
- Kto tu jest? - powtórzył pytanie.
- Nie pamiętasz? - szept zdawał się go otaczać ze wszystkich stron - A komu byłeś posłuszny?
Hortence nie mógł uwierzyć własnym uchom. To niemożliwe. On przecież nie żył.
- To jakaś aluzja - machnął ręką.
I jak na zaprzeczenie jego słowom, tuż przed nim pojawiła się lśniąca postać. Pół-przeźroczysta, odziana w długi płaszcz z zakrywającym jej twarz kapturem. Hortence dobrze poznał byłego Strażnika.
- Artemus?
Duch przytaknął głową.
Strażnik szybko przywołał się do porządku. Chwycił mocniej różdżkę i cofnął się o krok.
- Zabiłeś mnie - powiedział w stronę zjawy - Byłem ci posłuszny, a ty mnie zgniotłeś jak jakiegoś robala.
- Jak możesz mówić coś takiego, skoro w przeciwieństwie do mnie wciąż jesteś wśród żywych - odezwał się Artemus.
- Co nie zmienia faktu, że to zrobiłeś.
- Chciałem ocalić Twoją duszę. Byłeś jednym z oświeconych. Wiedziałem, że to co robię jest słuszne. To stworzyło między nami pewną więź. Niezniszczalną więź.
- Czy to prawda? - Hortence rozluźnił nieco dłoń z różdżką.
- Tak. Byłeś moim najwierniejszym sługą. Doceniłem to. Czy godzisz się być nim dalej?
Hortence spojrzał w jego stronę.
- Tak, czy nie? - powtórzył pytanie Artemus.
- Tak - rozległ się głos w korytarzu.
- I będziesz wykonywał wszystkie moje polecenia, chodź by wydawały ci się one niezrozumiałe i miały cię dużo kosztować?
- Tak... mój Mistrzu.
- Doskonale...


Promienie wschodzącego słońca ogrzały nieco temperaturę panującą w mieście. Mimo to nadal dawało się odczuć chłód minionej nocy.
Mieszczanie powyłazili z domostw. Większość ludzi, objętych w ciepłych płaszczach czy grubych swetrach dotarła do Skalnego Targu, gdzie dokonywali zakupu artykułów spożywczych, których wczesnym rankiem było aż zadość.
Wielu z nich, w tym Bazyl Wytrych zaszli do sklepu należącego do piekarni, w którym można było zakupić bochenki chleba. Kolejka była nie wielka. Bazyl cierpliwie odczekał na swoją kolej. Na co? Żeby dowiedzieć się, że chleb podrożał. Nie o jakieś tam miedziaki, ale o jednego pełnego srebrnika. Bazyla nie było stać na taki zakup. Zrezygnowany odszedł. Co on powie Jennifer? Jak ona zareaguje na wieść, że kolejny dzień są bez jedzenia? Nie chce, nie może ponownie ujrzeć jej zawiedzionej, smutnej twarzy, nadaremnie próbującej zamaskować prawdziwe uczucia nie udanym uśmiechem. Nie przeżyłby tego. Musi coś zdziałać.
I wtem ktoś złapał go za ramię. Obejrzał się.
- Bazyl Wytrych? - niski, gburowaty i do tego łysy osobnik z czarną opaską na oku powitał go uśmiechem.
- Bezwzględny Perry? - Bazyl odpowiedział uśmiechem i uściskał dawnego przyjaciela.
- Kopelat, Bazyl!
- Zaraz - Wytrych odsunął się od człowieka, przypominającego wyglądem zastępcę kapitana na pirackim statku - To przez ciebie wpakowali mnie do Rozpadlin. Za te podpalenia.
Już się rzucał z pięściami na towarzysza, gdy ten go uspokoił.
- Przestań! Jakby nie ja, to nadal byś tam gnił. To ja manipulowałem Garrettem, podsuwając mu tą twoją niby siostrę, która tak na prawdę była nierządnicą z ulicy. Dla niej cię uratował.
- I masz szczęście, że to zrobił, bo gdyby nie to... - Bazyl groźnie zamachał pięścią przed nosem Perry'ego - Z resztą mniejsza o to. Co z Garrettem?
- A co? Nic nie wiesz? - zdziwił się Perry - Właśnie po to cię zatrzymałem. Myślałem, że wiesz co u niego?
- Nic, żadnych wieści.
- Do mojego sklepu już nie przychodzi. To już trzeci albo czwarty miesiąc - zamyślił się paser - To dziwne. Zawsze przychodził regularnie i miał mnie powiadomić, gdyby rezygnował z moich usług. To pewnie przez tą małą.
- Jaką małą? - pochwycił temat Bazyl.
- Taka młoda, ruda dziewka. Jego tak zwana uczennica, chociaż kto wie co tam się działo na prawdę. Zawsze uważałem, że dziwny gość z tego Garretta. Bazyl? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Były więzień spojrzał na rozmówcę.
- Powiedziałeś ruda dziewczyna? - zapytał zamyślony.
- Tak, właśnie tak było. Ruda małolata.
Bazyl przypomniał sobie pewne wydarzenie. Miało miejsce już jakiś czas temu, w Gospodzie pod Trzema Bełkotliwcami, w bezpiecznym miejscu dla biedaków i bandytów. Było to ostatnim razem jak rozmawiał z Garrettem. Złodziej dopytywał się o klejnoty Sarnotha. W połowie rozmowy zniknął, dokładnie w chwili gdy w drzwiach stanęła młoda, ruda dziewczyna, uzbrojona w przyduży miecz.
Tak, teraz był tego pewien. To na pewno była ta jego uczennica. Dlaczego więc się przed nią ukrywał? Dlaczego też od dłuższego czasu z nikim nie rozmawiał, nie prosił o dokończenie przerwanej nagle konwersacji? Dlaczego nie dawał znaków życia? Co się z nim stało, a także z tą rudą dziewczyną?
W jednej chwili ta sprawa stała się dla niego ważniejsza niż zarobki, dom, a nawet rodzina.


- Pańska godność?
- Lord Erinvald Flack de Perrington.
Tuck spojrzał przez chwilę na zgarbionego, bogato odzianego patrycjusza, trzymającego w dłoniach swą drewnianą, rzeźbioną laskę. Lord uważnie przyglądał mu się z nad swoich okularów-połówek, co trochę speszyło strażnika, który skierował wzrok na pożółkłą kartkę papieru, na której spisywał raport.
W tej chwili nastąpił szereg podstawowych pytań dotyczących osoby zgłaszającej przestępstwo: data i miejsce urodzenia, wiek, adres zamieszkania, nazwa rodu (jeśli była to osoba wysoko postawiona).
Lord Perrington zaczynał się na nowo denerwować. Humor z wczorajszej nocy szybko do niego powrócił. Po chwili było go słychać w całej, przepełnionej ludem Sali Zgłoszeń Posterunku Nadrzecze.
- Rozumiem te pytania, że tak trzeba - lord aż wstał, by oznajmić wszystkim wszem i wobec jak bardzo jest wściekły - Ale rodowód? To chyba przesada. Jak pan śmie twierdzić iż nie zna moich przodków?
- Proszę usiąść. Takie zachowanie niczego nie zmieni, ani tym bardziej nie przyśpieszy - powiedział nie patrząc się na niego Tuck.
A zrobił to tak beznamiętnie, iż widać było że miał to wyćwiczone, a sytuacje w których musiał to mówić zdarzały się nader często.
Zawsze skutkowało. Nie inaczej było tym razem. Patrycjusz, widząc, że niczego nie osiągnie krzykiem, posłusznie usiadł.
- Możemy kontynuować przesłuchanie? - ponownie odezwał się Tuck.
- Tak. Proszę zrobić to szybko. Jestem zaraz umówiony z...
- Proszę powiedzieć co się wydarzyło? - przerwał mu opasły strażnik.
- Jak to co. Kradzież! - ponownie podniósł głos lord Perrington.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Obaj rozmówcy wpatrywali się w siebie. W końcu ciszę przerwał stróż prawa.
- Może pan powiedzieć coś więcej?
- Tak. Było to dzisiejszej nocy. Dokładnie o trzeciej trzydzieści. Zbudził mnie sygnał alarmu, a ja zawsze pierwsze co robię po obudzeniu to patrzę na potężny, wiktoriański zegar, dany mi przez...
- Co pan zrobił? - ponownie przerwał mu Tuck.
- Jak to co. Pobiegłem na miejsce zdarzenia, to jest do mojego gabinetu. Wraz ze mną biegło już parę moich osobistych strażników.
- I?
- I nic - powiedział podniecony lord.
- Jak to nic?
- No nic. Złodziej uciekł wybijając szybę i wyskakując przez okno.
- Przepraszam, że przerwę - nagły objaw grzeczności lekko zszokował lorda, tak jakby przerywanie cudzych wypowiedzi było czymś, co bardzo brzydzi posterunkowego - Na którym piętrze znajduje się pański gabinet?
- Na drugim.
- I mówi pan, że włamywacz tak po prostu wyskoczył i nic mu się nie stalo?
- No, mówię panu, to był jakiś olimpijczyk - ponownie wstał na nogi - Musi pan go złapać. Skradł połowę mojego majątku, między innymi...
- Nie obchodzi mnie co między innymi - wybuchł Tuck - Proszę siadać!
- No wie pan co? - oburzył się lord Perrington - Jak pan śmie. Kto tu jest pańskim przełożonym? - ostatnie zdanie powiedział tak, by wszyscy obecni na sali dobrze go słyszeli.
- Słucham? O co chodzi? - jak z pod ziemi wyrósł przed nimi Kapitan Price.
"O cholera" - pomyślał Tuck - "Już po mnie".
- Ten oto stróż prawa, niegodny tego mienia - wskazał na posterunkowego z wystającym brzuchem - Śmiał się mnie publicznie obrazić. Mnie, lorda Erinvalda Flack de Perringtona ze Starodalów. Mało tego, powiedział, że...
Tym razem przerwał mu Kapitan Price.
- Proszę się nie martwić. Zapewniam pana, że ten oto posterunkowy - w tym momencie uśmiechnął się ukradkiem - nie dostanie najnowszej wypłaty. Po za tym jego zarobki zmniejszę się o połowę, w tym miesiącu będzie dodatkowo pracował przez weekendy oraz przez najbliższe trzy dni zostanie pracować na noc. Oczywiście bez żadnych podwyżek za nadgodziny. Nic z tych rzeczy. Myślę, że to go trochę zdyscyplinuje.
"Cholera, cholera cholera!" - pomyślał Tuck.
- A tymczasem, jeśli nie ma pan nic przeciwko - kontynuował Price - Jestem gotów dokończyć pana przesłuchanie.
- Dobrze, ale proszę zrobić to szybko, gdyż jestem dziś umówiony...
Cholera.
- Następny - powiedział Tuck, cały czerwony ze złości.


- Strażniku Draco - Morrow pochylił głowę w powitalnym geście, wchodząc do Gabinetu Pierwszego Strażnika.
- Proszę, Strażniku Morrow - Draco wskazał mu krzesło naprzeciw siebie - Gdzie Quince?
- Nie mógł się zjawić, gdyż musiał odprowadzić młodych do ich pokoi - powiedział Morrow siadając na wskazanym miejscu i kładąc na biurku Draco dziennik ekspedycji spisany przez Aquala.
- Quince? - zdziwił się Pierwszy Strażnik - Kazałem zająć się tym Strażnikowi Hortence'owi.
- Niestety, nie ukazał się.
- Dziwne. Było to zaledwie trzy kwadranse temu. Nie powinien był zapomnieć.
- Tak, ale to podejrzany osobnik - powiedział bez wahania Morrow - Nie ufałbym mu.
Draco spojrzał na niego uważnie.
- Wiem, dlatego zleciłem mu akurat tak błahe zadanie - spojrzał na dziennik wyprawy - Ekspedycja przeprowadzona pomyślnie?
- Tak. Personifikant ukryliśmy we właściwym miejscu. Niestety nie odbyło się bez ofiar. Straciliśmy człowieka.
- Kto to był?
- Nowicjusz o imieniu Akwizard. Przy następnej ekspedycji prosiłbym o nie wysyłanie tak niedoświadczonych Strażników. Strasznie utrudniają zadanie.
- Dobrze - powiedział bez cienia uczuć Draco.
- Strażniku Draco - zaczął powoli Morrow - Chciałbym zapytać jak...
- Ze mną wszystko w porządku - przerwał mu w połowie zdania Draco - Dziękuję za troskę, ale jest ona zbędna. Tymczasem, jeśli to wszystko...
- Tak, dziękuję za rozmowę, Strażniku Draco.
Morrow wyszedł zamykając lekko drzwi. Pierwszy Strażnik rzucił okiem na leżące na półce Oko, nawet nie zwracając najmniejszej uwagi na dziennik ekspedycji.
Wstał i bez chwili namysłu sięgnął po Oko.


Kwatera Talesa, położona całkiem na uboczu, była ogromnym pomieszczeniem zdobionym licznymi płótnami, rzeźbami, kolorowymi zasłonami i innymi bogactwami. Całość wyglądała bardzo dziwnie i odrębnie w porównaniu z innymi częściami kompleksu Rozpadlin, czy samych kwater kapłanów Zakonu Młota, którzy raczej nie przepadali za przepychem.
Przy lewej ścianie, od strony drzwi stał palący się kominek, z kanapą i sofami zwróconymi ku niemu. Przed kanapą stał dość duży stolik na naczynia i talerze. Po prawej stronie, za szeroką wnęką znajdowała się sypialnia, z dużym dwuosobowym łóżkiem, idealnie zasłanym. Na wszystkich ścianach, pokrytych schludną, zieloną tapetą, wisiały liczne obrazy przedstawiające pogrom Szachraja czy motyw dans makabre. Przy drzwiach stały dwa rzeźbione posągi wielkości człowieka, przedstawiające Budowniczego z potężnym młotem bojowym w dłoniach. Całość przypominała raczej prywatne pomieszczenia patrycjuszy, niż skromną kwaterę kapłanów.
- Długo jeszcze będziemy na niego czekać? - ciszę przerwała Caroline, leżąca na kanapie przed kominkiem.
- Nie wiem, ale lepiej dla niego, żeby zaraz przyszedł - westchnął Tales, poprawiając swoją fryzurę.
- A co. Wtedy go nie zabijemy? - zapytała kobieta.
Mężczyzna o dziwacznie postawionych blond włosach uśmiechnął się ukradkiem i wtedy jak na komendę rozległo się pukanie.
Tales podszedł do drzwi, spojrzał przez małe okienko, dzięki któremu widział kto jest w korytarzu na zewnątrz, i otworzył drewniane drzwi.
Najpierw weszli mężczyzna, połączony za ręce grubym łańcuchem z kobietą. Oboje mieli na sobie brudne, stare szaty, czarne opaski na oczach i żelazne kule u stóp, spowalniające ich ruchy i uniemożliwiające ucieczkę. Za nimi wszedł uzbrojony strażnik zakonny, ubrany w biało-czerwone szaty oraz uzbrojony w potężny, bojowy młot. Młotodzierżca zdawał się być zaniepokojony i rozgniewany jednocześnie.
- Przyniosłem bandytów Dyan i Oset, jak mi kazaliście. Azaliż wielce ryzykowałem u Arcykapłana i u samego Budowniczego, który, mam nadzieję, przebaczy mi moje winy - dyszał strażnik, zmęczony podróżą do odległej, oddzielnej komnaty Talesa.
- Zaiste, męki twe zostaną nagrodzone - powiedział kapłan przejmując od niego więźniów, którzy, odurzeni jakimś środkiem, w ogóle się przed niczym nie bronili.
- Ale, kapłanie, cóż mam powiedzieć Jego Ekscelencji, czy mym bratom, gdy dostrzegą brak tych pogańskich ubytków?
- O nic się nie martw - uspokoił go Tales - Całą odpowiedzialność zrzucę na własne barki. Tym samym twoich sił i myśli niech nic już nie narusza. Odpoczywaj w pokoju.
Młotodzierżca już miał odejść, gdy zauważył wyłaniającą się zza kanapy Caroline, która podeszła do nich i chwyciła za sznur przywiązany do szyi więźniów.
- A co ona tu robi? - zdziwił się strażnik, chwytając już za potężny młot - Przecież to zakon. Obowiązuje tu całkowita abstynencja i zakaz wstępu dla...
- To moja asystentka nadana mi przez samego Arcykapłana - powiedział spokojnie Tales - Jak coś w jego postępowaniu ci się nie podoba to może mu zwyczajnie powiesz?
Młot jeszcze przez chwilę im się przyglądał, przemyślając różne możliwości. W końcu jednak skapitulował, odwrócił się i wyszedł z pokoju, mówiąc:
- Niech Budowniczy ma was w swej opiece - zamknął drzwi.
Tales podszedł do nich, spojrzał przez okienko i chwilę później przekręcił w bok młot znajdujący się w kamiennych dłoniach posągu stojącego na prawej stronie od wejścia.
- Ciebie również - powiedział pod nosem, gdy na zewnątrz dało się słyszeć szelest strzał, westchnienie strażnika i upadek ciężkiego ciała na kamienną posadzkę.
Tales ponownie przekręcił młot należący do posągu.
- Pułapka działa jak należy - zawołał do Caroline, ciągnącej pogańskich przywódców.
Wyszedł na zewnątrz i zaciągnął ciało zamordowanego młotodzierżcy, przekutego na wylot strzałami, do środka. Tam przeniósł zakonnika do ukrytego pomieszczenia, znajdującego się dokładnie naprzeciw drzwi, gdzie Caroline właśnie zamykała więźniów do celi.
- Co z umarlakiem? - zapytała.
- Wrzucimy go do nurtu tej górskiej rzeki. Miną tygodnie zanim go wyłowią.
Odwiązali czarne opaski dwóm więźniom i przez chwilę im się przyglądali. Ale Dyan i Oset nie patrzyli na swych nowych panów. Ich uwagę przyciągnęły trzy dębowe trumny stojące pod przeciwną ścianą...


W sypialni nowicjuszy panowała bezwzględna cisza, przerywana jedynie okresowym wyciem jakiegoś psa, dobiegającym z podwórza przez lekko uchylone okno. Nikt nie był w stanie przerwać tego milczenia. Wszystkich przejęła wiadomość o tym, co wydarzyło się podczas ekspedycji.
- Możesz - cisza została w końcu przerwana przez Monteskiusza, podrostka chlubiącego się szeroką wiedzą o ustanowionym prawie panującym w Mieście - Możesz opowiedzieć jak to się stało?
Wszystkim wydało się, że krzyczał. Tymczasem mówił szeptem. Tak przerwanie ciszy podziałało na akolitów.
Wzrok wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu młodzieńców skierował się na Aquala, naocznego świadka tych wydarzeń, który miał za zadanie spisać dziennik wyprawy.
Aqual spojrzał na tańczący energicznie płomień świecy, jedyne źródło światła w sypialni, przemógł suchość w gardle i wreszcie przeniósł wzrok na wyczekujących słuchaczy.
- No więc - przemówił szesnastoletni skryba - wszystko szło dobrze. Wykonaliśmy zadanie i udaliśmy się w powrotną drogę - zrobił przerwę - Wszędzie słychać było tajemniczy chichot, ciągle czuliśmy na sobie czyjś wzrok, zupełnie jakby ktoś nas obserwował.
Jeszcze raz przerwał. Tym razem trwało to dłużej.
- No? No i co dalej? - ponaglił go Monteskiusz.
- Zmęczyliśmy się. Zrobiliśmy sobie przerwę - Aqual mówił powoli. Widać było, że przywraca męczące go wspomnienia - Wszyscy posiedli na głazach, czy kępkach trawy, ale Akwizard zamiast posłuchać naszych wołań oparł się o niewielkie drzewo, z konarami wysuniętymi w bok. Rozmawiałem z nim, gdy gałęzie te poruszyły się, a na pniu, tuż nad jego głową, zajaśniały żółte ślepia krwiożerczej bestii.
Ponownie przerwał. U wielu ze słuchaczy na skórze pojawiła się gęsia skórka, czego nie mógł widzieć.
- Drzewiec rozszarpał Akwizarda na dwie części - powiedział to tak dobitnie, że wielu z byłych przyjaciół zmasakrowanego nowicjusza zrobiło się źle - Został po nim tylko symbol. Medalion Strażników.
Położył się na łóżku i przykrył mocno kołdrą, na znak, że nie chce więcej o niczym rozmawiać. Nikt ze znajdujących się w pokoju nowicjuszy się nie odezwał. Wszyscy pokładli się do łóżek i tam oddali się osobistym medytacjom na temat opowiedzianych wydarzeń. Ktoś zgasił świecę.
Strażnik Emory bardzo się zdziwił, gdy dzisiejszej nocy zastał pokój chłopców w takiej ciszy. Aqual słyszał jak wchodził. Słyszał też jak wychodził. Długo nie mógł zasnąć. Po paru godzinach doszedł do wniosku, że przeszkadzało mu w tym nie tylko ciągłe myślenie o dzisiejszym zajściu, ale też ciężki przedmiot wbijający mu się w klatkę. Nowicjusz sięgnął sprawdzić co to takiego. Medalion! Zapomniał go ściągnąć.
Ale zaraz! Był trochę inny niż zazwyczaj. Był miękki i lekko zgięty w pół. Aqual badał go w dłoniach, gdy nagle, z cichym puknięciem, jego medalion pękł, i rozdzielił się na dwie części.
Ale jak to było możliwe? Przecież medaliony Strażników były wytopione z niezniszczalnego metalu, nie odkrytego jeszcze przez Młotodzierżców. Nie mógł tak po prostu się połamać.
Myśli, które następnie napłynęły mu do głowy, nie były zbyt optymistyczne. Wiedział, że to jakiś złowieszczy omen...


- Uspokójta się! - nad rozgardiaszem panującym w kanałach zapanował, dzięki swojemu mocnemu głosowi, Pershing, Pogan o łysej, pokrytej licznymi bliznami czaszce, który niegdyś, pod przykrywką Artemusa próbował oszukać Garretta, zrobiwszy to nieudolnie, przez co trafił następnie w ręce Strażników.
To, że uciekł, zawdzięcza nikomu innemu jak Strażnikowi Hortence'owi, który nie był zbyt uważny podczas przechadzki po lochu i któremu łatwo dało się skraść klucz do cel. Reszta poszła jak z górki.
- Uspokójta się, powiedziałem! - powtórzył i dodał - Takim sposobem na pewno nie zapewniwszy naszym ludziom racji bytu.
Stał na skrzynce mając nad sobą sklepienie kanałów. Przed nim, odziani w zwierzęcą skórę Poganie na chwilę odczepili się od siebie i przestali okładać się po twarzach, prezentując tą metodą swoje racje.
- Musiwszy wszystko przemyśleć. Ustalić jakiś plan. - mówił Pershing.
- Nie, my musiwszy zacząć coś robić. Nic się...
- Nie! Musiwszy poczekać na Dyan. Ona wiedziawszy co robić. Sam zginiesz, głupoludzie!
- Co? A w ryj byś...
- Cisza! - Pershing zapobiegł kolejnemu zapowiadającemu się starciu - Musiwszy wszystko przemyśleć. Inaczej umrzewszy i zginąwszy w ciągu jednej fazy księżyca, krócej niż ziarno potrzebowawszy czasu, by wydobyć z siebie zielę - przerwał, a gdy zobaczył, że nikt inny nie ma nic do powiedzenia, kontynuował - Dyan i Oset długo nie wracawszy. A chodzą słuchy iżli złapawszy zostali przez głupoludów, wrogów naszego Leśnego Pana, i wsadzeni do ich więzienia z cegieł i murów. Oni nam już nie pomocni.
- Musiwszy im pomóc - zawołał ktoś z tłumu.
- Nie - zaprzeczył pogan pokryty bliznami - Bywszy za słabi by stawawszy przeciwko wrogom naszym. Musiwszy poradzić sobie sami.
- Jak? My zginąwszy!
- Jeśli będziemy dobrze współgrali ze sobą, dobrze sobie poradziwszy. Musiwszy założyć osadę, gdzie zbudujemy domy nowe. Musiwszy dobrze ukryć się przed okrutnymi głupoludami.
- Ucieknijwszy za mury. W lesie będziem bezpieczniejsi.
- Tak, ale mury bywszy dobrze strzeżone. Zbyt dobrze. A nasze wrota chaosu nie działawszy. Możliwe, że nasz Leśny Pan gorzej się poczuwszy.
- Cóż więc uczyniwszy?
- Najlepiej ukryć się tutaj, w podziemiach pod ciałami stępujących miastuchów. Domy nasze zbudowawszy...
Ludzie szybko zapomnieli o uwięzionych Dyan i Osecie. Nowy przywódca, łysy Pogan o imieniu Pershing zajął ich miejsce, i to on poprowadził tę nikłą już frakcję przez następne etapy jej istnienia.


- Zrobisz to?
- Tak, mój mistrzu.
- Doskonale - kontury Artemusa rozmazały się, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając Hortence'a samego.


Antidotum na uspokajający narkotyk zaczynał działać. Umysły więźniów zaczynały pracować na normalnych obrotach. Zauważyli, jak kobieta wraz z mężczyzną, odzianym w szaty kapłana, wyrzucali ciało młotodzierżcy przez dziurę w ścianie do nurtu rzeki. Następnie kobieta wyszła z tego małego, ciemnego lochu, sprawdzając uprzednio klatkę, w której byli trzymani, czy jest dobrze zamknięta. Drugi osobnik, z dziwnie postawionymi włosami przez chwilę przejeżdżał palcami po wieku jednej z trzech zamkniętych trumien, po czym podszedł do klatki, uważnie im się przypatrując.
- Już jesteście w stanie gadać? - powiedział spokojnie, patrząc to na jednego to na drugiego.
Dyan i Oset nie byli skłonni odpowiedzieć.
- Co, nie macie zamiaru ze mną rozmawiać? - udał obrażoną minę - Może to w czymś pomoże.
Zaczął grzebać ręką w dużej kieszeni i po chwili wyjął dwa przedmioty, które kiedyś tworzyły jeden złoty pierścień.
- Fajne, co? - człowiek przebrany za kapłana bawił się pierścieniem, składając go w całość i rozdzielając na nowo, podczas gdy Dyan przyparła ciałem do klatki, starając się zabrać mu to z ręki.
Tales uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Ty wiesz co to jest, prawda? - powiedział - Ty wiesz, że to Pierścień waszego boga, Szachraja. W końcu dobrze na nim widać symbol jego trzeciego oka - wytarł palcem zaschłą krew, by lepiej uwidocznić ten znak.
- Twoje czyny zostawszy ukarane przez samego Leśnego Pana! - krzyknęła Dyan.
- Szachraja? - zaśmiał się jej w twarz Młotowiec - Już się boję! Wasz bożek został zgładzony z powierzchni ziemi, wraz z jego służącą, tą Tharash. On wam już w niczym nie pomoże.
- Jak to?
- Został przeniesiony w ten oto właśnie Personifikant - pokazał im pierścień - i jak dobrze widzicie: zniszczony. Nic z niego nie zostało - rzucił pierścień o ziemię i zdeptał go podeszwą skórzanego buta - Możecie znosić do niego modły ile chcecie, ale on już ich raczej nie usłyszy.
Dyan cofnęła się w głąb klatki i uklękła. Nie mogła w to uwierzyć, ale z miny rozmówcy wnioskowała, że nie kłamie. Nic nie mogło być bardziej bolesnego, niż ta okrutna prawda.
- Czego ode mnie chcesz? - jej oczy stały się mokre i szkliste.
- Chcę zadać tylko parę pytać - odpowiedział jej Tales - Po pierwsze: Co ci powiedział Garrett, a raczej jego duch? Czego chciał?
Dyan spojrzała na niego, próbując sobie dokładnie przypomnieć tamto wydarzenie.
- Powiedział, że mawszy trzymać się z dala od tamtej małej i, że nie możewszy jej odebrać życia ni skrzywdzić.
- Moirze?
- Tej rudej kmiotce.
- Czyli Moirze - potwierdził Tales - To wszystko?
- Potem nas oślepiwszy a następnie byliśmy już w waszych łapach, o czym dobrze wy wiedziawszy.
- Phym... Co możecie mi powiedzieć o tej małej?
- To wredna suka - wtrącił się Oset.
- Pozwól, że ja opowiem, Oście - przerwała mu Dyan - Ona bywszy złodziejką, uczennicą martwego Garretta. Ukradłwszy głos leśnej bogini i wykorzystawszy go przeciwko nam. Już raz splamiwszy sobie ręce jej krwią, ale ona przeżywszy i dalej kradłwszy, kryjąc się po ulicach.
Tales długo jej się przyglądał, głodząc swoją starannie ogoloną brodę.
- To wszystko co wiesz? - zapytał.
- Tak.
Jeszcze długo jej się przyglądał, wbijając w nią swe zamyślone oczy, po czym odwrócił się i podszedł do trumien.
- Więc w tych trumnach spoczną nasze ciała? - zapytała w pełni opanowana Dyan.
Tales odwrócił się w jej stronę.
- Wasze marne ciała nie są godne takich trumien - odpowiedział - Te są już zajęte.
Odpiął zamocowania trzymające wieko pierwszej trumny i przesunął je. Wieko opadło z trzaskiem o kamienną posadzkę. Dyan i Oset zbliżyli się, by lepiej widzieć, kto jest w środku.
W trumnie leżał mężczyzna o kruczoczarnych włosach, w wieku około czterdziestu lat.
- Czy wiecie kto to jest? - zapytał.
- Toż to przecież.. Garrett, Mistrz Złodziejów - odpowiedziała mu zdumiona Dyan, spoglądając na ciało złodzieja, u którego na jednym z oczu dobrze uwydatniała się blizna zadana niegdyś przez Wiktorię.
- Dokładnie - Tales zaczął odpinać zabezpieczenia drugiej trumny - A tą osobę znacie?
Wieko odskoczyło, ukazując im ciało wysokiego, łysego mężczyzny, również odzianego w długi, czarny płaszcz.
Poganie pokiwali przecząco głową.
- Jest to ciało Strażnika Artemusa, oświeconego, który zginął zabierając wraz ze sobą na tamten świat tego oto Garretta - kapłan wskazał na pierwszą trumnę - Nie znacie go, chociaż powinnyście. Jest to bowiem człowiek, który osobiście wypowiedziała wojnę bogowi, bez żadnej pomocy pokonała go, umiejscawiając go w tamtym Pierścieniu i niszcząc go. Innymi słowy ten oto Strażnik zabił waszego boga - podszedł do dziury w ścianie - Zostawię was samych. Macie czas na przemyślenie tych wydarzeń i losu waszych braci.
I wyszedł. A za nim zamknęło się kamienne przejście. Znaleźli się w pokoju bez wyjścia, w żelaznej klatce, obok trumien z ich byłym największym wrogiem i nowym, do którego zaczęli czuć taką nienawiścią, jakiej nie widział jeszcze świat. Myśleli tylko o nim, nie zauważając trzeciej, wciąż zamkniętej trumny, w której także znajdowało się ciało.


- I jak?
- Nie wiedzieli zbyt wiele. Praktycznie nie więcej niż ja - Tales przesunął obraz, co spowodowało zamknięcie się przejścia do tajemniczego, ukrytego pomieszczenia, z którego właśnie wyszedł.
Caroline wstała z kanapy i podeszła do niego.
- Więc plan...
- Tak, bez zmian - potwierdził Tales - Włamiesz się do siedziby Strażników. Nie ma wśród nich zbyt potężnych osobników. Pierwszy Strażnik, Draco, nie jest zbyt dużym dla ciebie zagrożeniem.
- Draco, pamiętam jakim był podrostkiem - uśmiechnęła się Caroline.
- To nie czas na nostalgiczne wspomnienia. Wiem, że kiedyś byłaś jedną z nich, Strażników. Ale jak mnie sama zapewniałaś jest to już przeszłość.
- Dokładnie.
- Wykradniesz Oko z gabinetu Draco. A gdy już je zdobędziemy, cała reszta pójdzie jak z górki... Caroline? Caroline?
Nawet nie zauważył kiedy i jak zniknęła.
"Doskonale - pomyślał - Nie straciła swoich dawnych, niespotykanych umiejętności. Ci przeklęci Strażnicy nie mają z nią najmniejszych szans."
Ostatnio zmieniony 25 kwietnia 2010, 15:29 przez Edversion, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Moira »

Zauważyłam że i ty i Kuba jakoś tak o Moirze piszecie tak... no nie wiem. Tak delikatnie :P a poza tym ona nie jest ruda!

kilka literówek, fabuła... interesująca, trochę krótko...
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

W moim odczuciu jest ruda. ;) A delikatnie? Czyli jak dokładniej? :)

Fabuły prawie w ogóle nie było, bo jak mówiłem był to prolog. Wyjaśniła się tylko końcowa historia z Personifikantów, oraz dokonano tego, czego Moira tak bardzo pragnęła przez całe poprzednie opowiadanie...
Dopiero potem wszystko się zacznie. Już mam historię nieco naszkicowaną. ;) Radzę przyjrzeć się pewnej parze, która tylko przez chwilę pojawiła się w tekście. ;)
Awatar użytkownika
Mjodek
Poganin
Posty: 707
Rejestracja: 12 kwietnia 2008, 16:25
Lokalizacja: Zadupie

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Mjodek »

No to tak - zacznę od tego, co mi się podobało.

Pod względem merytorycznym podoba mi się bardzo, trzyma się to przysłowiowej kupy (jest logiczne) i ma parę (logicznych) smaczków (jak choćby to, że Garrett czuł ciepło w miejscu, w którym kiedyś miał serce. Taki szczególik, a cieszy- a tak konkretnie to mam na myśli, że większość ludzi których znam napisałaby "poczuł ciepło w sercu", tymczasem serca nie ma, bo nie żyje. No)

Ale jest dość sporo błędów ortograficznych (nie pamiętam już jakich, ale np. "odchłań") i pleonazmów (np. "zszedł w dół", "wstał na nogi"). No i interpunkcja leży (aczkolwiek sam mam z nią problemy ;P).

Poza tym zdaje mi się, że jest to opowiadanie napisane trochę prostszym językiem niż personifikanty. Ale w sumie zobaczymy jak ci to dalej pójdzie, jako że to dopiero prolog.

Czyli ogółem, jest się do czego przyczepić, ale merytorycznie jest bardzo dobrze, czyli w sumie takie 3+ lub 4- w szkolnej skali ocen daję. Ale nie jestem ekspertem, więc możesz spokojnie to "olać" 8-)
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Oj stary, poszarżowałeś tym razem z pomysłami :D Ale dobra, po kolei... minusy i plusy:

-brak korekty. Jak wrzuciłem tekst do Worda by sobie wygodnie poczytać, to zaskoczyła mnie mnogość podkreśleń... po prostu niemal co 5 linijkę jest błąd w stylu „było” albo złodzieji”. Nie wiem w czym pisałeś swoje opowiadanie, ale chyba słownik tego programu wymaga naprawy. Oprócz tego z technicznych spraw było trochę powtórzeń, ale nie za dużo.
Treść:
+Klimatyczny prolog.
-Moira dość szybko się wyrobiła na superbohaterkę, a przynajmniej tyle wywnioskowałem z pierwszego opisu. Potem dała się łatwo wykryć Poganom, więc... cos tu jest nie tak. Ponadto nie polecam Ci w ten sposób opisywać postaci jako super-mega herosa, bo to zniechęca do niej... lepiej subtelnie podkreślić kilka zalet albo w ogóle się wstrzymać z nimi do rozwoju wydarzeń. Ale to tylko mój pomysł ;]
+Pomysł z duchem jest urzekający. Zarówno sama idea powrotu Garcia jako takiej postaci, jak i potem pociągnięcie pomysłu.
+Motyw z niedokończonymi sprawami na ziemi. Pasuje do Garretta i ponadto... te próby są pomysłowe, takie jak ochrona Moiry (słodkie ;P ).
+/-Ale za to ostateczny motyw ze zniszczeniem Oka... tzn. SAM W SOBIE jest okej, ale po pierwsze go nie opisałeś, po drugie... niby jak skoro sam powiedziałeś że jest niezniszczalne? Proszę o wyjaśnienia ;]
+Scheda po Garrettcie dla Moiry
-„Nie pokona” trochę to pachnie złym lordem, co śmieje się przy świetle błyskawic „JESTEM NIEPOKONANY BUAHAHAHAHA!” ;]
+Zapowiadało się na pojedynek złodziejski miedzy Moira a Garrettem
-Morderstwo w biały dzień
- - - Jak pisałem te recenzje, to robiłem sobie notatki na marginesach i trzy razy jakiś motyw mnie na tyle zaskoczył, że napisałem „WTF” ;P
1. Oko stało się czerwone, co oznaczało ze Garrett jest w niebezpieczeństwie. Sorry, ale dziwny motyw. Niby dlaczego? Zwłaszcza, że nigdy wcześniej o tym nie było ani słowa, a szkoda wprowadzać takie wielki motyw do jednej sceny. Motyw fajny... choć moim zdaniem niepotrzebny, bo Oko nie było chyba w ten sposób związane z Garrettem...ale spoko, znowu to tylko moja idea.
2. Ojciec Garretta. Main Gott... a to skąd tu się wzięło? :P Bardzo ryzykowny temat, ale jak się dobrze opisze, to może powalić na kolana. Niestety, ty go w ogóle nie rozwinąłeś L
3. Znak od Garretta. Niby co on jej powiedział, bo nie skojarzyłem K Chyba te promienie nie były znakiem...
++Zmartwychwstanie. Niby ryzykowne, ale tutaj mi się spodobało :P Owszem, mile widziane byłoby rozwinięcie tematu, ale liczę że to nastąpi w kolejnym opowiadaniu. W sumie ten motyw jest niejako furtka i zachętą do dalszej części, na którą czekam, bo niezmiernie mnie ciekawi co z tego wyniknie.



Krótkie podsumowanie: opowiadanie trochę lepsze od pierwszych Person..., ale dużo gorsze od ostatnich. Dużo wątków, które echem... no nie spodobały mnie się, ale jest kilka tez fajnch, które zachęcają do czytanie. Zatem ocena podobna do tej od ERH+.
Obrazek
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Keeper in Training »

Edversion, podsumowanie:
-błędy ortograficzne - "puki", "złodzieji", "jakiś"; trochę mało gramatyczne zdania; nad tym musisz popracować;
-to, co ma miejsce we wszystkich opowiadaniach z Moirą - wyszczekana superbohaterka, a błędy popełnia żenujące. Motyw z zadurzeniem mi się nie podobał, zbyt dziecinny, taki z romansidła;
-napad w biały dzień, co już podsumował Spidi;
-mało leśniawy dialekt w sklepie; oni nie używali normalnych czasowników! Lepiej poszło Ci z Młotkami, chociaż też Taleś podchodził pod Adsa z Melku ("Imię róży" U. Eco), takie dziecinne;
-"(...)Mnie nie pokona (...)" - to faktycznie wyglądało jak z Terminatora;
-zmartwychwstanie - zdecyduj się, czy uśmiercasz bohatera, czy nie; motyw ze zniszczeniem Oka był bardzo naciągany, nie powiedziałeś, jak to się stało, a Artefakty nie mogą być wrzucone do pierwszej lepszej toalety i wpuszczone w kanał;
-brak w niektórych miejscach znaków interpunkcyjnych, głównie przecinków, na tym musisz popracować;
-zlot rodzinny?! Zupełnie bez sensu; jak koniecznie chciałeś coś takiego zrobić, trzeba było najpierw przeczytać A. Vecchiarelliego "The Keepers' secret: the Hunters and Hunted", tam jest opis jego powiązań rodzinnych, Strażnik i pani naukowiec; więcej nie powiem, musisz przeczytać sam -> http://www.thief-thecircle.com/fanworks/tales/70.asp. Poza tym, nie widzę potrzeby tego wątku, tym bardziej, że wcale go nie rozwinąłeś;
-jeśli pisałeś to jako bajkę na dobranoc, to warto to napisać z góry, wtedy dostałbyś lepsze oceny, tyle, że jak na bajkę dla dzieci to jest trochę zbyt brutalna, szczególnie ze względu na słownictwo;
-gdyby Garrett zobaczył, jak go opisują w swoich księgach, nie musiałby czekać na zniszczenie Oka - trafiłoby go na miejscu ;).

Nie martw się ze względu na moją ocenę; potrafisz pisać fajne rzeczy i dobrze Ci to idzie. Myślę, że po prostu się zaplątałeś w fabule i chciałeś na siłę pisać dalszy ciąg. Co mi się podobało? Pomysł, widać, że lubisz pisać. Pamiętaj! Każdy ma czasem gorszy dzień. Zapraszam Cię na http://gamevolution.com.pl/index.php?topic=76.0. Pozdrawiam!
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

Przypomnę że to był prolog do opowiadania więc proszę nie wytyczać mi błędów w niedociągnięć w histori. Wszystko rozwinę i napiszę. Tylko dajcie mi dokończyć czytanie Wiedźmina. ;)
A za wszelkie błędy ortograficzne, stylistyczne i gramatyczne przepraszam. :)
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

Dodałem pierwszą część.
Jako, że minęło parę ładnych miesięcy od prologu to proponuję wszystko zacząć czytać od początku. Taka moja sugestia. ;)

Jeśli się uprzeć, to można powiedzieć, że akcja stoi w jednym punkcie, ale jak sama końcówka wskazuje, za nie długo zaczne się dużo dziać. ;)

Życzę miłego czytania.
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Keeper in Training »

A z innej beczki - co to za tajemniczy "Amber" :hyh ? Z moich, być może niedostatecznych informacji wynika, że rodzice Garretta przez całą trylogię pozostali nieznani. Owszem, Andrew Vecchiarelli w powieści "The Hunter and the Hunted" daje do zrozumienia, że dwójka bohaterów - Strażnik Lanford i prof. Kristyn, specjalistka od mitologii i sztuki średniowiecznej, autorka obszernego eseju nt. Pogan to najbardziej prawdopodobni rodzice. Jednak o żadnym Amberze mowy nie było :zdg .

Rozumiem, fikcja literacka - rzecz święta, ale warto, aby informacje w tekście były poparte dowodami. Nie obraź się, tym bardziej, że "WO" to jedno z lepszych tekstów tutaj - mój pudel tak się nazywa, to średnio naturalne imię dla człowieka, w dodatku faceta :prz. Opowiedz, czemu wybrałeś właśnie to imię. Jakaś historia?
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

Równie dobrze możesz powiedzieć, że cała historia nie jest potwierdzona dowodami. I co? :P
Amber jak sama powiedziałaś, jest dość tajemniczą postacią. I jak sam powiedział jest ojcem Garretta. Jeszcze raz usłyszemy o nim w trzeciej części, w pewnych.. wspomnieniach, wtedy trochę może się rozwikłać. ;) Wybacz, ale żadnych powieści Vecchiarlliego nie czytałem. Nie wiem w ogóle o czym one są, a w moim opowiadaniu rozwinąłem wyobraźnię i sam wymyśliłem historię związaną z pochodzeniem Garretta.

A czemu akurat Amber? Wybacz tak wyszło. ;)
Skoro jest Tales (na wzór Talesa z Miletu) to popróbowałem wymyśleć jakieś inne imię związane z fizyką. I wyszedł Amber, pochodny jednostki natężenia prądu elektrycznego (tyle, że zamiast p jest b) :P
A tak poważnie to proszę Cię, nie dopytuj mnie o takie rzeczy. Po prostu wymyśliłem te imię pod wpływem natchnienia. :)
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Keeper in Training »

Edversion pisze:Równie dobrze możesz powiedzieć, że cała historia nie jest potwierdzona dowodami. I co? :P
Amber jak sama powiedziałaś, jest dość tajemniczą postacią. I jak sam powiedział jest ojcem Garretta. Jeszcze raz usłyszemy o nim w trzeciej części, w pewnych.. wspomnieniach, wtedy trochę może się rozwikłać. ;) Wybacz, ale żadnych powieści Vecchiarlliego nie czytałem. Nie wiem w ogóle o czym one są, a w moim opowiadaniu rozwinąłem wyobraźnię i sam wymyśliłem historię związaną z pochodzeniem Garretta.

A czemu akurat Amber? Wybacz tak wyszło. ;)
Skoro jest Tales (na wzór Talesa z Miletu) to popróbowałem wymyśleć jakieś inne imię związane z fizyką. I wyszedł Amber, pochodny jednostki natężenia prądu elektrycznego (tyle, że zamiast p jest b) :P
A tak poważnie to proszę Cię, nie dopytuj mnie o takie rzeczy. Po prostu wymyśliłem te imię pod wpływem natchnienia. :)
Aha, nie musisz przepraszać, po prostu ze względu na jakość tekstu (wysoka), zaciekawiłeś mnie. Bo w grze - teoretycznie - nie wiadomo, jakie są rodzinne związki Garcia.

Akurat ja szanuję fikcję literacką jak rzecz niemalże świętą, chociaż trafnie zauważyłeś, że staram się poprzeć to, co wyskrobię, jakimiś faktami. A możesz sobie poczytać pod tym adresem: www.thief-thecircle.com, w zakładce General Artwork.
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Caer »

Keeper in Training pisze:A z innej beczki - co to za tajemniczy "Amber" :hyh ? Z moich, być może niedostatecznych informacji wynika, że rodzice Garretta przez całą trylogię pozostali nieznani. Owszem, Andrew Vecchiarelli w powieści "The Hunter and the Hunted" daje do zrozumienia, że dwójka bohaterów - Strażnik Lanford i prof. Kristyn, specjalistka od mitologii i sztuki średniowiecznej, autorka obszernego eseju nt. Pogan to najbardziej prawdopodobni rodzice. Jednak o żadnym Amberze mowy nie było :zdg .

Rozumiem, fikcja literacka - rzecz święta, ale warto, aby informacje w tekście były poparte dowodami. Nie obraź się, tym bardziej, że "WO" to jedno z lepszych tekstów tutaj - mój pudel tak się nazywa, to średnio naturalne imię dla człowieka, w dodatku faceta :prz. Opowiedz, czemu wybrałeś właśnie to imię. Jakaś historia?

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego opowiadania (zdaje się tylko te na Kręgu) traktujesz jako prawdę objawioną w historii świata Thiefa. Idąc dalej tym tropem, należałoby założyć, że wszystkie opowiadania traktują o prawdziwej historii, którą twórcy trylogii sobie wymyślili. A to nieprawda. Wiedza kanoniczna, o której tak chętnie wspominasz i na którą się powołujesz, to wiedza zawarta tylko (podkreślmy jeszcze raz: tylko) w trzech grach. Wszystko, co wychodzi poza to, uzupełnia dziury (w tym i pochodzenie Garretta) wiedzą kanoniczną nie jest i nie możesz wymagać, by każdy piszący brał pod uwagę to, co napisał jego poprzednik.

To tak na marginesie ;).

A tak przy okazji, imię Amber (dla ludzi ;) ) istnieje jak najbardziej, choć jest imieniem kobiecym i znaczy tyle, co bursztyn.
Awatar użytkownika
Moira
Skryba
Posty: 319
Rejestracja: 04 listopada 2008, 21:15
Lokalizacja: Białystok

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Moira »

Więc zacznijmy od początku :)

Znalazłam całą masę błędów gramatycznych. W jakim programie ty to pisałeś?

Kusz to może być wiele, ale księgę to może przykryć tylko kurz, nie sądzisz? :)

Co do wydarzeń... Interesujące. Też chciałam napisać coś o rodzicach Garretta. Strasznie to wszystko podrobiłeś, ale to nie przeszkadza w czytaniu, ale przy zrozumieniu wszystkiego może być problem...

Zdrajca wśród Młotów? I to z dziewką w dodatku?
Spoko pomysł, możesz go jeszcze jakoś ciekawie pociągnąć.

Co do Moiry...
Nie dasz jej spokoju z tą rudością, co? :)
Co do jej stosunku do Garretta. Cóż, nie powiem, żeby traktowała go jako "mężczyznę", ale raczej jako brata, albo ojca. Nie mogła by się w nim zakochać, czy coś...

Ogólnie, to mnie zaciekawiło, i zastanawiam się, co wykombinujesz dalej...
Wybacz, że tyle to trwało.

A poza tym: zgadzam się z Caer. :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

W jakim programie to pisałeś?
Najpierw w programie nazywanym zeszytem 90 kartkowym w kratkę i długopisem. ;) Potem przepisywałem do Worda zwykłego a dalej sprawdzałem pisownie w Office.

Za kusze przepraszam. Pomyłka ;)
Też chciałam napisać coś o rodzicach Garretta. Strasznie to wszystko podrobiłeś, ale to nie przeszkadza w czytaniu
To znaczy? Mogłabyś szerzej. :)
Zdrajca wśród Młotów? I to z dziewką w dodatku?
No, nareszcie! Cieszę się, że zwróciłaś na to swoją uwagę. ;) Już bardziej nie mogłem podsunąć tego czytelnikowi. :)
Wybacz, że tyle to trwało
W porządku! Dzięki wielkie za ocenę. ;)
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

CZĘŚĆ 2

- Strażniczko Kasandro?
- Tak, Strażniku Morrorze?
- Mógłbym z tobą porozmawiać? - Morrow podszedł do medyczki.
Korytarz w Dolnych Bibliotekach był całkowicie pusty. Żaden ze Strażników nie mógł przeszkodzić im w rozmowie.
Kasandra była kobietą średniego wzrostu o dużych zielonych oczach i kręconych, starannie wypielęgnowanych kruczoczarnych włosach. Zawsze chodziła w zielonych szatach, co było już jej znakiem rozpoznawczym.
Morrow zaś, wysoki, umięśniony mężczyzna o wysokim czole i krótkich włosach koloru marchewki, lubił odziewać się w skórę dzików, przez co nie zawsze przyjemnie pachniał.
- Chodzi o Strażnika Draco - powiedział.
- I o jego niedawny upadek... na zdrowiu? - odgadła Kasandra.
- Dokładnie. Czy mogłabyś, Strażniczko, opowiedzieć mi dokładniej co dolegało Pierwszemu Strażnikowi?
- Nie jestem tego do końca pewna - Kasandra cofnęła się o krok, gdyż właśnie dotarł do niej nieciekawy zapach Morrowa. Elegancja jednak nie pozwalała jej zwrócić uwagę rozmówcy.
- Ale zapewne masz jakieś przypuszczenia? - Morrow zbliżył się do niej o krok.
- Tak, mam. Wszystko wskazuje na to, że nie był to zwyczajny uszczerbek na zdrowiu. Musiała brać w tym udział magia glificzna. Stan, w jakim znaleźliśmy Strażnika Draco, podpowiada mi, że musiało to być bardzo potężne i przeklęte zaklęcie, przez które umysł Draco musi być teraz mocno osłabiony.
- Sugeruje pani, że był to zamach na życie Pierwszego Strażnika? - zapytał Morrow.
- Nie, raczej odrzucam tę możliwość. Czy zwróciłeś, Strażniku, uwagę na to, jak Draco zareagował po powrocie do przytomności? Wygonił nas wszystkich ze swojego gabinetu i zamknął się w środku. Odizolował się od reszty Strażników, wciąż zajęty jakąś własną robotą.
- Czy domyśla się pani, co to może być?
- Nie bardzo, ale strasznie mnie to ciekawi. Chciałam to sprawdzić, gdy poszłam do gabinetu w celu przebadania stanu zdrowia Draco, ale ten szybko mnie wygonił nie dając żadnych wyjaśnień.
Morrow zamyślił się.
- Hm.. to wszystko wygląda bardzo dziwnie.
- Tak, ale... - przerwała na chwilę, czekając aż przechodni Strażnik, uzbrojony w miecz, przejdzie przez korytarz do bibliotek, gdzie miał patrolować pomieszczenia.
- Strażniczko, proszę za mną - dla Morrowa chód uzbrojonego Strażnika był stanowczo za wolny.
- No więc należy pamiętać - mówiła Kasandra, będąc już w odpowiedniej odległości - że rozmawiamy o nikim innym, jak Pierwszym Strażniku. Nie bez powodu Draco jest postawiony na tak wysokiej pozycji. Na pewno wie co robi, a jeśli zajmuje się czymś ważnym to...
- To powinien to najpierw przedyskutować z Radą - przerwał jej Morrow - Wszystkie kroki dotyczące utrzymania równowagi w Mieście muszą być najpierw przegłosowane przez większość. Inaczej chwieje się nasza wewnętrzna równowaga.
- Wiem - Kasandra spojrzała na niego swoimi wielkimi oczyma - Ale ja wierzę, że to co robi jest słuszne.
- Wiara nadzieją głupich - skwitował ją Morrow - Spróbuję wyciągnąć Draco na nadchodzące posiedzenie Rady. Może uda mi się coś z niego wycisnąć. Tymczasem dziękuję za rozmowę, Kasandro. Życzę miłej nocy.
- Wzajemnie.
Morror odszedł zostawiając ją samą.
Tak, może coś z niego wyciśnie, ale najpierw... najpierw musi się porządnie wykąpać. Czuła, jak przesiąknęła jego odorem. Ten zapach jest nie do wytrzymania. Musi jak najszybciej coś z nim zrobić!


Bazyl, siedząc dokładnie w tym samym miejscu, co niegdyś z Garrettem, rozmyślał nad tym co mogło się przytrafić jego przyjacielowi. Mistrz Złodziejów zaginął, nie pozostał po nim żaden, najmniejszy ślad. Co się mogło stać? Nie mógł tak po prostu pójść na komisariat i zgłosić jego zaginięcie. Garrett był poszukiwanym kryminalistą. Sam też nie mógł mu pomóc, gdyż nie wiedział co czynić. Był bezradny.
Gospoda pod Trzema Bełkotliwcami tętniła życiem. Jak co noc było tu mnóstwo oprychów, nie kwapiących się by ukryć swoją tożsamość. Gospoda Templera była bezpiecznym miejscem dla ludzi tego pokroju. Straż Miejska jeszcze jej nie odkryła, przez co klientelia co noc, systematycznie rosła.
Wejście do gospody znajdowało się po drugiej stronie pomieszczenia, patrząc od lady, przy której stał barman - wysoki, umięśniony mężczyzna o imieniu Templer. Za nim, na licznych półkach znajdowały się kielichy oraz butelki piwa czy wina, zaczynając od taniego "Jaboka", kończąc na drogim, wlewanym do złotych butelek "Fine Wine", na które mogli sobie pozwolić wyłącznie patrycjusze i ludzie bogaci. Obok baru, po jego prawej stronie zbudowana była niewielka scena, zazwyczaj pusta, dzisiaj jednak zajęta przez grającego na lutni i śpiewającego ballady Mistrza Plastra, który co chwilę puszczał oczko w stronę barmanek. Stolik Bazyla znajdował się w cieniu, w kącie, na lewo od lady. Cień... Garrett zawsze wybierał takie miejsca - z ubocza, nie rzucające się w oczy. Mówił: "Ostrożności nigdy za wiele".
"Spróbuj skupić się na czymś innym" - powiedział sobie. Spojrzał na mistrza Plastra, który właśnie zaczynał śpiewać nową balladę, przygrywając sobie na lutni.

Człowiek był to bez miary,
Miły, szczodry i wspaniały.
Kto znał jednak fach jego
Ten nie był już jego kolegą.

Wychodził w nocy i kradł
Jak wracał to se trochę jadł.
Sława jego nie znała granic,
Równych sobie nie miał za nic.

Okradłwszy raz samego boga,
Bo u ludzie było trochę z uboga,
Pomógłwszy swemu koledze,
Żonę mu wyciągając w biedzie.


"Co jest do cholery?" Bazyl energicznie wstał i wyszedł przed scenę, przepychając się przez tłum.

Straż Miejska, Bank i Młotowcy
Nie dali mu rady te koksy.
W katedrze łupów...


Nagle zamiast dalszej części ballady Plastra, dało się słyszeć wielki huk i uderzenie dwóch ciał o drewnianą podłogę. Twarze wszystkich gości Templera zwróciły się ku scenie. Wszyscy ciekawscy gapie byli już w pobliżu, gdzie Plaster i dziwny człowiek w czerwonych łachmanach oddawali się krótkiej, ostrej konwersacji.
- Skąd go znasz?
- Co, pogięło waćpana? Niech pan ze mnie złazi, ty...
- Skąd go znasz? - przerwał mu Bazyl - Garretta. Śpiewasz o nim swe piosnki.
- Jakiego Galtera? - skrzywił się Mistrz Plaster - Chyba coś ci się pomieszało, człowiecze.
- To skąd te - ale nie zdążył dokończyć.
Dwaj, potężni zbudowani bandyci wzięli go za obie ręce i odciągnęły od śpiewaka, taszcząc po podłodze gospody.
- Co to za czasy. Nie można już być nawet artystą - usłyszał jeszcze głos Plastra, gdy dwaj ochroniarze wyrzucali go przez drzwi na oświetlany latarnianym blaskiem bruk Miasta.
- Masz szczęście, że nie zlamy ci dupska - powiedział jeden z nich - Na co szczerze. mówiąc mamy ochotę. Ale dzisiaj taryfa ulgowa. Spieprzaj za nim zmienimy zdanie
- I lepij, żebyśmy cię już więcej nie widzieli - dodał drugi, gdy zamykali za sobą drewniane drzwi do Gospody pod Trzema Bełkotliwcami.
"Co się z tobą Bazyl dzieje? - nie poznawał samego siebie - Masz żonę, dziecko, przypomnij sobie o nich, gdy weźmie cię ochota na podobne wybryki. Za bardzo się tym wszystkim przejąłeś. To był przypadek. A przypadki nie zdarzają się zbyt często. Z Garrettem zaś na pewno..."
- Czemu pan tu tak leży? - usłyszał kobiecy głos.
Obrócił lekko głowę. Spostrzegł zgrabną, nie dużą dziewczynę, ubraną w ciemny, dziwnie krojony strój i uzbrojoną w miecz. "Ech, kolejna bandytka i stała bywalczyni sklepu Templera".
- Wygodnie tak - odezwał się do niej Bazyl - Po za tym podziwiam gwiazdy.
- Przeziębi się pan - sugerując się jej głosem, Bazyl pomyślał, że dziewczyna musi być młoda, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Szkoda, że nosiła ten duży kaptur zakrywający jej włosy i twarz. Chętnie by to sprawdził.
- Faktycznie - powiedział - Jeszcze tylko choroby brakuje mi do kompletu - wstał na kolana i dopiero teraz spostrzegł, co ta dziewczyna ma tak naprawdę na sobie - Skąd je masz? - wstał dużo szybciej, niż mógł się tego po sobie spodziewać - Skąd je masz? - napierał.
- Co takiego? - dziewczyna cofnęła się o krok, chwytając rękojeść miecza.
- Skąd masz te ubrania? - wskazał na jej czarny strój - To co masz przy pasie to Kamień Widzialności, jeden z klejnotów Sarnotha. Od parunastu lat miał tylko jednego właściciela, a był nim ten sławny Mistrz Złodziejów, Garrett.
- Skąd go znasz? - zdziwiła się dziewczyna.
- Pozwól, że to ja będę zadawał pytania - krzyknął Bazyl.
- Pohamuj się trochę, dobrze? - dziewczyna podeszła do niego i chwyciła go mocno za czerwoną koszulę.
Była to sekunda, ale Bazyl i tak zdążył zauważyć kosmyk jej rudych włosów, wystających z kaptura. Były więzień szybko się opanował.
- Jesteś jego uczennicą - wydyszał z siebie, nie mogąc uwierzyć w swój fart. Co jeszcze go dziś spotka?
- Skąd o tym wiesz? - zdziwiła się dziwnym, hałaśliwym osobnikiem Moira.
- To nie ważne - Bazyl po raz pierwszy się do niej uśmiechnął - Powiedz co u niego? - nie zwrócił uwagi na to, że dziewczyna go puściła i zaczęła się cofać - Co u Garretta? I dlaczego tak po prostu oddał ci swój strój?
- On nie żyje - wydyszała z siebie dziewczyna, będąc już daleko od niego.
Te trzy słowa uderzyły w niego mocniej, niż mógł to zrobić pocisk wysyłany przez latające ogniste kule. Nie mógł w to uwierzyć. Po prostu nie mógł. Jego największy przyjaciel, bez którego nie miał by dziś dziecka i musiałby znosić fakt, że Lady Rumford wydała jego ukochaną za kogoś innego. Nie mógł w to uwierzyć. Nie mógł uwierzyć w to, że Wielki Mistrz Złodziejów nie żyje. To było jak jakieś smutne opowiadanie, napisane przez pesymistycznie nastawionego do świata człowieka.
Ale jak inaczej wytłumaczyć ostatnie wydarzenia? Jaka inna opcja pasuje?
- Jak to? - wydyszał w końcu z siebie.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że wypowiedział te słowa do powietrza. Przed nim już nikogo nie było.


Gwieździste niebo, usłane jaśniejącym księżycem, górowało nad brudnymi ulicami Miasta. Wszystko wokół - parki, domy, ulice - zdawało się spać. Panowałaby niezmierna cisza, gdyby nie znajdująca się w Zachodniej Dzielnicy Gospoda pod Trzema Bełkotliwcami, z której wydobywał się nie tylko szum, często spotykany w tak gwarnych i głośnych miejscach, ale i śpiew muzykanta przygrywającego sobie na lutni. Okolicznym mieszkańcom przeszkadzał hałas, nikt jednak nie zdobył się powiadomić Straży Miejskiej o zakłócaniu ciszy nocnej. Wszyscy dobrze znali gospodarza Templera, który miał wypróbowane metody na podobnych kapusiów.
Nikt nie przerywał hucznej zabawy.
- Jesteś pewien, że to tu? - zapytał brata Ret, mijając dziwnie oszołomionego mężczyzna, odzianego w czerwone łachmany.
- Ta - westchnął Czad - Wiem, że lubi się pokazywać w tej okolicy.
Dwaj złodzieje, należący do Gildii Zawietrzników, kroczyli ulicą. Ubrani byli w standardowe, czarne szaty, dobrze przystosowane do ukrywania się w cieniu i do atakowania z ukrycia. Ret był uzbrojony wyłącznie w miecz, zaś jego brat dodatkowo w łuk i parę ostrych strzał. Nie mieli żadnych toreb na łup, z czego łatwo można było wywnioskować, że dzisiejszej nocy nie będą kraść. Na dziś mieli nieco inne plany.
- Jak myślisz? - zamyślił się Ret - Może mieszka w jednym z tych domów? - rozejrzał się po okolicy.
- Nie wykluczone. Wiem jednak, że często lubi się pokazywać w tej gospodzie - Czad wskazał na majątek Templera, w którym zaświecone były wszystkie światła.
- Skąd ty możesz to wiedzieć? - zdziwił się Ret.
- Wiesz, przyszły Mistrz Złodziejów powinien mieć dobrych informatorów - uśmiechnął się jego brat.
- Zaczynasz mnie pozytywnie zaskakiwać. Ale co teraz? Masz jakiś plan?
- Rozejrzymy się dookoła - powiedział Czad - Ja spenetruję okolicę, ty zaś wejdź do gospody i sprawdź tamtejszych gości. Pamiętaj: szukamy około dwudziestoletniej, rudej dziewczyny, najprawdopodobniej uzbrojonej, chociaż może być inaczej.
- Dobra. A powiedzmy, że ją znajdę. Co wtedy? - zapytał Ret.
- Wyjdź przed gospodę i poczekaj na mnie. Pilnuj wyjścia by nam nie zwiała.
- No dobra.
- To do roboty.
Rozeszli się.
Ret obejrzał się jeszcze przed wejściem do gospody. Jego brat wchodził właśnie w boczną, ciemną uliczkę.
Nie podobało mu się to wszystko. Plan, uknucony przez Czada nie należał do najdoskonalszych, ale nic innego nie mogli wymyśleć. Był złodziejem, nie chciał zabijać tej dziewczyny, lecz miał dług wdzięczności względem brata. W końcu, gdyby nie on, byłby dziś wśród martwych. Ale to dawna historia.
Wszedł do środka.

A twe oczy calutkie kolorowe,
Och zarzuć swe ręce na mą głowę


Śpiew balladnika roznosił się po całym pomieszczeniu. Skupieni liczni słuchacze, zrobili tłok wokół sceny, na której przesiadywał bard. Nieliczni siedzieli przy stolikach mocząc wąsy w kuflach pełnych piwa. Gospodarz, postawny mężczyzna o imieniu Templer, wycierając brudne naczynia, zerkał okiem w stronę grającego artysty, zastanawiając się ile pieniędzy warta była jego gra.
Ret wszedł głębiej do środka. Szybko obrzucił spojrzeniem pojedynczych osobników, siedzących przy stołach. Trzech mężczyzn. To nie to.
Podszedł do lady, chcąc bliżej przyjrzeć się słuchaczom wpatrzonym w blondyna grającego na lutni, mającego na głowie duży skórzany kapelusz z orlim piórem.
- Co podać? - doszedł go gruby głos Templera.
Spojrzał na barmana.
- Piwo - odpowiedział.
- Już się robi, szefie - gospodarz poszedł po kufel.
Ret ponownie spojrzał w kierunku zgromadzonych przed sceną słuchaczy. Jest niska blondynka, bardziej pod oknem wysoka, szczupła kobieta o brunatnych włosach. Nawet ładna. Ale niestety i to nie pasowało do opisu dziewczyny, której szukał.
- To będzie pół srebrnika.
Złodziej zapłacił należytą część i pociągnął z kufla.
- Gospodarzu - zawołał w stronę Templera - Poszukuję mojej przyjaciółki. Często przychodzi do pańskiej knajpy, ale nie mogę jej dzisiaj wyłapać.
- Jak wygląda? - zapytał obojętnie barman.
- Szczupła, mojego wzrostu. Rude włosy, trochę piegowata.
Templer zamyślił się.
- Dużo ludzi przewija się przez moją gospodę - powiedział - Ale faktycznie, kojarzę taką. Często przychodzi i siada w kącie. Dziwna, nie zamawia żadnej podpitki, ale nie mam nic do takich ludzi. Widocznie przychodzą tylko dla rozrywki, której też u mnie nie brakuje.
- Często tu przychodzi? - zapytał Ret.
- Bo ja wiem - Templer ponownie się zamyślił - Dwa, trzy razy na miesiąc.
- Aha, a dzisiaj była?
- Nie, nie weszła ani na minutkę.
- Dobra. Dzięki, gospodarzu!
Ret dokończył pospiesznie kufel i wyszedł. Asystował mu przy tym wysoki śpiew balladnika.

Spostrzegwszy twe piękno, twe ciało
Myślę se, że buziak to mało


Na zewnątrz czekał już na niego Czad. Nawet się nie obejrzał, gdy Ret wychodził. Wzrok skupił na jakimś odległym punkcie, który bacznie obserwował.
- Nawet nie zapytasz jak było? - zdziwił się Ret.
- Nie było jej w środku.
- Skąd wiesz?
- Bo jest tam - Czad wskazał palcem na odległy o ulicę punkt.
Z początku Ret nie wiedział, co jego brat miał na myśli. Dopiero po chwili ujrzał w cieniu niewielki ruch czegoś, co najpewniej było ręką.
- Jesteś pewien, że to ona? - zapytał.
Ale brat mu nie odpowiedział, tylko sama dziewczyna, która wyszła na chwilę z cienia za kontenerem na śmieci pod latarnię. Jej bujnych rudych włosów wprost nie dało się nie zauważyć.
Czad ściągnął łuk i podkradł się bliżej, tak by dziewczyna go nie zauważyła.
- Czekaj - próbował zapanować nad sytuacją Ret - Zastanów się dobrze nad tym co robisz.
Ale Czad już celował w dziewczynę, trzymając w palcach cięciwę z włożoną strzałą.
- Czekaj, nie chcesz tego.
- To ja jestem Mistrzem - powiedział Czad i puścił strzałę.
Ostrze przebiło rudą dziewczynę na wylot. Przez chwilę stepowała z nogi na nogę, po czym obaliła się całym ciałem na ziemię, nie wydawając przy tym najmniejszego dźwięku.
- Chodźmy ją dobić - Czad przełożył łuk przez plecy i wyciągnął niewielki sztylet.
Na ulicy rozległy się pospieszne kroki.
Ret dopadł do ciała zaraz po bracie. Z przerażeniem w oczach przyglądał się kałuży rubinowej krwi rozlanej na bruku i twarzy rudej, gdzieś trzynastoletniej dziewczynki, wpatrzonej głęboko w twarz Czada.
- To nie ona! - wydyszał zaniepokojony Ret.
Ale Czad nie mógł oderwać wzroku od bezdomnej sieroty, której przebił płuco i która, ciężko dysząc, wpatrywała się prosto w oczy swego krzywdziciela. Nie robiła tego ze strachem - bardziej z żalem, że odebrał jej życie.
- Czad, cholera jasna! Chodźmy już stąd!
Ale on nie słuchał. Nie zauważył nadbiegającego patrolu, składającego się z dwóch strażników. Nie słyszał ich krzyków. Widział wyłącznie twarz zamordowanej przez niego dziewczynki.
- Czad, psy! Uciekajmy! - brat ciągnął go za ramię.
Wstał i zaczął uciekać, nie myśląc o tym co robi. Myślał tylko o jednym - o tym, czego przed chwilą dokonał.


Słońce górowało w zenicie. We wzgórzach Rozłupań rozległo się bicie południowego dzwonu. Dwaj młotodzierżcy, ubrani w czerwono białe szaty ciągnęli energicznie za sznur napędzający dzwon w nowo wybudowanej dzwonnicy kościelnej, przylegającej do koszarów Rozpadlin.
Ignaz, nowicjusz, usiadł w jednej z kaplicznych ławek, gdzie zaraz miała się odbyć modlitwa prowadzona przez Arcykapłana Ivvana. Najpierw skupił swój wzrok na posągu przedstawiającym wizerunek Budowniczego, trzymającego w zwycięskim geście potężny, kamienny młot. Następnie rozejrzał się po zgromadzonych w kaplicy osobach. Zobaczył paru znajomych nowicjuszy, wielu uzbrojonych w bojowe młoty strażników, czterech mechaników i dwóch z trzech kapłanów. Tales, jak to zwykł czynić, nie przyszedł na codzienną, obowiązkową modlitwę. "Nie rozumiem - myślał Ignaz - Za co Arcykapłan tak bardzo go sobie ceni? Zachowuje się co najmniej nagannie".
Dzwony umilkły. Mimo to ich echo nadal rozbrzmiewało po okolicznych wzgórzach i wąwozach.
Minęło parę sekund, jak drzwi z zakrystii otworzyły się i do sali wszedł Arcykapłan. Skłonił się przed kamiennym posągiem przedstawiającym Budowniczego i podszedł do ambony.
- W Imię Budowniczego - zaintonował.
- I wszystkich zasad jakie nam uczynił - odpowiedzieli mu wierni.
Arcykapłan Ivvan zajrzał do niewielkiej, czerwonej książeczki.
- Zgromadziliśmy się tu, w więziennej kapliczce, by, jak każdego południa, zwrócić nasze błagalne głosy w stronę Mistrza Budowniczego. Prośmy Go, by spełnił nasze prośby, które zanosimy do Niego w cichej modlitwie.
Wszyscy zamknęli oczy i pochylili głowy w milczeniu.
Cisza nie trwała jednak długo. Drzwi rozwarły się z hukiem i do kaplicy wpadł młody wartownik z wystraszoną miną.
- Arcykapłanie - wydyszał, gdy wszyscy spojrzeli na niego złowrogo.
- Cóż jest tak ważnego, iżby przerywać modlitwę jakąż się tu odprawia? - Ivvan nie wyglądał na zachwyconego.
- Biada nam!
- Cóż takiego się stało? - Arcykapłan zszedł do niego z ambony.
- Nasze więzienie.. te wszystkie nowoczesne systemy alarmowe.. zawiodły! Biada!
- Jak to? Mówże! Co się stało? - nie cierpliwił się najwyższy dostojnik kościelny Zakonu Młota.
- Dwie osoby uciekły, zabrawszy ze sobą brata Walerego, który pełnił wartę w ichże bloku. Szukamy ich ale rezultaty naszej pracy są mizerne. Tych trzech nie ma, jakby rozpłynęli się byli w powietrzu. Ich cele są nadal zamknięte, co trochę..
- Czyje cele? - przerwał mu Arcykapłan - Mówże kto uciekł.
- Dwaj przedstawiciele pogańskiego kultu - wartownik wciąż dyszał - Dokładniej mówiąc niewiasta imieniem Dyan i ten awanturnik Oset.
- Jesteś tego pewien?
- Jak Budowniczego kocham!
Arcykapłan rozejrzał się po twarzach zgromadzonych zakonników, czekających z nie cierpliwością na decyzję ich przywódcy. Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Minęło paręnaście sekund zanim w końcu otworzył usta.
- Będę musiał was opuścić - oznajmił - Brat Theodorus, pełniący funkcję kapłana, poprowadzi resztę obrzędu.
- A ja? - zapytał wartownik.
- Ty zostań wraz z innymi. Zaprawdę powiadam ci: w takiej chwili liczyć możesz wyłącznie na pomoc Budowniczego. On ci dopomoże.
Podszedł do drzwi.
- Proszę was, bracia - przemówił jeszcze raz - Nie odchodźcie. Zostańcie tu i módlcie się! Tędy droga, przez modlitwę! Azaliż nie ma niczego piękniejszego. Ja tymczasem, jako wasz Mistrz ale i Opiekun, spróbuję dociec prawdy i rozwiązać tajemnicę, jaka nam się natrafiła. Gdyby jednak mi się nie udało - przerwał i odwrócił się w stronę drzwi - Módlcie się! Tylko tyle możecie zrobić.
I wyszedł zostawiających ich samych.
A nie wiedzieli, że te słowa były jego pożegnaniem.


- Pierwszy Strażniku, mogę wejść?
- Proszę.
Strażnik Morrow starannie zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się po Gabinecie, szukając czegoś dziwnego, co mogło zwrócić jego uwagę. W końcu spojrzał na Draco.
- Słucham, o co chodzi? - zapytał lider Strażników.
- Chciałem ciebie powiadomić, Strażniku Draco, że za pół godziny odbędzie się Posiedzenie Rady - oznajmił Morrow - Jest rzeczą naturalną, że mogę potwierdzić przybycie Pierwszego Strażnika?
Morrow zajrzał głęboko w jego oczy. Co odpowie?
- Niestety, Strażniku, ale najbliższe Posiedzenie odbędzie się beze mnie.
Tylko nie to.
- Jak to? Posiedzenie bez obradującego Pierwszego Strażnika?
- Wiem, że to bardzo sprzeczne z naszym Kodeksem, ale uwierz mi, że nie mam innego wyboru. Po ostatnim wypadku.. nie czuję się dostatecznie na siłach...
- Mogę wezwać Strażniczkę Kasandrę - przerwał mu Morrow - Z jej pomocą powinno Strażnikowi ulżyć.
- Z czasem minie - nie dał się namówić Draco - Po za tym mam mnóstwo do roboty, więc wybacz, ale nie zmienię decyzji.
Morrow nie mógł się poddać, chociaż czuł, że jest po przegranej stronie. Zbliżył się do przywódcy bractwa. Ich twarze były oddalone od siebie o długość ręki dorosłego mężczyzny, gdy Strażnik odziany w skórę dzika powiedział:
- Draco, byliśmy przyjaciółmi. Nie mogę zrozumieć co się z tobą dzieje.
Pierwszy Strażnik odsunął się od niego i usiadł za biurkiem.
- Mam mnóstwo roboty na głowie. Muszę zachować równowagę w Mieście...
- A zaburzasz naszą wewnętrzną równowagę - nie dawał za wygraną - Powiedz, co cię tak zajmuje?
- Jestem Pierwszym Strażnikiem. Wybacz, ale to co robię nie jest dla twoich uszu.
- Więc chcesz powiedzieć, że bycie Pierwszym Strażnikiem nie idzie w parze z życiem w przyjaźni z dawnymi znajomymi?
- Nie chcę przerywać naszej przyjaźni - powiedział Draco - Dlatego proszę cię o zakończenie tej niemiłej rozmowy.
- Ale..
- Wyjdź, proszę - Draco dał wyraźny znak, że nie ma ochoty na dalszą dyskusję.
- Draco...
- Powiedziałem: wyjdź! To rozkaz!
W korytarzu prowadzącym do Gabinetu Pierwszego Strażnika, rozległ się dźwięk trzaskanych drzwi.


Potężna, wysoka sala, mająca kształt okręgu, zdawała się wypełniać niezliczoną ilością szeptów, należących do licznej, nawet jak na Posiedzenie Rady, grupy Strażników, wyczekujących z zapalonymi świecznikami w dłoniach i spoglądających w dół z wnęk w ścianach. Sala Posiadywań Rady czekała na nadejście Przewodniczącego Rady, który spóźniał się już parę minut. Strażnicy ochoczo to wykorzystywali.
- Ciekawe, co tym razem - zagadała Kasandra.
- Nie wiem, ale pewnie jakieś kolejne bzdury - odpowiedział jej Morrow, zdenerwowany rozmową z Draco - Czy przenieść księgi tam, czy zamknąć ten obszar, i takie tam...
- Nie jestem tego pewna - zaprzeczyła medyczka - Zobacz jak wielu się dzisiaj zgromadziło. Strażnik Griven nachalnie zapraszał wszystkich, by się ukazali. Ponoć to coś ważnego.
- Ciekawe co takiego.
- Nie mam pojęcia. Podobno będzie też Pierwszy Strażnik.
- Niemożliwe. Jeszcze przed chwilą sam z nim...
- Mówię ci - przerwała mu Kasandra - Jam ci świadkiem. Sam Griven przy mojej obecności wszedł do Gabinetu Draca. Jeszcze nie wyszedł, dlatego się spóźniają.
- Nie dziwię mu się. Jego starania idą na marne. Zadufany Pierwszy nie przyjdzie.
- Czyżby? - wskazała palcem w górę, gdzie znajdowała się wnęka dla Pierwszego Strażnika.
Przez chwilę dało się zauważyć na ścianach nikły blask tańczącego płomyka. Później obraz znikł, zostawiając samą czerń i spowijając wnękę cieniem, by na nowo rozbłysnąć światłem świecznika trzymanego w dłoniach przez Strażnika Draca, który ukazał się we wnęce i spojrzał w dół na zebranych.
- Co ty na to? - triumfowała Kasandra.
- Niemożliwe! - Morrow nie mógł w to uwierzyć - Jak mu się to udało?
- Mówiłam, że to musi być coś ważnego.
Drzwi na parterze okrągłej sali otworzyły się. Wszyscy zebrani skierowali swój wzrok na dół. Przez chwilę nic się nie działo. Dopiero po upływie minuty wszedł wartownik uzbrojony w miecz, przepuścił Strażnika odzianego w długi ciemny płaszcz i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przewodniczący Posiedzenia Rady wyszedł na środek sali, spojrzał w górę i wyciągnął dłonie przed siebie. Był to nie potrzebny gest, gdyż szepty dawno ustały a rozmowy ucichły. Wszyscy wyczekiwali ze zniecierpliwieniem na to, co powie rzadko widywany Strażnik Griven.
- Witam wszystkich zgromadzonych Strażników - przemówił donośnym głosem Przewodniczący - Witam całą Radę! Możemy rozpocząć nasze Posiedzenie - przerwał, odczekał chwilę, po czym przemówił ponownie - Zapewne wielu z was jest zaciekawionych tym, dlaczego nalegałem, by skład Rady w dzisiejszym dniu był tak obszerny jak to tylko możliwe. Jest to bardzo ważne, gdyż przeprowadzimy nadzwyczajne Posiedzenie, wynikające z ostatnich wydarzeń, o których zapewne nie każdy z was... albo powiem wprost: nikt nie miał najmniejszego pojęcia, że się takie wydarzyły. Zostały one utajnione i przeprowadzone na uboczu, by nikt o nich nie wiedział. Dopiero dzisiaj jestem skłonny, by wyjawić je wszystkim tu zgromadzonym.
- Strażniku Przewodniczący - z samej góry dobiegł ich głos Draca - Czy nie jest to czasem sprzeczne z Kodeksem napisanym przez naszych poprzedników, by tak ważne informacje były utajniane przed Radą?
- Kodeks zgadza się z utrzymywaniem sekretów przed Radą tylko w jednym wypadku - potwierdził Strażnik Griven - Tylko wtedy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo naszego bractwa i całego Miasta. Taki moment nastał właśnie teraz - sala wypełniła się szeptami - Tak, Rado - Przewodniczący ponownie uniósł dłonie by uciszyć zebranych - To co dojdzie za chwilę waszych uszu, jest kluczową chwilą w naszych tak krótkich żywotach. To mało powiedziane.. Jest to kluczowy moment całej historii Strażników, kluczowy moment historii ludzi...
Strażnik znajdujący się na samym dole podszedł do drzwi i zapukał. Drzwi otworzyły się i do środka weszli wartownik ciągnący za sobą jakąś młodą dziewczynę, a po nich tłumaczka Ivanessa, przyszła Interpretatorka, która w mig opanowała i podszkoliła wszystkie umiejętności niezbędne tłumaczce.
Wartownik posadził dziewczynę na krześle, stojącym na środku sali, i przywiązał ją do niej. Griven poprawił go magicznymi, niebieskimi więzami, po czym dał znak ochroniarzowi, który wyszedł za drzwi i ponownie zamknął je na klucz.
- Szanowna Rado - odezwał się Przewodniczący - przedstawiam dziewczynę Anję i wszystkim wam znaną tłumaczkę Ivanessę.
- Co to za dziewczyna i jaka w tym wszystkim jest jej rola? - zapytał Draco.
- Otóż to, Pierwszy Strażniku, otóż to! Jej rola jest w tym wszystkim kluczowa! Bez niej o niczym byśmy nie wiedzieli - podszedł do niej i oparł się rękoma o oparcie krzesła, na którym siedziała - Dziewczynę odkryliśmy przed tygodniem na ulicach Miasta. Młotodzierżcy transportowali ją do jakiegoś zakładu dla psychicznie chorych. My jednak odbiliśmy ją z ich rąk, odkrywszy wcześniej jej prawdziwy potencjał. Mianowicie dziewczyna jest wieszczką.
- Wieszczką? - zapytał Strażnik Edversion.
- Tak, wieszczką. Mam moc przewidywania przyszłości - opowiedział Griven - Wszystko dzieje się podczas transu, w jaki poddaje się osobę mającą zdolności wieszcze. Ta zaczyna przemawiać językiem glifów, co interpretatorki zapisywały magicznymi znakami w księgach - zrobił pauzę - W historii mieliśmy wiele wieszczek, od których pochodziły głównie przepowiednie dotyczące Garretta, Wieku Cie...
- Za przeproszeniem, nie interesują nas fakty historyczne - zganił go Draco - Proszę przejść do sedna sprawy.
- Dobrze, niech tak będzie. Jak wspominałem, wieszczka przez tydzień była trzymana u nas w zamknięciu, o czym wiedzieli tylko tłumaczka Ivanessa, Strażnik Tempenny i ja. Odkryliśmy, że na Anję specjalnie oddziałuje dimytr, kamień szlachetny o magicznych właściwościach. Oddaliśmy ją więc niegroźnym próbom, które zakończyły się paroma, nieskładnymi zdaniami, które z pewnością były częścią jakiejś przepowiedni. Te zdania, dzięki tłumaczce Ivanessie, brzmią jak następuje - zrobił wdech, po czym powiedział - "nowy czas", "zniszczenie przed narodzinami" i "zło, z którym walczyli już Pierwotni".
Na sali ponownie zapanował jeden wielki szum.
- "Zło, z którym walczyli już Pierwotni"? - zapytał Draco.
- Tak - powiedział Griven - Właśnie te zdanie skłoniło mnie, by przyprowadzić Anję przed Radę. Przepowiednia, którą może obwieszczyć, jest niezwykle ważna dla ludzkości. Możliwe, że najważniejsza, z jaką mieliśmy styczność jak dotąd.
- Co więc proponujesz? - zapytał Draco, uspokajając resztę tym samym gestem co wcześniej Griven.
- Proponuję podłożenie wieszczce zwiększonej dawki dimytru i odsłuchanie przepowiedni, którą bieżąco będzie tłumaczyć Strażniczka Ivanessa. Tu i teraz. Proszę Radę o głosowanie. Jeżeli chcecie, by przepowiednia została odsłuchana, proszę o wystąpienie naprzód. Jeśli zaś nie, proszę o cofnięcie się.
Strażnicy zebrani w swych wnękach uczynili parę kroków.
- Proszę o dokładne przemyślenie swego głosu - doradzał Przewodniczący - Niech nie ciekawość panuje w waszych sercach lecz troska i chęć zachowania równowagi.
Spojrzał w górę. Niemal wszyscy Strażnicy postąpili naprzód. Złączony ze sobą blask ręcznych świeczników dominował na sali.
- Niech też tak będzie. Przepowiednia zostanie odsłuchana...
***
Wszyscy wyczekiwali ze zniecierpliwieniem i obserwowali uważnie co się działo na dole sali. Skryba, którego w między czasie wprowadzono by zapisał słowa wieszczki, siadł przy nowo postawionym biurku w kącie. Tłumaczka Ivanessa przyglądała się Przewodniczącemu Grivenowi i Anji. Strażnik wyciągnął z kieszeni płaszcza dwa, świecące fioletowym światłem kryształy dimytru i stanął nad przywiązaną dziewczyną.
- Przepowiedz co nas czeka - powiedział i położył kamienie na kolanach wieszczki.
Oczy dziewczyny od razu stały się nieskazitelnie białe. Podniosła głowę i zaczęła się mocno wiercić. po chwili jednak wiercenie przemieniło się w konwulsje, które szybko owładnęły jej ciałem. Kolor jej oczu ponownie się zmienił. Teraz przypominał barwę smoły. Całą salę wypełnił jej krzyk. Jej głos zmieniał się, z piskliwego kobiecego robił się coraz niższy, aż doszedł do przeraźliwego basu, należącego jakby do jakiejś nie spotykanej, piekielnej bestii.
Oddech w płucach Strażników zatrzymał się. Po raz pierwszy w życiu byli świadkami czegoś tak przeraźliwego. Gdyby wiedzieli, że ta przepowiednia będzie wyglądać właśnie tak.. Ale zaraz. Coś poszło źle. Było to wyraźnie widać po twarzy Strażnika Grivena.
Przewodniczący Zebrania Rady cofnął się parę kroków. Jego twarz wyrażała zaskoczenie i zaniepokojenie jednocześnie. Podwinął rękawy płaszcza i dłońmi uczynił parę dziwnych znaków, splatających się ze sobą. Podłoga zajaśniała. Po chwili białe płomienie zaczęły układać się w dziesiątki magicznych znaków, ułożonych kolejno w pięciu rzędach odbiegających od krzesła z wieszczką. Griven złożył ręce jak do modlitwy, a wtedy glify poruszyły się. Jak węże pomknęły do przodu i wczołgały się po nogach krzesła na ciało Anji. Tam, nie przerywając równego marszu, wspięły się na jej głowę i wskoczył do jej oczodołów, ponownie napełniając jej oczy bielą. Gdy ostatnie z glifów weszły w ciało Anji, jej krzyk ustał, a głowa opadła bezwładnie na bok, by po chwili znów się wyprostować. A wtedy przemówiła własnym, choć nieco zniekształconym głosem. Nieznane większości słowa, które zaczęła wypowiadać, rozumiała tylko jedna osoba.
- Nadchodzi koniec świata - przemówiła skupiona tłumaczka Ivanessa.
Wszyscy zgromadzeni skierowali na nią swój wzrok.
- Zło, z którym walczono już za czasów Pierwotnych, powróci potężne jak nigdy... Nadejdzie nowy czas, będący też końcem wszystkiego co jest i było...
Anja dziwnie się wygięła, chociaż już nie tak mocno, jak wcześniej. Ivanessa zamknęła oczy, by móc lepiej się skupić. Skryba w zawrotnym tempie skrobał piórem po pożółkłych kartkach papieru. Na czole Grivena ukazały się nie wielkie kropelki potu.
- Era natury umiera przed swoim rozkwitem. Potężne, metalowe wahadło obraca się w przeciwnym kierunku. Druga próba metalu.. połączona z Nim...
Anja zaczynała mówić coraz wolniej. Na jej suknię spadły gęste krople szkarłatnej krwi. Z nosa lały jej się rubinowe strumienie.
- Tylko jedna nadzieja - tłumaczyła Ivanessa - Wybraniec ma moc by przeciwstawić się temu, z kim już jest złączony...
Głowa wieszczki opadła na jej ramię, które zaraz pokryło się czerwoną cieczą.
- Chodź martw, żyw będzie - tak brzmiały ostatnie słowa, jakie wypowiedziała. Ostatnie słowa przepowiedni. Wymęczony umysł i ciało odłączyły się od świata żyjących. Anja już więcej się nie poruszyła. To, co przeżyła, było ponad jej siły. Odeszła, zostawiając po sobie ostrzeżenie dla tych, którzy wciąż żyli...
***
Tłumaczka udała się do swojej komnaty na niezbędny jej, po takim wysiłku, spoczynek. Skrybę wraz z jego biurkiem wyprowadzono. Usunięto też ciało martwej wieszczki. Na dole został tylko Strażnik Griven, który zasiadł na krześle i oddał się rozmyślaniom.
- Zbliżający się koniec świata - pierwszy odezwał się Strażnik Draco - To nie brzmi zbyt zachęcająco.
- W historii przepowiednie wielokrotnie przemawiały do nas w ten sposób - przemówił Strażnik Emory - Zazwyczaj były to ostrzeżenia mające na celu zwrócenie na coś naszej uwagi.
- Tak, ale tym razem jest inaczej - zauważył czarnoskóry Quince - Czas będący końcem wszystkiego co jest.
- To racja. Tym razem zapowiada się na coś innego - powiedział ktoś z góry - Radzę zwrócić też uwagę na to, kto jest naszym wrogiem.
- Młotodzierżcy - przemówił Morrow - inżynieria i nowoczesność.
- Czy czasem nie pownno teraz nastąpić zaburzenie równowagi spowodowane działalnością Pogan? - zapytał Quince.
- "Era natury umiera przed swoim rozkwitem" - zacytowała Kasandra - Artemus podczas Wieku Ciemność unicestwił Pogan i całą armię, którą zdążyli uzbierać. Oto wyjaśnienie! Zagraża nam teraz cywilizacja. Ale w jaki sposób? "Druga próba metalu połączona z Nim". O kogo tutaj chodzi?
- Dziękuję za zwrócenie uwagi na ten jakże cenny fakt, Strażniczko - przemówił Przewodniczący Rady - Z Nim, to znaczy ze Złem, z którym stykał się już Strażnik Pierwotny.
- Szachraj? - zapytał Edversion.
- To nie to - zaprzeczył Strażnik Griven - To coś, co przekracza naszą wyobraźnię. To dla nas rzecz nie pojęta.
- Zamiast rozmyślać co to takiego, bardziej martwiłbym się, jak się tego pozbyć - powiedział Pierwszy Strażnik - To jest w tej chwili najważniejsze.
- "Jedyna nadzieja w Wybrańcu" - ponownie zacytowała Kasandra.
- Ale jakim Wybrańcu? O kim może być tutaj mowa? - Morrow rozejrzał się po zebranych.
- Jedynym Wybrańcem, o którym wspominały księgi był Garrett - zauważył Emory - Ale ów Garrett jest już martwy.
- "Choć martw, żyć będzie"... - powiedział w zamyśleniu Griven.
- Chyba w to nie wierzysz - powiedział Quince - Garrett odszedł. Po walce z Artemusem jego ciało zniknęło. Najprawdopodobniej wyparowało od dawki energii, z którą miało styczność.
- Ciała nie odkryto - powiedział Edversion - To może oznaczać, że Garrett przeżył, uciekł i gdzieś się ukrywa.
- Garrett odszedł - przemówił Draco - Jestem tego bardziej niż pewien.
- Na jakiej podstawie? - zapytał Morrow.
- Garrett, będąc w formie duchowej, o której słyszeliście, ukazał się moim oczom z prośbą o pomoc - Draco zdecydował się ujawnić te fakty Strażnikom - Coś trzymało go w naszym świecie, nie pozwalając mu przejść do następnego. Po jakimś czasie odkryłem, że miało to związej z klejnotem Okiem. Próbowałej je zniszczyć, ale efekty mojej pracy może najlepiej stwierdzić Strażniczka Kasandra.
- Strażniczko Kasandro? - przekazał jej głos Przewodniczący.
- Tak, teraz już wiem o co chodzi - zrobiła pauzę, po czym mówiła dalej - Wraz ze Strażnikiem Morrowem zobaczyliśmy nieprzytomnego.. prawie martwego Strażnika Draco, leżącego w swoim Gabinecie. Udzieliłam mu pierwszej pomocy, ale jego stan był krytyczny. Do dzisiaj nie mogę stwierdzić, co to było za zaklęcie.
- Odbite infobius - podpowiedział Draco.
- Użyłeś infobiusa? - nie mógł w to uwierzyć Morrow.
- Gdybyś został bezpośrednio trafiony, nie mielibyśmy z ciebie co zbierać - Kasandra wyraźnie okazywała zaniepokojenie.
- Spokojnie - uśmiechnął się Draco - Jak widzicie, żyję.
- Z przykrością muszę stwierdzić - na sali zabrzmiał donośny głos Strażnika Grivena - że zachowanie naszego Pierwszego Strażnika jest co najmniej naganne. Nie powinien był ukrywać przed Radą tak cennych i unikatowych informacji. Jednakże - zrobił pauzę - Strażnik Draco, skruszony w sercu, w końcu je wyjawił, za co Rada jest mu niezmiernie wdzięczna. Dzięki tym informacjom...
- Jak to? - przerwał mu Morrow - To wszystko?
- Nie udzieliłem ci głosu, Stra...
- Ten człowiek przez tygodnie ukrywał to przed Radą - nie poddawał się Morrow - Stosował zakazanych glifów, co niemalże go zgładziło. Trzyma u siebie Oko, chociaż na poprzednim Posiedzeniu Rady, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że najbezpieczniej będzie ukryć Personifikanty.
- Morrow - przerwał mu Draco.
- Nie. To co zrobiłeś jest naganne! Nie sprawdziłeś się jako Pierwszy Strażnik - spojrzał mu w oczy - Zgłaszam propozycję degradacji Draco ze stanowiska Pierwszego Strażnika.
- Morrow...
- Jakie jest na ten temat zdanie zgromadzonych? - zapytał Griven.
- To jakiś absurd! - wykrzyknął Quince.
- Nie mam jak dotąd zastrzeżeń do pracy Pierwszego Strażnika - powiedział Emory - Aczkolwiek faktycznie nie powinien był taić tych informacji przed Radą.
- Nie zgadzam się z propozycją Strażnika Morrowa - wycedził Edversion.
- Jak to? Czy wy tego nie rozumiecie? - Morror zaczynał robić się wściekły - Kasandra?
Spojrzał błagalnie na towarzyszkę, ale ona odwróciła twarz w przeciwnym kierunku. Został sam.
- Twoja propozycja wprowadziła tylko niepotrzebne zamieszanie i mogła zaburzyć naszą równowagę, co jest niedopuszczalne, szczególnie teraz, gdy usłyszeliśmy słowa przepowiedni - zganił go Strażnik Griven - Proszę się uspokoić, gdyż tracisz swoją wewnętrzną równowagę. Jeśli tego nie zrobisz, zostaniesz wydalony z Rady.
- Dobrze, Strażniku Przewodniczący - pochylił głowę Morrow.
- Ostatnie pytanie dzisiejszego posiedzenia zadam Pierwszemu Strażnikowi - oznajmił Griven - Co się stało z Okiem?
- Nadal jestem w jego posiadaniu - zaczął grzebać w kieszeni płaszcza - Wykazuje część dawnych mocy, chociaż od wydarzeń Wieku Ciemności nie przemówiło słowem - wyciągnął i pokazał wszystkim czarny kamień z trzema odbiegającymi od niego kończynami.
- Strażniku Draco - oburzył się Griven - zakazane jest przebywanie w tak bliskiej styczności z Okiem. Proszę jak najprędzej gdzieś je schować, z dala od swojej powłoki cielesnej.
- Spokojnie, nic mi...
- To jest rozkaz, jaki stawia przed tobą Rada!
- Dobrze, Przewodniczący - tym razem głowę pochylił sam Pierwszy Strażnik.
- Proszę to zrobić zaraz po zakończeniu obrad. Następnie przyjdziesz do mnie, Strażniku Draco, na prywatną audiencję! - powiedział Griven - Tymczasem zakańczam dzisiejsze Posiedzenie Rady. Proszę wszystkich o medytację i rozmyślania na temat słów usłyszanej dziś przepowiedni. Przede wszystkim polecam skupienie się nad problemem próby nowoczesności. Jest to jedyny motyw, na który posiadamy choć częściową wiedzę. Najważniejsze, by nie dopuścić do rozwoju wydarzeń i połączenia ich sił z, cytuję, "Nim". Najłatwiej będzie zgasić płomień zanim dobrze się rozpali. To wszystko co mam do powiedzenia!
Wyszedł a po chwili to samo uczynili pozostali, kolejno znikając z wnęk w ścianach.


Drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem. Siwy mężczyzna w sędziwym już wieku wszedł do środka. Odziany był w długie czerwone szaty z białym wizerunkiem młota na piersiach. Jego twarz wyrażała wściekłość i smutek zarazem, gdy spoglądał na ubranego w bogaty, szary krój mężczyznę z dziwnie postawionymi włosami na głowie.
- Talesie - odezwał się Ivvan.
- Tak, Arcykapłanie?
- Nie musisz udawać. Ja już wszystko wiem. Wszystko - powiedział lekko dysząc.
- Co masz na myśli, czcigodny? - Tales odstawił złoty kielich na stół.
- Skończ te gierki i udawaną dostojność. W końcu zrozumiałem jak bardzo się co do ciebie myliłem. Te twoje stroje, drogie przedmioty, komnata daleko odsunięta od reszty kompleksu, brak zaangażowania w modlitwę..
- Modlitwy odprawiam tutaj, u siebie.
- Przestań kłamać! - na czole siwego mężczyzny pojawił się krople potu. Szybko się męczył. - Gdy ciebie znaleźliśmy... jako jedyny przeżyłeś, przetrwałeś. Myślałem, że będziesz świętym. Ale ty ich wszystkich zamordowałeś. Co do jednego.
- Przeceniasz moje możliwości - uśmiechnął się Tales - Nie jestem aż takim dobrym wojakiem. Po za tym, powiedz mi czy jak sprawdzaliście martwych dostrzegliście na ciałach jakieś rany cięte bądź kłute?
- Zrobiłeś to.. w inny sposób - Ivvan dyszał, coraz częściej robił pauzy. Mówienie zaczynało go męczyć.
- To nie byłem ja. To był nieśmiertelny demon, zwany Aniołem Śmierci. Został zesłany by zabić wszystkich młotodzierżców. Każdego!
- Dlaczego więc ty...
- Bo nigdy nie byłem młotodzierżcą. Przynajmniej nigdy się takim nie uważałem. Nie wierzę w żaden młot czy też w Budowniczego. On nawet nie istniał.
- Jak śmiesz - Ivvan podparł się o kamienny posąg stojący przy drzwiach.
- To prawda! Nie wiem jak możesz w nich wierzyć - Tales wzdrygnął się na widok Arcykapłana obejmującego rzeźbę przedstawiającą Budowniczego.
- Oddam za to życie.. nawet.. jeśli to tylko symbol - zamknął oczy - Gdyż ja.. w nie.. wierzę
- Dobrze więc - wyciągnął z kieszeni srebrny sztylet wysadzany klejnotami - Niech i tak będzie. Co prawda nie chciałem jeszcze twojej śmierci. Dopiero co zdobyłem tych dwóch Pogan. Ale jeśli myślisz, że skomplikowałeś mi plany, to się srogo mylisz. I tak w końcu zostałbym tym Arcykapłanem.
Ivvan zmarł zaraz po tym, jak poczuł chłód ostrza w swojej klatce piersiowej. Zamknięte oczy pozostały zamknięte. Usta uformowały się w uśmiech. Oddawał życie w obronie wiary, chroniąc swym ciałem wizerunek Budowniczego. Nie mógł zaznać lepszej śmierci.


Woda z sufity kapała pojedynczymi kroplami, czego nie dało się słyszeć z powodu głośnego ryku górskiego potoku, dobiegającego zza dziury w ścianie. W lochu było ciemno i zimno. Paląca się pochodnia - jedyne źródło światła - wypalała się. W tym ciemnym pomieszczeniu z trumnami robiło się coraz mroczniej.
- Dyan?
- Cóż chciawszy, Oście? - przywódczyni Poganów próbowała dosięgnąć ręką drugiej części Pierścienia.
Pierwszą badał w dłoniach Oset.
- Myślić, że to prawda, co on mówiwszy? Wierzywszy w to? - zapytał zasmucony.
Nie odpowiedziała. Oset ponownie spojrzał na kawałek pierścienia ze znakiem trzeciego oka Szachraja.
- Nawet jeśli, to co to dla nas znaczywszy? - ponownie zapytał.
- Dla nas? - podchwyciła - To nic. Nam już nic nie dopomoże.
Wtem nastąpiło ciche puknięcie, po czym kawałek ściany przesunął się. Z wyrwy wyszedł kapłan trzymający na plecach kolejne, zbroczone krwią ciało. Tym razem był to siwy, pomarszczony staruszek. Mężczyzna z dziwnie ułożoną fryzurą przeszedł bez słowa, po drodze trafiając stopą w kawałek Pierścienia, który przeturlał się pod samą klatkę, co bez chwili wahania wykorzystała Dyan. Mężczyzna wyrzucił ciało przez dziurę w ścianie do rzeki i wytarł dłonie o spodnie.
- Na co się tak gapicie?
- Kim jesteś? - zapytała Dyan.
- To jeszcze się nie przedstawiłem? - zdziwił się Młot - Bardzo państwa za to przepraszam - Jam jest wielki Arcykapłan i Oświecony! - wzniósł ręce do góry, jak niegdyś zwykł to czynić Karras - A tak poważnie, to możecie mówić do mnie Tales - wyszedł z lochu, po czym kamienna ściana wróciła na swoje pierwotne miejsce.
- Kim on bywszy? - zapytał chwilę później Oset.
- Nie wiem - Dyan zabrała mu Pierścień z ręki i schowała go sobie do kieszeni - Ale on bywszy wielkim zagrożeniem dla naszego ludu. Musiwszy ich ostrzec.
- Niby jak chcesz to zrobić? Myż są zamknięci jak małe szczury.
- W tym właśnie sęk - zamyśliła się Dyan - Jesteśmy jak mucha wyrzucona z muchopluja prosto w pajęcze sieci, zaplątani w żelazne kraty.
Zrobiła pauzę, wstała i spojrzała na ciało leżące w jednej z trumien. Nikły płomień podkreślił rysy twarzy czterdziestoletniego Garretta.
- Już raz nasz lud bywszy w podobnej sytuacji - zamyśliła się - Głupoludy wdarły się do naszej tajemniawej, leśniawej osady, doszedłwszy nawet do Paszczy Chaosu. Wtedy naszej Leśnej Pani pomógł człowiek, kradziej - zrobiła pauzę - Być może i teraz...
- On być martwy - Oset zdziwił się temu co mówiła - On już nie żywszy, nie oddychawszy. Niby jak...
- Nie ważne! - przerwała mu Dyan i usiadła po turecku na kamiennej podłodze - Teraz daj mi spokój. Muszę się skupić.
- Po co? - zapytał łysy Poganin.
- Kiedyś uczywszy się zaklęć niewerbalnych.
- To znaczy? - nie rozumiał.
- Takich bez użycia różdżki i ust - zamknęła oczy - Może udawszy mi się nas uwolnić z zamknięcia, ale musiwszy bardzo długo kumulować energię. Dlatego, Oście, byłabym wdzięczna, gdybyś w końcu umilkł!
Oset już nic więcej nie powiedział. Usiadł w kącie i obserwował towarzyszkę, trwającą w bezruchu na ziemi.
Ogień, tlący się na pochodni, dogasł.


Tuck, czyszczący właśnie szafki dla personelu posterunku Nadrzecze, dość się napracował. Zdążył wymyć podłogę na korytarzu przylegającym do Sali Treningowej, zmienić pościel w koszarach i pogrupować księgi w archiwum. Był zmęczony a Kapitan Price nawet nie myślał, żeby mu odpuścić.
"Czym ja mu tak podpadłem?" - pomyślał sobie, gdy zaczynał zbierać sprzęt do czyszczenia toalet za sypialnią.
Na dworze zabrzmiały południowe dzwony.
Tuck od paru dni nie miał okazji do porozmawiania z ludźmi. Był zbytnio zajęty pracą. Nie wiedział co słychać u innych ani co ciekawego działo się ostatnio na ulicach. Interesowała go też sprawa Lorda Perringtona - jak się zakończyła? Ale wolał unikać Kapitana Price a tym bardziej pytać go o cokolwiek. Kto wie ile pracy by mu jeszcze zasponsorował.
Drzwi do toalet otworzyły się.
- Fuj, co tu tak wali - Tuck poznał głos Crega - To ty, Tuck?
- Ta - Strażnik wychylił się z kabiny i podrapał po spoconym, tłustym brzuchu - O co chodzi?
- Cały czas ciebie szukałem. Idziesz ze mną.
- Nigdzie nie idę - zaprotestował Tuck.
- Jak to?
- Price nawalił mi tyle roboty, że...
- Od kiedy jesteś tak posłuszny i celujący, baranie! - przerwał mu Creg - Sam Kapitan przysłał mnie tu po ciebie. Mamy sprawę, którą się musimy zająć.
- Jeest! Nareszcie wyjdę oddychać na świeżym powietrzu! - ucieszył się Tuck.
- Niezupełnie, ale może na początek odłuż te rzeczy i idź się wykąpać, bo strasznie cuchniesz!
- Ostrożniej ze słowami - grubas zaczął zbierać z powrotem sprzęt do czyszczenia toalet - Co to za sprawa?
- Morderstwo, dość przykre morderstwo. Kto wie, czy nie przypadkowe - powiedział Creg i zrobił poważną minę - Młoda dziewczynka, trzynaście lat, bezdomna sierota bez żadnych bliskich, którzy mogliby ją zidentyfikować. Została zabita strzałą. Dwóch sprawców, ubrani na czarno skrytobójcy. Gdyby nie śmierć Ramireza, uznałbym, że to jego sprawka. Ale nie. Jak raportuje Wilfred, będący świadkiem tego wydarzenia, sprawcy byli niemal identyczni, co sugeruje, że to jakiś poważny, rodzinny gang.
- Cholera - ponownie zachwycił się Tuck, idąc w stronę pomieszczeń z prysznicami - Poważna sprawa nam się trafiła, nie ma co.
- Wiesz co, Tuck. Powiedziałbym, że nie do końca nam.
- Jak to? - strażnik z opasłym brzuchem spochmurniał.
- Nasza rola jest w tym wszystkim krótka i... niezbyt ekscytująca. Mamy sprawdzić całe archiwum i znaleźć przypadki podobnych morderstw.
- Dopiero co przegrupowałem archiwum! - Tuck zrobił się cały czerwony na twarzy.
- I widzisz jak pięknie? - próbował go uspokoić Creg - Praca pójdzie nam o wiele szybciej. Na pewno! Wpadniemy na jakiś trop i zadowolimy kapitana.
- No mam nadzieję.
- Ty nie miej nadziei, tylko pośpiesz się i idź się kąpać. Jakbyś nie zauważył, czeka nas dużo roboty. No dalej, jazda!


Miejska Siedziba Strażników, główny ośrodek ludzi strzegących równowagi, znajdowała się w tym samym budynku, co przed trzema wiekami, kiedy wnoszono mury Miasta. Główne drzwi, nie używane od czasów Pierwszego Strażnika Kwintusa, poprzednika Strażnika Ambera, znajdowały się w Starej Dzielnicy, lecz poza nimi było jeszcze wiele, ukrytych przed niechcianymi gośćmi wejść, które były nie widoczne dla zwykłych ludzi. Uruchamiane za naciśnięciem Glifu Drzwi wrota umożliwiały Strażnikom szybki przemieszczanie się po dzielnicach. Jednak stanowiły też duże zagrożenie dla wroga, potrafiącego korzystać z magicznych znaków.
Księżyc górował na ciemnym niebie. Zmęczony długim patrolem Wilfred nie zauważył ubranej w srebrny, nie widoczny w cieniu, płaszcz kobiety, która szybko przemknęła obok wejścia na Dziedziniec Terkes i znalazła się przed boczną ścianą białego, wyniosłego budynku.
Kobieta spojrzała na posąg przedstawiający kamiennego gargulca i wyciągnęła ku niemu prawą dłoń, śląc niewidzialną wiązkę energii, która powróciła do niej nie spotykając na swojej drodze żadnego oporu.
"Wygląda na to, że już nie używają gargulców do strzeżenia wrót - pomyślała - Doskonale!"
Położyła dłoń na iskrzącym się białymi liniami Glifie Drzwi, który zajaśniał jeszcze bardziej. Część tynkowej ściany zamieniła się w tysiące niedużych segmentów wielkości cegły, które zaczęły się jednocześnie przesuwać, tworząc framugę jaśniejących niebieskawym blaskiem drzwi.
Caroline przeszła przez wrota. Włamała się do środka Siedziby Strażników.
"Dolna Biblioteka" - sprecyzowała.
Podeszła do balkonu otaczającego okrągłe pomieszczenie. Po środku, na dwóch okrągłych stołach leżały księgi porzucone w pośpiechu przez skrybów. Pokój nie wyróżniał się niczym niecodziennym.
Zeszła na dół wodząc palcami po twardych okładkach starych, zakurzonych ksiąg.
"Już prawie zapomniałam jak to było".
Wtem z korytarza, dobiegł ją odgłos zbliżających się kroków. Schowała się za wzniesieniem balkonu i obserwowała otoczenie przez dziurę w artystycznie zdobionej balustradzie. Jej oczom ukazał się patrolujący Dolne Biblioteki Strażnik, uzbrojony w miecz. Poczekała, aż znajdzie się po drugiej stronie pomieszczenia, a wtedy wybiegła na korytarz prowadzący do Gabinetu Pierwszego Strażnika.
Chód miała tak lekki, że nie wydawała przy tym najmniejszego odgłosu. Wydawało się, że płynie w powietrzu, mijając co chwilę niczego nie spodziewających się Strażników.


Medalion Strażników był z najtwardszego materiału jaki istniał na ziemi. Nie mógł się tak po prostu przełamać na dwoje. W tym musiało być coś innego.
Aqual wyszedł z dormitorium akolitów, nie budząc przy tym nikogo. Zamknął starannie drewniane drzwi.
Do kogo miał się udać? Z kim o tym porozmawiać? Strażnik Emory? Chłopcy mało go lubili. Nie był zbyt sympatyczny, zawsze znajdował jakieś odpryskliwe stwierdzenie. On by go tylko wyśmiał.
Komu innemu mógł się zwierzyć? Niegdyś często rozmawiał z miłym i rozsądnym Draco. On by przejął się jego sprawą, znalazł jakieś rozwiązania.
Szesnastolatek wszedł po schodach na piętro.
Ale zaraz... On jest teraz Pierwszym Strażnikiem. Nie może mu zawracać głowy takimi bzdetami. Ale czy złamany Medalion był bzdetą?
Przeszedł dookoła balkonu i zaczął wspinać się po schodach do pokoju Pierwszego Strażnika Draco.
Nie rób tego - coś go ostrzegało - Idź spać! Ale Medalion ściskany w jego dłoniach wprost ciągnął go do przodu.
Wszędzie dookoła było ciemno. Nie paliła się żadna pochodnia.
Przestań, przecież nie boisz się ciemności. Jesteś już prawie dorosły, tak nie wypada!
Postąpił krok naprzód. Przełamał strach. Wszedł po schodach i skręcił w lewo.
Zobaczył coś, czego nie spodziewał się zobaczyć. Zgarbioną postać owiniętą w czarny płaszcz, grzebiącą w zamku drzwi prowadzących do pokoju Draco.
Serce podskoczyło mu do gardła. Mimo to zapytał, nierozsądnie, jak dziecko:
- Co pan tu robi? - głos mu nawet nie drżał.
Zamiast odpowiedzi zobaczył jak mężczyzna o brzydkiej, odciągającej twarzy szybko się odwraca. Potem widział już tylko niebieskie światło.
***
Ciało Aquala poleciało do tyłu. Akolita był już martwy, gdy odbił się od balustrady balkonu i spadł na miękki dywan saloniku, znajdującego się piętro niżej.
Jedna część Medalionu poleciała wraz z młodzieńcem. Druga wylądowała u stóp jego mordercy.


Oko nie dawało mu spokoju. Ciągle o nim myślał, wciąż miał je przed oczyma. Co jeśli zaginie? Co jeśli ktoś je ukradnie?
- Uspokój się - powiedział do siebie - Jest bezpieczne, w sejfie chronionym czarami. Do tego w twojej sypialni, do której nikt nie ma dostępu. Nic mu nie zagraża.
Wstał zza biurka i przełożył stertę papierów na półkę, gdzie niegdyś trzymał wszystkie Personifikanty. W jego Gabinecie powoli zaczynał robić się porządek.
Nie ukrył ani nie oddał Oka, jak polecił mu Griven, który specjalnie na ten temat chciał z nim porozmawiać po zakończeniu obrad Rady. Nie odda swojego skarbu nikomu. Są w pewien sposób połączeni ze sobą niewidzialną więzią. Czuł to! Nie mógł się go tak po prostu pozbyć.
Położył na biurku stertę ksiąg, które postanowił oddać później do Zakazanych Bibliotek. Na nic się nie zdały. Nie zdążył poznać tajemnicy Oka, z resztą mało go już ona obchodziła. Wszystko przestało się dla niego liczyć.
Drzwi ni stąd, ni zowąd otworzyły się, mimo, że wcześniej zamknął je na klucz. Odwrócił się w ich stronę. Wejście stanęło otworem, a na korytarzu za drzwiami nikogo nie było.
- Dziwne - powiedział, gdy podchodził.
Ale dopiero po chwili uświadomił sobie, co w tym wszystkim było tak naprawdę dziwnego. Na korytarzu było całkowicie ciemno, Wszystkie pochodnie zgasły, chociaż powinny były palić się całą dobę.
Wziął świecę ze stolika i wyszedł na zewnątrz. Zszedł po schodach i wychylił się. W tej części budynku pochodnie również były pozgaszane. "Ktoś robi sobie jakieś żarty" - pomyślał sobie i odwrócił się, by wrócić do swojego Gabinetu. Lecz wtedy, pod samym wejściem, zobaczył leżący na ziemi miecz, a zaraz obok ciało strażnika, który miał pilnować wejścia.
W pośpiechu przykucnął obok leżącego i zbadał go. Strażnik żył, był bezpieczny. Ktoś wprowadził go w stan hibernacji. Ale kto mógł znać te stare, zakazane czary?
Wyciągnął różdżkę i wrócił do swojego Gabinetu, trzymając wysoko świecę.
- Gdzie jesteś? Wyłaź! - zawołał przyjmując obronną pozę.
Odpowiedział mu cichy szept, dobiegający ze wszystkich stron naraz, jakby całe pomieszczenie przemawiało do niego. A zaraz potem wszystkie źródła świata, łącznie ze świecą którą trzymał w dłoniach, zgasły. W pokoju zapanowała nieprzenikniona ciemność. Niczego nie było widać.
Draco cofnął się parę kroków, wystawił różdżkę do góry i utworzył dwie bielutkie, jaśniejące kulki, które zaczęły krążyć po sali, oświetlając mroki nocy. Wydawały przy tym odgłosy przypominające małe dzwoneczki. Ogniki zbadały każdy kąt, oświetliły najmniejszy zakamarek. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Albo ten ktoś już się wycofał, albo umiejętnie unikał magicznych świetlików. Najbezpieczniej było to sprawdzić.
Wyciągnął różdżkę przed siebie.
- Firrcus animus - wyszeptał.
Z końca różdżki wydobył się czerwony płomień, który zaczął owijać się wokół własnej osi, tworząc kulę. Po chwili Draco cofnął różdżkę, a wtedy kula odfrunęła, krążąc wkoło i iskrząc się złowrogo czerwonym płomieniem. Żywiołak ognia wyczuwał w pobliżu zagrożenie.
- Aquilimus animus - ze wszech stron dało się słyszeć cichy, kobiecy szept.
Z sufitu pojedynczym strumieniem zaczęła lać się woda, tworząc na kamiennej podłodze rozległą kałużę. Parę sekund później strumień urwał się, a kałuża podniosła się do góry i uformowała się w kulę, tworząc żywiołaka wody.
Przeciwne sobie kule zaczęły krążyć po pokoju jedną orbitą, badając się wzajemnie i przygotowując do pojedynku. Żywiołak ognia zaatakował pierwszy. Wypuścił ognisty płomień, który wodna kula zwinnie ominęła, a następnie zbliżył się do niej, chcąc by wyparowała. To był wielki błąd. Żywiołak wody zmyślnie to wykorzystał. Uformował z siebie ludzką dłoń i chwycił w nią żywiołaka ognia, który szybko ugasił się w powietrzu, wydobywając jasne obłoki pary.
Ale to nie był koniec. Kula wody zwinnie pofrunęła w powietrzu i zanim Pierwszy Strażnik zdążył zareagować, przykleiła mu się do twarzy, zatykając nos i usta, pozbawiając go tym samym oddechu.
Draco upadł na ziemię, wypuszczając z dłoni różdżkę. Dotykał dłońmi twarzy, ale za nic nie mógł się pozbyć przyklejonego do niego żywiołaka wody. Nie można było go ani złapać, ani odepchnąć. Sekundy ulatywały, a wraz z nimi zapas powietrza nagromadzony w płucach.
"To koniec - pomyślał sobie - Wpadłem w pułapkę bez wyjścia".
Wiercił się energicznie i machał rękoma we wszystkie strony. Krew uderzyła mu do głowy. Brakowało mu już tlenu. Otworzył instynktownie usta, ale zamiast powietrza, wpłynęła mu do gardła wyłącznie woda.
Koniec...
Jego ręce opadły na bok. Twarz i gardło zrobiły się całkiem sine. Usłyszał cichutkie kroki. Zobaczył przed sobą kawałek srebrzystego płaszcza, kryjącego za sobą nie duże, damskie trzewiki. Spojrzał w górę. Magiczne świetliki iskrzył się o wiele słąbiej, dając coraz mniej światła, ale mimo to zdołał zobaczyć twarz swojej morderczyni. Była to młoda kobieta, o brązowych włosach, szarych oczach i pięknej młodej cerze. Znał ją, pamiętał tę twarz, był wtedy małym chłopcem. A ona? Cały czas taka sama. Minęło czterdzieści lat a nie postarzała się nawet o dzień.
Mimowolnie zamknął oczy. Jego serce zaczynało bić coraz wolniej.
Świetliki zgasły.
***
- Aquilitus distroicus - nastąpił krzyk, po którym żywiołak wody rozpłynął się na boki.
Draco podniósł się robiąc przy tym długi wdech. Do jego płuc hurtem napłynęły duże porcje powietrza. Kątem oka ujrzał biegnącego Strażnika z twarzą równie ciemną jak jego peleryna. Mężczyzna wypuścił z różdżki wiązkę niebieskiego światła, oświetlającego nieco ciemności panujące w korytarzu.
Draco obrócił głowę w drugą stronę.
Kobieta dłonią zasłoniła się przed pociskiem, wchłaniając jego energię w siebie. Atakujący Strażnik musiał to zauważyć, gdyż przerwał atak, szykując się do następnego, silniejszego. Kobieta nie czekając na uderzenie podniosłą dłoń, uformowała nią jakiś znak i rozpłynęła się w powietrzu na tysiące srebrnych kwiatowych płatków, które następnie uleciały przez okno na zewnątrz.
Strażnik wparował do Gabinetu i wyrecytował jakieś zaklęcie, po którym wszystkie pochodnie zapaliły się na nowo. Ale było już za późno. Po za nimi dwoma nie było nikogo w pomieszczeniu.
- Pierwszy Strażniku - Quince uklęknął obok ciężko dyszącego przywódcy.
- To była.. Strażniczka Caroline - z trudem mówił Draco - Złapcie ją... wypuście Egzekutorów... niech to będzie misja w ukryciu.. po cichu.. nie może się dowiedzieć, że ją ścigamy.. ekhem ekhem... Ma się odbyć bez ofiar.. szczególnie ona.. nie może umrzeć.. ekhem.. ja muszę.. Oko.. Idź już!
- Dobrze, Pierwszy Strażniku - Quince posłusznie wstał.
- Czekaj! - Draco chwiejnie uniósł się na nogi i spojrzał mu w twarz - Dziękuje....


W saloniku zrobił się wielki tłok. W większości tworzyli go podrostki z licznej grupy akolitów. Ponad nimi jednak wyrastało parę głów dorosłych Strażników. Wszyscy chcieli zobaczyć co takiego się stało. Szybko żałowali tego, że to zrobili.
Na ziemi, wśród szkarłatnej kałuży krwi, leżało dziwnie, nienaturalnie pozginane ciało chłopca. Prawe dłoń i ręka były wysunięte do przodu pod nieregularnym kątem, a szyja chłopca pozginana jak psia łapa. Całość wyglądała jak obraz jakiegoś psychopatycznego, agresywnego artysty.
- Do pokojów! Odejdźcie stąd! - próbował przegonić młodziaków Strażnik Emory, co wychodziło mu mizernie. Nikt się bowiem nawet nie ruszył.
- Zmykać! - krzyknął Pierwszy Strażnik wchodząc powoli do saloniku.
Wszyscy posłusznie odeszli do swoich pokoi. W pomieszczeniu pozostali tylko najstarsi rangą Strażnicy.
- Co się mogło stać? - ciało chłopca obrócił ostrożnie na drugą stronę Emory - To jeden z moich akolitów. Nazywał się Aqual.
- Jego kości są w wielu miejscach powyłamywane i powysuwane. Ale co to jest? - Strażnik Edversion spojrzał bliżej na rozłupaną klatkę trupa - To strasznie głęboka i rozległa rana. Musiał zostać trafiony z jakiegoś śmiercionośnego zaklęcia. To ono zabiło chłopca.
- A sądząc po połamanych kończynach - głos ponownie zabrał Emory - musiał spaść z dość dużej wysokości. Dokładnie - spojrzał w górę - stamtąd - wskazał palcem na wysoki balkon przylegający do jednej ze ścian saloniku.
Palec Strażnika skierowany był dokładnie tam, gdzie zaczynały się schody do pokoju Pierwszego Strażnika.
- Tylko nie to - Draco zaczął wspinać się po schodach.
- Co się stało?
- Nasza Siedziba została zaatakowana przez byłą Strażniczkę. Ogłaszam stan alarmowy. Wszyscy powinni być w gotowości - Draco był już na balkonie - Edversion, zabierz ciało do piwnicy, gdzie zbada jest Strażniczka Kasandra. Emory, zajmij się akolitami. Niech się uspokoją.
Pierwszy Strażnik wparował do swojej sypialni. Zastał niezbyt ciekawy widok. Ktoś włamał się do środka, pozrzucał książki z regałów na ziemię, pościągał obrazy, potargał firany. Krótko mówiąc ktoś doszczętnie zdewastował jego mieszkanie w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu. Draco domyślał się co to był za przedmiot. Odsunął kamienny blok przylegający do ściany i otworzył sejf. Był pusty. Cała zawartość została skradziona. Złodziej unicestwił bariery i inne czary chroniące sejf, zabrał zawartość i uciekł, uciekł z nim...
Oko zostało wykradzione z Siedziby Strażników.


- Powtórzyć obchód!
Czarno odziani, bezimienni Strażnicy skakali od cienia do cienia, wykonując swoją misję.
- Znaleźć!
Porozumiewali się telepatycznie, toteż nikt nie mógł ich usłyszeć. Przekazywanie rozkazów pozostałym nie sprawiało żadnych trudności.
- Pamiętajcie, ma się odbyć bez ofiar.
Egzekutor, przeszukujący Starodale przeskoczył do cienia obok karoty, przebiegł tuż przed nosem patrolującego ulicę strażnika miejskiego, wskoczył na rynnę i wspiął się na dach, skąd mógł dokładniej zbadać sytuację. Na rynku, poza mało bystrym stróżem prawa stojącym przed gospodą i młotodzierżcą strzegącym ruin dawnego budynku należącego do Zakonu, nikogo nie było. Przeskoczył po dachach paru budynków aż zobaczył Muzeum Miejskie. Tu też panowała zupełna pustka.
- Czekajcie. Mam ją! Wbiega do Starodalów!
Niespokojny Egzekutor przeskoczył parę budynków z powrotem.
- Zauważyła mnie. Potrzebuję wsparcia.
Bezimienny skoczył na dół i rozejrzał się. Nigdzie nie mógł ich znaleźć.
- A masz - w uliczce obok zobaczył nagły rozbłysk niebieskiego światła, który został dziwnie stłumiony.
Egzekutor wyciągnął swoją broń dokładnie w tym samym momencie, gdy w jego uszach rozległ się długi krzyk umierającego kompana.
Bezimienny wparował na uliczkę, w której zaszło całe te zajście. Pierwsze co zobaczył to ciało swojego towarzysza. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest martwy. Rozejrzał się więc po okolicy, celując we wszystkie strony. Nigdzie nie było widać agresora.
- Potrzebuję wsparcia - przesłał innym komunikat - Zginął jeden z naszych. Gdzieś w okolicy Starodalów znajduje się cel.
Nagły pocisk ugodził go prosto w nogę. Egzekutor padł plecami na ziemię. Mimo silnego bólu zdążył zareagować. Posłał ze swojej broni niebieski promień w miejsce, z którego został przed chwilą zaatakowany. Obojętnie obserwował jak kobieta w srebrnym płaszczu wchłania dłonią atak i bezszelestnie się do niego zbliża.
Zanim zdążył skupić się na przekazie, zobaczył niebieskie światło. Chwilę później był już martwy.


- Strażniku Draco - powiedziała Kasandra wchodząc do pokoju - Widzieliśmy jak Edve.. Ach!
Z jej gardła wydobył się stłumiony okrzyk. Morrow idący za nią, przepchał się, by lepiej widzieć co się stało. Mieszkanie Pierwszego zostało doszczętnie zdemolowane. Wyglądało jakby po przejściu huraganu. Sam Pierwszy Strażnik stał przed żelaznym sejfem ukrytym we wnęce w ścianie. Gdy się odwrócił.. Kasandra krzyknęła po raz drugi. Tym razem głośniej.
- O co wam chodzi? - oczy Pierwszego były zupełnie zapadnięte i otoczone czarnymi sińcami. Wyglądał, jakby w ciągu paru godzin postarzał się o kilkadziesiąt lat.
- Draco, co ci się stało? - zapytał Morrow.
- Mi? - zdziwił się Strażnik - Mi nic się nie stało. To nam się stało! Całej ludzkości! Oko zostało skradzione. Ja.. ja.. wciąż nie mogę w to uwierzyć.
- Faktycznie, to poważne - zauważyła Kasandra.
- A jakże by inaczej! - Draco złapał się za głowę.
- Strażniku Draco, powinieneś coś zrobić, by je odzyskać! - nalegała Kasandra.
- To na nic, skoro Oko zostało skradzione...
- Draco! - wrzasnął Morrow - Opamiętaj się! Oko cię omamiło! Czy ty tego nie zauważasz?
- Ja... - Pierwszy Strażnik spojrzał na swoje ręce. Wyglądał jak żywy trup.
- Przez tygodnie nie wychodziłeś ze swoich komnat, siedziałeś w zamknięciu z tym swoim Okiem. Ono zdążyło namącić ci w głowie. Owładnęło tobą!
- Ja je tylko badałem - bronił się zrezygnowany Draco - Badałem je, dla Garretta.. - po głosie wydawało się, jakby zaraz miał zemdleć.
- Tak ci się tylko wydaje. Ono chciało byś tak myślał - przerwał i przyglądał się odwróconemu liderowi.
Kasandra z niepokojem patrzyła to na jednego, to na drugiego. Morrow ostro krzyczał po Pierwszym Strażniku a on nawet nie reagował. To nie pasowało do niego. Na prawdę coś musiało się z nim dziać.
- Strażniku Draco - ze zdziwieniem zauważyła, że jej głos w porównaniu z nimi jest bardzo cichy.
Pierwszy Strażnik podszedł do kamiennej misy, wypełnionej magiczną wodą. Chwilę stał, by w końcu powiedzieć:
- Egzekutorzy są bez silni w starciu ze Strażniczką Caroline...
- Caroline?
- ...widzę mnóstwo trupów.. walących się ciał poległych - wstał - To na nic - przez chwilę stał zrezygnowany, po czym otrząsnął się, przybrał sił i powiedział swoim silnym, codziennym głosem - Na nią powinniśmy wysłać elitę!
- Na jaką nią? - zapytał Morrow.
- Chyba zrozumiesz, jeśli powiem, że nie ma teraz na to czasu - Draco podniósł z ziemi swój wyjściowy, czarny płaszcz i nałożył go na siebie, robiąc przy tym groźną minę - Morrow, idziemy. Zobaczymy, czy sztukę znikania nadal mamy opanowaną do perfekcji - powiedział i dodał w stronę Kasandry - Musimy odzyskać Oko! Inaczej sprawy mogą przybrać niespodziewany obrót. Poślij po Strażnika Quince'a by do nas dołączył. Potrzebujemy najlepszych...


Wschodnia brama podniosła się. Z Miasta wyszedł mężczyzna owinięty w długi płaszcz. Nie miał ze sobą żadnych bogactw. Jego jedyny majątek stanowił niewielki pakunek, który trzymał w dłoniach.
Mężczyzna wyszedł na sam środek kamienistej, błotnej doliny, która niegdyś przed laty musiała być pokryta trawą i licznym kwieciem. Jasny księżyc wyłonił się na chwilę zza chmur, oświetlając mężczyznę swoimi promieniami, by znów się ukryć za ciemnymi, nakładającymi się na siebie fałdami.
Zakapturzony osobnik podniósł wyżej pakunek i zaczął macać jego zawartość obiema dłoniami.
Wtedy powietrze przed nim zgęstniało, by po chwili zamienić się w pół-przeźroczystą postać Artemusa.
- Zdobyłeś to? - zapytał duch.
Mężczyzna wyciągnął ze skórzanej torby przedmiot, przypominający wyglądem małą ośmiornicę z trzema mackami.
- Doskonale! - Artemus spojrzał z pożądaniem na Oko - Doskonale się spisałeś, Hortence!
Zaczął poruszać dłońmi wokół Personifikantu, jakby był wszystko wiedzącą kulą.
- Przemów do mnie, mój Mistrzu! - wyszeptał.
Hortence'owi wydało się, że Oko poruszyło lekko jedną z kończyn, zanim przemówiło:
- Nareszcie - w całej okolicy zabrzmiał jego szept - Nareszcie mogę znów przemówić. Udawanie "martwego" przed Strażnikami już mnie męczyło.
- Rozumiem to, Mistrzu. Powiedz mi co mam robić - Artemus spojrzał na Artefakt z dziwnym błyskiem w oczach.
- Posiądź mnie! Weź mnie!
Artemus, uśmiechnąwszy się, wyciągnął ręce do swojego sługi.
- Oddaj mi je - powiedział.
Ale on nie słuchał.
- Powiedziałem: Oddaj!
- Nie! - Hortence schował Oko za siebie i cofnął się parę kroków.
Artemus z początku był zaskoczony, ale wściekłość szybko w nim zagórowała.
A Oko, podburzające umysły wszystkich ludzi z którymi było blisko, mimo że było tylko przedmiotem i nie mogło wyrażać żadnych uczuć, uśmiechnęło się złowrogo samo w sobie.
Wiedziało, że już nic nie powstrzyma nadejścia Zła...


Kapitan Price usiadł na obitym skórą fotelu i zapalił cygaro.
Sprawę kradzieży majątku Lorda Perringtona przejrzał na wylot. Wiedział kto włamał się do jego rezydencji w Starodalach. Młoda, ruda dziewczyna. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat, ale już była postrachem bogaczów w Mieście i wielkim wrogiem Gildii Złodziejów prowadzonej przez Reuhena. A propo Reuhena - ciekawe, kiedy coś na niego wynajdą...
Założył nogi na biurko i podrapał się po brodzie, mocno się przy tym zaciągając.
Młoda dziewczyna postrachem całego Miasta. Gildia naprawdę się jej obawia, o czym świadczy między innymi ciało dziewczynki zamordowanej skrytobójczą strzałą.
Cała Gildia na nią poluje.
Wstał za biurka i podszedł do okna, wychylając się przez drewniane okiennice.
Muszą ją złapać, muszą ją zamknąć zanim rozwinie skrzydła. Nie mogą popełnić tego samego błędu, co niegdyś ze złodziejem Garrettem. Na szczęście miał już na nią haczyk.
Wyrzucił niedopałek cygara do doniczki, obok dziesiątek innych niedopałków, a sam wyszedł ze swojego biura w Posterunku Nadrzecze.


Szukali całą noc. Splędrowali każdy najmniejszy zakamarek i nic nie znaleźli. Włamywaczka po prostu wyparowała. Umknęła im. To była jedna wielka porażka Strażników.
- Już się robi widno - zauważył Draco z jeszcze bardziej zapadniętymi oczyma - Wracamy.
Pokonani udali się w powrotną drogę do Siedziby. Jednej nocy dokonano włamania do najlepiej ukrywanego przed światem i strzeżonego budynku w Mieście, dokonano kradzieży Oka, omal nie zamordowano Pierwszego Strażnika i stracono większość z Egzekutorów, których ciała zabrali ludzie postronni, chcąc przeprowadzić na nich badania. To była największa klęska Strażników w historii. Draco dobrze o tym wiedział. Wiedział też, że nie spisał się jako Pierwszy Strażnik i że jego imię nie będzie zbyt długo pamiętane.
Ale co z tego. Liczyło się tylko Oko!


- Zdobyłaś je? - Tales przymierzał właśnie szaty Arcykapłana i przyglądał się swojemu odbiciu w wielkim, zdobionym lustrze.
- Nie, ktoś mnie ubiegł - Caroline powiesiła swój srebrny płaszcz na wieszaku.
Tales długo jej się przyglądał, wałkując ją swoim morderczym wzrokiem. Dopiero po piętnastu sekundach odwrócił głowę z powrotem do lustra.
- To nic - powiedział beznamiętnie - Oko nas potrzebuje. Samo nas odnajdzie...


- Powiedziałem: oddaj mi je!
- Nie! - Strażnik Hortence cofnął się jeszcze bardziej i zakrył Oko swym ciałem. W ręce trzymał już różdżkę.
- Jak śmiesz - głos Artemusa wyrażał gniew.
Ale czas na groźby już minął. Nastała kolej na czyny.
Niebieski pocisk wystrzelony z różdżki Strażnika trafił ducha prosto w pierś. Zjawa rozpłynęła się w powietrzu, by pojawić się z powrotem parę metrów dalej.
Duch ryknął gniewem. Jego przeraźliwy okrzyk wstrząsnął całą ziemią. Twarz Artemusa zaczęła się zmieniać robiła się coraz mroczniejsza, coraz potworniejsza aż w końcu przemieniła się w trupią czaszkę. Artemus przestał przypominać Strażnika. Wyglądał teraz jak upiorny haunt.
Hortence ponownie przygotował się do ataku. Niebieski promień który wypuścił, tym razem przeleciał przez zjawę i uderzył w ziemię za nią. Artemus ryknął jeszcze głośniej, zamienił się w smugę szarego dymu i pomknął w stronę Strażnika. Hortence nie zdążył zareagować. Pod wpływem uderzenia odbił się i poleciał do tyłu. Upadł z hukiem na twarde podłoże upuszczając przy tym Oko i różdżkę.
Artemus zmaterializował się parę kroków dalej, ale coś musiało pójść nie tak, gdyż padł na kolana i złapał się za głowę. Zauważył to Hortence, który podniósł się szybko z ziemi, chwycił różdżkę i wysłał kolejny promień.
Pocisk trafił go w plecy. Artemus padł na twarz, wśród wzmąconych pyłków dymu.
- Jak śmiesz - ponownie zamienił się w zjawę i uniósł w powietrzu.
Zatoczył koło wokół swojej ofiary jak jastrząb i ruszył. Powietrze świstało między jego oczodołami. Tuż przed uderzeniem Strażnik Hortence utworzył barierę, przez którą oboje odbili się i polecieli do tyłu. Artemus zrobił młyniec i zahamował w powietrzu parę metrów dalej, Hortence jednak nie miał tyle szczęścia. Zanim się zatrzymał, jego ciało odbiło się parę razy od ziemi. Teraz obolały ledwo mógł się ruszyć. O wytworzeniu kolejnego czaru nie było nawet co myśleć. Był słabym czarodziejem, zaczynało brakować mu staminy, a bez różdżki którą znowu gdzieś zgubił, nie potrafił wytworzyć nawet iskierki. Był zgubiony.
Artemus ponownie się zmaterializował przybierając swoją zwyczajną postać.
- Zabij - usłyszał szept leżącego na ziemi Oka.
Hortence obrócił się na plecy i z niepokojem spojrzał na nadchodzącego Artemusa.
- Błagam... - wydyszał.
Ale świszczący głos Oka był od niego głośniejszy.
- Zniszcz!
Artemus wyciągnął dłoń, z której wydobyła się czarna jak smoła macka, o nie określonych bliżej konturach, przypominających obłok dymu. Macka z zawrotną prędkością uderzyła w Hortence'a, zamieniając się w pył i rozprzestrzeniając się po powierzchni ziemi. Przeraźliwy krzyk mordowanego Strażnika ustał bardzo szybko.
Gdy czarny dym przerzedził się, wyłonił martwe, obdarte ze skóry ciało. Bialutkie kości poskręcane ze sobą stawami, tworzyły coś, co kiedyś było ciałem Hortence'a, Strażnika opętanego magią Oka. Miał je przy sobie zaledwie półtora godziny, a to i tak wystarczyło. Co po fałdach mięśni, gdy umysł człowieczy jest tak słaby?
- Doskonale - po raz pierwszy Artemus usłyszał chichot, jaki zaprezentowało Oko - A teraz chodź tu do mnie.
Artemus podszedł do leżącego na ziemi Personifikantu.
- Chodź i posiądź mnie! Czy nie tego pragniesz? - syk nabrzmiewał po okolicy - Razem pokonamy wszystko.
Artemus sięgnął po Oko, a wtedy wydarzyło się coś nie spodziewanego. Pół-przeźroczysta postać byłego Strażnika zniknęła. Zamiast niej pojawiło się parę kłębków białego dymu, które wydobywały się również z najważniejszego z Personifikantów.
Artemus zniknął, zbyt bardzo zbliżywszy się do Artefaktu. To samo przydarzyło się Garrettowi wchodzącemu do Gabinetu Pierwszego Strażnika, gdzie było ukryte. Starożytny Personifikant dobrze się przed nimi zabezpieczył...
Oko jeszcze przez parę minut leżało samotnie na pustkowiu za obrzeżami Miasta, nie daleko kości należących niegdyś do Strażnika Hortence'a. Wzdrygnęło się parę razy, obróciło i podniósł do góry, przez chwilę wirowało po czym ruszyło w swoją stronę.
Umysł ludzki to najgorzej broniona forteca jaką spotkałem.
Kierował się dokładnie w stronę Wzgórz Rozpłupań, gdzie ulokowane było Więzienie Rozpadlin.


- To straszne! - strażnik zakonny pochylił głowę przed posągiem Budowniczego znajdującym się we wnęce w ścianie - Wielki Mistrzu Budowniczy, miejże nas wszystkich w swej opiece, w tych trudnych i smutnych czasach.
Ignaz z zaciekawieniem mu się przyglądał. Gdy młotodzierżca udał się w jego stronę, zagadał go.
- Czy coś cię gnębi, mój bracie?
- Tak - Młot pochylił głowę - To co się dzieje - przełknął głośno ślinę - Najpierw tajemnicze zniknięcie brata Walerego, teraz śmierć samego Arcykapłana. Biada nam!
- Co ty takiego powiedziałeś? - nowicjusz nie mógł w to uwierzyć.
- To ty nie słyszałeś jeszcze? - strażnik spojrzał mu w oczy - Śmierć Arcykapłana w tajemniczych okolicznościach. Kapłan Tales przyniósł nam jego łańcuszek ubroczony krwią i obciętą dłoń, które znalazł. Nic więcej po nim nie zostało. To musiała być sprawka tych pogańskich szumowin, tych uciekinierów!
- Jak to? - zamyślił się Ignaz - Mówisz, że to kapłan Tales odkrył miejsce zbrodni?
- Takżem powiedział - młotodzierżca poprawił swój wielki młot bojowy - Znalazł czerwony łańcuszek, symbol rozpoznawczy Arcykapłanów, oraz obciętą dłoń wielebnego, która posłuży nam jako przyszła relikwia. Te prymitywy musiały odbyć jakiś rytuał.
- To straszne - stwierdził nowicjusz - Co teraz będzie?
- Poszukiwania brata Walerego i dwóch uciekinierów wciąż trwają. Do tego dołączono troskę o odnalezienie ciała zamordowanego Arcykapłana, który ma zostać beatyfikowany. Nowe relikwie przysłużą naszemu Zakonowi.
- A co ze stanowiskiem Arcykapłana? Ktoś musi nim być.
- W tej sprawie też przeprowadzono już jakieś kroki. Brat Inkwizytor odkryłże w pomieszczeniach Arcykapłana ostatnią wolę zmarłego, w której zapisał, że pragnie, aby władzę nad Zakonem przejął po jego śmierci jego ulubieniec, kapłan Tales. Inni Kapłani już potwierdzili...
- Tales będzie nowym Arcykapłanem? - Ignaz nie dowierzał w to co słyszał. Gorzej już być nie mogło.
- Więcej szacunku - oburzył się młotodzierżca - To twój przyszły przywódca.
- Nie możemy do tego dopuścić.
Ale strażnik tylko popatrzył na niego jak na obłąkanego i odszedł w swoją stronę.
Ignaz jeszcze przez dłuższy czas nie mógł w to wszystko uwierzyć. Sprawy zaczynały przybierać niespodziewany obrót...


Ciało Artemusa ponownie zmaterializowało się na pustkowiu. Z początku leżało bezwładnie na ziemi. Minął dłuższy okres czasu zanim ociężale duch podniósł się na nogi.
Co to było? Czuł się zupełnie jak wtedy podczas starcia z Garrettem na arenie. Czuł się, jakby ponownie umierał. Mimo, że był duchem i nie istniał już w powłoce cielesnej, czuł ból, okropny ból we wszystkich fragmentach jego pół-przeźroczystego ciała. Ale dlaczego? Dlaczego tak było? Wszystko zaczęło się po tym jak zbliżył się do Oka. Ale przecież ono samo go wzywało, ono samo go prowadziło. Czyżby wiedziało co miało się stać? Nie, to nie możliwe. Jego Mistrz nie zrobiłby czegoś takiego.
Powoli rozejrzał się po okolicy. Niedaleko siebie zobaczył kości Strażnika Hortence'a. Zaraz obok powinno leżeć Oko. No właśnie - powinno. Artemus bez patrzenie mógł stwierdzić, że Oko zniknęło. Wyczuwał je tak jak wtedy, gdy odkrył jego obecność w Siedzibie Strażników. Wiedział gdzie się w tej chwili znajdowało. Wiedział gdzie się kierowało. Do kompleksu młotodzierżców. Pamiętał to miejsce, piętnaście lat temu śledził tam poczynania młodego Garretta powoli wstępującego na drogę złodziejstwa.
Więzienie Rozpadlin... czego mogło tam szukać Oko? Musiał się tego dowiedzieć.


- Jak mogliście do tego dopuścić! - Draco krzyczał na zebranych w jego pokoju Strażników.
Jego czarne, podkrążone oczy jeszcze bardziej się podkreśliły.
- To nie my ukrywaliśmy je przed Radą - odparł Morrow.
- Gdyby Oko zostało ukryte jak pozostałe Personifikanty, nie doszłoby do tego - powiedziała Kasandra.
Quince, Emory, Edversion i Emtej przytaknęli im.
- Co? - Draco robił się cały siny na twarzy - Chcecie zwalić całą winę na mnie? - przyjął groźną pozę.
- Oni mają rację, Strażniku Draco - do komnaty wszedł Przewodniczący Rady, Strażnik Griven.
- Znalazł się kolejny myśliciel!
- Nie myśliciel - zaprzeczył Griven - ale znawca magicznych uroków, czarnej magii i zaklęć uderzających w najczulszy punkt w ludzkim ciele: w psychikę.
- Tak, jeszcze zamkną mnie w Przytulisku. Nie jestem...
Podniesiony głos Pierwszego Strażnika został przegłuszony przez donośnego Grivena:
- Zachowujesz się dokładnie tak jak ofiary Oka tuż przed swoją śmiercią - podszedł do niego - Draco, Oko tobą manipulowało. Robiło z tobą co tylko chciało, a teraz, po jego utracie twój umysł jest w niebezpieczeństwie!
- Kłamiesz!
- Strażnik Edversion, będący znawcą Artefaktów i magicznych przedmiotów może ci to potwierdzić, Strażniku.
- To prawda - przytaknął Edversion - Pierwszy zachowuje się dokładnie tak jak większość ofiar, na dni przed śmiercią.
Draco usiadł na fotelu i wyjrzał przez okno. Krajobraz miejski tętnił życiem - w przeciwieństwie do niego.
- Czyli to koniec? Koniec najgorszego i najmniej zrównoważonego Pierwszego w historii Strażników? - zapytał pochmurnie.
Griven położył dłoń na jego ramieniu.
- Pamiętaj, że najwięksi z Pierwszych wcale nie chcieli takimi być. Chcieli po prostu zrobić wszystko co tylko mogą dla dobra ludzi i Miasta, to było ich powołaniem - zrobił pauzę - A dla ciebie to wcale nie musi być koniec. W tej chwili znajdujesz się na granicy stanu krytycznego. Sądzę, że mogę jeszcze uratować ciebie i twój umysł. Musimy jednak zrobić to niezwłocznie. W tej chwili sekundy są na wagę złota.
Draco podniósł swoją głowę i spojrzał mu w twarz. Po dłuższej chwili wydusił z siebie:
- Zrób to!
- Dobrze - Przewodniczący poklepał go pod ramieniu - Niezwłocznie przystąpimy do realizacji planu. Tu i teraz - odwrócił się w stronę pozostałych Strażników - Do tego celu potrzebuję ciszy i skupienia. Poproszę więc wszystkich o wyjście z pokoju. Zostać może wyłącznie Strażniczka Kasandra. Tak na wszelki wypadek, gdyby mi się nie udało...
Drzwi do prywatnej kwatery Pierwszego Strażnika zamknął się okrywając tajemnicą to, co następnie się za nimi wydarzyło.


Nagły świst powietrza obudził cały budynek. Nastawała już godzina poranna, więc młotodzierżcy, jak co dzień po obudzeniu, udali się na jutrznię odprawianą przez Kapłana Theodorusa. Arcykapłan Tales grzał akurat nogi przy ciepłym kominku w jego komnatach, gdy ten dziwny świst rozjuszył powietrze. Zaskoczony tym dźwiękiem przestał wodzić palcami po srebrnym łańcuszku, jednym ze symboli Arcykapłana, i wstał z kanapy. Zobaczył Caroline wygrzebującą się z sypialni. Dopiero co musiała się obudzić. Sądząc, że to ona wywołała ten świst, ponownie usiadł na kanapie.
Ale po paru minutach dźwięk powtórzył się.
- Wietrzny mamy dziś dzień - powiedziała Caroline.
Tales spojrzał na nią w tym samym momencie, gdy zza ściany dobiegło narastające pukanie.
- To nie wiatr - Tales olśniony poderwał się do góry, przesunął obraz i wszedł do ciemnego lochu.
Zobaczył dwóch przestraszonych Pogan przyciśniętych do ściany i z niepokojem patrzących na kryształowe Oko lewitujące w powietrzu nad trzecią, zamkniętą trumną.
***
- Powróciłeś! - Tales pochylił uniżenie głowę - Już czas byś ponownie połączył się ze swoim ciałem?
- Tak - odpowiedziało mu Oko - Wierzę, że wszystko zrobiłeś dokładnie tak jak ci nakazałem.
- Tak, Panie! Przechowałem te ciała, były bezpieczne. Wiem też gdzie mogą ją znaleźć.
- Kłamiesz - krzyknęło Oko - Nic o niej nie wiesz. Jesteś względem niej bezsilny - Tales cofnął się pod ścianę, na jego czole pojawiły się krople potu - Ale to nic. Trzeba wiedzieć jak podejść do tego rodzaju ludzi. Pozyskam ją w ciągu dwóch dni.
Oko zawirowało w powietrzu nad trzema trumnami i ponownie przemówiło:
- Jakże ludzki umysł jest słaby. Jak łatwo można nim manipulować. Wykorzystałem Artemusa wpajając mu, że jest prawdziwym Wybrańcem. W walce z tym kmiotem, Garrettem, straciłem ich obu a ciała przeteleportowałem do ciebie, byś je przetrzymał aż do tej chwili. Są one dostatecznie mocne, dostatecznie silne i drogocenne, by mogły przysłużyć do mojego wskrzeszenia.
- Wskrzeszenia? - nagły głos rozległ się w sali.
Biały obłok dymu utworzył się przed Talesem, który zaskoczony cofnął się pod samą ścianę. Oko schowało się w górnym kącie, wirując wokół własnej osi.
- O co chodzi, Mistrzu? Dlaczego uciekłeś - obłok zaczął przybierać kształty i kontury, by po chwili utworzyć przeźroczystą postać Artemusa.
Dyan i Oset wstrzymali oddech. Podczas gdy nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, wszystkiemu się przyglądali. Właśnie ukazał im się duch człowieka z jednej z trumien. Duch potwora, który zabił ich boga. Dyan mocniej ścisnęła w dłoni kawałki Pierścienia.
- Jak to? Wykorzystałeś mnie? - Artemus zwracał się w stronę Oka.
- Odejdź stąd potworze! - Artemus błyskawicznie odwrócił się w stronę wypowiadającego te słowa Talesa, by zadać mu cios.
Jego twarz przekształciła się w trupią czaszkę a dłoń w okrutne szpony. Centymetry dzieliły go od uderzenia, gdy niebieskie magiczne nici otoczyły go i skrępował ruchy. Magicznej siatki nie dało się ściągnąć. Artemus nie mógł też przez nie przeniknął. Zrezygnowany spuścił głowę. Został pokonany.
- Doskonale, Strażniczko - wysyczało Oko do wyłaniającej się zza sekretnego przejścia Caroline - Dobrze się spisałaś, moja ulubienico! Zupełnie jak wtedy, gdy ukryłaś mnie w katedrze młotodzierżców w Starej Dzielnicy.
Caroline pochyliła głowę.
- Jak mogłeś? - wydyszał Artemus.
- Zwyczajnie - powiedziało Oko podlatując bliżej - Ty chyba nie wiesz co to znaczy być najpodlejszym złem na ziemi, złem doskonałym.
Oko zbliżyło się dostatecznie blisko, by Artemus na nowo mógł czuć ten ból. Wykrzywił twarz w okropnym grymasie. Czuł się, jakby właśnie umierał. Całe ciało rwało się w okropnym cierpieniu.
- Powiedz co to jest za uczucie? - pytał Personifikant - Co? - zbliżyło się jeszcze bardziej - Okropnie, nie? Wolałbyś już umrzeć niż odczuwać ten ból, co nie? Ale ty już nie żyjesz. To twoja dusza tak cierpi, to najgorsze co może spotkać człowieka - cofnęło się a Artemus odetchnął z ulgą - To też ciebie spotka. Będziesz przeklęty, klątwa, którą cię obdaże, nie będzie miała końca. Twa dusza będzie cierpieć przez wieki. Talesie - zwrócił się do Arcykapłana - wykorzystaj jego ciało. Wskrześ mnie...
***
To co się następnie wydarzyło, było najbardziej przeraźliwą rzeczą, jaką Dyan z Osetem widzieli w życiu. Przez cały czas, gdy odprawiany był ten dziwny, nie podobny do pogańskich, rytuał Artemus strasznie krzyczał. Jego dusza musiała doznawać bezgranicznych męk. Na samym końcu tego wydarzenia, ciało mordercy Szachraja rozpłynęło się w powietrzu w ciemny obłok i zapadło się pod ziemię. Jego dusza została strącona do piekieł, gdy ciało zamieniło się w popiół i zostało rozsiane po okolicy przez wiatr.
Oko przestało kręcić się w powietrzu, tylko zatrzymało się i bezwładnie padło na ziemię, roztrzaskując się na miliony małych kawałków, odłączając się od małej, szarej, przygniłej masy, która musiała być niegdyś okiem złodzieja, odebranym mu przez Wiktorię.
Rytuał wskrzeszenia zakończył się.
Coś zaszeleściło w trzeciej, przez cały czas zamkniętej trumnie...
***
Nagły trzask przerwał długą ciszę, jaka zapanowała w lochu. Rozległo się głośne pukanie dochodzące z zamkniętej trumny. Ciało wewnątrz ożyło. Tales omijając kawałki potłuczonego Oka podszedł do dębowego mebla i delikatnie odsunął wieko, które upadło z trzaskiem na podłogę. Znajdująca się wewnątrz postać podniosła się i siedząc zaczęła przyglądać się własnym dłoniom.
Był to mężczyzna w wieku około trzydziestu siedmiu lat, dokładnie w takim w jakim zmarł Artemus. Miał kędzierzawe, czarne jak smoła włosy, dwutygodniowy zarost i mądre, przenikliwe, szare oczy. Był umięśniony i dobrze zbudowowany.
Mężczyzna jeszcze przez dłuższy czas przyglądał się sobie, po czym w końcu przemówił:
- Idealnie. Odzyskałem swe ciało w sile wieku. Lepiej być nie mogło - jego głos był podobny do głosu Oka, lecz o wiele mniej syczący.
- O, więc tak wyglądało Oko...
- Nie nazywaj mnie już tak - mężczyzna wyszedł z trumny i stanął twardo na ziemi - Oko już nie istnieje. Od dzisiaj ponownie mogę nazywać siebie Strażnikiem Reuhenem, co w języku Prekursorów znaczy Zły.
- Czy to nie..
Ale Reuhen nie pozwolił sobie przerywać.
- Od czasów Prekursorów próbowano mnie zapieczętować i odesłać z tego świata. Udało się to Pierwotnemu, ale biedny, nie wiedział, że to co zrobił mnie nie powstrzyma. Było to przepowiedziane na wieki przed samymi narodzinami Pierwotnego. Wieczne Zło... początek końca... teraz to wszystko ma miejsce, teraz to wszystko się zaczyna. Pokryję wszystkich ludzi złym fatum, cierpienie i ból, jakiego doznają, nie będzie miało końca. Świat jeszcze nigdy nie był pogrążony w takim mroku... - zrobił pauzę i rozejrzał się po okolicy - Caroline nie ma? - uśmiechnął się - Poznała mnie, wie jak wielki błąd uczyniła. Minie parę dni zanim zadecyduje po czyjej stronie stanąć. Zaraz - spojrzał na klatkę z więźniami - Co oni tu robią?
Skierował w ich stronę dłoń. Ich oczy zwróciły się do góry, powieki zamknęły się a ciała bezwładnie opadły na ziemię. Reuhen uśpił ich jednym ruchem ręki.
- To najważniejsi przywódcy klanu Pogan - powiedział Tales - Chciałem uczynić ich twoimi sługami.
- Nie potrzebuję żadnych sług - zdenerwował się wskrzeszeniec - Mam za to dla ciebie zadanie, Talesie.
- Bardzo chętnie je wypełnie, mój Panie.
- Będąc w kieszeni Draco można powiedzieć, że biernie uczestniczyłem w Posiedzeniu Rady Strażników. Słyszałem słowa przepowiedni. Strażnicy myślą, że zagraża im atak ze strony nowoczesności. Nie wyprowadzajmy ich z błędu. Będąc Arcykapłanem masz ogromne możliwości. Zbierz najlepszych naukowców i każ im wynaleźć jakieś nowoczesne, wojenne technologie.
- Dobrze, Mistrzu.
- Zrób to teraz!
Tales, kłaniając się, wycofał z lochów.
Reuhen oparł się dłońmi o ścianę trumny Garretta.
I co, Wybrańcze? Już w niczym mi nie zagrażasz. Wraz z ciałem posiadłem i twą duszę, mogę z nią zrobić co tylko zechcę. Ach, cóż za wspaniałe uczucie. Nareszcie nadszedł mój czas, nareszcie dopełnię swego dzieła.
Jedynym zagrożeniem pozostali dla mnie ci nędzni Strażnicy. Co prawda są w tej chwili bardzo słabi i źle zorganizowani, ale doświadczenie podpowiada mi, że ostrożność popłaca. Wykorzystam złodziejkę Moirę, by wykradła pozostałe Personifikanty. Oni mogliby spróbować ich użyć. Wiem, gdzie je ukryli. Wszystko słyszałem leżąc w Gabinecie Draca. Jak już je zdobędę, Strażnicy w niczym nie będą mi zagrażać. Do tego czasu jednak nie będę ujawniać mojej egzystencji. Na razie pozostanę w ukryciu. Wolę rozkoszować się tą chwilą, moim zwycięstwem!
Reuhen uśmiechnął się do siebie.
I co, Garrettcie? Co z twoją duszą? Co teraz robisz, czym się zajmujesz na tamtym świecie? Gdybym chciał to mógłbym się tobą zabawić. Zrobić z twoją duszą co tylko zechcę.
W sumie to nie jest taki głupi pomysł...


Garrett nie doczekał się odpowiedzi.
Ognisko w mgnieniu oka zniknęło, zostawiają nagą, jaśniejącą blaskiem posadzkę. Zaraz po nim znikł Amber. Niebiańsko białe ściany ściemniały, stając się ciemne i mroczne.
Coś zaczynało się dziać...


Czad dołożył drewna do palącego się ogniska. Mimo, że na powierzchni temperatura powietrza była dość wysoka jak na jesień, pod ziemią w kanałach nadal panował chłód. Członkowie Gildii Zawietrzników musieli dobrze rozpalić ogień, by nie zamarznąć nocą.
Ret, grzejący się w grubym, przytulnym śpiworze, spojrzał na zrozpaczonego brata, obserwującego palące się drewna. Powoli wygramolił się z leżaka i usiadł obok niego.
- Kim myśmy się stali? - pierwszy odezwał się Czad - Kim jesteśmy? Czy to jest szczyt naszych dziecięcych marzeń? Czy tego chciała mamusia?
- Mama umierała. Musieliśmy kraść by mieć na lekarstwa - powiedział Ret.
- Ale mama odeszła, a my nadal kradniemy - Czad przez cały czas obserwował tańczące płomienie ogniska - Ona nie chciała by tego...
Ret dokładnie mu się przyjrzał.
- Do czego zmierzasz? - zapytał.
- Nie chcę nim być. Nie chcę mordować dla jakiegoś głupiego tytułu ani kraść by nie pomrzeć z głodu. Chcę żyć jak zwykły człowiek. Nie jak bandyta.
- Rozumiem cię. Ja od samego początku broniłem się by nie zostawać kryminalistą. Ale teraz w to wsiąkliśmy. Nie możemy rezygnować.
- Jak nie możemy, kiedy oboje bardzo tego chcemy? Po prostu wyjdźmy z tąd i już nigdy nie wróćmy.
- To nie jet takie proste. Reuben na pewno nam na to nie pozwoli.
- Reuben ma teraz mnóstwo poważniejszych problemów na głowie. Zabezpieczenia finansowe, lepsze utajnienie swojej siedziby przed Strażą i wiele wiele innych. Jego Gildia spada z rynku. Nawet nie zauważy jak dwóch złodziejów ot tak sobie zniknie.
- No nie wiem...
- Wyjdziemy w nocy na akcję i już nie wrócimy. Ludzie pomyślą, że zostaliśmy złapani - nalegał Czad.
- To brzmi nawet sensownie - przyznał Ret - Ale zapomniałeś, że jesteśmy poszukiwani. Wszędzie w Mieście wiszą plakaty gończe z naszymi podobiznami. Jesteśmy mordercami.
Nie usłyszał odpowiedzi.
Ret dopiero po chwili zauważył, jak jego słowa zadziałały na brata. Czad smutnie wpatrzył się w płomienie. Ledwo co zapomniał o wydarzeniach tamtej nocy, a on o wszystkim mu przypomniał, i to w taki sposób.
- Przynajmniej spróbujmy - powiedział Czad - Proszę... ja muszę... - do jego oczu napłynęły łzy.
- Dobrze, bracie.


- Czcigodny Arcykapłanie - brat Crown, naukowiec badający możliwości wykorzystania nowoczesnej technologii padł na kolana, obejmując Talesa za nogi - Dziękuję za te wspomożenie finansowe i swoje zainteresowanie moimi robotami.
Znajdowali się właśnie w pracowni połączonej z warsztatem, należącymi do Zakonu, stojącym na obrzeżach Nowej Dzielnicy. Wszędzie wokół leżały dzieła naukowca: bomba błyskowa, bomba impulsywna, strzała hałasująca jak i wynalazki poświęcone mechanistom, nad którymi pracował niegdyś wraz z bratem Capezzą.
To, że nie został ścięty wraz z resztą mechanistów zwanych przez młotodzierżców heretykami, zawdzięcza Arcykapłanowi Ivvanowi, który udzielił mu amnestii. Jego współpracownik, Capezza, nie miał tyle szczęścia. Ivvan dał mu tylko jeden warunek - miał tworzyć swe nowe dzieła wyłącznie dla Zakonu Młota. Crown ucieszył się tym faktem. Mógł nadal uprawiać swój fach a nauka i nowoczesne technologie były miłością jego życia.
- Dziękuję - powtarzał.
- Wstańże już! - Tales podniósł go na nogi.
Staruszek, jakim był Crown, wstał chwiejnie na nogi - Wielce uśmiechnął się do mnie Budowniczy! - uniósł ręce do góry - Nie dość, że przyniesiono do mnie te dziwne czarne ciała spowite maskami, to jeszcze to... Chwała!
- Zaraz, zaraz! Jakie ciała?
- Dziwne, bardzo dziwne. Około piętnastu martwych ciał. Wszystkie ubrane na czarno, odkryte kapturami i zasłonięte wypukłymi maskami. Z początku myślałem, że to szczątkowi służący mechanistów, ale myliłem się. To były jakieś dziwne, bojowe oddziały, uzbrojone w potężną broń, mającą ogromną siłę rażenia. Akurat chciałem im się bliżej przyjrzeć, gdy Arcykapłan przyszedł do mnie z tak znakomitą nowiną.
- Doskonałe odkrycie - pochwalił go Tales - Kontynuuj badania, a zostaniesz za to sowicie nagrodzony.
- Dziękuję - Crown jeszcze raz padł na kolana.


Zlecenie było proste. Włamać się do kompleksu młotodzierżców Rozpadlin, znajdującego się na wzgórzach Rozłupań. Stamtąd skraść łańcuszek Arcykapłana - jedyny taki przedmiot na świecie. To było dla niej pewnego rodzaju wezwanie.
Moira znała człowieka, który zlecił jej tę robotę. Poznała go po dziwnym ufryzowaniu. To przy nim obudziła się po tym, jak została zaatakowana przez chwilę Pogan.
Z początku zastanawiała się jak nowicjusz Młota mógł działać przeciwko swojemu Zakonowi. Ale przestała o tym myśleć, gdy wzięła się do roboty...
***
Zamek puścił. Dziewczyna powoli uchyliła drzwi, a gdy zobaczyła, że w komnacie Arcykapłana nikogo nie ma, wtargnęła do środka. Było to jakby połączenie saloniku z sypialnią. Moira pierwszy raz widziała tego typu pomieszczenie.
Gdzie tu zacząć szukać?
Dziewczyna odpowiedziała sobie na to pytanie już po paru sekundach. Najlepiej gdy na początku przejrzy półki w sypialni.
Ale nagły dźwięk przeszkodził jej w penetracji. Był to dźwięk zasuwanej, metalowej kraty. Zanim się zorientowała, brama opadła na jedyne wyjście z tego pokoju. Była uwięziona.
Zasadzka?
- Doskonale - umięśniony, nie ogolony mężczyzna wyszedł zza rogu sypialni.
Moira instynktownie skoczyła do tyłu i wyciągnęła miecz, mierząc nim w nieznajomego.
- Spokojnie, spokojnie - mężczyzna jakby nigdy nic uśmiechnął się - Nic ci nie grozi - otworzył barek - Coś do picia?
- Nie, dziękuję - odpowiedziała drapieżnie Moira.
Mężczyzna spojrzał na nią uważnie, po czym zamknął barek.
- Proszę o wybaczenie - powiedział - Zdaje się, że należy się pani wyjaśnienie - ponownie się uśmiechnął - Otóż zadziwi panienkę fakt, że zleciłem jej kradzież mojego własnego majątku, dobytku Arcykapłana Zakonu Młota? Chciałem sprawdzić, czy jest panna osobą, jakiej potrzebuję. Jakie wielkie było moje zaskoczenie, gdy zdała test. Dorównuje pani samemu Garrettowi.
- Czego chcesz? - wycedziła.
- Proszę o wybaczenie, panno Moiro - powtórzył mężczyzna - Nazywam się Reuhen i chciałem pannę prosić o wykonanie dla mnie pewnych zleceń. Powiedziałbym, że nawet dla Garretta byłoby to wyzwanie, dlatego zapłata, jaką pani otrzyma po ukończeniu zadania, przekroczy pańską wyobraźnię. Sto tysięcy w gotówce - Reuhen wyszczerzył zęby na widok oniemiałej twarzy złodziejki - A nie mówiłem?
- Co mam zdobyć? - Moira powoli włożyła miecz do pochwy.
- Tak, zdobyć, wykraść.. dobrze powiedziane, panno Moiro. Dla złodziejki panieńskiego pokroju to chleb powszechny. Ale to nie będzie takie łatwe. Potrzebuję starodawnych Artefaktów skradzionych przed wiekami przez Strażników i schowanych pod czeluściami ziemi. Czarka Mistrza Budowniczego należała do Zakonu, zanim została nam odebrana. Poza tym Serce Rutheforda, dar od zmarłego przed wiekami Lorda Rutheforda.
- Brzmi zachęcająco, jeśli nie kłamiesz! - odparła groźnie dziewczyna.
- Proszę mi wierzyć na słowo. Nic co mówię nie jest kłamstwem. Proszę nie zapominać na jakim znajduję się stanowisku - spojrzał na nią uważnie - Wracając do interesów jestem gotów podwoić stawkę, jeśli wykradnie pani jeszcze dwa przedmioty należące niegdyś do tych bękartów, Poganinów. Bardzo przepraszam, czy jest pani może w bliskiej przyjaźni z tymi... ludźmi?
- Nie jeśli chodzi o interesy - odpowiedziała Moira.
- Wyśmienicie, pani odpowiedź bardzo mnie cieszy. Ponownie chodzi o dwa przedmioty: Kończynę Głowonogów i Koronę Szczuroczłeków. Stawką jest dwieście tysięcy złota.
- Muszę powiedzieć, że interes z panem to czysta przyjemność.
- Cieszę się z tego wielce - na twarzy mężczyzny ponownie rozbrzmiał uśmiech - Na prawdę cieszę...


Ich umysły powróciły do przytomności. Oset stał, gdy Dyan czyniła dziwne znaki rękoma.
- Pani?
- Oście, nie mawszy wyboru - usiadła po turecku i zamknęła oczy - Zbliżywszy się coś niedobrego, coś okropnego... Dyan to czuwszy... Musiwszy coś zrobić... powiadomić leśnych braci. Nikt z nich o niczym nie mawszy pojęcia. Musiwszy...
- Ale jak?
- Musiwszy to zrobić! Inaczej nas zabiją. Nie bywszy im do niczego potrzebni.
- Jesteśmy zamknięci! Nie wydosta...
Przerwał. Poczuł falę magicznej energii wydobywającej się z Dyan. Obraz wokół niej załamywał się, w ten sposób, jak robi to powietrze wokół płomienia świecy. Spodniej zaczęły wyrastać długie, zielone liany, rozrastające się na powierzchni kamiennego bruku. W lochu zrobiło się niezwykle ciepło.
Czy to były te zaklęcia niewerbalne?
- Dyan?
Nie odpowiedziała. Wyciągnęła tylko rękę przed siebie, wciąż mając zamknięte oczy.
Cała klatka zaczęła drgać i kołysać się na boki, jakby poruszona niewidzialną siłą. Zerdzewiały zamek zatrzeszczał. Nie minęło parę sekund jak puścił. Trzasnął głośno a drzwi do ich więzienia rozwarły się szeroko.
- Dyan, udało się! - ucieszył się Oset.
Ale Dyan nie odpowiedziała, tylko runęła na plecy, wprost w ręce łysego poganina.
- Dyan, Dyan!
Nie ruszała się.
- Co ci się stawszy? Dyan!
Minęło paręnaście sekund zanim w końcu zareagowała. Poruszyła się, lekko otworzyła powieki. Jej oczy, z początku żółte, przybrały swoją naturalną barwę.
- Co ja? Puść mnie!
Wyrwała mu się z objęć i wyszła z klatki, odsuwając metalową kratę na bok.
- Uciekajmy stąd! Będziem musiawszy płynąć z nurtem rzeki.
- Ale to stromy, górski potok, szczególnie niebezpieczny o tej porze roku - powiedział zaniepokojony Oset.
- Może widziwszy jakieś inne rozwiązanie? Za tą ścianą czekawszy na nas pewna śmierć.
- Masz rację.. - przyznał mężczyzna.
- Nie musiwszy mi o tym mówić, Oście! A teraz ruszaj się i bierz te ciało - zatrzymała się przy otwartej trumnie, zawierającej zimne, sztywne ciało złodzieja z mechanicznym okiem.
- Po co? To trup!
- Powiedziałam weź go! - wrzasnęła Dyan swym dziwnie nienaturalnym głosem, który należał jakby do paru istot naraz.
Głosem brzmiącym identycznie jak głos Wiktorii. Oset nawet o tym nie myślał, żeby jej nie posłuchać. Posłusznie wykonał jej polecenie.
Wtem, zza ściany dało się słyszeć parę pospiesznych kroków, zbliżających się do małego lochu.
- Cholera, pośpiesz się!
Dyan wyskoczyła przez szczelinę w ścianę prosto w rwiący nurt rzeki. Zaraz po niej uczynił to Oset trzymający w ramionach Garretta. Woda targnęła ich słabymi ciałami, szybko czyniąc ich bezwładnymi.
W takim stanie nie mieli szans usłyszeć dźwięku przesuwanej ściany i wściekłego krzyku należącego do Arcykapłana Talesa.
Uciekli, niosąc ze sobą ciało Wybrańca...
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Recka dotyczy Części 1:

Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to wielowątkowość. To bardzo ciekawe i szczerze mówiąc głębokie... ukazany przez Ciebie świat staje się pełniejszy i wielowymiarowy. Wiemy, że mieszkają w nim nie tylko Złodzieje i Garrett, ale i inne postaci, przytaczasz nawet ich wypowiedzi, przemyślenia, osobowości i życiorysy. To bardzo ciekawe, zwłaszcza, że to przecież jest cecha uniwersum Thiefa – ukazany świat jest kompletny, mamy zarówno sale tronowe, jak i ustępy królów ;)

Twój język tez jest coraz lepszy, czyta się to przyjemnie, choć... troszkę brakuje tutaj pazura (to samo mówię Moirze). Wszyscy raczej mówią grzecznym tonem, elegancko, poprawnie... mało przekleństw, skrótów myślowych czy zwykłej wulgaryzacji wypowiedzi... jak rozmawia dwóch krawężników, to raczej nie będę używali takiego samego języka jak Strażnicy na zebraniu.
Ale okej, ja sam mam z tym problemy ;)

CO do fabuły, to mam pewne wątpliwości, czy to to, co lubię. Ale nie wątpię, czy zdanie ze coś lubię lub nie jest dla Ciebie wiążące ;)

A co do korekty... znowu leży. Mnóstwo literówek, błędów z „nie”, językowych czy odmian wyrazów. Dziwne, że Word Ci tego nie podkreśla... ponadto bywają fragmenty upstrzone powtórzeniami.

No dobra, przejdźmy do detali...

- Tak, nauczyłem go wszystkiego co umiałem. Wytyczyłem mu też ochronę ciebie, syna mojego i siostry Xaviera, na wypadek jakiegoś... incydentu

Zalatuje mi tu Snapem ;)

Ponadto strasznie dużo dowiadujemy się o rodzicach Garretta.... i znowu tego nie wykorzystałeś za bardzo. I patrz... taka wielka tajemnica, a tu nagle matka tez z grona zainteresowanych...

Emocjonalny Garrett -> tutaj plus, tzn, ja też go czynię bardziej emocjonalnego niż jest w grze. Twoja wizja jest inna, ale każdy ma prawo do swojej :D

Łacina OK. :P

To był chyba Reuben, nie Reuhen... no i nie był serem tylko gangsterem :)

Moira... aleś ją podkoksił :P Taka nastoletnia dziewczynka, a już prawie najlepsza złodziejka, wszyscy chcą ją zabić, staje się groźna konkurencją, hehe. Trochę to nierealistyczne, patrz jak długo Garrett musiał się szkolić i walczyć o pozycję. Na początku Dark Project cieszy się prestiżem, ale dopiero kradzież u Bafforda i Ramireza nadały mu tytuł „Mistrza Złodziei”, chociaż i tak został przez Constantina poddany próbie.

Co to Wiek Ciemności? Przecież Mroczny Plan Constantina nie wypalił...

Kobieta w Zakonie Młota. Dobrze, że to wyjaśniłeś, ale na początku jak ona się pojawia, to mam wrażenie, że jest... zakonnicą? W ogóle jej obecność w Cragscleft myślę, że wzbudziłaby zbyt duże wątpliwości i poruszenie, by to jakkolwiek zamaskować. Jest taki stary dowcip... jak to Amerykanie wysłali do ZSRR swojego najlepsza agenta, który znał Rosjan na wylot, mówił we wszystkich dialektach czerwonego imperium i w ogóle. No i ten agent wysiada na lotnisku i po sekundzie dostaje w łeb od milicjanta, który krzyczy:
-Mam cię kapitalistyczny szpionie!
-Jak to? Jak mnie rozpoznałeś?!
-U nas czarnych nie ma!
+
No właśnie...

- Chciałem ocalić Twoją duszę. Byłeś jednym z oświeconych. Wiedziałem, że to co robię jest słuszne. To stworzyło między nami pewną więź. Niezniszczalną więź.
Jak w Potterze ;)

To wtedy istniała Olimpiada?

Moira była uczennica Garretta? Wcześniej o tym nie wspominałeś, ponadto to nieco kontrowersyjna teza.





Ale generalnie opowiadanie niezłe, choć nadal moim zdaniem nie przeskoczyłeś poprzeczki Personifikantów :D Sorry, jak dasz fanom świetna płytę, to potem chcą JESZCZE lepszych :D
Jednakże oceniam je pozytywnie, masz potencjał!
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to wielowątkowość.
Oto też mi chodziło. W tym opowiadaniu chciałem właśnie ukazać historię wielu ludzi, ich przygody, które skończą się wraz z samym końcem opowiadania.
Ponadto strasznie dużo dowiadujemy się o rodzicach Garretta.... i znowu tego nie wykorzystałeś za bardzo. I patrz... taka wielka tajemnica, a tu nagle matka tez z grona zainteresowanych...
To tylko pierwsza część. Chyba nie myślałeś, że wszystko od razu wyjawię. ;)
To był chyba Reuben, nie Reuhen... no i nie był serem tylko gangsterem
Reuben - gangster z Thieves Guild, przeciwink Donala
Reuhen - znawca glifów u Strażników, miał swój udział w Personifikantach
Mogłęm popełnić literówkę, a jeśli tak to od razu mówię, że przywódcą gildi jest ReuBen. :)
Moira... aleś ją podkoksił Taka nastoletnia dziewczynka, a już prawie najlepsza złodziejka, wszyscy chcą ją zabić, staje się groźna konkurencją, hehe. Trochę to nierealistyczne, patrz jak długo Garrett musiał się szkolić i walczyć o pozycję. Na początku Dark Project cieszy się prestiżem, ale dopiero kradzież u Bafforda i Ramireza nadały mu tytuł „Mistrza Złodziei”, chociaż i tak został przez Constantina poddany próbie.
Moira ma teraz level Garretta z misji Assasins. Mistrza. W krótkim opisie napisałem, że okradła już wiele pilnie strzeżonych, bogatych rezydencji ze Starodalów, itd. A jeśli chodzi o Constantina i próbę... ;) Jak przeczytasz drugą część to dowiesz się o co mi chodzi. :-D
Kobieta w Zakonie Młota. Dobrze, że to wyjaśniłeś, ale na początku jak ona się pojawia, to mam wrażenie, że jest... zakonnicą? W ogóle jej obecność w Cragscleft myślę, że wzbudziłaby zbyt duże wątpliwości i poruszenie, by to jakkolwiek zamaskować
Poza Talesem nikt nie wie, że ona tam jest. ;) Po za tym tak łatwoby nie pozwoliła się pokazać. :)
Co to Wiek Ciemności? Przecież Mroczny Plan Constantina nie wypalił...
Chodzi o ten wiem, o którym była mowa w Deadly Shadows. ;)
To wtedy istniała Olimpiada?
Dlaczego?
Moira była uczennica Garretta? Wcześniej o tym nie wspominałeś, ponadto to nieco kontrowersyjna teza.
Praktycznie cały prolog o tym był. ;)
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: SPIDIvonMARDER »

W prologu on starał się ją chronić, a sam miał wątpliwości, kim ona była dla niego, a takie przynajmniej miałem wrażenie. Ale ok, to może być mój błąd. A z tą olimpiadą, to:
- I mówi pan, że włamywacz tak po prostu wyskoczył i nic mu się nie stalo?
- No, mówię panu, to był jakiś olimpijczyk - ponownie wstał na nogi - Musi pan go złapać. Skradł połowę mojego majątku, między innymi...
- Nie obchodzi mnie co między innymi - wybuchł Tuck - Proszę siadać!
A w Moirę, która jest mistrzynią złodziejek w wieku nastu lat i tak nie uwierzę :) Nie lubię filmów, w których nastolatki (nawet takie jak ja) z łatwością pokonują mistrzów, co całe życie trenowali :)
PS: mówię to Moirze z opowiadania, nie z forum :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

Za olimpiadę wybacz. Powiedzmy, że to nie była taka prawdziwa olimpiada jaką znamy, tylko pomniejsza, słabo upowszechniona itd.

A co do Moiry dalej daleko jest jej do poziomu Garretta z tych późniejszych lat, (co się później i tak ujawni). Ale puki co jest najlepsza w Mieście. Przynajmniej takie chodzą słuchy ;)

Wielkie dzięki za recenzję. ;)

Teraz czas na część drugą, którą już umieściłem. :P Tylkodla tych najcierpliwszych . :)
Awatar użytkownika
Bluu
Skryba
Posty: 298
Rejestracja: 09 lipca 2011, 13:31
Lokalizacja: Deadwood

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Bluu »

Czy można liczyć na trzecią część opowiadania?
Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła - Chan
Awatar użytkownika
Keeper in Training
Arcykapłan
Posty: 1409
Rejestracja: 01 października 2009, 15:01
Lokalizacja: Miasto, Południowa Dzielnica (przy fontannie)
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Keeper in Training »

Bluu pisze:Czy można liczyć na trzecią część opowiadania?
Myślę, Bluu, że Edzio nie ma wyboru. Po takim sequelu...

Ach, kontynuacja! Nie gniewaj się, jeśli trochę bez ładu i składu, na skróty, ale czuję się podle. Niemniej nie mogę zaprzepaścić takiej okazji. No, to jedziemy.

Plus za wielowątkowość. To już Kuba wyjaśnił, więc nie będę przedłużać. Język ładny, masz masę pomysłów, jak to się czyta, to aż widać, jak Ci mózg wręcz buzuje. Opowiadanie na poziomie - prócz powtarzających się konsekwentnie błędów... ale o tym za chwilę. Przejdę więc do elementów, które mi nie zagrały.

Błagam... Przestańcie z tymi "mistrzami złodzieji", "mistrzami złodziejów"... Kogo, czego: - ZŁODZIEI!

Problem z nie - rozdzielnie, czy łącznie? Oto jest pytanie. Poćwicz. Albo "Było niewyraźne", albo "Nie było wyraźne". Jak masz wątpliwość, to idź w przeczenie, znacznie trudniej się pomylić.

Kilka brakujących przecinków, ale znacznie mniej niż ostatnio. Ogólnie dosyć się poprawiłeś w tej kwestii.

Jeśli mogę coś zasugerować w kwestii oddzielania wątków, zamiast kilku spacji i enterów użyj gwiazdek, łatwiej się czyta.

A teraz kwestie fabularne...

To "mamrolenie" Basso vel Bazyla o pożyciu rodzinnym... Czytało się moje wypociny :D ! Nawet nie wiesz, jak mi było miło zobaczyć (no, dobra, przeczytać :mru ) coś nowego o Juniorku :aniol: . Ale powiedz mi, w którym miesiącu się urodził? Bo u mnie Jeni dopiero zaszła w ciążę, a nie chciałabym Ci w następnych moich pracach popsuć.

W ogóle ciepło mi się zrobiło na sercu przy Juniorze i misie, ale wydaje mi się, że jest wiele osób znacznie bardziej zasługujących na takie wyróżnienie niż ja :) . Niemniej wielkie dzięki!

Widzę, że dorobiłeś Garciowi dobrze sytuowanych przodków... Ciekawe, czy się ucieszył :kwa . Mimo wszystko nie umiem się pozbyć wrażenia, że w kółko piszesz o moim psie :P . Amber jest tego absolutnie wart, ale... Ech, nieco zaskakujące jest znalezienie go w Twórczości Fanowskiej.

Dokładam się do opinii przedmówców, że:

a) kobieta w zakonie generalnie męskim, i to tak blisko dormitoriów... to dziwne. Owszem, były zakonnice Młotóweczki, ale w oddzielnym skrzydle, tj. był zakon męski i żeński. U Karrasa też chyba było podobnie... A jeśli nie, to tylko kolejny dowód na to, że gość miał ciężkie dzieciństwo :] ;

b) Moira - nie nasza Moira, tylko ta w fanartach - nie ma szans na takie ekspresowe mistrzostwo, "od zera do milionera". Przecież to nielogiczne! Daj jej czas, bo czytelnicy pomyślą, że ją czymś szprycujesz :)) !

c) uczennica? Nigdy, never, no mas. To nie w jego stylu. Jakoś mi nie pasuje :/ ...

Jak czytałam o tych braciach, to mimowolnie pomyślałam sobie o "Wiedźmikołaju" i Banjo. On jest po prostu rozbrajający! I ten szczeniaczek mu się zwyczajnie należał. Niestety, nie dane mi było dojść do tego, czemu braciszkowie ukatrupili to dziecko.
Oko pisze:-Posiądź mnie! Weź mnie! (...) Posiądź mnie!
<- Eee... Czemu tak dobrze wyczuwalna jest tu nutka... perwersji... :wst ? I jak to właściwie nazwać? Zoofilia chyba nie pasuje... Kolego, nie możemy wykluczyć, że tu są dzieci :tar ! Wolność słowa jednym, a dziwne zapędy Oka - drugim... A Twoje teksty cieszą się pewną renomą, prawda? Następnym razem weź to pod uwagę. Ale za to mistrzowsko wręcz podkreśliłeś szaleństwo zsyłane przez Oko na co poniektórych... Cóż... "Wielki Brat patrzy" :o :evil: ?

Strażnicy pieklą się jak zwykle. Nic dodać, nic ująć - normalka.

Ogólnie rzecz biorąc, stawiasz znacznie więcej pytań niż odpowiedzi. Wciągające, krwiste i dość zakręcone, ukazujące najbardziej zwyrodniałe oblicza ludzkości - Oko jest tak potwornie ludzkie... Ciarki przechodzą. Uważaj, bo jeśli nie pospieszysz się z publikacją kolejnego kawałka, to wygłodniali czytelnicy zaczną Ci przysyłać nachalne listy :D ! Dobra robota, Edziu :)) , dobra robota.
"(...) Garrett had the humbling realisation that he'd smothered more girls than he'd kissed. A good deal more. An embarrassingly good deal." - RedNightmare, "Half-Full"
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

Cholera jasna!, że tak powiem. ;)

Ktoś to jeszcze czyta?

Nie dziw się, że nic nie wrzucam na T-Forum, bo już dawno nic nie pisałem, szczególnie na ten temat. A nic nie pisałem, bo nikt to nie czytał. A nikt to nie czytał, bo tekst był za długi, a temu to się już nawet nie dziwię. ;)

Nie wiem co powiedzieć, bo z tego tekstu pamiętam tylko fragmenty. Musiałbym przeczytać i Personifikanty i WO, by nadążyć. Tym bardziej by napisać ciąg dalszy. W tym celu musiałbym przeszukać stos szuflad,o półek i jeszcze innych rzeczy, żeby znaleźć dawne notatki, bo bez nich nie rusz! Miałem dokładnie zaplanowany plan akcji, i jak go nie znajdę, to ciężko będzie improwizować. Fragmenty fabuły i co ważniejszych bohaterów jeszcze kojarzę...

...ale żeby napisać ciąg dalszy musiałaby być więcej niż jedna chętna osoba do przeczytania, bo dla niej jednej trudno będzie ze znalezieniem czasu, którego w tym roku tym bardziej będę miał mało ..
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Nikt Ciebie nie czyta? Oj Ed, teraz to się normalnie obrażę! :) To jest jedyny Twój tekst, którego nie przeczytałem w całości :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Edversion
Arcykapłan
Posty: 1405
Rejestracja: 21 sierpnia 2006, 10:19
Lokalizacja: Zabrze

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Edversion »

Chodzi właśnie o to, że jedyny takiej WIELKOŚCI ;)
Myślę, że on jest głównym powodem, dla którego mało kto ma czas na jego przeczytanie, tym bardziej na jakiś ciąg dalszy, który rzekomo miałym napisać. ;)
Awatar użytkownika
Bluu
Skryba
Posty: 298
Rejestracja: 09 lipca 2011, 13:31
Lokalizacja: Deadwood

Re: [LITERATURA] Wieczny Odpoczynek

Post autor: Bluu »

Aktor w teatrze i dla jednego widza potrafi grać, Edversion. Bądź pewny, że ja przeczytam, jakbyś napisał ;)
Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła - Chan
ODPOWIEDZ